In English
Wyniki wyszukiwania dla frazy „hank”

Herbie Hancock
„The Imagine Project”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

„The Imagine Project” – taki tytuł ma najnowsze dzieło wielkiego Herbie Hancocka. Przy albumie, który wydała wytwórnia Sony, współpracowali z mistrzem jazzu bardzo różni twórcy, między innymi ci, których Czytelnicy Blues.pl dobrze znają – od soulowego Seala, przez Dereka Trucksa i Susan Tedeschi, po Jeffa Becka. Ale „The Imagine Project” to nie tylko znane nazwiska, ale także kompozycje, które przeszły do historii. Jedną z nich jest „Don’t Give Up” – duet Petera Gabriela i Kate Bush, który w singlowej wersji dotarł w 1986 roku na szczyt UK Top 75 i spędził na nim jedenaście tygodni. Na płycie Hancocka rolę Gabriela zajął John Legend, rolę Bush niegrzeczna Pink, która w tej wersji niewiele ustępuje oryginałowi. To siedem i pół minuty przepięknej piosenki.

Takich ładnych numerów na tej płycie nie brakuje, i wcale nie należy się martwić, że całość firmuje jazzman – to nie jest trudna w odbiorze muzyka, co potwierdza „Space Captain” z udziałem zespołu Dereka Trucksa, z Mikem Mattisonem i śpiewającą Susan Tedeschi. Trochę w tym gospel, trochę swamp bluesa, ale przede wszystkim dużo trucksowych klimatów znanych z jego solowych płyt. Mniej więcej w połowie utworu słychać genialne call and response między gitarą Trucksa, a fortepianem Hancocka. Nic tylko siedzieć z otwartą buzią i słuchać.

Równie dobre wrażenie robi „The Times, They Are A’Changin” Boba Dylana, do nagrania której, Herbie Hancock zaprosił Lisę Hannigan i zespół The Chieftains – całość ma dzięki temu mocno folkowy posmak, z irlandzkimi instrumentami w tle.

Trafiony dobór utworów elegancko dopełnia jedna z najważniejszych soulowych kompozycji dwudziestego wieku, „A Change Is Gonna Come” Sama Cooke’a. Singiel ukazał się w 1964 roku i nie stał się od razu oszałamiającym sukcesem, ale opowiadał o sprawach społecznie ważnych i szybko stał się nieformalnym hymnem afro-amerykańskiego ruchu walki o prawa obywatelskie. W ten sposób przeszedł do historii. Na swoim soulowym albumie zaśpiewał go Seal, u Hancocka rola wokalisty przypadła Jamesowi Morrisonowi. Ale Seal też pojawia się na krążku, tak samo jak Marcus Miller czy Jeff Beck.

To delikatna muzycznie płyta, dla miłośników pięknych dźwięków, którzy nie lubią stylistycznych ograniczeń. Do zasłuchania.

Przemek Draheim

Wydawca: Sony Music
Posłuchaj: www.herbiehancock.com

Various Artists
„The Lost Notebooks of Hank Williams”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Hank Williams – jeden z najważniejszych twórców w historii muzyki country – zmarł w wieku 29 lat na tylnym siedzeniu swojego błękitnego Cadillaca, pozostawiając po sobie neseser z tekstami do piosenek, których nie zdążył już nagrać. Niedawno współcześni artyści postanowili skomponować do nich własną muzykę. Tak powstała wydana przez Sony Music płyta „The Lost Notebooks of Hank Williams” – album, który nie jest bluesowy, ale miłośnikom bluesa, szczególnie w jego tradycyjnej odmianie, może przypaść do gustu. Tym bardziej, że to od bluesa w wykonaniu ulicznego artysty Rufusa Payne’a kilkunastoletni wówczas Williams rozpoczął swoją przygodę z nauką gry na gitarze…

Wyciągnąć z teczki wielkiego artysty teksty piosenek, które nigdy nie doczekały się muzyki i dopisać do nich własną – pomysł równie karkołomny, co fascynujący, trochę w duchu odpowiedzi na często zadawane pytanie „jak mogłaby brzmieć muzyka Hanka Williamsa, gdyby ten nie odszedł od nas tak wcześnie?”. Pierwszą z tych zaginionych piosenek oprawił w muzykę Bob Dylan – dodajmy, miłośnik Williamsa – nagrywając ją przy okazji jednej ze swoich płyt. Pewnie dlatego, gdy pojawiła się sposobność ożywienia kolejnych utworów, także jemu zaproponowano ten zaszczyt. Dylan po raz kolejny skorzystał z okazji, ale zaprosił do współpracy innych muzyków, wśród nich tak znanych, jak Norah Jones, Levon Helm z grupy The Band, Jack White z The White Stripes, Lucinda Williams czy Sheryl Crow.

W sumie dostaliśmy dwanaście utworów. Szkoda tylko, że takich krótkich, bo większość zawartych na płycie piosenek kończy się po około trzech minutach, zamykając cały longplay w liczbie trzydziestu siedmiu minut. A chciałoby się posłuchać tego więcej, tym bardziej, że dopisana do starych tekstów nowa muzyka brzmi naprawdę wybornie – nie tylko dla zagorzałych miłośników country.

Przemek Draheim

Wydawca: Sony Music
Posłuchaj: www.amazon.com

„Bałtycki Blues” na Shanties 2013. Sprawdź kto wygrał zaproszenie na Blues.pl!

opublikowano w dziale Polska

Płyta, za którą gwiazda „Bałtyckiego Bluesa”, zespół Kasa Chorych, zdobył pierwszego w historii Fryderyka w kategorii „Blues” nosi tytuł „Koncertowo” – taka była poprawna odpowiedź w konkursie przygotowanym przez redakcję Blues.pl i organizatorów Międzynarodowego Festiwalu Piosenki Żeglarskiej Shanties 2013, który odbędzie się w Krakowie między 21 a 24 lutego. W ramach konkursu do wygrania były aż cztery pojedyncze zaproszenia na inaugurujący festiwal koncert „Bałtycki Blues”.

Szczęście w losowaniu mieli Małgorzata z Krakowa, Wojciech z Sulechowa, Łukasz z Zakliczyna i Rafał z Lublina. Gratulujemy!

Tegoroczne Shanties to w sumie trzynaście koncertów, dziewięć w CK Rotunda i cztery w Tawernie „Stary Port” oraz szereg imprez towarzyszących. Szczegóły znajdziecie na stronie wydarzenia.

Źródło: Blues.pl

Albert King & Stevie Ray Vaughan
„In Session”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Kilka tygodni przed końcem ubiegłego roku miłośników bluesa zelektryfikowała znakomita wiadomość – wytwórnia Stax, znana głównie z soulowego brzmienia, wypuściła na rynek wersję DVD jednej z najciekawszych bluesowych płyt wszechczasów, albumu „In Session”, na którym spotkali się Albert King i Stevie Ray Vaughan. Sesja w wersji „z obrazem” to prawie 90 minut znakomitego materiału w bardzo dobrej jak na swój wiek jakości. Kolory są śliczne; ruchy kamery płynne i przemyślane; bardzo dobry jest montaż i dźwięk. Nowe, wizualne wydanie przynosi też coś, o czym dotąd melomani mogli tylko marzyć – nieopublikowane wcześniej utwory zarejestrowane przez Kinga i Vaughana podczas kanadyjskiej sesji, ot choćby wyśpiewany przez tego młodszego „Texas Flood” z jego pierwszego albumu.  Niestety, brakuje w wersji wideo jednej z perełek wersji audio – rozlanego „Blues at Sunrise” – choć i to da się nadrobić, bo obok zwykłego wydania DVD Stax uraczył fanów dwupakiem CD i DVD. Dla tych, którzy mają już na półce „In Session” rada jest jedna: płytę przekażcie ukochanej osobie, a sobie sprawcie prezent nowym wydaniem. Naprawdę warto. (pd)

Wydawca: Stax
Posłuchaj: www.amazon.com

Spring Blues Night w Ciechanowie

opublikowano w dziale Polska

Dwa dni pełne bluesa podanego zarówno w plenerze, jak i bardziej kameralnych, kawiarnianych warunkach. Tak w telegraficznym skrócie przedstawia się dwunasta edycja festiwalu Spring Blues Night w Ciechanowie. 19 czerwca, na błoniach koło Zamku Książąt Mazowieckich wystąpią Why Ducky?, Devil Blues, J.J. Band, Śląska Grupa Bluesowa i Elżbieta Mielczarek. Dzień później, 20 czerwca w Kawiarni Artystycznej Centrum Kultury i Sztuki w Ciechanowie, zaprezentują się publiczności Paweł Szymański i Maciej Ostromecki, Romek Puchowski, a także zespoły Crossroads i Blues Doctors.

Źródło: Organizatorzy

Hank Crawford nie żyje

opublikowano w dziale Świat

Kolejny członek sekcji dętej Raya Charlesa opuścił ten świat. Bennie „Hank” Craford zmarł w czwartek, 29 stycznia 2009 roku w wyniku powikłań po udarze, którego doznał przed dziewięciu laty.  Miał 74 lata. Hank Craford był jedną z legendarnych sław saksofonu. Mimo, że w większości przebywał w środowisku jazzowym, nigdy nie odszedł zbyt daleko od bluesa. Jego agresywne, bluesowe brzmienie i pełne ekspresji frazowanie stało się znakiem rozpoznawczym jego stylu. Jego pamięci swoją najnowszą płytę „Here & Gone” poświęcił David Sanborn.

Źródło: www.myspace.com/hankcrawford

„Bałtycki Blues” na Shanties 2013. Wygraj zaproszenie na Blues.pl!

opublikowano w dziale Polska

Trzynaście koncertów, dziewięć w CK Rotunda i cztery w Tawernie „Stary Port” oraz szereg imprez towarzyszących – to atrakcje tegorocznej, trzydziestej drugiej edycji Międzynarodowego Festiwalu Piosenki Żeglarskiej Shanties 2013, który odbędzie się w Krakowie między 21 a 24 lutego. Wydarzenie zainauguruje koncert „Bałtycki Blues”, w którym wystąpią m.in. Andrzej Korycki i Dominika Żukowska, Waldemar Mieczkowski, Jerzy Porębski i białostocka Kasa Chorych (fot. Andrzej Staszok).

Wraz z organizatorami Shanties 2013 przygotowaliśmy dla Naszych Facebookowych Fanów konkurs, w którym do wygrania są aż cztery pojedyncze zaproszenia na koncert inauguracyjny festiwalu!

Żeby zdobyć konkursowe bilety należy polubić Blues.pl na Facebooku i odpowiedzieć na pytanie: jak był tytuł płyty, za którą gwiazda „Bałtyckiego Bluesa”, zespół Kasa Chorych, zdobył pierwszego w historii Fryderyka w kategorii „Blues”?

Odpowiedzi, ze słowem „Konkurs” w temacie, prosimy przysłać na redakcyjny adres e-mail blues@blues.pl. W treści wiadomości należy podać swoje imię i nazwisko, adres, a także kontaktowy numer telefonu. Na Wasze maile czekamy do niedzieli 17 lutego, do godziny 23:59. Niedługo potem ogłosimy zwycięzców losowania.

Źródło: Blues.pl

Roy Buchanan, Johnny Winter, Miller Anderson Band
„Live At Rockpalast”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Rockpalast – pod taką nazwą od 1974 roku niemiecka telewizja WDR prezentuje muzyczny program, w którym na żywo transmitowane są koncerty najciekawszych gwiazd rocka. Teraz dzięki niemieckiej wytwórni Made In Germany Music melomani mogą posłuchać ulubionych koncertów Rockpalast na płytach kompaktowych. W serii nie brakuje blues-rocka, i to z wysokiej półki, bo do takiej kategorii trzeba zaliczyć Roy’a Buchanana, Johnny’ego Wintera i Miller Anderson Band.

O tym pierwszym mówi się często per „najlepszy nieznany gitarzysta na świecie”. Jak głosi legenda, Rolling Stonesi chcieli, żeby zastąpił w zespole Briana Jonesa, a Eric Clapton proponował mu posadę gitarzysty w Derek & The Dominos – obie oferty odrzucił. W ramach Rockpalast chorobliwie nieśmiały Roy Buchanan zaprezentował się 24 lutego 1985 roku, grając między innymi swój sztandarowy „Roy’s Blues”, ale też znaną z wykonania The Blues Brothers „Peter Gunn Theme”.

Począwszy od 1977 roku w programie Rockpalast pojawiły się tak zwane Rockpalast Nights, czyli trwające po kilka godzin koncertowe maratony emitowane na żywo w telewizji WDR. Jak wspominał Peter Ruchel, wieloletni szef Rockpalast, nikt się wtedy nie przejmował czasem antenowym. Jeśli koncert był dobry, mógł trwać do rana, a WDR i tak pokazywała go w całości. Tak było z koncertem Johnny’ego Wintera na Rockpalast Night w 1979 roku. W założeniu miał grać 80 minut, a skończyło się na ponad dwugodzinnym koncercie wydanym w ramach serii „Live At Rockpalast” na dwóch płytach. Obok żwawych rock’n’rolli słychać tam sporo korzennego bluesa, w tym trwającą ponad piętnaście minut wiązankę klasycznych bluesów rodem z głębokiej Delty. Aż zazdrość bierze, że takie rzeczy Niemcy mogli oglądać w ogólnodostępnej telewizji.

Oczywiście, Rockpalast to nie tylko koncerty sprzed lat. Zarejestrowany w marcu ubiegłego roku Miller Anderson Band czaruje z płyty brzmieniem klasycznego blues-rocka z mocno zaakcentowanymi poczynaniami gitary, ale też dobrymi piosenkami, które wpadają w ucho i pozwalają pobujać się w takt muzyki, tak jak na dobry koncert przystało.

Wszystkie te tytuły wydała niemiecka wytwórnia Made In Germany Music, która wyrasta powoli na silne około-rockowe wydawnictwo z kilkoma bardzo ciekawymi bluesowymi tytułami w zanadrzu. Warto tę nazwę zapamiętać, bo sądząc po liście wykonawców, którzy koncertowali w ramach Rockpalast, ta seria płytowa może się jeszcze wydłużyć.

Przemek Draheim

Wydawca: Made In Germany Music
Posłuchaj: Odsyłacze w tekście

Thanks Jimi w Budapeszcie

opublikowano w dziale Polska

Jimi Hendrix to jedna z tych muzycznych postaci, które w sercach rockowych i bluesowych gitarzystów mają szczególne miejsce. Widać to choćby na wrocławskim Rynku podczas corocznego festiwalu Thanks Jimi połączonego z udanymi próbami bicia gitarowego Rekordu Guinnessa. Jak poinformował nas Leszek Cichoński, od niedawna Wrocław ma ciekawego, gitarowego kompana – Budapeszt. 21 czerwca, w ramach węgierskiej edycji Thanks Jimi, Leszek wystąpił z zespołem Egon Poka Experience i grupą prawie dwustu gitarzystów. Ich wspólne wykonanie „Red House” zobaczyć możecie na stronie youtube.com. Dodatkowo, pod koniec października ma się odbyć krótka polska trasa składu Cichoński & Egon Poka Experience.

Źródło: www.cichonski.art.pl

Thanks Jimi 2010

opublikowano w dziale Polska

Zgodnie z tradycją zainicjowaną przez Leszka Cichońskiego, 1 maja, jak co roku w ramach Thanks Jimi Festival, na wrocławskim Rynku odbędzie się próba pobicia Gitarowego Rekordu Guinnessa. O godzinie 11:00 rozpocznie się rejestracja uczestników zabawy – aby wziąć w niej udział wystarczy mieć ze sobą gitarę i jakikolwiek dowód tożsamości. O 17:00, w ramach zwieńczenia Thanks Jimi, na Wyspie Słodowej odbędzie się koncert, podczas którego wystąpią: amerykański gitarzysta Greg Koch z zespołem, były wokalista grupy Genesis, Ray Wilson z formacją Stiltskin oraz Dżem i TSA.

W zeszłym roku zagrało we Wrocławiu 6.346 gitarzystów. Czy tym razem będzie ich więcej? Trzymamy kciuki, żeby tak było.

Źródło: www.heyjoe.pl

Herbie Hancock z patronatem Blues.pl

opublikowano w dziale Polska

Już 21 czerwca na sklepowych półkach znajdzie się najnowsze dzieło słynnego Herbie Hancocka, album „The Imagine Project”. Będzie to pierwszy projekt, który zbiega się z obchodami siedemdziesiątych urodzin tego wielkiego artysty. Przy albumie współpracowali z Hancockiem bardzo różni twórcy, między innymi Ci, których Czytelnicy Blues.pl dobrze znają – Seal, Jeff Beck, Derek Trucks i Susan Tedeschi. Album, którego wydawcą jest Sony Music, ukaże się w wersji CD oraz na płycie winylowej. Jednym z jego patronów medialnych jest Blues.pl.

Źródło: www.sonymusic.pl

Spring Blues Night w Ciechanowie

opublikowano w dziale Polska

Czternasta edycja Spring Blues Night Festival w Ciechanowie – podobnie jak miało to miejsce przed rokiem – potrwa dwa dni. 27 maja, w kameralnym wnętrzu Kawiarni Artystycznej w Centrum Kultury i Sztuki zaprezentują się publiczności Outsider Blues, Why Ducky?, Romek Puchowski i trio Moreland & Arbuckle. Drugiego dnia, 28 maja, festiwalowa scena przeniesiona zostanie na błonia koło Zamku Książąt Mazowieckich, gdzie odbędzie się również VII Ciechanowskie Otwarte Spotkanie Motocyklowe. Tego dnia zagrają Boogie Boys, Tortilla, Zydeco Flow, Kasa Chorych i Roman „Pazur” Wojciechowski.

Źródło: www.springbluesnight.pl

Otis Clay „Live!”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

11 lipca w Olsztynie, w ramach Olsztyńskich Nocy Bluesowych wystąpi Otis Clay – to już wiecie. Ja chciałbym opowiedzieć Wam o czymś, o czym być może dotąd nie słyszeliście.

Każdy muzyk ma chyba w swojej dyskografii tę jedną, szczególną płytę, która bardziej niż wszystkie inne wyraża jego muzyczne „ja”. Album, na którym brzmi lepiej niż kiedykolwiek wcześniej i kiedykolwiek później – jakby mocniej, jakby intensywniej. Album, za który przede wszystkim kochają go fani. Otis Clay też ma w dorobku taką płytę, tyle że mało kto ją słyszał…

„Live! Otis Clay” – na taki tytuł można się natknąć przeglądając jego dyskografię na internetowych stronach poświęconych muzyce soul. Na specjalistycznych forach pojawia się nieco więcej informacji – „(…) album koncertowy, zarejestrowany w Japonii i tylko tam wydany”. Trochę mimowolnie taki opis kieruje nas od razu do płyty „Soul Man: Live In Japan” wydanej przez wytwórnię Rounder i łatwo dostępnej na kompaktowym krążku. Ale to nie ten koncert. Z wywiadu jaki dla Petera Jocobsa z belgijskiego magazynu „Back To The Roots” udzielił Billy Price – biały soulowy wokalista i miłośnik talentu Clay’a – dowiadujemy się, że na rynku ukazały się dwa zapisy japońskich koncertów Otisa. Jak mówi Price: „Byłem wielkim fanem Clay’a, szczególnie po tym, jak Denny Bruce wręczył mi kasetę magnetofonową, na którą nagrał jego pierwszy japoński album. Bo były dwa. „Soul Man: Live In Japan”, którym zachwyca się wielu fanów to nie ten, o którym myślę. Był inny, wcześniejszy, wydany przez JVC i to właśnie on jest niesamowity. Ta kaseta spędzała w moim odtwarzaczu całe miesiące, bez przerwy.”

Bogatsi o tę wiedzę wracamy na soulowe fora, już wiemy czego szukać i na co zwracać uwagę. Szperanie daje efekty – pojawiają się nowe informacje. Popularny „Soul Man: Live In Japan” został zarejestrowany 22 października 1983 roku podczas występu w Yubin Chokin Hall w Tokio. Clay’owi towarzyszyła wtedy słynna sekcja Hi Records – Teenie Hodges na gitarze, Charles Hodges na organach, Lerroy Hodges na basie i Howard Grimes na perkusji. Zespół brzmi wyśmienicie, a stojący na jego czele śpiewak wspina się na wyżyny głosowych możliwości. Ponoć kilka miesięcy przed tym koncertem Clay przeszedł poważny samochodowy wypadek, ale chyba zdążył o nim zapomnieć, bo trudno wyobrazić sobie, żeby mógł brzmieć lepiej.

A jednak… 11 i 13 kwietnia 1978 roku w Toranomon Hall w Tokio był jedynym soulowym wokalistą, jaki liczył się na świecie – takie przynajmniej wrażenie roztoczył ze sceny i z łatwością zahipnotyzował publiczność. Pomógł mu w tym własny zespół, ten z którym regularnie pokazywał się w Chicago. Soulowego beatu pilnowali tam dla niego Tony Coleman na bębnach i młodziutki wówczas Russell Jackson na basie, na gitarze grał Leonard Gill, w sekcji dętej zasiadał Orville McFarland. Dzięki nim Otis Clay mógł błyszczeć i z tej możliwości korzystał. Dziki, nieokiełznany, nieustraszony – przez ponad 110 minut śpiewał tak, jakby od tego zależało jego życie, jakby jutra miało nie być.

Mówi się często, że wielki idol Clay’a, O.V. Wright, był wyjątkowym wokalistą, bo w każdym z wyśpiewanych przez niego słów słychać było namacalny, fizyczny ból. Podczas tych dwóch nocy w Tokio ból słychać było w głosie Clay’a. Kiedy w bluesowym „I Can’t Take It” zbliżył się do refrenu, wydawało się, że jest już na kolanach, zmiażdżony przez kobietę, która chce go opuścić. Muzyka zrobiła się cichsza, a on śpiewał jakby ostatkiem sił, jakby zbierając się do stawienia czoła fatalnej prawdzie. Majstersztyk, esencja głębokiego soulu. W „Let Me In” pokazał się inaczej – jako kochanek, który zaczyna flirt. Trochę z nadzieją, że będzie dobrze. I znów, te emocje słychać w głosie. Wiara, nadzieja, miłość – niby banał, ale w orkiestrowej konwencji oderwały publiczność od ziemi.

Oczywiście w Toranomon Hall nie zabrakło dynamicznego soulu. Pulsujące „Turn Back The Hands Of Time” mknie przed siebie i w jego rytmie Clay schodzi ze sceny, ale po owacji na stojąco wraca na nią równie dynamicznie. Wywołujące go chórki i linia basu, którą zna każdy miłośnik klasycznego soulu powodują euforię Japończyków. Gdy do głosu dochodzi sekcja dęta wiadomo już na pewno – przyszła pora na „Trying To Live My Life Without You”. To, co na singlu trwało jedynie dwie i pół minuty, tu przeradza się w dziesięciominutową fetę. Są improwizacje, muzyczny cytat z pickettowego „In The Midnight Hour”, a publiczność skanduje O-T-I-S!, O-T-I-S!, O-T-I-S! Wyjątkowa noc powoli dobiega końca. Gdy wybrzmiewają ostatnie takty „I Die A Little Each Day” gasną światła i zapada cisza, jedyna muzyka, która może dorównać temu, czego podczas tych dwóch wiosennych dni doświadczyła Japonia.

Czy to możliwe, że taki diament pozostał praktycznie nieznany szerszej publiczności? Tak wyszło. W 1978 album „Live! Otis Clay” wydano w Japonii jako podwójny longplay, który nigdy nie doczekał się europejskiego czy amerykańskiego wydania. Kiedy na rynku pojawiły się krążki kompaktowe koncert trafił na nowy nośnik, ale w wersji mocno okrojonej. Jeśli dobrze liczę ucięto ponad pół godziny muzyki, przetasowano też nieco kolejność utworów. Ponoć japońskie wydanie można było przez jakoś czas kupić w Holandii, jako dalekowschodni import. W 1996 roku – na licencji japońskiego Victora – koncert wydano w Brazylii, znowu w wersji okrojonej. Oba wydania są dziś praktycznie nie do zdobycia – na rynku wtórnym widziałem tę płytę tylko raz, oczywiście za słuszną cenę. Z drugiej strony pojawia się paradoks. Szukamy czegoś co przyniesie genialne dźwięki po to, by podczas ich słuchania żałować, że producent zabrał nam tyle wspaniałej muzyki, kto wie czy nie najsmaczniejsze kąski. Ale ponoć lepiej mieć trochę, niż wcale. Oczywiście najlepszym rozwiązaniem jest longplay, ten oryginalny japoński rarytas. Do niego potrzeba już tylko wygodnego fotela i zamkniętych oczu – wtedy zaczyna działać magia.

Przemek Draheim

P.S. O ile kiedyś o młodych ludziach mówiło się „pokolenie MTV”, o tyle dziś niepodzielnie rządzi youtube.com. Może dobrze, bo dzięki niemu tej płyty posłuchać może każdy, kogo interesuje soul. Serdecznie dziękuję JigzagKT z Japonii, który na swoim profilu – w dźwięku wysokiej jakości – udostępnił dla Was ten album w obszernych fragmentach. Z niego, poniżej, „I Can’t Take It” – klasyczny soul, który rzadko kiedy brzmi lepiej niż zabrzmiał wtedy, w 1978 roku w tokijskim Toranomon Hall.

Wydawca: Victor
Posłuchaj: www.youtube.com/JigzagKT

Thanks Jimi na Liście Trójki

opublikowano w dziale Polska

Kompozycja „Thanks Jimi”, którą wykonali wspólnie Leszek Cichoński (fot. strona domowa artysty) i Sebastian Riedel znalazła się na 49 miejscu najnowszego notowania Listy Przebojów Programu 3 Polskiego Radia. Zachęcamy Was do zalogowania się na stronie Trójki i głosowania na piosenkę. Miło będzie zobaczyć znajomy utwór nieco bliżej tej najwyższej pozycji na liście.

Źródło: www.cichonski.art.pl

Thanks Jimi on-line

opublikowano w dziale Polska

Jak podało biuro prasowe klubu Stereo Krogs w Łodzi, dwa kluby w Polsce wezmą udział w próbie bicia Gitarowego Rekordu Guinnessa, która odbędzie się 1 maja we Wrocławiu w czasie festiwalu Thanks Jimi – Stereo Krogs i Free Blues Club ze Szczecina. Bicie rekordu nastąpi około godziny 14:00, ale klubowe imprezy w Szczecinie i Łodzi rozpoczną się godzinę wcześniej. Pierwsze połączenie internetowe z Rynkiem we Wrocławiu będzie miało miejsce około 13:30-13:45, drugie – z udziałem zespołu Deep Purple – około godziny 17:00. Muzycy chcący pojawić się w jednym z klubów i także wziąć udział w muzycznej zabawie muszą oczywiście przynieść ze sobą własne gitary.

Źródło: www.stereokrogs.com

Omar Kent Dykes „Big Town Playboy”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Sukces ma wielu ojców… To stwierdzenie doskonale pasuje do wydanego przed dwoma laty albumu „On The Jimmy Reed Highway”, będącego efektem spotkania dwóch wielkich muzyków jakimi bez wątpienia są Omar Kent Dykes i Jimmie Vaughan. Do współpracy zaprosili równie znamienite osobowości sceny bluesowej i wspólnie wyruszyli śladami legendy – Jimmy’ego Reeda. Wydawnictwo spotkało się z dużym uznaniem i ciepłym przyjęciem  zarówno ze strony słuchaczy, jak i krytyków. Być może dlatego Omar postanowił pójść za ciosem i zaserwował nam kolejną płytę z własnymi wykonaniami tradycyjnych utworów bluesowych. Skrzyknął prawie tych samych muzyków, bo są i Jimmie Vaughan, i Lou Ann Barton, Gary Clark Junior, James Cotton, Derek O’Brien oraz sekcja rytmiczna, którą stanowią Wes Starr i Ronnie James. Dodatkowo, w nagraniach pojawił się jeszcze jeden znakomity bluesman,  Lazy Lester. Tym razem panowie wzięli na warsztat nie tylko utwory Jimmy’ego Reeda, lecz również takich twórców jak m.in.: Eddie „Playboy” Taylor, Jimmy McCracklin, John Lee Hooker, Ivory Joe Hunter czy Slim Harpo.

Zachowanie ducha muzyki wymienionych wyżej klasyków bluesa nie było wcale łatwe, lecz „Big Town Playboy” pokazał, iż Omar i spółka temu wyzwaniu sprostali. Słychać to już w otwierającym album numerze tytułowym, niegdyś wielkim przeboju Eddiego Taylora. Głęboki sound i perfekcyjny rytm, okraszone chrapliwym wokalem Omara i piskliwą harmonijką Jamesa Cottona, nadają utworowi nową jakość. Jednocześnie nikt nie porwał się na aranżacyjne eksperymenty lub inne udziwnienia, co pozwoliło muzyce zachować swoją naturalność. Emanuje ona z wszystkich dwunastu kompozycji zawartych na płycie. W swingującym „Think” Jimmy’ego McCracklina, dialogi wokalne Dykesa i Lou Ann Barton przenoszą słuchacza w lata pięćdziesiąte, a rozedrgane tremola gitarowe wręcz same wkręcają się w mózg. Miss Lou Ann śpiewa też w znakomicie zagranym „Close Together” Jimmy’ego Reeda, gdzie swój kunszt gry na harmonijce pokazał wspomniany już James Cotton. Z kolei w pełnym energii „Man Down There” George’a Crocketta oraz słynnym „King Bee” autorstwa Slima Harpo do głosu dochodzi gitara i harmonijka Gary’ego Clarka. I choć w tym drugim z wymienionych tytułów nie udało się do końca zbudować charakterystycznego niepokoju w linii basu, jaki posiadał oryginał, rekompensują go krótkie partie solowe gitary oparte na przeszywających tremolach. Inny utwór Slima Harpo pod tytułem „Dream Girl” został zdominowany przez śpiewne dźwięki harmonijki Lazy Lestera, które w połączeniu z zawodzącym głosem Omara doskonale oddają swamp bluesowy nastrój. W tym albumie nie ma miejsca dla przypadkowych nut, a każdy nawet najbardziej subtelny smaczek gitarowy lub najdelikatniejszy dźwięk harmonijki posiada swoje uzasadnienie. Niezwykle przejrzyste i selektywne brzmienie to zasługa Dereka O’Briena. On wyprodukował płytę oraz uzupełnił Jimmiego Vaughana grając ekspresyjne partie gitarowe, które wraz z godną uznania sekcją rytmiczną stanowią o niesamowitej sile i dynamice tej muzyki.

Czy druga część lekcji historii elektrycznego bluesa, zatytułowana „Big Town Playboy”, powtórzy sukces swojej poprzedniczki? A może osiągnie jeszcze większy? Czas pokaże.

Tomasz Kruba

Wydawca: Ruf Records
Posłuchaj: www.amazon.com

„Bałtycki Blues” na Shanties 2013

opublikowano w dziale Polska

Trzynaście koncertów, dziewięć w CK Rotunda i cztery w Tawernie „Stary Port” – w sumie trzydzieści trzy podmioty wykonawcze – i szereg imprez towarzyszących, od spotkań z kapitanami i prezentacji, przez wystawy fotograficzne i spotkania z autorami książek, po kiermasz żeglarski – to atrakcje tegorocznej, trzydziestej drugiej edycji Międzynarodowego Festiwalu Piosenki Żeglarskiej Shanties 2013, który odbędzie się w Krakowie między 21 a 24 lutego. W ramach imprezy dla wilków morskich coś dla siebie znajdą także miłośnicy bluesa – wydarzenie zainauguruje koncert „Bałtycki Blues”, w którym wystąpią m.in. Andrzej Korycki i Dominika Żukowska, Waldemar Mieczkowski, Jerzy Porębski i białostocka Kasa Chorych (fot. Andrzej Staszok). Jak mówią organizatorzy: „Koncepcja aranżacji koncertu w klimatach bluesowych powstała wskutek fascynacji bluesem prowadzącego i reżyserującego koncert Waldemara Mieczkowskiego”.

O tym co interesującego powstało z połączenia żagli z bluesem będą się mogli przekonać Czytelnicy Blues.pl – w kolejnych tygodniach zorganizujemy konkurs, w którym nagrodą będą zaproszenia na „Bałtycki Blues”.

Źródło: www.shanties.pl

Guitarmani na topie

opublikowano w dziale Wydawnictwa

„Gitarowa muzyka nie jest dziś na fali” – można by powiedzieć słuchając tego, co współczesny, mainstreamowy rynek muzyczny ma nam do zaoferowania. Są jednak tacy, którzy skutecznie przeczą tej smutnej teorii wydając kolejne, znakomite, g-i-t-a-r-o-w-e płyty – Joe Bonamassa, John Mayer i Derek Trucks.

Ten pierwszy swoje dziecięce marzenie by grać jak Jimi Hendrix czy Eric Clapton spełnił jako dwudziestodwulatek, kiedy podpisał kontrakt z poważną firmą Epic Records. Ponoć grać na gitarze nauczył się zanim dowiedział się jak prowadzić samochód, co – jak na amerykańskie realia – jest sympatyczną ciekawostką. Jak podaje All Music Guide: „Kiedy miał cztery lata po raz pierwszy usłyszał muzykę Stevie Ray Vaughana. Jako ośmiolatek otwierał koncerty B.B. Kinga, a gdy miał lat dwanaście występował już regularnie w nowojorskich klubach”. Życiorys w sam raz na książkę albo film. Nic dziwnego, że mimo młodego wieku Joe Bonamassa może się poszczycić legionami wiernych fanów, którzy każdą jego nową płytę przyjmują z wielkimi emocjami. Nie inaczej jest z ostatnią studyjną produkcją, wydanym przez holenderską wytwórnię Provogue „Driving Towards The Daylight”. Krążek otwiera kompozycja „Dislocated Boy” – typowe dla Bonamassy ciężkie brzmienie i epicka aranżacja zapowiadają dużo dobrego i tę obietnicę płyta spełnia. Całość, według artysty, miała być powrotem do jego bluesowych korzeni – stąd obecność „Stones In My Passway” Roberta Johnsona czy „Who’s Been Talking” ze wstępem autorstwa Howlina’ Wolfa – ale rockowych odniesień też tu nie brakuje, choćby w osobie australijskiego wokalisty Jimmy’ego Barnesa, który razem z Bonamassą wyśpiewał swój największy hit z 1987 roku, „Too Much Ain’t Enough of Love”. Piękne.

To samo słowo należy wyryć w kamieniu dla upamiętnienia nowego longplay’a Johna Mayera – gitarzysty, który najogólniej rzecz biorąc bluesa nie gra, ale – szczególnie w ostatnich latach – gdzieś tam na jego obrzeżach funkcjonuje kłaniając się od czasu do czasu swoim bluesowym inspiracjom na takich płytach jak multiplatynowa „Continuum” czy koncertowe „Try!” i „Where The Light Is”. Na tym ostatnim powolny blues doprowadził do spazmów tysiące zgromadzonych pod sceną nastolatek, a to widok, który nie trafia się często… Zresztą, John Mayer to niesamowity przykład porządku rzeczy odwrotnego niż ten, któremu przyglądamy się zwykle. Bo zwykle bywa tak, że dany artysta zaczyna od dobrej, ambitnej muzyki i z każdą kolejną płytą oddala się od niej w stronę lżejszego popu. Mayer zrobił dokładnie przeciwną rzecz – zaczął od muzyki pop, zdobył wielką popularność i ni z tego, ni z owego zaczął grać piosenki będące mieszanką bluesa, rocka i muzyki soul. A teraz, także, typowo amerykańskiego folk-rocka spod znaku formacji Crosby Stills & Nash czy Neila Younga.

Wydana przez Sony Music płyta „Born And Raised” jest inna niż jego poprzednie produkcje – delikatniejsza, mniej gitarowa, a bardziej tekstowa, jeśli można użyć takiego określenia. Całość przygotowano po to, żeby się w nią wsłuchiwać, odkrywając nowe niuanse przy każdym kolejnym przesłuchaniu. Bluesowa forma „Something Like Olivia”, męskie chórki w stylu wspomnianych CS&N w utworze tytułowym, genialne intro Chrisa Botti w genialnej kompozycji „Walt Grace’s Submarine Test, January 1967” – to tylko kilka z powodów, dla których nowego Mayera warto mieć i często słuchać.

Do wielokrotnych odsłuchów zachęca też nowe dzieło Dereka Trucksa, dwupłytowy album live „Everybody’s Talkin’” – imponujący podwójnie, bo stworzony z małżonką, Susan Tedeschi pod szyldem Tedeschi Trucks Band. Sam Trucks, podobnie jak Bonamassa, przygodę z gitarą rozpoczął bardzo wcześnie, jako dziewięciolatek. Trzy lata później miał już na koncie występy z The Allman Brothers Band czy Buddy Guy’em. Dziś wielu uważa go za jednego z najciekawszych gitarzystów slide na świecie. Rzeczywiście, własnego stylu i brzmienia nie można mu odmówić – kiedy slidem gra Derek Trucks od razu wiadomo, że to on, nikt inny.

Na wydanym przez Sony Music koncercie tego slide’u oczywiście nie brakuje, ale pamiętajmy, że to nie jest kolejna płyta The Derek Trucks Band – gitarzysta z rubinowym Gibsonem jest tu tylko jednym z elementów dużej układanki, na którą składają się druga gitara Susan, sekcja dęta, klawisze i chórki. To właśnie zespół jako całość robi tu największe wrażenie – niesłychanie zgrany zaprasza słuchacza w różne muzyczne rejony, od bluesa i trucksowych, bagiennych brzmień z mocno osadzonym rytmem, po gospel, odrobinę soulu i jazz, który da się tu usłyszeć więcej niż kilkakrotnie. Mieszanka snuje się leniwie, a bardziej niż na efektowne wybuchy stawia na wciągający klimat, który zaprasza słuchacza głębiej w muzykę. Podany na takiej tacy głos Susan Tedeschi porywa – jak w „Learn How to Love”, uspokaja – jak w „Darling Be Home Soon”, a miejscami rozdziera ładunkiem emocji – jak w „That Did It”. Jeśli komuś przypadła do gustu studyjna, obsypana nagrodami płyta Tedeschi Trucks Band, tą nową będzie zachwycony, bo koncert wszystkie mocne strony płytowego debiutu podnosi do kwadratu, a to już dobra rekomendacja.

Przemek Draheim

Wydawca: Provogue, Sony Music
Posłuchaj: Odsyłacze w tekście

Jubileuszowy Thanks Jimi Festival

opublikowano w dziale Polska

Tegoroczny Thanks Jimi Festival we Wrocławiu upłynie pod znakiem rocznic. Dziesiątej edycji jednej z najpopularniejszych europejskich gitarowych imprez i corocznej próbie bicia Gitarowego Rekordu Guinnessa towarzyszyć będzie dwudziestolecie działalności edukacyjnej Leszka Cichońskiego, twórcy festiwalu. 1 maja zagrają we Wrocławiu zespół Europe, znakomity Marcus Miller, Leon Hendrix, Gwyn Ashton, Stan Skibby, Bernie Marsden z grupy Whitesnake i tysiące gitarzystów, którzy wspólnie bić będą światowy rekord grając kompozycje związane z postacią wielkiego Jimi’ego Hendriksa.

Źródło: www.facebook.com/GitarowyRekord

Granie roots w stylu Rootsy.nu

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Szukając europejskich brzmień spod znaku amerykańskiej roots music warto pochylić się nad wytwórnią Rootsy.nu. Oficyna ma swoją siedzibę w Szwecji i wydaje przede wszystkim skandynawskich artystów, o których polscy słuchacze mogli jeszcze nie słyszeć. A szkoda, bo to dobre i różnorodne stylistycznie granie. Jego najbardziej posępną stronę reprezentuje Andi Almqvist, którego najnowsza płyta nosi miły dla polskiego ucha tytuł „Warsaw Holiday”. „Andi Almqvist, wędrująca dusza” – tak mówią o nim szwedzcy krytycy. Urodził się w Wiedniu. Jego tata był szwedzkim matematykiem, mama austriacką wiolonczelistką. Dużo podróżowali. Mieszkali w Stanach Zjednoczonych, Związku Radzieckim, i kilku innych krajach wschodniej i zachodniej Europy. To wszystko miało wielki wpływ na muzykę Almqvista, którego nie sposób ubrać w jeden tylko gatunek. Na płytowym debiucie blisko mu było do bluesa. Na ostatnim krążku jest już trochę jak Nick Cave, trochę jak Tom Waits. To mroczne piosenki, ale bardzo piękne, dlatego warto się im przysłuchać.

Podobnie jak warto przysłuchać się twórczości trochę tajemniczego szwedzkiego gitarzysty z charakterystycznymi pomarańczowymi okularami na nosie i elektryczną gitarą National na kolanach. Mówię „tajemniczego”, bo to postać spoza muzycznego mainstreamu. Zresztą, jeśli wnioskować po komentarzach na muzycznych forach, Peder Af Ugglas – bo to o nim mowa – bardziej niż polskim melomanom znany jest audiofilom zainteresowanym wyciśnięciem ze swojego sprzętu odsłuchowego stu procent jego możliwości. Słuchając nowej „No. 4” nietrudno to zrozumieć. Opisując jego poprzedni longplay wspomniałem, że „ma on jeszcze bardziej ilustracyjno-filmowy charakter, niż dwa poprzednie. Niczym w muzyce klasycznej, to nie piosenki, a małe dzieła idealnie pasujące do ścieżki dźwiękowej dobrego filmu, naszpikowane emocjami i potęgujące wymowę tego, co na ekranie. Tyle, że tu nie ma ekranu, a o obrazy musimy zatroszczyć się sami, chociaż przyznam, że przy takich dźwiękach łatwo poruszyć wyobraźnie”. W przypadku „Numeru 4” te słowa nadal są prawdą, może nawet jeszcze bardziej niż wcześniej. Dla miłośników gitary slide spod znaku Ry’a Coodera i jego ścieżki dźwiękowej do kultowego filmu „Paryż/Texas”, płyta marzenie.

Rockmani z kolei odnajdą się w twórczości innego wykonawcy związanego z wytwórnią Rootsy.nu. Gitarzysta nazywa się Pontus Snibb i kieruje grupą Pontus Snibb 3. Ich nowa produkcja, „Loud Feathers”, to kawał solidnego rock’n’rolla. Słowo „solidne” wypadałoby tu podkreślić, bo kto by przypuszczał, że jedna z najlepszych rock’n’rollowych płyt ostatnich kilkunastu miesięcy pochodzić będzie nie ze Stanów, a ze Szwecji. Surowe brzmienie, przyciągające uwagę mocne gitarowe riffy i wokal, który ciągnie wszystko do przodu. Zresztą, tego głosu mógłby mu pozazdrościć niejeden gwiazdor blues-rockowej gitary.

han340x305.jpg" alt="" width="340" height="305" />

Przeciwwagą dla muzyki Pontus Snibb 3 i albumu „Loud Feathers” może być to, co tworzy singer-songwriter Johan Örjansson. Nawet nazwa płyty idealnie pasuje – „Melancholic Melodies for Broken Times”. Jest nastrojowo, trochę romantycznie, z nutką tęsknoty. Skojarzejnie z ostatnim, dylanowskim Johnem Mayerem bardzo na miejscu. Do posłuchania dla tych, którzy od czasu do czasu chcą się rozejrzeć za czymś interesującym poza bluesem, a ciągle w obrębie korzennego grania.

Przemek Draheim

Wydawca: Rootsy.nu
Posłuchaj: Odsyłacze w tekście

Nowości z Ruf Records

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Wśród europejskich bluesowych wytwórni status jednej z najważniejszych ma niemiecka oficyna Ruf Records. A że Ruf stawia na współczesnego, dosyć przebojowego bluesa, można się po jej produkcjach spodziewać naprawdę przyjemnego bujania z odrobiną rocka między nutami. Takie znaleźć można na nowym krążku Royal Southern Brotherhood, „Don’t Look Back”.

Kiedy Royal Southern Brotherhood pojawiło się w Polsce w 2012 roku w składzie bandu, obok wokalisty Cyrila Neville’a – znanego z Neville Brothers znaleźć można było syna wielkiego Gregga Allmana, Devona Allmana i Mike’a Zito – wówczas jedną z gwiazd w konstelacji bluesowej wytwórni Delta Groove Productions. Na nowej płycie mamy już innych gitarzystów – pierwszy to młody Amerykanin nagrywający od niedawna dla Rufa, Bart Walker; drugi to Tyrone Vaughan – syn Jimiego Vaughana i bratanek tego Stevie Ray Vaughana, a wiec chłopak, któremu – przynajmniej w teorii – blues płynie w żyłach. Praktyka też nie jest zła, co „Don’t Look Back”, nagrana na dodatek w słynnym Fame Studio w Muscle Shoal w Alabamie zdaje się potwierdzać. Dla miłośników współczesnego bluesa, southern rocka, funky i klasycznego rocka – a więc dla tych wszystkich, którzy lubią takie bandy jak Lynyrd Skynyrd, Gov’t Mule, The Allman Brothers Band czy po prostu pasjonują się amerykańskim południem, album godny polecenia. Podobnie jak nowa produkcja Samanthy Fish, „Wild Heart”.

Bluesowych gitarzystów w katalogu Ruf Records nie brakuje, co już choćby płyta Royal Southern Brotherhood wyraźnie pokazała, ale jeśli przyjrzeć się mu dokładnie, możemy zauważyć, że równie ważne miejsce mają w nim śpiewające damy. To też chyba konik szefa wytwórni, Thomasa Rufa – interesujące damskie głosy. Takich wokalistek, o których dzięki niemieckiej oficynie usłyszała europejska publiczność jest całkiem sporo. Młodziutka Samantha Fish jest jedną z nich. Nie dość, że śpiewa, to jeszcze sprawnie radzi sobie z gitarą. Na nowym albumie to właśnie te gitarowe akcenty stanowią ważny element, co pewnie jest też zasługą producenta krążka – a na co dzień rewelacyjnego gitarzysty kojarzonego choćby z North Mississippi Allstars i The Black Crowes, Luthera Dickinsona. Warto posłuchać.

Samantha Fish i płyta „Wild Heart”, wyprodukowana przez Luthera Dickinsona – i z jego udziałem w roli gitarzysty i basisty – to przebojowe, współcześnie bluesowe granie w wykonaniu młodej artystki, której wróżyć można dobrą przyszłość. Ta mieszanka uznanych nazwisk i młodych talentów jest charakterystyczna dla katalogu Rufa. Dość powiedzieć, że wśród nowości wytwórni znalazła się koncertowa płyta grupy Spin Doctors, która jako wielkie odkrycie lat 90tych ma na koncie dobre kilka milionów sprzedanych krążków. Ten najnowszy, „Songs from the road”, ma formę dwóch dysków – CD i DVD.

„Songs From The Road” to seria, w ramach której Ruf Records już od kilku lat wydaje koncertowe albumy artystów ze swojej stajni. Pomysł jest ciekawy, bo na taki album zawsze składają się dwa krążki – na CD mamy muzykę, a dysk DVD to już zapis koncertu wzbogacony o wizje. Całość ubrana w jedno pudełko też kosztuje jak jedna płyta. Nic tylko korzystać. Najnowsza odsłona serii firmowana jest przez Spin Doctors. Trochę tu bluesa, trochę rozbudowanych jambandowych aranży. Ciekawe granie w wykonaniu amerykańskiego bandu z bluesowym epizodem w dyskografii. Z niemieckim logo na okładce.

Przemek Draheim

Wydawca: Ruf Records
Posłuchaj: www.rufrecords.de

Bluesowa twarz Opus3

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Audiofile kochają szwedzką oficynę Opus3 Records za najwyższej jakości brzmienie wydawanych przez nią płyt; melomani za muzyczne perełki, których trudno szukać w katalogach innych wytwórni. I jedno i drugie przypaść powinno do gustu miłośnikom bluesa, którzy na liście wydanych przez Opus3 albumów znajdą dla siebie dużo dobrego.

O albumie „Southward Bound” gitarzysty B.B. Driftwooda już pisaliśmy, ale jest okazja do powtórki – magazyn miłośników audio „HiFi i muzyka” przyznał temu krążkowi wyróżnienie wraz z rekomendacją w kategorii „Płyta roku”. Trzeba się cieszyć, bo nie jest to mainstreamowe granie, za to coś, co na pewno spodoba się miłośnikom delikatnego, rootsowego kołysania spod znaku Erica Bibba, który – nawiasem mówiąc – pojawia się tu w roli muzyka sesyjnego z dwunastostrunową gitarą na kolanach.

Eric Bibb to zresztą flagowy bluesman w barwach Opus3, z kilkoma solidnymi krążkami za pasem. Ten najnowszy to nagrana solo płyta „Blues, Ballads and Work Songs”, ale starsze rzeczy także warte są uwagi. Ot choćby „Spirit & The Blues”. Płyta, podobnie jak wszystkie inne produkcje wytwórni, ma w książeczce albumu taką adnotację: „Opus3 to mała, niezależna szwedzka wytwórnia płytowa, która skupia się na ponadczasowej akustycznej muzyce, na jazzie, folku, muzyce klasycznej. Naszym celem jest reprodukcja głosów i dźwięku instrumentów w sposób jak najbardziej naturalny się da”. I rzeczywiście, na dobrym sprzęcie, w utworach takich jak „In My Father’s House” czy „Lonesome Valley” doskonale to słychać.

Nie gorsze brzmienie wyciśniemy z kolumn czy słuchawek za sprawą najnowszego dziecka szwedzkiego katalogu, albumu „All Around Man”, który swoim pseudonimem firmuje Bottleneck John – prywatnie Johan Eliasson. Nasz bohater przygodę z muzyką zaczął bardzo wcześnie. Jego dziadek, na starym kasetowym rekorderze, nagrywał pierwsze występy Johana, gdy ten miał zaledwie trzy lata. Babcia z kolei zachęcała go do śpiewania i dawała pierwsze lekcje wokalu – materiałem do nauki były szwedzkie melodie ludowe, ale też tradycyjne pieśni spirituals, „Amazing Grace” czy „Swing Low, Sweet Chariot”. Z tamtych inspiracji wynika miłość Bottleneck Johna do akustycznego bluesa z lat dwudziestych i trzydziestych. Jak sam mówi: „(...) żadne inne dźwięki nie dotykają mojego serca i duszy jak te stare nagrania”. Może dlatego jego pieśni spirituals, hokum songs czy akustyczne country-bluesy – bez względu na to, czy wykonuje je solo, tylko z metalową gitarą na kolanach, czy w duecie lub w większym składzie – brzmią bardzo prawdziwie zdając się być jego naturalnym środkiem wyrazu. Polska publiczność miała już dwukrotnie okazję posłuchać Bottleneck Johna na żywo, ostatni raz w 2010 roku podczas festiwalu Toruń Blues Meeting. W specjalistycznych radiowych audycjach były też okazje, żeby posłuchać jego wcześniejszych płyt. Mnie, tamte wydane własnym sumptem albumy zawsze przekonywały muzycznie, ale zawsze też żałowałem, że tak znakomity wokal nie doczekał się pięknie nagranej sesji. I o to jest. Całość, jak przystało na reputację Opus3 brzmi wyśmienicie i została wydana na złotym krążku z adnotacją Super Audio CD na pudełku – a więc na płytce umożliwiającej obcowanie z jeszcze lepszą jakością dźwięku niż pozwala na to tradycyjne CD. Dla miłośników mocnych głosów z najwyższej półki i akustycznego bluesa z gitarą slide w roli głównej „All Around Man” to płyta, którą warto mieć pod ręką, dla czystej przyjemności słuchania, ale też świadomości (trochę snobistycznej, ale na pewno miłej) tego, jak dobrze może zabrzmieć nasze domowe stereo.

Przemek Draheim

Wydawca: Opus3 Records / Dystrybucja: Audio Forte
Posłuchaj: www.opus3records.com

Polacy w Irlandii

opublikowano w dziale Polska

Polski blues zatacza coraz szersze kręgi – między 6 a 9 września 2007 roku, w irlandzkim mieście Monaghan, w ramach prestiżowego festiwalu Harvest Time Blues The Monaghan Rhythm’n’Blues Festival wystąpiły zespoły Kasa Chorych, K3 oraz Easy Rider. Dzieliły scenę z wykonawcami tego pokroju co Tommy Castro, Bobby Radcliff, Chris Smither czy The Nimmo Brothers. Co ciekawe, po raz pierwszy w historii zagranicznych imprez bluesowych konferansjerem był także Polak – festiwal w Monaghan prowadził Przemek Draheim.

Hugh Laurie „Didn’t It Rain”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Klasyczny „The St. Louis Blues” W.C. Handy’ego z 1914 roku otwiera płytę „Didn’t It Rain”, która 13 maja trafiła na półki polskich sklepów muzycznych – nowy bluesowy album popularnego aktora Hugh Lauriego, czyli doktora House’a z bijącego rekordy popularności telewizyjnego serialu. Na krążku Laurie odkrywa na nowo pionierów amerykańskiego bluesa sięgając do repertuaru takich postaci jak wspomniany już W.C. Handy, Jelly Roll Morton czy Little Brother Montgomery. Warto tej płyty posłuchać uważnie, szczególnie w przededniu jedynego polskiego koncertu Hugh Lauriego, który odbędzie się 6 czerwca w warszawskiej Sali Kongresowej.

„Didn’t It Rain” – kilkanaście piosenek, które wypełnia ten album nagrano w styczniu 2013 roku w Ocean Way Studio w Los Angeles. Lauriemu towarzyszyła tam grupa rewelacyjnych studyjnych muzyków. Na perkusji zagrał Jay Bellerose – ten sam, którego gra zdobi płyty Alison Krauss, Madeleine Peyroux, Diany Krall, Grega Allmana, B.B. Kinga, Marca Cohna znanego z hitu „Walkin’ In Memphis” i setek innych, topowych artystów. Gitarę i najróżniejsze strunowe instrumenty obsługiwał z kolei Kanadyjczyk Kevin Breit – mistrz wszystkiego co strunowe i współpracownik takich muzycznych nazwisk jak Norah Jones, Celine Dion, Holly Cole czy znany miłośnikom progresywnego bluesa Harry Manx. Takie wyliczanki można by mnożyć przy każdym z sessionmanów pojawiających się na „Didn’t It Rain”, ale słowo uznania należy się też gościom specjalnym, ot choćby niezwykle ciekawej, młodej wokalistce z Gwatemalii, Gaby Moreno. Wśród trzech utworów, które wykonała, znalazło się tango – zaśpiewany w duecie z Dr Housem „Kiss Of Fire”. W jednym tylko utworze razem z Lauriem, ograniczającym się tu do roli pianisty, pojawia się bluesowa legenda – Taj Mahal, który swój udział w sesji uzależnił od wyboru właściwego, mogącego go zaciekawić utworu. Wybór padł na „Vicksburg Blues” kojarzony chyba najbardziej z pianistą Little Brother Montgomery’m. Na początku maja w Programie 2 Telewizji Polskiej, zaraz po dwóch premierowych odcinkach „Dr House’a”, wyemitowano ekskluzywny wywiad, jaki z Hugh Lauriem przeprowadził w Los Angeles Tomasz Kammel. Pretekstem rozmowy zatytułowanej „Dr House czuje bluesa” była oczywiście polska premiera „Didn’t It Rain”. Warto o tym wspomnieć, bo w jednym z pytań dotyczących właśnie współpracy z Taj Mahalem Tomek Kammel wspomniał Lauriemu o polskim koncercie bluesmana na Festiwalu Muzycznym im. Ryśka Riedla „Ku Przestrodze” i – co ciekawe – tamten o tym koncercie wiedział. Ciekawym głosem – występującym w chórkach, ale także przejmującym rolę lidera piosenki – jest wokalistka Jean McClain. Piękny gospelowo-bluesowy głos.

Polskie wydanie „Didn’t It Rain” to trzynaście kompozycji utrzymanych na pograniczu eleganckiego akustycznego bluesa i wysublimowanego klasycznego jazzu. Ktokolwiek myślał, że pierwsza płyta Lauriego będzie tylko stylistyczną ciekawostką mocno się mylił, bo na nowym krążku słychać wyraźnie, że Dr House od samego początku ma na niebie pomysł i wie, jaką muzyczną drogą chce podążyć. Jeszcze lepiej niż na podstawowym wydaniu słychać to na specjalnej edycji albumu, mającej formę pokaźnej książeczki z dwiema płytami w środku. Na pierwszym krążku dostajemy wszystko to, co w edycji podstawowej. Drugi przynosi natomiast pięć bonusowych utworów – kto wie czy nie najciekawszych ze wszystkich zawartych na albumie – wśród których znalazła się piosenka „Unchain My Heart”, dokładnie ta sama, którą powinno się kojarzyć z Ray’em Charlesem i Joe Cockerem. Do posłuchania w ramach miłego, leniwego wieczoru. Zdecydowanie nie tylko jako rozgrzewka przed warszawskim koncertem.

Przemek Draheim

Wydawca: Warner Music Poland
Posłuchaj: www.warnermusic.pl

Joanne Shaw Taylor „White Sugar”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Siedem lat temu Dave Stewart z Eurythmics zachwycił się umiejętnościami gitarowymi szesnastoletniej wówczas Joanne Shaw Taylor. Wrażenie jakie na nim zrobiła młoda brytyjska dziewczyna z Telecasterem było tak wielkie, że zaproponował jej trasę koncertową po Europie ze swoim zespołem D.U.P. oraz kontrakt fonograficzny. Niestety do nagrania płyty nie doszło z powodu bankructwa wytwórni, która miała zająć się wydaniem materiału. Zgodnie jednak ze starą prawdą „co się odwlecze to nie uciecze”, Joanne doczekała się w końcu swojego debiutanckiego krążka, choć fakt ten odwlekł się o dobrych kilka lat. Tym razem nie mogło być mowy o problemach wytwórni, gdyż album ukazał się nakładem Ruf Records, a nagrań dokonano pod czujnym okiem samego Jima Gainesa w jego studio w Memphis. Jim zaprosił również doświadczonych muzyków do sesji nagraniowej. Za perkusją usiadł Steve Potts – znany m.in. ze współpracy z Booker T. & the M.G.’s, a na basie zagrał Dave Smith, który nagrywał chociażby z Lutherem Allisonem czy Johnnym Langiem. Gitarowo i wokalnie trio dopełniła oczywiście Joanne i w takim składzie zarejestrowanych zostało dziesięć kompozycji, z czego dziewięć napisała nasza bohaterka. Utwory na tę płytę powstawały niemal przez całą ostatnią dekadę i są efektem fascynacji muzyką Alberta Collinsa, The Paladins, Steviego Ray Vaughana i Jimiego Hendrixa, wymienianych zawsze przez Joanne jako jej głównych idoli.

