In English
Wyniki wyszukiwania dla frazy „tychy”

Tom Jones „Spirit In The Room”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

W 2010 roku jeden z najważniejszych wokalistów współczesnej muzyki rozrywkowej – Tom Jones, czy „The Voice” jak mówią o nim Amerykanie – wydał album, którym zaskoczył fanów i krytyków sięgając do bluesa i muzyki gospel. W podobnym, kameralnym nastroju utrzymana jest jego nowa, wydana w Polsce przez Universal Music płyta „Spirit In The Room”, na którą złożyły się między innymi kompozycje wielkich songwriterów: Paula Simona, Leonarda Cohena czy Paula McCartney’a.

Wrażenia po otwierającym longplay „Tower Of Song” Cohena? Szok i niedowierzanie. Jak kogoś kto śpiewa taką muzykę – i robi to w t a k i sposób – można było nazwać królem kiczu i blichtru. A jednak, szerokiej publiczności właśnie tak kojarzy się Tom Jones. To smutne, ale trochę zasłużone, bo przez prawie pół wieku swojej scenicznej aktywności chwytał się Jones wszystkiego co świecące i na topie, z popem i muzyką disco na czele. Oczywiście, w jego repertuarze był też klasyczny soul, co usłyszeć można na czarnej płycie „Live In Las Vegas” z końca lat sześćdziesiątych, ale prawda jest taka, że genialny głos cierpiał na brak właściwego repertuaru. Aż do płyty „Praise & Blame”, która ukazała się dwa lata temu. „Spirit in the Room” to jej piękna kontynuacja – chyba jeszcze bardziej dojrzała i osobista.

Fascynacja Toma Jonesa bluesem i amerykańską muzyką roots może być zaskoczeniem, ale z pewnością nie dla osób, które znają filmową serię „The Blues” wyprodukowaną przez Martina Scorsese i towarzyszących mu kilku innych wyśmienitych reżyserów – te samą, którą teraz można oglądać w czwartkowe wieczory w telewizyjnej Dwójce. W historii brytyjskiego bluesa, jaką pod skrzydłami Scorsese opowiedział Mike Figgis, sir Jones wystąpił obok Erica Claptona, Steve’a Winwooda czy Johna Mayalla prezentując nie mniejszą niż oni wiedzę na temat wczesnego amerykańskiego bluesa. No i zaśpiewał w duecie z Vanem Morrisonem sprawiając, że co niektórym – łącznie z piszącym te słowa – usta otworzyły się ze zdumienia. Na ścieżce dźwiękowej tamtego filmu Tom Jones pojawia się w czterech utworach. Na „Spirit In The Room” tych rootsowych kawałków jest dziesięć na wersji w plastikowym pudełku, i aż trzynaście na wersji deluxe wydanej w digipacku.

O wyborze piosenek wspomniałem – numery Paula Simona, Leonarda Cohena, ale też Odetty czy Blind Willie’go Johnsona (poniżej, w dostępnej na YouTube wersji live) na płycie pierwszego playboy’a brytyjskiej sceny muzycznej? A jednak. Wybór kompozycji może na pierwszy rzut oka nietypowy, ale pasujący jak ulał do wokalisty, kto zamiast o miłosnych podbojach śpiewa o sprawach bliskich komuś, kto znalazł się u kresu swoich dni. Sporo w tym oczywiście literackiej przesady, bo Tom Jones, nie wybiera się jeszcze na tamten świat, ale ma już ponad siedemdziesiąt lat i chyba wreszcie wyszedł z garnituru, jaki skroili na niego spece od wizerunku z dużej wytwórni. Tu nie ma pozowania czy kreowania się na kogoś innego. Są za to mądre, przejmujące piosenki zaśpiewane jak coś najważniejszego w życiu. Tak jak w „Tower Of Song”, gdy Jones śpiewa: „I was born with the gift of the golden voice”, niby nic się nie dzieje, ale jego artykulacja miażdży wszystkie inne wykonania tego cohenowskiego evergreena. Zresztą, kto to widział, żeby siedemdziesięcioletni wokalista miał t a k i głos – równie silny co czterdzieści lat wcześniej. A nawet więcej, siła głosu się nie zmieniła, ale jego barwa już tak – jest głębsza, pełniejsza, dojrzalsza, bogatsza. Nie sądzę, żeby Tom Jones kiedykolwiek wcześniej brzmiał lepiej niż na tych dwóch ostatnich płytach. Wielka to zasługa producenta obu albumów, Ethana Johnsa – który ubrał głos naszego bohatera w zupełnie nową dźwiękową przestrzeń.

