In English

Derek Miller, czyli Kanadyjczyk z pazurem

opublikowano w dziale Świat

Szperając pewnego dnia w internetowych zasobach serwisu YouTube trafiłem na teledysk, który od samego początku przykuł moją uwagę. Już pierwsze dźwięki gitary jasno dały sygnał, aby się zatrzymać i sprawdzić któż to tak gra. No i zatrzymałem się czekając na rozwój wypadków, co potem pociągnęło za sobą konsekwencje finansowe, czyli zakup płyt.

Ale wróćmy do utworu, na który trafiłem. Na początku słyszymy niepokojące dźwięki gitary, a widzimy samotnego faceta w garniturku z gitarą na plecach. Pomyślałem: jest dobrze. Okazało się, że słucham i oglądam artystę o nazwisku Derek Miller (fot. strona domowa artysty), a utwór to „Devil Come Down Sunday” – kompozycja otwierająca drugą płytę tego nieznanego mi wówczas muzyka. Ten urodzony w Kanadzie 35 letni gitarzysta i wokalista ma w swoim dorobku dwie płyty: wydaną w 2002 roku przez The SOAR Corporation „Music Is the Medicine” oraz wydaną w 2006 roku przez Arbor Records „The Dirty Looks”.

Ale zacznijmy poznawać naszego bohatera od początku, czyli od pierwszej, zawierającej jedenaście kompozycji płyty „Music Is My Medicine”. Autorem większości materiału jest tam Derek Miller, a krążek ma kilka naprawdę jasnych punktów, ot choćby tytułowy „Music Is The Medicine”, czwarty na płycie „Into The Storm”, czy szósty w kolejności „War Shack”. Jeśli chodzi o gitarę, to Derek nie jest wirtuozem, który atakuje niezliczoną ilością nutek w jak najkrótszym czasie. Jego solówki są krótkie, czasem delikatne i melodyjne, a czasami mocne z ostrym atakiem na struny – krótko mówiąc mają pazur.

Mija kilka lat i pojawia się druga płyta, „The Dirty Looks”. Na okładce mamy Dereka Millera z gitarą Gibson Firebird, na albumie zaś dwanaście kompozycji, które mnie osobiście położyły na łopatki. To płyta z gatunku tych, których należy słuchać na podkręconym „volume”. Ale po kolei… „Devil Come Down Sunday” (o którym wspominałem na początku) to ciężki rockowy numer oparty na solidnym riffie i mocnym śpiewie naszego bohatera. W „Stormy Eyes” jest troszkę spokojniej, ale wciąż rockowo. Potem chwila oddechu w chwytliwym utworze „Girls”. Później znów atak, na początku spokojniej, ale w refrenie wręcz punkowo. To „Throw The Hammer Down”, a w nim świetne, rozpędzone solówki Millera. Kolejny utwór – „Ooh La La” – przynosi uspokojenie nastroju. A potem? No cóż, nie chcę zdradzać wszystkiego.

Miłośnikom blues-rockowego grania proponuję osobiście sięgnąć po ten krążek, bo naprawdę warto. Muzyka na płycie trwa 43 minuty, które błyskawicznie mijają, a my znowu chcemy wcisnąć „start”.

Derek już zbiera nagrody za swoją twórczość, więc wygląda na to, że nie tylko mnie zachwycił swoją muzyką (otrzymał m.in. Juno Award 2008 – czyli kanadyjską nagrodę muzyczną – za album „The Dirty Looks”). Myślę, że znakomity kanadyjski artysta Jeff Healey, który wyruszył w trasę po anielskich barach ma godnego następcę, a Derek przyniesie nam jeszcze wiele dobrej muzyki. Chociaż ostatnio ma na głowie podwójne zmartwienie – współpracę z Double Trouble). Nam wypada tylko cierpliwie czekać na jej efekty.

Krzysiek Witkowski

[P.S. Jeśli zainteresowała Was postać Dereka Millera, warto abyście zapoznali się z recenzowaną na łamach Blues.pl płytą „Indian Rezervation – Blues and More”, na której swoją twórczość prezentował Miller – przyp. Red.]

Opublikowano: 2009-08-05 20:13:50

Ostatnio opublikowane w dziale
© Blues.pl 2000-2019 | Code & design PMK Design