„White Sugar” to album dość różnorodny stylistycznie i doskonale ukazujący inspiracje, na bazie których artystka poszukuje własnej ścieżki muzycznej. Joanne udowadnia w nim swój wielki talent instrumentalny. Ta wciąż przecież bardzo młoda dziewczyna swoją błyskotliwą techniką gry na Telecasterze mogłaby wprawić w zakłopotanie niejednego mistrza sześciu strun. Stylowe frazowanie, naturalna lekkość i swoboda w grze oraz odważne żonglowanie rytmem  robią naprawdę duże wrażenie. Również wokalnie artystka prezentuje się bardzo dojrzale. Z jednej strony jej głos sprawia wrażenie chłodnego i beznamiętnego, a z drugiej jest w nim dużo subtelności i głębi. Nie chrypie, nie stara się udowodnić, że potrafi wygenerować z siebie ultradźwięki, lecz umiejętnie posługuje się skalą głosową jaką obdarzyła ją natura. Płytę rozpoczyna kompozycja „Going Home” z charakterystycznym pasażem gitarowym, który na tle pulsującej, transowej sekcji rytmicznej wprowadza klimat rodem z Południa Stanów. O ile w tym utworze Joanne dość oszczędnie dawkuje dźwięki, to w numerze zatytułowanym „Time Has Come” funduje słuchaczowi prawdziwe, gitarowe wariacje. Ten spokojny, kołyszący blues aż skrzy się od rasowych zagrywek najwyższej próby. Zaraz po nim następuje utwór tytułowy – instrumentalne Texas shuffle. Bardzo pomysłowe zastosowanie pauz na początku czyni go niezmiernie interesującym aranżacyjnie. Szkoda tylko, że w dalszej części solowych improwizacji artystka za bardzo stara się naśladować SRV, bo byłby z tego naprawdę oryginalny numer. W kompozycjach „Who Do You Want Me To Be?” oraz  „Watch ‘Em Burn” Joanne przywołuje ducha Jimiego Hendrixa. To zdecydowanie najmocniej zagrane i najbardziej dynamiczne momenty na płycie, choć poza solidnym gitarowym rzemiosłem i chwytliwym refrenem pierwszej z nich, niczego odkrywczego nie wnoszą. Na uwagę natomiast zasługuje ósma pozycja playlisty, zatytułowana „Heavy Heart”. Ten piękny soulowy utwór oparty na akompaniamencie dyskretnie wykorzystującym efekt wah-wah, z łagodnym, refleksyjnym wokalem, idealnie komponującym się z delikatnymi dźwiękami gitary, jest dla mnie jednym z najbardziej interesujących punktów albumu. Całość wieńczy piękna bluesowa ballada o wymownym tytule „Blackest Day”. I wcale nie szkodzi, że do złudzenia przypomina ona Vaughanowską „Tin Pan Alley”, a zważając na fakt, iż Joanne napisała ją w wieku czternastu lat, tym bardziej budzi szacunek.

Brytyjski magazyn „Blues Matters” napisał: „Joanne is the new face of the blues”. „White Sugar” w pewnym sensie potwierdza te słowa, demonstrując wielki talent młodej Brytyjki. Potrzeba tylko ukształtowania własnego, niepowtarzalnego stylu, który – miejmy nadzieję – objawi się w kolejnych albumach Joanne Shaw Taylor, czego pozostaje jej życzyć.

Tomasz Kruba

Wydawca: Ruf Records
Posłuchaj: www.myspace.com/joanneshawtaylor

Rawa Blues rekrutuje

opublikowano w dziale Polska

Irek Dudek wraz z Radą Artystyczną Rawa Blues Festival ogłosili rozpoczęcie rekrutacji zespołów zainteresowanych występem podczas 33. edycji imprezy, którą zaplanowano na sobotę, 5 października. Wykonawcy, którzy wystąpią na Dużej i Małej scenie przed koncertem finałowym zostaną wyłonieni w drodze konkursu. Zainteresowani mogą wysyłać swoje zgłoszenia pocztą tradycyjną, wraz z płytą CD/DVD na adres „Rawa Blues Ireneusz Dudek, skr. poczt. 21, 43-384 Jaworze” lub – po raz pierwszy – poprzez serwis internetowy www.rawablues.com. Termin nadsyłania zgłoszeń upływa 15 kwietnia. Przesłuchania nadesłanych materiałów i ogłoszenie pełnej listy zespołów zaplanowano na maj.

Zachętą do wzięcia udziału w przesłuchaniach niech będą archiwalne fragmenty festiwalowych występów największych gwiazd bluesa, zebrane na kanale YouTube Rawy Blues.

Źródło: www.rawablues.com

Big Damn Band na Rawa Blues Festival

opublikowano w dziale Polska

Półmetek lata za nami, a to oznacza, że melomani rozpoczynają coroczne odliczanie do Rawa Blues Festival. Tegoroczna edycja odbywająca się 6 października w katowickim Spodku obsadzona jest wyjątkowo mocną reprezentacją zza Atlantyku – publiczności zaprezentuje się aż pięć wyśmienitych zespołów, na czele z gwiazdą dużego pokroju, Robertem Cray’em. Wśród gwiazd, świeżo po premierze najnowszego albumu, znajdzie się również The Reverend Peyton’s Big Damn Band – trio z Indiany nawiązujące w swojej muzyce do tradycji takich legend jak Son House i Charley Patton.

Poniżej publikujemy fragment rozmowy, jaką już po premierze nowego albumu ekipa Rawy Blues miała okazję przeprowadzić z liderem zespołu, „Wielebnym”:

Rawa Blues Festival: Witaj Wielebny. Słyszę, że znowu jesteś w trasie, zgadza się? (wywiad z Joshem „Wielebnym” Peytonem został przeprowadzony w czasie, kiedy wraz z zespołem przemieszczali się w kierunku Saint Louis, mając za sobą występy w Nashville. Cała rozmowa pocięta została na kawałki ze względu na brak zasięgu wywoływany, jak to ujął Peyton, przejeżdżaniem przez amerykańskie „the middle of nowhere”. Na szczęście nie nadszarpnęło to jego cierpliwości i dobrego humoru.)

Peyton: Jasne, prawie cały czas jesteśmy w drodze. Jesteśmy teraz w trasie, gdyż właśnie została wydana nasza nowa płyta. Jesteśmy bardzo podekscytowani.

Rawa Blues Festival: Właśnie wracacie z koncertów Tennessee, prawda?

P.: Yeah, wczoraj w Nashville było niesamowicie! Pierwszego dnia graliśmy w świetnym sklepie muzycznym Grimey’s, a następnego dnia w Music City Roots. Zagraliśmy fajny koncert dla radia i telewizji.

Rawa Blues Festival: Jesteście jedną z najbardziej zapracowanych kapel jakie miałem przyjemność poznać. Jak sobie z tym radzicie? Mógłbyś dać jakieś wskazówki młodszym kolegom po fachu?

P.: Wiesz, muzyka to całe moje życie, to jak praca marzeń. Są pewne rzeczy z nią związane, które nie są zbyt miłe i trzeba się z tym pogodzić, jeżeli chcesz robić to co kochasz. Dla mnie to takie zło konieczne. Trzeba zrezygnować z wielu rzeczy, zwłaszcza na początku. Kiedy zaczynaliśmy, nie mieliśmy nawet gdzie spać, jedliśmy makaron z puszek i właściwie żyliśmy jak bezdomni (śmiech). Nawet teraz bardzo wiele nas omija, szczególnie odczuwamy rozłąkę z rodziną.

Rawa Blues Festival: Rawa Blues to wasze nie pierwsze spotkanie ze Starym Kontynentem. Blues, czy rockabilly jest często traktowane jak muzyka endemicznie amerykańska. Gatunki te narodziły się tam i tam ewoluowały. Czy wasza muzyka była odbierana w inny sposób prze europejska publikę?

P.: Tak, odwiedziliśmy Europę. Ale Rawa to nasz pierwszy koncert w Polsce, na który strasznie się cieszymy. Właściwie to nie wydaje mi się, żeby muzyka była odbierana inaczej w zależności od położenia geograficznego. Często zależy to od wieku publiczności. Ale zauważyłem, że europejską publiczność cechuje większa grzeczność. Wydaje się być trochę cichsza. Ale młodzi ludzi wszędzie reagują tak samo. Myślę, że prawdziwa muzyka płynąca z serca nie ma narodowości, czy granic. Tego się właśnie nauczyłem będąc tak długo w podróży.

Rawa Blues Festival: Twój zespół penetruje różne style muzyczne. Co jest dla ciebie największą inspiracją? Raczej stare granie, czy może coś całkiem świeżego także przyciągnęło twoja uwagę?

P.: Jeśli chodzi o granie na gitarze to ludzie tacy jak Chaley Patton, Furry Lewis i John Hurt. Sposób w jaki piszę piosenki zawdzięczam Johnowi Fogerty i Johnowi Primerowi. Chcę zabrać country bluesa w całkiem nowe miejsca.

Rawa Blues Festival: Dyrektor festiwalu, Irek Dudek jest oczarowany klipem do „Clap Your Hands″. Kim są osoby, z którymi występujecie? Czy mamy spodziewać się podobnych klipów promujących nowy album?

P.: Ludzie z teledysku to nasi przyjaciele i fani. Puściliśmy po postu informację, że poszukujemy ludzi, którzy tańczą w różny, oryginalny sposób. Wypaliło. Ludzie to polubili. Lada moment wypuszczone zostaną dwa nowe teledyski tego samego reżysera. Jeden wychodzi dzisiaj, albo jutro. Musisz go zobaczyć! Jest naprawdę bardzo fajny. Uważam, że jest lepszy niż „Clap Our Hands″. 

Rawa Blues Festival: Świetnie, dobrze wiedzieć. Kto zwrócił twoją uwagę na ten rodzaj promocji w stylu YouTube, czy kręcenia teledysków? To niezbyt charakterystyczne dla zespołu bluesowego.

P.: Czujemy, że robimy muzykę tu i teraz. Wiesz, nasza muzyka autorska to nie Charley Patton. Jasne, wzorowaliśmy się na nim, ale nie jesteśmy Charley′em Pattonem. Nigdy nie chciałem być swego rodzaju skansenem muzycznym. Chciałem być kimś kto robi muzykę współczesną, muzykę, która ma przetrwać. Ludzie zajmujący sie muzyką robią właśnie teledyski, zakładają konta na Twitterze itp. Część z tego faktycznie do mnie nie przemawia, ale praca nad teledyskiem to naprawdę kupa dobrej zabawy. Wymyślanie i tworzenie czegoś, co współgra z muzyką to świetna rzecz.

Rawa Blues Festival: Wielkie dzięki za twój czas. Życzę udanej trasy! Czekamy z niecierpliwością na wasz show!

P.: Zapewniam cię, że to będzie SHOW! (śmiech) Przygotujcie się na świetną imprezę. Bardzo dziękuję. Trzymajcie się!

Cały wywiad możecie przeczytać w oficjalnym serwisie festiwalu. Trzydziesta druga edycja Rawa Blues Festival przyniesie dużo atrakcji. Obok wspomnianych Roberta Cray’a i The Reverend Peyton’s Big Damn Band, podczas koncertu finałowego zagrają Eric Sardinas & Big Motor, Roomful of Blues, Davina & The Vagabonds oraz Irek Dudek Big Band. W sumie przez czternaście godzin na dwóch scenach zagra tego dnia osiemnaście zespołów. Będziemy Was o tym informować.

Bilety do nabycia w sieci sprzedaży biletów Ticketpro w całej Polsce oraz przez system on-line zamawiania biletów Ticketpro.pl.

Źródło: www.rawablues.com

Various Artists
„Antologia Polskiego Bluesa cz.2”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Tuż przed świętami ukazała się w sklepach druga, także pięciopłytowa część ,,Antologii Polskiego Bluesa” pod redakcją Mariusza Szalbierza. Czy powtórzy ona sukcesy pierwszej części wydawnictwa 4everMusic?

Jeśli posłuchać tego, co emitują nasze mass media (a raczej nie emitują) i wziąć pod uwagę coraz bardziej mizerne nakłady płyt bluesowych, które i tak rozpływają się niezauważalne w masie popu, uznać należy za cud, że rynek bluesowy w ogóle w Polsce funkcjonuje. Ano istnieje i próbuje sobie radzić, o czym można się przekonać odsłuchując kolejną część pionierskiej antologii. Choć sam mam tzw. mieszane uczucia, co do jakości rodzimej odmiany bluesa, w miarę zgłębiania materiałów na kolejnych krążkach otwierałem oczy ze zdumienia. Dziesiątki nazwisk wykonawców, a jeśli wziąć pod uwagę pierwszą część antologii, setki nagrań niekoniecznie bluesowych przebojów, często mało znanych utworów, wydartych niemal siłą autorom lub skrywanych na dnie szuflady… Ba, są i takie, które kompletnie nie kojarzyły się dotąd z bluesowym idiomem, a zaprezentowane w przemyślnie skonstruowanej zbitce nabierają nowych kontekstów i znaczeń. Efekt jest czasem dyskusyjny. Można jeszcze od biedy przyjąć, że Dżamble z nieodżałowanym Zauchą grają bluesa, to jednak „Lucille” Michaja Burano, twórczość Skubikowskiego czy tym bardziej archiwalna „Alabama” Ludmiły Jakubczak nijak mi się z tą stylistyką nie kojarzyły. Paradoksalnie jednak te zabiegi spowodowały, że antologię smakuje się z rosnącym zaciekawieniem, a chętni którzy zaryzykują podróż zawiłymi meandrami polskiej muzyki rozrywkowej, nie raz zaskoczeni zostaną podobnymi woltami. Bo w starorzeczach naszej piosenki, której korzenie sięgają lat pięćdziesiątych kryją się niezwykłe smaczki, ba czasem jakiś boczny nurt przywabi nas atrakcjami, jakich wcześniej w ogóle nie przeczuwaliśmy. Ot, polskie Missisipi. Nie do końca ogarnione, trochę zapomniane, o własnej nieprzewidywalnej specyfice i kartografii. Potrzebna była mapa i przewodnik – taki wreszcie mamy.

Doceniając ogrom pracy włożonej w zebranie materiału muzycznego, nie można pominąć doskonałej szaty edytorskiej i grafiki. Każda z płyt opatrzona jest książeczką ilustrowaną nierzadko unikalnymi fotografiami oraz opatrzona mozolnymi opisami składów w poszczególnych utworach, gdzie autor starał się nie pominąć żadnego z nazwisk. Czapki z głów…

Niełatwo zrecenzować całość. Antologia to jedno, zaś kondycja i stan polskiego bluesa to temat zupełnie odrębny. Bo jakie przyjąć kryteria? Jak porównać nagrania Polan ze współczesnymi dokonaniami miłośników dwunastu taktów z krążka „Świeża krew”? Po przesłuchaniu całości wyłania się obraz niejednorodny i dwuznaczny. Z jednej strony materiał aż kipi bogactwem i różnorodnością propozycji, z drugiej tak pełna prezentacja odsłania niedostatki, razi powielaniem starych chwytów i inklinacją do kopiowania, szczególnie hołubionego w Polsce „białego” bluesa. Przecież wszyscy pamiętamy – po modzie na Mayalla zaczęło się niemiłosierne katowanie Stevie Ray Vaughana, co odbija się czkawką w niejednym nagraniu z tej składanki.

Fani gatunku nie od dziś dzielą się na tych, dla których blues to świętość i każde odstępstwo od tradycji jest herezją oraz na odszczepieńców, którzy traktują bluesa swobodniej – słuchających artystów kolaborujących z różnymi formami ballady, folku, jazzu czy nawet kabaretu. Na antologii nie brak przykładów i jednych i drugich. Trudno szczególnie wyróżnić, którąś z płyt pięciopaku. Przyjrzyjmy się im pojedynczo.

„Pionierzy”. Całość zaczyna się od trzęsienia ziemi, bo trudno nie zachwycić się Breakoutami i ich „Pięknem”. Potem wspomniana zaskakująca Ludmiła Jakubczak i szaleńcza „Lucilla”. Na krążku nie brak kilku uroczych staroci, w tym idealnego do zabawy przy ognisku pastiszu Andrzeja Dąbrowskiego „Zbuduję sobie tratwę”. Dla mnie numer jeden to jednak „Stress” i jedyne jak dotąd udane podejście do bluesa w wersji gospel, grupa Gramine.

„Świeża krew”. Obawiałem się tej płyty najbardziej, a tu miłe rozczarowanie. To bodaj krążek gdzie można znaleźć najwięcej propozycji wymykających się tradycyjnemu kanonowi bluesa. Świetny wypada przebojowy Blues Flowers z wielką nadzieją kobiecego wokalu, Magdą Piskorczyk. Nie jest tu osamotniona, równie dobrze radzą sobie Anna Heron, ambitna Karolina Cygonek czy ekspresyjna niczym Janis Joplin – Jolanta Litwin Sarzyńska. Śląskie brzmienie prezentuje Marek „Makaron” Trio, zachwyca niezwykle stylowy Devil Blues i wymykający się wszelkim stereotypom Limbo. Bomba!

„Blues z oklaskami”. Nagrania w wersji live zdominowali na płycie starzy „wyżeracze”: Dżem, Mielczarek, Martyna Jakubowicz, Nocna Zmiana Bluesa i Nalepa. Wyróżnić się na tym tle nie jest łatwo. A jednak w pamięci zapada najbardziej „Sztajger” śląskiego naturszczyka Jana „Kyksa” Skrzeka i niespodzianka – kameralna miniaturka Trio Con Brio „Blues dla zmartwionych”.

„Nasi (z) zagranicą”. Tu wreszcie można usłyszeć kilku importowanych mistrzów w towarzystwie naszych. Jest więc Mike Russel z polskimi gwiazdami jazzu, Louisiana Red z Nocną Zmianą Bluesa i charyzmatyczny Chris Farlowe. Prawdziwym smaczkiem jest jednak króciutki „Six Years Old” grupy G2. I jeszcze coś, czego zabrakło mi na krążku „z oklaskami” – prawdziwy ognisty numer live, jakby żywcem wyjęty z knajpy w Chicago, czyli John „Broadway” Tucker wraz z towarzyszącym mu Leszkiem Cichońskim. Dobra, równa płyta.

„Blues z szuflady”. Teoretycznie powinny czekać słuchacza niespodzianki. I są, choć bez ekstatycznych  uniesień, no może z kilkoma wyjątkami. Z pewnością kolekcjonerskimi perełkami są przepyszny „Smuteczek” w wersji Krzaku z Kasą Chorych, a także króciutki numer kwadratu i Józefa Skrzeka. Uwagę zwracają tchnący żarliwym autentyzmem „Pieniądze albo życie” „Izby” Izbińskiego oraz kabaretowy i autoironiczny „Dokąd niosą mnie moje nogi” Jana „Junou” Janowskiego. Zaskakuje umieszczony na finał antologii serialowy „Babilon” (przy dobrej promocji murowany przebój), Nocnej Zmiany Bluesa. Ten utwór Sławka Wierzcholskiego ma wszelkie znamiona hitu. Uwagę zwraca nie tylko chwytliwy aranż i słowa, ale – co ważne – niepoprawnie polityczna treść, co czasem stanowiło nie lada atut pomagając w wylansowaniu produktu. Tylko czy artystom na tym zależało?

Okazuje się więc, że mimo śmierci proroków Nalepy, Riedla czy Kubasińskiej polski blues trwa. Czy ma się dobrze? Ten dylemat pozostawiam słuchaczom. Teraz wypada czekać fanom na trzecią część tego smakowitego wydawnictwa.

Paweł Kujawa

[Paweł Kujawa jest dziennikarzem „Tygodnika Nowego” w Pile. Przez wiele lat prowadził audycję autorską w pilskim Radiu 100, w której prezentował jazz, bluesa i Word music – przypis Redakcji].

Wydawca: 4everMUSIC
Posłuchaj: www.4evermusic.pl

W roli muzyka

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Serialowy doktor House, tańczący z wilkami Kevin Costner i stojący ponad prawem Steven Seagal to trzej popularni aktorzy, których wspólną cechą jest miłość do amerykańskiej muzyki, od bluesa po dźwięki współczesnego country. Miłość, dodajmy, skonsumowana, bo każdy z nich z filmowych ekranów trafił z własną płytą na sklepowe półki. Costner z grupą Modern West wydał już trzy, Seagal dwie, Hugh Laruie niedawno zadebiutował.

Fortepian na podłodze i gitary na ścianie w mieszkaniu medycznego geniusza z Princeton-Plainsboro Teaching Hospital, to jak się okazało nie tylko fragment filmowej scenografii, ale także nieskrywana pasja zdolnego muzycznie Hugh Lauriego, który po latach uprawiania muzyki w zaciszu czterech ścian – i kilku filmowych scen – dał się namówić wytwórni Warner i nagrał płytę będącą hołdem dla dźwięków nowoorleańskiego bluesa. Z pomocą przyszedł mu uznany producent Joe Henry, znakomici sessionmani z gitarzystą Kevinem Breitem na czele i kojarzone z Nowym Orleanem gwiazdy pokroju Allena Toussainta, Irmy Thomas czy innego znanego doktora, Dr Johna. Album „Let Them Talk” otwiera poprzedzona epickim fortepianowym wstępem wersja klasycznego „Saint James Infirmary”, która ładnie wprowadza w klimat całości – malowany głównie akustycznymi instrumentami, raczej spokojny, przydymiony i wieczorowy. Fajerwerków nie ma, jest za to bardzo intymna, a przy tym niesłychanie sympatyczna płyta, której naprawdę miło się słucha.

Całkowicie inny obszar amerykańskiej muzyki upodobał sobie Kevin Costner, którego nowy longplay – „From Where I Stand” – wydała w Polsce wytwórnia Mystic Production. Ci którzy znają go przede wszystkim z „Bodyguarda”, „Tańczącego z wilkami” czy „Nietykalnych” mogą nie wiedzieć, że zanim zaczął grać w filmach, grywał muzykę dla przyjemności. Od kilku lat robi to śmielej występując z własną grupą Modern West. Nazwa wskazuje oczywiście na muzykę country, ale jest to takie umiarkowane country, w którym równie dużo piosenkowego rocka spod znaku Bruce’a Springsteena. Jedenaście zebranych na krążku utworów niepostrzeżenie wpada w ucho i chociaż na pierwszy rzut oka trudno wytypować ten jeden najlepszy, singlowy, który od razu rzuca na kolana, już za drugim przesłuchaniem albumu co najmniej połowa piosenek zyskuje status tych ulubionych, których chce się słuchać w kółko i w kółko – taka jest siła dobrej melodii.

Mówiąc o sile – w tym przypadku sile ciosów – warto, choćby z ciekawości, przypomnieć sobie wydaną pięć lat temu płytę firmowaną przez jednego z największych, i to dosłownie, bohaterów amerykańskiego kina akcji, Stevena Seagala. Na pierwszym autorskim albumie pomieszał wszystkie możliwe gatunki. Na drugim skupił się na bluesie, chociaż podanym w typowym dla siebie Seagal-style – jak na buddystę z pokaźną kolekcją broni przystało. Na „Mojo Priest” grają z Seagalem między innymi James Cotton, Bo Diddley, Ruth Brown, Big George Brock i Hubert Sumlin. Zestawienie trochę niezwykłe i rzeczywiście wielkie arcydzieło z niego nie wyszło, ale kilka miłych dla ucha piosenek można tam znaleźć – choćby melodyjne „Somewhere In Between” i „Dark Angel” ze ścieżki dźwiękowej filmu „W morzu ognia”.

Warto sprawdzić, jak ulubiony aktor wypadł w roli muzyka – być może czeka nas miła niespodzianka.

Przemek Draheim

Wydawca: Warner Music Poland, Mystic Production, Steamroller Productions
Posłuchaj: Odsyłacze w tekście

Relacja z Bluesroads Festival w Krakowie

opublikowano w dziale Polska

Koniec maja zarysował na mapie polskich bluesowych festiwali nową imprezę, Bluesroads – I Studencki Festiwal Muzyki Bluesowej. Swoją obszerną relację z tego trzydniowego maratonu koncertowego przysłała nam Nina Sawicka:

„Organizujemy nasz festiwal, ponieważ chcemy propagować w Krakowie kulturę muzyki bluesowej, która tu wydaje się zapomniana” – tak grupa młodych ludzi z południa Polski argumentuje decyzję o stworzeniu Bluesroads – I Studenckiego Festiwalu Muzyki Bluesowej.

W piątek 21 maja impreza rozpoczęła się warsztatami gitarowymi prowadzonymi przez Jarosława Śmietanę i zajęciami wokalnymi pod okiem Bożeny Mazur, którą zaraz po warsztatach można było zobaczyć na scenie – z Los Agentos, bo to oni otwierali pierwszy festiwalowy koncert gwiazd. Z głośników popłynęły ciepłe dźwięki gitary Stanisława Greli, z którymi kontrastowało ostre i wysokie brzmienie harmonijki Roberta Lenerta, a wszystko spajały rytmiczne szepty instrumentów perkusyjnych Andrzeja Serafina (który w zapierający dech w piersiach sposób grał jednocześnie na bębnach i syntezatorze Nord Wave). W takim składzie instrumentalnym Bożena ma się chyba najlepiej – ciemna barwa jej głosu, niezwykła wrażliwość i technika śpiewu, o której niejedna wokalistka może pomarzyć, sprawdzają się idealnie w klimatach afrykańskich, bluesowych, punk-bluesowych i jazzujących. Po nastrojowym występie grupy z Podkarpacia na scenie zamontował się krakowski zespół Blue Machine z Łukaszem Wiśniewskim w roli harmonijkarza i wokalisty, gitarzystą Piotrem Grząślewiczem, basistą Aleksandrem Sroką i Piotrem Ziółkowskim na perkusji. Od razu mocniejsze uderzenie, wśród publiczności nastąpiło poruszenie, a przepływ energii ze sceny na widownię był niczym górski potok: błyskawiczny i coraz to większy. Tancerze ruszyli pod scenę, pasywni słuchacze wbili wzrok w cztery postacie z instrumentami, a osoby o bardziej wrażliwym słuchu wyszły na zewnątrz, żeby posłuchać koncertu ze stolików przed klubem – Blue Machine zagrali wyjątkowo głośno, szczególnie jak na tak mały lokal. Był to energetyczny występ grupy świetnych muzyków – ci, którzy bywają na ich koncertach, z całą pewnością wiedzą, co mam na myśli: pełne zawodowstwo. Następny na scenie był Roman Puchowski. Jak się szybko okazało, podszedł on do festiwalu bardzo bluesowo; czy nie za bardzo – tę kwestię pozostawiam tym, którzy sami słyszeli. Występ odbył się bez większych eksperymentów, bardzo był przyjemny (jak wiadomo Puchowski jest świetnym gitarzystą i bardzo dobrym wokalistą, trudno więc, żeby koncert dał słaby!), ale troszkę szkoda, że nie wymagał od słuchaczy większego skupienia – formy muzyczne przedstawione przez artystę nie należały do tych zbyt skomplikowanych i oscylowały gdzieś na granicy między „Walkin’ Blues” a „Crossroads”. Pomimo tego, że koncert Romana Puchowskiego nie zaspokoił w pełni moich oczekiwań, były to odpowiednie bluesy w odpowiednim miejscu – w końcu organizatorzy obiecywali, że „poczujemy klimat Delty nad Wisłą”. Tym przyjemnym akcentem zakończył się pierwszy z koncertów gwiazd i przyszła pora na jam session do rana – wisienkę na festiwalowym torcie, bluesowe zwieńczenie dnia pełnego wrażeń.

Drugi dzień rozpoczęły warsztaty gitarowe prowadzone przez Marka Wojtowicza, Piotra Seidla i Romana Puchowskiego oraz zajęcia harmonijkowe pod okiem Łukasza Wiśniewskiego. Największe emocje wzbudził w sobotę przegląd zespołów. Z grup, które nadesłały zgłoszenia, aż siedem mogło się zaprezentować na scenie przed jury, na czele którego zasiadał Jarosław Śmietana. Poziom muzyczny wykonawców okazał się wyjątkowo wysoki! I tak poznaliśmy kilka wyśmienitych wokali (myślę o Kubie Kęsym, Magdzie Bujak i Michele Cuscito). Spotkaliśmy się także z wybitnymi technicznie instrumentalistami – do takich należeli niemal wszyscy, którzy pojawili się na scenie, a i wizualnie wiele zespołów sprawiało dobre wrażenie. Do tego każda z prezentujących się grup poruszała się w innym gatunku czy stylu muzycznym (jazz, muzyka taneczna, boogie, blues-rock, elektryczny blues, muzyka psychodeliczna czy rock’n’roll) – nic więc dziwnego, że jury miało problemy z wybraniem tych dwóch najlepszych zespołów. Na mnie największe wrażenie zrobiły brudne i rock’n’rollowe L’Orange Electrique, głęboko bluesowy (zwycięski) Delirium Band oraz duet Chicago Blues Revue, który w nieoczekiwany dla wszystkich sposób zamienił się nagle w solistę – Witka Bielskiego (wokal, klawisze, perkusja, gitara). Do tego urzekające były piękne wokalistki Restauracji (która zdobyła nagrodę publiczności) i Indianera oraz wspierający je instrumentaliści. Popisy techniczne duetu Dyjak i Pietras na początku zmuszały do zastanowienia się, „co autor miał na myśli?”, ale potem okazały się być obiecujące, a blues-rockowa Bluesmaszyna (która zajęła II miejsce w przeglądzie) pokazała, jak dobrze można grać bez gitary basowej w składzie zespołu.

Pierwszym z koncertów gwiazd drugiego dnia festiwalu był Marek Wojtowicz. Spokojnie, z gitarą, głęboko bluesowo i nieco melancholijnie, nawet przy utworach żywych i durowych. Gitarzysta i wokalista idealnie przekazał publiczności głębię bluesa, ból i trud, na którym ta muzyka się skupia. W czasie tego koncertu na zewnątrz, przed klubem, powstała druga scena – nieoficjalna, akustyczna – i fani oszczędnego, wczesnego bluesa musieli się dwoić i troić, żeby nadążyć i wysłuchać po choćby fragmencie z obu koncertów (o ile jam na świeżym powietrzu tak można nazwać). Po Wojtowiczu przyszła kolej na Siódmą w Nocy – jak się wydaje urodzonych gwiazdorów. Kajetan Drozd (wokal, gitara), Marek Idzik (gitara basowa), Aleksander Juraszczyk (perkusja) jak zwykle zagrali koncert bardzo energetyczny i przekształcili go w niezwykłe show. Głośność występu była znów potężna, jednak prócz uszkodzonych bębenków usznych z koncertu można było wynieść także uśmiech na twarzy i dużo pozytywnej energii pochodzącej z granej na scenie muzyki blues-rockowej spod znaku Stevie Ray Vaughana. Następny koncert wcale nie był cichszy – Jarek Śmietana Band w składzie (prócz gitarzysty): Wojciech Karolak – organy Hammonda, Marcin Lamch – gitara basowa i Adam Czerwiński – perkusja. Był to więc zespół wsparty ważnymi nazwiskami, niebotyczną techniką i latami praktyki. Koncert wypadł świetnie (czego innego można było się spodziewać?), zupełnie nie jazzowo, a nawet rockowo – a przynajmniej w tym samym stopniu, co bluesowo. Usłyszeliśmy między innymi kompozycje Jimi’ego Hendrixa z płyty „Psychedelic – Music Of Jimi Hendrix” będącej pewnym rodzajem polemiki z tytułem jazzmana dla Jarka Śmietany – koncert więc jak najbardziej pasował do idei festiwalu. I znów po koncercie przyszła pora na jam session do późnych (lub wczesnych) godzin.

Ostatniego dnia – 23 maja w niedzielę – odbyły się jeszcze ostatnie warsztaty harmonijkowe Łukasza Wiśniewskiego i gitarowe: Kajetana Drozda, Piotra Seidla i Romana Puchowskiego. Po nich przyszła pora na wykłady: Jerzego Kubiaka – „Historia i Budowa Gitary Dobro” oraz Keitha Dunna – „Historia Bluesa”. Następnie przenieśliśmy się na ostatnie koncerty. Pierwszym z nich był występ laureatów przeglądu z dnia poprzedniego – Delirium Band w składzie: Kuba Kęsy – wokal, Henryk Borsiak – gitara, Piotr Chrapusta – gitara basowa i Kuba Drozdowski – perkusja. Muzyka rodem z Chicago – mięsisty blues w perfekcyjnym wykonaniu, ze świetnym wokalem i nieco rock’n’rollową gitarą. Jako kolejni na scenie pojawili się fenomenalni Przytuła i Kruk. Kabaretowo-muzyczny duet bluesowy pochodzący oryginalnie z Trójmiasta zaprezentował się jak zwykle bardzo dobrze – chyba nie mieli koncertu, na którym nie porwaliby ludzi do wspólnych śpiewów, zabaw, wymian krótkich okrzyków, czy nawet pląsów (choć muzyka taneczna to nie jest). Młodzi, bardzo charyzmatyczni i wyjątkowo zabawni ludzie, którzy schodek po schodku, powoli wspinają się na szczyt polskiej sceny bluesowej. Następnie wystąpiła przed nami Magda Piskorczyk. W składzie z Olą Siemieniuk i bardzo rozbudowanym składem perkusyjnym dała koncert „pachnący” zarówno bluesem jak i Afryką. Wokalistka o głębokim głosie ciemnej barwy zaczarowała publiczność – jak to ma w zwyczaju – i przeniosła słuchaczy do magicznej krainy, którą ciężko było opuścić jeszcze długo po zakończeniu koncertu Magdy. Wykonawczyni stworzyła niesamowity klimat i zaprezentowała swoje możliwości wokalne. Jestem pewna, że dla wielu osób był to najlepszy z występów na tym festiwalu! Po Piskorczyk na scenę wszedł Keith Dunn. Jego koncert był bardzo nietypowy – solista harmonijkarz, wokalista. Oczywiście świetnie radził sobie i na instrumencie, i wokalnie – organizatorzy doskonale wiedzieli, kogo zaprosić na swój festiwal. Muzyk wyjątkowo utalentowany, nadzwyczaj porywający. Niewielu muzyków zainteresowałoby publiczność ponad godzinnym koncertem niemal acapella, z chwilową tylko harmonijką – nawet tak dobrą. Keith Dunn miał pomysł na to, jak skromność instrumentarium ubrać w piękne dźwięki i zrobił na mnie olbrzymie wrażenie.

Generalnie festiwal bardzo udany – od strony organizacyjnej wszystko się zgadzało (trzeba tu pogratulować Bartoszowi Stawiarzowi i reszcie „ekipy”); do tego festiwal był obfity w różne gatunki i style muzyczne (każdy więc mógł znaleźć coś dla siebie), a ludzie, którzy przyszli na imprezę byli nastawieni głównie na słuchanie muzyki, a nie spotkania ze znajomymi.

Bardzo się cieszę, że tak młodzi ludzie stworzyli tak świetne święto muzyczne i mam nadzieję, że odtąd obchodzone będzie ono co roku.

Nina R. Sawicka

Źródło: Blues.pl

Spring Blues Night z numerem piętnastym

opublikowano w dziale Polska

Wiosna to idealny czas na obcowanie z muzyką – może dlatego ciechanowski festiwal Spring Blues Night doczekał się już piętnastej edycji. W sobotę 19 maja, w Kawiarni Artystycznej Centrum Kultury i Sztuki w Ciechanowie, publiczności zaprezentują się zespoły Blues Point, JJL Trio, Why ducky?, a także Karolina Cygonek & Jan Gałach Band.

Źródło: www.ciechanowinaczej.pl

Sonny Boy Williamson II
„Real Folk Blues/More Real Folk Blues”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Na wstępie muszę zaznaczyć, że recenzja nie będzie obiektywna. Jestem fanem Sonny Boy’a Williamsona II od początku mojego zainteresowania bluesem (wspaniała koncertowa wersja „All My Love In Vain” tylko z harmonijką i fortepianem, hmm… po usłyszeniu „wpadłem” na całego).

O Rice Millerze nie wiemy wiele, nawet to – ponoć prawdziwe nazwisko – jest niepewne.  Uważany jest za jednego z najbardziej wpływowych harmonijkarzy w dziejach tego instrumentu, a wpływy jego gry słychać u takich artystów jak James Cotton (notabene to wychowanek Millera, który uczył go swojego stylu. Sam Cotton zaczął pracować nad własnym brzmieniem dopiero, gdy rozpoczął współpracę z Muddy Watersem) czy Junior Wells. Graczami „nowego pokolenia”, u których słychać wpływy Sonny Boya Williamsona II są na przykład Kim Wilson czy Dennis Gruenling.

Płyta „The Real Folk Blues/More Real Folk Blues” jest kompilacją nagrań dokonanych dla wytwórni Chess Records w latach od 1957 (najstarszy utwór na płycie to „Dissatisfied” z 1957 roku) do 1963. Są to dwa albumy zremasterowane i nagrane na jedną płytę CD.

Po pierwszym przesłuchaniu całości zapragnąłem wysłuchać jej w wykonaniu na żywo… Ten materiał się aż prosi o wysłuchanie w wersji live. Najlepiej w zadymionym dymem papierosowym, ciemnym pubie przy kuflu zimnego piwa. Lub siedmiu kuflach. Niesamowita głębia dźwięku, natchnione partie instrumentów i szczerość w nagraniach powoduje, że do tego albumu chce się wracać, wracać i wracać.

Płyta zawiera książeczkę z życiorysem Rice’a Millera (prawdziwe imię Sonny Boy’a, a raczej najbardziej prawdopodobne) oraz ze wspomnieniami muzyków na jego temat. Głównemu bohaterowi towarzyszą w nagraniach postacie wybitne: Willie Dixon, Robert Jr. Lockwood, Luther Tucker, Otis Spann (!). Na longplay’u znajdują się dwadzieścia cztery utwory pokazujące niesamowitą umiejętność budowania nastroju i niebywałe umiejętności gry na harmonijce, a także nastrojowy, przepełniony emocjami śpiew Williamsona.

Album rozpoczyna się bardzo rytmicznym utworem „One Way Out”.  Słychać, że była to inspiracja dla Johna Mayalla, gdy pisał „Room To Move”.  Warto przybliżyć też inne utwory najbardziej zapadające w pamięć. „Too Young To Die” to kolejny numer, który przypadnie do gustu chwytliwym tekstem oraz ujmującymi partiami harmonijki. „Trust My Baby” to według mnie najmocniejszy moment tej płyty. Powolny, głęboki, nastrojowy utwór powodujący ciarki na plecach. Do tego jest to idealny wstępny utwór do nauki gry na harmonijce w pierwszej pozycji. Płyta zawiera tez prawie popowy „Peach Tree” z piękną melodią, która spodoba się nie tylko fanom bluesa. Przy tym utworze naprawdę chce się podnieść i poruszać w rytm muzyki! Wspomniany już „Dissatisfied” zagrany na harmonijce Hohner Koch (model harmonijki Marine Band z „suwakiem” jak w harmonijce chromatycznej), nieśmiertelny „Bye Bye Bird” ze świetną partią organów zagraną przez „nieznanego sprawcę” (najbardziej prawdopodobnymi są Lafayette Leake lub Billy Emerson) porywa dużo bardziej niż wersja live nagrana z Yardbirdsami. Bardzo zapadające w pamięć utwory to „Help Me” (właśnie w ten sposób trzeba grać ten utwór, minimum dźwięków, maksimum uczucia!) i „Bring It On Home” spopularyzowany przez Led Zeppelin, a niedawno przez nasz rodzimy Acid Drinkers.

Cała płyta to idealna muzyka „na wieczór”. Lekka, łatwo przyswajalna, a przy tym pełna uczuć i niesamowitych partii harmonijki Williamsona, które niejednego „wyścigowca ” i „wirtuoza” mogłyby wpędzić w kompleksy głębią i wyczuciem smaku. Polecam nie tylko fanom harmonijki, ale wszystkim miłośnikom bluesa!

Karol Duda

P.S. Zachetą do sięgnięcia po muzykę Sonny Boy′a Williamsona II niech będzie dostepne na YouTube historyczne nagranie „Bye Bye Bird”. 

Wydawca: Chess Records / Universal Music
Posłuchaj: www.amazon.com

Płyty na jesień

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Wieczory stają się coraz dłuższe, stąd coraz więcej czasu na słuchanie ulubionej muzyki – przynajmniej w teorii. Dla tych, którzy upodobali sobie soulową stronę współczesnego bluesa dobrą propozycją jest gitarzysta Zac Harmon. Gentleman będący żywym dowodem na siłę oddziaływania dziejącego się w Memphis International Blues Challenge, czyli największego na świecie konkursu dla bluesowych zespołów. Zac Harmon zwyciężył w tym konkursie w 2004 roku i wtedy tak naprawdę rozpoczęła się jego kariera. Dziś uważa się go za jednego z ciekawszych współczesnych elektrycznych bluesmanów z katalogiem płyt liczącym kilka solidnych pozycji. Ta ostatnia, „Music Is The Medicine”, jest na tyle lekka i zróżnicowana stylistycznie – z elementami r’n’b, gospel czy rzewnej ballady – że może przypaść do gustu szerszej publiczności.

Interesującą pozycją jest „Come On Home” wokalistki i pianistki Teresy James przynoszący porcję teksańskiego bluesa najwyższej próby. Nic dziwnego, że w pięknych słowach wypowiada się o niej sama Bonnie Raitt. James pochodzi z Teksasu, działa w Los Angeles i jest jedną z tych artystek, których płyty można wybierać w ciemno – każda prezentuje znakomity poziom. Miły dla ucha głos i zapadające w pamięć kompozycje wyróżniają je pozytywnie na tle konkurencji.

To ostatnie już chyba na dobre zapewnił sobie Ian Siegal – Brytyjczyk, który w 2005 roku zadebiutował longplay’em „Meat & Potatoes”, zadziwiając krytyków porównujących jego głos do Howlin’ Wolfa. Na nowym krążku „Candy Store Kid” ten wolfowy zaśpiew miejscami słychać, ale od kilku dobrych lat Siegal pewnie kroczy własną muzyczną ścieżką udowadniając, że oryginalność przekazu to dla niego priorytet. Polska publiczność przekonała się o tym na własne uszy 12 listopada, kiedy Siegal wystąpił w warszawskim klubie Hybrydy świętując pięćdziesiątą edycję Warsaw Blues Night. Podobnie jak na płycie towarzyszyła mu grupa The Mississippi Mudbloods, czyli formacja, której podstawę stanowią bracia Luther i Cody Dickinson z North Mississippi Allstars.

Nowy album wydała właśnie inna, znana polskiej bluesowej publiczności postać – jedna z członkiń powstałej pod szyldem niemieckiej Ruf Records formacji Girls With Guitars, wokalistka Cassie Taylor, czyli córka słynnego Otisa Taylora, który – i tu zbieg okoliczności – także grał na Warsaw Blues Night. Muzyka Cassie jest całkowicie inna od tego, do czego przyzwyczaił słuchaczy tata – radosna, pogodna, a miejscami całkiem przebojowa. Dokładnie tak jak młoda dama ze zdjęcia na okładce albumu „Blue”. Czy w pojedynkę Taylor zdobędzie popularność i uznanie, jakimi cieszy się jej ojciec? Dajmy jej trochę czasu, a zobaczymy.

Zdecydowanie dłuższy staż w branży, liczący mniej więcej pół wieku, ma urodzony w 1955 roku, a występujący publicznie odkąd skończył osiem lat, gitarzysta Chester Chandler vel Memphis Gold znany z jednej z okładek prestiżowego Living Blues Magazine. Na nowej płycie, „Pickin In High Cotton”, pokazuje pięknie, że o bluesie wie to i owo. Instrumentalny „Back Po’ch Tennessee” czy „Ice Cream Man”, w którym genialnie imituje styl Johna Lee Hookera brzmią tak, że nie powstydziliby się ich bardziej znani twórcy. Na jesienne wieczory w sam raz.

Przemek Draheim

Wydawca: Zac Harmon, Jesi-Lu Records, Nugene Records, Hypertension, Stackhouse Recording Company
Posłuchaj: Odsyłacze w tekście

Jean Shy & The Shy Guys
„The Blues Got Soul”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Nazwisko Jean Shy polscy melomani powinni kojarzyć przede wszystkim z płytą, jaką nagrała – i wydała – u nas z krakowską Jazz Band Ball Orchestra. Mocny głos wokalistki i jej zamiłowanie do soulowych aranżacji z sekcją dętą w roli głównej zaowocowały niedawno nominacją do Blues Music Awards w kategorii „Soulowo-Bluesowa Artystka Roku”. Statuetki Jean Shy nie zdobyła, ale zainteresowanie mediów towarzyszące rozdaniu nagród postanowiła wykorzystać wydając płytę „The Blues Got Soul”. To składanka przynosząca 12 wykonań, z których Jean jest szczególnie dumna. Większość z nich zarejestrowano na żywo, podczas plenerowego koncertu w Niemczech. Można je znaleźć także na wydanym kilka lat temu longplay’u „Unchain My Heart – Live”, choć ten bieżący będzie pewnie łatwiejszy do zdobycia. Jaką muzykę zebrała na nim Jean? Jest tu blues, klasyczna muzyka soul i stary dobry rock’n’roll. Ten ostatni, mimo wieku miewa się znakomicie – „Old Time Rock’n’Roll” trwa ponad dziewięć minut i nie zwalnia ani na chwilę. Jeszcze dłuższa i jeszcze intensywniejsza jest ponad dziesięciominutowa wersja „Rock Me Baby”. Jeśli po przesłuchaniu tego wykonania znajdzie się ktoś, kto stwierdzi, że nie lubi bluesa, to nie ma już dla niego ratunku. Pulsujący rytm, seksowny wokal i gitara, której struny już dawno powinny były spłonąć z każdą kolejną minutą wciągają słuchacza głębiej i głębiej. Nie sposób też zapomnieć o soulowej stronie Shy. „Never Loved A Man” Ronnie’go Shannona, znane z realnego wykonania Arethy Franklin i filmowego grupy The Commitments, to jedna z tych piosenek, które trudno popsuć, ale wersja Jean jest więcej niż poprawna. Miłość, ból rozstania i ból bycia ze sobą – jest tu wszystko, co w dobrym soulu znaleźć się powinno. Podsumowując… Dla tych, którzy lubią dobre śpiewanie, Jean Shy przygotowała miły prezent.

Przemek Draheim

Wydawca: King Edward Records
Posłuchaj: www.myspace.com/jeanshy

Audiofilski dźwięk podszyty bluesem

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Słuchając klasycznych już nagrań Roberta Johnsona czy, bliżej naszych czasów, brudnego soundu Juniora Kimbrough i R.L. Burnside’a, trudno doszukiwać się audiofilskiej realizacji, co nie znaczy, że dla melomanów rozkochanych w wysokiej jakości dźwięku i jeszcze wyższej klasy sprzęcie odsłuchowym do jego reprodukcji blues i jego okolice to fonograficzna pustynia. Szwedzkie Opus3, niemiecki Stockfisch i norweskie KKV to wytwórnie, które oprócz delikatnych brzmień – raz na jakiś czas nawiązujących do bluesa lub czerpiących z niego inspiracje – serwują swoim słuchaczom w pełni audiofilskie produkcje, często wydając swoje albumy nie tylko na zwykłych płytach CD, ale też na bardziej zaawansowanych technicznie dyskach SACD, czy będących synonimem najmilszej dla ucha reprodukcji dźwięku stuosiemdziesięciogramowych winylach.

Wśród nowości Opus3 Records takim bluesującym albumem jest „Southward Bound” B.B. Driftwooda. To drugi, obok Pedera Af Ugglasa, szwedzki gitarzysta w katalogu Opus3, który czaruje słuchaczy brzmieniem gitary slide. O ile jednak Ugglas wykorzystuje ją w rozlanych kompozycjach przypominających trochę fragmenty ścieżki dźwiękowej do filmu noir, o tyle Driftwood pisze zgrabne piosenki, które równie dobrze, co w domowym odtwarzaczu, czują się na radiowej antenie przyzwyczajonej do trzyminutowych singli. W jednym i drugim przypadku mamy do czynienia z dźwiękami, w których łączą się elementy bluesa, muzyki gospel i soulu, tworząc wyjątkowej urody rootsowy kolaż. U Driftwooda ten koktajl przypomina trochę muzyczne poczynania innej gwiazdy Opus3 – niezwykle popularnego i uważanego za jednego z najciekawszych współczesnych akustycznych bluesmanów Erica Bibba, który na „Southward Bound” pojawia się w roli muzyka sesyjnego z dwunastostrunową gitarą na kolanach.

Na płycie Driftwooda Eric Bibb jest nieco w cieniu, ale na własnej „Blues, Ballads and Work Songs” stoi już w świetle reflektorów – choć porównanie nieco na wyrost, bo jak przystało na album nagrany solo, poza trzema piosenkami zarejestrowanymi z minimalnym akompaniamentem, muzyka ma niezwykle osobisty charakter. Te czternaście utworów zarejestrował Bibb w studiu Opus3 na przestrzeni kilku ostatnich lat – bez pośpiechu czy wielkich wydawniczych harmonogramów. Na warsztat, zgodnie z tytułem albumu, wziął przede wszystkim tradycyjne kompozycje stanowiące kanon szeroko pojętego amerykańskiego folkloru – na playliście pojawiają się „Goin’ Down The Road Feelin’ Bad”, „John Henry” czy „Take This Hammer”. Na takiego Bibba najbardziej zagorzali pasjonaci country-bluesa długo czekali.

Albumy Opus3, podobnie jak najnowsza produkcja niemieckiej wytwórni Stockfisch – longplay „Familiar” wokalistki Brooke Miller – to złote krążki z adnotacją Super Audio CD na pudełku, a więc płyty umożliwiające obcowanie z jeszcze lepszą jakością dźwięku niż pozwala na to tradycyjne CD, i to w wersji wielokanałowej, trochę jak w kinie domowym, jeśli tylko dysponujemy odpowiednim sprzętem. Sam Stockfisch przyzwyczaił już nas do pięknie brzmiących płyt z muzyką, przy której można się rozpłynąć – szczególnie, jeśli w centrum uwagi jest damski, zmysłowy głos. Niedawno była to Katja Maria Werker, teraz Brooke Miller – Kanadyjka, która debiutuje w szeregach Stockfischa bardzo oszczędną i nastrojową produkcją. Tylko głos i gitara – i właściwie nic więcej nie potrzeba. Całość kojarzy się trochę z muzyką Sary K., znanej bluesfanom ze współpracy z nieodżałowanym Chrisem Jonesem, czyli połową gitarowo-harmonijkowego duetu Chris Jones/Steve Baker. Podobna wrażliwość, a miejscami i sposób śpiewania. Do słuchania na wieczór w sam raz.

Wśród audiofilskich nowości z bluesem w tle, już na tradycyjnej płycie CD, ważne miejsce zajmuje drugie wspólne przedsięwzięcie amerykańskiego soulmana Mighty Sama McClaina i śpiewaczki z Iranu, Mahsy Vahdat. Płyta nazywa się „A Deeper Tone Of Longing – Love Duets Across Civilizations” i przynosi niezwykłą mieszankę muzyki Wschodu i Zachodu. Żeby było śmieszniej, całość wydała oficyna z północy – norweska wytwórnia Kirkelig Kulturverksted. KKV to oficyna, która od ponad trzydziestu lat działa w Norwegii, wydając znakomicie brzmiące płyty przynoszące dźwięki z pogranicza dobrego popu, szeroko rozumianej muzyki świata i muzyki klasycznej. Przekraczanie granic i barier to trend, który w katalogu KKV rysuje się bardzo wyraźnie, czy to w przeglądzie muzycznych stylów, które możemy tam znaleźć, czy w doborze repertuaru, który wyśpiewują wokaliści. Często są to wiersze i tak jest na płycie „Deeper Tone Of Longing”, na której Mahsa i Mighty Sam wyśpiewują irańskie wiersze miłosne – trochę po angielsku, a trochę w oryginale. O podkład muzyczny dbają tu między innymi goście Suwałki Blues Festival, Knut Reiersrud i Jarle Bernhoft. To w dużej mierze dzięki ich wpływowi, w uzupełnieniu do irańskich melodii towarzyszących wokalizom Mahsy, pod głosem Mighty Sama rozlewają się soulowe nuty i bluesowe solówki gitary. To nie jest łatwa muzyka, ale brzmi naprawdę nieziemsko – nie tylko na sprzęcie za milion dolarów*.

Przemek Draheim

* Można się o tym przekonać, oglądając dostępny na YouTube fragment kameralnego koncertu Mahsy Vahdat i Mighty Sama McClaina z repertuarem z ich pierwszej wspólnej płyty, „Scent of Reunion”.

Wydawca: Opus3 Records / Audio Forte, Stockfisch, Kirkelig Kulturverksted
Posłuchaj: Odsyłacze w tekście

The Lucky & Tamara Peterson Band
„Live at the 55 Arts Club Berlin”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Nakładem niemieckiej oficyny Blackbird Music ukazał się właśnie nowy album bluesmana Lucky Petersona (fot. Gudrun Arndt). Nie byłoby w tym może nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że na album składa się aż pięć srebrnych krążków – trzy DVD i dwa CD!

Lucky Peterson pojawił się na muzycznej scenie jako cudowne dziecko, a dokładniej uzdolniony muzycznie sześciolatek, który wykonując wyprodukowaną przez Willie’go Dixona piosenkę „1-2-3-4” zachwycił miliony amerykańskich telewidzów. Nic dziwnego, że po takim wstępie droga do kariery nie była ani długa, ani wyboista. Oczywiście trzeba przy tym zaznaczyć, że Peterson naprawdę ma muzyczny talent – śpiewa, znakomicie gra na gitarze i oraganach Hammonda – co zresztą potwierdza na każdej kolejnej płycie, od tych sprzed lat, nagranych np. dla prestiżowych wytwórni Alligator czy Verve, po tę najnowszą „Live at the 55 Arts Club Berlin”, na której występuje wspólnie z małżonką, Tamarą Peterson.

Wersja deluxe albumu to pięć srebrnych płyt – trzy DVD i dwie audio. Dwa pierwsze krążki DVD to zapis koncertu zespołu Lucky Petersona w 55 Arts Club w Berlinie. Dwa krążki CD to ten sam koncert z samą fonią, bez wizji, idealny do słuchania w samochodzie podczas podróży do pracy, czy na domowym stereo. Ostatnia, trzecia płyta DVD to krążek z bonusami – są na nim cztery piosenki z gitarzystą zespołu Shawnem Kellermanem w roli lidera stojącego na czele sekcji rytmicznej, migawki z podróży i wszelkiej maści „behind the scenes”, które sprawiają, że jeszcze łatwiej zanurzyć się w atmosferę koncertu. A ta jest gorąca, spocona i parna – czyli dokładnie taka, jaka powinna panować w bluesowym klubie podczas świetnego koncertu. Wydawnictwo ma też swoją wersję mini – na którą składają się dwa krążki audio, bez zawartości DVD. Pięć płyt w wersji deluxe to rzeczywiście niespotykany wynik jeśli chodzi o nowe albumy współczesnych bluesmanów. Co ważne dla melomanów, z każdym kolejnym dyskiem rośnie liczba minut muzyki do przesłuchania – na dyskach DVD zmieściło się jej ponad 200 minut, na płytkach CD ponad 150. Trudno znaleźć kogoś, kto przebije taki wynik. Trudno też znaleźć bluesmana, który do piosenek własnych i klasycznego repertuaru pokroju „I’ll Believe I Dust My Broom” ze śpiewnika Roberta Johnsona i Elmore’a Jamesa odważyłby się dorzucić piosenkę, która jeszcze niedawno królowała na mainstreamowych listach przebojów. Mowa tu o kompozycji „Trouble”, którą singer-songwriter Ray LaMontagne podbił serca milionów fanek na całym świecie. Kompozycja jest piękna, i tak też brzmi w wersji Lucky Petersona.

Takich pięknych piosenek na albumie nie brakuje. Jeśli dodać do nich świetną formę muzyków, żywiołowe reakcje publiczności, a także sposób opakowania całości i ilość atrakcji jakie czekają na słuchacza/widza, diagnoza staje się prosta – to najlepsze bluesowe DVD 2012 roku! Już niedługo, do wygrania na Blues.pl…

Przemek Draheim

Wydawca: Blackbird Music
Posłuchaj: www.facebook.com/luckypetersonlivedvd

Gary Clark Jr. „Blak And Blu”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Nie spodziewałem się, że jakiś zespół czy artysta mile mnie zaskoczą. Mówiąc szczerze czułem znudzenie bluesem i zacząłem częściej słuchać innych gatunków (przeskoki od free jazzu do punk rocka są dość… ekstremalne). Czułem znudzenie gatunkiem. Nie pomogli nawet moi ulubieni Howlin’ Wolf, Jason Ricci i Sonny Boy Williamson II. Jedynie duet Satan and Adam pomagał mi zachować wiarę, że moją ukochaną muzykę można zagrać w świeży, pełen energii i porywający sposób. Od momentu gdy trzy lata temu usłyszałem po raz pierwszy Son Of Dave’a nie powalił mnie w zasadzie żaden muzyk. Nie przestałem lubić bluesa, uchowaj Boże, po prostu ciężko było znaleźć coś naprawdę wyjątkowego i świeżego. Nową, świeżą krew. Czas jakiś temu mój kolega posłał mi link do YouTube z wiadomością, że zawartość na pewno mi się spodoba. Od tego czasu obejrzałem chyba większość filmików z tym muzykiem, jakie można znaleźć na serwisie. Ten muzyk to Gary Clark Jr.

Szanowany i z kilkupłytowym dorobkiem występuje na scenie od wielu lat. Zaczynał grę na gitarze w Austin jako dwunastolatek. Tam dostał się pod skrzydła Clifforda Antone’a i w jego klubie o nazwie (a jakże!) Antone’s grywał, na przykład z Jimmiem Vaughanem, starszym bratem słynnego SRV.

Trochę to oklepane, ale wypadkową stylu Gary’ego jest kombinacja bluesa, rocka, jazzu, ale także hip-hopu, flamenco i tybetańskich śpiewów gardłowych. No zagalopowałem się, bez flamenco i tybetańskich śpiewów gardłowych. Ma za sobą występy na Crossroads Guitar Festival, gdzie grał m.in. z ZZ Top, Ericem Claptonem, Jeffem Beckiem i Steviem Wonderem. Razem z B.B. Kingiem, Mickiem Jaggerem i Buddy’m Guy’em grał w Białym Domu dla prezydenta Obamy. Z Danny’m Gloverem grał też w filmie „Honeydripper” z roku 2007 wcielając się w rolę bluesmana.

Po przeczytaniu jego biografii i zapoznaniu się z kilkoma utworami Gary’ego na YouTube postanowiłem przesłuchać któryś z jego albumów. Wybór padł na najnowszy „Blak and Blu”. To, co jest na tym albumie wyjątkowe, to brzmienie. Gładziutkie, z bardzo „zfuzzowaną” gitarą i gładkim wokalem. Od razu słychać, że Gary Clark nie udaje kogoś kim nie jest i nie powiela schematów.
Utwory na krążku są bardzo zróżnicowane, ale mają wspólny mianownik – brzmienie. To brzmienie i brak strachu przed eksperymentami stanowią siłę albumu. Wystarczy posłuchać utworu tytułowego żeby wiedzieć o czym mówię. Na płycie znajdziemy przekrój przez wszystkie inspiracje Gary’ego, w tym bluesa. Otwierający longplay „Ain’t Messin’ Around” miło mi się kojarzy z Trombonem Shorty’m i klimatami nowoorleańskimi. Mamy country w „Travis Country” i przyjemne melodie kojarzące się z hip-hopem w utworze „The Life”. Najmocniejszym, wręcz hard-rockowym utworem jest nr 7 – „Glitter Ain’t Gold (Jumpin’ For Nothin’)”. Nie zabrakło też największego jak dotąd hitu Clark’a, modern bluesowego „Bright Lights”. Nie będę opisywał każdego utworu z osobna. Powiem tyle, że każdy znajdzie na tym albumie coś dla siebie. Warte pochwały jest też według mnie fakt, że większość kompozycji oparta jest tu o wyraźny riff gitarowy, co niestety jest dziś często zapomniane nawet przez zespoły rockowe.

Z wielka przyjemnością słucham tej muzyki i na pewno na długo zagości ona w moim odtwarzaczu. Z niecierpliwością czekam na dalsze wydawnictwa gentlemana, którego magazyn Rolling Stone nazwał w 2011 roku „Best Young Gun”.