To on wpadł na pomysł, żeby głos naszego krzykacza ubrać w surowe, rootsowe aranże. Nie ma tu sekcji dętej czy niepotrzebnych ozdobników. Są za to (czasem) brudne w brzmieniu gitary, delikatna sekcja z genialnym soundem bębnów i kilku pierwszorzędnych studyjnych muzyków, no i chór w jednym z utworów. Głos, oczywiście, jest na pierwszym planie, a całość kojarzy się trochę ze ostatnimi nagraniami Johnny’ego Casha z serii „The American Recordings”, no i chyba trudno o lepszy komplement. Dla tych, którzy dotąd nie wiązali Jonesa z dobrą muzyką, płyta na zmianę zapatrywań. Niełatwa, ale zapewniam, warta uwagi.

Przemek Draheim

Wydawca: Universal Music
Posłuchaj: www.amazon.co.uk

Eric Clapton
„Crossroads Guitar Festival 2013”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Crossroads Guitar Festival to powołany do życia przez Erica Claptona charytatywny festiwal, z którego dochody wspierają założony przez muzyka Crossroads Centre – fundację i ośrodek leczenia uzależnień. Festiwal to wyjątkowe święto gitary, prezentujące na jednej scenie najważniejszych i najpopularniejszych współczesnych gitarzystów, od B.B. Kinga i Buddy Guy’a, przez Jeffa Becka i Johna Mayera, po Carlosa Santanę czy Steva’a Vai’a i dziesiątki innych. Dotąd odbyły się cztery edycje wydarzenia – każda pozostawiła po sobie ślad w postaci płytowego wydawnictwa ze znaczkiem Warner Music.

Pierwsza edycja Crossroads Guitar Festival odbyła się na stadionie Cotton Bowl w Dallas w Teksasie w 2004 roku. Przez dwa dni przewinęło się wtedy przez scenę morze sławnych gitarzystów. JJ Cale, Larry Carlton, Robert Cray, Sheryl Crow jako damski rodzynek, Bo Diddley, David Honeyboy Edwards, Buddy Guy, B.B. King, John Mayer, Robert Randolph, Carlos Santana, Steve Vai, grupa ZZ Top i wiele innych, gitarowych gwiazd. Można śmiało powiedzieć, że takiej imprezy jeszcze wcześniej nie było. Zadziałała tu pewnie magia nazwiska, bo też ponoć sam Clapton zapraszał do udziału w przedsięwzięciu swoich kolegów po fachu – tych, których podziwia i tych, których słucha mu się najlepiej. Dobrze wybrał i tyczy się to do każdej z edycji, także tej najnowszej z 2013.

Pierwsza edycja Crossroads Guitar Festival okazała się tak dużym sukcesem, że kiedy w 2007 roku rozpoczęto sprzedaż biletów na drugą edycję, 28 tysięcy wejściówek rozeszło się w rekordowym czasie 22 minut. To nie tylko imponujące, ale też ważne, szczególnie gdy przypomnimy sobie o celu, na jaki idą zebrane przez festiwal pieniądze. To założone przez Erica Claptona Crossroads Centre, czyli fundacja i ośrodek leczenia uzależnień na wyspie Antigua na morzu karaibskim gdzie osoby walczące z alkoholem i narkotykami, tak jak przed laty Clapton, mogą wyjść z nałogu i wrócić do normalnego życia. Warto o tym pamiętać słuchając festiwalowych wykonań, także tych w niecodziennych składach. Tych na ostatnim wydawnictwie z logo Crossroads gitar Festival nie brakuje. Słyszymy np. Taj Mahala i Keb’a Mo w klasycznym „Diving Duck Blues”, czy southern-rockową spółkę Warren Haynes, Gregg Allman i Derek Trucks.