Karol Duda

Wydawca: Warner Music Poland
Posłuchaj: www.amazon.com

5. edycja International Ochota Blues Festival

opublikowano w dziale Polska

Warszawski International Ochota Blues Festival doczekał się piątych urodzin, które razem z miłośnikami bluesa świętować będzie między 8 a 10 października. Festiwal rozpocznie się 8 października w Centrum Handlowym BlueCity koncertami grup Big Noise Mama i Kraków Street Bannd. Dzień później w Klubie Lucid w tym samym centrum handlowym wystąpią Double Crafter, czyli duo składające się ze Sławka Chojeckiego – prywatnie mieszkańca Ochoty – i Michaela Fedoroffa, otwocki zespół The Piszczors, Blues Time z Warszawy i gwiazda wydarzenia, szwajcarski gitarzysta Joe Colombo z towarzyszeniem Kasi Skoczek. Ostatniego dnia imprezy w Klubokawiarni „Mam Ochotę” wystąpią Bluesmaszyna i Marek Tymkoff. Wstęp na wszystkie festiwalowe wydarzenia jest bezpłatny.

Źródło: www.facebook.com

International Ochota Blues Festival po raz 4

opublikowano w dziale Polska

Między 10 a 13 października trwać będzie w Warszawie czwarta edycja International Ochota Blues Festival. W ramach festiwalu nie zabraknie polskich wykonawców. Zagrają Przytuła & Kruk razem z Marek „Makaron” Trio, Blues Time, Hard Rockets, Dr Blues & SOUL RE VISION, Arek Zawiliński & Na Drodze i Romek Puchowski. Jak przystało na festiwal międzynarodowy pojawią się także goście z zagranicy. Wystąpią Słowak René Lacko & Downtown Band, Latvian Blues Band z Łotwy, Mona Johansson Duo i międzynarodowy skład Louie Fontaine & Starlight Searchers. Gwiazdą festiwalu będzie Ryan McGarvey, którego debiutancki album „Forward In Reverse” znalazł się wśród dwudziestu najlepiej sprzedających się płyt portalu CdBaby.com – przodującego w świecie dystrybutora muzyki niezależnej. Festiwalowe koncerty odbywać się będą w klubokawiarni Mam Ochotę, w Ośrodku Kultury Ochoty i w Klubie Lucid w Centrum Handlowym Blue City.

Źródło: www.oko.com.pl

34. Rawa Blues – retransmisja w TVP2, relacja na Blues.pl

opublikowano w dziale Polska

Na zewnątrz coraz chłodniej, warto więc na rozgrzewkę przypomnieć sobie gorące emocje, które towarzyszyły 34. edycji Rawa Blues Festival. 15 listopada o godz. 23:45 na antenie programu TVP2 wyemitowany zostanie koncert Irka Dudka z towarzyszeniem NOSPR pod batutą Krzesimira Dębskiego. Retransmisja w sobotę, zaś już dziś zachęcamy do przeczytania obszernej relacji z festiwalu:

Dzień 1: Siedziba Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia,
10 X 2014

Otwarcie nowej siedziby NOSPR trwa kilka tygodni, widzimy w Katowicach plakaty anonsujące Festiwal Otwarcia tego szczególnego miejsca. Nietypowe pod względem architektonicznym, ale co ważniejsze akustycznym. Architekt Tomasz Konior doskonaląc parametry osiągnął wskaźniki niespotykane dotąd w tym mieście. Każdy z mieszkańców Katowic, kto chodził na koncerty symfoniczne, pamięta dobrze warunki na ulicy Plebiscytowej, potem wyższy standard Sali koncertowej w Centrum Kultury na Placu Sejmu Śląskiego. Teraz nowa siedziba NOSPR-u, na terenach poprzemysłowych, dawnej kopalni osiągnęła status jednej z najlepszych sal koncertowych w Europie. Tym większe podziękowania należą się Irkowi Dudkowi za zorganizowanie tego szczególnego koncertu, o którym informował w finale Rawy Blues Festival w roku 2013.

Zapowiedź czegoś nowego, nieznanego, zachwyt nad aktualnymi możliwościami uczestnictwa w kulturze na tak wysokim poziomie estetyki sprawiły, że wieczór zapowiadał się wyjątkowo. Moje pokolenie pamięta sławny „Akant” z ulicy Teatralnej, klub „Puls” z Placu Wolności, miejsca ciasne, zadymione, odbywały się tam jamy śląskiego środowiska muzycznego, które niewątpliwie zostaną w naszych wspomnieniach z młodości. I oto mamy wyjątkową salę koncertową, w której piękna muzyka niezależnie od stylistyki zawsze znajdzie swoje miejsce. Blues akustyczny, pop symfoniczny. Rozmach, przestrzeń, wielki świat…

11 października 2014 roku na scenie pojawiły się trzy (a jak się miało okazać cztery) wybitne postaci dla światowej muzyki: Eric Bibb, Irek Dudek i Krzesimir Dębski. Krzesimir Dębski – dla mnie skojarzenie natychmiastowe „Cantabile in h moll”. Nagranie wszechczasów.

Co można napisać po tym koncercie? Są artyści, którzy wywołują w nas szczególne wspomnienia. Dla wielu osób może to być mocne granie, na granicy zatracenia. Dla mnie te szczególne wspomnienia towarzyszą twórczości Erica Bibba. Nic dziwnego skoro Eric Bibb w rodzinie miał takich muzyków jak John Lewis. Wuj Erica Bibba John Lewis początkowo występował w zespołach Charlie Parkera i Milesa Davisa, aby później zostać pianistą Modern Jazz Quartet. Legenda. Takich rodzinnych powiązań można mu jedynie zazdrościć. Ojciec Erica, Leon Bibb – muzyk, wokalista i aktor z brodwayowskim stażem. Ojcem chrzestnym z kolei był Paul Robeson. Jak nie wielbić faceta, który tak rozumie kobietę? Cenię go przede wszystkim za teksty, jak w „Shine on”:

Well I know what you’ve been trough
I see
But it’s time to leave it behind and let it be
Yeah
Hard-earned wisdom is something you can’t buy
It’s the wings of experience that make you fly
Don’t look back
Don’t look back
Don’t turn around
You’re on the right track
(…)
Don’t stop now
Shine on
You got to shine on

Eric Bibb wystąpił w towarzystwie Knuta Reiersruda. I proszę jaki świat jest mały! To Knut Reiersrud towarzyszył naszemu ulubionemu wokaliście, jakim jest Jarle Bernhoft na Festiwalu w Suwałkach w 2009 roku.

Bardzo kameralna, nastrojowa pierwsza część koncertu, idealna na piątkowy wieczór, przed kolejnym występem, jakim był pokaz siły orkiestry oraz wirtuozerii instrumentalno–wokalno–choreograficznej Panów Ireneusza Dudka oraz Krzesimira Dębskiego, dyrygującego tego wieczoru Narodową Orkiestrą Symfoniczną Polskiego Radia. Dyrektorowi Festiwalu Rawa Blues – Ireneuszowi Dudkowi towarzyszył także jego stały zespół. Usłyszeliśmy nowe aranżacje starych przebojów Irka Dudka oraz takie evergreeny jak „Everything must change”, czy „House of the Rasing Sun” – ten ostatni przyjęty przez niektórych widzów nie do końca ciepło. Brawurowe wykonanie utworu pod brzydkim tytułem „From Alojz to Alex” sprawiło pojawienie się tego numeru raz jeszcze na bis. Usłyszeliśmy między innymi wyśmienity „Something Must Have Changed”, „Everyday I have the blues”, „Tell me pretty baby”, „Tak dobrze mi tu”, „Ziuta”, „Zastanów się co robisz”, „A u sza la la la”. Dla Uniwersyteckiej telewizji Irek Dudek coś mówił o tremie, „że jest”, ale mija po minucie. I tak było. Koncertowi przysłuchiwały się siedzący obok nas w sektorze dla mediów i artystów gwiazdy sobotniej Rawy Blues. Wieczór uznałam za niezapomniany.

Dzień 2: Spodek, 11 X 2014

Na Małej Scenie, od godz. 11:00 wystąpili: Juicy Band, Cotton Wing, JawRaw, The Plants, Instant Blues, Fingerstyle Bob & The Blues Society oraz Jerry’s Fingers. Koncerty prowadził Marek Jakubowski. Na Scenie Głównej wystąpili z kolei: SKL Blues – Laureat Internautów, Laureat Publiczności spośród wykonawców Małej Sceny, czyli zespół Cotton Wing, charyzmatyczny, ujmujący Paweł Szymański, Sebastian Riedel & Cree oraz Grzegorz Kapołka Trio.

Koncert Finałowy

Tego wieczoru każdy mógł znaleźć coś dla siebie, artyści reprezentowali różne style muzyczne. Wszystkie na najwyższym poziomie. Koncert prowadził Redaktor Jan Chojnacki, klasa sama w sobie. Ze względów zdrowotnych na festiwal nie przyjechała Cassie Taylor.

Jako pierwsza z zagranicznych gwiazd wystąpiła amerykańska formacja The Fox Street All Stars. James Dumm – gitarzysta zespołu mówił w festiwalowym wywiadzie tak: „Scena muzyczna w stanie Colorado jest tak eklektyczna, jak tylko to możliwe. Fani muzyki w Denver są bardzo otwartymi ludźmi, mają życzliwe podejście do wszystkich gatunków: od bluegrass po punk i muzykę elektroniczną”. Na styl zespołu wpływał więc zarówno teksański blues, southern rock, jazz, nowoorleański funk, country, r&b. Panowie przyznają się do inspiracji takimi zespołami jak: The Allman Brothers Band, The Band, The Black Crowes, Galactic, The Meters, Led Zeppelin, The Rolling Stones. Dało to w istocie mieszankę wybuchowego brzmienia, zaskakującego dla widzów, pewnie nie znających jeszcze zbyt dobrze tego zespołu.

Shawn Holt, syn Magic Slima wraz z zespołem The Teardrops dali publiczności solidną dawkę chicagowskiego bluesa. Lil’Slim jak nazwał go ojciec, godnie go zastąpił w zespole The Teardrops już podczas choroby Magic Slima. Shawn Holt zajął miejsce ojca po jego śmierci w 2013 roku. Gra z podobną, ciężką motoryką w utworach dynamicznych i melodyjnością w przypadku slow bluesa. W zespole The Teardrops występują także Levi Williams na gitarze, Chris Biedron na basie oraz Brian B.J. Jones na perkusji. Koncert był bardzo udany, pozwolił wtopić się w bluesowe brzmienia, nacieszyć się nimi, dać się ponieść rytmowi.

Kolejna gwiazda wieczoru The Blind Boys of Alabama to grupa wokalna o ponadczasowej i światowej marce, zdobywcy Grammy, legenda muzyki gospel – członkowie tego zespołu nagrywali dla wielu wytwórni płytowych. Dla mnie niezwykle ważna jest ich współpraca z Peterem Gabrielem, słynne „Sky Blue”, z albumu „Up”. Osobiście nie przepadam za męskim falsetem, tak eksponowanym chociażby w „I’ll Find A Way”, zdecydowanie preferuję naturalne męskie rejestry. Przyjmuję jednak z pokorą do wiadomości fakt, iż śpiew ten wyraża tak skrajne emocje, jest przejawem duchowych uniesień artysty. Trudno było opanować łzy przy „Amazing Grace”, jakaż dawka emocji udzielała się publiczności z każdym następnym utworem. Zaproszony do udziału Robert Randolph towarzyszył zespołowi w dwóch utworach. Żadne nagrania nie mogą się równać z odbiorem na żywo, tak blisko tych wielkich artystów. Otrzymaliśmy ogromną porcję energii, przy tak czystej harmonii głosów. Wśród publiczności widoczny był podziw dla kondycji wokalistów, od tak wielu lat występujących na scenach świata. Jimmy Carter przeszedł przez tłum licznie zgromadzony wówczas pod sceną, atmosfera koncertu wciąż rosła. Piękny, niezwykły, wzruszający koncert gorąco oklaskiwany przez publiczność, także przez młode pokolenie.

Ostatnią zagraniczną gwiazdą wieczoru był Robert Randolph & The Family Band. Oj Panowie i Panie! Kto był i słyszał zrozumie. Robert – uroda, talent, dynamit. Zaprosił na scenę polskie dziewczyny, wybiegły ochoczo, wyginając się w kilku niekrótkich wszak utworach z ogromnym wdziękiem. Pewnie zapamiętają to na długo. Samo brzmienie steel guitar, przy takiej długości występu okazało się jednak męczące dla uszu nawet niektórych śląskich bluesmanów. Rodzinny band Randolphów to zgrana formacja, a jej lider to wirtuoz gitary i improwizacji, znakomity artysta.

Na zakończenie Rawy Blues, w 20. rocznicę śmierci Ryszarda Riedla, śląscy muzycy przygotowali Koncert dla Ryśka. Wystąpili Leszek Winder, Ireneusz Dudek, Sebastian Riedel, Andrzej Rusek, Krzysztof Głuch z synem, Maciek Lipina, Aleksandra Łapka, Maciej Radziejewski, Michał Giercuszkiewicz, Mirosław Rzepa, Jacek Gazda, Grzegorz Kapołka, Paweł Ambroziak, Mariusz Korczyński. Maciek Lipina, jest ostatnio mocno związany z repertuarem Riedla – odtwarza jego postać w spektaklu „Skazany na bluesa” w Śląskim Teatrze im. S. Wyspiańskiego w Katowicach. Maciek zyskał nowe grono wielbicieli jego talentu aktorskiego. W tym koncercie świetnie wykonał utwory „Słodka” i „Człowieku, co się z tobą dzieje?”. Mariusz Korczyński zaśpiewał przejmująco „Modlitwę”. Kultowym numerom nie należy zmieniać melodii, jak to chciała uczynić jedyna tego wieczoru wokalistka. Finał po takiej dawce energii trochę nas wyciszył, uspokoił, wzruszył. Publiczność opuszczała już Spodek, ale wróci, spotkamy się przecież w październiku 2015 roku. Na kolejnej solidnej dawce czystego bluesa, ale też blues–rockowego i funkowego grania.

Grażyna Szafraniec
fot. Lukasz Rak – www.eobraz.pl,www.rawablues.com

Źródło: Blues.pl

Nowy album The Flip Tops

opublikowano w dziale Świat

W należącym do Buddy Guy’a klubie Legends w Chicago sobotnie wieczory nigdy nie są chłodne, ale temperatura tego ostatniego była wyjątkowo gorąca. 4 kwietnia Nick Moss i grupa The Flip Tops świętowali tam zakończenie prac nad nowym albumem. Koncertowy longplay „Live At Chan’s: Combo Platter No. 2” to swego rodzaju kontynuacja poprzedniej płyty live zespołu, nagranej w klubie Chan’s w Woonsocket na Rhode Island. Gościem specjalnym Mossa, grającym na albumie i obecnym na scenie podczas chicagowskiego występu, był Lurrie Bell. Oficjalną premierę albumu – tak w wersji tradycyjnej, jak i elektronicznej – przewidziano na 21 kwietnia.

Źródło: www.nickmoss.com

Jason Ricci & New Blood
„Done With The Devil”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

To nasza najbardziej bluesowa płyta” – na te słowa Jasona Ricci czekałem długo. Nie żeby poprzedni album był zły, wręcz przeciwnie. „Rocker Number 9” spędził siedem tygodni na liście bluesowych przebojów Billboardu intrygując fanów i zachwycając krytyków nieokiełznanym połączeniem bluesa, jazzu, rocka i kilku innych gatunków. Ale właśnie, jak dla mnie było to połączenie zbyt nieokiełznane i chyba nie do końca mnie przekonało. Z nowym albumem jest inaczej. Otwierający playlistę utwór tytułowy to mocne uderzenie. Rytmika jak u North Mississippi Allstars, a i harmonijka nieco inna niż na zwykle, jakby ostrzejsza, na pewno bardziej riffowa. Pięć minut i jedenaście sekund mija szybko, otwierając worek, z którego wysypują się kolejne niespodzianki. Ot choćby „Sweet Loving” – lekka, soulowa piosenka o niesłychanie radosnej i miłej dla ucha melodii, murowany radiowy przebój. Z podbiciem muzycznych anten nieco większy problem będzie miało „I Turned Into A Martian”. Niejeden prezenter zastanowi się dwa razy, zanim zaprezentuje kompozycje o dosyć odważnym tekście. A szkoda, bo muzycznie jest niesłychanie ciekawa… Punkowo brzmiące zwrotki, refren kojarzący się z największymi hitami grupy Big Cyc i zawrotnej prędkości harmonijkowe solo pobudzają tak wyobraźnię, jak stopy słuchacza. Jeśli po takim opisie niektórych z Was ogarnął strach, uspokajam – zabawa przyjętą konwencją w żadnym momencie nie przekracza granic dobrego smaku. Nie brakuje tu bardziej tradycyjnie pojmowanego bluesa. „As Long As I Have You” Willie Dixona brzmi dostojnie, jak na klasyczne shuffle przystało. Gitarzysta Shawn Starski gra tu spokojnym, długim dźwiękiem, podczas gdy Ricci wtapia się dyskretnie w poczynania sekcji rytmicznej. W następującym zaraz potem „How It Come To Be” światła reflektorów znowu padają na Starskiego. Nie tylko śpiewa, bardzo dobrze dodajmy, ale też gra na akustycznej gitarze Dobro. Jego proste slide’owe zagrywki sugestywnie budują motorykę utworu. Gdy dodać do tego akustyczną harmonijkę, kontrabas i traktowany szczoteczkami werbel otrzymujemy coś, co brzmi jak „I Can’t Be Satisfied” Muddy Watersa w wersji wspomnianych już „gwiazd z północnego Missisipi”. Robi to wrażenie. W jednym z utworów wokalnie prezentuje się nowy perkusista zespołu, Ed Michaels. Napisany przez niego „Keep The Wolf From My Door” do postaci Howlin’ Wolfa nawiązuje nie tylko tytułem, ale też stylistyką głębokiego bluesa o wyraźnie zarysowanej linii basowej. Duża w tym zasługa suzafonu, czyli tuby marszowej, która na bluesowych płytach nie pojawia się często. To rzecz jasna nie koniec atrakcji. „Broken Toy” ucieszy miłośników powolnego bluesa, zaś „Afro Blue” spodoba się fanom zespołu Dereka Trucksa. Całość zamyka „Enlightment” – kompozycja Sun Ra podana w formie uroczego walca. Czy „Done With The Devil” zdobędzie tytuł najlepszego albumu, jaki Jason Ricci do tej pory nagrał? Czas pokaże. Mnie wydaje się bardziej przystępny niż „Rocket Number 9”, jakby w duchu pierwszych, pół-amatorskich poczynań Jasona, a przez to łatwiejszy do polubienia. Ja polubiłem go od razu.

Przemek Draheim

Wydawca: Eclecto Groove Records
Posłuchaj: www.myspace.com/jasonricciandnewblood

Bobbie
„Mercy” Oliver i Dr Blues –
„Tribute To Ol’Skool Blues Masters Tour”

opublikowano w dziale Polska

Upały za oknem przypominają te na teksańskiej pustyni, ale nie jest to jedyny powiew atmosfery Teksasu, z jakim mieliśmy do czynienia w ostatnich kilkunastu tygodniach. Na przełomie maja i czerwca odwiedził Polskę amerykański bluesman Bobbie „Mercy” Oliver. Opis tego, jak wyglądała współpraca z artystą znajdziecie poniżej.

Jak powiedział nam Dr Blues, czyli Krzysztof Rybarczyk, pomysł zorganizowania wspólnych koncertów powstał spontanicznie po spotkaniu rdzennego, oryginalnego twórcy bluesa z Teksasu, ponad siedemdziesięcioletniego Bobbie „Mercy” Olivera oraz Dr Bluesa – naszego rodzimego wykonawcy – na tegorocznym festiwalu Las, Woda & Blues dzięki inspiracji Leo Whiskey.

Jako ciekawostkę biograficzną z życia Bobbiego można przytoczyć fakty, że w młodości zbierał bawełnę na plantacji na Południu wieczorami ucząc się gry na gitarze i harmonijce, a w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, w czasie rozkwitu bluesa na Północy USA mieszkał i pracował w Chicago, gdzie grywał z najlepszymi wykonawcami tego gatunku. Można go więc uznać za archetyp bluesmana z życiorysem typowym dla większości autochtonicznych twórców bluesa pochodzenia afroamerykańskiego w USA.

Dzięki możliwościom, które daje współtworzenie przez Dr Bluesa dwóch różnych stylistycznie zespołów Wielka Łódź oraz SOUL RE VISON udało się zaprojektować wyjątkowy przekrój wykonawczy całej trasy. Każdy koncert miał w zamyśle inny charakter, a obydwu muzykom towarzyszył na każdym występie inny skład osobowy grupy. Standardy starych mistrzów bluesa pojawiły się w wykonaniu kameralnego kwartetu w niemal akustycznej odsłonie w intymnym wnętrzu Tinta Bar w Poznaniu, poprzez zespoły o bardziej soulowym brzmieniu złożone z muzyków SOUL RE VISION w Piekarni Cichej Kobiety w Zielonej Górze i w klubie Kuźnia w Kościanie. Bobbie „Mercy” Oliver był znakomicie przyjmowany na każdym koncercie, a jego oryginalny wizerunek, spontaniczność oraz ciepłe, wręcz przyjacielskie zachowanie na scenie natychmiast zjednywało mu wszystkich słuchaczy.

W głównym koncercie trasy w klubie Blue Note w Poznaniu, Bobbiemu „Mercy” Oliverowi towarzyszyła Wielka Łódź w pełnym, sześcioosobowym składzie ze zdecydowanym, masywnym chicagowskim brzmieniem. Ciekawym rozwiązaniem aranżacyjnym było na tym koncercie wykorzystanie trzech gitar oraz dwóch harmonijek dających przysłowiową „ścianę dźwięku” przy wsparciu fortepianu, basu i perkusji. Z kolei zestawienie stylistyczne Olivera oraz Wielkiej Łodzi można uznać za wręcz idealne.

Muzycy rozumieli się doskonale uzupełniając i wymieniając się liniami melodycznymi swoich instrumentów, riffami czy solówkami. Stricte bluesowe utwory wykonywane na koncertach oscylowały wokół znanych utworów Willie Dixona, Howlin’ Wolfa, Muddy Watersa czy Jimmy Reeda, który jest największą inspiracją Bobbiego. Nie zabrakło w programie także kilku jego oryginalnych kompozycji. Połączenie stylistyki Bobbiego, jego korzennego sposobu gry na gitarze i harmonijce oraz surowego wokalu z estradową żywiołowością Dr Bluesa okazało się strzałem w dziesiątkę. Wykonawcy przyjmowani byli owacyjnie, a każdy z zagranych utworów oraz solówki muzyków były gorąco oklaskiwane.

Słuchanie bluesmanów, szczególnie pochodzących, mieszkających i nadal tworzących w takich miejscach jak Teksas czy Mississippi ciągle jest w naszym kraju wyjątkową możliwością spotkania z ukochaną przez nas muzyką w jej rdzennej postaci. Warto zawsze korzystać z takich okazji, a taką z pewnością były koncerty trasy „Tribute To Ol’Skool Blues Masters”, którą zorganizował Dr Blues. Warto nadmienić, że oprócz koncertów powstał także materiał studyjny dokumentujący spotkanie Bobbiego „Mercy” Olivera z Teksasu i Wielkiej Łodzi z Poznania.

Źródło: www.soulrevision.pl

Medialne wsparcie Rekordu

opublikowano w dziale Polska

Pierwszomajowe próby bicia gitarowego Rekordu Guinnessa na Rynku we Wrocławiu (fot. www.guitarplayer.com) już dawno przestały być wydarzeniem skromnym i zarezerwowanym tylko dla miłośników bluesa. Tegoroczna próba odbywająca się tradycyjnie w ramach Thanks Jimi Festival doczekała się dużego medialnego wsparcia. Wśród redakcji, które przekazały informacje o gitarowym święcie znalazł się nie tylko popularny Teleexpress, emitowany w Programie 1 Telewizji Polskiej, ale także internetowa edycja najważniejszego na świecie gitarowego pisma, „Guitar Player Magazine”. To ważna pomoc, szczególnie w kontekście próby bicia rekordu, którą na 10 maja – przy udziale krajowej telewizji – zapowiedzieli Niemcy.

Źródło: www.guitarplayer.com

Bobbie „Mercy” Oliver zeznaje

opublikowano w dziale Polska

Amerykański bluesman Bobbie „Mercy” Oliver, który z zespołem Wielka Łódź zarejestrował materiał na bluesową płytę podwójnego albumu „Dr Blues – Triubte To Ol’Skool Masters” opowiedział Blues.pl o swoim pobycie w Polsce, wspólnych nagraniach z poznańskimi muzykami i wspomnieniach z dawnych czasów:

Pobyt w Polsce był dla mnie bardzo ciepłym przeżyciem. Spotkałem tutaj bardzo miłych ludzi i zagrałem dużo koncertów. Odbiór mojej muzyki był niesamowity. W Stanach obecnie blues jest muzyką, której rzadko się słucha, która nie jest obecna w mediach. Zdarza się tu czy tam usłyszeć śpiewaka wykonującego bluesa na ulicy czy w pubie, ale od pewnego czasu ten styl stał się mało popularny. Młodzież słucha muzyki elektronicznej, rocka. Oczywiście wszechobecna jest muzyka country.

Dla mnie blues zawsze był muzyką, którą wykonywałem z potrzeby serca. Od momentu, gdy usłyszałem pierwsze bluesowe dźwięki sam zapragnąłem śpiewać podobne pieśni. Zafascynował mnie Jimmy Reed, którego styl jest mi najbliższy. Często wykonuję utwory solo akompaniując sobie na gitarze, grając równocześnie na harmoijce i śpiewając. Ale gra w zespole także nie jest mi obca. Mój pierwszy zespół założyłem, gdy w latach pięćdziesiątych mieszkałem i pracowałem w Chicago. Wtedy byli tam znani Muddy Waters, Willie Dixon ale też całe rzesze muzyków, którzy nie zdobyli szerszej popularności. Wtedy blues był wszędzie.

W maju zeszłego roku przyjechałem na festiwal Las Woda & Blues gdzie poznałem na jednym z jam sessions Dr Bluesa. Spodobał mi się jego tradycyjny styl gry na gitarze dlatego zaprosiłem go do wspólnego zagrania koncertu na tym festiwalu z zespołem Leo Whiskey. Tak rozpoczęła się nasza przyjaźń. Po miesiącu zagrałem z zespołami Wielka Łódź oraz Dr Blues & Soul Re Vision kilka koncertów. Szczególnie utkwił mi w pamięci koncert w poznańskim klubie Blue Note.

Publiczność była wspaniała i byłem szczęśliwy widząc jak moja muzyka, która przecież nie wywodzi się z tradycji Waszego kraju jest tutaj odbierana. Wydaje mi się, że Wasza publiczność jest bardziej spontaniczna i bardziej docenia bluesa niż to ma miejsce obecnie w Stanach.

Pewnego dnia Dr Blues zaproponował mi wspólne nagrania. Nieczęsto mam możliwość nagrywania muzyki w taki sposób. W moim domowym studio nagrywam solo. Dokonanie nagrań z zespołem to duże przedsięwzięcie. Nie spodziewałem się, że nagrania pójdą tak sprawnie i że w ciągu jednego dnia nagramy tak dużo piosenek. Nie miałem wtedy także pomysłu, co się stanie z tym materiałem. Gdy Dr Blues zapytał mnie, czy może wydać w formie albumu CD nagrany wtedy materiał, bez wahania zgodziłem się, bo nasze wykonania, które otrzymałem do przesłuchania, bardzo mi się spodobały. Muzyka brzmiała tak, jak powinna i była zagrana przez zespół tak, jakby to była grupa z moich stron. Tak właśnie gra się bluesa w Stanach.

Zadziwiła mnie wśród polskich muzyków znajomość klasycznych bluesowych pieśni. Znali większość utworów, które wykonuję na co dzień. Nauczyłem ich także kilku moich piosenek, które graliśmy wspólnie na koncertach. Pobyt w Polsce był dla mnie pięknym, niezapomnianym przeżyciem. Mam nadzieję, że wrócę jeszcze do Was, bo pomimo mojego wieku jestem ciągle pełen energii i jestem szczęśliwy widząc jak odbieracie moją muzykę, którą gram przez całe życie i która jest moim życiem.

Dla Blues.pl,
Bobbie „Mercy” Oliver
(fot. www.soulrevision.pl)

Źródło: www.soulrevision.pl

Blues Music Awards rozdane

opublikowano w dziale Świat

9 maja, po raz trzydziesty czwarty w historii, rozdano najważniejsze bluesowe nagrody muzyczne, Blues Music Awards. Wielkim zwycięzcą odbywającej się w Memphis gali, z trzema statuetkami na koncie, jest Curtis Salgado – związany obecnie z wytwórnią Alligator soul-bluesowy wokalista, którego polska publiczność będzie mogła usłyszeć jesienią w ramach Jimiway Blues Festival. Nagrodą za „Najlepszy bluesowy album roku” trafiła pośmiertnie do Michaela Burksa. Pełną listę nominowanych i nagrodzonych artystów znajdziecie poniżej

  • „Najlepszy akustyczny album roku”

Ann Rabson & Bob Margolin – Not Alone
Billy Boy Arnold – Billy Boy Arnold Sings Big Bill Broonzy
John Primer – Blues On Solid Ground
Eric Bibb – Deeper In The Well
Paul Rishell – Talking Guitar

  • „Najlepszy wykonawca bluesa akustycznego”

Eric Bibb
Carolina Chocolate Drops
Doug MacLeod
Harrison Kennedy
Paul Rishell

  • „Najlepszy bluesowy album roku”

Michael Burks – Show Of Strength
Heritage Blues Orchestra – And Still I Rise
The Mannish Boys – Double Dynamite
Mud Morganfield – Son Of The Seventh Son
Janiva Magness – Stronger For It

  • „Nagroda im. B.B. Kinga dla najlepszego wykonawcy”

Curtis Salgado
Janiva Magness
Joe Louis Walker
John Nemeth
Rick Estrin

  • „Zespół roku”

Tedeschi Trucks Band
Lil’ Ed & the Blues Imperials
Phantom Blues Band
Rick Estrin & the Nightcats
The Mannish Boys

  • „Najlepszy debiut”

Big LLou Johnson – They Call Me Big Llou
Charles „CD” Davis – 24 Hour Blues
Paula Harris – Turning On The Naughty
Brad Hatfield – Uphill From Anywhere
Mary Bridget Davies – Wanna Feel Somethin’

  • „Najlepszy album bluesa współczesnego”

Michael Burks – Show Of Strength
Gary Clark, Jr. – Blak & Blu
John Nemeth – Blues Live
Ian Siegal & the Mississippi Mudbloods – Candy Store Kid
Joe Louis Walker – Hellfire
Janiva Magness – Stronger For It

  • „Najlepsza wykonawczyni bluesa współczesnego”

Janiva Magness
Bettye LaVette
Shakura S’Aida
Shemekia Copeland
Susan Tedeschi

  • „Najlepszy wykonawca bluesa współczesnego”

Tab Benoit
Gary Clark, Jr.
Joe Louis Walker
Michael Burks
Robert Cray

  • „Najlepsze DVD roku”

Muddy Waters & the Rolling Stones – Live At Checkerboard Lounge (Eagle Rock)
Lucky Peterson – Lucky Peterson Band feat. Tamara Peterson: Live at the 55 Arts Club Berlin (Blackbird Music)
Various Artists – We Juke Up in Here! Mississippi’s Juke Joint Culture at the Crossroads (Cat Head Delta Blues & Folk Art/Broke & Hungry Records)
Elvin Bishop – That’s My Thing: Elvin Bishop Live in Concert (Delta Groove Music)
Joe Bonamassa – Beacon Theatre: Live from New York (J&R Adventures)

  • „Nagroda Gibson Guitar”

Derek Trucks
Joe Bonamassa
Joe Louis Walker
Kid Andersen
Michael Burks

  • „Najlepszy historyczny album roku”

Various Artists – Plug It In! Turn It Up! Electric Blues (Bear Family Records)
Little Willie John – Complete Hit Singles: A’s & B’s (Real Gone Records)
Magic Sam – Raw Blues: Magic Sam Live 1969 (Rock Beat Records)
Otis Spann – Someday (Silk City Records)
B.B. King – Ladies & Gentlemen, Mr. B.B. King (Universal Music)

  • „Najlepszy instrumentalista – perkusja”

Cedric Burnside
Cody Dickinson
Jimi Bott
Kenny Smith
Tony Braunagel

  • „Najlepszy instrumentalista – gitara basowa”

Bob Stroger
Bill Stuve
Patrick Rynn
Richard Cousins
Scot Sutherland
Willie J. Campbell

  • „Najlepszy instrumentalista – harmonijka ustna”

Rick Estrin
Billy Boy Arnold
Bob Corritore
John Nemeth
Kim Wilson
Mark Hummel

  • „Najlepszy instrumentalista – instrumenty dęte”

Eddie Shaw
Al Basile
Big James Montgomery
Kaz Kazanoff
Terry Hanck

  • „Nagroda im. Pinetopa Perkinsa dla najlepszego pianisty”

Victor Wainwright
Barrelhouse Chuck
Chuck Leavell
David Maxwell
Deanna Bogart
Mike Finnegan

  • „Nagroda im. Koko Taylor dla najlepszej wykonawczyni bluesa tradycyjnego”

Ruthie Foster
Diunna Greenleaf
Jewel Brown
Maria Muldaur
Tracy Nelson

  • „Najlepszy wykonawca bluesa tradycyjnego”

Magic Slim
Bob Margolin
John Primer
Lil’ Ed
Mud Morganfield

  • „Najlepszy album bluesa tradycyjnego”

The Mannish Boys – Double Dynamite
Heritage Blues Orchestra – And Still I Rise
Milton Hopkins w/Jewel Brown – Milton Hopkins with Jewel Brown
Mud Morganfield – Son Of The Seventh Son
Eddie C. Campbell – Spider Eating Preacher

  • „Blues-rockowy album roku”

Tedeschi Trucks Band – Everybody’s Talkin’
Walter Trout – Blues for the Modern Daze
Joe Bonamassa – Driving Towards the Daylight
Nick Moss – Here I Am
Royal Southern Brotherhood – Royal Southern Brotherhood

  • „Piosenka roku”

„I Won’t Cry” – Janiva Magness & Dave Darling
„Lemon Pie” – John Hahn & Oliver Wood
„She Didn’t Cut Me Loose” – Curtis Salgado, Marlon McClain & Dave Duncan
„The Devil Ain’t Got No Music” – Matthew Skoller
„Too Much Jesus (Not Enough Whiskey) ” – Sam McClain & Pat Herlehy

  • „Soul-bluesowy album roku”

Curtis Salgado – Soul Shot
Dorothy Moore – Blues Heart
John Nemeth – Soul Live
Johnny Rawls – Soul Survivor
Mighty Sam McClain – Too Much Jesus (Not Enough Whiskey)

  • „Najlepsza soul-bluesowa wykonawczyni”

Irma Thomas
Barbara Carr
Denise LaSalle
Dorothy Moore
Sista Monica

  • „Najlepszy soul-bluesowy wykonawca”

Curtis Salgado
Bobby Rush
John Nemeth
Johnny Rawls
Mighty Sam McClain 

Źródło: www.blues.about.com

Krzakowi wyrosły stalowe kolce!

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Fani bluesa są przyzwyczajeni do tego, że muzycy rączą nas różnymi, ale jednak „bezpiecznymi” stylistycznymi mariażami. Nikogo nie dziwi zagranie na początku koncertu podkręcającego atmosferę funkującego bluesa. Następnie rock-blues, by ją podtrzymać, czy jazzowa improwizacja, by pokazać kunszt muzyków. Można powiedzieć… pakiet standardowy. Każdy bywalec koncertów bluesowych zna te patenty i każdy je lubi. Od jakiegoś czasu liczyłem po cichu, że ktoś pójdzie dalej. Pewną nadzieję dali mi Jason Ricci i nieżyjący już Nick Curran, jednak nie była to według mnie wystarczająco stanowcza stylistyczna mieszanka. Dla kogoś kto uwielbia bluesa, ale jego pierwszymi przesłuchanymi płytami były „Number Of The Beast” Iron Maiden oraz „Never Mind The Bollocks” Sex Pistolsów, nowe wydawnictwo Krzaka jest solidnym mostem łączącym ostre, ciężkie brzmienie i ukochane przez nas „blue notes”.

Płyta jest przemyślana, długo planowana i powalająca. Okładka powoduje radość. Znane wszystkim logo Krzaka plus napis „experience” podany „metalową” czcionką. Już sama jakość produkcji wywołuje uśmiech na twarzy. Bębny brzmią tak, że mogą służyć jako narzędzie zemsty na śpiącym współlokatorze, bas może kruszyć ściany, a gitara brzmi mocno i z pazurem. Do tego brzmienie głównych bohaterów krążka… Jak je mam opisać? Przepełniony groźbą sound skrzypiec Jana Błędowskiego, kojarzący się z kształtem na skraju pola widzenia gdzieś w ciemnej uliczce. Z drugiej strony kryształowe, jasne brzmienie Leszka Windera, będące przeciwwagą dla mrocznych klimatów, które tworzą metalowa sekcja rytmiczna i maestro Błędowski.

Na całość płyty składają się przede wszystkim znane fanom standardy zespołu, takie jak „Kattowitz”, „Czakuś” czy „Ściepka”.  Nie będę się rozwodził nad zmianami aranżacyjnymi i różnicami między tymi wersjami, a oryginałami. Kawałek tytułowy pełniący funkcję intro doskonale sprawdza się w swojej roli. Przygotowuje słuchacza na niesamowitą, niepodobną do innych podróż po nowych fascynacjach szanownej grupy z Katowic. Jest mocno, ciężko, a przy tym niesamowicie płynnie. Tutaj muszę wtrącić, że bardzo mnie ciekawiło jak zostanie rozwiązana kwestia brzmienia skrzypiec. Byłem całkowicie pewny, że Jan Błędowski nie zniży się do zerżnięcia patentów sławnego Michała Jelonka – skrzypka poruszającego się w stylistyce muzyki metalowej. Mistrz wyszedł z wyzwania obronną ręką. Instrument brzmi w sposób jedyny w swoim rodzaju, a przy tym słychać czyje wyćwiczone dłonie nim operują! Z kolei czyste brzmienie gitary pana Windera jest jasnym kontrastem w stosunku do mrocznego brzmienia reszty składu. Zresztą sam wirtuoz powiedział, że sprzętu na potrzeby albumu zmieniać nie zamierza. Muzyk z charakterem.

Na płycie wyróżniają się, a jakże, utwory nowe. „Existence In Possesion”, wręcz prog-metalowy utwór ze zmianami tempa oraz nastroju, jest fajnym momentem na płycie.  Zaraz po nim słyszymy kolejną kompozycję zespołu Sepsis (gitarzysta Dominik Durlik, Piotr Wierzba – gitarzysta basowy i Rafał Cioroń – perkusista – dopełnili składu występującego na płycie) pod tytułem „Rumble Tumble”. Wolna, nastrojowa muzyka podkreślana miarowym ciężkim beatem perkusji i opowieścią snutą przez skrzypce. Trzeba posłuchać samemu. I po ciemku. Można dostać zawału gdy… kot wskoczy nam na kolana!

Dodam tutaj, że na płycie znaleźli się goście. Darek „Popcorn” Popowicz znany z najlepszego w mojej opinii polskiego zespołu metalowego – Acid Drinkers, a także Igor „Izzy” Gwadera – złote dziecko z zespołu Anti Tunk Nun.

Na zakończenie tej recenzji koniecznie muszę podkreślić jedną rzecz. Nie jest to płyta metalowa. Jako osoba słuchająca tego gatunku muszę powiedzieć, że ten album zbliżył nas do czegoś, co można nazwać „blues-metalem” lub „metal-bluesem”. Może jestem patetyczny, być może album zbyt mi się spodobał lub można mi zarzucić, że zbyt lubię tą kapelę. Ale mam przeczucie, że jesteśmy świadkami powstawania nowej jakości, nowej formy ekspresji, którą – mam wielką nadzieję – podążą nie tylko panowie z Krzaka na swoim nowym albumie lecz również i rzesza młodych ludzi z werwą, głowami pełnymi pomysłów i sercami spragnionymi rewolucji muzycznej.

Karol Duda

Wydawca: Metal Mind Productions
Posłuchaj: www.metalmind.com.pl

Mystic Productions i bluesowe nowości

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Jeszcze kilka lat temu znalezienie zagranicznych bluesowych nowości w polskich sklepach płytowych było sporym wyzwaniem. Dziś, zarówno najważniejsze europejskie i amerykańskie oficyny, jak i mniejsze, ciekawe wytwórnie, cieszą się dobrą dystrybucją i łatwym dostępem do polskich melomanów. Duża w tym zasługa wydawnictw pokroju Mystic Productions, które dbają o to, aby bluesowe nowości nie omijały Polski. Także te „jeszcze ciepłe”. Do tej kategorii należy wydany kilka dni temu przez holenderską wytwórnię Provogue album Beth Hart, „Better Than Home”. Opisując jej poprzednią płytę wspomniałem, że głos Beth Hart brzmiał tam dużo dojrzalej niż wcześniej; produkcja i realizacja nagrań były znakomite; a same utwory dobrze napisano i pierwszorzędnie wykonano. To samo można powiedzieć o „Better Than Home”. Zresztą sama artystka mówi o tej płycie, że to jej najdojrzalsze muzyczne dziecko. Całość utrzymana jest głównie w rozlanej, delikatnej konwencji, ale wokalny pazur też tam można znaleźć, choć zdecydowanie rzadziej niż dotąd. Piękna płyta i bardzo ją polecam.

Coś w całkiem innej stylistyce i z całkiem innym zapleczem, to malutka, niezależna wytwórnia Big Legal Mess i surowy bluesman w starym stylu – Leo Bud Welch z płytą „I Don’t Prefer No Blues”. Jeśli zawarty tam blues kojarzy się z grubo ciosanymi produkcjami, jakie od połowy lat 90tych wychodziły z taśmy produkcyjnej wytworni Fat Possum Records, to słusznie. Big Legal Mess to bowiem wytwórnia córka Fat Possum i tak jak w katalogu mamy, także w jej archiwach znajdziemy najprawdziwszego, najsurowszego bluesa jakiego tylko można sobie wyobrazić na początku XXI wieku. Rok temu, mając wtedy 81 lat, Leo Welch nagrał dla Big Legal Mess swoją debiutancką płytę, o mocno gospelowym charakterze. Kolejna w dorobku miała już być bluesowa i tak rzeczywiście się stało. Allmusic Guide pisze, że „to połączenie chropowatego Delta Bluesa spod znaku R.L. Burnside’a z wczesnym chicagowskim soundem Muddy Watersa”. Jak byśmy tego nie nazwali, usłyszeć takiego bluesa w roku 2015 to spore zaskoczenie.

Muzyczną ciekawostką, choć sto razy bardziej od Welcha nowoczesną, jest nowy album grupy harmonijkarza Johna Poppera, Blues Traveler – „Blow Up the Moon” wydany przez Loud & Proud Records, czyli Blues Traveler w wersji pop. Choć mieszanie bluesa z popem purystom nie zawsze jest smak, nie można zaprzeczyć, że takie eksperymenty są ciekawe i na pewno znajdują swoją publiczność. Z takiego założenia wyszedł John Popper zapraszając do nagrania „Blow Up The Moon” całkiem pokaźną grupę gości. Niestety, może dlatego że to głęboko-popowy światek te nazwiska mnie nie mówią nic, ale słucha się ich przyjemnie – szczególnie wtedy, gdy mamy ochotę na trochę lekkiej, radiowej rozrywki w dobrym guście.

Znakomite nazwiska, i to bardzo dobrze znane każdemu miłośnikowi bluesa, słychać na nowej płycie Robbena Forda – wydanej podobnie jak krążek Bet Hart przez Provogue Records. Wśród gości Keb’ Mo, Robert Randolph, Warren Haynes czy Sonny Landreth. Kiedy dodać to tego łatwość, z jaką w przestrzeni między bluesem, jazzem a funkiem porusza się Ford, album „Into The Sun” staje się jedną z tych pozycji, których na pewno trzeba posłuchać. Jak dobrze, że podobnie jak w przypadku pozostałych, opisanych wyżej płyt, dzięki Mystic Productions można to zrobić w swoim ulubionym płytowym sklepie nieopodal.

Przemek Draheim

Wydawca: Provogue Records, Big Legal Mess, Loud & Proud Records
Posłuchaj: www.mystic.pl

Jason Ricci & New Blood
„Done With The Devil”, recenzja nr 2

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Nową płytę Jasona Ricci recenzowaliśmy już na Blues.pl, ale z okazji warszawskiego koncertu tego harmonijkowego wirtuoza publikujemy kolejny tekst, tym razem autorstwa Sławomira Majewskiego:

Do tej pory znałem tylko bootlegowe nagrania koncertowe Jasona Ricci umieszczone na YouTube i na stronie Archive.org. Wadą tych nagrań była czasem zła jakość dźwięku i obrazu, jednak żywiołowość muzyków, zwłaszcza Jasona, a także jego niewątpliwy talent i umiejętności rekompensowały ten brak.

Spodziewałem się blues-rockowego grania i tak rozpoczyna się płyta – prostym rytmicznie i melodycznie utworem. Podobnie numer drugi to rytmiczna, kołysząca ballada, można powiedzieć w stylu pop-bluesa. „Holler for Craig Lawler” to takie trochę jazz-rock fusion,ciekawe przełamania rytmu i dobra improwizacja Jasona. Kolejny utwór to powolna ballada bluesowa, której współautorem jest basista Tood Edmunds grający partię basu na tubie. Jest on również kompozytorem kolejnego utworu na płycie. Mamy tu kolejny „zakręt”: „Ptryptophan Pterodactyl” jest instrumentalny, oparty na rytmie latynowskim i w takim też brzmieniu. Ale to nie koniec zaskoczeń na krążku. „I Turned Into a Marian” to kompozycja Glenna Danziga, czyli ostre rockowe granie. Tutaj też słychać swobodę z jaką porusza się Ricci w takiej stylistyce. Oczywiście, żaden z członków zespołu też nie jest nią skrępowany – słychać ostre riffy gitary i mocny rytm perkusji. Numer siódmy to nagroda dla zawiedzionych do tej pory bluesfanów, klasyczny blues, kompozycja Willie Dixona. Kołysze tak jak lubię, bez rozbudowanych solówek, zagrany w stylistyce „starych” bluesmanów. Kolejny utwór to kompozycja Starskiego, który gra tutaj na gitarze akustycznej, dobro i śpiewa. Następny kawałek można często usłyszeć na koncertach dostępnych na podanej wyżej stronie internetowej – powraca tu znane wcześniej brzmienie zespołu, wszystko wraca na swoje miejsce. „Afro Blue” to standard jazzowy, najbardziej znany chyba w wykonaniu Johna Coltrane’a . Rozpoczyna go Ricci długą improwizacją, dla której podstawę stanowi gra pozostałych muzyków. Potem każdy z instrumentalistów ma własną solówkę. Jest to najdłuższy i w mojej ocenie najlepszy utwór na tej płycie. Kolejny numer to kompozycja perkusisty, słyszymy tu jego śpiew, a reszta zespołu pododaje mu chórki, bas ponownie zastępuje tuba. Płytę zamyka kompozycja Sun Ra. W instrumentarium pojawia sie akordeon i gitara slide, na których gra Wolfe, Jason gra na harmonijce diatonicznej i polifonicznej, na końcu wchodzi wokal Brady Millsa,całość w lekko psychodelicznym brzmieniu przypomina Toma Waits’a.

Płyta jest eklektyczna, pokazuje możliwości Ricciego i kolegów z zespołu w różnych stylach i rodzajach muzyki. Warto posłuchać.

Sławomir Majewski

Wydawca: Eclecto Groove Records
Posłuchaj: www.myspace.com/jasonricciandnewblood

Little Sammy Davis
„Ten Years And Forty Days”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Z Little Sammy’m spotkałem się przy okazji ostatniej płyty The Mannish Boys, gdzie zrobił na mnie wrażenie prostotą przekazu i bluesowym feelingiem. Pod tym względem jego solowy album wcale nie jest gorszy od produkcji słynniejszych kolegów, dobrze się tego longplay’a słucha. Sammy Davis to bluesman ze starej szkoły. Brzmi niesłychanie prawdziwie, z pewnością jak ktoś, dla kogo blues był częścią otaczającego świata od najmłodszych lat. Sednem własnej kultury. Głos ma pełen emocji. Surowy, owszem, ale świadczący o tym, że wiele w życiu przeszedł i rzeczy o których śpiewa poznał od podszewki. Jego gra na harmonijce jest równie prosta co sposób śpiewania – Amerykanie nazywają ten styl down-home, taki „nieskąplikowany”, ot „swojski”. Warto to docenić, bo w epoce szybkich solówek i technicznych zawiłości takiego grania nie słyszy się dziś często. Kiedy w ten sposób Sammy wykonuje powolne bluesy pokroju „Hear My Train Coming” czy „Forty Days And Forty Nights” nie ma mowy o żartach, przeżywa je całym sobą. Podobnie jest w ascetycznych „Fat Rat” i „She’s Not Another Woman”, czy w głębokim soulu „Since You Been Gone”. Towarzyszy mu sprawny zespół, ale to Sammy jest bohaterem przedstawienia. Dla miłośników bluesa – tego tradycyjnego, bez fajerwerków – uczta.

Przemek Draheim

Wydawca: Little Sammy Davis
Posłuchaj: www.myspace.com/littlesammydavisbluesband

Lino Muoio „Blues On Me”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Egidio Juke Ingala, Family Style, Shanghai Noodle Factory czy Mike Sponza to wykonawcy, którzy pokazali nam elektryczną stronę włoskiego bluesa. Jego akustyczny odcień w przyjemny dla ucha sposób przybliża płyta Lino Muoio. „Blues On Me” to jedenaście autorskich kompozycji sprytnie nawiązujących do najlepszych country-bluesowych wzorców, tak brzmieniem, jak i tekstami. Dużo radości sprawią gitarowe popisy Lino, równie biegłego w technice finger picking, co w grze metalową rurką. Gdy dodać do tego mandolinę i banjo, którymi sprawnie operuje, a także obsługiwane przez pozostałych członków bandu piano, harmonijkę, kontrabas i małą perkusję, rysuje się obraz płyty mogącej przykuć uwagę. Oczywiście, jak na bluesowy longplay przystało, są tu powolne momenty, ale jako całość „Blues On Me” sprawia wrażenie bardzo pozytywnej, wesołej płyty – takiej na przywołanie wiosny.

Przemek Draheim

Wydawca: Cheyenne Records
Posłuchaj: www.myspace.com/linomuoio

Arthur Adams „Stomp The Floor”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Kto by pomyślał, że jedna z najciekawszych soulowo-bluesowych płyt ubiegłego roku będzie miała na okładce logo wytwórni specjalizującej się w West Coast bluesie? Rzeczywiście, „Stomp The Floor”, czyli wydany pod szyldem Delta Groove nowy album gitarzysty Arthura Adamsa przynosi sporo bluesa skąpanego w brzmieniach nowoczesnego, miejskiego soulu – takiego, który równie dobrze sprawdziłby się pewnie na parkiecie modnej nowojorskiej dyskoteki, co na antenie MTV. Żaden to jednak zarzut, wręcz przeciwnie, miło od czasu do czasu usłyszeć trochę innego bluesa.

Autorem bądź współautorem wszystkich dwunastu zebranych na krążku kompozycji jest Adams. On też, jako wokalista i gitarzysta, jest w centrum akcji. Instrumentalnie kojarzy się z B.B. Kingiem, bez dwóch zdań. Słychać to wyraźnie w powolnym, klasycznie bluesowym „Don’t Let The Door Hit You”, przechodzącym gładko w równie niespieszny, tyle że soulowy „I Know What You Mean”. Wysoki głos soulowego croonera sprawdza się u Adamsa zarówno w nastrojowych balladach pokroju „Callin’ Heaven” czy „Nature Of The Beast”, jak i w przebojowych „Thrive On Your Vibe”, „Stomp The Floor” i „So Sweet”.

Zresztą, cały longplay z wyjątkową łatwością wpada w ucho, stając się dobrą propozycją nie tylko dla wytrawnych melomanów, ale też dla przygodnych słuchaczy szukających czegoś miłego „do posłuchania”. Płyta na rozgrzewkę, gdy za oknem chłód.

Przemek Draheim

Wydawca: Delta Groove Productions
Posłuchaj: www.deltagrooveproductions.com

Ćwierć wieku Jesieni z Bluesem

opublikowano w dziale Polska

Dwudziesta piąta edycja. Takim jubileuszem poszczycić się może festiwal Jesień z Bluesem, organizowany w Białymstoku – z kilkuletnią przerwą – od  1978 roku. Przypadające na 26, 27 i 28 listopada urodziny zapowiadają się bardzo ciekawie. W kościele Świętego Wojciecha festiwal zainauguruje Ewa Uryga z Opole Gospel Choir. Dzień później, po odsłonięciu kolejnych tablic Alei Bluesa, w kinie Forum zagrają Kasa Chorych, Caroline Mhlanga & Uli Hanke & Jazz Band Ball Orchestra, Śląska Grupa Bluesowa, a także projekt Białostocka Szkoła Bluesa z Bartkiem Łęczyckim i Tomkiem Kamiński. Podczas ostatniego dnia imprezy wystąpią HooDoo Band, Hard Times, Paul Lamb & The King Snakes i Shakin’ Dudi. Koncertom towarzyszyć będą warsztaty harmonijkowe i przegląd filmów o tematyce bluesowej.

Źródło: www.bok.bialystok.pl

John Cephas zasnął na zawsze

opublikowano w dziale Świat

Jak podała agencja Piedmont Talent, 4 marca we własnym domu zmarł z przyczyn naturalnych gitarzysta John Cephas (fot. strona myspace artysty), połowa duetu Cephas & Wiggins, który kilka lat temu występował na festiwalu Rawa Blues. Miał 78 lat. Razem z Wigginsem Cephas dokonał niezliczonej ilości nagrań dla takich wytwórni jak:  L+R, Flying Fish, Evidence, Bullseye Blues, Alligator i Chesky. Był też laureatem licznych nagród, wśród których znalazł się bluesowy Oscar, W. C. Handy Award. Niedawno, w związku z pogarszającym się stanem zdrowia,  John Cephas wycofał się z aktywnej działalności muzycznej.

Źródło: piedmonttalent.com

Joe Becker „Hot As Love”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Zamiast tradycyjnej płyty do kupienia w sklepie, muzyczny plik do dobrania z Internetu – na taki sposób dystrybucji swojej twórczości decyduje się coraz więcej wykonawców. Znaczek „digital only” na okładce ma na przykład album „Hot As Love” Joe Beckera, rockowo-bluesowego gitarzysty z amerykańskiego Illinois.

Na całość składa się szesnaście instrumentalnych kompozycji z gitarą w roli głównej, ale – co ważne – longplay nadaje się do słuchania nie tylko przez szukających inspiracji adeptów gitary, ale też zwyczajnych śmiertelników, którym miłe są improwizacje na sześciu strunach. Może dlatego, że oprócz prezentowania technicznej biegłości Becker nie zapomniał o nastroju i każdej z piosenek nadał trochę inną formę. Jest więc rozdzierająca gitara w brzmiącej całkiem znajomo „Gloria’s Revenge”,  ale też coś między popem a klasycznym soulem w „Reflections of My Life”, gdzie przetworzona elektronicznie gitara zbliża się brzmieniem do sekcji smyczków. Tradycyjnie rozumianego bluesa jest w tej mieszance zdecydowanie najmniej, ale tam gdzie jest, daje się lubić – jak w ascetycznym „I Learned The Blues”.

W sumie to taki bluesowo-rockowy easy-listening, wart uwagi tym bardziej, że wykonuje go gentleman o silnych polsko-niemieckich korzeniach, z dwoma narodowymi orłami wytatuowanymi na ciele.

Przemek Draheim

Wydawca: Joe Becker
Posłuchaj: www.myspace.com/joebecker

The Blackwater Fever „Sweet Misery”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Aż się szyby w oknach trzęsą – ot szybkie podsumowanie wydanej przez Plus One Records płyty dwóch wybuchowych kolegów z Australii, śpiewającego gitarzysty Shane’a Hicksa i perkusisty Andrew Waltera.

Eleganckie kartonowe pudełeczko utrzymane w retro-futurystycznym klimacie noir znanym z klasycznego „Batmana” Tima Burtona czy „Sin City” spółki Miller/Rodriguez robi wrażenie i pozwala spodziewać się mocnych wrażeń. A tych, na srebrnym dysku, nie brakuje, chociaż całość zaczyna się dość spokojnie od rozlanego „Intro”. Chociaż czy „spokojnie” jest dobrym słowem, gdy muzyka buduje łatwo wyczuwalny nastrój niepokoju? Na szczęście, jeśli nawet pojawiają się lingwistyczne wątpliwości, po dwóch minutach i trzydziestu sekundach wszelka rezerwa znika. Może dlatego, że nie ma czasu na wielkie rozważania – zaczyna się jazda. W teledyskowym „Blackwater” do głosu dochodzi obecna na większości albumu ciężko brzmiąca gitara slida i puls, który nie pozwala utrzymać głowy w pozycji statycznej. Dalej jest podobnie – mocno i szybko, ale zdarzają się też momenty bardziej leniwe, choć nie mniej intensywne. Sześciominutowy „Devour” jest tego dobrym przykładem. Całość gotuje się jak bąblujący na ogniu madziarski bogracz i aż trudno uwierzyć, że tak gęste brzmienie jest dziełem nie rockowego bandu, a tylko dwóch muzyków.

Australijski magazyn TimeOff nazwał ich surowy sound esencją blues-rocka. Dużo w tym prawdy bo mamy tu i gitarowe mięso, i energię młodych garażowych bandów, i taki brzmieniowy brud, który coraz rzadziej pojawia się we współczesnych produkcjach. Warto zapamiętać tę nazwę, The Blackwater Fever.

Przemek Draheim

Wydawca: Plus One Records
Posłuchaj: www.myspace.com/theblackwaterfever

The Baseballs „Strike”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Już nie country, a jeszcze nie rock’n’roll. O czym mowa? O muzyce rockabilly, która na początku lat pięćdziesiątych podrywała do tańca młode amerykańskie dziewczęta, a młodym amerykańskim chłopcom pozwalała te dziewczęta podrywać. Od chwili kiedy w takiej atmosferze debiutował Elvis Presley minęło sporo czasu, ale szał na jeansy z podwiniętymi nogawkami, niekrótkie bokobrody i zaczesane do tyłu, ociekające wazelinową pomadą włosy nie minął. Wręcz przeciwnie, sądząc po tym, jak wielki komercyjny sukces odniósł zespół The Baseballs, rockabilly ma swoje pięć minut. Oczywiście takich kapel grających rockabilly było i jest wiele, ale widocznie potrzeba było trzech młodych Niemców, żeby ten undergroundowy ruch dostrzegły mainstreamowe media. Chociaż, i to trzeba im oddać, nikt wcześniej nie wpadł na to, żeby na modłę lat pięćdziesiątych przerobić współczesne hity. Ale po kolei…

Trzej śliczni chłopcy, jak żywcem wyjęci z lat pięćdziesiątych – taki obrazek patrzy na nas z okładki płyty „Strike”. Okładki, dodajmy, polskiej i bardziej zachowawczej niż jej europejska koleżanka, z współczesną, gustownie wytatuowaną pin-up girl w roli głównej. Muzycznie też jest ciekawie. Zaczyna się przyjemnie. Klapiący kontrabas, gitara w stylu Scotty Moore’a i głosy, które stawiają na równe nogi wiernych fanów pierwszego króla rock’n’rolla – wieje Południem. Wierzyć się nie chce, że to hitowa kompozycja „Umbrella”, którą wylansowała wokalistka Rihanna. Jakoś wcześniej ta piosenka nie brzmiała tak dobrze. Przypominający „Hit The Road Jack” Ray’a Charlesa „Let’s Get Loud” Jennifer Lopez też jest niczego sobie, podobnie jak „The Look” szwedzkiego Roxette z zawadiacką gitarą szalejącą na tle wokalnych harmonii rodem z Kościoła Baptystów. Kto by pomyślał, że popowe hity mają taką moc przykuwania do głośnika.

Pastisz? Może. Komercyjna kreacja? A pewnie, że tak. Czy powinno to słuchaczowi przeszkadzać?  Nic, a nic! Tak zabawnej, porywającej, wciągającej, poruszającej i miłej dla ucha płyty już dawno nie słyszałem. Brawa dla The Baseballs za pomysł, dla Warner Music za dystrybucję.

Przemek Draheim

Wydawca: Warner Music Poland
Posłuchaj: www.the-baseballs.com

Więcej Johna Mayalla

opublikowano w dziale Polska

Miłośnicy brzmienia z Wysp Brytyjskich powinni być zadowoleni. Do dwóch polskich koncertów Johna Mayalla (fot. strona domowa artysty), o których informowaliśmy w lutym, doszedł jeszcze jeden. W piątek 18 czerwca Ojciec Brytyjskiego Bluesa zagra w Warszawie w klubie Stodoła. Organizatorem tego koncertu jest Agencja Live Nation, dzięki pomocy której mogliśmy przeprowadzić krótką rozmowę z Johnem Mayallem. Jej zapis przeczytacie poniżej:

Blues.pl: Mieszka Pan w Stanach Zjednoczonych, więc kontakt z brytyjską sceną bluesową ma Pan utrudniony, ale jest tam wielu młodych wykonawców którzy świetnie sobie radzą – Oli Brown, Aynsley Lister, Ian Parker. To odrodzenie zainteresowania bluesem?

John Mayall: Chyba tak, bo oglądam to też w Stanach. Myślę, że blues jest w dobrych rękach. Wielu młodych ludzi sięga po tę muzykę. Mają gdzie się pokazywać, bo powstają nowe festiwale. Ma ich kto słuchać, bo publiczności także nie brakuje. Nie powinniśmy więc narzekać na kondycję bluesa.

Lista wykonawców, którzy w młodości prezentowali się na pańskich płytach, a dziś są znanymi artystami, jest imponująca. Ciekawe, jak w związku z tym postrzega Pan samego siebie – bardziej jako nauczyciela i mentora, który zawsze wskazywał drogę innym, czy jako muzyka, który po prostu bardzo dużo nagrywał i siłą rzeczy współpracował z wieloma ludźmi?

Właściwie i tak, i tak. To bardziej kwestia interpretacji niż prostego stwierdzenia. Mam wielkie szczęście grać od tylu lat i ciągle spotykać na swojej drodze świetnych muzyków. To dzięki nim stale rozwijam się jako artysta i lider zespołu.

Personalnych zmian w towarzyszących Panu zespołach rzeczywiście było wiele, podobnie jak stylistycznych wędrówek…

Tak, zmiany wiązały się przede wszystkim z The Bluesbreakers, u którego podstaw zawsze leżał blues. Ale dorobek The Bluesbreakers to mniej więcej połowa tego, co zrobiłem w życiu. Grałem sporo w innych składach, często jazz czy temu podobne rzeczy. Chociaż prędzej czy później zawsze do bluesa wracałem, bo prawdę mówiąc to jedyna muzyka, którą dobrze znam i której najwięcej słucham.

Czy to stąd na słynnym longplay’u z komiksem Beano na okładce wzięły się klasyczne kompozycje Otisa Rusha czy Freddiego Kinga?

To była muzyka, której dużo słuchałem, a ci gitarzyści byli moimi wzorami. Zbiegło się to z sympatiami Erica Claptona, więc kiedy nagrywaliśmy „Bluesbreakers with Eric Clapton” szło nam naprawdę dobrze, czuliśmy tę muzykę i to słychać na tamtym albumie do dziś. Ale oczywiście, moje bluesowe początki to akustyczne kompozycje dawnych mistrzów, ich nagrania z lat 20’ czy 30’. Blind Lemon Jefferson, Leadbelly, im podobni. To był mój świat, dobrze się w nim czułem.

Na wydanym kilka lat temu albumie Waltera Trouta, „Full Circle”, gości Pan w otwierającym płytę powolnym i niezwykle intensywnym bluesie, zdecydowanie najlepszym na krążku. Znajomość sprzed lat miała na to wpływ?

Za każdym razem kiedy spotykam się z muzykami, którzy kiedyś grali w moim zespole, jest mi bardzo miło. Dodatkowo z Walterem trzymamy się dość blisko, więc kiedy zaproponował mi udział w tej sesji wielce się ucieszyłem. Weszliśmy do studia i nagraliśmy ten utwór podczas jednego podejścia, bez wielkich ceregieli, jak na starych znajomych przystało. Staram się te dawne znajomości podtrzymywać. ostatnio, przy okazji jednego z koncertów, spotkaliśmy się z Coco Montoyą.

Czego możemy się spodziewać po polskich koncertach?

Przyjadę z zespołem, z którym gram na ostatniej płycie. Szczególnie ciekawy jest tam gitarzyszta, Rocky Athas z Teksasu, przyjaciel Stevie Ray Vaughana. Kiedy miał 23 lata znalazł się na liście „Texas Tornadoes” sporządzonej przez Buddy Magazine jako jeden z dziesięciu najlepszych gitarzystów stanu. Stevie Ray znalazł się na niej dwa lata później. Nie mówiąc o tym, że to Rocky zainspirował jedną z piosenek Thin Lizzy…

Od czasu mojej ostatniej wizyty z pewnością wiele się w Polsce zmieniło, ale liczę na Waszą publiczność i jej żywiołowe reakcje. Do zobaczenia w Polsce!

Źródło: Blues.pl i Live Nation

Bluzapalooza w Egipcie

opublikowano w dziale Świat

Bluzapalooza – muzyczny projekt stworzony przez dwóch bluesowych producentów Steve’a Simona i Johna Hahna z myślą o zapewnieniu dobrej rozrywki amerykańskim żołnierzom stacjonującym poza krajem. Tyle definicji. Pierwsza trasa koncertowa pod szyldem Bluzapalooza miała miejsce w Iraku. Teraz muzycy wybierają się do Egiptu. Na zaproszenie Amerykańskiego Ambasadora w Egipcie, pani Margaret Scobey, w kraju piramid pojawią się Billy Gibson – „Bluesowy Książę Beal Street”, Eden Brent – pianistka nominowana do tegorocznych Blues Music Awards aż w czterech kategoriach i zespół Delta Highway – niesłychanie obiecujący debiutanci. Wszyscy oni będą występować nad Nilem między 24 a 29 marca. Jeden z planowanych koncertów odbyć się ma w amerykańskiej ambasadzie w Kairze.

Źródło: www.myspace.com/bluzapalooza

Michael Land „Live For Today”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Gitara, harmonijka ustna, fortepian… Każdy z tych instrumentów ma w sobie dużo uroku, ale trudno znaleźć instrument piękniejszy od ludzkiego głosu. Jego nic nie przebije. Osoby o takich poglądach – szczególnie jeśli są miłośnikami delikatnego, akustycznego soulu – zachwyci płyta Michaela Landa. „Live For Today” właśnie na głosie jest oparta i jest to głos gładki jak jedwab, wyjątkowo przyjemny w odbiorze. Instrumentarium jest skromne. Tu akustyczna gitara, tam jakby nieśmiałe pianino czy subtelne perkusyjne akcenty. A w centrum wokal, którego aż chce się słuchać. Niektóre momenty tej płyty przypominają nieco ostatnie, melodyjne poczynania Johna Mayera, ale są skromniejsze w formie i chyba bardziej osobiste. Dla wrażliwych słuchaczy rozkochanych w różnorodnych dźwiękach – od soulu, przez bluesa, po muzykę pop – „Live For Today” to propozycja, z którą warto się zapoznać.

Przemek Draheim

Wydawca: Souland
Posłuchaj: www.myspace.com/michaellandsoul

Harmojawka w Jaworznie

opublikowano w dziale Polska

Miłośnicy harmonijki ustnej mają szansę udoskonalić swoją grę na tym instrumencie. 3, 4 i 5 września w Jaworznie odbędzie się trzecia odsłona organizowanych przez Miejskie Centrum Kultury i Sportu Ogólnopolskich Warsztatów Harmonijkowych „Harmojawka”. Wykładowcą będzie Bartosz Łęczycki, który miał niedawno okazję prezentować się przed międzynarodową publicznością na amerykańskim zjeździe członków The Society for the Preservation and Advancement of the Harmonica. Warsztatom towarzyszyć będą koncerty zespołów Galhan i Highway.

Źródło: www.harmojawka.mckis.jaw.pl

Mitch Woods „Gumbo Blues”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

„Ain’t no city like New Orleans” – śpiewał w jednej z piosenek Earl King i sądząc po miłości, jaką nowojorski pianista Mitch Woods darzy Big Easy wiele w tym prawdy. Po rewelacyjnym „Big Easy Boogie” sprzed czterech lat, kiedy Woods zebrał w studiu weteranów grupy Fatsa Domino, świeżutka „Gumbo Blues” kłania się w pas twórczości Smiley’a Lewisa i kilku innych pionierów nowoorleańskiego rhythm’n’bluesa. Muzyka jest szykowna i elegancka, ale nie nudna, raczej w koktajlowo-potańcówkowym stylu z piruetami sekcji dętej na miarę wyczynów mistrzów tanecznego parkietu. Sam Woods gra z finezją, a śpiewa tak, jakby rhythm’n’blues był tym, co mama w młodości dolewała mu do mleka. Dokrętka, ale niesłychanie udana. (pd)

Wydawca: Vizztone Records
Posłuchaj: www.vizztone.com

Zmarł Cezary Czternastek

opublikowano w dziale Polska

Z przykrością zawiadamiamy, że w sobotę, 1 marca 2008 roku, w swoim mieszkaniu w Brzegu zmarł Cezary Czternastek – muzyk bluesowy, skrzypek, pianista, gitarzysta i wokalista. Współpracował między innymi z zespołami Easy Rider, Kasa Chorych, Blustro, Hank Davison Band. Był twórcą grupy Cezar Blues Band. Pogrzeb odbył się 10 marca, na Cmentarzu Komunalnym w Brzegu przy ul. Starobrzeskiej.

SPAH podsumowany

opublikowano w dziale Świat

Niedawno informowaliśmy o udziale Bartka Łęczyckiego w corocznym zjeździe The Society for the Preservation and Advancement of the Harmonica w Bloomington w amerykańskim stanie Minnesota, gdzie nasz zdolny harmonijkarz prezentował się jako prowadzący mistrzowskie warsztaty dla najbardziej zaawansowanych uczestników zjazdu. My mieliśmy w Bloomington swojego korespondenta. O tym jakie wrażenie na uczestnikach zjazdu zrobił Łęczycki przeczytacie w relacji mieszkającego w Kanadzie polskiego harmonijkarza Henryka Mrachacza:

Wróciłem ze zjazdu SPAH o 3:00 nad ranem po przejechaniu 1.500 km, które dzieliły mnie od Bloomington, gdzie konferencja się odbyła. Ale opłaciło się jechać taki kawał. Tylu wspaniałych harmonijkarzy na raz jeszcze nie widziałem. Zadziwił mnie szeroki przedział wiekowy uczestników, mieli od chyba dziesięciu do ponad osiemdziesięciu lat. Mnie jednak najbardziej interesowali ci grający na harmonijkach diatonicznych, tak jak Bartek Łęczycki, posługujący się techniką overbending. Nie myślałem, że tak wielu muzyków tak dobrze opanowało ten sposób gry.

Od wtorkowego wieczora do sobotniej nocy w całym hotelu, w którym odbywał się zjazd rozbrzmiewały dźwięki harmonijek. Prowadzone były warsztaty podzielone na klasy w zależności od rodzaju harmonijki, czy nauczanego gatunku muzycznego (bluesa, jazzu, muzyki klasycznej, etc.). Kolejną atrakcją były tematyczne jam sessions. Bluesowe jamy, w których brałem udział, polegały na tym, że wokół gitarzysty grającego podkład siadało kilku harmonijkarzy i każdy po kolei grał swoją solówkę.

Konferencja zakończyła się w sobotę uroczystą kolacją, po której nastąpiło wręczenie kilku nagród. Później przyszła pora na koncert finałowy. Rozpoczęła go niemiecka artystka grająca na harmonijce chromatycznej muzykę klasyczną. Następne dwie grupy zaprezentowały repertuar jazzowy i klasyczny. Ukoronowaniem wieczoru, jak i całej konferencji, był występ Howarda Levy’ego, mistrza harmonijki diatonicznej, który na tak skromnym instrumencie potrafi zagrać każdy gatunek muzyki. Nawet tak wspaniały harmonijkarz jak Bartek nie mógł wyjść z podziwu dla niesamowitych umiejętności Levy’ego.

Teraz czas na kilka słów o Bartku, który stał się prawdziwą gwiazdą tej edycji SPAH. Pierwszy raz zadziwił harmonijkową brać w czwartek rano, gdy prowadził warsztaty pod hasłem „Jazz Blues Progressions”. Pokazał, że jest nie tylko muzykiem poruszającym się swobodnie w gatunkach takich jak blues, czy jazz, ale również ma niesamowitą wiedzę teoretyczną, którą, co najważniejsze, potrafi przekazać innym. 45 minut przewidziane na przeprowadzenie warsztatów to czas zbyt krótki, biorąc pod uwagę ilość pytań, które chcieli zadać słuchacze. Cała grupa harmonijkarzy zafascynowanych wykładem nie dała Bartkowi spokoju nawet, gdy ten już opuścił salę. Od tego momentu nasz harmonijkarz miał kłopoty z przemieszczaniem się po korytarzach hotelu, gdyż na każdym kroku był zatrzymywany, poklepywany po plecach i zasypywany komplementami.

Ukoronowaniem pracy Bartka był jego 45 minutowy występ, który odbył się piątkowego wieczora. Zagrał bez muzyków akompaniujących posługując się tzw. loop station, tj. urządzeniem nagrywającym i zapętlającym nagrane ścieżki. Wyglądało to w ten sposób, że Bartek grał najpierw na jednej harmonijce, taki podkład nagrywał i odtwarzał dzięki efektowi. Do niego dogrywał partię kolejnych harmonijek akompaniujących, krótki beat-box, czy harmonijkową solówkę. Brzmiało to fantastycznie, a żeby było jeszcze ciekawiej, Bartek zaprezentował bardzo szerokie spektrum granej muzyki. Od bluesa, przez jazz, hard rock, klasykę, kończąc na muzyce indyjskiej, a nawet techno!

Koncert zakończył się owacją na stojąco i łzami w oczach wielu słuchaczy, którzy byli zszokowani tym, co usłyszeli i zobaczyli. Muzyka Bartka wywołała u wielu z nich emocje, których się nie spodziewali.

Może tak pozytywne wrażenia wywołała skromność Bartka, to że natychmiast budził sympatię. W każdym razie wydaje mi się, że otworzył sobie drzwi do muzycznego świata w Północnej Ameryce. Opuszczenie hotelu po koncercie zabrało naszemu harmonijkarzowi wiele czasu, bo każdy chciał osobiście wyrazić podziw dla tego, co usłyszał. Gdyby Bartek nagrał płytę z wykorzystaniem swojego „loopera” sprzedałby tam wiele egzemplarzy. Koncert został nagrany na wideo i może ukaże się na stronie internetowej Bartka.

Również dla mnie ten wyjazd był owocny dzięki radom Mistrza. Już prawie potrafię grać overblowy na kanałach od 4 do 6, co dawniej mi się nie śniło.

Z pozdrowieniami dla Czytelników Blues.pl,
Henryk Mrachacz

Źródło: Blues.pl

Billy Gibson zeznaje

opublikowano w dziale Polska

Książe Beale Street, laureat Blues Music Award dla najlepszego harmonijkarza 2009 roku, do tego zdolny wokalista. Kto to taki? Billy Gibson (fot. Irek Graff), który koncertuje obecnie w Polsce. O początkach rozpoczętej w bardzo młodym wieku muzycznej drogi, polskiej publiczności i współpracy z Magdą Piskorczyk rozmawiał z nim Maciej Draheim:

Maciej Draheim: Powiedz mi proszę Billy, co skłoniło Cię by zacząć grać na harmonijce, czy jak mówią niektórzy „saksofonie z Mississippi”?

Billy Gibson: Zacząłem grać na harmonijce gdy miałem jakieś 7 czy 8 lat. Moja mama często opowiada historię o tym, jak poszedłem do niej i poprosiłem, by kupiła mi harmonijkę. Nie jest pewna dlaczego ją chciałem, ale zaprowadziła mnie do miejscowego sklepu w Clinton, w stanie Mississippi i pozwoliła wybrać jedną z tych, które leżały pod szklaną ladą. Wziąłem tę z najfajniej wyglądającym czerwonym pudełkiem! Okazało się, że była to Hohner Marine Band, mam tę harmonijkę do dziś.

Jak wyglądał początek twojej muzycznej przygody?

Na początku po prostu udawałem harmonijką różne odgłosy i starałem się dobrze bawić. Potem przyszła kolej na dziecięce melodyjki, takie jak „Oh Susanna” czy „Row Row Row Your Boat”. Bardzo mi się podobało to, że mogłem harmonijkę mieć zawsze w kieszeni.

Pierwsze zespoły i występy?

Gdy miałem jakieś 17 lat zobaczyłem w Jackson w stanie Mississippi występ wielkiego bluesmana – Sama Myersa. Wyrabiał na harmonijce rzeczy, których nigdy wcześniej nie słyszałem. Poczułem wtedy ogień w trzewiach! Wraz z kilkoma przyjaciółmi założyliśmy zespół, żeby mieć z tego frajdę i podrywać dziewczyny, ha! I tak zaczęło się moje granie.

W twojej biografii można przeczytać, że Beale Street w Memphis była dla Ciebie „uniwersytetem bluesa”. Jak wyglądała nauka i praktyka w tym słynnym miejscu?

Przeprowadziłem się do Memphis na początku lat dziewięćdziesiątych, ponieważ chciałem dowiedzieć się więcej o muzyce i spróbować zarobić na życie jako zawodowy muzyk. Pierwsze kilka lat spędziłem na Beale Street chłonąc dźwięki i spotykając muzyków. To słynna muzyczna ulica, a w tamtych czasach można było tam usłyszeć bluesa, jazz, rock’n’roll czy soul każdej nocy i to w wykonaniu najlepszych artystów z okolicy! Dla młodego harmonijkarza wystarczyło być na scenie i mieć otwarte uszy, aby nauczyć się naprawdę wiele.

W twojej grze, oprócz tradycyjnych bluesowych fraz, słychać dużo funku czy soulu, masz też zupełnie odmienne od bluesa, jazzowe oblicze. Jakie są więc twoje fascynacje i wzorce muzyczne, skąd taka różnorodność?

Tak jak mówiłem, na Beale Street można było usłyszeć każdy rodzaj muzyki. Słuchałem Alberta Kinga, Prestona Shannona, Little Jimmiego Kinga, Pata Ramsey’a, Ruby’ego Wilsona, Jamesa Cottona, Dona McMinna, Butcha Mudbone’a, Mose’a Vinsona, Big Lucky Cartera, Barbary Blue, Mojo Buforda, Kenny’ego Browna i wielu innych grających bluesa w różnych klubach i wzdłuż ulicy. Charlie Wood, Calvin Newborn, Fred Ford i Rudy Williams grail jazz w King’s Palace. Wirtuoz harmonijki chromatycznej, Pete Pedersen grał każdy gatunek muzyczny w Center For Southern Folklore. James Govan and the Rum Boogie Band, The King Bees, Melinda Rodgers, Zeda śpiewali soul. Eric Gales, Kirk Smithhart i Corey Osborne i wielu innych grail blues-rocka. Typowy jamband – Free World – grywał w Blues City Cafe. The Dempseys grail rockabilly. Mógłbym tak jeszcze wymieniać, ale chyba już wiadomo o co mi chodzi. Tylu świetnych wykonawców grających każdej nocy. Muzyka była wszędzie! Występowałem na Beale Street przez wiele lat i w 2005 roku otrzymałem tytuł Beale Street Entertainer of The Year.

Sierpień i wrzesień to dla ciebie czas koncertowania po Polsce. Po twoim występie w Toruniu mieliśmy okazję się spotkać i pogadać. Jak podoba ci się w Polsce?

To moja pierwsza wizyta w Polsce i bawię się tu znakomicie. Dziękuję wszystkim za ich gościnę i to, że sprawiają, że czuję się tu jak w domu.

Jak odbierasz tutejszą publiczność?

Jest niesamowita. Mówiąc szczerze, jestem zaskoczony reakcją publiczności. Nie wiedziałem, że w Polsce jest tylu fanów bluesa. Ale teraz już wiem.

Czy Polacy czują bluesa?

Pewnie! Blues narodził się w Ameryce, ale po wielu podróżach coraz bardziej zdaje sobie sprawę, że to dźwięki, które nie mają granic i stały się muzyką całego świata.

W czasie trasy po Polsce występujesz z zespołem Magdy Piskorczyk. Dodatkowo, w trakcie sierpniowego festiwalu Harmonica Bridge miałeś okazję spotkać sporo polskich muzyków. Jak współpracuje ci się z Magdą i co sądzisz o polskich wykonawcach?

Magda to wspaniała artystka i praca z nią jest prawdziwą przyjemnością! Jestem wdzięczny Magdzie i jej zespołowi za możliwość odwiedzenia Polski i wspólnego tworzenia muzyki. Spotkałem tu wielu znakomitych muzyków, jednak największe wrażenie zrobili na mnie moi bracia w harmonijce. Mogę nie być obiektywny, gdyż jest to mój instrument, lecz usłyszałem tu naprawdę wielu fantastycznych harmonijkarzy. Rzadko się zdarza, bym w trakcie moich podróży spotkał tak wielu utalentowanych, szczególnie młodych, harmonijkarzy w jednym miejscu. To dla mnie bardzo inspirujące.

Teraz pytanie, które ucieszy miłośników gadżetów harmonijkowych. Jakiego sprzętu używasz? Ulubione harmonijki, mikrofony, wzmacniacze?

Moje ulubione harmonijki to Golden Melody firmy Hohner. Ulubione wzmacniacze to Fender Pro Junior i Gibson Goldtone. Mikrofon zaś to fabryczny Astatic JT-30.

Co pomaga ci uzyskać Twój sound?

Wydaje mi się, że aby uzyskać świetne brzmienie należy słuchać mistrzów instrumentu i starać się uczyć od nich. Sam Myers był moim wzorem i wciąż słucham jego muzyki, dalej mnie inspiruje.

Może na koniec miałbyś jakąś radę dla grających na harmonijkach Czytelników Blues.pl? Słucham uważnie, bo może i mi się ona przydać.

Wskazówka, którą usłyszałem od starszych muzyków brzmi tak, że najpierw należy umieć wydobyć dobre brzmienie z instrumentu, a dopiero potem pozwolić by wzmacniacz, czy duże nagłośnienie przekazało ten dźwięk słuchaczom. Świetne brzmienie pochodzi w pierwszej kolejności od muzyka, dopiero później jest sprzęt.

I jeszcze jedna rada… Starzy mistrzowie mówili też zawsze, by wyrazić swoje brzmienie. Nie staraj się być kimś innym, bądź sobą. Mam nadzieję, że to pomoże…

Źródło: Blues.pl

Dinozaury bluesa i rocka

opublikowano w dziale Polska

„Prezentacja gwiazd bluesa i rocka, na przemian, rok po roku” – taka idea przyświeca imprezie Old Boy Rock & Blues Festiwal, której druga edycja odbędzie się w Brennej 14 i 15 sierpnia. Rok temu gwiazdą festiwalu była Kasa Chorych, teraz publiczność usłyszy cięższe brzmienia grupy Ira (fot. strona domowa zespołu). Obok gwiazdy zaprezentują się formacje Galhan i Mr. Blues. Wzorem ubiegłego roku ważne miejsce w programie eventu zajmie konkurs dla młodych zespołów.

Źródło: www.oldboyfestiwal.pl

Blues Hall of Fame 2009

opublikowano w dziale Świat

The Blues Foundation ogłosiło nazwiska artystów, którzy w 2009 roku włączeni zostaną w poczet The Blues Hall of Fame. Nagrodzonymi artystami są Irma Thomas i Taj Mahal, a także nieżyjący już bluesmani, Son Seals i Reverend Gary Davis. Właściciel bluesowego klubu z Austin – Clifford Antone, znawca muzyki Mike Leadbitter i dziennikarz radiowy Bob Porter dołączą do szacownego grona osób zasłużonych dla bluesa, a nie będących muzykami. Książka Jeffs Hannuscha „I Hear You Knockin’” została wybrana Klasyczną Pozycją Bluesowej Literatury. Ceremonia włączenia nowych osobistości do The Blues Hall of Fame odbędzie się w Memphis 6 maja, dzień przed wręczeniem tegorocznych Blues Music Awards.

Źródło: www.blues.org

Tańsze zakupy w Delta Groove

opublikowano w dziale Świat

Jesienne oszczędzanie zawitało na stronę amerykańskiej wytwórni Delta Groove Productions. Przez limitowany czas w internetowym sklepie Delta Groove zamówić możecie dwupłytowe zestawy w obniżonej cenie 20 dolarów za pakiet. Promocyjna oferta obejmuje albumy Mike’a Zito – w tym nowy „Pearl River”, Any Popovic, Jasona Ricci, Roda Piazzy oraz zespołów Phantom Blues Band, The Insomniacs i Jackie Payne Steve Edmonson Band.

Źródło: www.deltagrooveproductions.com

Ari Borger Quartet „Backyard Jam”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Troche jak Booker T. Jones liderujący klasycznym The M.G.’s, trochę jak Jimmy Smith nagrywający dla Blue Note – brazylijski Hammondzista Ari Borger odrobił lekcje, co pokazuje na nowej płycie łączącej jazz i soul z odrobiną funku. Sprawnie towarzyszą mu perkusista, kontrabasista i Ceslo Salim na gitarze, ale to czarno-białe klawisze najmocniej przykuwają uwagę. Bajkowy „Rainy Day” to muzyczna zagadka – czy tak brzmiałby John Mayer, gdyby zamiast gitary ukochał organy i piano? Muzyka do zakochania. (pd)

Wydawca: Ari Borger
Posłuchaj: www.ariborger.com

Dave Moretti Blues Revue „Bluesjob”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Rytm, groove, energia i blues – to słowa, które najlepiej oddają charakter albumu Dave’a Moretti’ego i jego Blues Revue. Płyta „Bluesjob”, bo o niej mowa, to dziesięć porcji solidnego grania, przy słuchaniu którego nogi same chcą tupać. Ba! Rwą się do tańca. Smakowita gitara, mocna i agresywna harmonijka, zwarta sekcja rytmiczna i saksofonowe popisy mogą się podobać – to West Coast blues w bardzo dobrym wydaniu. Szkoda jedynie, że to tylko nieco ponad trzydzieści osiem minut muzyki. (md)

Wydawca: Dave Moretti Blues Revue
Posłuchaj: www.myspace.com/davemorettibluesrevue

Storyville „Live At Antones”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Być może niektórzy znają głos Malforda Milligana z pierwszej sceny filmu „Telefonistka”. Sam obraz nie był najwyższych lotów, ale wykonana przez Milligana kompozycja Blind Willie Johnsona „Soul Of A Man” tak. To właściwie dla tych kilku minut mocnego, chropowatego głosu i akustycznej gitary slide warto zaopatrzyć domową wideotekę w ten przeciętny tytuł. Teraz, dzięki nowemu albumowi grupy Storyville, miłośnicy talentu Milligana mogą podziwiać swojego idola w zdecydowanie szerszym wymiarze – na dwóch płytach audio i jednej DVD. Fanów klasycznego soulu ucieszy potęga głosu Malforda i jego umiejętność przekazywania głębokich emocji, szczególnie w tych wolniejszych kompozycjach. Jakby tego było mało, jeden z ciekawszych wokalistów na muzycznej scenie Austin stoi tu na czele blues-rockowej lokomotywy, z dwoma gitarzystami prowadzącymi i zgraną sekcją rytmiczną. W tej roli Tommy Shannon i Chris Layton, a więc słynne Double Trouble, pokazują jak dobrze gra się im razem – pulsują z dokładnością szwedzkiego zegarka. To samo, tyle że na gitarowym polu powiedzieć należy o pozostałych członkach formacji. Dave Holt i David Grissom często wymieniają solówki, ale jeszcze częściej wspierają się wzajemnie, zamiast się przekrzykiwać. Biorąc pod uwagę zarówno jakość, jak i ilość zawartej na albumie muzyki „Live At Antones” to jedna z obowiązkowych pozycji na liście blues-rockowych zapaleńców. Trudno o bardziej udany zakup.

Przemek Draheim

Wydawca: Dog Years
Posłuchaj: www.myspace.com/storyvilleaustintx

Spring Blues Night 2010

opublikowano w dziale Polska

Dwa wieczory wypełnione bluesem – tak w skrócie rysuje się tegoroczna edycja festiwalu Spring Blues Night, który 18 i 19 czerwca odbędzie się w Ciechanowie. Festiwalowe koncerty odbywać się będą w parku przy Pubie Fabryczna. Pierwszego dnia publiczności zaprezentują się Flesh Creep, Why Ducky?, Big Fat Mama, Hoodoo Band oraz amerykańska wokalistka Dietra Farr z zespołem Rene Trossmana. Drugi dzień należeć ma do formacji Mr. Blues, Marek Makaron Trio i Przytuła & Kruk. Gwiazdą wieczoru będzie Apostolis Anthimos Trio.

Źródło: www.ciechanowinaczej.pl

Blues.pl poleca: Jubileuszowy Satyrblues

opublikowano w dziale Polska

Tarnobrzeskie połączenie satyry i bluesa doczekało się w tym roku okrągłego jubileuszu! 12 września o godz. 15:00, w Tarnobrzeskim Domu Kultury, rozpocznie się dziesiąta edycja Satyrbluesa – kto wie czy nie najbardziej interdyscyplinarnej i wyjątkowej imprezy na polskim rynku bluesowym. Festiwal otworzy wystawa dwóch znakomitych polskich rysowników, Dariusza Łabędzkiego z Poznania oraz Andrzeja Lichoty z Krakowa. Ten ostatni zaprezentuje swoje krótkometrażowe animacje znane m.in. z anteny telewizji TVN. Istotnym punktem wystawy będzie premierowa ekspozycja fotogramów autorstwa Krzysztofa Szafrańca, dokumentująca światową stolicę bluesa, Chicago. Wernisaż uświetni też spotkanie z krakowskim dziennikarzem muzycznym Antonim Krupą, który przedstawi swoją najnowszą książkę, „Miasto błękitnych nut”.

Ponieważ jubileusz zobowiązuje, organizatorzy przygotowali specjalne wydawnictwo książkowe – album w twardej oprawie z płytą CD – będące podsumowaniem minionej satyrbluesowej dekady.

Oczywiście nie zabraknie też czysto muzycznych atrakcji. Koncertową część festiwalu otworzy niecodzienny duet polsko-szwedzki, Magda Piskorczyk & Slidin’ Slim, który oficjalnie zainauguruje drugą dekadę Satyrbluesa. Obecność Slidin’ Slima będzie miała szczególne znaczenie, bo artysta przylatuje do Polski specjalnie po to, by w Tarnobrzegu promować swój najnowszy koncertowy krążek, „Live At Satyrblues’ 2008”. Recenzja tego podwójnego wydawnictwa – zawierającego płytę CD i DVD – pojawi się na Blues.pl już za kilka dni.

Zwolenników szybkich przebiegów po gryfie gitary swoją bajeczną techniką zaczaruje Joscho Stephan, uważany nie tylko za wybitnego następcę genialnego gitarzysty romskiego pochodzenia, Django Reinhardta, ale też najszybszego akustycznego gitarzystę świata. Wystarczy dodać, że jest to muzyk występujący z takimi gigantami fingerpicking jak Tommy Emmanuel czy Martin Taylor.

Satyryczną odskocznią od muzyki stanie się megashow topowego Kabaretu Młodych Panów z Rybnika, który przedstawi swoje sprawdzone sposoby na władzę, zarówno tę umundurowaną, jak i cywilną.

Ukoronowaniem festiwalu będzie prezentacja teksańskiego, bluesowego brzmienia Omara Kenta Dykesa i zespołu The Howlers, a także specjalnej, satyrbluesowej „Krówki-Omarówki”, mającej ponoć status najsłodszej na świecie.

W przerwach między koncertami funkcjonować ma nowe stoisko festiwalowe, a na nim wybrane wydawnictwa festiwalowe (CD / DVD / albumy / foldery itp.) w jubileuszowej cenie 10 gr za sztukę. Jak podaje organizator Satyrbluesa i współpracownik Blues.pl – Victor Czura – uczestnicy, którzy w trakcie trwania festiwalu nazbierają najwięcej SB-lojalek otrzymają ekskluzywne prezenty od firmy CREATIVE i nie będą to plastikowe reklamówki. Jak mówi Czura: „Pojawi się też królewna Doda, ba, a nawet dwie Dody, które wszystkim satyrbluesowiczom rozdadzą koralowe lody tytułem koncertowej ochłody”. Tradycyjnie też, jak co roku, pojawią się na chłopskim stole regionalne smakołyki. Znajdzie się wśród nich ten sam górski miód, który dwukrotnie otrzymał w prezencie Steve Vai.

Na takiej imprezie nie może Was zabraknąć!

Źródło: www.satyrblues.pl

Nowy materiał Monkey Business

opublikowano w dziale Polska

Ciekawą wiadomością podzielił się z Redakcją Blues.pl Tadeusz Pocieszyński (fot. Łukasz Dobranowski), gitarzysta i lider zespołu The Bluesmobile. Reaktywowana krakowska formacja pod jego przewodnictwem, Monkey Business, zakończyła właśnie prace w studio nad swoją nową płytą, która nosić będzie tytuł „Monkey Business czyli Dancing Blues”. W nagraniach muzyków wspierał krakowski perkusista Piotr Królik, znany z takich grup jak Brathanki czy Indygo. Przy okazji pracy w studio zespół nawiązał też współpracę z legendą polskich bębnów, Zbigniewem Lewandowskim.

Źródło: www.monkeybusiness.pl

Adam Gussow odpowiada

opublikowano w dziale Świat

Uznany harmonijkarz, pierwszy biały muzyk sportretowany na okładce magazynu Living Blues, połowa duetu Satan & Adam, moderator serwisu Modern Blues Harmonica stanowiącego centrum porad dla harmonijkarzy z całego świata, autor prawie dwustu instruktażowych filmików dostępnych za darmo w serwisie Youtube – Adam Gussow (fot. daretoaffirm, www.flickr.com) to jedna z ciekawszych i najbardziej dynamicznych postaci współczesnej amerykańskiej sceny muzycznej. O początkach fascynacji bluesem, o filozofii gry, o regulacji stroików i różnicy między groovem a beatem, z Adamem Gussowem rozmawiał Maciej Draheim:

Maciej Draheim: Adam, przebyłeś już długą drogę jeżeli chodzi o grę na harmonijce ustnej, ale przecież każda historia ma swój początek. Jak to się stało, że młody chłopak z Nowego Jorku chwycił Marine Banda i wszedł na ścieżkę bluesa?

Adam Gussow: Kiedy miałem 16 lat ciągle słyszałem w szkole numer „Whammer Jammer” The J. Geils Band, to był ulubiony kawałek wszystkich znajomych. Postanowiłem skorzystać ze swojego rozumu (byłem bystrym dzieciakiem, prymusem w klasie) i dowiedzieć się jak wydobywać te dźwięki. Podjechałem do pobliskiego centrum handlowego i tam kupiłem harmonijkę Marine Band w tonacji C, a także książkę „Blues Harp” Tony’ego „Little Son” Glovera. Tak zacząłem. Przez kolejne tygodnie i miesiące kupiłem sporo płyt Sonny Boy’a Williamsona, Paula Butterfielda, Sonny’ego Terry’ego i innych. W tym czasie uczyłem się też gry na gitarze, więc słuchałem wiele B.B. Kinga, Alberta Kinga, Freddiego Kinga, Erica Claptona i Climax Blues Band. Jakimś cudem udało mi się zrozumieć jak działa blues. Kilka osób w liceum dało mi też parę lekcji gry na gitarze i harmonijce.

... i wtedy pojawił się Mr Satan? Jak rozpoczęła się i rozwijała wasza współpraca?

Zanim  poznałem Mr Satana w 1986 roku miałem już wiele doświadczeń na koncie. Przez kilka lat grałem bluesa i funk na gitarze w uniwersyteckim zespole, gdzie wykonywaliśmy piosenki The Crusaders, Billy’ego Cobhama, Earth Wind & Fire czy Average White Band. Miałem też kilka lekcji u znakomitego nowojorskiego harmonijkarza – Natta Riddles’a. Grałem na ulicach Nowego Jorku, a potem spędziłem dwa miesiące w Europie, grając na ulicach we Francji, Niemczech i Holandii. Gdy pod koniec lata wróciłem do domu odłożyłem harmonijkę i postanowiłem zdobyć, jak to się mówi, normalną pracę. Nie chciałem już być muzykiem. Jednak pewnego dnia przejeżdżając przez Harlem ujrzałem niesamowitego „człowieka-orkiestrę”. Zatrzymałem się, wyszedłem z samochodu i dowiedziałem się, że zwą go Szatanem. Był najlepszym muzykiem jakiego widziałem. Następnego dnia, po długiej sesji ćwiczeń, wróciłem do Harlemu i zapytałem go, czy mogę się przyłączyć – miałem już sporo doświadczenia w grze na ulicy. Więc zagraliśmy razem i zarobiliśmy niemało pieniędzy już przy pierwszej piosence. To był początek muzycznej współpracy, która trwa do dziś.

Z jednej strony nauczyciel akademicki, pisarz, mąż i ojciec, z drugiej aktywnie koncertujący muzyk i nauczyciel harmonijki. Przypuszczałeś, że twoje życie będzie toczyć się na tak różnych torach? Jak dajesz sobie z tym wszystkim radę?

Trochę zajęło mi to, by zdać sobie sprawę z tego,  że dobrze jest być tym, kim naprawdę się jest. Jestem bystrym facetem, z wykształceniem uniwersyteckim [stopień naukowy doktora, tytuł zawodowy magistra i tytuł zawodowy licencjata uzyskane w renomowanych amerykańskich szkołach – M.D.], który przy okazji ma dzikość w sercu i talent do harmonijki. Jestem też bardzo pracowity. Obecnie zajmuje się również poważnie biegami długodystansowymi. Przebiegam 50 mil w tygodniu, co tydzień. W każdy niedzielny poranek biegam po dwie godziny, nawet w gorącym słońcu Missisipi. Ogromnie lubię tworzyć muzykę, lubię też uczyć jej innych. Niektórzy, jak zapewne wiesz, uważają, że ktoś kto gra bluesa musi mówić w sposób mało wyszukany i surowy. To niedorzeczne. Mr Satan zawsze używał wielkich słów, jak wykształcony kaznodzieja! Dla mnie blues to nie noszenie maski, lecz deklarowanie tego, kim się naprawdę jest. Z siłą, elokwencją i niepowtarzalnym stylem. To moja postawa etyczna, jak i estetyczna.

Nie tak dawno temu zostałeś „twarzą” firmy Hohner. To dobra okazja by zapytać cię o sprzęt, którego używasz. Jakie harmonijki, mikrofony i wzmacniacze stanowią twój obecny zestaw?

Grałem na fabrycznych Marine Bandach przez całą swoją karierę. Po zakupie rozmontowuję je i delikatnie reguluję. Poszerzam przerwę między płytką a dolnymi stroikami i stroję je nieco wyżej niż fabrycznie, dzięki czemu dźwięk ma odpowiednią wysokość przy mocnym wdechu. Przy kanałach 4, 5 i 6 zmniejszam nieco przerwę między górnymi stroikami a płytką, dzięki czemu łatwiej robić jest overblowy. I to tyle, jeżeli chodzi o regulację. Potem gram na nich ostro, dostrajam kiedy tego wymagają i wyrzucam gdy się zużyją. Mój mikrofon to Shure PE5-H, którego zdobyłem dawno temu. Zwykle gram przez dwa małe wzmacniacze lampowe jednocześnie, Kay 703 i Premier Twin 8. Lubię czysto brzmiący mikrofon w połączeniu z małymi, mocno rozkręconymi wzmacniaczami. Używam też cyfrowego delay’a Boss DD-3 i ustawiam opóźnienie na 500 milisekund, by dodać dźwiękowi nieco przestrzeni. Kiedy gram w klubie lub na scenie festiwalowej podstawiam mikrofon przed mój wzmacniacz i wtedy dźwięk wzmacniany jest przez system nagłaśniający. Kiedyś używałem większych wzmacniaczy, przez jakiś czas grałem przez dwa Fendery Super Reverb, a każdy z nich miał cztery głośniki po dwanaście cali! To stanowczo za dużo mocy. Zdecydowanie wolę mocno rozkręcone małe wzmacniacze.

W ostatnim czasie, w dużej mierze dzięki twoim lekcjom rośnie liczba adeptów poświęcających się harmonijce i bluesowi. Zaliczam się do nich i ja. Co sądzisz o przyszłości tego instrumentu w sytuacji gdy tyle osób po niego sięga? Czy ilość idzie w parze z jakością?

Byłbym zachwycony myśląc, że pomogłem w uformowaniu nie tylko grupy ludzi, którzy będą grać nieco lepiej, niż by to robili bez moich materiałów, ale także kilku wyjątkowych muzyków zainspirowanych moją działalnością na tyle, że będą w stanie wywalczyć swoje miejsce na szczycie. Kultura to delikatna materia, która potrzebuje nauczycieli, a także, wierzcie lub nie, krytycznego myślenia, czyli ludzi (mam nadzieję, że takich jak ja), którzy wyznaczają priorytety i pozwalają oddzielić wyjątkowych harmonijkarzy od tych całkiem dobrych. Jeżeli zainspiruję naprawdę wiele osób, to kilkoro z nich na pewno rozwinie się w znakomitych muzyków.

Jesteś doskonale znany nie tylko ze znakomitej muzyki i świetnych materiałów szkoleniowych, ale także z filozoficznego podejścia do harmonijki. Może przekazałbyś grającym na harmonijce Czytelnikom Blues.pl garść mądrości, dzięki którym uda im się wytrwać na obranej drodze i stać się lepszymi muzykami?

No dobrze… Oto garść podstawowych założeń:

1. Pamiętaj, że istota bluesowej harmonijki składa się z trzech rzeczy, których nie da się zapisać w notacji muzycznej. To: a) brzmienie, czyli dźwięk, który wypływa z harmonijki; b) mikrotonalne subtelności, czyli ćwierćtony i inne bluesowe interwały, które trzeba nauczyć się wytwarzać; c) synkopowanie, czyli różne sposoby na to jak zaakcentować off beat zamiast down beatu. 

2. Kiedy ćwiczysz zawsze stukaj nogą o podłogę. Staraj się utrzymać groove i równy beat. Beat i groove to nie to samo. Przy danym tempie można utrzymać różny groove, np. shuffle, czy two-beat groove, jak choćby w „Got My Mojo Working” lub „Rock Around The Clock”. Poznaj różnicę między beatem a groovem. Pierwsze to tempo, drugie zaś to wyczucie rytmu i rytmiczna baza przy danym tempie.

3. Miej świadomość pewnego paradoksu – aby nauczyć się grać świetnie, a do tego oryginalnie, musisz mieć oparcie w tradycji, w najlepszym co zostało zagrane na harmonijce przez ostatnie sto lat. Musisz starać się naśladować grę niektórych lub wielu z najlepszych muzyków, takich jak Sonny Boy Williamson, pierwszy i drugi, Litte Walter, Big Walter Horton, Junior Wells, Igor Flach i inni. Żeby jednak zacząć naprawdę grać świetnie i oryginalnie w pewnym momencie swojego rozwoju musisz zaprzestać kopiowania i znaleźć swój sound, swój głos. Innymi słowy, do pewnego momentu niezbędne jest naśladowanie innych muzyków, ale od tego punktu jest to zabójcze – to ogromna bariera powstrzymująca przed osiągnięciem własnego brzmienia. Wielu niezłych harmonijkarzy nie jest w stanie zrobić tego przeskoku, by zacząć brzmieć jak oni sami. Ich gra stanowi jedynie kopię stylu tych, którzy na nich wpływali. Określają samych siebie, np. na ich stronach MySpace, w odniesieniu do pół tuzina zmarłych muzyków. To zabójstwo dla oryginalności.

4. Twoim celem jest to, by grać tak, że gdy ktoś słyszy w radio dwadzieścia piosenek, od razu poznaje tę, w której właśnie Ty grasz na harmonijce i już po kilku sekundach krzyczy „hej, to przecież ...” i tu wymawia Twoje nazwisko. A to dlatego, że masz wyróżniające się brzmienie – coś co robisz tak jak nikt inny, oryginalny głos. To najtrudniejsze do osiągnięcia, ale najbardziej konieczne.

Życzę tobie i tym Czytelnikom Blues.pl, którzy grają na harmonijce, abyście właśnie to osiągnęli.

Rozmawiał Maciej Draheim

P.S. Z filmikami instruktażowymi Adama Gussowa możecie się zapoznać w kanale „kudzurunner” serwisu youtube.com. Jeden z filmów – odbywającą się w scenerii drewnianego ganku lekcję tego, w jaki sposób grać na harmonijce powolnego bluesa – zamieszczamy poniżej.

Źródło: Blues.pl

Pamiątka z Blues Music Awards 2008

opublikowano w dziale Świat

Wyjazd na rozdanie prestiżowych Blues Music Awards (graf. www.blues.org) nie jest przedsięwzięciem logistycznie łatwym, ale dzięki The Blues Foundation panującej tam atmosfery możemy zasmakować siedząc we własnym fotelu. Ukazała się właśnie płyta DVD zawierająca dwugodzinną prezentację najciekawszych fragmentów zeszłorocznej ceremonii. The Holmes Brothers, Bob Margolin, Willie Smith, Calvin Jones, Johnny Dyer i Kenny Wayne Shepherd, Bobby Rush, Tommy Castro, Big George Brock, Tad Robinson i Darrell Nulisch, Duke Robillard, Nappy Brown, Dave Riley i Bob Corritore, Jimmie Vaughan i Omar Dykes – lista jest długa, a to tylko niektórzy z wykonawców jakich zobaczyć możecie na płycie, z której dochód przeznaczony jest na wsparcie statutowej działalności najważniejszego bluesowego stowarzyszenia na świecie.

Źródło: www.blues.org

Siła młodości

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Młodych i zdolnych w bluesowym środowisku nie brakuje. Całe szczęście, bo widać na ich przykładzie, że stereotypowy bluesman to nie do końca bluesman realny. Taka Gina Sicilia, skąpana w pastelowych kolorach, nie ma przecież w sobie niczego smutnego. Na bluesowej scenie pojawiła się przebojem. Jej debiutancki album „Allow Me To Confess” został nominowany do prestiżowej Blues Music Award w kategorii „Najlepszy Bluesowy Debiut Roku”. Teraz Sicilia przypomniała się nową płytą – co ważne, równie dobrą jak ta poprzednia. Elementów wspólnych jest kilka: miły dla ucha głos, emocjonalny sposób śpiewania i piosenki z tekstami, na które warto zwrócić uwagę. Nieco inna jest stylistyka samych piosenek. To już nie tylko blues czy kojarzący się z latami pięćdziesiątymi soul, ale także odrobina muzyki country. Dużo w tym dojrzałości. „The Lowest Of The Low”, na przykład, zachwyca budowaniem napięcia i rozdzierającym śpiewem Giny. Choćby dla tego utworu warto płyty „Hey Sugar” posłuchać.

Ten album Gina Sicilia wydała nie własnymi siłami, jak miało to miejsce w przypadku jej debiutanckiego krążka, ale z pomocą młodej, acz coraz prężniej działającej wytwórni Vizz Tone Label. Dla tej samej firmy swój nowy kompakt przygotował Dave Gross – utalentowany gitarzysta, który na albumie Giny pojawił się w roli po pierwsze gitarzysty, po drugie producenta całości, a więc osoby odpowiedzialnej za brzmienie longplay’a. To jeden z tych artystów, którym przyglądam się uważnie od samego początku ich artystycznej drogi, a więc jeśli dobrze liczę od jakichś czterech lat. Właśnie wtedy wydał swoją debiutancką, dobrze przyjętą płytę. Od tamtej pory – i to jest rzecz bardzo ciekawa – każdy kolejny jego album jest lepszy od poprzedniego. Zgodnie z tą logiką, ten najnowszy czyli „Crawling The Walls” jest najlepszym, jaki Dave Gross do tej pory nagrał. Brzmieniowo – majstersztyk; wokalnie – coraz lepiej; gitarowo… Powiem tak… Jeszcze kilka lat, a panowie tacy jak Rick Holmstrom, Duke Robillard czy Junior Watson będą musieli podzielić się chwałą. „To niesłychanie odświeżające móc słuchać Dave’a Grossa. To młody człowiek, który poświęca wiele uwagi bluesowej tradycji, studiuje muzykę dawnych mistrzów, ale nie boi się szukać własnej drogi i własnego brzmienia” – tak powiedziała o nim Debbie Davies – gitarzystka, która wie co mówi, bo swoje szlify zbierała w zespole Alberta Collinsa. Tak często zarzuca się dziś młodym gitarzystom bluesowym, że nawiązują przede wszystkim do rocka, a tu proszę, niespodzianka, czysty blues.

O ile Vizz Tone Label, która ten longplay wydała jest raczej młodą firmą, o tyle Telarc to już bardzo znana na rynku i co najważniejsze poważana przez melomanów marka. Wydaje różną muzykę. Od klasyki, przez jazz, po bluesa. W tej kategorii ukazała się nowa płyta Shemekii Copeland – wokalistki, którą do grona młodych-zdolnych z pewnością trzeba zaliczyć. Córka nieżyjącego już bluesmana z Teksasu, Johnnye’go Copelanda i dziewczyna, która kilka lat temu okazała się wielkim bluesowym objawieniem. Wszyscy się zastanawiali jak to możliwe, że tak młode dziewczę śpiewa z taką dojrzałością i taką energią, mocno kojarzącą się z wokalizą królowej bluesa, Koko Taylor. Poprzednie płyty Shemekii, co do jednej, wydała chicagowska wytwórnia Alligator. „Never Going Back” brzmi inaczej, być może z powodu zmiany wydawcy, a być może za sprawą muzyków sesyjnych, wśród których znaleźli się na przykład Mike Mattison z zespołu Dereka Trucksa, Chris Wood i John Medeski. W brzmieniu już nie tylko blues, ale także soul i odrobina jazzu. Tak jak w przypadku Sicilii i Grossa to dobra płyta. Widać siła młodości przekłada się na jakość muzyki.

Przemek Draheim

Wydawca: Vizz Tone Label, Telarc
Posłuchaj: Odsyłacze w tekście

Zdjęcie idola

opublikowano w dziale Świat

Plakaty z gwiazdami popu nie są niczym nowym. Dlaczego więc nie powiesić sobie zdjęcia ulubionego bluesmana nad łóżkiem lub nie postawić go w ramce na biurku? Takie pytanie postawili sobie widocznie pracownicy Alligator Records. Wytwórnia przygotowała dla fanów serię zdjęć bluesowych gwiazd, którą rozpoczynają portrety Alberta Collinsa, Roy’a Buchanana i Johnny’ego Wintera. Ich autorem jest Paul Natkin – fotograf, który na przestrzeni lat współpracował z takimi postaciami jak Prince czy Frank Sinatra, nie wspominając już o słynnych bluesmanach. Klasyczne fotografie dostępne są w dwóch wielkościach – 11x11 i 9x9 cali, są numerowe i podpisane przez autora.

Źródło: www.alligator.com

Cichoński w zespole Urbaniaka

opublikowano w dziale Polska

Urbanator (fot. strona domowa zespołu) to amerykańska formacja Michała Urbaniaka, która od momentu powstania miała łączyć ze sobą dwa muzyczne style, jazz i hip-hop. W zespole grała czołówka nowojorskiej sceny jazzowej, m.in. Herbie Hancock, Marcus Miller czy Maurice Brown. Podczas czerwcowej trasy, w czasie której grupa zagra w Łodzi, Warszawie i Gdyni, wystąpi z Urbanatorem Leszek Cichoński.

Źródło: www.cichonski.art.pl

Deep Purple i Gitarowy Rekord

opublikowano w dziale Polska

Ustanowiony w czasie poprzedniej edycji Thanks Jimi Festival gitarowy Rekord Guinnessa pobili niedawno Amerykanie, jednak już 1 maja nadarzy się okazja do tego, żeby ponownie utworzyć największą na świecie gitarową orkiestrę. Atrakcją tegorocznego festiwalu będzie koncert legendy rocka, zespołu Deep Purple, który wystąpi o godzinie 19:00 na Polach Marsowych. Co ważne, zarejestrowani uczestnicy próby bicia rekordu będą mogli nabyć specjalne bilety na koncert Deep Purple. Ich cena wyniesie jedyne 40 zł.

Źródło: www.heyjoe.pl

Los Agentos „Afrykański śnieg”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Afrykański śnieg – dla wielu coś, co można ujrzeć jedynie na szczycie Kilimandżaro, a dla miłośników muzyki tytuł nowej płyty Roberta Lenerta i jego Los Agentos. Krążek to bardzo oryginalny, nie dający się prosto sklasyfikować. Najlepiej umieścić go chyba w bardzo pojemnym worku z napisem „muzyka świata”.

Jak sam tytuł wskazuje, na płycie znajdziemy wiele dźwięków inspirowanych muzyką Czarnego Lądu. Elementy egzotyczne w połączeniu z bluesem, balladą, ambientem, jazzem, czy punkrockiem, to rzecz niecodzienna. Pozytywnie zaskakują też aranżacje piosenek, odchodzące daleko od standardowego grania w kółko dwunastu taktów, co stało się już niemal codziennością. Muzycy postawili na wolność formy i aranżu. Już pierwszy numer, „La Neige Africane” (czyli „Afrykański śnieg”, śpiewany po francusku przez Bożenę Okoniewską) pokazuje, że płyta to niecodzienna. Kilka nałożonych na siebie bluesowo przesterowanych harmonijek chromatycznych grających powtarzalny, transowy motyw i afrykańskie instrumenty perkusyjne stanowiące tło dla wokalu zachęcającego słuchacza do odbycia tajemniczej podróży. Niespotykane instrumentarium stanowi podstawę oryginalnego brzmienia płyty. Andrzej Serafin gra na przykład na marimbie, udu, czyli tradycyjnym bębnie zrobionym z glinianego dzbana, darbuce, temple blocks, bębnie sprężynowym imitującym dźwięki burzy, czy kiju deszczowym, którego dźwięk przywodzi na myśl spadające krople deszczu. Drugi utwór, „Linia 129”, opowiada o tym, co związane z jazdą przepełnionymi autobusami komunikacji miejskiej. Kawałek doskonale oddaje to, co czuje się podczas jazdy toruńskimi „piętnastkami”. Tu po raz pierwszy pojawiają się gitary elektryczne, choć klimat dalej pozostaje egzotyczny. Najbardziej tradycyjny i bluesowy jest trzeci numer, „Pełna kontrola”, gdzie Bożena Mazur i Piotr Lubertowicz śpiewają o tym, co się dzieje, gdy opróżniono zbyt wiele szklanek. Bluesowe shuffle z przesterowaną harmonijką, lecz tło oprócz gitary elektrycznej robią też wspomniane wyżej afrykańskie zabawki, w tym bęben sprężynowy. Po francuskojęzycznym „Vinylu” mamy cover piosenki Niny Simone, „Be My Husband”, jednak Bożena Mazur i Andrzej Serafin oparli się bardziej na wersji nagranej przez Damiena Rice’a i Lisę Hannigan. Afrykańskie bębny wygrywające wygrywające dziki rytm i aksamitny wokal, w kilku miejscach cyfrowo zmultiplikowany by stworzyć wrażenie chóru. Można poczuć się tak, jakby siedziało się przy ognisku w samym sercu afrykańskiej ziemi! Ciekawym punktem na płycie jest numer tytułowy. Tym razem „Afrykański śnieg” po polsku, gdzie Robert Lenert przesterowuje swój wokal śpiewając przez mikrofon harmonijkowy. Kolejna udana aranżacja, wstęp na gitarze barytonowej, druga partia gitarowa grana przez Roberta. Do tego harmonijka akustyczna, a także, co bardzo niespotykane, druga ścieżka harmonijki, ale puszczona przez wirujący głośnik Leslie, taki jak w organach Hammonda. Do tego masa afrykańskich dzwonków, ksylofonów i grzechotek, tworzących hipnotyzujący klimat. Zaraz potem usłyszeć można gorzką balladę o życiowych zakrętach – „Przeszło mi”. Dalej w „Broke My Baby’s Heart” instrumentalnie i ambientowo, chicagowsko brzmiąca harmonijka z bardzo długim pogłosem i niesamowite, wręcz metafizyczne tło egzotycznych instrumentów. Dwie piosenki dalej natrafiamy na „Sopot” o wręcz punkrockowej stylistyce. Mocne riffy gitary i harmonijki, przesterowany, krzyczący wokal mocno wyróżnia się na tle reszty płyty. Po takiej dawce ostrzejszego grania czas na spokojną, akustyczną piosenkę. Męski i kobiecy głos, akustyczna gitara i harmonijka, czy także „gębofon rytmiczny”, jak to na okładce określono efekt stosowany przez Andrzeja Serafina. Lekko bluesująca, trochę w klimacie ogniskowym, jednak bardzo przyjemna. Płytę zamyka spokojny i nieśpieszny „Leniwiec”, który przypomina, że w życiu nie należy zbytnio się spieszyć i niepotrzebnie wysilać.

„Afrykański śnieg” to przypływ nowatorstwa i oryginalności niespotykany na naszym podwórku. Muzycy bawią się konwencją i aranżacjami, sprawiając że każdy utwór ma swój charakter i odrębny nastrój, jednak wszystkie razem tworzą spójną, choć różnorodną całość. Dobrze widzieć, że chęć stworzenia czegoś nowego nie umarła wśród naszych muzyków. Dzięki temu możemy słuchać czegoś, czego może nie da się określić mianem bluesa, czy nazwać jakimkolwiek innym gatunkiem, ale jest po prostu dobrą muzyką. A o to w tym wszystkim przecież chodzi.

Maciej Draheim

Wydawca: Flower Records
Posłuchaj: www.bluesflowers.com/flower

Emil & The Ecstatics „Bit By Bit”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Jeden z najciekawszych bandów na europejskiej rootsowej scenie. Takie określenie przy szwedzkiej grupie Emil & The Ecstatics nikogo już nie dziwi – dwoma dotychczasowymi płytami pokazali wyraźnie na co ich stać. Teraz przyszła pora na trzeci album, tym razem z logo belgijskiej wytwórni Naked Productions na okładce. Co to za muzyka? Ujmijmy to tak… Gdyby zespół młodego Little Miltona – oczywiście przy aplauzie ubranych w wełniane sweterki rozbawionych nastolatków – zaprosił na ciasną scenę młodego Otisa Rusha, mogłoby to brzmieć jak muzyka Emila i jego Ekstatyków. Klasyczny blues przywodzący na myśl wyraźne skojarzenia z latami pięćdziesiątymi i sześćdziesiątymi miesza się tu z rhythm’n’bluesem w stylu Jackie’go Wilsona i odrobiną wczesnego soulu. Nie brakuje hammondowych poślizgów najwyższej próby, ale najbardziej rzuca się w uszy gitara. Wysmakowana i utrzymana w tradycyjnym stylu przypadnie do gustu tym wszystkim, którzy częściej niż do płyt Stevie Ray Vaughana sięgają po skromny dorobek Hollywood Fatsa. Gdy do instrumentalnych popisów i stylistycznych delicji dodamy dobry głos lidera i czternaście autorskich kompozycji, dostaniemy kolejny udany longplay w dorobku znakomitego zespołu.