Kilkunastu wyjątkowych gitarzystów na jednej scenie i za każdym razem od kilkunastu, do kilkudziesięciu godzin niespotykanych nigdzie indziej muzycznych uniesień, w niecodziennych składach i zaskakujących kolaboracjach – tak można podsumować każdą z czterech dotychczasowych edycji Crossroads Guitar Festival. Nic więc dziwnego, że każda z nich została zarejestrowana i w ten sposób zdokumentowana. Do tej pory po każdej edycji festiwalu wydawane było dwupłytowe DVD zawierające najciekawsze fragmenty imprezy. Teraz, po praz pierwszy obok zapisu wideo dostajemy także sam dźwięk w postaci dwóch krążków CD, a nawet czterech winylowych longplayów. Wszystko po to, żeby tą muzyką mogła się cieszyć jeszcze większa publiczność, już nie tylko przed telewizorem. I dobrze, bo dla takich gwiazd i takich wykonań naprawdę warto usiąść i uważnie posłuchać.

Przemek Draheim

Wydawca: Warner Music Poland
Posłuchaj: www.amazon.com

Soulowa twarz wytwórni Cherry Red Records

opublikowano w dziale Wydawnictwa

30 lat działalności i stos interesujących pozycji w katalogu – dorobek brytyjskiej wytwórni Cherry Red Records jest imponujący. Firma specjalizuje się w wydawaniu płytowych reedycji historycznych nagrań, w tym tych z lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, czyli z ery klasycznego soulu. Warto w tych płytach poszperać, bo muzycznych perełek nie brakuje.

„Piece of My Heart - the Epic and Shout Years” – taki tytuł nosi wydany przez Cherry Red album Ermy Franklin, soulowej wokalistki i starszej siostry Arethy Franklin. Tytuł longplay’a nie jest przypadkowy – to ona, a nie Janis Joplin, wyśpiewała oryginalne wykonanie tej hitowej piosenki.

Niestety, wielkiego szczęścia do popularności nie miała. Może dlatego, że wytwórnia, dla której nagrywała, nie za bardzo wiedziała jak sprzedać wokalistkę, która zamiast gładkiego popu śpiewa surowy soul i klasycznego rhythm’n’bluesa. A może dlatego, że mając za siostrę Arethę Franklin trudno wyjść z cienia. Całe szczęście, że choć po latach usłyszał o niej – czy raczej usłyszał ją – świat. Jej wykonanie joplinowego klasyka stało się na początku lat dziewięćdziesiątych ścieżką dźwiękową zabawnej reklamówki jeansów Levi’s. Można ją obejrzeć na YouTube, co serdecznie polecam, podobnie jak tę znakomitą płytę.

Dla miłośników męskich głosów Cherry Red Records – a ściślej mówiąc Shout Records, czyli firma-córka, która w ramach Cherry Red odpowiada za klasyczny soul – ma w zanadrzu single wokalisty Dona Varnera zebrane na krążku „Finally Got Over – Deep Soul From The Classic Era”. Któż to taki ów Don Varner? Do pozycji Wilsona Picketta czy Otisa Reddinga brakowało mu wiele, ale śpiewać umiał. „Potężny baryton, który potrafił wycisnąć ze słów piosenki równie dużo, co głosy jego bardziej znanych kolegów i twarz, która dla niektórych wydawała się łudząco podobna do Ike’a Turnera” – taki, dość specyficzny opis jego sylwetki można znaleźć w All Music Guide. Dorastał w Birmingham, w Alabamie, w tym samym miejscu, w którym działała wytwórnia płytowa Quinna Ivy. Z nią Varner współpracował dość intensywnie, choć większość z tego materiału nie ujrzała światła dziennego. Aż do czasu, kiedy Cherry Red Records wydało tę kompilację – „Finally Got Over”.

To ciekawe, że soulowe piosenki, kiedyś będące muzyką popularną, dziś są trochę jak eksponaty w muzeum – z innego czasu, z innych okoliczności. Ale jest w nich coś co sprawia, że chce się do nich wracać. Ten powrót widać w osobach Joss Stone czy Seala, którzy inspirują się klasycznym soulem, ale też w zainteresowaniu dawnymi nagraniami. Brytyjski magazyn muzyczny Mojo poświęcił jakiś czas temu spory segment takim dźwiękom, dodając do papierowego wydania wypełniony soulem płytowy sampler. Don Varner też się na nim znalazł.