Przemek Draheim

Wydawca: Naked Productions
Posłuchaj: www.myspace.com/ecstatics

Europejczyk wśród Amerykanów

opublikowano w dziale Świat

Już za kilka dni odbędzie się gala wręczenia najważniejszych na świecie bluesowych nagród, Blues Music Awards. 7 maja podczas ceremonii, która będzie mieć miejsce w Cook Convention Center w Memphis w stanie Tennessee okaże się, którzy z nominowanych otrzymają upragnione statuetki. Na liście wyróżnionych nominacją artystów jest jedno europejskie nazwisko – Hans Thessink (fot. strona domowa artysty). Austriacki bluesman zwrócił uwagę krytyków nagraną z towarzyszeniem Terry’ego Evansa płytą „Visions”, którą nominowano do tytułu „Akustycznego Albumu Roku”. Trzymamy kciuki z nadzieją, że prestiżowa statuetka trafi w tym roku także na Stary Kontynent.

Źródło: www.theessink.com

Andy Collins w argentyńskim radiu

opublikowano w dziale Świat

Australijski blues prezentowany w argentyńskim radiu i słuchany przez polskich melomanów – trudno o lepszą definicję globalizacji. Pochodzący z Queensland w Australii Andy „Sugarcane” Collins (fot. strona domowa artysty), którego nazwisko pojawiło się na Blues.pl przy okazji recenzji wydanej niedawno płyty zespołu Vdelli, jako pierwszy w historii bluesman z Australii rozpocznie 1 maja trasę koncertową po Argentynie. Koncert, który tego samego dnia, o północy czasu argentyńskiego, zagra w klubie Mr. Jones w Buenos Aires będzie transmitowany na żywo przez tamtejsze Arinfo Radio zarówno na falach eteru, jak i w Internecie na stronie www.arinfo.com.ar. Muzyczny wieczór rozpocznie lokalny bluesman Gabriel Gratzer.

Źródło: www.arinfo.com.ar

B.B. King i Buddy Guy w Sirius Satellite Radio

opublikowano w dziale Świat

Na 74 kanale Sirius Satellite Radio swoją autorską audycję prowadzi Król Bluesa (fot. strona domowa artysty). Na program „You and Me with B.B. King” emitowany w ramach „B.B. King’s Bluesville” składają się zarówno najnowsze płytowe produkcje, jak i klasyczne albumy takich gwiazd jak Stevie Ray Vaughan, Muddy Waters, John Lee Hooker czy Buddy Guy. Ten ostatni, z okazji organizowanego przez Smithsonian Institution „Miesiąca uznania dla jazzu” będzie gościem Kinga w podzielonym na trzy części antenowym spotkaniu. W rozmowie nie zabraknie anegdot i historii, których nie usłyszymy ponoć nigdzie indziej. Audycji z udziałem Buddy Guy’a słuchać można w Sirius Satellite Radio w kilku terminach, między 17 kwietnia a 6 maja.

Źródło: www.sirius.com

Walter Trout
„Unspoiled By Progress – 20 Years of Hardcore Blues”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Walter Trout może poszczycić się długą i bogatą karierą artystyczną. Grywał z takimi legendami jak m.in. Percy Mayfield, Big Mama Thornton czy John Lee Hooker, był gitarzystą Canned Heat  i mayallowskich  Bluesbreakers. Dzięki swojej nieprzeciętnej technice zyskał wielkie uznanie w muzycznym świecie. Jednak prawdziwą sławę przyniosła mu trwająca nieprzerwanie od dwudziestu lat działalność solowa.

W ciągu tego czasu nagrał kilkanaście znakomitych albumów i dał niezliczoną ilość koncertów. „Gladiator Gitary”, jak nazwała go amerykańska prasa, uczcił dwie wyjątkowo udane dekady swojej kariery wydawnictwem zatytułowanym „Unspoiled By Progress – 20 Years of Hardcore Blues”. Ten nietypowy album zawiera jedenaście niepublikowanych dotąd nagrań pochodzących głównie z występów na żywo oraz trzy nowe kompozycje studyjne. Do krążka dołączona została dość obszerna książeczka, na stronach której artysta dzieli się wspomnieniami, opisując różne ciekawe historie związane z poszczególnymi utworami. We wstępie Trout pisze, iż spędził długie godziny na wyszukiwaniu w swoich zbiorach  nagrań na ten album, co przywołało w nim reminiscencje zarówno tych dobrych jak i gorzkich chwil.

I tak na przykład znalazły się na płycie jego interpretacje „She’s Out There Somewhere” Buddy’ego Guya oraz słynnego „Going Down” Dona Nixa – obie zarejestrowane w sierpniu 1991 roku w legendarnym Maida Vale Recording Studio, podczas sesji nagraniowej na potrzeby audycji radiowej Boba Harrisa z BBC. Utwory „Life In The Jungle” i „Long Tall Sally” dokumentują pierwszy występ Waltera ze swoim zespołem w rozsławionym klubie Paradiso w Amsterdamie w 1991 roku. Nie zabrakło też numerów zarejestrowanych w Perq’s Niteclub w Huntington Beach w Kalifornii. Miejsce to, jak podkreśla muzyk, ma dla niego szczególne znaczenie, gdyż przez prawie dwanaście lat stanowiło dom dla jego zespołu. Kiedy tylko nie wyjeżdżał w trasę, grywał w Perqs niekiedy nawet sześć razy w tygodniu po kilka godzin. Jako przykład niezwykłego klimatu panującego w klubie podczas szaleńczych jam sessions Walter umieścił na krążku kawałek „Somebody’s Acting Like A Child” Johna Mayalla, brawurowo wykonany w 1989 roku z perkusistą Little Feat Richiem Haywardem. Faktycznie emanuje z niego  wspaniała atmosfera tamtego miejsca i daje się odczuć wielką radość wspólnego muzykowania. Do zdecydowanie smutniejszego wydarzenia nawiązuje kompozycja „Sweet As A Flower” pochodząca z koncertu w Las Vegas z maja 2005 roku. Był to ostatni występ znakomitego basisty Jimmy’ego Trappa, z którym Trout współpracował od początku swojej solowej działalności. Dwa dni po wspomnianym koncercie Jimmy trafił do szpitala, gdzie zmarł po trzech miesiącach. Był to ogromny cios dla Waltera, ponieważ odszedł nie tylko wielki muzyk, lecz również wspaniały przyjaciel. Ciekawy epizod przywołuje utwór „Finally Gotten Over You” zagrany na festiwalu bluesowym w Bonn w grudniu 1991 roku. Kończąc solo na harmonijce Trout odrzucił ją tak niefortunnie, że trafiła w głowę menadżera trasy Dave’a Browna. Stąd w piątej minucie i dziewiętnastej sekundzie nagrania słychać wypowiedziane przez Waltera tajemnicze „Sorry David”. A w związku z tym, iż festiwal odbywał się tuż przed Bożym Narodzeniem Trout skończył numer fragmentem kolędy. Wydawnictwo zawiera również rodzinny wątek skupiony wokół utworu „Marie’s Mood” wykonanego na Leverkusen Blues Festival w 1997 r. Walter zadedykował go żonie Marie w związku z problemami jakie pojawiły się przed przyjściem na świat ich syna Michaela. Spośród trzech zupełnie nowych kompozycji studyjnych zawartych na krążku najbardziej przykuwa uwagę „Two Sides To Every Story” stworzony po kilkugodzinnym słuchaniu nagrań Lightnin’ Hopkinsa.

Dobór utworów do niniejszej płyty dobitnie świadczy o wyjątkowo emocjonalnym i osobistym podejściu dojrzałego artysty do ostatniego dwudziestolecia własnej twórczości. Wydawnictwo jest raczej swoistym pamiętnikiem muzycznym oraz podziękowaniem dla wiernych fanów, do których Walter Trout pisze: „I am one of the lucky people, who love what I do for a living, and having you all in my life to share this passion with, is truly a gift”.

Tomasz Kruba

Wydawca: Provogue Records
Posłuchaj: www.myspace.com/waltertrout

Tommy Castro „Hard Believer”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Nazwisko Tommy’ego Castro nie wymaga specjalnej rekomendacji. Ten, kto choć trochę interesuje się bluesem doskonale wie, iż nie chodzi o kubańskiego El Comandante, tylko o pochodzącego z Kalifornii utalentowanego gitarzystę i wokalistę, który od kilkunastu już lat raczy melomanów swoją pełną uczuć muzyką. Szczególnie głośno zrobiło się o nim w ubiegłym roku, kiedy za album „Painkiller” otrzymał nagrodę Blues Music Awards oraz zwyciężył w prestiżowej kategorii „B.B. King Entertainer of The Year”.

Początek bieżącego roku przyniósł kolejny news – Tommy Castro podpisał kontrakt z Alligator Records! Owocem przejścia pod skrzydła nowej wytwórni jest świeżutki jeszcze longplay „Hard Believer” wyprodukowany przez Johna Portera – legendę w tej branży, współpracującego z całą plejadą gwiazd, żeby wspomnieć tylko te największe w osobach B.B. Kinga czy Buddy’ego Guy’a. Jak prezentuje się Castro w swoim debiucie w barwach Alligatora? Gatunkowo artysta niezmiennie porusza się w obszarach, do jakich zdążyły nas przyzwyczaić jego wcześniejsze wydawnictwa. Stylistycznie wciąż wspaniale potrafi zachować własną tożsamość niezależnie od tego, czy wykonuje utwory autorskie, czy covery. Co do samych kompozycji już pierwsza na liście, jawiąca się pod dość nurtującym tytułem „Definition Of Insanity”, zwraca uwagę mniejszą ilością partii gitarowych w stosunku do pozostałych instrumentów.

I taki w zasadzie jest cały album. Częściej na pierwszy plan wybijają się instrumenty dęte i klawiszowe, które w rękach tak nietuzinkowych muzyków jak Keith Crossan, Tom Poole i Tony Stead nadają utworom dostojnego i szlachetnego charakteru. Nie oznacza to oczywiście, że Tommy porzucił gitarę w kąt i zajął się samym śpiewaniem. Nadal czaruje swoją grą w postaci dyskretnych wtrąceń i delikatnych ozdobników, a kiedy trzeba potrafi przygrzać ognistą solówką, ot jak chociażby  we wspomnianym numerze otwierającym płytę. Drugi  w kolejności „It Is What It Is” to utwór autorstwa zmarłego niedawno teksańskiego muzyka Stephena Brutona. Castro zadedykował mu niniejszy album „w podziękowaniu za przyjaźń i inspirację”. Kawał pięknego soulu niesie z sobą po mistrzowsku zaaranżowana kompozycja tytułowa, kojarząca się troszkę z leciwą „These Arms Of Mine” Otisa Reddinga. Rozpoczyna ją uroczy motyw sekcji dętej, kontynuowany po chwili przez głęboki głos Tommy’ego, a  całości dopełniają subtelne pląsy gitary oplecione łagodną hammondową mgiełką. Na tle pulsujących fortepianowych dźwięków oraz niezwykle realistycznej sekcji brzmi to wszystko naprawdę niesamowicie i uwieńczone jest śpiewnym, gitarowym solo w stylu Alberta Kinga. Takiego zespołowego grania nie powstydziłyby się nawet najlepsze orkiestry symfoniczne. Z kolei w świetnie  wykonanym „Ninety-Nine And One Half” Wilsona Picketta do głosu dochodzi Hammond Tony’ego Steada przypominający barwą wczesne nagrania Bookera T. Jonesa dla wytwórni Stax i znów urzekają wspaniale uzupełniające się poszczególne partie instrumentów. Z pozostałych zapożyczeń jakie znalazły się na płycie nie sposób pominąć słynnego dylanowskiego „Gotta Serve Somebody”, mocno przyprawionego soulowo-funkowym sosem, co osadziło go w zupełnie nowym wymiarze. Jest też podany w bardziej rockowej konwencji „Victims Of The Darkness” z repertuaru nowoorleańskiego pianisty Allena Toussainta oraz  żywiołowo zagrany, rhythm’n’bluesowy „My Babe” autorstwa duetu wokalnego The Righteous Brothers. Nieco więcej gitary możemy usłyszeć w funk-rockowej kompozycji „Trimmin’ Fat”, gdzie swoje slide’owe umiejętności demonstruje sam John Porter, a cały band znakomicie udowadnia, iż pauza to też muzyka. Rozmaitymi figurami gitarowymi nafaszerowany jest również szaleńczy rock’n’roll pod tytułem „Make It Back To Memphis”, ale tutaj akurat bardziej skupia na sobie uwagę Tony Stead i jego pianistyczne popisy à la Jerry Lee Lewis.

Castro nie zapomniał również o bluesie, a dokładnie swingującym jump bluesie, bo w takiej stylistyce wykonał kawałek „Backup Plan”, napisany wspólnie z Rickiem Estrinem. Na koniec serwuje nastrojowy popowo-soulowy temat Jeffa Turmesa o nazwie „The Trouble With Soul”. Choć taka estetyka, głównie za sprawą perkusji, może nie pasować do konwencji brzmieniowej albumu, to akurat w tym miejscu w ogóle ona nie przeszkadza… A wręcz przeciwnie, doskonale odpręża i relaksuje po wysłuchaniu takiej dawki dźwięków na naprawdę wysokim poziomie.

Kolejne udane wydawnictwo w dorobku Tommy’ego Castro potwierdza jego wielki talent i wyśmienitą formę artystyczną niezależnie od tego, z kim pracuje i dla kogo nagrywa. Płyta powinna zainteresować nawet ortodoksów, którzy twierdzą, iż muzyk w swojej twórczości już dawno odszedł od bluesa.

Tomasz Kruba

Wydawca: Alligator Records
Posłuchaj: www.myspace.com/tommycastroband

Ian Parker „The Official Bootleg”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Ian Parker – to nazwisko miłośnicy tzw. brytyjskiego bluesa powinni zapamiętać. Sposób w jaki ten młody gitarzysta łączy bluesa z muzyką pop i innymi gatunkami tworząc sobie tylko właściwą mieszankę, jest niesamowity. „The Official Bootleg” pięknie to pokazuje. Granie na żywo to dla Parkera idealna sytuacja, jakby szyta na miarę. Jego studyjne płyty są bardzo dobre, bogate w ciekawe aranżacje, instrumenty dęte i chórki. Ale to koncertowe płyty Iana zaliczają się do najlepszych jakie słyszałem i to bez względu na kategorię, w której chciałbym je ulokować. Tylko on, jego podstawowy skład i piosenki grane przez siedem, osiem czy dziesięć minut. Brzmi to trochę jak oddychanie muzyką, które mogłoby trwać do rana. Mimo długości utworów ani przez chwilę nie wieje tu nudą. Duża w tym zasługa gitarowych talentów Parkera – nie bójmy się tego powiedzieć, mistrza dynamiki. Trochę jak Buddy Guy przechodzi od szeptu do krzyku, tworząc z solówki logiczną całość o powieściowej fabule. Oczywiście nie brakuje gitarzystów, którzy potrafią grać imponujące solówki, ale jeśli chodzi o budowanie napięcia i atmosfery w trakcie utworu czy koncertu wielu z nich powinno tego Brytyjczyka poprosić o korepetycje. Same gitarowe umiejętności, nawet nie wiem jak duże, nie byłyby jednak w stanie utrzymać uwagi słuchacza przez ponad 70 minut dźwiękowej zawartości longplay’a. Do tego potrzeba jeszcze kilku innych elementów. Obok zgranego zespołu tym najistotniejszym wydaje się być przepełniony emocjami głos, szczególnie gdy śpiewa wolne bluesy i ballady. Ten album ma już na karku kilka miesięcy. Kto nie miał jeszcze okazji go posłuchać, powinien nadrobić zaległości.

Przemek Draheim

Wydawca: Ian Parker
Posłuchaj: www.ianparkermusic.com

Bluesowa Rewia Delta Groove

opublikowano w dziale Świat

Jason Ricci, Hollywood Blue Flames, Junior Watson, The Mannish Boys, Candye Kane i Kid Ramos – tak bogaty program proponują słuchaczom organizatorzy corocznej, czwartej już Bluesowej Rewii Wytwórni Delta/Eclecto Groove, która 8 maja odbędzie się w New Daisy Theater w Memphis. Dzień przed koncertem, także w Memphis po raz trzydziesty wręczone zostaną bluesowe Oscary czyli Blues Music Awards, nagrody znane wcześniej jako W.C. Handy Awards. Wśród nominowanych artystów są oczywiście przedstawiciele rodziny Delta Groove. Wytwórnia ma zresztą duże szanse na statuetkę – w samej tylko kategorii „Bluesowy Album Roku” nominowane są aż dwie wydane przez nią płyty, „Lowdown Feelin” zespołu The Mannish Boys i „The Blues Rolls On” Elvina Bishopa.

Źródło: deltagrooveproductions.com

Eryk Sardynka

opublikowano w dziale Polska

Eden Brent, Rod Piazza & The Mighty Flyers i Eric Sardinas (graf. Victor Czura) – to gwiazdy tegorocznej edycji festiwalu Rawa Blues. O ile jednak dwa pierwsze podmioty wykonawcze w październiku pojawią się w Polsce po raz pierwszy, o tyle trzeci zdążył już pokazać nam swoje koncertowe oblicze. O wrażeniach z „Sardinasa na żywo”, jego płytowych dokonaniach i fluidach płynących na linii artysta-słuchacz pisze poniżej Victor Czura – twórca festiwalu Satyrblues i autor audycji Blues Attack w Polskim Radiu Rzeszów:

Koncerty Erica Sardinasa można porównać jedynie do zjawiskowej urody Moniki Belucci. Wystarczy jedno jej spojrzenie i cały „Słoneczny Patrol” staje się atrakcyjny jak za przeproszeniem ogon węża.

Kiedy w 2000 r. w Sali Kongresowej po raz pierwszy zobaczyłem band Erica supportujący wówczas koncert gwiazdy wieczoru – a był nią Steve Vai – stało się jasne, że ten rodzaj ekspresjonizmu muzycznego na stałe poszerzy grono mojej uwielbianej gitarowej trójcy – SRV, Scott Henderson, Derek Trucks.

W niespełna 4 lata od daty pamiętnego warszawskiego koncertu, poszukując usilnie oficjalnego dystrybutora najnowszej płyty Erica, nadziałem się w Internecie na kilka chłodnych recenzji albumu „Black Pearls”, co prawdę mówiąc tylko sprowokowało u mnie większą chęć niezwłocznego zakupu krążka. Po uważnym przesłuchaniu płyty pomyślałem tak: niech Alkaida zwerbuje wszystkich tych nieszczęśników, którzy słyszą inaczej. Jednak akceptując sceptycyzm oponentów stwierdziłem bezstronnie, że „Black Pearls” istotnie nie nawiązuje witalnością do pierwszych dwóch albumów, które wręcz porażały swoją formą. Nie oznacza to, że nagrywając „Black Pearls” Eric postanowił nabić nas w przysłowiową butelkę, wysysając z naszego racjonalnego bluesowego portfela ostatnie zaskórniaki. To, że „Black Pearls” jest bardziej albumem rockowym niż bluesowym świadczy tylko o potrzebie zmierzenia się z materią post Hendrixowską, o czym zaświadczyć może m.in. umieszczone na okładce nazwisko producenta płyty Eddie’go Kramera, a wiadomo kim jest Kramer w branży!

Maestro Eric Sardinas (38 lat) jest artystą skupiającym w sobie wszystkie atuty nowoczesnego bluesmana, a co ważne tworzącym z uwielbieniem i respektem dla bluesowej tradycji (look at tatoo), więc stawianie mu zarzutu o zdradę błękitu uznałem za dziennikarskie nadużycie. Świętym obowiązkiem każdego artysty jest docieranie do nie odkrytych rejestrów percepcji po to chociażby, by na stare lata nie straszyć ze sceny sandałkami i krótkimi porciętami à la Clapton. Dziś żadna Layla na to nie poleci.

Jako wzorzec wolnego ducha i twórczego umysłu Eric jest artystą kompletnym, czemu zawsze daje wyraz na trzech interesujących bluesfana płaszczyznach: muzycznej, scenicznej i za kulisowej. Nie tylko bajecznie posługuje się techniką slide, grając niemalże wszystkie partie na zelektryfikowanej gitarze Dobro, ale też dysponuje charakterystycznym, łatwo rozpoznawalnym brzmieniem, a jego nieustępliwie i wściekle kąsająca gitara tworzy tak sugestywny obraz, że jakakolwiek konkurencja wypada przy nim tyleż okazale, co nadwiślańska dżdżownica przy grzechotniku diamentowym. Do swojej błyskotliwej techniki dokłada demoniczną ekspresję, wężowe ruchy (nie kocie – jest biały!) czym jest w stanie pobudzić nawet mumie egipskie do rytualnego odtańczenia pogo. Prawdą jest, że gra piekielnie głośno i extremalnie traktuje struny, ale prawdą też jest, że nie ucieka od ciszy, flażoletów i innych subtelności. Wielu scenicznych gagów Erica nie ma sensu streszczać, bo trzeba ten żywioł koniecznie zobaczyć, dotknąć, ugryźć, pomacać wykorzystując do tego celu koniecznie tegoroczną edycję festiwalu Rawa Blues. Bez tego doświadczenia dalsze dywagacje są bezprzedmiotowe. Jestem przekonany, że wyrwie katowicki Spodek razem z korzeniami!

Reasumując mogę tylko podpisać się pod zdaniem łebskiego dziennikarza z Music Connection Magazine, który tak oto określił moc sprawczą Erica: „If Satan had a blues band, this would be it”. Oto i cała i jedyna prawda o Eryku Sardynce.

Victor Czura

P.S. Poniżej – w ramach streszczenia tego, co powyżej – odrobina kryptoreklamy z Sardynką w roli głównej. Niech żyje Youtube i na zdrowie!

Garrett Mason „Love & Sound”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Każdego roku wydaje się setki jeśli nie tysiące bluesowych płyt. Jedne lepsze, inne gorsze. Ogólna zasada jest prosta – im więcej muzyki tym trudniej człowieka zaskoczyć. Wstęp to krótki i może niezbyt odkrywczy, ale potrzebny jako kontekst tego, co nastąpi po kropce. Płyta Garretta Masona zaskakuje. Włączyłem ją, usiadłem, otworzyłem usta i od początku do końca przesłuchałem ją z jedną tylko myślą w głowie, „ojej”. Kiedy na okładce widzi się trio typu gitara-bas-bębny skojarzenie jest proste – „pewnie polecą Stevie Ray Vaughanem”. No cóż, ci trzej nie polecieli. Garret Mason i jego dwaj towarzysze grają soul – soul tak czysty, jak tylko można to sobie wyobrazić. Tylko trzech ludzi a zachowują się jak dobrze naoliwiona rytmiczna maszyna.   Brzmi to trochę jakby The MG’s z wytwórni Stax ucięli sobie jam session ze słynną sekcją Hi Rhythm. Rytmiczne patenty, sprytne przejścia i wykorzystanie dynamiki – to wszystko przywodzi na myśl najlepsze klasycznie soulowe płyty. Mając w pamięci fakt, że to czego słuchamy to trio, a nie orkiestra całość zdaje się wręcz nierealna. Imponuje konsekwencja z jaką panowie dbają o brzmieniowe detale – „Howlin’ For My Baby” czy  „Grapple Hold” brzmią jakby nagrano je przed laty w studiu w Muscle Shoals. Z kolei bluesowe kompozycje zawarte na krążku są tak surowe jakby zarejestrowano je gdzieś na chicagowskiej West Side. „Something About You” na przykład ma w sobie energię Magic Sama czy młodego Otisa Rusha. Wiele już słyszałem, proszę mi wierzyć, ale takie granie zrobiło na mnie duże wrażenie. Tu zresztą nie tylko granie może się podobać. Garrett Mason potrafi pisać niebanalne teksty i – co najistotniejsze – śpiewa je głosem, za który niejeden zawodowy wokalista oddałby życiowy dorobek swój i rodziny. Wokal ma silny, trochę chropowaty i jak to mówią Amerykanie… bardzo soulowy. Rzeczywiście, do pulsującego soulu i surowego bluesa nadaje się idealnie. Słucham go, słucham i przestać nie zamierzam. Żeby nie przedłużać ujmę to tak… „Love & Sound” to zdecydowanie najlepszy kanadyjski album, jaki ukazał się w ciągu kilkunastu ostatnich miesięcy i jedna z tych płyt, które posiadać po prostu trzeba. To nic, że nazwisko nieznane – niejedna gwiazda z tak dobrej strony nie pokazała się nigdy. Kciuki w górę, oba.

Przemek Draheim

Wydawca: Garrett Mason
Posłuchaj: http://www.myspace.com/garrettmasonmusic

Sam Carr nie żyje

opublikowano w dziale Świat

Bardzo smutną wiadomość przekazał nam Bob Corritore. Jak poinformował go Dave Riley, 21 września, w wieku 83 lat zmarł Sam Carr (fot. Bill Steber) – legendarny bluesowy bębniarz, syn Roberta Nighthawka. W pamięci bluesfanów zapisał się przede wszystkim owocną współpracą z Frankiem Frostem i formacją The Jelly Roll Kings. Wielokrotnie nominowany do Blues Music Awards artysta borykał się w ostatnich latach z problemami zdrowotnymi, a niedawno stracił ukochaną żonę Doris, co zmusiło go do zamieszkania w domu opieki.

Źródło: www.bobcorritore.com

Omar Dykes na Warsaw Blues Night

opublikowano w dziale Polska

Warszawska odsłona Polskiego Dnia Bluesa będzie miała specjalną oprawę. 13 września w klubie Hybrydy, w ramach trzydziestej dziewiątej edycji Warsaw Blues Night, wystąpi grupa Omar & The Howlers (fot. strona domowa zespołu). Działająca od ponad trzydziestu lat formacja zdobyła sobie uznanie miłośników teksańskiego bluesa, a lider bandu, Omar Kent Dykes, uznanie krytyków zachwyconych jego dwoma ostatnimi płytami, które nagrał wspólnie z Jimmie Vaughanem. Recenzję tego najnowszego albumu – „Big Town Playboy” – przeczytać mogliście na Blues.pl. Bluesowy wieczór w Hybrydach rozpocznie Grzegorz Kapołka Trio.

Źródło: www.blues.waw.pl

Mel Brown nie żyje

opublikowano w dziale Świat

Dopiero co podaliśmy informację o śmierci Eddiego Bo, a już dotarła do nas kolejna smutna wiadomość. Jak donosi Bob Corritore, wczoraj – to znaczy 20 marca – zmarł Mel Brown. Miał otwierać koncert Mavis Staples, ale trafił do szpitala, gdzie lekarze walczyli o to, by przywrócić mu zdolność oddychania bez wsparcia aparatu tlenowego. Nie udało się. Brown był gitarzystą i pianistą; nagrywał dla wielu ważnych wytwórni, w tym – w ostatnich latach – dla kanadyjskiej Electro-fi. Jako sideman współpracował z tak istotnymi dla bluesowej historii postaciami jak: T-Bone Walker, B.B. King, Bobby „Blue” Bland, Albert Collins, Lightnin’ Hopkins, John Lee Hooker, Snooky Pryor, Jimmy McGriff, James Cotton, Earl Hooker i Charles Brown. Trudno o lepsze referencje. Poniżej Mel Brown i zaczerpnięty z youtube.com fragment występu w klubie Liquid w Toronto.

Źródło: www.bobcorritore.com

Sara K. „Made In The Shade”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Folk, blues i jazz. W muzyce Sary K. te elementy łączą się w jedną urokliwą całość i trudno powiedzieć, który gatunek dominuje. W jej przypadku zdecydowanie łatwiej jest operować przymiotnikami. Ciepła, liryczna, kobieca. Każde z tych słów do muzyki Sary K. pasuje jak ulał i pod tym względem „Made In The Shade” nie różni się od jej poprzednich płyt. Delikatne aranżacje urzekają. Mają do tego prawo tym bardziej, że pojawiają się w nich tak różne instrumenty jak typowa dla Sary czterostrunowa gitara akustyczna, fortepian, harfa, organy Hammonda, chińskie hulusi czy ormiański duduk. Trudno o lepszą oprawę dla osobistych, lekko poetyckich tekstów, które Sara K. wyśpiewuje swoim dojrzałym, nieco przydymionym ale niesłychanie zmysłowym głosem. Właściwie wystarczy zamknąć oczy i już można poczuć się tak, jakby siedziała tuż przy nas i patrząc nam w oczy, słowo po słowie, dzieliła się tym, co najbardziej intymnego ma do powiedzenia. Wielka w tym zasługa dbałości o brzmienie płyty i jakość dźwięku, którą przy każdej swojej produkcji wykazuje audiofilska wytwórnia Stockfisch z Niemiec. To muzyka wyciszenia bardziej niż ekscytacji, dla romantyków i na ukojenie. I tylko na koniec udziela się słuchaczowi nastrój melancholii – ponoć Sara K. więcej nagrywać nie będzie, to ma być jej ostatnia płyta. Wielka szkoda…

Przemek Draheim

Wydawca: Stockfisch
Posłuchaj: www.stockfisch-records.de

Najpiękniejszy odcień bluesa

opublikowano w dziale Świat

Surowy blues z Delty i kompozycje Sona House’a czy Charley’a Pattona; melodyjny Piedmont blues w wykonaniu Blind Blake’a; blues z Chicago, który grali Muddy Waters i Howlin’ Wolf; a może blues-rockowe pochody Stevie Ray Vaughana i Johnny’ego Wintera… Który z tych odcieni bluesa cieszy się obecnie największą sympatią słuchaczy? Odpowiedź na to pytanie mamy szansę poznać dzięki zabawie, jaką dla swoich czytelników przygotował portal Blues.About.com – bluesowy fragment jednego z bardziej popularnych internetowych katalogów stron www. Dobra to okazja do przypomnienia sobie tak bluesowych stylów, jak i ważnych dla bluesa postaci.

Źródło: www.blues.about.com

Noc Bluesowa w Ełku

opublikowano w dziale Polska

Bluesowa noc czeka melomanów w Ełku. W piątek 14 sierpnia, w tamtejszym Centrum Kultury wystąpią trzy zespoły i polsko-amerykański akustyczny duet. Te cięższą, z lekka rockową, stronę bluesa zaprezentują Cree i Kasa Chorych. Delikatniejsze dźwięki zagra Blue Sounds. Będzie to pierwsza okazja do posłuchania piosenek z ich nowej płyty, która ukazać się ma jesienią. Najbardziej tradycyjną odmianę bluesa pokażą Keith Dunn i Roman Puchowski.

Źródło: www.eck.elk.pl

Bluesowi oldboy’e w Brennej

opublikowano w dziale Polska

O ile większość muzycznych przeglądów adresowana jest do młodych wykonawców, o tyle Oldboy Rock & Blues Festiwal, który 5 i 6 września odbędzie się w beskidzkiej Brennej, adresowany jest do tych starszych twórców. Jak mówią organizatorzy: „Kierujemy nasz projekt do zespołów i muzyków średniego pokolenia, którzy tworząc własną muzykę, niejednokrotnie ciekawszą i wartościowszą od popularyzowanej w mediach, kończyli swoją karierę na próbach w przysłowiowym garażu i znani byli tylko nielicznej grupie stałych słuchaczy. Spośród tych formacji chcemy wyłowić największe talenty, ciekawe kompozycje oraz teksty, którym warto poświęcić nieco uwagi”. Pierwszy dzień imprezy wypełni konkurs i wieńczący go występ zespołu GalHan. Drugiego dnia publiczności zaprezentują się laureaci przeglądu i Kasa Chorych (fot. strona domowa zespołu) – na zdjęciu widoczna w składzie sprzed prawie trzydziestu lat.

Źródło: www.oldboyfestiwal.pl

Lato na dwóch końcach skali

opublikowano w dziale Polska

„Co prawda lato już dawno za nami, ale natłok innych obowiązków uniemożliwił mi przygotowanie tego tekstu wcześniej. W założeniu miałem napisać relacje z dwóch festiwali, jakie odbyły się tego lata w kraju nad Wisłą. Okazało się jednak, że oba mają pokrętny, ale wspólny mianownik – różnią się od siebie niemalże wszystkim. A o czym mowa? (Nie Tyski) Festiwal Muzyczny im. Ryśka Riedla oraz BiesCzad Blues” – te słowa otwierają relację, w której Paweł Ciepliński przygląda się dwóm wakacyjnym festiwalom. Jakie wysnuwa wnioski? Zapraszamy do lektury:

Największa różnica rzuca się w oczy natychmiast. Wywodzący się z pięknego miasta Tychy festiwal odbył się po raz jedenasty i ma ugruntowaną pozycję na polskiej mapie imprez bluesowych, jako jeden z największych i najciekawszych (mimo, iż nie jest on stricte bluesowy). Z kolei odbywający się po raz czwarty BiesCzad jest małą, niezwykle kameralną imprezą, o której jeszcze nie wszyscy wiedzą. Różnice, które nie do końca interesują gości imprezy to organizacja. W przypadku wydarzenia, którego niestety nikt już nie nazywa „Ku Przestrodze”, jest to profesjonalna, duża machina, w której niestety nie wszystkie tryby chodzą równo. W Bieszczadzkiej Wetlinie nazwiska organizatorów poznałem czytając relacje po festiwalu, wcześniej nie udało mi się dotrzeć do nikogo. Prośba o akredytację najwyraźniej do nikogo nie dotarła. Tzn. numer telefonu osoby odpowiedzialnej za to wydarzenie mogłem mieć od znajomego, który na tegorocznej edycji występował, ale coś w środku mówiło mi, że jest to zupełnie zbędne. Po prostu przyjechałem i zakochałem się. I tak nie chcąc skupiać się na negatywach powiem tylko o organizacji BiesCzad. Niepowtarzalna, wspaniała atmosfera koncertów, które robią ludzie z miłości do muzyki, do miejsca, do ludzi. Jeśli tylko przyjmiemy, iż słowo „nieprofesjonalny” to najlepszy komplement dla kogoś, kto organizuje klimatyczny, z prawdziwym bluesowym feelingiem festiwal, to tak właśnie chciałbym nazwać kulisy. Widząc co dzieje się wokół, pierwszego dnia siadłem na zewnątrz Rancza gdzie odbywało się jam session i z rozrzewnieniem pomyślałem rozmarzony: „tak ponad 20 lat temu musiały wyglądać pierwsze Rawy Blues”. Wdzięczny jestem bardzo, że dane mi było przeżyć to, co nie zdarza się już na żadnym polskim festiwalu bluesowym i nie zdarzyło chyba od czasów Małkini nad Bugiem w 2004 r.

Nie mogę jednak nie napisać słów gorzkich. Jak sam tytuł niniejszego tekstu sugeruje, oba opisywane przedsięwzięcia są do siebie podobne jak ogień do wody. I nie jest chyba trudno zgadnąć, które z nich – moim zdaniem – jest na którym końcu skali. Relacje z chorzowskiego, nie tyskiego oraz Festiwalu Imienia Ryśka Riedla, a nie „Ku Przestrodze”, miała nosić tytuł „Festiwal narzekań”. Skąd taki tytuł? Ano starałem, naprawdę usilnie starałem się znaleźć choć jedną osobę, której się podobało (poza tymi którzy przyjechali na sam tylko koncert Dżemu). Udało mi się nawet wyszukać kilkoro ludzi, dla których była to pierwsza edycja, mimo iż każdy z nich przyjechał, ponieważ słyszał od znajomych, bądź czytał opinie jak to wspaniale jest „na paprach”. A tu niestety Paprocan już nie ma. Każdy, kto przez lata jeździł „na papry” powie, że najzwyczajniej w świecie tego festiwalu już nie ma. Narzekali organizatorzy: że masa dziennikarzy (powód do zmartwień?), że problemy itd. Narzekała gastronomia: że każdy może sobie wyjść i kupić taniej (Ci na terenie imprezy musieli przecież za swoją działalność zapłacić) czasem zaledwie paręset metrów dalej, w ogromnym Parku Chorzowskim. I to kupić wszystko, od pop cornu, wszelkiego rodzaju fast foodów, aż po normalny posiłek w przyzwoitej restauracji. Narzekali motocykliści: że zasady i ograniczenia odbierają cały sens przyjechania na imprezę motocyklem. Narzekali uczestnicy: że mało miejsca, że nie ma cienia, że umarł cały klimat, że będące w centrum wydarzenia bardzo ważne oczko ku pamięci Ryśka Riedla jest na uboczu i jakby straciło ważność. I coś, o czym przekonałem się sam: nie masz opaski z prawem noclegu, nie wejdziesz na pole namiotowe. OK, słuszna koncepcja, po to w końcu są bilety w dwóch cenach. Ale jaki sens ma nie wpuszczenie ludzi z opaskami jednodniowymi wraz ze znajomymi, którzy mają namioty, kiedy rzecz dzieje się o 17:00? Że niby ktoś przegapi wszystkie koncerty i nie wyjdzie z pola namiotowego do rana?! Oj tak, na ochronę sypały się przekleństwa… O miejscu i całkowitym braku tego, co w tej imprezie było najważniejsze – przewspaniałej atmosfery i fantastycznego klimatu – można pisać długo. Ale żeby kończyć już narzekania, ostatnia sprawa. Drugi dzień, deszcz. Deszcz na nieubitej ziemi z wydeptaną dzień wcześniej trawą oznacza błoto. Siła wyższa, natura. Przedstawiciele gastronomi rozkładają palety, odwrócone ławki i robią prowizoryczne dojścia do swoich stoisk. Oczywiście robią to sami, opłata wniesiona organizatorom widocznie do uzyskania pomocy nie upoważnia. Na niezbyt szerokiej, jedynej ścieżce od wejścia pod scenę masa błota, a gdzieniegdzie kałuże, bo woda nie nadążała wsiąkać. Miękkie, grząskie błocisko po kostki. Kto nie był, pomyśli: padało przez większość niedzieli, pewnie ktoś z biura organizatora wsiadł w auto i pojechał do najbliższego skupu euro palet lub równie szybo rozwiązano problem bardziej profesjonalnie. Cóż, kto zdecyduje się wybrać się na Festiwal Muzyczny (nie wiem już dlaczego wciąż) im. Ryśka Riedla z pewnością znajdzie sporo wtopionych w glebę butów.

Ach, Bieszczady… Drewniana scena, kameralna atmosfera, szum drzew, natura. I blues, ten przepiękny blues. Zastanawiałem się czy o tym festiwalu pisać, bo jeśli uda mi się oddać choćby tylko fragment tego jak wspaniale tam było, to głupcem nazwać blues-fana, który nie zjawi się tam za rok. I tu dylemat: czy wciąż będzie tak niepowtarzalnie, jeśli liczbę gości liczyć będziemy w tysiącach? Czy będąc zauroczonym imprezą i życząc jej jak najlepiej, życzyć mam rozwoju, ekspansji czy wręcz odwrotnie – niech nie przyjeżdża nikt więcej!? Odpowiem wymijająco. Jest to wydarzenie, w którym aby było doskonałe, nie należy zmienić absolutnie nic.

No, ale do bluesa przejść trzeba. Pierwszego dnia w Bieszczadach Śląsk, Around the Blues. Generalnie początek udowodnił, że w Polsce słowo blues ma rodzaj żeński. Następnie na scenie Na Drodze, a na koniec rodzynki. Rewelacyjna Magda Piskorczyk z towarzyszeniem Aleksandy Siemieniuk. Coś wspaniałego. Tego koncertu słuchałem głównie z oddali, z balkonu jednego z domków. Za mną szum rzeki, przede mną szerokim echem rozbrzmiewają cudowne dźwięki tradycyjnego bluesa w różnych odmianach. Od lat wielu obserwuję tę wokalistkę, a właściwie nie zawaham się już użyć określenia osobowość bluesową i wciąż mnie zachwyca coraz to nowymi pomysłami na aranżacje i lepszą formą z występu na występ. Niedawne odkrycie, Karolina Cygonek, niestety na scenie się nie pojawiła ze względu na „obsuwę” czasową i panujące zimno, za to w Ranczu pokazała, oj pokazała co potrafi! Dnia drugiego takie osobowości jak Antoni Krupa, Przemek Chołody, Bieszczadzka Grupa Bluesowa czy w końcu zespół Osły w najciekawszym składzie z Mazim (Paweł Mikosz) na basie. Ukłony dla Maxa Ziobro, którego uważam za najlepszego bębniarza w swoim pokoleniu.

Teraz słów kilka o Tychach (tych chorzowskich). W przeciwieństwie do wszystkiego innego (wspominałem już brak organizacji pozarządowych do walki z narkomanią i alkoholizmem, brak ludzi ś.p. Marka Kotańskiego tak zaangażowanego w prawdziwe „Ku Przestrodze”?) sfera muzyczna mogłaby być krytykowana chyba tylko z czystej złośliwości. Tzn. poza doborem artystów, bo każdy, kto na festiwalu był razy choćby kilka powie, że znowu było to samo. Jednakże nagłośnienie, realizacja, wszystkie dźwięki w porządku. Fantastyczny koncert SBB. Co ciekawe, ta jedna z bardziej bluesowych spośród tegorocznych gwiazd wydawała się nie bardzo pasować. Czy na tę imprezę przyjeżdżają już tylko małolaty chcące zobaczyć Dżem i pokrzyczeń „Rysiek” (no comment) pod sceną? Podczas fenomenalnego setu, kiedy na scenie są dwie perkusje i Józef Skrzek na basie bądź klawiszach pod sceną panowała konsternacja, komentarze w stylu „dopiero się stroją?” i ogólny brak zrozumienia. Natomiast za kulisami widać jak chyba wszyscy przebywający tam w tym czasie muzycy zebrali się wokół wejść na scenę, jak najbliżej można i słuchali – niektórzy wręcz dosłownie – z otwartymi ustami. Tak, każdego kto choć trochę zna się na rzeczy występ ten urzekł, szkoda że takich osób niewiele było wśród publiczności. Ciekawy był również występ Szkota Ray’a Wilsona z grupą Stiltskin. Skoro powiedzieliśmy już, że wykonawcy jak zawsze, to dodać należy, że również jak zawsze bardzo udane dali koncerty m. in. Śląska Grupa Bluesowa, Kasa Chorych, Krzak. Osobiście do gustu przypadł mi ten ostatni.

Na koniec krótkie podsumowanie. Festiwal w Bieszczadach – magiczny, niekomercyjny, klimatyczny, wspaniały. Koniec i kropka, bo popadłbym w przesłodę. Festiwal Muzyczny im. Ryśka Riedla – już nie tyski, za co winy żadnej nie ponoszą organizatorzy, już nie „Ku Przestrodze”, za co ponoszą odpowiedzialność pełną i co uważam za błąd. Zmiana lokalizacji została wymuszona, miasto zachowało się bardzo nieładnie, niewdzięcznie i przede wszystkim w pełni niesłusznie. Czy jednak Wojewódzki Park Kultury i Wypoczynku w Chorzowie to dobra lokalizacja? Owszem, nawet, jeśli nie najlepsza z możliwych, to zdecydowanie akceptowalna, gdyby nie fakt, iż impreza ograniczona była do terenu Pól Marsowych, które są zdecydowanie za małe. Wydaje się, że organizatorzy mogli zrobić więcej. Pewny jestem, że można było i przede wszystkim należało zrobić cokolwiek dla próby ratowania chociażby części klimatu imprezy. A jak powinniśmy zachować się my? Czy należy opuszczać przyjaciół w potrzebie? Pytanie retoryczne. Festiwal jest takim przyjacielem w potrzebie, wydarzeniem, z którym tak wiele łączyło tak wielu w tak przepięknych chwilach. Ale czy gdy przyjaciel staje się zupełnie inny, zmienia całkowicie i to w stu procentach na gorsze, czy wciąż jest naszym przyjacielem? A może tego przyjaciela już tak naprawdę nie ma? Mamy przed sobą coś zupełnie innego? Czy kiedy nie ma już tego wszystkiego, co stanowiło o przyjaźni jest sens udawania, że mamy ze sobą nadal coś wspólnego? Cóż, wydaje mi się, że na pewno warto szczerze mówić, co nam się nie podoba, przecież nie stało się nic, czego nie można by odwrócić, poprawić. Na pytanie czy pojawię się w Chorzowie za rok odpowiem, kiedy sam sobie odpowiem nie na pytanie „po co na ten właśnie festiwal jeździłem od samego jego początku”, bo to wiem doskonale. Poszukam odpowiedzi na pytanie: Co ma wspólnego Festiwal Muzyczny im. Ryśka Riedla z Tyskim Festiwalem Muzycznym im. Ryśla Riedka „Ku Przestrodze”?

Paweł Ciepliński

P.S. Końmi i łańcuchami nikt mnie nie odciągnie od przyszłorocznej wizyty w Wetlinie na piątej edycji BiesCzad Bluesa!

Źródło: Blues.pl

Wygraj zaproszenie na Rock & Blues Stars!

opublikowano w dziale Polska

Gitarowy pirotechnik z Teksasu – Chris Duarte, znany z zespołów Alberta Collinsa i Johna Mayalla – Coco Montoya, jeden z założycieli grupy The Yellowjackets – Robben Ford i Chantel McGregor – młoda dama brytyjskiego bluesa to gwiazdy, które na zaproszenie Agencji Tangerine 13 listopada pojawią się w warszawskim klubie Progresja na wyjątkowym koncercie Rock & Blues Stars.

Wraz z Tangerine przygotowaliśmy dla Naszych Czytelników konkurs, w którym do wygrania są dwa pojedyncze zaproszenia na ten interesujący wieczór, każde o wartości aż 150 zł! Żeby zdobyć konkursowe bilety należy odpowiedzieć na pytanie: jak nazywają się dwie ważne, amerykańskie wytwórnie płytowe, dla których w swojej karierze nagrywał Coco Montoya?

Odpowiedzi, ze słowem „Konkurs” w temacie, prosimy przysłać na redakcyjny adres e-mail blues@blues.pl. W treści wiadomości należy podać swoje imię i nazwisko, adres, a także kontaktowy numer telefonu. Na Wasze maile czekamy do czwartku 10 listopada, do godziny 12:00. Niedługo potem ogłosimy zwycięzców losowania.

Źródło: Blues.pl i Tangerine

Blues-rockowy lipiec

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Zapowiada się nam koncertowy lipiec, a w nim kilka naprawdę interesujących blues-rockowych występów zagranicznych wykonawców. W najbliższych tygodniach zagrają u nas Taj Mahal, grupa King King i Australijczyk Claude Hay, który rozpoczął właśnie polską trasę koncertową. Dopiero co wyjechali z Polski Gov’t Mule. 1 lipca zagrali w warszawskiej Progresji, a dzień później w krakowskim klubie Studio pokazując to samo, co na sześciopłytowym „The Georgia Bootleg Box” – że Muł w żywym kontakcie to jedyne w swoim rodzaju muzyczne doznanie.

Za ich koncerty odpowiedzialna była Agencja Tangerine. Ta sama, dzięki której 25 i 26 lipca wystąpi w Polsce bluesman Taj Mahal. To, że będziemy mieć do czynienia z żywą legendą bluesa nie podlega dyskusji. Ale co zagra trudno powiedzieć, bo z Taj Mahalem nigdy nie wiadomo, czy trafimy na porcję surowego akustycznego bluesa, czy może world music z odrobiną reggae czy wpływów Afryki – taki jego urok. Zresztą, wystarczy rzut ucha na którąś z jego płyt, czy to ostatnie produkcje, czy klasyczną koncertówkę „The Real Thing”, by zrozumieć jego specyfikę.

Ale te dwa koncerty zapowiadają się niezwykle ciekawie także z innego powodu – supportem przed Taj Mahalem będzie najgorętszy obecnie brytyjski blues-rockowy band, King King, promujący płytę „Standing In The Shadows”. Ci ze słuchaczy, którzy mocniej się interesują sceną bluesową na Wyspach powinni rozpoznać głos wokalisty. To Alan Nimmo, ten sam, który z bratem Stevie’m występuje jako The Nimmo Brothers. King King to jego nowy, solowy projekt, którego drugą płytę wydała właśnie brytyjska wytwórnia Manhaton Records. Trochę w tym blues-rocka, trochę soulu i melodyjnej ballady, a wszystko zagrane z wyczuciem i werwą. Jeśli koncertowo ten materiał wypada tak jak muzyka The Nimmo Brothers, której niżej podpisany miał okazję słuchać na żywo podczas Harvest Time Blues Festival w irlandzkim Monaghan, szykują się nam dwa naprawdę gorące wieczory.

Muzyczne wrażenia na najwyższym poziomie – i nie ma w tych słowach odrobiny przesady, co sprawdzili już choćby bywalcy Satyrbluesa w Tarnobrzegu – zapewni z pewnością polska trasa koncertowa człowieka-orkiestry z Antypodów. „Rasowy do szpiku kości i bezlitosny jak australijski interior” – na taki komplement z ust redaktora naczelnego Magazynu Gitarzysta zasłużył Claude Hay, jeden z najciekawszych artystów na australijskiej scenie, łączący gitarową roots music z elektronicznymi loopami. Przyjazd do polski jest dla niego okazją do promocji dwóch nowych płyt. Pierwsza to wydana w Australii „I Love Hate You”, bardzo nowoczesna w brzmieniu, która równie dobrze co w odtwarzaczu miłośnika roots music sprawdziłaby się podczas piątkowej imprezy w modnym warszawskim klubie.

Druga to wydana w Polsce „Live In Tarnobrzeg”, bardziej surowa, będąca zapisem koncertu jaki odbył się w mieście satyry i bluesa w ubiegłym roku. Już teraz warto sięgnąć po kalendarz i zarezerwować w nim koncertowe daty.

Przemek Draheim

Wydawca: Provogue Records, Manhaton Records, Claude Hay, Stowarzyszenie OKO
Posłuchaj: Odsyłacze w tekście

Claude Hay w Polsce

opublikowano w dziale Polska

Trwa trasa koncertowa Claude’a Haya (fot. strona domowa artysty) – Australijczyka, którego polska publiczność poznała za sprawą koncertu na tarnobrzeskim festiwalu Satyrblues. Muzyk odwiedził już Warszawę – z pierwszym z dwóch tamtejszych koncertów, a dziś, to jest 5 lipca, wystąpi w Rzeszowie w Studiu Polskiego Radia Rzeszów. Kolejne koncerty odbędą się 6 lipca w Przybysławicach, 7 lipca w Warszawie, 10 lipca w Toruniu i 11 lipca w Kartuzach.

Zachętą do wybrania się na występ Claude’a Haya niech będzie wywiad opublikowany wcześniej w Magazynie Gitarzysta, jaki z artystą – o nocowaniu na plaży, grze na ściennych dekoracjach i gitarach z kuchennego blatu – przeprowadził z ramienia Blues.pl Przemek Draheim:

Blues.pl: „Trzecia płyta jest już na ukończeniu. Nagrania zaczęły się rok temu w Sun Studio w Memphis, w tym samym miejscu gdzie Elvis nagrywał swoje pierwsze piosenki” — taka wiadomość zaserwowałeś fanom w ubiegłym roku. Dziś płyta jest gotowa i brzmi wyśmienicie. Wybór miejsca nagrania był niezwykły, szczególnie jak na artystę z Australii, który do Memphis nie ma „po drodze”. Dlaczego Sun?

Claude Hay: Trochę przypadkiem. Tak naprawdę nie planowałem, że materiał na płytę będę nagrywał właśnie tam. Odbywałem wówczas trasę po Stanach i miałem kilka dni wolnego w Memphis, więc wybrałem się do Sun Studio jako zwykły turysta. Kupiłem bilet i jak dziesiątki innych osób pokręciłem się po tych starych pomieszczeniach podziwiając pamiątki po muzycznej przeszłości tego legendarnego miejsca. Swoją drogą bardzo taką wycieczkę polecam — to niesamowite miejsce i wszystko wygląda tam jak kiedyś, za czasów narodzin rock’n’rolla. Pod koniec wycieczki przewodnik wspomniał, że studio cały czas działa i można je wynająć, więc bez szczególnego namysłu umówiłem sesję. To był dobry moment, bo dopiero co napisałem kilka nowych piosenek i potrzebowałem miejsca, w którym mógłbym pomysły przelać na taśmę.

Brzmienie vintage musiało Ci zatem wpaść w ucho. Czy to dlatego zdecydowałeś się przerobić własnego minivana na studio nagrań, dodajmy z prysznicem na pokładzie?

„Stormy”, mój minivan, to mój drugi dom. Kocham to miejsce, bo właściwie tak powinienem o nim mówić, nie jak o samochodzie. Kiedy jest się podróżującym muzykiem hotele, często o nie najwyższym standardzie, stają się uciążliwością i dużo milej jest skończyć koncert i udać się do przytulnego vana. Człowiek czuje się trochę jakby wracał do domu, tym bardziej, że w środku jest naprawdę wygodnie. Nie ma dla mnie nic lepszego, niż skończyć koncert, a potem pojechać na plażę, spędzić tam noc i rano przygotować sobie jakieś śniadanie nad wodą. Z części mieszkalnej w samochodzie korzystam dużo częściej niż ze studia — miałem wobec niego duże plany, ale jeszcze nie zdążyłem się nim tak naprawdę nacieszyć. Rocznie wykręcam tym vanem ponad sto tysięcy kilometrów, więc czasu na zabawę pozostaje niewiele.

Takie niecodzienne zabawki, za którymi stoi duch niepokornego majsterkowicza to twoja specjalność. Gitarę, na której grasz zrobiłeś sam z kuchennego blatu. Czego brakowało Ci w innych instrumentach lub co szczególnego chciałeś osiągnąć bawiąc się w „do it yourself”?

Zacznijmy od tego, że budowanie gitar jest czymś, co po prostu bardzo lubię robić. To hobby, które sprawia mi wiele radości i pozwala zapomnieć o codziennych problemach, jak dla niektórych wędkowanie. To stanęło u podstaw pomysłu na własną gitarę. Za tym szły konkretne potrzeby. Szukałem gitary, która będzie się sprawdzała przy loopowaniu dźwięków, stąd dwa gryfy, i sama z siebie pozwoli mi na bardzo różne brzmienia, stąd przełączniki i pokrętła. Najpierw szukałem czegoś takiego w sklepach, a kiedy niczego nie znalazłem zebrałem części i wziąłem się do pracy. Rzeczywiście, korpus gitary zrobiłem ze starego klonowego blatu kuchennego, który ktoś wyrzucił na przydomowy chodnik. Z niego powstała „Betty”, moja ukochana gitara.

Słuchając nagrań z ostatniej płyty „I Love Hate You” rzuca się w uszy brzmienie gitary — czasem ciężkie i elektryczne, innym razem do złudzenia akustyczne. Jak uzyskałeś to brzmienie?

Dźwięk akustyczny pochodzi z mostka piezo marki L.A. Baggs. To niesamowita zabawka — daje tłusty, akustyczny sound, a wystarczy przełączyć magiczny pstryczek i gitara brzmi jak Strat. Przełączamy drugi raz i ze Strata robi się solidny bas. Genialnie się to sprawdza przy loopowaniu, oszczędza mi dużo czasu.

Jednym z twoich instrumentów jest sitar. Skąd pomysł na włączenie go do arsenału?

Byłem kiedyś na imprezie w mieszkaniu, w którym wisiał na ścianie jako ozdoba. Kiedy atmosfera była już mocno rozluźniona zdjąłem go ze ściany i zacząłem grać na nim slidem. Okazało się, że w połączeniu ze slidem wydaje piękne, wyjątkowe brzmienie. Właścicielka domu była bardzo zdziwiona — bo ponoć nikt wcześniej na tym instrumencie nie grał — i dała mi ten sitar w prezencie. Po powrocie do domu rozebrałem go na części i złożyłem według swoich potrzeb. Teraz ten instrument po prostu śpiewa!

Twoja instrumentalna wyobraźnia poszła dalej, bo zamiast zakończyć majsterkowanie na budowaniu lub przerabianiu instrumentów, zbudowałeś sobie cały zespół… Sąd taki pomysł i ostatecznie takie, a nie inne jego wykonanie, bo przecież obok tradycyjnych instrumentów perkusyjnych wszedłeś w świat loopów i elektroniki…

Jak ze wszystkim w życiu zaczęło się od małych rzeczy, które urosły w coś znacznie większego. Uwielbiam elektronikę i wszelkie zabawy z modyfikowaniem przedmiotów, co bardzo się przydaje w muzyce, zwłaszcza gdy jesteś twórcą poszukującym. Jak wiadomo, potrzeba jest najlepszą matką wynalazków, więc pewnego dnia, gdy grałem na gitarze poczułem, że do mojego brzmienia idealnie pasowałby werbel, a że obie ręce miałem już zajęte, wymyśliłem sposób, żeby grać na werblu obsługując go stopą, jak hi-hat. Do werbla dołączyłem, potem inne rzeczy, aż w końcu zbudowałem sobie cały zespół. Pewnie gdybym do tego wszystkiego doszedł jednego dnia mogłoby mnie to przerosnąć, ale że było rozłożone w czasie to udało się dokładnie tak, jak to sobie wymyśliłem.

Ulubione pedały/efekty?

Bardzo lubię Electro Harmonix Pog, Z.Vex Fuzz Factory, loopery DigiTech, pedały wah-wah Dunlopa. Z rzeczy komputerowych preferuje Guitar Riga.

To brzmienie musi się podobać nie tylko twoim fanom, skoro np. utwór „Get Me Some” zdobył nagrodę Australian Blues Music Award za „Najlepszą piosenkę roku 2011”, a cała płyta dotarła do 9 miejsca na bluesowej liście amerykańskiego Billboardu — żeby nie wspomnieć o miejscu na liście najlepiej sprzedających się płyt bluesowych na Amazon.com. Nie boisz się eksperymentować, także w tekstach, czasem z dużym przymrużeniem oka?

Tak, czasem, jak właśnie z „Get Me Some”, staram się puścić oko do publiczności i po prostu nagrać śmieszną piosenkę. Jedna z amerykańskich rozgłośni radiowych upodobała sobie ten numer dodając go do playlisty — a że ich słuchalność to ponad dwadzieścia dwa miliony osób, czyli tak, jakby piosenkę usłyszała każda osoba mieszkająca w Australii, więc ruszyła machina powodując duże zainteresowanie mediów moją muzyką.

Z perspektywy europejskiego słuchacza australijska muzyka, szczególnie roots, ma w sobie coś nie do podrobienia — od razu wyróżnia się na tle grania z Europy czy USA. Czerpie z tradycji, nie boi się „brudu”, nie ucieka przed łamaniem schematów i szukaniem nowych brzmień. Czy podobnie odbiera to Australijski muzyk podróżujący po świecie?

Tak, czuję to podobnie. Rzeczywiście Australia ma swoje własne brzmienie i choć trudno mi powiedzieć dlaczego, to na pewno je słychać. Może ze względu na nasz styl życia? Większość z nas wychowała się na tak zwanym „Oz pub-rocku”, a gdy pomieszasz to z tradycyjnym bluesem i naszym trochę leniwym usposobieniem, to voila.

Po takiej rozmowie trudno pytać czym zaskoczysz polską publiczność podczas koncertów w naszym kraju… Jak nastrój przed tak egzotyczną wycieczką? I co po niej?

Nie mogę się doczekać tej wyprawy. To wielki plus z bycia muzykiem — możliwość podróżowania, poznawania nowych miejsc i przeżywania coraz to nowych emocji. To bardzo działa na wyobraźnię i inspiruje. Po wizycie w Polsce jadę do Holandii na kilka koncertów. Potem powrót do domu i długa krajowa trasa promująca nowy album.

Życzę więc udanych koncertów, już z nową, jeszcze ciepłą płytą „I Love Hate You”. Czego słuchacze powinni się po niej spodziewać?

W porównaniu z poprzednim longplay’em, ten nowy jest chyba bardziej zadziorny, rockowy, z dużą dawką rootsowo brzmiącej gitary slide, ale też jeszcze poważniejszym potraktowaniem zabawy z loopami. Jak każdy muzyk staram się rozwijać z płyty na płytę, szukać czegoś nowego i myślę, że mi się to udało osiągnąć na nowym albumie. Mam nadzieję, że efekty poznacie osobiście na koncertach.

Źródło: Blues.pl

Konkursowy czerwiec! Wygraj płyty pod patronatem Blues.pl!

opublikowano w dziale Polska

Ostatnie kilkanaście tygodni przyniosło aż pięć niezwykle interesujących płyt wydanych pod patronatem Blues.pl, na których każdy miłośnik bluesa i jego okolic znajdzie coś dla siebie. Fanom rockowej odmiany bluesa przypadnie do gustu album Gienek Loska Band (wyd. Sony Music Poland); miłośnikom eksperymentów spodobają się krążki Romka Puchowskiego (wyd. Soliton) i młodego autora piosenek Maćka Żuka (wyd. Sofresh Label); zakochanych w fortepianie zachwyci Maciej Markiewicz (wyd. „Muza” Polskie Nagrania); zaś tych, którzy spragnieni są dźwięków z pogranicza bluesa i jazzu rozkołysze serialowy Dr House, czyli Hugh Laurie (wyd. Warner Music Poland).

Razem z wydawcami tych ciekawych albumów przygotowaliśmy serię konkursów dla Naszych Czytelników, w których co tydzień będzie można wygrać jedną z płyt. Żeby to zrobić należy polubić Blues.pl na Facebooku, a potem wykazać się wiedzą i szczęściem. Zapraszamy do zabawy!

Źródło: Blues.pl

Festiwal Muzyczny im. Ryśka Riedla startuje

opublikowano w dziale Polska

„Spotkania nieformalne muzyków” w chorzowskiej Leśniczówce odbywające się 25 lipca stanowić będą wstęp do piętnastej edycji Festiwalu Muzycznego im. Ryśka Riedla, który w pełnej krasie rozpocznie się w sobotę 27 lipca przesłuchaniami konkursowymi. W ramach wydarzenia, które co roku cieszy się dużym zainteresowaniem publiczności, w Parku Śląskim w Chorzowie na terenie „Pól Marsowych” wystąpią między innymi: Jacek Dewódzki & Revolucja, Śląska Grupa Bluesowa, TSA, Cree i Riders. Wśród gwiazd festiwalu nie zabraknie Dżemu i grupy Perfect. O wszystkich przewidzianych w ramach imprezy punktach programu przeczytacie na stronie festiwalu.

Źródło: www.festiwalryska.pl

Various Artists „4 Blues Guitar Masters”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Lucky Peterson, Magic Slim, Joe Louis Walker i Bill Perry to czterej mistrzowie bluesowej gitary, których nagrania zebrano na albumie „4 Blues Guitar Masters” wydanym przez francuską wytwórnię Dixiefrog. Miłośnicy sześciu strun znajdą tu wiele dobrego. Bill Perry to gitarzysta znany publiczności Jimiway Blues Festival, któremu na początku nowego millenium wieszczono dużą karierę zachwycając się nie tylko jego instrumentalną biegłością, ale także – co wcale nie jest normą – umiejętnością pisania ciekawych, nieszablonowych tekstów piosenek. Niestety, świetlaną perspektywę przerwał atak serca w wieku pięćdziesięciu lat. Równie smutna wiadomość obiegła bluesowy światek w lutym tego roku wraz ze śmiercią gitarzysty Magic Slima, którego także słyszymy na albumie „4 Blues Guitar Masters”. To chicagowski blues ze starej szkoły. Chicagowskim bluesem, chociaż przyprawionym sowicie bardziej nowoczesnymi muzycznymi przyprawami, od soulu po odrobinę funky, zachwyca publiczność Joe Louis Walker – chyba największy w tym płytowym zestawieniu specjalista od techniki slide, czyli ślizgania się metalową rurką po strunach gitary. Na longplay’u można go posłuchać choćby w żywiołowym „Midnight Train” czy w powolnym, trwającym ponad siedem minut rozlanym bluesie z pięknie budowaną atmosferą i nastrojem, „Blackjack”. Premierowe utwory na krążku należą do Lucky Petersona – aktywnego na muzycznej scenie przez niemal całe swoje życie, i to dorosłe i wcześniej to dziecięce. Peterson pojawił się na muzycznej scenie jako cudowne dziecko, a dokładniej uzdolniony muzycznie sześciolatek, który wykonując wyprodukowaną przez Willie’go Dixona piosenkę „1-2-3-4” zachwycał miliony amerykańskich telewidzów. Nic dziwnego, że po takim wstępie do droga do kariery nie była ani długa, ani wyboista. Oczywiście trzeba przy tym zaznaczyć, że Peterson naprawdę ma muzyczny talent – śpiewa, znakomicie gra na gitarze i organach Hammonda, co zresztą potwierdza na każdej kolejnej płycie – także składance Dixiefroga będącej krązkiem w sam raz do przesłuchania w nastroju na klasyczne, gitarowe brzmienia.

Przemek Draheim

Wydawca: Dixiefrog
Posłuchaj: www.bluesweb.com

Ciekawi nieznani

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Bluesowych wykonawców, którzy czekają jeszcze na odkrycie przez szerszą publiczność jest na amerykańskiej scenie bez liku. Warto zagłębić się w ten temat, bo jest do odkrycia sporo niezwykle miłych dla ucha dźwięków. Takich na przykład, jak na nowej płycie Jake’a Leara – „Diamonds & Stones”. „Weźmy intensywność gitarowej techniki Stevie Ray Vaughana i dodajmy do niej umiejętność pisania piosenek Boba Dylana – to co z tego połączenia wychodzi, to muzyka jaką swoim słuchaczom serwuje bluesman Jake Lear” – tak o naszym bohaterze pisał Elmore Magazine. Trudno powiedzieć, czy aż tak daleko idące porównania są najwłaściwsze, ale nie sposób odmówić Learowi pomysłu na siebie i swoją muzykę. Na „Diamonds & Stones” towarzyszą mu tylko dwaj muzycy: basista i perkusista – ten ostatni z wieloletnim doświadczeniem w house bandzie wytwórni STAX czy zespole Alberta Kinga. Skład skromny, ale idealnie pasuje do grania inspirowanego juke jointowym brzmieniem głębokiej Delty. To juke jointowe granie to chyba jeden z ulubionych sposobów muzykowania Leara – widać to szczególnie na dostępnym w serwisie YouTube filmiku, gdzie Lear z zespołem rozstawili się na jakimś parkingowym wieździe gdzieś między dwoma budynkami i w takiej scenerii dali nieformalny uliczny koncert dla zgromadzonych wokół przechodniów. Sądząc z tego co widać i słychać na filmie, zabawa była tam przednia.

Zabawy nie brakuje na nowym krążku formacji Stevie Dupree & The Delta Flyers – „Dr Dupree’s Love Shop”. The Delta Flyers to tak naprawdę dwóch gentlemanów, wokalista Stevie DuPree i gitarzysta Travis Stephenson, którzy przy okazji każdej sesji nagraniowej otaczają się interesującymi, myślącymi podobnie muzykami. Tym razem w studiu w teksańskim Austin towarzyszyli im między innymi jedna z najpopularniejszych dziś w Stanach Zjednoczonych bluesmanek, wokalista i pianistka Marcia Ball; uznany teksański gitarzysta Derek O’Brien i Mark Kaz Kazanoff – saksofonista i ceniony producent muzyczny. Wyszła z takich składników bardzo radosna płyta, idealna dla miłośników grania rodem z gorącego Teksasu.

Ciekawie wypada także longplay „Lather Rinse Repeat” firmowany przez formację Jason Vivone & The Billy Bats. Echa Johna Lee Hookera w kompozycji otwierającej płytę to jak najbardziej uzasadnione skojarzenie i to mimo, że Vivione nie działa na surowej brzmieniowo scenie Detroit, a na bardziej jazzującej scenie Kansas City. Ale to granie sprzed lat, echa Hookera, Howlin’ Wolfa czy Muddy’ego Watersa są mu szczególnie bliskie tyle, że zamiast kopiować mistrzów przekłada ich stylistykę na współczesny muzyczny język – co słychać poniżej we fragmencie występu z telewizyjnego studia. Świetnie mu to wychodzi. Dla tych słuchaczy, którzy lubią odkrywać nieznane, godne polecenia.

Przemek Draheim

Wydawca: Jake Lear, Jason Vivone & The Billy Bats, Stevie DuPree & The Delta Flyers.
Posłuchaj: Odsyłacze w tekście

Festiwal Muzyczny im. Ryśka Riedla opisany

opublikowano w dziale Polska

Lato to dla miłośników bluesa i rocka czas festiwali. Ten, który fani twórczości Ryszarda Riedla upodobali sobie szczególnie odbył się 27 i 28 lipca w Parku Śląskim w Chorzowie. O tym jak wyglądała tegoroczna, piętnasta edycja Festiwalu Muzycznego im. Ryśka Riedla przeczytacie w relacji Karola Dudy:

Przez dwa lata wiele się może zmienić, ale nie musi. Dwa lata minęły odkąd ostatni raz postawiłem stopę na tyskiej, pardon, chorzowskiej ziemi i uczestniczyłem w Festiwalu Muzycznym im. Ryśka Riedla – człowieka będącego inspiracją dla wielu. Szybki marszobieg, odebranie legitymacji prasowej i już jestem na terenie festiwalu. W zasadzie nic się nie zmieniło, może budek z pamiątkami trochę mniej. Widzę nawet znajome twarze: ten sam pijany osobnik śpiący w trawie, ta sama młodzież ubrana w barwy hipisowskie, rodziny z dziećmi (cieszy to, że rodziciele dbają o pociechy – wiele z nich miało słuchawki chroniące przed hałasem, co muszę przyznać bardzo się przydaje!).

Na scenie zespoły konkursowe, rozpoczął zespół Sheep. Wśród słuchaczy dyskusja: chodzi o owieczkę czy o stateczek? Owieczki bynajmniej łagodnymi barankami nie są. Hardrockowe szaleństwo w najlepszym wydaniu, potężne gitary i charyzmatyczny gitarzysta, lider. Z pewnością warto trzymać rękę na pulsie i bywać na ich występach. Jury uhonorowało ten energiczny występ drugim miejscem. Po nich na deskach rozgościli się muzycy z Root Rockets. Przyznam, że ich ni to rockowe ni to reggae’owe granie średnio mi przypadło do gustu. Nie mogę jednak odmówić im dojrzałości kompozycyjnej, a wokaliście świetnego głosu. Jednak Jury się podobali. Trzecie miejsce. Teraz przejdę do zespołu numer jeden spośród moich festiwalowych „odkryć”. Andy MC. Kolaż stylistyczny. Oni sami wymieniają Def Leppard jako jedną ze swoich inspiracji. Ja dosłuchuję się u nich wpływów zespołów hair metalowych – Motley Crue czy wczesnego Guns n’ Roses (zwłaszcza w grze i imagu gitarzysty solowego, Krychy). Z kolei ich partie gitar unisono przywodzą na myśl nieodżałowane Iron Maiden. Do tego teksty po polsku, co dla mnie jest dużym plusem. To, że zespół nie dostał się na pudło nic nie znaczy: całe pole namiotowe śpiewało ich teksty. Taka dygresja: Stephen Davis w biografii Guns n’ Roses powiedział, że zespół rockowy powinien mieć dobrze wyglądającego basistę, charyzmatycznego wokalistę, szalonego perkusistę i gitarzystę wyglądającego jak postać z kreskówki. Ten zespół to ma, co w połączeniu z nieeksplorowanym w naszym kraju gatunkiem muzyki (Silver Samurai to jednak za mało) i potężnymi refrenami powoduje, że nie widzę powodu by nie odnieśli wielkiego sukcesu. Jeśli lubicie dobrą muzykę i chcecie się zabawić na koncercie to idźcie na ich występ. W tym momencie wraz z towarzyszącym mi starym festiwalowym weteranem poszliśmy skorzystać z fontanny by się schłodzić. Upał niesamowity i zero cienia, każdy by wymiękł. Do tego od pewnego momentu jedynym chłodnym napojem, który był dostępny było piwo. Tłumaczy to ilość opadłych w trawę ludzi. Temperatura piekielna, a zespoły jeszcze podsycały atmosferę. Po chwili ochłody przyszła kolej na akustyczny koncert Kuwejta. Sympatyczny pan, sprawność w grze na gitarze akustycznej i dobre teksty („Jestem zły. Diabeł mi ostrzy kły”) na pewno na długo zapadną mi w pamięć.

Blues Experience, jeden z faworytów konkursu. Przepiękna wokalistka Anna Pawlus-Szczypior – ozdoba zespołu na dodatek posiadająca fenomenalne warunki głosowe i, co najważniejsze, umiejąca się głosem bawić i traktować go jak instrument (jej scatowanie – miodzio). Do tego zespół nie ustępuje jej w sprawności muzycznej, a każdy jest osobowością sceniczną. Był to ich drugi koncert na jakim byłem i już wyglądam kolejnego, warto poznać! My z Delty. Ciekawy zespól, z bardzo dobrym feelingiem i tekstami. Ciekawe granie i z pewnością warto zwracać na nich uwagę oraz zobaczyć na żywo. Uwagę zwraca Mariusz „Mario” Zarzeczny na harmonijce. Wróżę mu karierę, chociaż brakowało mi pewnego „odjazdu” w jego grze. Jeśli to czytasz: nie bój się i daj czadu! A po nich… Ten skład pozamiatał. Niczym wikingowie pozostawiający po sobie spaloną ziemię i złupione wioski przetoczyli się po uszach słuchaczy i zatarli wrażenie, jakie pozostawili poprzednicy. Po prostu hard rockowi herosi. Łukasz „Łyczek” Łyczkowski, który współpracuje z Leszkiem Cichońskim, jest wokalistą, którego stawiałbym w jednym rzędzie z Milesem Kennedym i – kto wie czy także nie – Robertem Plantem. A przy tym jest posiadającym dobry kontakt z publicznością konferansjerem. Na gitarze towarzyszył mu prawdziwy smok o ksywie… Smok. Gigant, porównywałbym go z Zakkiem Wyldem (jeśli chodzi o charyzmę i gitarę Gibsona). Niesamowite riffy i solówki, mógłby iść w szranki nawet z Andrzejem Nowakiem, który królował na scenie parę godzin później. Zespół potęga zostawiający z chęcią usłyszenia czegoś więcej. Czekam na płytę! Czarny koń konkursu. Chyba nikogo nie zaskoczyło, że wygrali. Jedyne, co mogę zarzucić to teksty piosenek, które poza ostatnią były anglojęzyczne. Konkurs zamykali Jumanji. Trochę się obawiałem ich reggae’owego grania, jako że nie jestem fanem, lecz przyznam, że grali świetnie. Wspaniałe teksty po polsku, świetny puls i show na scenie. Mimo drobnych problemów technicznych dali czadowy występ. Kupili mnie, a ja kupię ich obie płyty.

Tyle, jeśli chodzi o konkurs. Przyznam, że poziom mnie zachwycił i z pewnością wiele z zespołów występujących zyskało sporo nowych fanów. Smucą mnie jedynie nadchodzące wydatki, tyle płyt do kupienia.

Po konkursie przyszedł czas na Revolucję Jacka Dewódzkiego. Nie słyszałem ich wcześniej, nie śpiewałem z publicznością, nie pogowałem. Ale słuchałem i zespół ma „to coś”. Podobali mi się zarówno instrumentalnie, jak i tekstowo i wokalnie. Jacek dalej jest bardzo dobrym wokalistą i dowcipnym frontmanem. Przyznam, że na kolejny koncert czekałem z niecierpliwością. Weterani, bohaterowie i idole ze Śląskiej Grupy Bluesowej nie zawiedli. W czasie koncertu zaprosili też na scenę Adama Kulisza. Zagrali znane utwory, które z przyjemnością wyśpiewałem wraz z Janem. Leszek Winder jak zwykle zachwycał solówkami na gitarze (chociaż grał dość ciężko, czyżby to efekt płyty „Krzak Experience”?), Mirek Rzepa opanowaniem basu, a Michał Giercuszkiewicz swoim pulsem (dla mnie najlepszy perkusista, jakiego miał Dżem). Ich wykonanie „Modlitwy bluesmana w pociągu” było najlepszym, jakie słyszałem. Adam Kulisz jak zwykle pokazał klasę i udowodnił (chociaż czy jest sens żeby tutaj cokolwiek udowadniać?), że jest jedynym w naszym kraju, który przekonująco zagra nawiązując do Johna Lee Hookera. Co nie znaczy, że nie ma swojego stylu. Już pierwsza nuta wystarczy by poznać, kto dzierży wiosło.

Po Śląskiej Grupie Bluesowej przyszła kolej na heavy metalowych gigantów. TSA tryumfowało. Ze swoich evergreenów zagrali jedynie „51”, lecz koncert był totalny. Wspaniałe solówki i Andrzej Nowak, który jest dla mnie polskim królem riffów i całkowitym dominatorem sceny. Oczywiście Stefan Machel też pokazał klasę, jednak co Nowak to Nowak. Marek Piekarczyk jak zwykle mówił o pacyfizmie oraz przedstawił postać Ryśka jako zwykłego faceta, jego kolegę. Urzekło mnie to. Występ Cree był dziwny. Po prostu. Nie, że zagrali źle, ale bez konferansjerki, jedyne co Bastek powiedział, to że utwór, „Po co więcej mi” dedykuje swoim rodzicom. Panowie pokazali klasę, jednak lekki niedosyt pozostał… Niepokojącym dla mnie wydaje się też fakt, że Bastek nie wystąpił z Dżemem na koncercie finałowym, jak miał w zwyczaju. „Źle się dzieje w państwie duńskim”?

Adam Palma. Trochę się bałem jak się obroni muzyka instrumentalna na festiwalu, ale wirtuozeria tego Pana będącego polskim Tommy Emmanuelem porwała wszystkich, a zagranie „Zielonego Piotrusia” Dżemu przed występem gwiazd wieczoru było wyśmienitym posunięciem. Brawo panie Adamie!

Kiedy Dżem wszedł na scenę serce zastygło. Mój ukochany polski zespół, od którego zacząłem przygodę z muzyką. Zawsze wspaniali, bez jednej złej piosenki na koncie. Nie zawiedli. Materiał poza sztandarowymi utworami takimi jak „Whisky”, „Wehikuł czasu”, „Mała aleja róż”, „List do M”, podczas którego pojawiły się światła zapalniczek czy „Autsajder”, gdzie pojawił się spodziewany przeze mnie Partyzant. Cieszyła mnie obecność utworów z okresu gry z Jackiem Dewódzkim (szkoda, że nie zaproszono go na scenę), jak „Kilka zdartych płyt” czy „Zapal świeczkę”. Cieszył też „Prokurator”, którego usłyszałem pierwszy raz na żywo. Jurek Styczyński dał czadu, co tu dużo mówić jest wirtuozem niesamowitej klasy, a ze swojego Gibsona „Bullseye” wydobywał dźwięki niezwykłe. Dziwiła mnie mała ilość solówek Adama Otręby, ale to może przesada z mojej strony. Maciej Balcar ma niesamowity kontakt z publicznością, a z Dżemem pasują do siebie jak tryby dobrze działającej maszyny. Koncert mógłbym być trochę dłuższy, ale upalny dzień dał wszystkim w kość. Zmęczony, ale zadowolony i z uśmiechem na ustach udałem się na spoczynek.

Drugi dzień i przewidziany przeze mnie wynik konkursu I – Sold My Soul, II – Sheep, III – Roots Rockets. Trochę się zawiodłem, że Jumanji czy Andy MC nie dostali się na pudło, ale nie można mieć wszystkiego. Łukasz Kurpiewski mnie powalił. Gitarowy wymiatacz najwyższej półki, wstyd powiedzieć, że go wcześniej nie znałem. Na pewno nadrobię i będę pilnie śledził jego karierę. L’Orange Electrique bardzo lubię. Krakowska formacja o, jak mniemam, ugruntowanej pozycji na naszej scenie. Już na Rawie Blues sprzed dwóch lat mnie kupili. Dobry, dobry, dobry band, który trzeba znać. Co mogę dodać? Solidne granie bez fuszerki. Redakcja mnie niesamowicie zaskoczyła. Cudowny skład, ich frontman, który miał najlepszy kontakt z publicznością. W tym skok ze sceny i wręczenie mikrofonu fance by zaśpiewała refren „Tak jak kot”. Czad, mocarne punk n’rollowe granie, teksty po polsku oraz charyzma całego zespołu mnie kupiła. No i gitarowe wymiatanie Darka Duszy! Ścigani mnie trochę rozczarowali. Może powiem inaczej: nie wiem, co mieli na myśli grając tyle coverów. Koncert był dobry, ale zagranie przez nich dwóch kawałków Dżemu było dla mnie niezrozumiałe. Chciałem usłyszeć ich materiał, a nie cudzy. Zaskoczyli mnie coverem zespołu Human – „Polski”. Grali bardzo dobrze z powerem i feelingiem, lecz, wolałbym usłyszeć ich kawałki. Zespół wspierali Krzysztof Głuch i Jan Gałach, którzy pokazali, że zasłużyli na swoją markę! Po nich przyszła kolej na Partyzanta. Przyznam ze bałem się jak wypadnie jego muzyka na festiwalu. I wypadła przefantastycznie! Wirtuozeria, dobre teksty, energia oraz sypanie żartami („Skazani na patelnię”) i anegdotami (historia o kapeluszu i harmonijce Ryśka) sprawiły, że był to jeden z najlepszych koncertów festiwalu. A granie ołówkami na gitarze oraz „Pink Panther Theme” i „Hit The Road Jack” pewnie wprawiło niejednego gitarzystę obecnego na festiwalu w głębokie kompleksy. Później grali Ridersi oraz Zemollem. Przyznam, że z perspektywy innych występów jakie słyszałem, było dobrze jednak mnie nie powaliło. Ale to z pewnością moje zmęczenie. Słońce było zabójcze. Z kolei Riders wymiatali. Nowa wokalistka pokazała klasę, a końcówka koncertu to popis instrumentalny Mietka Jureckiego i Grzegorza Kuksa. Koncerty zamykał Perfect, no i tutaj nie zawiedli. Wspólne śpiewy i ogólnie dobra zabawa, której nastrój udzielił się wszystkim.

Festiwal Ku Przestrodze zawsze jest fantastycznym przeżyciem. Niezapomnianym i magicznym. Wspaniali ludzie, którzy zostają Twoimi przyjaciółmi po wspólnym śpiewaniu, niedobitki dzieci kwiatów, pogowanie oraz uczucie, jakie może zapewnić jedynie przynależność do jednej wielkiej koncertowej rodziny, sprawia, że chce się tam wracać co roku. Ja już odliczam dni!

Karol Duda

Źródło: Blues.pl

Bluesowy Hugh Laurie już w sklepach

opublikowano w dziale Polska

13 maja na półki polskich sklepów muzycznych trafił nowy, drugi w dorobku bluesowy album popularnego aktora Hugh Lauriego (fot. strona domowa artysty), czyli doktora House’a z bijącego rekordy popularności telewizyjnego serialu. Na płycie „Didn’t It Rain”, której wydawcą jest firma Warner Music Poland, Laurie odkrywa na nowo pionierów amerykańskiego bluesa sięgając do twórczości takich postaci jak W.C. Handy, Jelly Roll Morton czy Little Brother Montgomery. Wśród gości w studiu pojawił się między innymi laureat bluesowych Grammy, Taj Mahal. Produkcję albumu „Didn’t It Rain” powierzono Joe Henry’emu, który odpowiadał wcześniej za brzmienie „Let Them Talk”. Kilkanaście piosenek nagrano w styczniu 2013 roku w Ocean Way Studio w Los Angeles. Blues.pl jest jednym z patronów medialnych wydawnictwa.

Źródło: www.warnermusic.pl

Hugh Laurie w wywiadzie on-line

opublikowano w dziale Polska

Premiera drugiego bluesowego albumu popularnego aktora Hugh Lauriego (fot. strona domowa artysty), czyli lubianego przez polskich telewidzów serialowego doktora House’a, odbędzie się już w najbliższy poniedziałek, 13 maja. Jak czytamy na stronie wydawcy „Didn’t It Rain”, firmy Warner Music Poland, „na drugim krążku słynny Anglik wybrał się w podróż ku sercu Ameryki, gdzie odkrywa na nowo pionierów amerykańskiego bluesa. Sięga do takich twórców jak W.C. Handy, Jelly Roll Morton czy Little Brother Montgomery. Nie zapomina jednak również o bardziej współczesnych artystach. Jak choćby wspomniany Dr. John czy znany z The Animals Alan Price. Lauriego wspiera wokalnie między innymi legenda bluesa, laureat Grammy, Taj Mahal”. Blues.pl jest jednym z patronów medialnych wydawnictwa.

W oczekiwaniu na premierę zapraszamy do obejrzenia dostępnego on-line zapisu rozmowy, prezentowanej wcześniej na antenie TVP2, jaką w z Lauriem przeprowadził w Los Angeles Tomasz Kammel. Tematem wywiadu była oczywiście nowa płyta.

Źródło: www.warnermusic.pl

Dr Blues przepytany

opublikowano w dziale Polska

Nakładem wytwórni Flower Records ukazała się niedawno pierwsza płyta formacji Dr Blues & SOUL RE VISION, album „In The Midnight Hour…”. Z liderem zespołu, Krzysztofem Rybarczykiem, porozmawialiśmy o gitarze Lucille, fascynacji soulem i realiach współczesnego rynku muzycznego:

Blues.pl: Spotkaliśmy się żeby porozmawiać o muzyce, ale zanim to, nie mogę nie zapytać o gitarę z okładki – czy to TA Lucille?

Dr Blues (Krzysztof Rybarczyk): To jest absolutnie TA Lucille z TEJ serii (śmiech). Spotkałem się z B.B. Kingiem w marcu 1996 roku. To spotkanie całkowicie zmieniło mnie muzycznie. Od tego momentu jestem przede wszystkim zafascynowany grą i śpiewem Króla Bluesa, nie umniejszając znaczenia i roli innych wykonawców. Wcześniej bardziej interesowałem się twórcami z kręgu bluesa chicagowskiego, co znajduje ciągle upust w typowo bluesowej kapeli Wielka Łódź, którą prowadzę z przyjaciółmi od prawie trzydziestu lat do dziś. A grupa Dr Blues & SOUL RE VISION powstała właśnie, między innymi, jako skutek mojej fascynacji brzmieniem, bogatszą harmonią utworów i cechami stylu zespołów B.B. Kinga oraz twórców soulowych.

Blues.pl: Czy nie ma sprzeczności w byciu liderem dwóch zespołów? Czy nie czujesz się rozdarty, podzielony?

Dr Blues: Czasami spotykam się ze stwierdzeniami, mówiąc w skrócie, że „trudno służyć dwóm panom”. Ale czy ja coś dzielę, rozrywam się? Jestem liderem dwóch zespołów, bo mam pomysł na dwie odmienne stylistyki. Nie chciałem modyfikować stylu i wizerunku Wielkiej Łodzi, a równocześnie chciałem zająć się wykonywaniem soulu, który także mnie fascynował od lat, to co miałem zrobić? Stworzyłem drugi zespół (śmiech)! Dla mniej świadomych, przypadkowych odbiorców różnica stylistyczna może jest niewielka, ale dla osłuchanych bluesfanów z pewnością wyrazista. Soul to gatunek bardzo bliski bluesowi, muzycznie zawiera wiele jego elementów. Ja nie jestem rozdarty, ja po prostu wykonuję muzykę, którą kocham. I w jednym i w drugim zespole.

Blues.pl: Fascynacje B.B. Kingiem nie tylko widać po instrumencie, ale też słychać na płycie. Muzyka Dr Blues & SOUL RE VISION zdaje się mieć mocno „B.B. Kingowe” brzmienie, zarówno jeśli chodzi o gitarę prowadzącą, jak i aranżacje muzyki, czy wykorzystanie sekcji dętej. Czy to zamierzony efekt?

Dr Blues: A czy może to być przypadkowe? Moje fascynacje jako słuchacza przenoszą się na stronę wykonawczą mojej muzyki. Choć nie nazwałbym też tego co robimy kopiowaniem Mistrza. Myślę, że to obrana przez nas stylistyka narzuca określone skojarzenia. Nie odkrywamy nowych lądów. W klasycznym soulu instrumenty dęte są wszechobecne i stanowią podstawę jego tradycyjnego brzmienia. Opracowując utwory nie mamy na celu uzyskania brzmienia zespołu B.B. Kinga, tylko obracamy się ciągle w tradycyjnej stylistyce soulowej i rhythm’n’bluesowej. Gdy gramy bez pełnej sekcji dętej, wtedy odległość brzmieniowa jest większa. Utwory grane przez B.B. Kinga mają charakterystyczną budowę, z jednej strony dość wzbogaconą jak na blues harmonię, a z drugiej bardzo bluesowy klimat, melodykę, tradycyjne aranżacje. Czasami zbliżamy się bardzo do tych wzorców. Ale w przygotowywanych obecnie utworach szukamy już większego zróżnicowania i korzystamy z innych przykładów brzmień ze złotego okresu soulu.

Blues.pl: O ile blues ma u nas grono wiernych mu wykonawców, o tyle klasyczny soul w Polsce nie istnieje. Skąd zainteresowanie muzyką Wilsona Picketta, Eddie’go Floyda, Bena E. Kinga czy Ray’a Charlesa?

Dr Blues: To dość dawne dzieje, acz późniejsze niż moje pierwotne zainteresowania klasycznym, czarnym bluesem. W latach 90-tych zacząłem stopniowo słuchać coraz więcej wykonawców z kręgu rhythm’n’bluesa, funku, soulu, a nawet współczesnego R’n’B. Słucham i cenię muzykę, która mnie porusza, w której echa i korzenie bluesowe są wyraźne. Muszę też przyznać, że nigdy nie fascynował mnie stylistycznie biały blues anglosaski czy rock. Soul posiada bogatszą harmonię, bardziej elastyczne formy utworów niż blues. To daje większe możliwości wykonawcze, zachowując równocześnie bluesowy klimat muzyki – to mnie w niej pociąga. Niezależnie od tego, utwory soulowe są powszechnie rozpoznawalne i lepiej kojarzone, choć niekoniecznie właśnie ze swoim soulowym rodowodem. Czasami bardziej znane są pewne wykonania disco czy pop, niż pierwowzory!

Gdy dwa lata temu wróciłem do czynnego, aktywnego życia muzycznego stwierdziłem, że warto spróbować pograć także taką muzykę, którą chciałem wykonywać już od dawna oprócz bluesa, równolegle z bluesem. Poznałem basistkę Asię Dudkowską, która już wcześniej poznała bluesowe klimaty i stwierdziliśmy, że byłoby interesujące stworzenie zespołu, który nie tylko będzie wykonywał tę arcyciekawą, choć praktycznie zapomnianą już muzykę, ale też będzie wyróżniał się ogólnym wizerunkiem i koncepcją muzyczną. Stylistycznie płyniemy być może trochę „pod prąd” – to prawda, ale to właśnie nas fascynuje. Znaleźliśmy z Asią wspólny język muzyczny, znakomicie się rozumiemy, uwielbiamy występować i bawić się na scenie razem z naszymi słuchaczami. Naszymi odbiorcami są fani bluesa, do nich przede wszystkim kierujemy naszą muzykę.

Blues.pl: Na płycie, poza stałym czteroosobowym składem, pojawiają się różni muzycy. Jak wygląda SOUL RE VISION na co dzień?

Dr Blues: Nie od dziś wiadomo, że zespół to przede wszystkim styl, pomysł, brzmienie, lider. Trzon naszej grupy tworzą cztery osoby: para na froncie, czyli Asia Dudkowska grająca na basie oraz ja – śpiewający, grający i prowadzący zespół oraz Janusz Musielak na gitarze i Tomek Boguś na perkusji. Bardzo zależy nam na jak najwyższym poziomie wykonawczym całości. Byłoby niemożliwe utrzymanie w dzisiejszych czasach zespołu w którym graliby dodatkowo znakomici muzycy na zasadach wyłączności z pełną dyspozycyjnością czasową, bo rynek muzyczny nie umożliwia obecnie takiego rozwiązania. Znają tę muzykę, uwielbiają ją tak jak my i nie ma żadnego problemu ze zmiennością składu. Dlatego współpracujemy z kilkoma fenomenalnymi muzykami, którzy grają z nami wymiennie w zależności od swojej dostępności. A dodatkowo jest to atrakcyjne dla naszych słuchaczy ponieważ praktycznie każdy koncert jest niepowtarzalny, gdyż gramy go w nieco innym składzie. To dodatkowo ubarwia muzykę Dr Blues & SOUL RE VISION i nasz wizerunek, bo zawsze jest pewną niespodzianką, którzy muzycy z nami wystąpią na konkretnej scenie.

Fot. www.soulrevision.pl

Źródło: Blues.pl

Nowy Rok pod znakiem reedycji

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Serwis Blues.About.com – bluesowy fragment jednego z bardziej popularnych internetowych katalogów stron www – publikuje co miesiąc listę albumów, które mają się ukazać w najbliższych tygodniach. Przeglądając styczniowe premiery można zauważyć, że wytwórnie płytowe postawiły na reedycje. Z okazji trzydziestej rocznicy pierwszego wydania debiutancki album Stevie Ray Vaughana, „Texas Flood”, otrzyma nowe życie w postaci dwupłytowej edycji z bonusem w formie koncertu zarejestrowanego 20 października 1983 roku w Ripley’s Music Hall w Filadelfii. Wśród wznowień znajdą się też „Johnny Winter And Live” Johnny’ego Wintera i „Cheap Thrills” Big Brother & the Holding Company. Miłośnicy historii będą mieli okazję wrócić do archiwalnych nagrań Wielebnego Gary Daviesa i młodszego brata Brownie’go McGhee, Granville. (pd)

Posłuchaj: www.blues.about.com

Świąteczne przeceny w Delta Groove Productions

opublikowano w dziale Świat

Do Gwiazdki zostało jeszcze dużo czasu, ale sezon na świąteczne przeceny powoli się zaczyna. Znakomite płyty Phillipa Walkera, Arthura Adamsa, Phantom Blues Band czy Bobby’ego Jonesa za 4,95$; dwupłytowe wydawnictwa The Hollywood Blue Flames za 7,95$; czy kompakty z autografem ulubionej gwiazdy bluesa  za 12,99$ – tak atrakcyjne świąteczne okazje znaleźć można w sklepie internetowym Delta Groove Productions, potentata na rynku współczesnego West Coast bluesa. Obniżką, bardzo dużą lub nieco mniejszą, objęta jest większość tytułów w katalogu wytwórni, więc jest w czym wybierać.

Źródło: www.deltagrooveproductions.com

Son Of Dave „03”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Nie lubię określania Son Of Dave’a jako bluesmana nowych czasów, ani innych temu podobnych przydomków. Zawsze patrzyłem na jego twórczość przez pryzmat muzyki punkowej. No ale skoro uważany jest za twórcę bluesowego, to kimże jestem by to osądzać? Z kronikarskiego obowiązku warto wspomnieć, że ma on za sobą supportowanie Iggy’ego Popa oraz jest endorserem harmonijek firmy Seydel.

U Syna Dave’a lubię wszystko, od jego image, z którego ma u mnie 5+, po projekty okładek płyt. Wystarczy obejrzeć okładkę albumu, który chcę przedstawić. Niby bluesowa, ale nie do końca. I na pewno oddaje klimat płyty. Mam większość albumów wydanych przez tego artystę, ale w tym tekście chciałem napisać co nieco o moim ulubionym, zatytułowanym „03”.

Son Of Dave jest harmonijkarzem używającym loop station. Moim skromnym zdaniem jest najlepszym użytkownikiem tego urządzenia spośród harmonijkarzy. Określany jest mianem „harpboxer” z racji używania beatboxingu w trakcie gry na instrumencie. Wybitnie rytmiczny muzyk. Na próżno szukać w jego muzyce powalających solówek, ale te, które gra, są pełne energii i mają świetny groove.

Na albumie znajduje się jedenaście utworów. Syna Dave’a wspierają w nich inni muzycy. CD jest dla mnie zbiorem najlepszych kompozycji tego muzyka, zaczynając od wspominającego stare czasy „Old Times Where Good Times”, przez wybitnie singlowego „Low Ridera”, po mojego ulubionego „Hellhounda”. Nie ma tu utworu, który mnie znudził – wszystkie są na wysokim poziomie i pokazują, że instrument jakim jest harmonijka może ewoluować w innym kierunku niż bluesowo-jazzowa wirtuozeria. Wspaniałym utworem jest chwytający za serce „I’m Not Your Friend No More”. Mocną stroną longplay’a są też pełne humory teksty.

Cały album genialnie pulsuje, wchodzi łatwo, a chęć posłuchania nowych utworów jest równie naturalna, jak pragnienie wody po grubej imprezie. Polecam!

Karol Duda

Wydawca: Kartel
Posłuchaj: www.amazon.co.uk

Various Artists „The Best Blues… Ever!”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

George Thorogood i kompozycja „Bad To The Bone”, przy której Arnold Schwarzenegger, jako filmowy Terminator, pojawił się na ekranie w drugiej części tej słynnej serii – klasyka! – to jeden z wielu ciekawych utworów, które znaleźć można na albumie poświęconym bluesowi, jaki wytwórnia EMI Music Poland wydała w ramach popularnej serii wydawniczej „The Best… Ever!”. Na album, który powstał przy udziale i wsparciu dziennikarza muzycznego bliskiego wszystkim bluesfanom, Jana Chojnackiego z radiowej Trójki, składają się cztery płyty wypełnione bluesowymi utworami, które trzeba mieć w swojej kolekcji. Wśród wykonawców, którzy znaleźli się na kompilacji są między innymi: Muddy Waters, John Lee Hooker, Willie Dixon, Buddy Guy, B.B. King, John Mayall, Eric Clapton, The Animals czy Gary Moore.

Jest tam coś dla pasjonatów klasyki – m.in. Robert Johnson, T-Bone Walker, Slim Harpo, Koko Taylor. Są nowsze brzmienia – m.in. Lonnie Mack i Stevie Ray Vaughan, The Derek Trucks Band czy Joe Louis Walker w utworze z jego najnowszej, wydanej przez chicagowskiego Alligatora płyty „Hellfire”. Są wreszcie odniesienia do rodzimej bluesowej fonografii – m.in. Sebastian Riedel i Leszek Cichoński, J.J. Band czy Tadeusz Nalepa. Na czterech płytach zebrano w sumie 66 kompozycji, wśród których każdy znajdzie takie, które przypadną mu do gustu – o to zatroszczył się Jan Chojnacki.

Oczywiście takie wydawnictwa nie są w stanie zastąpić normalnej płytoteki zawierającej pełnie albumy prezentowanych tam wykonawców, ale dla tych, którzy swoją przygodę z danym gatunkiem dopiero rozpoczynają to zawsze dobre źródło pierwszego kontaktu z muzyką czy idealna składanka na długie podróże samochodem. Warto mieć na półce.

Przemek Draheim

Wydawca: EMI Music Poland
Posłuchaj: www.empik.com

Gitarzysta Arthur Adams na 51. edycji Warsaw Blues Night

opublikowano w dziale Polska

22 kwietnia czeka nas wydarzenie, które miłośnicy bluesa – nie tylko ci mieszkający w Warszawie – powinni wpisać do swoich kalendarzy. W warszawskim klubie Hybrydy odbędzie się 51 edycja Warsaw Blues Night, będąca jednocześnie pierwszym z wydarzeń odbywających się w ramach obchodów jubileuszu dziesięciolecia cyklu. Jak przystało na imponującą rocznicę, imponująca będzie gwiazda wieczoru. Polskiej publiczności, na jedynym koncercie w naszym kraju, zaprezentuje się Arthur Adams (fot. strona domowa artysty) – wokalista i gitarzysta związany w swojej karierze między innymi z wytwórniami Delta Groove Productions i Bling Pig Records, o którym w słowach podziwu wypowiadał się sam B.B. King biorący udział w nagraniu jednej z płyt Adamsa. Muzyczny wieczór w Hybrydach rozpocznie Ida Zalewska wykonując materiał z albumu „As Sung By Billie Holiday”.

Tradycyjnie, wraz z organizatorami Warsaw Blues Night, przygotujemy dla Czytelników Blues.pl konkurs, w którym do wygrania będą zaproszenia na koncert. Póki co, w ramach zachęty do bliższego przysłuchania się twórczości Arthura Adamsa, zapraszamy do obejrzenia dostępnego na YouTube fragmentu koncertu artysty z paryskiego Lionel Hampton Jazz Club.

Źródło: www.blues.waw.pl

Led Zeppelin „Celebration Day”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Definicja rock’n’rolla? Dwa słowa – Led Zeppelin. 10 grudnia 2007 roku, po 27 latach przerwy, ta legendarna grupa pojawiła się na scenie w londyńskiej O2 Arena. Do Johna Paula Jonesa, Jimmy’ego Page’a i Roberta Planta dołączył Jason Bonham, syn zmarłego perkusisty Johna Bonhama. Razem wykonali szesnaście piosenek z dorobku zespołu, w tym niezapomniane „Whole Lotta Love”, „Kashmir” czy „Stairway To Heaven”. Po pięciu latach, dzięki wytwórni Atlantic i koncernowi Warner Music, tamten wyjątkowy koncert doczekał się wydania na płytach CD i DVD. Dużo dobrego znajdą tam miłośnicy rockowego odcienia bluesa.

Jeśli wierzyć księdze Rekordów Guinnessa z 2009 roku, londyński występ Led Zeppelin przeszedł do historii jako ten, którego chęć obejrzenia wyraziła w Internecie rekordowa liczba osób – ponad 20 milionów. Szczęściarzy, którzy znaleźli się w O2 Arena w Londynie była w porównaniu z tą gigantyczną liczbą garstka, bo zaledwie osiemnaście tysięcy. Ci, którym się udało, nie mieli powodu do narzekań, wręcz przeciwnie. Sam Robert Plant tak mówił o występie: „To było coś wyjątkowego i spektakularnego. Wspaniale się bawiłem”. Trudno się z tym nie zgodzić słuchając na przykład trwającej ponad 11 minut kompozycji „In My Time Of Dyin’” o gospelowych korzeniach, czy innego zanurzonego w bluesie i muzyce gospel jamu, „Nobody’s Fault but Mine”. Dodając do tego utrzymane w klimacie bluesowej ballady „Since I’ve Been Loving You” dostajemy szeroki przekrój repertuarowy,  w którym obok najbardziej hitowych, najczęściej granych i słuchanych utworów Led Zeppelin znalazło się miejsce dla tych, do których masowa publiczność wraca nieco rzadziej. Do takiego podszytego bluesem rock’n’rolla niższy niż przed laty głos Roberta Planta doskonale pasuje. Chemia, która między muzykami dzieje się na scenie, także nie przeszkadza.

Jak przystało na zapis najbardziej oczekiwanego wydarzenia w historii muzyki rockowej, przepięknie oprawione graficznie wydawnictwo, z kapitalną okładką z charakterystycznym zeppelinem szybującym nad Tamizą, przygotowano w kilku formatach tak, aby zadowolić jak największą liczbę fanów. Do wyboru jest między innymi wersja dźwiękowa na dwóch krążkach CD, wydanie na dwóch CD i pojedynczym DVD lub płycie Blu-ray, format Blu-ray Audio z podkręconymi parametrami dźwięku czy wersja na trzech stuosiemdziesięciogramowych płytach winylowych. Co kto lubi. Ważne, żeby każdego z tych wydań słuchać naprawdę głośno!

Przemek Draheim

Wydawca: Atlantic / Warner Music Poland
Posłuchaj: www.amazon.com

John Fogerty „Wrote A Song For Everyone”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

John Fogerty to żywa legenda amerykańskiej muzyki – wokalista, gitarzysta, ale przede wszystkim autor piosenek i lider zespołu Creedence Clearwater Revival, którego muzyka pod koniec lat sześćdziesiątych nie tylko skierowała rock’n’rolla – dryfującego mocno w stronę psychodelii – z powrotem na tory bliższe muzyce country i duchowi amerykańskiego południa, ale także stała się odbiciem tęsknot i niepokojów społeczeństwa uwikłanego w bodaj najtrudniejszy dla Stanów Zjednoczonych rozdział wojny w Wietnamie. I to muzyka Creedence’ów, a nie na przykład Henriksa, była zdaniem wielu hymnem tamtego pokolenia, a przynajmniej dużej jego części. Teraz na półki polskich sklepów muzycznych trafiła nowa, solowa płyta Johna Fogerty nagrana z towarzyszeniem znakomitych gości.

Całość otwiera „Fortunate Son” nagrany z grupą Foo Fighters. Zaraz potem słychać „Almost Saturday Night” z Keithem Urbanem i „Lodi” zaśpiewany z synami, Shane’m i Tylerem Fogerty. Wszystkie te piosenki mają w sobie coś takiego, że po latach cały czas brzmią znakomicie, ale to ta pierwsza chyba najsilniej wpisała się w masową wyobraźnię stając się przy okazji ulubionym motywem stosowanym w hitowych filmach. To właśnie „Fortunate Son” towarzyszył pojawieniu się ekranowego Forresta Gumpa w strefie wojny w południowym Wietnamie, czy popłynął z głośników Johna McClane’a gdy ten o poranku wyjeżdżał na ulice Waszyngton tuż przed tym, jak mieli go opanować terroryści w „Szklanej Pułapce 4”.

W sumie na nowy album złożyło się czternaście utworów i aż szesnastu wyjątkowych gości – od niepokornego rockmana z duszą hip-hopowca Kid Rocka, po gwiazdy współczesnej muzyki country, Brada Paisley’a czy Alana Jacksona. Piosenki to oczywiście klasyczne utwory z repertuaru Creedence Clearwater Revival i solowych płyt Fogerty’ego, ale specjalnie na tę płytę songwriter napisał dwa nowe kawałki. Pierwszy to singiel „Mystic Highway”, drugi to bardzo mocny w wyrazie „Train Of Fools”.

Panuje ostatnio jakaś dziwna tendencja, w myśl której bardzo znani, dojrzali wykonawcy nagrywają nowe płyty zapraszając do studia plejadę swoich równie znanych przyjaciół, z każdym śpiewając po jednym „gościnnym” utworze. Tak robił ostatnimi czasy B.B. King, tak zrobił teraz Buddy Guy. Ma to swój walor promocyjny, bo z okładki patrzy na nas – a tym samym zachęca do kupna – zawsze kilkanaście słynnych nazwisk, ale muzyczne efekty bywają już różne. I o to bałem się trochę kiedy przeczytałem, że ta płyta będzie w ten sposób wyglądać. Okazało się na szczęście, że całość jest niezwykle spójna, a zaproszeni goście nie próbują na siłę ukraść przedstawienia, uzupełniając wokalnie Fogerty’ego i ładnie wpisując się w wyśpiewywane piosenki. Których – i tu nie ma co się oszukiwać – i tak nie sposób byłoby popsuć, bo są tak dobrze napisane. Dla miłośników amerykańskiej klasyki w świeżych aranżacjach krążek z gatunku must have!

Przemek Draheim

Wydawca: Vanguard Records / Sony Music
Posłuchaj: www.amazon.com

„Bez truskawek” Blue Sounds piosenką dnia w radiowej Jedynce

opublikowano w dziale Polska

Choć drugi album zespołu Blue Sounds – wypełniona autorskimi piosenkami „Karuna” – ukaże się dopiero 24 września, już teraz radiosłuchacze będą mieli okazję uważnego przysłuchania się singlowi promującemu wydawnictwo. W środę 18 września utwór „Bez truskawek” będzie piosenką dnia w Programie Pierwszym Polskiego Radia. Piosenki będzie można posłuchać na antenie Jedynki w „Sygnałach dnia” ok. godz. 8.05, w „Lecie z Radiem” ok. godz. 11.10, w „Muzycznej Jedynce” ok. godz. 14.10 i w „Popołudniu z Jedynką” o 17.05. Słuchacze Jedynki muzykę Blue Sounds znają dobrze – piosenkami dnia na antenie stacji były już utwory „Konająca dusza” i „Już nie ma nas”. „Utwór doskonale wpasowuje się w jesienny klimat i oddaje charakter zespołu, który – jak mówią najczęściej jego słuchacze – wzrusza, niepokoi i zachwyca, a jego muzyka jest skierowana przede wszystkim do wrażliwego i wysublimowanego odbiorcy” – czytamy na stronie radia. Jednym z patronów medialnych albumu jest Blues.pl.

Źródło: www.polskieradio.pl

35. urodziny Rawa Blues Festival

opublikowano w dziale Polska

Tegoroczna edycja Rawa Blues Festival zbliża się wielkimi krokami. Elvin Bishop, Bettye LaVette, Jarekus Singleton oraz Selwyn Birchwood to amerykańskie gwiazdy, które 3 października zobaczymy i usłyszymy na scenie katowickiego Spodka. Podczas festiwalu wystąpi również plejada polskich artystów bluesowych. Poniżej, w pigułce, program festiwalu.

Krótko o historii

Rawa Blues – największy na świecie bluesowy festiwal organizowany w zamkniętym pomieszczeniu – obchodzi w tym roku 35 urodziny. Przez lata na scenie Spodka wystąpiła plejada bluesowych sław z USA i Wielkiej Brytanii: Junior Wells, Koko Taylor, Chicken Shack, Savoy Brown, Keb’ Mo’, Robert Cray, Blind Boys of Alabama czy Robert Randolph.

Kto zagra?

Dwójka weteranów oraz dwa wielkie talenty – tak w skrócie prezentują się tegoroczne amerykańskie gwiazdy. Bez wątpienia największą z nich jest Elvin Bishop – znakomity gitarzysta, przed laty muzyk kultowej grupy Paul Butterfield Blues Band. W 2015 roku Bishop został wprowadzony do elitarnego „Rock’n’Roll Hall of Fame”, otrzymał również trzy statuetki Blues Music Awards podczas gali w Memphis (w tym za utwór i płytę roku).

Polskie zespoły

W Spodku pojawi się również silna reprezentacja polskich artystów z obchodzącym jubileusz 50 – lecia gry na harmonijce ustnej Irkiem Dudkiem na czele. Zagrają również: Sławek Wierzcholski & Nocna Zmiana Bluesa, Boogie Boys, Wielka Łódź, Roman Puchowski, Blues Junkers oraz Wes Gałczyński & Power Train. Jedno wolne miejsce na Dużej Scenie czeka jeszcze na laureata Małej Sceny.

Gwiazdy 35. Rawa Blues Festival, w tym Elvin Bishop

Fani bluesa na całym świecie poznali go w latach sześćdziesiątych, kiedy to został gitarzystą Paul Butterfield Blues Band – zespołu, który w latach sześćdziesiątych ubiegłego stulecia zrewolucjonizował amerykańską scenę muzyczną. Już jako solista nagrał singla, który wskoczył do pierwszej trójki listy przebojów Billboardu i do dziś chętnie wykorzystywany jest przez branżę filmową. Pracował z wieloma bluesowymi legendami, między innymi z Johnem Lee Hookerem i B.B. Kingiem. Od niedawna może poszczycić się członkostwem w elitarnym Rock and Roll Hall of Fame. Potrójny laureat tegorocznych „bluesowych Oscarów”, czyli „Blues Music Awards”.

Bettye LaVette

Ta znakomita wokalistka jest w muzycznym biznesie od ponad 50 lat. Nie pisze własnych piosenek, ale – podobnie jak Tina Turner, czy Joe Cocker – wspaniale interpretuje utwory z różnych muzycznych gatunków. O pozycji Betty LaVette w USA świadczy fakt, że w 2009 roku została zaproszona do udziału w specjalnym koncercie z okazji inauguracji prezydentury Baracka Obamy. Zaśpiewała wówczas utwór „A Change Is Gonna Come” z repertuaru Sama Cooke’a w duecie z Jonem Bon Jovi. Wokalistka przyjedzie na Rawę Blues z najnowszym, bardzo udanym albumem „Worthy”. Znalazły się na nim między innymi kompozycje znane z repertuaru Rolling Stonesów, Beatlesów (przepiękna, mocno zmieniona wersja „Wait| z albumu „Rubber Soul”) i Boba Dylana.

Jarekus Singleton

Gitarzysta i wokalista – jeden z największych talentów współczesnego amerykańskiego bluesa, kolejny z podopiecznych słynnej bluesowej wytwórni Alligator Records. Jego najnowsza płyta „Refuse To Lose” zbiera świetne recenzje, przyniosła mu także trzy nominacje do prestiżowych Blues Music Awards, a znawcy wieszczą, że będzie kolejnym wielkim nazwiskiem w tym gatunku muzycznym.

Selwyn Birchwood

„Muzyk dużego formatu” – napisano o nim w cenionym magazynie „Rolling Stone”. I nie jest to odosobniona opinia. Pochodzący z Florydy gitarzysta i wokalista, to kolejny „młody wilk” amerykańskiej sceny bluesowej. Jego muzyczna kariera nabrała rozpędu w 2013 roku, kiedy wygrał międzynarodowy konkurs International Blues Challenge. Birchwood jest laureatem tegorocznej Blues Music Award dla najlepszego debiutanta.

Irek Dudek

Bluesman i dyrektor największego na świecie bluesowego festiwalu, organizowanego w zamkniętym pomieszczeniu. W tym roku Rawa Blues świętuje 35 urodziny, natomiast jego „spiritus movens” celebruje okrągłą rocznicę – 50 lat gry na harmonijce ustnej. Co roku, Irek Dudek stara się zaskoczyć publiczność Rawy swoją artystyczną propozycją. Po spektakularnym ubiegłorocznym koncercie z orkiestrą symfoniczną NOSPR-u, również w tym roku towarzyszyć mu będzie na scenie liczne grono muzyków. Artysta wystąpi bowiem z big bandem, z którym przypomni przede wszystkim materiał z płyty „No.1”.

Źródło: www.rawablues.com

Wyjście z cienia: Droga Ewakuacyjna

opublikowano w dziale Polska

Z Kariną Osowską (wokal), Olkiem Gizą (gitara) oraz Krzyśkiem Walczykiem (klawisze) z zespołu Droga Ewakuacyjna – w ramach redagowanego przez Karola Dudę cyklu „Wyjście z cienia” – Blues.pl rozmawia po koncercie w Siemianowicach. Koncert odbył się w pogodne sobotnie popołudnie 11 lipca w amfiteatrze w miejscowym Parku Miejskim. Rozmowę przeprowadził Michał Kompała.


Michał Kompała: Jak czujecie się po koncercie w takich warunkach – zarówno popołudniowa pora, jak i fakt, że koncert był otwarty i darmowy – spowodowały, że przeważającą część publiczności stanowili spacerowicze, zaintrygowani, że coś się w amfiteatrze dzieje. Czym dla Was taki koncert różni się od grania w zamkniętym klubie?

Karina: Każdy koncert jest zupełnie inny. Kto powiedział, że spacerowicze to musi być zła publika? Wcale nie. Czasami są to ludzie, którzy nie zaplanowaliby sobie wyjścia na koncert, ale akurat przechodzili obok i stwierdzili, że to co słyszą im odpowiada. Tak naprawdę nie liczy się ilość - bo faktycznie nie było tutaj zbyt wielu ludzi - ale jakość. Myślę, że osoby które tutaj dotarły to były takie, które ta muzyka interesuje.

MK: Czyli nie przyjmujecie na przykład założenia, że na takich plenerowych widowiskach gracie repertuar bardziej przystępny, a ambitniejszy zostawiacie na koncerty zamknięte?

Krzysiek: Każdy koncert jest inny, bo jednak grając o 23 w zadymionym klubie zabrzmią te utwory zupełnie inaczej. Aczkolwiek to będzie ta sama muzyka. Nasza muzyka.

MK: Ale obydwie grupy koncertów są dla was równie ważne?

Wszyscy: Oczywiście.

Olek: Równie chętnie gramy koncerty klubowe, jak i plenerowe. Dla spacerowiczów tak samo jak dla zadeklarowanych fanów bluesa i rocka (śmiech).

MK: Ten koncert był pewnie dla Was szczególny, bo jednak pochodzicie z Siemianowic, chociaż na niektórych stronach internetowych można natknąć się na informację, że jesteście zespołem piekarskim. Domyślacie się, skąd taka nieścisłość?

Karina: Przez długi czas graliśmy pod patronatem pana Piotra Zalewskiego próby w Piekarach Śląskich. Pan Piotr nam bardzo pomógł (za co jesteśmy mu wdzięczni), mogliśmy się wtedy nazywać także zespołem piekarskim. W tej chwili gramy próby w Wojkowicach, więc mówi się też czasem, że jesteśmy zespołem wojkowickim (śmiech). Ale tak naprawdę zespół został założony w Siemianowicach i stąd pochodzi większość jego członków – ja, Olek i nasz basista Andrzej. Perkusista Adam pochodzi z Rudy Śląskiej, a Krzysiek – z Będzina.

MK: Siemianowice, Piekary, Ruda Śląska – to wszystko miasta śląskie. Jaka jest wasza relacja do tak zwanej śląskiej sceny bluesowej?

Karina: U mnie w rodzinie zawsze były śląskie tradycje podtrzymywane, rodzice mówili po Śląsku, ja się tego nie wypieram. Ale nie zamykamy się tylko na śląską publiczność.

MK: A czy macie kontakt ze słynnymi muzykami bluesowymi ze Śląska – Śląską Grupą Bluesową, Adamem Kuliszem…

Olek: Widujemy się na festiwalach, czasem zamienimy słowo gdzieś w kuluarach. Bardzo szanujemy tych ludzi i uwielbiamy tą samą muzykę.

Karina: Marka „Makarona” Motykę znamy bardzo dobrze – świetny muzyk i wspaniały człowiek. Ale jesteśmy świadomi, jak wiele nam do tych muzyków brakuje. Są dla nas wzorami do naśladowania. Oni przeżyli prawdziwie „bluesowe” życie. Na pewno ta „śląskość” w nas jest. Marzymy, by w przyszłości stworzyć nawet po części taki kawałek historii jaki oni stworzyli.

MK: Karina, śpiewasz, że „Blues to droga kręta”. Jak to się stało, że pokochaliście właśnie bluesa? W pokoleniu dzisiejszych dwudziestolatków to jednak raczej rzadkość.

Karina: Masz rację, to duża rzadkość. Większość naszych znajomych jednak nie do końca szanuje tą muzykę.

Olek: Może bardziej nie zna.

Karina: Dokładnie, nie zna. Dla wielu blues to tylko Dżem. Oczywiście, dla wielu przygoda z bluesem właśnie od Dżemu się zaczęła. U mnie najpierw był rock – AC/DC, Led Zeppelin, Deep Purple. Potem zaczęło się rodzić we mnie, żeby zgłębiać też tajniki muzyki bluesowej, coraz bardziej mi się podobała, poznawałam coraz więcej wykonawców, stałam się jej fanką. Ale to co gramy, to nie jest do końca blues. Nasza płyta – nagrana, ale jeszcze nie wydana – też nie jest do końca bluesowa.