Ale Cherry Red Records to nie tylko zapomniane single, ale też całe genialne albumy, o których w dziwny sposób wszyscy zapomnieli. Taką płytą jest „Back To Soul” z wokalistką Anną King na okładce. Co wewnątrz? Niesamowity głos i wyczucie bluesa, bo mimo, że płyta nazywa się „Back To Soul”, longplay aż ocieka bluesem. Wiąże się też z nim interesująca historia. Anna King była wokalistką w zespole Jamesa Browna – i mimo, że Mr. Dynamite otaczał się na przestrzeni lat różnymi śpiewającymi damami, a niektóre prezentował na swoich koncertowych płytach w roli solistek – tylko ona dostąpiła zaszczytu nagrania własnej długogrającej płyty z Jamesem Brownem w roli producenta. On też gra tu na organach, które tak ładnie wypełniają aranże.

Konkluzja jest prosta – Ci, którzy obok bluesa ukochali sobie klasyczny soul powinni z uwagą przejrzeć katalog brytyjskiej oficyny. Znajdą tam dla siebie wiele dobrego.

Przemek Draheim

Wydawca: Cherry Red Records
Posłuchaj: www.cherryred.co.uk

Louisiana Red „Back To The Black Bayou”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Na dobrą płytę składa się kilka elementów. Po pierwsze sprawni muzycy. Tych na „Back To The Black Bayou” nie brakuje. W orkiestrze, która stoi za plecami Louisiany Reda grają m.in. poważany na skandynawskiej scenie bluesowej gitarzysta Little Victor, będący jednocześnie producentem albumu, a także Kim Wilson, David Maxwell i Bob Corritore.  Po drugie dobre piosenki. Tych Redowi nigdy nie można było odmówić. Jedne tworzyli dla niego utalentowani tekściarze pokroju Kenta Coopera, inne pisał sam i tych na nowej płycie jest najwięcej. Po trzecie brzmienie, które wyróżnia się z tłumu podobnych do siebie produkcji. Tu ukłony wędrują do producenta, który zebrał muzyków w norweskim Juke Joint Studio bogatym w kilka miłych dla bluesmana gadżetów… Dwudziestoczterośladową maszynę nagrywającą dźwięk na starą dwucalową taśmę, lampowe mikrofony RCA dumnie noszące miano „vintage” i pochodzącą z lat sześćdziesiątych konsoletę mikserską, której swego czasu używała wytwórnia Stax i z pomocą której powstały klasyczne płyty takich gwiazd jak Booker T. & The MG’s, Otis Redding, Albert King czy Aretha Franklin. Tyle tytułem wstępu. Meritum jest proste – niemiecki Ruf przygotował dla bluesfanów nie lada gratkę, bez dwóch zdań jedną z najlepszych płyt, jakie Louisiana Red do tej pory wydał. Całość zaczyna się autobiograficznym „I’m Louisiana Red”, który doskonale wprowadza w klimat longplay’a. Nie jest za szybko, nie jest za wolno, ale z pewnością jest intensywnie. Chwilę później, gdy w „Alabama Train” Bob Corritore zastępuje Kima Wilsona, robi się jeszcze goręcej. Bardzo ciekawie wypadają te utwory, które Red zwykł wykonywać solo – „Crime In Motion” z rozedrganą gitarą slide i krzykliwym wokalem, a także najlepszy bodaj przykład jego specyficznej poetyki, „To Poor To Die”. Jeśli ktoś sądził, że Iverson Minter, bo takie jest jego prawdziwe nazwisko, swoje najlepsze lata ma dawno za sobą, po tej płycie albo zmieni zdanie, albo głęboko się nad tym zastanowi. Gdy wszystko wokół brzmi nowocześnie i „mainstreamowo” warto wrócić do korzeni. A na tych Red i koledzy znają się jak mało kto.

Przemek Draheim

Wydawca: Ruf Records
Posłuchaj: www.myspace.com/louisianaredmusic

RIP Cat Records

opublikowano w dziale Wydawnictwa

W 2010 roku na amerykańskim rynku wydawniczym pojawiła się nowa bluesowa wytwórnia, RIP Cat Records. Jej założyciel, Scott Abeyta, postawił sobie za cel prezentowanie ciekawych, a dotąd nieznanych bluesowych wykonawców, związanych głównie z kalifornijską sceną muzyczną. Stąd w katalogu wytwórni dominuje West Coast blues, ale słychać też echa rhythm’n’bluesa czy rockabilly. Warto przyjrzeć się zespołom, które nagrywają dla RIP Cat.