Olek: Podobnie jak u Kariny, nie od razu odkryłem bluesa. Różne miałem, że tak powiem, zakręty muzyczne. Najpierw słuchałem reggae i Boba Marley’a, potem punk rocka, w pewnym okresie byłem pod dużym wpływem hard rocka klasycznego… W końcu wylądowałem u Roberta Johnsona (śmiech).

Krzysiek: Jeżeli chodzi o kwestie bluesa, to mój pierwszy poważny zespół do jakiego trafiłem to była grupa bluesowa, więc musiałem się dostosować (śmiech), potem zresztą grałem różne rzeczy – rocka, metal… Ale w innych gatunkach też bluesa jest bardzo dużo i trudno mi wyobrazić sobie kogoś kto miałby zagrać rocka, hard rocka czy inne pokrewne gatunki nie czując bluesa.

MK: Jak to się stało że zaczęliście grać razem? Na czyjej to było głowie, żeby dojść do tego momentu w którym jesteście teraz?

Olek: Na mojej głowie, a właściwie w mojej piwnicy ku niezadowoleniu sąsiadów (śmiech). Wyciszaliśmy piwnice paletami po jajkach, skombinowaliśmy starą perkusję. No, powiedzmy że instrument perkusyjny, bo trudno to perkusją nazwać. Jeden kolega z klasy zaczął grać, ja zacząłem grać na gitarze i coś tam kleciliśmy. Później spotkaliśmy się w więcej osób z liceum, i zagraliśmy koncert jako Droga Ewakuacyjna na korytarzu w szkole. Już wtedy był Andrzej basistą. Ludzie się zmieniali na przestrzeni lat, ale bardzo szybko dołączyła do nas Karina, teraz jesteśmy trzonem zespołu, i tak się to toczy, do dzisiaj.

MK: Jakie są Wasze inspiracje?

Karina: Dużo tego jest, ale postaram się krótko. Nasi rodzimi artyści – z zespołów, które obecnie działają – J.J. Band. Oczywiście, również Dżem czy Tadeusz Nalepa. I Steve Ray Vaughan.

Olek: Ja dodam jeszcze Erica Claptona, B.B. Kinga, Petera Greena…

Karina: Uwielbiam też Bruce’a Dickinsona, choć wydaje się że może nie w temacie.

Olek: A ja Pata Metheny’ego. Gość mnie bardzo inspiruje. To jest jazzman najwyższej klasy, i choć nie gramy takiej muzyki, to jest to dla mnie mistrz.

Krzysiek: Na przestrzeni lat to się bardzo zmieniało. Teraz jestem chyba najbardziej fascynuje mnie gra Keitha Emersona. Bardzo inspiruje mnie też muzyka improwizowana, przede wszystkim jazz.

Karina: Muszę jeszcze dodać jeden z moich ulubionych zespołów – Creedence Clearwater Revival.

Olek: To ja też musze dodać jeden z zespołów, który odcisnął największe piętno na mnie i moim graniu, mianowicie SBB. To na pewno jeden z najbardziej dla mnie znaczących polskich zespołów.

MK: Jaka była najpiękniejsza chwila, czy najlepsze doświadczenie w czasie gry w zespole?

Olek: Emocje i dobra zabawa na koncertach.

Karina: I nie da się tego stopniować, które emocje były lepsze, które najlepsze, a które gorsze. Nie mogę powiedzieć, że na jakimś konkretnym koncercie poczułam coś niesamowitego. To są zawsze emocje, zawsze zupełnie inne, zawsze jednorazowe.

Krzysiek: Dla mnie istotny był pierwszy koncert. Takie rzeczy, które się pierwszy raz robi, najbardziej zapadają w pamięć. A to akurat bardzo miłe wspomnienie. Tym bardziej, że jestem od niedawna w zespole, zagrałem pierwszy koncert na Festiwalu Las, Woda & Blues 2014.

MK: A jakieś trudne chwile?

Olek: Na przykład taki moment, że zostaliśmy bez perkusisty.

Karina: Ale nie warto tego rozpamiętywać – co było, to było. Staramy się czerpać to co najlepsze. Czasami oczywiście się coś nie udaje, ale staramy się wyciągać z tego wnioski. Zdarzały się nieprzyjemne chwile, zwłaszcza w związku ze składem, ale myślimy raczej o pozytywnych rzeczach, bo ich było dużo więcej.

MK: Jakiego sprzętu używacie?

Olek: Gitara Fender Stratocaster. Wzmacniacz Carvin Legacy 100 i paczka Marshall z lat 80.

Krzysiek: Na co dzień gram na takim klonie Hammonda. Mam też oryginalnego Hammonda i prawdziwe Leslie, ale ze względu na wagę nie wożę ich zbyt często na  koncerty.

Karina: A ja mam swojego „Szczurka”,  oczywiście mowa o Shure SM58.

MK: Najbliższe plany koncertowe?

Olek: Jutro gramy na dniach miasta w Piekarach, ale pewnie nic Ci nie da ta informacja (śmiech).

Karina: W przyszłym tygodniu gramy w Poznaniu, potem jest 9 sierpnia w niedzielę „Lauba pełno bluesa”, a potem – z tych zaplanowanych i pewnych – jest „Rawa Blues”, mała scena.

MK: A plany poza koncertowe? Związane z płytą i wszelkie inne?

Karina: To jest dobre pytanie, bo sami jeszcze do końca nie wiemy. Szukamy wydawcy, ale – że tak powiem – tak delikatnie go szukamy (śmiech). Przez sprawy zawodowe i moje studenckie ostatnio trochę odpuściliśmy. Mamy jednak nadzieję, że w najbliższym czasie znajdziemy wydawcę tudzież sponsora, który wyda nam tą płytę.

MK: Czas w studio to była wygrana w jakimś przeglądzie?

Karina: Nie. Sami opłaciliśmy. Praca w studiu była zresztą bardzo fajna.

Olek: Krzysiek znalazł nam studio.

Krzysiek: To było studio Orion w Będzinie, należące do znajomego gitarzysty. Fajnie nam to wszystko zorganizował, praca była naprawdę komfortowa. Z czystym sumieniem możemy polecić.

Karina: Warto wspomnieć, że płyta jest dosyć surowa, bo nie chcieliśmy żadnego czyszczenia gitar ani wokalu… Chciałam, żeby taki mój wokal znalazł się na płycie, jaki został nagrany. Nie chcieliśmy żeby to brzmiało sztucznie, nie kleiliśmy ścieżek. 

MK: A plany promocyjne?

Karina: Jeśli chodzi o fotografię, współpracujemy z Basią Ogrodniczak. Czekamy na odpowiedni czas dla niej i dla nas, będzie robić nam teledysk.

Olek: Także planujemy promocję przez teledysk, a jeśli uda nam się wydać tę płytę, na pewno będziemy też ją jakoś promować.

MK: Trzymam kciuki za rychłe wydanie płyty. Dziękuję za rozmowę.

Źródło: Blues.pl

Van Morrison
„Duets: Re-Working The Catalogue”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Legendarny irlandzki bard, Van Morrison, nagrał do tej pory ponad 360 utworów zebranych na 34 albumach. Na tym najnowszym, trzydziestym piątym, zatytułowanym „Duets: Re-Working The Catalogue”, znalazły się nowe interpretacje klasycznych piosenek wokalisty, nagrane na nowo, w towarzystwie takich gwiazd jak wspomniany Michael Bublé, Steve Winwood, Bobby Womack, Mark Knopfler, Natalie Cole czy córka artysty – Shana Morrison. „Duets: Re-Working The Catalogue” ukazała się 24 marca, a wraz z nią nowe interpretacje utworów Vana Morrisona. Nie są to jednak dobrze znane klasyki – artysta postanowił dać drugą szansę jednym ze swoich ulubionych kompozycji. Do współpracy przy płycie Morrison zaprosił artystów, których darzy szacunkiem i którzy są dla niego inspiracją. Płyta nagrywana była przez cały ubiegły rok w rodzinnym mieście artysty, Belfaście oraz w Londynie. Oprócz samego piosenkarza produkcją krążka zajęli się Don Was (znany ze współpracy np. z Johnem Mayerem czy Eltonem Johnem) i Bob Rock (producent m.in. Michaela Bublé czy zespołu Metallica). Całość brzmi świetnie i naprawdę wpada w ucho, co potwierdza każda z 16 piosenek. W sumie ponad 65 minut muzyki. Sporo tego. Sporo też niezwykle pozytywnych recenzji tego krążka w Internecie – od bardzo emocjonalnie nastawionych, a przez to naprawdę wymagających fanów Morrisona wpisujących swoje krótkie komentarze w serwisach sprzedażowych pokroju amerykańskiego Amazona, po krytyków i branżowe media. The Daily Mail napisał o tym krążku tak: „Kiedy masz w swoim katalogu blisko 360 oryginalnych piosenek, na pewno będą wśród nich jakieś ukryte skarby. I tak z pewnością jest w przypadku tej płyty. To mistrzowska kompozycja dla ducha, która daje ponowne życie garści piosenek, zaczynając od tych z lat 70-tych. Ten album mógłby być nagrany 40 lat temu i brzmieć tak samo, jak brzmi teraz. Ale kiedy na jednej płycie spotyka się jeden z najlepszych Celtyckich soulowych głosów z wokalistami kalibru Boby Womacka czy Mavis Staples, potrzeba używania studyjnych sztuczek jest niewielka”. Mądre słowa. Dobrym ich potwierdzeniem są na przykład duety nagrane z brytyjskimi weteranami rhythm’n’bluesa, tak w końcu bliskiego Vanowi Morrisonowi. W tej kategorii przy mikrofonie pojawiają się obok niego, Georgie Fame, Steve Winwod i Chris Farlowe. Bluesa reprezentuje tez Taj Mahal. Bardzo dobre granie. (pd)

Wydawca: Sony Music Poland
Posłuchaj: www.sonymusic.pl

Joe Bonamassa w Poznaniu!

opublikowano w dziale Polska

Tegoroczny październik to dla miłośników bluesa miesiąc niezwykłego urodzaju. Ci, którzy najbardziej kochają brzmienie gitary będą szczególnie zadowoleni – po dwuletniej przerwie wraca do Polski jedna z największych współczesnych bluesowych gwiazd, Joe Bonamassa (fot. strona domowa artysty). We wtorek, 6 października, zagra w Poznaniu w Hali Arenie. Na scenie towarzyszyć mu będą perkusista Anton Fig, basista Michael Rhodes, Lee Thornburg na trąbce i Paul Cerra na saksofonie. Na klawiszach zagra z kolei Reese Wynans, znany choćby z grupy Double Trouble Stevie Ray Vaughana.

Występ zbiega się w czasie z premierą nowego, koncertowego albumu Bonamassy „Live at Radio City Music Hall” wydanego przez holenderską Provogue Records, a dystrybuowanego w Polsce przez Mystic Production, na którym pojawiły się nowe i niepublikowane wcześniej utwory. Jest więc szansa, że je także usłyszymy w Poznaniu. Jako zachęta do pojawienia się w Hali Arenie, dostępny na YouTube fragment „Live at Radio City Music Hall”.

Źródło: Agencja Koncertowo-Wydawnicza Delta

Joe Bonamassa „Muddy Wolf At Red Rocks”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

2 października ukazał się nowy koncertowy album Joe Bonamassy, jednego z najlepszych i najbardziej płodnych współczesnych bluesowych gitarzystów, jednak dziś u nas dwa słowa na temat poprzedniej koncertówki Joe, „Muddy Wolf At Red Rocks”, będącej wymarzoną wręcz pozycją dla miłośników ikon bluesa, Muddy Watersa i Howlin’a Wolfa. To utwory z ich repertuaru, w przytłaczającej większości, wypełniają ten album.

Genialnie wyglądający Red Rocks Amphitheatre nieopodal Denver w Colorado był scenerią koncertu, w ramach którego Bonamassa oddał muzyczny hołd klasycznym bluesowym brzmieniom. Nie był zresztą w tym zadaniu bez wsparcia świetnych muzyków – innych niż ci, z którymi koncertuje na co dzień. I tak w towarzyszącej mu przy tej okazji bluesowej maszynie pojawili się m.in. Reese Wynans z Double Trouble Stevie Ray Vaughana, Ron Dziubla  na saksofonie, Mike Henderson – na co dzień gitarzysta, tu na harmonijce, a także rewelacyjny Kirk Fletcher, zdaniem wielu jedna z najlepszych dziś gitar na Zachodnim Wybrzeżu USA. Nic dziwnego, że w takim towarzystwie sam Joe zdawał się być jeszcze bardziej podekscytowany niż zwykle. To przełożyło się na muzykę czyniąc z „Muddy Wolf At Red Rocks” jedną z naprawdę obowiązkowych pozycji w przebogatej koncertowej dyskografii Bonamassy. (pd)

Wydawca: Provogue Records / Mystic Productions
Posłuchaj: www.mystic.pl

Walter Trout „Battle Scars”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Niewiele jest płyt, o których bez najmniejszej przesady można powiedzieć, że słuchamy ich cudem. Tak było z poprzednią „The Blues Came Callin’”, na którą piosenki Walter Trout pisał leżąc na szpitalnym łóżku, czekając na przeszczep wątroby, który miał być jego jedyną szansą na przeżycie – i siłą rzeczy tak już będzie z każdą kolejną. „Battle Scars” też nawiązuje do tragicznych przeżyć autora – po takim doświadczeniu trudno żeby było inaczej – ale bardziej niż zapis czarnych momentów choroby, stanowi opowieść o pokonywaniu przeciwności i odzyskiwaniu życia. Widać to już po tytułach piosenek – zaczynamy od „Almost Gone”, a kończymy na „Gonna Live Again”. Wszystko co pomiędzy tymi utworami dzieje się na płycie jest intensywne i mocne – od tekstów, po muzykę – dając nam możliwość obcowania z jedną z najlepszych, najbardziej osobistych płyt w dyskografii Trouta. A resume ma przecież pokaźne - współpracował w swojej karierze z Johnem Mayallem, grupą Canned Heat, Johnem Lee Hookerem i Big Mamą Thornton. Dla miłośników ostrzejszego blues-rockowego grania płyta konieczna, ale powinni po nią sięgnąć także inni, bo każdy wrażliwy muzycznie słuchacz, zainteresowany nie tylko riffem, ale też warstwą tekstową i ładunkiem emocji albumu znajdzie tu dużo dla siebie. Zdecydowanie do wielokrotnego słuchania. (pd)

Wydawca: Provogue Records
Posłuchaj: Mystic

Bernhoft wystąpi w Stodole

opublikowano w dziale Polska

Już niewiele czasu pozostało do gratki, jaką dla miłośników soulu przygotował warszawski Klub Stodoła. 19 października, w ramach tamtejszej Open Stage, wystąpi jedna z najjaśniejszych norweskich gwiazd, Jarle Bernhoft (fot. strona domowa artysty) działający teraz pod skróconym pseudonimem Bernhoft. Jego twórczość, która łączy klasyczny soul z jazzem i nowymi brzmieniami, jest nastrojowa, efektowna i wciągająca, a jego ostatnia płyta, „Islander”, była nominowana do prestiżowej nagrody Grammy. Blues.pl, które jest jednym z patronów koncertu, od dawna kibicuje poczynaniom Jarle Bernhofta – dla przypomnienia zachęcamy do przeczytania recenzji albumu „Walk With Me (Live at Chateau Neuf)” i posłuchania Jarle w dostępnej na YouTube wersji live.

Szczegóły na temat rezerwacji biletów znaleźć można na stronie Klubu Stodoła.

Źródło: www.stodola.pl

Gitarzyści z Provogue Records

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Założona w 1990 roku holenderska wytwórnia Provogue to oficyna specjalizująca się w muzyce będącej połączeniem bluesa i rocka, z gitarą w roli głównej. W jej katalogu znaleźć można płyty tak cenionych i popularnych współczesnych gitarzystów, jak Joe Bonamassa, Robert Cray czy znany z Gov’t Mule Warren Haynes. Na tej liście nie brakuje też nieco mniej znanych, ale równie sprawnych guitarmanów. Jednym z nich jest Bernie Marsden, który po latach milczenia przypomniał się właśnie wydaną przez Provogue płytą „Shine”.

Ponoć sam B.B. King miał powiedzieć kiedyś, że z „białych gitarzystów bluesa potrafią grać tylko Eric Clapton i ten facet z Whitesnake” – mając tu na myśli właśnie Bernie’go Marsdena. Ile w tym prawdy trudno powiedzieć, ale kunsztu w bluesowym fachu naprawdę nie można Marsdenowi odmówić. Oczywiście był to zawsze mocno przyprószony rockiem blues, jak choćby we wczesnych nagraniach wspomnianej już grupy Davida Coverdale’a, ale było to zawsze granie pełne zarówno technicznej biegłości, jak również feelingu i smaku. Z tym większym zdziwieniem trzeba patrzeć na solowy, bardzo ubogi katalog Marsdena, który w jednym z dostępnych na YouTube wywiadów sam łapie się za głowę gdy uzmysławia sobie, że to już dobre 15 lat odkąd wydał ostatnią solową płytę. Na szczęście warto było czekać. „Shine” to bardzo dobry, blues-rockowy krążek, na którym i miłośnicy melodyjnych piosenek coś dla siebie znajdą. Trzynaście utworów, prawie godzina muzyki i znakomity Bernie Marsden, któremu towarzyszy kilku znanych kolegów – od Davida Coverdale’a, przez Iana Paice’a z Deep Purple, po Joe Bonamasse, czyli bodaj najjaśniejszą gwiazdę holenderskiej wytwórni Provogue.

Do statusu gwiazdy brakuje jeszcze innemu gitarzyście ze stajni Provogue, chociaż słuchając jego ostatniej płyty „Influence” można śmiało stwierdzić, że jest na dobrej drodze. To Philip Sayce. Urodzony w Walii, a wychowany w kanadyjskim Toronto to gitarowe dziecko lat 90tych. Miłośnik Stevie Ray Vaughana, Jimiego Hendriksa, Jeffa Healey’a, co zresztą słychać w jego muzyce – oczywiście czerpiącej z bluesa, ale mocno rockowej, a ostatnio też dość nowoczesnej jeśli chodzi o brzmienie. Z jednej strony takich gitarowych pirotechników jest na współczesnej scenie wielu, z drugiej nie każdy z nich zostaje zaproszony przez Erica Claptona do udziału w jego prestiżowym Crossroads Festival w Madison Square Garden. To już coś znaczy. „Influence” to już jego piąty album wydany pod szyldem Provogue Records, i rzeczywiście można powiedzieć, że jest to płyta na piątkę. Szczególnie jeśli ktoś lubi ten typ grania.

Trzeci z prezentowanych tu gitarowych albumów to już zespołowa i zdecydowanie rockowa produkcja. Nazwa nie jest jeszcze powszechnie znana, ale powoli zdobywa uznanie miłośników ostrzejszego podejścia do sześciu strun. To Shaman’s Harvest. Ich nowa, pierwsza w dorobku objęta ogólnoświatową dystrybucją płyta nosi tytuł „Smokin’ Hearts & Broken Guns”. Wejście na wysokie pozycje na kilku listach przebojów magazynu billboard, sprzedaż singla na poziomie ponad 130 tysięcy egzemplarzy, włączenie jednej z piosenek do ścieżki dźwiękowej kinowego filmu „Zostać legendą”, czy wreszcie napisanie piosenki z myślą o jednym ze znanych zapaśników, który zaadaptował ją jako melodię, przy której wychodzi na ring – nieźle jak na zespół, który dopiero teraz, wraz z wydaniem albumu „Smokin’ Hearts & Broken Guns” doczekał się ogólnoświatowej dystrybucji. To granie, które może przypaść do gustu. Oczywiście gitara robi wrażenie, ale podobnie jest w mocnym wokalem czy bardzo wyraźnymi echami southern-rockowych klasyków. Warto posłuchać.

Przemek Draheim

Wydawca: Provogue Records
Posłuchaj: Odsyłacze w tekście

Walne Zebranie Sprawozdawczo-Wyborcze 2014 Polskiego Stowarzyszenia Bluesowego

opublikowano w dziale Polska

Poniżej publikujemy oświadczenie Sławka Wierzcholskiego, Prezesa  Polskiego Stowarzyszenia Bluesowego, będące m.in. zapowiedzią Walnego Zebrania Sprawozdawczo-Wyborczego Polskiego Stowarzyszenia Bluesowego i zachętą do pracy na rzecz stowarzyszenia:

Przed 8 laty dostąpiłem zaszczytu, kiedy członkowie Polskiego Stowarzyszenia Bluesowego wybrali mnie jego przewodniczącym. Wówczas przyszła mi na myśl taka oto parafraza wypowiedzi Prezydenta Kennedy’ego: Nie pytaj, co będziesz miał z przynależności do PSB – powiedz, co TY możesz zrobić dla bluesa w Polsce!

Wielu członków PSB taką właśnie kierowało się dewizą, wstępując do Stowarzyszenia. To z ich pomocą, a zwłaszcza dwóch  Wiceprezesów Zarządu - Piotra Łukasiewicza i Benedykta Kunickiego,  zdołaliśmy zrealizować kilka ważnych dla bluesa w Polsce inicjatyw, jak m.in:

  1. Wypromowanie Polskiego Dnia Bluesa. Po kilku latach starań, święto wymyślone przez PSB, zostało już powszechnie zaakceptowane, jest identyfikowalne, pozwala na promocję bluesa i daje szansę koncertowania  wykonawcom w całym kraju.
  2. Wydanie 15 CD w  trzech seriach pn. Antologia Bluesa Polskiego. Wsparta przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego inicjatywa wydania pierwszego zbioru zawierającego 5 CD, spotkała się z nadspodziewanie dobrym przyjęciem i stała się inspiracją do wydania kolejnych dwóch boxów.  Redaktor Mariusz Szalbierz na 15 CD przedstawił najciekawszych współczesnych i zasłużonych dla historii bluesa wykonawców.
  3. Wydanie książki pt. Twarze Polskiego Bluesa i kalendarza „Barwy Polskiego Bluesa”.
  4. Wydanie CD – Blues Made in Poland 2009.
  5. Wylansowanie stempla promocyjnego „Polskie Stowarzyszenie Bluesowe poleca”. Ten znaczek znalazł sie na kilkudziesięciu CD i na plakatach wielu festiwali. Nierzadko dawał wsparcie organizatorom w ubieganiu się o dotacje finansowe czy inne formy pomocy.
  6. Rekomendacja PSB dla wykonawców biorących udział w International Blues Challenge w Memphis. To dzięki niej polscy muzycy bluesowi mogą brać udział w tym prestiżowym wydarzeniu muzycznym, promując polskiego bluesa w jego ojczyźnie. Działalność Polskiego Stowarzyszenia Bluesowego zauważona i doceniona została przez International Blues Foundation, której PSB stało się członkiem.
  7. Obniżenie do 5 tys szt. limitu sprzedanych płyt dla uzyskania statutu „Złotej Płyty” w kategorii „Blues”.
  8. Stworzenie kategorii „Blues” w Nagrodzie Muzycznej „Fryderyk”,  przyznawanej w Polsce od 1995 roku. Przypomnę tylko, że laureatem tej nagrody jest „Kasa Chorych”. Niestety, tę kategorię, jak i kilka innych, ZPAV zlikwidował.
  9. PSB od wielu lat jest organizatorem, współorganizatorem bądź patronem wielu bluesowych wydarzeń muzycznych, które na trwałe zapisały się w kalendarzu najważniejszych imprez muzycznych w kraju, jak np.: Warsaw Blues Night, Jimiway Blues Festival, Olsztyńskie Dobranocki Bluesowe, Blues na niedzielę.
  10. PSB – udzielając stosownych rekomendacji – pomogła kilkunastu członkom w rozwiązaniu istotnych dla nich spraw życiowych.

Dobiegła końca bieżąca kadencja władz PSB.  Zgodnie ze Statutem, obecny Zarząd ustąpi i odbędą się wybory nowych władz. Wypełniając obowiązki wynikające ze Statutu Polskiego Stowarzyszenia Bluesowego, Zarząd Polskiego Stowarzyszenia Bluesowego zwołuje Walne Zebranie  Sprawozdawczo-Wyborcze na dzień 13 września 2014, o godz. 13:00 w Staromiejskim Domu Kultury w Warszawie. Wyrażam głęboką wiarę, że w tym zbliżającym się ważnym wydarzeniu w życiu naszego Stowarzyszenia wezmą udział zarówno jego członkowie, jak i osoby chcące się do nas przyłączyć i aktywnie działać w ramach PSB. Chętnych do współpracy zachęcam do wejścia na stronę internetową http://www.blues.org.pl/?m=15, gdzie będą mogli się zapoznać z informacjami dotyczącymi działalności Stowarzyszenia i zasad członkostwa w nim.

Wyrażam przekonanie i głęboką wiarę, że członkowie PSB przed  zbliżającym się Walnym Zgromadzeniem opłacą składki członkowskie, co jest warunkiem udziału w tym ważnym dla nas wydarzeniu. Oczekujemy, że wezmą w nim udział wszyscy członkowie PSB.

Niżej podpisany oraz wiceprezesi: Piotr Łukasiewicz i Benedykt Kunicki, nie będą ubiegać się o miejsca w nowym Zarządzie. Uważamy, że jako Zarząd PSB zrobiliśmy całkiem sporo dla Stowarzyszenia i dobrze promowaliśmy jego działalność. Teraz przyszła pora na zmianę warty, na realizację nowych pomysłów i podejmowanie nowych inicjatyw. Wybierzmy zatem nowych działaczy, chętnych poświęcić swój czas i energię dla dobra bluesa w naszym kraju. My ze swej strony chętnie będziemy ich wspierać w działaniu i pomagać w realizacji nowych pomysłów promujących nasze Stowarzyszenie i zachęcających szeroko rozumianych fanów bluesa w Polsce do słuchania i propagowania muzyki bluesowej i mądrości zawartych w słowach przekazanych przez jej twórców.

Wybierzmy nowych działaczy. My, jako ustępujący Zarząd, chętnie wspierać ich będziemy w działaniu i pomagać w realizacji nowych pomysłów promujących nasze Stowarzyszenie.

Bardzo dziękuję członkom Stowarzyszenia za okazane nam wsparcie w czasie mijającej kadencji Zarządu. Nowym władzom PSB życzę, aby swoją zaangażowaną pracą pomnażali dorobek Stowarzyszenia, a PSB pod ich kierownictwem było organizacją silną i rozpoznawalną, mającą na stałe swoje znaczące miejsce w życiu muzycznym naszego kraju.

Z bluesowymi pozdrowieniami,
Sławek Wierzcholski
- Prezes  Polskiego Stowarzyszenia Bluesowego

Źródło: www.blues.org.pl

Bluesowa WOŚP w Blue Note w Poznaniu podsumowana

opublikowano w dziale Polska

W piątkowy wieczór 10 stycznia, dwa dni przed niedzielnym, ogólnopolskim 22. Finałem Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, w klubie Blue Note w Poznaniu odbyła się Bluesowa WOŚP. Koncert, podczas którego występujący w różnych konfiguracjach muzycy wspólnie wspierali akcję Jerzego Owsiaka zorganizował i prowadził Dr Blues – Krzysztof Rybarczyk, we współpracy ze Sztabem WOŚP – First Stage oraz klubem Blue Note. W licytacjach pomagał Krzysztof Ranus oraz szef First Stage, Łukasz Kolasiak.

Koncert trwał ponad pięć godzin. Dobór wykonawców zapewnił różnorodność stylistyczną kolejnych wejść, a dokonany był pod kątem ich zainteresowań. Nie wszyscy z występujących tego dnia artystów wykonują bluesa w swojej twórczości z której są znani, ale wszyscy doceniają i szanują bluesowe korzenie współczesnej muzyki. Zaproszeni goście z radością przyjęli propozycję udziału w Bluesowej WOŚP i wykonywali swoje ulubione utwory w stylistyce bluesowej i okołobluesowej.

Interesującym, rzadko spotykanym na naszych scenach pomysłem była wymiana muzyków w poszczególnych składach. Wszystkie zespoły zaprosiły do swojego występu muzyków spośród innych grup występujących tego dnia. Spowodowało to, że spotkanie na Bluesowej WOŚP w Blue Note stało się swego rodzaju kilkugodzinnym jam-session z udziałem niespotykanych konfiguracji personalnych oraz umożliwiło wzajemne poznanie się i zjednoczenie środowiska.

Pomiędzy koncertami poszczególnych składów odbywały się licytacje płyt występujących wykonawców, plakatów i bardzo ciekawa licytacja kostiumu startowego wybitnego polskiego lekkoatlety Marcina Urbasia, który jest także wokalistą. Trudno byłoby wymienić wszystkich wykonawców i poszczególne konfiguracje, które pojawiały się na scenie tego wieczoru w klubie Blue Note. Na szczególną uwagę zasługuje udział klawiszowego duo braci Cholewińskich (Michała i Bartka)  z Wielką Łodzią oraz wspólny występ Wojtka Hoffmanna i Grzegorza Kupczyka z Dr Blues & Soul Re Vision, którzy po wielu latach oddania się w grupach Turbo oraz Ceti w całości muzyce stricte rockowej zasmakowali ostatnimi czasy w stylistyce bluesowej.

Gośćmi specjalnymi byli: Ania Polowczyk – wokal, Magda „Mechagodzilla” Nowakowska – wokal, Julka Magdalena Stolpe – wokal, Grzegorz Robert Kupczyk – wokal, Wojciech Hoffmann – gitara, Hubert Szczęsny – wokal, Michał Cholewiński – piano, Bartek Cholewiński – piano. Wystąpili oni wspólnie z zespołami: Fingerstyle Bob and The Blues Society, Wielka Łódź, Jaromi zez ekom, Wolna Sobota, Nawiasemówiąc, Dr Blues & Soul Re Vision oraz Kupczyk śpiewa Stonesów. Wszyscy wykonawcy wzięli udział w koncercie charytatywnie.

Album z fotografiami z koncertu Bluesowa WOŚP z Blue Note zobaczyć można na Facebooku.

Wyjątkowym momentem koncertu był występ ośmioletniej Hani Sztachańskiej, uczennicy Ani Polowczyk, która wykonała z niezwykłą szlachetnością i dojrzałością hymn Johna Lennona, „Imagine” – do obejrzenia poniżej.

Z informacji uzyskanych ze Sztabu WOŚP – First Stage wynika, że w czasie koncertu oraz z licytacji zebrano wspólnie, w całości przekazując na cele WOŚP, 2.350,00 zł.

Źródło: www.facebook.com

„Dr Blues: Tribute To Ol’Skool Masters”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Choć Święta Bożego Narodzenia i czas prezentów już za nami, warto pamiętać o prezencie, jaki specjalnie dla rozkochanych w bluesie i soulu melomanów przygotował Dr Blues, czyli Krzysztof Rybarczyk. Nakładem oficyny Flower Records ukazał się właśnie dwupłytowy album, na którym zespołom Rybarczyka – bluesowej Wielkiej Łodzi i soulowemu Dr Blues & Soul Re Vision – towarzyszą amerykańscy frontmani, Bobbie „Mercy” Oliver i Niki Buzz, a całe wydawnictwo dostępne jest do pobrania legalnie i za darmo w Internecie.

„Dr Blues: Tribute To Ol’Skool Masters” to dwie płyty, a na nich w sumie dwadzieścia cztery utwory – dwanaście utrzymanych w stylistyce tradycyjnego, elektrycznego bluesa i drugie tyle zagranych na soulowo, z udziałem trzyosobowej sekcji dętej. Oba krążki łączy osoba Krzysztofa Rybarczyka, wokalisty, gitarzysty i producenta nagrań, który od 1984 roku występuje w składzie poznańskiej Wielkiej Łodzi – tej samej, z jaką w 1996 roku otworzył polski koncert B.B. Kinga, i który od 2010 roku pełni rolę lidera formacji Soul Re Vision. Na nowym albumie oba te zespoły wspierają amerykańscy wykonawcy, z którymi w czerwcu i lipcu 2013 roku koncertował Rybarczyk. Nagrania z Bobbie’m „Mercy” Oliverem zebrane na dysku numer jeden z dopiskiem „Blues” zarejestrowano i w studiu, i na żywo, z klubową atmosferą, która udziela się szczególnie w takich evergreenach jak „Hootchie Cootchie Man” i „Everything’s Gonna Be Alright”. Duża w tym zasługa muzycznej sprawności Wielkiej Łodzi i wokalu Bobbie’go „Mercy” Olivera, którego śmiało można nazwać bluesmanem z krwi i kości. Jego sylwetkę przybliża krótka biografia zamieszczona w książeczce albumu: „Urodził się w 1939 roku w Teksasie.  W młodości zbierał bawełnę na plantacji na Południu Stanów, wieczorami ucząc się gry na gitarze i harmonijce, a w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, w czasie rozkwitu bluesa na Północy USA mieszkał i pracował w Chicago, gdzie grywał z najlepszymi wykonawcami gatunku”. Ten autentyzm dobrze słychać na płycie i miejscami można się poważnie zdziwić, że o to słuchamy polskiej produkcji, a nie krążka wydanego przez jedną z chicagowskich wytwórni.

Drugi ze srebrnych dysków w zestawie to już nowy lider, Niki Buzz, nowi muzycy towarzyszący Dr Bluesowi pod szyldem Soul Re Vision i propozycja dla miłośników dźwięków spod znaku Otisa Reddinga i Wilsona Picketta. Ów klasyczny soul jest na polskim rynku muzycznym praktycznie nieobecny, więc to co robi Dr Blues i Soul Re Vision jest godne nie tylko odnotowania, ale i wnikliwej uwagi – szczególnie na płycie „Tribute To Ol’Skool Soul Masters”, gdzie rolę wokalisty przejął Niki Buzz. Młodszy od Olivera, bo zaledwie sześćdziesięcioletni multiinstrumentalista, który grał między innymi w zespołach Ika i Tiny Turner czy Jamesa Browna, a w latach siedemdziesiątych współpracował w Nowym Jorku z takimi postaciami jak Patti Smith, Talking Heads, czy Whitney Houston. Nic więc dziwnego, że soulowe klasyki w jego wykonaniu, nawet jeśli nie biją na głowę oryginałów, wypadają bardzo przekonująco. Zresztą takich utworów jak „(Sitting On) The Dock Of The Bay” czy „In The Midnight Hour” zawsze przyjemnie sie słucha.

Album, o czym była już mowa, Krzysztof Rybarczyk przygotował jako niezwykle sympatyczny prezent dla melomanów – całość, zarówno w plikach mp3, jak i lepszej jakości plikach WAV, jest do ściągnięcia z Internetu, legalnie i całkowicie za darmo, choćby za pośrednictwem portalu Blues.pl. Warto.

Przemek Draheim

Wydawca: Flower Records
Posłuchaj: www.soulrevision.pl

Jarle Bernhoft
„Walk With Me (Live at Chateau Neuf)”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Instrumentalny wstęp „Dark Fanfare”, a zaraz potem pięknie zaśpiewany „Buzz Aldrin” otwierają wydaną przez Universal Music płytę „Walk With Me (Live at Chateau Neuf)” Norwega Jarle Bernhofta. To jeden z najciekawszych głosów na współczesnej europejskiej scenie. Jego muzyka łączy klasyczny soul z odrobiną jazzu i porcją nowych brzmień. Na ostatnim, koncertowym albumie artyście towarzyszy KORK, czyli Orkiestra Norweskiego Radia.

Jarle Bernhoft zaczynał jako wokalista rockowych norweskich grup Explicit Lyrics i Span, z tą ostatnią zdobywając nawet sporą rzeszę rozkochanych w cięższych brzmieniach fanów. Ale w 2005 roku coś w jego podejściu do muzyki się zmieniło – jeden z przyjaciół podarował mu płytę formacji Sly & The Family Stone i wtedy Jarle zanurzył się w muzyce soul. Efektem tej nowej fascynacji był bardzo dobry krążek „Ceramic City Chronicles” przynoszący porcję klasycznego soulu ubranego w uwspółcześnione, trochę jazzujące aranżacje. Dziś Bernhoft, bo pod takim skróconym imieniem występuje, to jedna z najjaśniejszych norweskich gwiazd – niezwykle kreatywna, a przez to hołubiona w swoim kraju i coraz bardziej doceniana za granicą, także w Stanach Zjednoczonych. Nic dziwnego, kiedy słyszy się takie nagrania. Rozbudowane aranżacje w makijażu sekcji smyczków robią wielkie wrażenie. Całość jest nastrojowa i naprawdę wciąga – jak dobra książka. (pd)

Wydawca: Universal Music
Posłuchaj: www.itunes.apple.com

Zespoły z trzech krajów zagrają w konkursie bluesowym SBF 2014

opublikowano w dziale Polska

Rada Programowa Suwałki Blues Festival 2014 po przesłuchaniu dwudziestu siedmiu zespołów z Polski, Litwy i Łotwy do udziału w konkursie zespołów bluesowych zakwalifikowała 10 najlepszych grup. Wyłonione zespoły w dniach 11–12 lipca będą walczyć o statuetkę i zdobycie nagrody głównej w wysokości 10 000 złotych. Zwycięstwo gwarantuje również koncertowanie na jednej z głównych scen Suwałki Blues Festival 2014 oraz kwalifikację do udziału jako reprezentant Polski w European Blues Challenge 2015 w Brukseli. Wykaz zespołów i szczegółowe informacje znajdziecie tutaj.

Źródło: www.suwalkiblues.com

Jonny Lang w Warszawie! Sprawdź kto wygrał zaproszenie na Blues.pl!

opublikowano w dziale Polska

„Pierwsza płyta Jonny’ego Langa wydana przez holenderską oficynę Provogue nosi tytuł »Fight For My Soul«” – taka była poprawna odpowiedź w przygotowanym przez portal Blues.pl i Agencję Tangerine konkursie, w ramach którego mogliście wygrać dwa pojedyncze zaproszenia na warszawski koncert Langa, który odbędzie się w środę, 9 lipca, w klubie Progresja Music Zone.

Spośród autorów prawidłowych odpowiedzi szczęście w losowaniu mieli Maria z Warszawy i Paweł z Wrocławia, gratulujemy!

Koncert Langa będzie okazją do przyjrzenia się i przysłuchania się z bliska fenomenowi, który w połowie lat 90. wdarł się przebojem na bluesowe sceny jako genialny piętnastolatek. Ten sam, którego ledwie kilka lat później mogliśmy oglądać w nowej wersji kultowej komedii Johna Landisa „Blues Brothers 2000” obok takich gwiazd jak BB King czy Eric Clapton.

Źródło: www.tangerinemusic.pl

Gitarowe gwiazdy wytwórni Provogue

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Założona w 1990 roku holenderska wytwórnia Provogue to oficyna specjalizująca się w muzyce będącej połączeniem bluesa i rocka, z gitarą w roli głównej. W jej katalogu znaleźć można płyty tak cenionych i popularnych współczesnych gitarzystów jak Joe Bonamassa, Robert Cray czy znany z Gov’t Mule Warren Haynes. Wśród gwiazd wytwórni jest też muzyk, którego Magazyn Guitar Player nazwał „jednym z najbardziej szanowanych gitarzystów na planecie” – Eric Johnson. Jego jeszcze ciepła płyta, „Europe Live”, nakładem wytwórni Provogue, a dzięki dystrybucji Mystic Productions, 23 czerwca trafiła na półki sklepów muzycznych także w Polsce. To czternaście utworów zarejestrowanych podczas kilku różnych koncertów w Europie, i muzyka z pogranicza, bluesa, rocka i jazzu, czyli mieszanka, która zaskarbiła mu opinie geniusza gitary. To jeden z tych gitarzystów, których stylu i brzmienia nie sposób pomylić z nikim innym – jest jedyny w swoim rodzaju.

Kolega Johnsona ze stajni Provogue, Kenny Wayne Shepherd, na taki status musi jeszcze pracować, choć gitarowej sprawności nigdy nie można mu było odmówić. Także, gdy pojawił się na scenie w połowie lat 90. jako nastolatek wywołując powszechną sensację. Dziś, już jako dojrzały mężczyzna, przypomina się z nową płytą, „Goin Home”. Po kilku mocno komercyjnych longplay’ach jakie w ostatnich latach przydarzyły się przyzwyczajonemu do popularności Shepherdowi – przypomnijmy, że jego debiut sprzedał się w liczbie ponad 500 tysięcy egzemplarzy, co jak na bluesa jest wynikiem niezwykłym – na nowym krążku gitarzysta ze Shreveport w Louisianie bardzo mocno wskazuje na swoje muzyczne inspiracje. W tym departamencie króluje blues. Shepherd sięga po kompozycje Alberta Kinga, Muddy Watersa, Magic Sama, Bo Diddley’a czy Freddie’go Kinga. Towarzyszą mu w akcji świetni muzycy – m.in. bębniarz Stevie Ray Vaughana Chris Layton – oraz goście, The Rebirth Brass Band, Keb’ Mo’, Ringo Starr, Joe Walsh, Warren Haynes and Robert Randolph. W takim towarzystwie musiała się udać bardzo smakowita płyta – wpisująca się w jego najbardziej bluesowe dokonania, ale niepozbawiona komercyjnego pazura w osobie popularnych gości – co zawsze pozytywnie wpływa na słupki sprzedaży.

Wymiar zdecydowanie ważniejszy od komercyjnego ma nowy album Waltera Trouta – i chyba nie będzie przesady w stwierdzeniu, że to cud, iż w ogóle możemy go słuchać. Pisząc te piosenki Walter Trout leżał na szpitalnym łóżku czekając na przeszczep wątroby, który miał być jego jedyną szansą na przeżycie. Szansą dodajmy odległą, bo na drogi zabieg nie było go stać. Z pomocą przyszły media społecznościowe i fani, no i udało się. Dziś słuchając tego albumu tylko zdjęcia niezwykle wychudzonego artysty na okładce przypominają, jak dramatyczna była sytuacja z ostatnich miesięcy. Muzyk, który współpracował w swojej karierze z Johnem Mayallem, grupą Canned Heat, Johnem Lee Hookerem i Big Mamą Thornton, w ramach podziękowania od swoich fanów i ludzi dobrego serca dostał nowe życie i to słychać na „The Blues Came Callin’” – warto poświęcić tej produkcji trochę uwagi.

Przemek Draheim

Wydawca: Provogue Records
Posłuchaj: Odsyłacze w tekście

Awek „Rich and Famous”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Czy Francuzi mogą z powodzeniem grać bluesa? Mogą i to wcale nie gorzej od kolegów zza oceanu, co pięknie pokazują muzycy grupy Awek. Na płycie „Rich and Famous” – nagranej w należącym do Kida Andersena kalifornijskim studiu w San Jose – udowadniają, że potrafią grać rasowo. W skład grupy wchodzą gitarzysta i wokalista w jednej osobie, harmonijkarz oraz sekcja rytmiczna złożona z basu i perkusji. Na krążku, oprócz podstawowej ekipy, gra też kilku znakomitych gości: kojarzeni z prowadzoną obecnie przez Ricka Estrina grupą The Nightcats gitarzyści Little Charlie Baty i Kid Andersen (niektóre piosenki brzmią tu tak, jakby to właśnie „Nocne Koty” je zagrały), śpiewająca chórki Lisa Andersen czy Mark Hummel. Ten ostatni gra zarówno na harmonijce diatonicznej, jak też na chromatyku – raz rządzi piosenką, by innym razem podzielić się zadaniami z harmonijarzem grupy, Stéphane Bertolino, budując porywający dialog na instrumenty. Dzięki sporej liczbie gitarzystów biorących udział w projekcie mamy okazję usłyszeć kilka gitar jednocześnie, a to targujących się zagrywkami, a to grających solo jedna po drugiej. Znakomitym dopełnieniem gitarowych popisów są partie pianina sprawiające, że nogi same rwą się do potupywania, czy nadające charakteru utworom dźwiękowe plamy Hammonda malowane przez kolejnego szacownego gościa – Boba Welsha.

Sekcja gra równo i napędza całą tę muzyczną machinę wytwarzającą – z godną pozazdroszczenia precyzją i wprawą – różne odmiany elektrycznego bluesa, koncentrując się jednak na stylistyce chicagowskiej. Chociaż nie brakuje tu odrobiny bluesa z zachodniego wybrzeża, numerów powolnych i tych z rock’n’rollowym zadziorem. Nie wszystko też zamyka się w dobrze znanych dwunastotaktowych ramach. Na płycie znajdziemy trochę soulu, a nawet rockabilly!  Panowie z Awek bardzo przy tym dbają, żeby wszystko dobrze brzmiało. Oczywiście duża w tym zasługa Andersena, którego studio dołożyło cegiełkę do amerykańskiego brzmienia albumu. Pod tym kątem szczególnie pozytywne wrażenie robi harmonijkarz, którego dźwięk jest pełny, mocny, wręcz tłusty. Buzia sama się cieszy kiedy słyszymy taki sound, zarówno przesterowany dzięki lampowym wzmacniaczom, jak i naturalny, akustyczny, gdy cała magia dzieje się w samym instrumencie. Pozostali wykonawcy nie pozostają w tyle, serwując cały wachlarz brzmień, od łagodnych i delikatnych, do ostrych i rozdzierających.

Podsumowując… Hipnotyzujący groove, zwarta sekcja, świetna praca pozostałych akompaniatorów, muzycy prowadzący wywołujący gęsią skórkę zarówno przy grze smakowitych i przemyślanych solówek, jak i w partiach unisono, a także spinający to klamrą wokal, naprawdę pasujący do całości – dla miłośników tradycyjnego grania to bardzo smakowity kąsek, a dla osób praktykujących grę na instrumentach pierwszorzędne źródło do „podkradania” zagrywek. Z mojego odtwarzacza zbyt szybko tej płyty nie wyciągnę.

Maciej Draheim

Wydawca: Awek
Posłuchaj: www.awekblues.com

Jimiway Blues Festival zrelacjonowany

opublikowano w dziale Polska

Koniec października tradycyjnie przyniósł melomanom koncerty w ramach Jimiway Blues Festival. Dla tych, którzy podczas swoich jesiennych muzycznych podróży nie dotarli do Ostrowa Wielkopolskiego, publikujemy relację z festiwalu, którą przysłała nam Nina Sawicka:

19 i 20 października odbyła się dwudziesta pierwsza już edycja Jimiway Blues Festival. Do Ostrowa Wielkopolskiego znów zjechali się fani muzyki z całej Polski – choć nie tylko, bo przybyły również grupy zza granicy, np. z Niemiec. W ciągu dwóch dni, na dwóch scenach, odbyło się osiem koncertów.

Festiwal otworzył piękny akustyczny koncert Bluesferajny. Duet gościnnie wspierał Adam Jawień na harmonijce. Dla nikogo nie jest zagadką, że Grzegorz Olejnik jest „maszyną do tworzenia piosenek”, a okazało się, że teksty duetu choć polskie, brzmią nie gorzej niż z amerykańskich standardów! Kolejnym wykonawcą był zespół Nie Strzelać do Pianisty. Warsztat chłopaków jest niemożliwy do kwestionowania, za to repertuar podlega już ocenie. Wprowadzenie własnych kompozycji jest zawsze wielkim krokiem dla każdego młodego zespołu i podnosi automatycznie jego rangę. Jednak moim zdaniem „Pianiści” odpływają w groźne rejony pop rocka, co obniża średnią wieku ich fanów i odbiera zespołowi indywidualizm. Instrumentalnie i wokalnie są coraz lepsi, pomysłów mają coraz więcej, ale to już nie jest grupa, której tak chętnie słuchałam około rok temu. Ale cóż, dobrze, że innym się nadal podoba. Chłopaki świetnie bawią się podczas koncertu, tworzą własne utwory i czują się coraz pewniej na scenie. Można tylko pozazdrościć! Po Nie Strzelać do Pianisty zagrała harmonijkowa supergrupa. Łukasz „Wiśnia” Wiśniewski, Tomek Kamiński, Bartek Łęczycki i Michał „Cielak” Kielak to prawdziwy (choć nie pierwszy) Harmonijkowy Atak – czyli czołówka, jeśli chodzi o ten instrument w Polsce. Wsparci świetną sekcją rytmiczną i gitarzystami z różnych rejonów bluesa zagrali bardzo dobry koncert. Trochę zbyt popisowy, trochę zbyt podobny do poprzednich, ale bardzo dobry, co potwierdziła reakcja publiczności.

W końcu na scenę weszła gwiazda – Popa Chubby. Pierwsze i jedyne, co mnie uderzyło, to fala dźwięku. Moc, z którą grali muzycy, dosłownie powalała. Przyznam, że trochę przeszkadzało mi to w odbiorze dźwięków. Uwielbiam płyty Chubby’ego, przemogłam się więc do wysłuchania tego hałaśliwego koncertu. Pomimo oczywistego warsztatu muzyków, byłam zawiedziona. Miałam wrażenie, że Popa Chubby uważał, że przyjechał do kraju trzeciego świata i chciał zabawić publikę jedynym, co mogą Polacy znać – coverami Jimi’ego Hendriksa. Mimo wszystko cieszę się, że udało mi się być na koncercie Chubby’ego i jestem wdzięczna organizatorom za zaproszenie jednego z moich ulubionych (niestety tylko z płyt) muzyków.

Drugi dzień festiwalu otworzył akustyczny, bardzo ortodoksyjny koncert chodzącej encyklopedii bluesa, Marka Wojtowicza. Jak zawsze – solo, jak zawsze – Delta. Potem na dużej scenie pojawił się mój faworyt, Cotton Wing. Zagrali jak zwykle bardzo dobrze, ze świetnym brzmieniem, trochę bluesa, trochę funky, trochę własnych utworów, trochę coverów. Koncert uświadomił mi jedno – wokalista z koncertu na koncert śpiewa coraz lepiej! Potem coś, co rozkręciło publiczność, Cree. Idealny support przed gwiazdą. Publika szalała, uwalniała swoją energię, przygotowywała się na wielki finał. Cree jak to Cree – efektowna mieszanka śląskiego rocka z bluesem, sprawni muzycy i wielkie nazwisko Bastka, który nie zmienia się od lat (w kontekście pozycji w świecie muzycznym i swojego podejścia do wokalu, gitary).

W końcu czas przyszedł na wielką gwiazdę festiwalu, Tommy’ego Castro (fot. strona domowa artysty) i zespół The Painkillers. Po Popa Chubby’m radosne granie Castro rzeczywiście było przeciwbólowe. Połączenie bluesa z rockabilly, trochę rock’n’rolla w starej konwencji i inspiracje wokalne Brianem Setzerem były bardzo przyjemne, relaksujące, a jednocześnie zrywające do tańca. Trzeba przy tym zauważyć, że nagłośnienie było po prostu fantastyczne, zresztą jak na całym festiwalu.

Organizacja stanęła na wysokości zadania, impreza była przemyślana i świetnie przeprowadzona. Zastanawiam się, jakie gwiazdy zagrają za rok, skoro organizatorzy czerpią już z pierwszej ligi światowego bluesa!

Nina R. Sawicka

Źródło: www.jimiway.pl

Moreland & Arbuckle „Just a Dream”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

O tym, że Moreland & Arbuckle potrafią dać czadu mogliśmy przekonać się podczas tegorocznej trasy zespołu w naszym kraju. Najnowsza płyta ekipy z Kansas to solidna porcja mocno zabarwionego bluesem gitarowo-harmonijkowego odlotu, który nie pozostawia wątpliwości, że trio doskonale radzi sobie również w studio.

Zespół powstał prawie dziesięć lat temu, gdy gitarzysta Aaron Moreland poznał śpiewającego harmonijkarza Dustina Arbuckle’a. Obu muzyków połączyła fascynacja klasycznym bluesem z Delty Mississippi i właśnie taki klimat charakteryzował ich pierwsze próby wspólnego grania. Musiało minąć trochę czasu by wykrystalizował się obecny skład i styl zespołu, który w tej chwili zasilany jest przez perkusistę Brada Hornera. Warto zauważyć, że Moreland & Arbuckle grają bez basisty, ponieważ okazał się on kompletnie zbyteczny, gdy Moreland po raz pierwszy podłączył jedną ze strun w swojej gitarze zbudowanej z pudełka po cygarach do wzmacniacza basowego. Ten nietypowy patent nie dość, że pozwala grać jednocześnie partie gitary i basu, to wręcz definiuje brzmienie tria.

„Just a Dream” jest na wskroś przesiąknięte duchem southern-rocka i łączy w sobie wszystko to, co w amerykańskiej muzyce najlepsze – bluesowego ducha i rockowe zacięcie. Ponadto, choćby w utworze „So Low”, wnikliwy słuchacz odnajdzie nieskrywaną inspirację muzyką Juniora Kimbrougha.

Zarówno Moreland, jak i Arbuckle odpowiednio zadbali o brzmienie swoich instrumentów. Wszystkie partie gitar brzmią dokładnie tak tłusto, jak można sobie to wymarzyć, a przesterowana harmonijka krzyczy każdym dźwiękiem. Na płycie pojawia się również rockowy klasyk z lat 70-siątych – organy Hammonda, i mimo że instrument ten nie jest specjalnie wyeksponowany, to ciężko wyobrazić sobie chociażby utwór „Purgatory” czy „Troll” bez jego udziału.

Klimat najnowszej produkcji zespołu Moreland & Arbuckle jest absolutnie wyjątkowy. Przy słuchaniu „Just a Dream” aż trudno nie poczuć pustynnego słońca święcącego prosto w oczy. Miejmy zatem nadzieję, że zespół niebawem ponownie odwiedzi nasz kraj i pozwoli przenieść się, przynajmniej w wyobraźni, gdzieś na południe Stanów Zjednoczonych.

Patryk Mitzig

P.S. Dla tych, którzy płyty jeszcze nie słyszeli, w serwisie YouTube mała próbka.

Wydawca: Telarc
Posłuchaj: www.concordmusicgroup.com

Galicja Blues Festival

opublikowano w dziale Polska

Muzyczna inicjatywa Roberta Lenerta i Łukasza Gorczycy, Galicja Blues Festival, obchodzi w tym roku ósme urodziny. Między 14 a 17 września w Krośnie, w ramach festiwalu, zaprezentują się publiczności między innymi organizator Rawy Blues – Irek Dudek, zwycięzca telewizyjnego programu „X Factor” – Gienek Loska, a także zespoły Los Agentos, trio Kajetana Drozda, Andrzej Serafin i gitarzysta Krissy Matthews. Koncertom towarzyszyć będą przesłuchania konkursowe i wieczorne jamy.

Źródło: www.rckp.krosno.pl

Wygraj zaproszenie na Warrena Haynesa!

opublikowano w dziale Polska

Założyciel Gov’t Mule, gitarzysta The Allman Brothers Band, znakomity instrumentalista i wokalista o niesłychanie charakterystycznym głosie – Warren Haynes, bo to jego dotyczy ten krótki opis, pojawi się w Polsce na zaproszenie Agencji Tangerine by 4 sierpnia zagrać koncert w Warszawie w klubie Palladium. Występ ma promować jego najnowszy, wydany pod własnym nazwiskiem album.

Wraz z Tangerine przygotowaliśmy dla Naszych Czytelników konkurs, w którym do wygrania są dwa pojedyncze zaproszenia na ten wyjątkowy koncert! Żeby zdobyć konkursowe bilety należy odpowiedzieć na pytanie: jaki jest tytuł nowej solowej płyty Warrena Haynesa, wydanej przez europejską wytwórnię Provogue Records?

Odpowiedzi, ze słowem „Konkurs” w temacie, prosimy przysłać na redakcyjny adres e-mail blues@blues.pl. W treści wiadomości należy podać swoje imię i nazwisko, adres, a także kontaktowy numer telefonu. Na Wasze maile czekamy do wtorku 2 sierpnia, do godziny 12:00. Niedługo potem ogłosimy zwycięzców losowania.

Źródło: Blues.pl i Tangerine

Gwiazdy na 36. Rawa Blues Festival! Sprawdź kto wygrał zaproszenia na koncert i warsztaty z mistrzem gitary!

opublikowano w dziale Polska

36. edycja Rawa Blues Festival już w najbliższy weekend. 30 września w sali koncertowej NOSPR zagrają Corey Harris oraz Keb’ Mo’ orkiestrą symfoniczną. W sobotę 1 października festiwalowe koncerty odbywać się będą w Spodku. Zagranicznymi gwiazdami koncertu będą: brytyjski gitarzysta, wirtuoz stylu fingerpicking Albert Lee, Shemekia Copeland (nominowana do Grammy za najnowszą płytę „Outskirts of Love”), JJ Grey & Mofro oraz Toronzo Cannon. Wśród polskich wykonawców usłyszymy m.in. zespół Dżem. Na scenie pojawi się też najpopularniejsze muzyczne wcielenie Irka Dudka, Shakin’ Dudi. Razem z organizatorami Rawa Blues Festival przygotowaliśmy dla Naszych Czytelników konkurs w dwóch odsłonach. Sprawdźcie kto wygrał!

Konkurs dla czytelników

„Szef wytwórni Alligator, prezentującej na festiwalu swoich artystów i – już od kilku lat – jeden z honorowych gości festiwalu to Bruce Iglauer” – taka była prawidłowa odpowiedź w pierwszej konkursowej sekcji. Do wygrania było pięć pojedynczych zaproszeń do Spodka. Zdobyli je: Marcin z Krakowa, Jakub z Wrocławia, Paweł z Jaworzna, Marek z Myszkowa i Paulina z Łańcuta.

Konkurs dla gitarzystów

Dodatkowo, po raz pierwszy, szansę na specjalną nagrodę – udział w warsztatach gitarowych z Albertem Lee 29 (trzy podwójne zaproszenia) i 30 września (dwa podwójne zaproszenia) – mieli muzykujący Czytelnicy. Pytanie dla nich było nieco inne: „dlaczego akurat Ty powinieneś/powinnaś mieć szansę nauki gry na gitarze pod okiem mistrza?”. Zaproszenia zdobyli: Tomasz z Kruszyna, Jacek z Łodzi, Andrzej z Warszawy, Hanna z Katowic i Piotr z Warszawy.

Zwycięzcom gratulujemy, a wszystkich kochających bluesa zachęcamy do uczestnictwa w Rawa Blues Festival!

Sprawdź kto wygrał zaproszenie na Rock & Blues Stars!

opublikowano w dziale Polska

Alligator Records i Blind Pig to dwie ważne, amerykańskie wytwórnie płytowe, dla których w swojej karierze nagrywał Coco Montoya – taka była poprawna odpowiedź w przygotowanym przez Blues.pl i Agencję Tangerine konkursie, w ramach którego mogliście wygrać dwa pojedyncze zaproszenia na odbywający się 13 listopada w warszawskim klubie Progresja wyjątkowy koncert Rock & Blues Stars, którego gwiazdami będą Chris Duarte, Coco Montoya, Robben Ford i Chantel McGregor.

Wśród tych z Was, którzy na adres Redakcji przysłali właściwą odpowiedź, wylosowaliśmy dwójkę szczęśliwców. Są nimi Paweł z Garwolina i Jakub z Rybnika, gratulujemy!

Szczegóły dotyczące koncertu i zakupu biletów znajdziecie na stronie Agencji Tangerine.

Źródło: Blues.pl i Tangerine

Nominowani do Blues Music Awards

opublikowano w dziale Świat

Po bluesowych Grammys przyszła pora na nominacje do najważniejszych nagród przyznawanych przez bluesowe środowisko, Blues Music Awards – dawniej nagród imienia W.C. Handy’ego. Na liście nominowanych znaleźli się artyści należący do prestiżowego Blues Hall of Fame: Denise LaSalle, Charlie Musselwhite i Bobby Rush. Tegoroczni rekordziści zdobyli po cztery nominacje – Sugar Ray & the Bluetones za album „Evening”, Tab Benoit za „Medicine” i Johnny Sansone za „The Lord is Waiting and the Devil is Too”. Cztery nominacje zdobyli w sumie Susan Tedeschi, Derek Trucks i Tedeschi-Trucks Band, oczywiście za płytę „Revelator”. Tyle samo nominacji zdobyli w sumie artyści, którzy wraz z Tommy’m Castro nagrali koncertowy longplay „The Legendary Rhythm & Blues Revue - Live!”. Pełną listę nominacji znajdziecie na stronie The Blues Foundation. Rozdanie nagród odbędzie się w maju 2012 roku.

Źródło: www.blues.org

Zmarł Hubert Sumlin

opublikowano w dziale Polska

Niezwykle smutną wiadomość przekazał niedawno serwis Blues.about.com – 4 grudnia, w wieku 80 lat, zmarł w mieście Wayne w New Jersey Hubert Sumlin (fot. James Fraher), jeden z najważniejszych i najbardziej wpływowych gitarzystów bluesowych wszechczasów. Sumlin zapisał się w historii bluesa przede wszystkim jako gitarzysta zespołu Howlin’ Wolfa i wielki przyjaciel wokalisty. Masowej popularności nigdy nie zdobył, ale wśród swoich inspiracji z dumą wymieniali go choćby Eric Clapton, Keith Richards, Stevie Ray Vaughan, Jimmy Page czy Jimi Hendrix. Wspomnieniem artysty niech będzie dostępny w serwisie YouTube fragment wyprodukowanego w połowie lat dziewięćdziesiątych, a dziś możliwego do kupienia na DVD, programu „Chicago Blues Jam”.

Źródło: www.blues.about.com

Sprawdź kto wygrał zaproszenie na Harry’ego Manxa!

opublikowano w dziale Polska

Instrument, który w dłoniach Harry’ego Manxa widać na plakacie warszawskiego koncertu i konkursowej grafice Blues.pl to mohan veena – taka była poprawna odpowiedź w przygotowanym przez nas i Agencję Tangerine konkursie, w ramach którego mogliście wygrać dwa pojedyncze zaproszenia na koncert Harry’ego Manxa, który 16 czerwca zagra w warszawskim klubie Hybrydy.

Wśród tych z Was, którzy na adres Redakcji przysłali właściwą odpowiedź, wylosowaliśmy dwójkę szczęśliwców. Są nimi Maciej Gonczar z Głogowa i Piotr Lebiedziewicz z Warszawy, gratulujemy!

Szczegóły dotyczące koncertu i zakupu biletów znajdziecie na stronie Agencji Tangerine.

Źródło: Blues.pl i Tangerine

Jaworznicki Meeting Blues-Rockowy

opublikowano w dziale Polska

Klub Opera będzie sceną, na której 3 czerwca rozegra się pierwszy Meeting Blues-Rockowy w Jaworznie zorganizowany z inicjatywy basisty i wokalisty grupy KOX, Jacka Gretkowskiego i zespołów GalHan i Preizol Band. Publiczność będzie miała okazję posłuchać połączenia bluesa i rocka w wykonaniu tych trzech formacji. Jak zapewniają organizatorzy, nie zabraknie też mocniejszych brzmień spod znaku Deep Purple, Uriah Heep czy Led Zeppelin.

Źródło: www.blues.jaworzno.pl

Bluesowe gwiazdy na „It’s Blues”

opublikowano w dziale Polska

Na 22 lutego przewidziano premierę nowej bluesowej kompilacji wytwórni My Music, wydawcy składanki „Blues & The City”, której Związek Producentów Audio-Video przyznał status „Złotej Płyty”. Dwupłytowy album nosi tytuł „It’s Blues” i przynosi trzydzieści cztery utwory takich wykonawców jak Little Walter, T-Bone Walker, Muddy Waters czy Sonny Boy Williamson. Na składance znalazły się też fragmenty słynnego koncertu B.B. Kinga, w którym uczestniczyli Stevie Ray Vaughan, Paul Butterfield, Albert King i Eric Clapton. Blues.pl jest jednym z patronów medialnych wydawnictwa.

Źródło: www.my-music.pl

Brian Auger w Progresji

opublikowano w dziale Polska

Miłośnicy jazz-rockowych improwizacji będą mieli okazję posłuchania takiej muzyki na żywo. 8 listopada, w ramach jedynego koncertu w Polsce, wystąpi w warszawskiej Progresji Brian Auger (fot. strona domowa artysty) – klawiszowiec z prawie pięćdziesięcioletnim stażem, który na przestrzeni lat grywał z tak uznanymi muzykami jak Jimmy Page, Eric Burdon czy Sonny Boy Williamson. Organizatorem koncertu jest Agencja Tangerine, która w ostatnich miesiącach zaproponowała fanom muzyki kilka niezwykle interesujących wydarzeń, z występami Indigenous i Aynsley’a Listera na czele.

Źródło: www.tangerinemusic.com.pl

Zmarł Pinetop Perkins

opublikowano w dziale Świat

Niezwykle smutną wiadomość przekazał nam Bob Corritore. 21 marca, na skutek problemów z sercem, zmarł w Teksasie Pinetop Perkins (fot. Will Van Overbeek, The Austin Chronicle), dożył pięknego wieku 97 lat. Urodził się w miejscowości Belzoni w Mississippi. Jego pierwszym instrumentem było nie pianino, a gitara, ale to osiemdziesiąt osiem czarnych i białych klawiszy przyniosło mu sławę. Współpracował z takimi muzykami jak Sonny Boy Williamson II, Rober Nighthawk czy Muddy Waters. Ma na koncie trzy nagrody Grammy i tak wiele statuetek Blues Music Awards (dawniej W.C. Handy Awards), że kategorię „Pianista roku” nazwano jego imieniem. Od kilku dni na YouTube oglądać możecie wywiad, jaki przeprowadzono z Pinetopem Perkinsem w listopadzie 2006 roku, po jego koncercie w klubie Stanhope House w New Jersey – warto go wysłuchać.

Źródło: www.bobcorritore.com

Tracy Nelson „Victim Of The Blues”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Oficyna Delta Groove znana jest z tego, że serwuje miłośnikom dobrego grania naprawdę smakowite muzyczne kąski. Nie inaczej jest z nowym albumem Tracy Nelson, którego tytuł brzmi tak, jak stary numer Ma Rainey – „Victim of the Blues”.

Ale nie tylko jeden z utworów i tytuł płyty zapożyczone zostały od bluesowej matrony. Wpływ Ma Rainey na wokal Tracy słychać wyraźnie, podobnie jak fascynację twórczością Bessie Smith. To ważne by czerpać natchnienie u źródła, a Tracy wychodzi to znakomicie! Jej wokal jest mocny i pełny, śpiewa głosem dość niskim, choć nie pozbawionym charakteru i zadziorności. Śpiew Tracy gra na płycie rolę pierwszoplanową, jednak towarzyszący jej muzycy też nie pozostają w cieniu. Zwarta sekcja rytmiczna potrafi wyczarować różnorodne groove’y – mamy tu zarówno shuffle, boogie, powolnego bluesa, odrobinę bluegrassu, gospel czy soulu, czyli wszystko to, co najlepsze w amerykańskiej tradycji muzycznej i to na jednym krążku. W połączeniu z solówkami Mike’a Hendersona grającego na gitarze i miniaturowym banjo, partiami klawiszy czy chórkami i duetami wokalnymi z zaproszonymi gośćmi, daje to kawałek niezwykle przyjemnego grania, które zachęca do rytmicznego tupania. Na krążku przeważają covery klasycznych piosenek. Na warsztat pani Nelson trafiły numery takich tuzów, jak wspomniana Ma Rainey, Howlin’ Wolf, Jimmy Reed czy Little Milton. Jej interpretacje zasługują na uznanie, bo Tracy wykonuje je z dużym ładunkiem emocji i zaangażowaniem.

„Victim of the Blues” to płyta różnorodna, lecz jednocześnie konsekwentnie trzymająca się konwencji klasycznego, akustycznego bluesowego grania. Artystka pokazuje duży szacunek do tradycji, ale też nie boi się zamieszać w dobrze nam znanych kompozycjach. Co więcej można napisać? Chyba tylko to, że czas wykorzystany na przesłuchanie tych jedenastu piosenek z pewnością nie będzie stracony. Co więcej, minie bardzo szybko.

Maciej Draheim

Wydawca: Delta Groove Productions
Posłuchaj: www.deltagrooveproductions.com

Sprawdź kto wygrał zaproszenie na North Mississippi Allstars Duo!

opublikowano w dziale Polska

Album, którym formacja North Mississippi Allstars zadebiutowała na rynku muzycznym wiosną 2000 roku to „Shake Hands With Shorty” – taka była poprawna odpowiedź w przygotowanym przez Blues.pl i Agencję Tangerine konkursie, w ramach którego mogliście wygrać dwa pojedyncze zaproszenia na koncert formacji North Mississippi Allstars Duo, czyli braci Luthera i Cody’ego Dickinsonów, którzy 22 maja zagrają w warszawskim klubie Progresja.

Wśród tych z Was, którzy na adres Redakcji przysłali właściwą odpowiedź, wylosowaliśmy dwójkę szczęśliwców. Są nimi Bartłomiej Turkowski z Warszawy i Damian Kłos z Piekar Śląskich, gratulujemy!

Szczegóły dotyczące koncertu i zakupu biletów znajdziecie na stronie Agencji Tangerine.

Źródło: Blues.pl i Tangerine

Muzeum Jazz Festiwal w Ostrowie Wlkp.

opublikowano w dziale Polska

Szesnasta edycja Muzeum  Jazz Festiwal odbędzie się 29 i 30 kwietnia w Ostrowie Wielkopolskim. W ramach imprezy, którą równie mocno, co jazzmani, cenią sobie miłośnicy bluesa, zaprezentują się publiczności Patricia Barber Quartet, Anna Serafińska Groove Machine, Wojciech Staroniewicz A’FreAK-aN Project i trio Apostolis–Mbappe–Husband. Festiwalowym koncertom w Kinie Komeda towarzyszyć będą wieczorne koncerty klubowe w Fanaberia Art Club – zagrają tam Artur Lesicki Trio i Maciej Sikała Trio. Muzycznym suplementem całości będzie zaplanowany na 20 maja występ Joscho Stephan Quartet.

Źródło: www.jazzwmuzeum.art.pl

Sprawdź kto wygrał płytę Gienek Loska Band!

opublikowano w dziale Polska

Autorem tekstu do standardu „You Can’t Judge a Book by the Cover”, wykonanego po raz pierwszy w 1962 roku przez Bo Diddley’a, jest Willie Dixon, znany choćby ze współpracy z legendarną Chess Records – taka była poprawna odpowiedź w przygotowanym przez Blues.pl i Sony Music Polska konkursie, w ramach którego mogliście wygrać jeden z pięciu egzemplarzy płyty „Hazardzista” Gienek Loska Band.

Konkurs cieszył się bardzo dużym zainteresowaniem, ale wśród przysłanych odpowiedzi było też sporo błędnych. Wśród tych z Was, którzy na adres Redakcji przysłali właściwą odpowiedź, wylosowaliśmy piątkę szczęśliwców. Są nimi:

  • Sławek z Warszawy
  • Piotr z Będzina
  • Krzysztof ze Słupska
  • Michał z Mysłowic
  • Eugeniusz z Krakowa

Gratulujemy i życzymi miłego słuchania! Natomiast wszystkich, którzy w konkursie brali udział, ale mieli mniej szczęścia, zapraszamy na YouTube, gdzie zobaczyć możecie teledysk do promującej „Hazardzistę” piosenki „W jedną stronę bilet”.

Źródło: Blues.pl i Sony Music Polska

Zmarł Johnny Otis

opublikowano w dziale Polska

Johnny Otis (fot. Wikipedia), dla klasycznego rhythm’n’bluesa i wczesnego rock’n’rolla postać legendarna, zmarł 17 stycznia w wieku dziewięćdziesięciu lat. Otis był wokalistą, multiinstrumentalistą, autorem piosenek, producentem, kierownikiem orkiestry, łowcą talentów, prezenterem programów radiowych i telewizyjnych, szefem wytwórni płytowej i muzycznego klubu – robił w życiu bardzo wiele rzeczy, a wszystkie związane z muzyką. Wspomnieniem o nim niech będzie telewizyjna wersja największego bodaj hitu Johnny’ego Otisa, „Willie and the Hand Jive”, którą oglądać możecie na YouTube.

Źródło: www.bobcorritore.com

Robert Cray przed Rawa Blues Festival

opublikowano w dziale Polska

Robert Cray (fot. Jeff Katz, strona domowa artysty), pięciokrotny zdobywca Grammy i jeden z najpopularniejszych wykonawców współczesnego bluesa, będzie główną gwiazdą październikowej, 32. edycji Rawa Blues Festival. Na kilka dni przed premierą najnowszej płyty gitarzysty ekipa Rawy Blues miała okazję rozmawiać z Cray’em – dowiadując się jakie są jego plany dotyczące koncertu w Spodku, poznając jego zdanie na temat kierunków rozwoju współczesnego bluesa, a także wypytując kogo uważa za nadzieję młodego pokolenia bluesmanów. Poniżej publikujemy fragment tamtej rozmowy:

Rawa Blues Festival: Witaj Robert. Jesteś ostatnio dość zajęty, masz pewnie sporo zajęć przed premierą nowego albumu. Jak sobie radzisz?

Robert Cray: Tak, w ostatnich latach nie przywykliśmy do aż takiego zainteresowania mediów. To nie jest coś, co robi się każdego dnia. Obecnie udzielamy wielu wywiadów, trochę koncertujemy i mamy jeszcze kilka innych zajęć, które wypełniają nasz czas w związku z premierą nowej płyty. Cieszymy się teraz naprawdę bardzo dużym zainteresowaniem dziennikarzy, a po ukazaniu się albumu na dobre zacznie się nasza trasa koncertowa. 

Rawa Blues Festival: No właśnie, co możesz nam powiedzieć o nowym albumie „Nothin But Love”, który ukaże już wkrótce? Z fragmentów dostępnych w Internecie wynika, że zabierzesz nas z powrotem w lata ‘80.

RC: Tak, jestem bardzo szczęśliwy, że nagraliśmy ten materiał. Ten album to będzie tak naprawdę cały Robert Cray. Płyta jest wynikiem połączenia różnych stylów i naszego podejścia do muzyki. Jest tam przede wszystkim blues, ale również trochę eksperymentalnych nut. Na liście utworów jest m.in. „Side Dish”, osadzony w klimacie rock’n’rolla lat ‘50.

Rawa Blues Festival: W zeszłym roku zostałeś wprowadzony do Bluesowej Izby Sław (Blues Hall of Fame), w trakcie swojej kariery pięciokrotnie otrzymałeś nagrodę Grammy. Co tak naprawdę te osiągnięcia oznaczają dla ciebie jako artysty?

RC: Wiesz, to nie jest coś, o czym myślisz na co dzień. Statuetki stoją na półce w biurze, na nieszczególnie wyróżnionym miejscu. To dla mnie ważne siągnięcia, ale ważniejsze jest to, że przed nami wciąż kolejne dni. A w tym biznesie nigdy nie wiesz czy będziesz w grze, na jakimkolwiek poziomie.

Rawa Blues Festival: Grałeś i nagrywałeś z wielkimi gwiazdami – Johnem Lee Hookerem, Muddy Watersem, Stevie Ray Vaughanem, Ericem Claptonem, Tiną Turner – by wymienić tylko niektórych z nich. Które z doświadczeń współpracy z innymi muzykami i gwiazdami bluesa najbardziej zapisało się w Twojej pamięci?

RC: Szczególnie wspominam Johna Lee Hookera. Był ciepłą i bardzo otwartą osobą. Mieliśmy okazję zagrać naprawdę bardzo dużo wspólnych koncertów, a także nagrywać w studiu. John Lee był po prostu moim dobrym przyjacielem, bardzo często rozmawialiśmy przez telefon. Swoją drogą wczoraj były jego urodziny (wywiad przeprowadzano 23 sierpnia – przyp. red.).

Rawa Blues Festival: A kto miał na Ciebie największy wpływ?

RC: Albert Collins. Miałem okazję go usłyszeć podczas imprezy z okazji ukończenia szkoły średniej, ale kto by wówczas pomyślał, że kilka lat później będziemy grali z nim i jako jego support. To był również wyjątkowy człowiek. Traktowaliśmy go jak swojego opiekuna, był dla nas jak ojciec, prawdziwy mentor. Mieliśmy niesamowitą okazję, bardzo wiele się od niego nauczyliśmy.

Rawa Blues Festival: Czy uważasz, że to dobra metoda dla młodych muzyków – uczyć się od mentorów?

RC: Tak, ale wiadomo, że nie każdy ma taką możliwość i sprzyjające okoliczności. Uważam, że dla młodych artystów ważne jest grać wspólnie, rozmawiać o muzyce, uczyć się wzajemnie od siebie. Poznawać różne techniki gry i przede wszystkim ćwiczyć.

Rawa Blues Festival: Wprawdzie w swojej muzyce łączysz wiele różnych stylów, ale fundamentem jest blues. Jak uważasz, co jest przyszłością bluesa? W jakim kierunku będzie podążał?

RC: Wiesz, blues to wyjątkowy gatunek muzyki. Muzycy bluesowi w zasadzie nigdy nie mogli liczyć na dużo czasu antenowego w radiu czy telewizji. Ale fenomenem bluesa jest to, że jest bardzo wiele bluesowych kapel. W Ameryce, ale również i na świecie. Także w Europie. To jest współczesna siła bluesa! Wiele z tych zespołów szuka własnego stylu. Uważam, że silnym trendem jest łączenie wielu różnych stylów, a nie przywiązywanie się do jednej definicji bluesa.

Rawa Blues Festival: Miałeś okazję usłyszeć ostatnio jakiegoś młodego muzyka, który wywarł na tobie wrażenie?

RC: Tak, Gary Clark Junior. Pokazał mi go pewnego razu Keb’ Mo’ na YouTube. To artysta młodego pokolenia, który wykorzystuje znakomicie możliwości współczesnego świata. I wyjątkowo łączy bluesa z gatunkami młodzieżowymi jak na przykład hip-hop. Z tego co wiem jest już bardzo popularny w Internecie i wśród młodzieży słuchającej bluesa.

Rawa Blues Festival: W bluesie poezja i muzyka to jedność. Również w twojej twórczości teksty i muzyka są nieodłączne. Czy zdarza Ci się słuchać muzyki wykonawców innych niż anglojęzycznych?

RC: Tak oczywiście, bardzo często. Uwielbiam słuchać muzyki hiszpańskiej, wyjątkowa jest muzyka brazylijska, której najczęściej słucham prowadząc samochód w drodze do domu. Oczywiście nie zawsze wszystko rozumiem z tekstów utworów w obcych językach. Myślę, że język w którym muzyk pisze teksty ma duży wpływ całokształt i to jak sama muzyka jest odbierana.

Rawa Blues Festival: Jesteś znany ze swojego słodkiego, czystego brzmienia gitary. Możesz zdradzić jakiej gitary obecnie używasz?

RC: Tak, gram na gitarze firmy Fender, model Robert Cray Signature Stratocaster.

Rawa Blues Festival: No właśnie, masz sygnowanego własnym imieniem Stratocastera legenedarnego producenta!

RC: Tak, jestem bardzo zadowolony zarówno z pełnej wersji, jak i nieco tańszego modelu w wersji Standard. Firma Fender zaproponowała w 1989 stworzenie tego modelu. Od tamtej pory tak naprawdę gitara niewiele się zmieniała, powiedziałbym, że wprowadzone zmiany były kosmetyczne.

Rawa Blues Festival: Co prawda Rawa Blues Festival odbędzie się dopiero za ponad miesiąc, ale może już masz jakiś plany na koncert dla polskiej publiczności? Zagrasz przekrojowy materiał czy głównie utwory z nowej płyty?

RC: Zdecydowanie stawiamy na przekrojowy materiał. Będą nasze największe przeboje, ale zagramy też kilka utworów z nowego albumu. Generalnie nie planujemy co dokładnie zagramy podczas koncertu. Bardzo wiele zależy od reakcji publiczności i od tego przy jakich utworach najlepiej będzie się bawić.

Rawa Blues Festival: To doskonała wiadomość! To będzie Twój pierwszy występ w Polsce.

RC: Tak, bardzo się z tego powodu cieszę. Mam wielu przyjaciół z Polski, dzięki nim z niecierpliwością oczekuje na tę pierwszą wizytę.

Rawa Blues Festival: Dziękuję Robert za twój czas i do zobaczenia na Rawa Blues Festival!

RC: Dzięki!

Wywiad przeprowadził Remigiusz Orłowski. Pytania: R. Orlowski & Roland Krybus.

Trzydziesta druga edycja Rawa Blues Festival przyniesie dużo atrakcji. Obok wspomnianego Roberta Cray’a podczas koncertu finałowego zagrają The Reverend Peyton’s Big Damn Band, Eric Sardinas & Big Motor, Roomful of Blues, Davina & The Vagabonds oraz Irek Dudek Big Band. W sumie przez czternaście godzin na dwóch scenach zagra tego dnia osiemnaście zespołów. Będziemy Was o tym informować.

Bilety do nabycia w sieci sprzedaży biletów Ticketpro w całej Polsce oraz przez system on-line zamawiania biletów Ticketpro.pl.

Źródło: www.rawablues.com

Sprawdź kto wygrał zaproszenie na festiwal Harmonica Bridge w Toruniu!

opublikowano w dziale Polska

Harmonijkarz, pedagog, jeden z wykonawców tegorocznego Harmonica Bridge w Toruniu i autor podręcznika „The Harp Handbook” to Steve Baker – taka była poprawna odpowiedź w przygotowanym przez Blues.pl i organizatorów festiwalu konkursie, w ramach którego mogliście wygrać jedno podwójne zaproszenie uprawniające do wstępu na wszystkie wydarzenia w ramach tegorocznego festiwalu Harmonica Bridge, który będzie miał miejsce między 24 a 26 sierpnia w Toruniu.

Wśród tych z Was, którzy na adres Redakcji przysłali właściwą odpowiedź, wylosowaliśmy jedną osobę – to Artur z Przemyśla. Gratulujemy!

Szczegóły dotyczące koncertów i zakupu biletów znajdziecie na stronie festiwalu Harmonica Bridge.

Źródło: Blues.pl i Harmonica Bridge

Wygraj zaproszenie na festiwal Harmonica Bridge w Toruniu!

opublikowano w dziale Polska

Wielkimi krokami zbliża się toruński festiwal Harmonica Bridge – święto dla wszystkich, którym bliska jest harmonijka ustna. Już w piątek, 24 sierpnia zacznie się prawdziwa muzyczna fiesta, w trakcie której miłośnicy muzyki wykonywanej na tym skromnym instrumencie będą mogli wysłuchać koncertów organizowanych na pięciu scenach. Artyści, którzy zagrają na tegorocznym festiwalu w ciągu trzech dni pokażą, że harmonijka to nie tylko blues, ale też muzyka klasyczna, folk, hip-hop, bluegrass, ragtime i inne gatunki. Poza koncertami takich wykonawców jak Barcelona Bluesgrass Band z Hiszpanii, Mississippi Big Beat z Węgier czy Los Mighty Calacas z Meksyku organizatorzy przygotowali konkurs dla harmonijkarzy i warsztaty prowadzone przez Steve’a Bakera i Dicka Birda. Całość potrwa do niedzieli, 26 sierpnia.

Wraz z organizatorami festiwalu przygotowaliśmy dla Naszych Czytelników konkurs, w którym do wygrania jest jedno podwójne zaproszenie uprawniające do wstępu na wszystkie festiwalowe wydarzenia! Żeby zdobyć konkursowe bilety należy odpowiedzieć na pytanie: jak nazywa się harmonijkarz, będący jednocześnie jednym z wykonawców tegorocznego Harmonica Bridge, jak i świetnym pedagogiem i autorem podręcznika do gry na harmonijce ustnej „The Harp Handbook”?

Odpowiedzi, ze słowem „Konkurs” w temacie, prosimy przysłać na redakcyjny adres e-mail blues@blues.pl. W treści wiadomości należy podać swoje imię i nazwisko, adres, a także kontaktowy numer telefonu. Na Wasze maile czekamy do czwartku 23 sierpnia, do godziny 12:00. Niedługo potem ogłosimy zwycięzcę losowania.

Źródło: Blues.pl i Harmonica Bridge

Magda Piskorczyk na Tajwanie

opublikowano w dziale Polska

Tuż po powrocie z koncertów we Francji, Niemczech i Londynie, Magda Piskorczyk (fot. strona domowa artystki) poleciała na Tajwan, gdzie do końca września będzie gościem tamtejszego stowarzyszenia bluesowego. Reprezentantów Blues Society on Taiwan Magda poznała w Memphis podczas konkursu International Blues Challenge. Stowarzyszenie zapraszało ją już kilkukrotnie, ale dopiero w tym roku – we współpracy z Warszawskim Biurem Handlowym w Tajpej – udało się wyjazd doprowadzić do skutku. Pierwszy z chińskich koncertów odbył się 15 września. W kolejnych dniach wokalistka wystąpi między innymi na dziewiątej edycji festiwalu Blues Bash w Taipei Artists Village, a także w restauracji Capone’s i klubie amerykańskim. Poprowadzi też warsztaty muzyczne dla studentów Taipei European School. Zdjęcia z podróży Magdy do Chin oglądać można na jej Facebooku.

Źródło: www.magdapiskorczyk.com

III International Ochota Blues Festiwal

opublikowano w dziale Polska

Urząd Dzielnicy Ochoty, Ośrodek Kultury Ochoty i Centrum Handlowe Blue City w Warszawie już po raz trzeci przygotowali dla melomanów solidną porcję muzyki w ramach International Ochota Blues Festiwal. Między 10 a 14 października na Ochocie wystąpią znani polscy i zagraniczni muzycy. Zagrają Hard Times, Cuckoo Child, Bogdan Szweda & Easy Rider, Teksasy, Burnin’ Hearts, białoruski Sergei Kurek Quartet, rosyjska grupa Gagarin Brothers, Noel Coutts z Nowej Zelandii i jedna z najciekawszych europejskich formacji bluesowych, B.B. & The Blues Shacks (fot. strona domowa zespołu) z Niemiec.

Źródło: www.oko.com.pl

Brzmienie Chicago

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Chicagowski Delmark, to dla miłośników bluesa wytwórnia kultowa, prezentująca to, co najlepszego ma do zaoferowania chicagowska scena muzyczna. Ale właśnie, Chicago to nie tylko blues, ale także prężnie działające środowisko jazzowe, od jazzu klasycznego po młodą awangardę. Te dwa oblicza Delmarku prezentują nowe wydawnictwa wytwórni.
Bluesowa twarz Delmarku to na przykład The Rockin’ Johnny Band i album „Grim Reaper”. „Wrócił i jest na najlepszej drodze żeby odzyskać tytuł Współczesnego Króla Bluesowej gitary z chicagowskiej West Side” – napisał o tym albumie Chicago Blues Guide i słuchając płyty, jaką Johnny Burgin wrócił do gry trudno się z tym nie zgodzić. Piękny, tradycyjny, chicagowski blues, zagrany z wigorem i werwą nie mniejszą niż wtedy, gdy w latach dziewięćdziesiątych Burgin zaczynał swoje profesjonalne muzykowanie; ale także ze smakiem i szacunkiem zarówno do dźwięków, jak i do ciszy między nimi, a więc z cechą dojrzałych zawodowców.

Warto tego krążka posłuchać, podobnie jak warto posłuchać nowego Josha Bermana – kornecisty, który albumem „There Now” złożył hołd jazzowym brzmieniom lat 20. i 30. – podlewając je przy tym dużą porcją trochę szalonej improwizacji. To szaleństwo słychać najlepiej w trwającym prawie dziesięć minut „I’ve Found A New Baby”, chociaż początek jest spokojny.

Na kornecie, między innymi, gra także multiinstrumentalista Fred Lonberg-Holm – lider grupy Fast Citizens. Choć właściwie należałoby powiedzieć „jeden z liderów”, bo to mocno demokratyczna formacja ze zmieniającymi się frontmanami. Od 2002 roku sekstet wydał trzy krążki, każdy z innym członkiem w roli lidera i instrumentu przewodniego. Na płycie „Gather”, bo tak nazywa się ich nowe delmarkowe dziecko, pierwsze skrzypce gra Fred Lonberg-Holm, a w jego dłoniach kornet, gitara tenorowa i wiolonczela. Podobnie jak u Bermana słychać tu klasyczne dźwięki, z którymi w parze idzie improwizacja.

Tyle jazzu. Wśród bluesowych nowości, obok nowej płyty Rockin’ Johnny Band, na wielką uwagę zasługuje nowiutki Linsey Alexander – dojrzały gentleman, o którym w książeczce albumu „Been There Done That” słynny bluesowy żurnalista David Whities wypowiada się w największych superlatywach. Urodził się w Mississippi, wychował w Memphis. Żeby zarobić na bilet do Chicago zastawił w lombardzie swoją pierwszą, ukochaną gitarę, której nigdy nie odzyskał, a ponoć długo próbował. Grał z  B.B. Kingiem, Buddy Guy’em, Little Miltonem, Magic Slimem i Otisem Clay’em, żeby wymienić tylko niektórych. Zna się na rzeczy, co zresztą płyta „Been There Done That”, jego debiut w wytwórni Delmark, bezbłędnie potwierdza. Dla miłośników chicagowskiego bluesa z odrobiną soulu płyta w sam raz.

Przemek Draheim

Wydawca: Delmark
Posłuchaj: www.delmark.com

Poza dużą wytwórnią

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Wśród bluesowych płyt, które ukazują się co miesiąc, sporą grupę stanowią te wydawane albo przez małe wytwórnie, albo przez samych artystów, w myśl popularnego u nas hasła „własnym sumptem”. Warto tę gałąź muzycznego rynku obserwować, bo trafiają się tam bardzo interesujące wydawnictwa. Takie popełnił niedawno harmonijkarz Derrick Big Walker. Płyta „Roots Walking – Americana Blues & Roots” to album niesłychanie ciekawy, bo przynoszący – obok nowych kompozycji – ubrane w muzykę tradycyjne afroamerykańskie wiersze i poniewolnicze przypowiastki z osiemnastego i dziewiętnastego wieku. Pomysł szalenie inspirujący, trochę w duchu Otisa Taylora, który zapoczątkował szukanie tekstowych inspiracji w mrocznych czasach rasowej segregacji, choć muzyka inna niż u Taylora, bliższa klimatom wczesnego Chicago.

Z kolei miłośnicy soul-bluesa powinni zainteresować się wokalistką Marion James. Jej nowy longplay nazywa się „Northside Soul”, a wydała go niewielka, a coraz prężniej działająca oficyna Eller Sound Records. Słychać tam subtelną mieszankę bluesa, soulu i funku, podaną z jazzową elegancją i stanowiącą dobre tło dla głosu Marion James – śpiewaczki może i mało znanej, ale bardzo doświadczonej, bo aktywnej na muzycznej scenie od lat sześćdziesiątych. Ponoć w zespole z którym wtedy koncertowała, grali Jimi Hendrix i basista Billy Cox, a ona sama w roku 1966 nagrała piosenkę „That’s My Man”, jeden z większych hitów słynnej wytwórni Excello Records z Nashville. Tym bardziej miło, że wróciła do nagrywania i to z tak solidną pozycją jak „Northside Soul”.

Artystów pokroju Marion James, wartych usłyszenia, a mało znanych, pozwala znaleźć w Internecie serwis Mary4Music.com będący największą bluesową książką telefoniczną na świecie nagrodzoną w tym roku prestiżową nagrodą „Keeping The Blues Alive”. Taki tytuł ma też płyta, którą ukazała się właśnie ze znaczkiem serwisu na okładce. Serwis Mary4Music.com od 1998 roku ułatwia muzykom i małym wytwórniom zaistnienie w sieci przez publikację linków do ich stron internetowych w swoim katalogu. Wspomniany album, wydany na fali zdobytej nagrody, jest pierwszą z serii promocyjnych płyt prezentujących dziesiątkę nieodkrytych jeszcze przez liczną publiczność, a wartych uwagi wykonawców. The Terry Blankley Band, Lisa Mann & Her Really Good Band, Bobby BlackHat Walters czy Bill Johnson to tylko niektóre z nazwisk i nazw, z którymi nawet bardziej obeznany słuchacz spotka się na longplay’u po raz pierwszy. Co cieszy, bo miło odkrywać nowe.

Poza obiegiem dużych wytwórni, czy bluesowych majorsów, jak powiedziałby ktoś z zamiłowaniem do anglicyzmów, funkcjonuje od lat znany polskiej publiczności harmonijkarz Sugar Blue, który w swojej karierze otarł sie o wielki świat rock’n’rolla grając na harmonijce ustnej w hitowym „Miss You” Rolling Stonesów. Jego nowy, koncertowy album „Raw Sugar” w formie dwóch srebrnych krążków trafił na sklepowe półki w Stanach Zjednoczonych w połowie września. Ci, którzy cenią sobie klubową atmosferę nagrań i improwizacje, których nie ograniczają radiowe ramy trzyminutowych singli powinni tego wydawnictwa poszukać – nie będą zawiedzeni.

Przemek Draheim

Wydawca: Big Walker Blues Music Productions, Eller Soul Records, Mary4Music, Beeble Music
Posłuchaj: Odsyłacze w tekście

Tom Jones „Spirit In The Room”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

W 2010 roku jeden z najważniejszych wokalistów współczesnej muzyki rozrywkowej – Tom Jones, czy „The Voice” jak mówią o nim Amerykanie – wydał album, którym zaskoczył fanów i krytyków sięgając do bluesa i muzyki gospel. W podobnym, kameralnym nastroju utrzymana jest jego nowa, wydana w Polsce przez Universal Music płyta „Spirit In The Room”, na którą złożyły się między innymi kompozycje wielkich songwriterów: Paula Simona, Leonarda Cohena czy Paula McCartney’a.

Wrażenia po otwierającym longplay „Tower Of Song” Cohena? Szok i niedowierzanie. Jak kogoś kto śpiewa taką muzykę – i robi to w t a k i sposób – można było nazwać królem kiczu i blichtru. A jednak, szerokiej publiczności właśnie tak kojarzy się Tom Jones. To smutne, ale trochę zasłużone, bo przez prawie pół wieku swojej scenicznej aktywności chwytał się Jones wszystkiego co świecące i na topie, z popem i muzyką disco na czele. Oczywiście, w jego repertuarze był też klasyczny soul, co usłyszeć można na czarnej płycie „Live In Las Vegas” z końca lat sześćdziesiątych, ale prawda jest taka, że genialny głos cierpiał na brak właściwego repertuaru. Aż do płyty „Praise & Blame”, która ukazała się dwa lata temu. „Spirit in the Room” to jej piękna kontynuacja – chyba jeszcze bardziej dojrzała i osobista.

Fascynacja Toma Jonesa bluesem i amerykańską muzyką roots może być zaskoczeniem, ale z pewnością nie dla osób, które znają filmową serię „The Blues” wyprodukowaną przez Martina Scorsese i towarzyszących mu kilku innych wyśmienitych reżyserów – te samą, którą teraz można oglądać w czwartkowe wieczory w telewizyjnej Dwójce. W historii brytyjskiego bluesa, jaką pod skrzydłami Scorsese opowiedział Mike Figgis, sir Jones wystąpił obok Erica Claptona, Steve’a Winwooda czy Johna Mayalla prezentując nie mniejszą niż oni wiedzę na temat wczesnego amerykańskiego bluesa. No i zaśpiewał w duecie z Vanem Morrisonem sprawiając, że co niektórym – łącznie z piszącym te słowa – usta otworzyły się ze zdumienia. Na ścieżce dźwiękowej tamtego filmu Tom Jones pojawia się w czterech utworach. Na „Spirit In The Room” tych rootsowych kawałków jest dziesięć na wersji w plastikowym pudełku, i aż trzynaście na wersji deluxe wydanej w digipacku.

O wyborze piosenek wspomniałem – numery Paula Simona, Leonarda Cohena, ale też Odetty czy Blind Willie’go Johnsona (poniżej, w dostępnej na YouTube wersji live) na płycie pierwszego playboy’a brytyjskiej sceny muzycznej? A jednak. Wybór kompozycji może na pierwszy rzut oka nietypowy, ale pasujący jak ulał do wokalisty, kto zamiast o miłosnych podbojach śpiewa o sprawach bliskich komuś, kto znalazł się u kresu swoich dni. Sporo w tym oczywiście literackiej przesady, bo Tom Jones, nie wybiera się jeszcze na tamten świat, ale ma już ponad siedemdziesiąt lat i chyba wreszcie wyszedł z garnituru, jaki skroili na niego spece od wizerunku z dużej wytwórni. Tu nie ma pozowania czy kreowania się na kogoś innego. Są za to mądre, przejmujące piosenki zaśpiewane jak coś najważniejszego w życiu. Tak jak w „Tower Of Song”, gdy Jones śpiewa: „I was born with the gift of the golden voice”, niby nic się nie dzieje, ale jego artykulacja miażdży wszystkie inne wykonania tego cohenowskiego evergreena. Zresztą, kto to widział, żeby siedemdziesięcioletni wokalista miał t a k i głos – równie silny co czterdzieści lat wcześniej. A nawet więcej, siła głosu się nie zmieniła, ale jego barwa już tak – jest głębsza, pełniejsza, dojrzalsza, bogatsza. Nie sądzę, żeby Tom Jones kiedykolwiek wcześniej brzmiał lepiej niż na tych dwóch ostatnich płytach. Wielka to zasługa producenta obu albumów, Ethana Johnsa – który ubrał głos naszego bohatera w zupełnie nową dźwiękową przestrzeń.

To on wpadł na pomysł, żeby głos naszego krzykacza ubrać w surowe, rootsowe aranże. Nie ma tu sekcji dętej czy niepotrzebnych ozdobników. Są za to (czasem) brudne w brzmieniu gitary, delikatna sekcja z genialnym soundem bębnów i kilku pierwszorzędnych studyjnych muzyków, no i chór w jednym z utworów. Głos, oczywiście, jest na pierwszym planie, a całość kojarzy się trochę ze ostatnimi nagraniami Johnny’ego Casha z serii „The American Recordings”, no i chyba trudno o lepszy komplement. Dla tych, którzy dotąd nie wiązali Jonesa z dobrą muzyką, płyta na zmianę zapatrywań. Niełatwa, ale zapewniam, warta uwagi.

Przemek Draheim

Wydawca: Universal Music
Posłuchaj: www.amazon.co.uk

Muzyczni podróżnicy, czyli Moreland & Arbuckle

opublikowano w dziale Polska

Niecały miesiąc temu kolejną polską trasę koncertową zakończyła amerykańska formacja Moreland & Arbuckle (fot. Paul Natkin, Michael Wilson) – specjaliści od surowego, bluesowego brzmienia podlanego porcją rockowej ekspresji. Na kilka miesięcy przed ich kolejną polską ekspedycją, o muzycznych podróżach grupy, sympatii do muzyki country i zespołu Queen, a także o ewolucji własnego brzmienia przeczytacie w zapisie rozmowy, jaką po jednym z koncertów, w ramach imprezy przedfestiwalowej Studenckiego Festiwalu Muzyki Bluesowej „Bluesroads” w Krakowie, specjalnie dla Blues.pl, przeprowadziły z zespołem Diana Głogowska i Asia Kołak:

Bluesroads Festival: To nie jest Wasz pierwszy koncert w Krakowie – graliście już u nas przed rokiem, czyż nie?

Moreland & Arbuckle: Tak i mieliśmy z tego dużo frajdy, zresztą tym razem także. Bardzo się ucieszyliśmy na wieść o kolejnym koncercie w tym mieście. Dobrze nas tu przyjmują.

BF: Jutro z kolei (27 kwietnia – przypis red.) gracie w górach, w Mszanie Dolnej.

M&A: To w górach?

BF: Tak, piękne miejsce.

M&A: To świetnie, tym bardziej, że pogoda sprzyja zwiedzaniu.

BF: Skoro już o tym mowa, mówi się, że Wasza muzyka to podróż przez najważniejsze miejsca na muzycznej mapie Ameryki – jest wśród nich Louisiana, Chicago… Czy nazwalibyście się muzycznymi podróżnikami?

M&A: Przed laty było dla nas ważne, żeby odwiedzić pewne rejony Stanów i miejsca istotne dla bluesa czy amerykańskiej muzyki w ogóle. Żeby lepiej zrozumieć o czym ta muzyka nam opowiada. Czy będziemy to interpretować dosłownie, czy trochę poetycko to już indywidualna sprawa odbiorcy, ale myślę, że tak, że można nas nazwać muzycznymi podróżnikami. Na pewno dużo jeździliśmy i jeździmy żeby grać naszą muzykę.

BF: Więc tego się trzymajmy, podróży dosłownej i tej nieco literackiej.

M&A: Chyba nie zliczę kilometrów, które przejechaliśmy po Stanach w ciągu ostatnich dwóch lat…

BF: Tak po prostu pakujecie bagaże, wskakujecie do jednego auta i ruszacie w trasę? Fantastycznie. Powiedzcie nam proszę… Na początku Waszej muzycznej drogi, kiedy zaczęliście wspólne koncertowanie, muzyka którą gracie nie była szczególnie popularna w Waszym rodzinnym Kansas. Czy po latach to się zmieniło?

M&A: Kiedy zaczynaliśmy grać byliśmy chyba jedynymi młodymi chłopakami grającymi w naszym regionie surowego bluesa z Mississippi… no może poza nami była jeszcze jedna osoba. Takie granie nie było wtedy szczególnie popularne, ale chyba rzeczywiście, po latach trochę się to zmieniło. Dziś na nasze koncerty na własnym terenie przychodzą ludzie, którzy dziesięć lat temu nie pomyśleliby nawet żeby posłuchać takiej muzyki, więc świadomość takiego brzmienia z pewnością się poprawiła.

BF: Nie było strachu kiedy zaczęliście u siebie grać takiego bluesa, niepokoju, że nie traficie do publiczności?

M&A: Nie, po prostu graliśmy muzykę, którą chcieliśmy grać, nie bacząc na nic. To była moja muzyka.

BF: A jak się Wam zaczynało grać wspólnie, łatwo było się dogadać?

M&A: Bardzo i tak jest do dziś, może dlatego nadal ciągniemy ten wózek. Od początku układa się między nami…

BF: Trzymając się tematyki podróżniczej, nie możemy nie zapytać o Waszą wyprawę do Iraku. Skąd pomysł na taką destynację?

M&A: Poproszono nas o wzięcie udziału w tej trasie, to nie był nasz pomysł. Całość wymyślił promotor, który składał tamten wyjazd. My mieliśmy tylko szczęście się na niego załapać.

BF: Wahaliście się?

M&A: I to jak. Mówiąc szczerze trochę się biliśmy z myślami – w końcu mieliśmy znaleźć się w strefie wojny, w miejscu w którym ludzie – mówiąc delikatnie – nie przepadają za Amerykanami. Właściwie to chcą ich zabić… Ale pomijając strach było to niesamowite przeżycie i koniec końców jesteśmy szczęśliwi, że udało się nam je przeżyć – jakkolwiek by to nie brzmiało.

BF: Jak na Wasze granie reagowali żołnierze?

M&A: Reakcje były bardzo pozytywne. Nie wszystkie z tamtych irackich koncertów miały zabójczą frekwencję, głównie dlatego, że kiedy graliśmy część żołnierzy nie miała już siły na nic innego poza snem, ale słyszeliśmy wiele komplementów. Głównie w stylu: „na te kilka godzin pomogliście mi zapomnieć o tym miejscu”. Kiedy się gra dla tak specyficznej publiczności, w tak niecodziennym miejscu, trudno wyobrazić sobie lepszy komplement.

BF: O tym, że graliście już w Polsce wiemy. Czy w czasie tych podróży trafiliście na młodych, obiecujących wykonawców czy zespoły, których muzyka wpadła Wam w ucho?

M&A: Boogie Boys! Ale oprócz muzyków zwróciliśmy uwagę na fanów bluesa, szczególnie tych młodszych, którzy na muzykę reagują dużo lepiej niż ich amerykańscy koledzy.

BF: W Waszej muzyce słychać sporo elementów – jest tam rock, blues, trochę country. Wasz stosunek do tego ostatniego składnika najbardziej nas interesuje.

M&A: Dla nas country to Hank Williams, Johnny Cash… W Stanach, co często się podkreśla, za najważniejszy składnik country uważa się muzykę bluegrass. Dla mnie country to tak naprawdę korzenna muzyka białej Ameryki, podczas gdy blues to korzenna muzyka czarnej Ameryki – jeśli możemy się tak wyrazić. Dorastaliśmy słuchając country, to były popularne dźwięki.

BF: A czego słuchali Wasi rodzice, gdy byliście dziećmi?

M&A: Głównie klasycznego rockowego radia. The Who, Led Zeppelin, Rolling Stones, Deep Purple… U Was też mówi się na to klasyczny rock?

BF: Dokładnie.

M&A: Na tym sie wychowaliśmy, ale ciągle odkrywamy nową muzykę – nawet w obrębie klasycznego rocka. Niedawno na przykład odkryłem grupę Queen, nie wiedziałem, że byli tak dobrzy!

BF: Mówicie o odkrywaniu nowej muzyki, szukaniu nowych brzmień. Czy to znaczy, że muzyka Waszego zespołu może w przyszłości przejść gruntowne zmiany?

M&A: Myśle, że nasza muzyka ewoluuje, a to co gramy dziś mocno zmieniło się względem tego, co graliśmy na początku, tylko z gitarą i harmonijką w duchu akustycznego Delta bluesa. Ale co dla nas ważne to to, że nawet jeśli ewoluujemy i dodajemy nowe brzmienia, w centrum całości pozostaje muzyka, z którą zaczynaliśmy, to ona jest podstawą. Więc pewnie za pięć czy dziesięć lat także będziemy brzmieli nieco inaczej, ale mam nadzieję, że nasi fani znajdą w tym graniu to, co na samym początku sprawiło, że zaczęli nas słuchać.

BF: Jaki był najlepszy koncert, który zagraliście? Melomani często wspominają: „To był najlepszy koncert na jakim byłem!”. Czy muzycy mają podobnie?

M&A: Mogę powiedzieć o najlepszych koncertach jakie graliśmy w Europie. Jeden rok temu w Warszawie, drugi także rok temu gdzieś w Niemczech. Doskonale pamiętam tamte dwa, to były niesamowite wieczory.

BF: Jakieś muzyczne marzenia, coś co dotyczy Was jako zespołu?

M&A: Chyba wszyscy zgadzamy się z tym, że chcielibyśmy móc dobrze żyć z grania muzyki, którą kochamy. Raczej nie myślimy o sławie – to niesie za sobą cały pakiet nowych problemów, których nam nie potrzeba...

BF: Wielkie dzięki za ciekawą rozmowę!

M&A: Dziękujemy.

Źródło: Blues.pl

Aretha Franklin ruszy w trasę

opublikowano w dziale Świat

Aretha Franklin – widoczna na jednym ze swoich najpiękniejszych zdjęć, portrecie autorstwa Hanka Parkera – wyruszy w lutym w oczekiwaną przez fanów trasę koncertową. Królowa soulu zaplanowała pięć ekskluzywnych koncertów w Stanach Zjednoczonych. Siedemdziesięcioletnia gwiazda, wówczas czternastolatka, debiutowała w 1956 roku albumem „The Gospel Soul of Aretha Franklin” – dziś jest jedną na największych postaci w historii muzyki soul. 30 stycznia miała miejsce premiera kompilacji „Knew You Were Waiting – The Best of Aretha Franklin 1980-1998” prezentująca najciekawsze fragmenty późniejszego etapu jej kariery.

Źródło: www.sonymusic.pl

Etta James odeszła

opublikowano w dziale Polska

Początek roku okazał się tragiczny dla miłośników klasycznego rhythm’n’bluesa. Kilka dni po śmierci Johnny’ego Otisa serwisy informacyjne obiegła kolejna przykra wiadomość – 20 stycznia, w wieku siedemdziesięciu trzech lat, zmarła Etta James (fot. Michael Ochs Archives). Jeden z jej pierwszych hitów, wydany w 1955 „The Wallflower”, wyprodukował Johnny Otis, ale to nagrania dla Chess Records przyniosły jej prawdziwą sławę. W swojej karierze otwierała koncerty Rolling Stonesów, zdobywała nagrody Grammy i bluesowe Oscary, czyli W.C. Handy Awards i Blues Music Awards, spiewała hymn Stanów Zjednoczonych na Igrzyskach Olimpijskich w Los Angeles, a w 1993 roku włączono jej nazwisko do Rock & Roll Hall Of Fame. W filmie „Cadillac Records”, który trafił na kinowe ekrany w 2008 roku, w jej postać wcieliła się Beyoncé. Wspomnieniem Etty James niech będzie dostępny na YouTube fragment wyjątkowego koncertu B.B. Kinga z jej udziałem.

Źródło: www.bobcorritore.com

Warner w rytmie bluesa

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Wytwórnia Warner to jeden z potentatów światowego rynku fonograficznego, w katalogu którego znaleźć można nazwiska największych gwiazd współczesnej muzyki. Nie brakuje tam również bluesa, często w zaskakującym wykonaniu. Takim zaskoczeniem jest z pewnością Chris Rea, bo chyba niewielu słuchaczy kojarzy go z bluesem. Warto poznać go od tej strony, tym bardziej, że lada dzień będzie go można posłuchać na żywo – 5 lutego wystąpi w warszawskiej Sali Kongresowej prezentując materiał z albumu „Santo Spirito Blues”.

„Looking For The Summer”, „Josephine” czy nieśmiertelne „Road To Hell” – za te popularne piosenki Chris Rea cieszy się szczerą miłością polskich radiosłuchaczy. Choć to ciekawe, bo gitara slide czy szorstki, bardzo bluesowy wokal nie są zwykle domeną idoli masowej świadomości. Masowy nie był też dwupłytowy album „Dancing Down The Stony Road”, który Rea wydał dziesięć lat temu zaskakując i fanów i krytyków najgłębszym, najbardziej mrocznym bluesem jaki ukazał się na początku nowego tysiąclecia. To była niezwykle mocna płyta, a jej echa słychać w twórczości Brytyjczyka do dziś, łącznie z nową, utrzymaną w podobnym klimacie produkcją „Santo Spirito Blues”. Co znajdzie tam słuchacz? Odrobinę użytej ze smakiem elektroniki i morze bluesowego feelingu, czyli muzykę w sam raz na nowe tysiąclecie.

Dużym nazwiskiem ze stajni Warnera, choć kojarzonym bardziej z bluesem niż popem, jest Keb’ Mo’. I tu znowu niespodzianka, bo na przekór skojarzeniom, jego nowa płyta „The Reflection” jest bardziej popowa, niż bluesowa. Ot ciekawostka. Jeśli ktoś na debiutanckiej płycie zamieszcza aż dwa pięknie zrobione utwory Roberta Johnsona – dodajmy na płycie, która w 1994 roku zdobyła bluesowego Oscara, czyli nagrodę W.C. Handy’ego w kategorii „Najlepszy Bluesowy Album Akustyczny Roku” – nie powinien się dziwić, że przykleja sobie na czoło etykietkę „lidera ruchu bluesowego odrodzenia”. Z tą etykietą Keb’ Mo’ zmaga się od lat i pewnie nie wszystkim jego fanom jest z tym w smak. Może dlatego nowy album zbiera wśród nich mieszane recenzje. Z drugiej strony, jeżeli przestaniemy wymagać, by Mo’ kurczowo trzymał się bluesa – czego od dłuższego czasu nie robi, nagle naszym uszom ukaże się piękna, piosenkowa płyta, na której popowe melodie mieszają się z odrobiną soulu czy dobrym jazzem, wypływającym choćby spod palców giganta gitary basowej, Marcusa Millera. I chyba właśnie tak warto na ten album patrzeć.

Strzałem w dziesiątkę Warnera w kategorii „słynna postać śpiewa bluesa” okazał się  serialowy doktor House, czyli Hugh Laurie, którego płyta „Let Them Talk” jest jednym z najlepiej sprzedających się albumów bluesowych ostatnich lat. Teraz słupki sprzedaży będą miały okazję jeszcze wzrosnąć, bo na rynku pojawiła się nowa, specjalna edycja płyty z bonusowym krążkiem DVD zawierającym interesujący film dokumentalny, w którym Laurie odwiedza najciekawsze zakątki Nowego Orleanu. Podróż aktora przeplata się z fragmentami kameralnego koncertu w knajpie Latrobe’s, oczywiście z udziałem gości – genialnego Toma Jonesa czy Irmy Thomas. Kiedy dodać do tego cztery nowe piosenki zamieszczone na płycie audio, w tym jedną wersję live, nie ma co się wahać – warto postarać się właśnie o tę wersję.

Przemek Draheim

P.S. Zachętą do obejrzenia bluesowej podróży Hugh Laurie’go niech będzie dostępny na YouTube trailer filmu.

Wydawca: Warner Music Poland
Posłuchaj: Odsyłacze w tekście

Rawa Blues ogłasza nabór

opublikowano w dziale Polska

Irek Dudek wraz z Radą Artystyczną Rawa Blues Festival ogłaszają rozpoczęcie rekrutacji zespołów zainteresowanych występem podczas 32. edycji imprezy, którą zaplanowano na sobotę, 6 października. Jak co roku, wykonawcy którzy wystąpią na dużej i małej scenie zostaną wyłonieni w drodze konkursu. Termin nadsyłania zgłoszeń upłynie 15 kwietnia. Przesłuchania nadesłanych materiałów i ogłoszenie pełnej listy zespołów zaplanowano na maj. Szczegóły naboru znajdziecie na stronie katowickiej Rawy Blues.

Źródło: www.rawablues.com/pl

Nowe płyty kwietnia

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Wiosennych nowości ciąg dalszy. Jak podaje serwis Blues.About.com – bluesowy fragment jedngo z bardziej popularnych internetowych katalogów stron www – kwiecień przyniesie nam dużą dawkę płytowych premier. Wśród nich znajdą się też niepublikowane wcześniej historyczne nagrania i dobrze znane, klasyczne płyty w nowych wydaniach. Lista jest imponująca:

  • Bonnie Raitt – „Slipstream” (Redwing Records)
  • Curtis Salgado – „Soul Shot” (Alligator Records)
  • Howlin’ Wolf – „Message To The Young” (Get On Down Records)
  • Jack White – „Blunderbuss” (Third Man Records)
  • Janis Joplin – „The Pearl Sessions” (Legacy Recordings)
  • Little Willie John – „Complete Hit Singles A’s & B’s” (Real Gone Music)
  • Long John Baldry – „It Ain’t Easy” (Stony Plain Records)
  • Lurrie Bell – „The Devil Ain’t Got Music” (Aria BG Records)
  • Peter Karp & Sue Foley – „Beyond The Crossroads” (Blind Pig Records)
  • Phantom Blues Band – „Inside Out” (Vizztone Records)
  • Pinetop Perkins – „Heaven” (Blind Pig Records)
  • Quintus McCormick – „Still Called The Blues” (Delmark Records)
  • Tab Benoit – „Legacy: The Best Of” (Telarc Records)
  • Walter Trout – „Blues For The Modern Daze” (Provogue Records)
  • Warren Haynes Band – „Live At The Moody Theater” (Stax Records)

Posłuchaj: www.blues.about.com

Urodziny Roberta Johnsona w New York Times

opublikowano w dziale Świat

Taj Mahal, Bettye Lavette, Shemekia Copeland, zespół Living Colour, Sam Moore i Otis Taylor to tylko część wykonawców, którzy 6 marca w Apollo Theater w Memphis wzięli udział w koncercie z okazji stulecia urodzin Roberta Johnsona. Rocznica traktowana dość luźno, szczególnie gdy porównać ją z datą urodzin Johnsona, stała się pretekstem do zbiórki funduszy mających zasilić konto The Blues Foundation z myślą o budowie Blues Hall of Fame w Memphis. Koncert doczekał się recenzji w New York Timesie, którą wraz ze zdjęciami Changa W. Lee znaleźć możecie na stronie dziennika.

Źródło: www.nytimes.com

J.J. Band i Przyjaciele grają utwory Tadeusza Nalepy
„Blues”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Znakomita muzyka Tadeusza Nalepy w połączeniu ze świetnymi tekstami Bogdana Loebla to nie jest lektura obowiązkowa – dla wielu z nas to znacznie więcej. Te utwory tkwią głęboko w nas.

Nagranie płyty z nowymi wersjami słynnych utworów to ryzykowne i trudne przedsięwzięcie. Oryginalne wykonania są głęboko zakorzenione i niekiedy trudno zaakceptować nowe. Pogłoski o zamiarach wydania przez grupę J.J Band płyty z kompozycjami Tadeusza Nalepy pojawiły się już dwa lata temu i wzbudziły moje zainteresowanie tym bardziej, że z wcześniejszej płyty zrealizowanej przez inną grupę wykonawców została mi w pamięci głównie Jean Lubera za wyjątkową interpretację oraz Andrzej Nowak za przekaz specyficznego klimatu pierwotnych wykonań. Od czasu pojawienia się tych pogłosek minęły dwa lata i wreszcie nowe dzieło jest już dostępne. Premiera nastąpiła 18 września 2010 roku.

Młodzi muzycy bez kompleksów przedstawiają słuchaczom atrakcyjne, świeże aranżacje, prezentując wysoki poziom umiejętności. Trzonem wykonawców jest zespół J.J. Band, który wziął odpowiedzialność za całość, ale zaprosił przyjaciół do udziału w tym projekcie. Przyjaciele nie zawiedli.

Już początek pierwszego nagrania w wykonaniu J.J.Band („Rzeka dzieciństwa”) zapowiada niezwykłość nagrań. Łatwo łagodnie odpłynąć słuchając urokliwej Karoliny Cygonek w nagraniu „W co mam wierzyć”. Brawurowa wersja „Oni zaraz przyjdą tu” to dla mnie najbardziej energetyczne nagranie płyty, w którym prezentują się dwaj członkowie grupy Devil Blues: Krzysztof Gorczak (śpiew) i Sebastian Kozłowski (gitara). Najwięcej różnych emocji wzbudzi zapewne wersja najpiękniejszej polskiej pieśni bluesowej. „Modlitwa” z tej płyty wymaga uważnego słuchania. Pierwsze wrażenie może być niepokojące ze względu na śmiałą aranżację, ale niski głos Magdy Piskorczyk i intrygujące rozwinięcie utworu z dźwiękami skrzypiec Jana Gałacha powinny usunąć początkową nieufność. Nie będę wymieniał wszystkich przyjaciół grupy J.J. Band biorących udział w tym przedsięwzięciu, ani też omawiał kolejnych utworów – tej płyty trzeba posłuchać. Myślę, że każdy miłośnik rodzimej bluesowej twórczości znajdzie swój ulubiony utwór, chociaż jest ich tylko dziesięć.

Ważnym wydarzeniem poprzedzającym oficjalne wydanie płyty był koncert w radiowym studio im. Agnieszki Osieckiej 16 września 2010 roku – w Dniu Bluesa, którego część była transmitowana w Programie Trzecim Polskiego Radia. Tutaj lider J.J. Band, Jacek Jaguś, pokazał oprócz umiejętności instrumentalnych i wokalnych swoje walory w roli gospodarza wieczoru. Nie sposób było zostać obojętnym na to, co działo się na scenie. Harmonijka Bartka Łęczyckiego, intrygujące wokale, ujmujące dźwięki gitar… Mam nadzieję, że doczekamy się również wydania CD z tym koncertem. Tymczasem płyta studyjna jest jeszcze dostępna w sklepach. Tata Tadzio byłby zadowolony.

Stanisław Śpiewak

Wydawca: Gutmusic Records
Posłuchaj: www.jjband.pbox.pl

© Blues.pl 2000-2019 | Code & design PMK Design