Klasyczne granie spod znaku West Coast bluesa z gitarą i przesterowaną harmonijką w rolach głównych to płyta „Americana” grupy The 44s, która miała się pojawić tego lata w Polsce na kilku koncertach. Niestety, z trasy koncertowej wyszły nici – a szkoda, bo zawartość albumu zapowiadała niezwykle rasowe granie. Tych rasowych i świetnie brzmiących płyt w katalogu RIP Cat z miesiąca na miesiąc jest coraz więcej.

Nowy krążek, po siedmiu latach milczenia, wydał w tej oficynie zespół The Blasters – gentlemani, którzy na kalifornijskiej scenie funkcjonują od 1979 roku. Na album „Fun On Saturday Night” złożyły się kompozycje w klimacie rhythm’n’bluesa niczym z potańcówki w amerykańskim liceum z połowy lat pięćdziesiątych, trochę jak w pierwszej części przygód Marty’ego McFly’a z „Powrotu do przyszłości”. Miłe granie w nastroju retro.

Kilka lat temu w ręce bluesowych słuchaczy wpadła płyta sygnowana przez harmonijkarza Johnny’ego Mastro i prowadzony przez niego zespół The Mama’s Boys – album z czarną okładką i mroczną, ciężką zawartością, w interesujący sposób łączącą tradycyjnego bluesa z dozą rocka czy wręcz psychodelii. Okazuje się, że najnowszy longplay Johnny Mastro nagrał właśnie dla RIP Cat Records i co ważne, płyta ani o jotę nie ustępuje czarnemu debiutowi. „Luke’s Dream”, bo tak nazywa się krążek, to muzyka z wysokiej półki – świeża, ekscytująca, pełna ekspresji.

Miał nosa Scott Abeyta, założyciel RIP Cat Records, proponując Johnny’emu Mastro kontrakt płytowy w swojej oficynie. Oczywiście nie zapomniał przy tym o sobie i kolegach z zespołu w którym gra na gitarze – Whiteboy James & The Blues Express. Grupa działała w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, by na początku nowego millennium zawiesić działalność. Whiteboy James reaktywował band kilka lat temu i – jak pokazuje album „Extreme Makeover” – warto było na to czekać. Zabawna okładka z pięcioma kalifornijskimi pin-up girls dbającymi o wizaż lidera zespołu sugeruje, że poczucia humoru członkom zespołu nie brakuje. Podobnie jak muzycznego talentu w guście miłośników dźwięków w stylu nieodżałowanego Hollywood Fatsa czy bliższego naszym czasom Kida Ramosa.

Słuchając najnowszych płyt RIP Cat Records warto pamiętać o krążku The Mighty Mojo Prophets, który firma wydała jako pierwszy, otwierając tym samym nowy rozdział w długiej i bardzo pięknej historii kalifornijskiego bluesa, na kartach której złotą czcionką zapisały się takie gwiazdy jak Rod Piazza, William Clarke czy James Harman. Jeśli takie są początki, kto wie do jakiego poziomu wytwórnia dojdzie za kilka lat. Warto mieć ją na oku.

Przemek Draheim

Wydawca: RIP Cat Records
Posłuchaj: www.ripcatrecords.com

Damskie głosy Opus3 Records

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Opus3 – jedna z tych firm fonograficznych, dla których brzmienie wydawanych płyt jest równie ważne, co jakość zawartej na nich muzyki. Od 1976 roku symbol tej szwedzkiej, niewielkiej wytwórni przyciąga zarówno kochających muzykę melomanów poszukujących różnych odcieni roots music – w tym bluesa, jak i używających najlepszego sprzętu odsłuchowego audiofilów.

Miłośników jazzu zachwyci album „Live At The Pawnshop”. Był rok 1976, kiedy na scenie klubu Stampen – dodajmy tego samego, skąd pochodzą nagrania ze słynnej serii „Jazz at the Pawnshop” uważane przez wielu za najlepiej brzmiące jazzowe nagrania wszechczasów – stanęła młoda dama licząca sobie wówczas 81 lat, Pani Eva Taylor. Lady, której największe sceniczne sukcesy przypadły na lata dwudzieste i trzydzieste ubiegłego wieku, a której biografia intryguje jazzowych archiwistów ciekawostkami ze współpracy z Louisem Armstrongiem, Sippie Wallace czy Bessie Smith. Intrygująco brzmią także nagrania na krążku – piękne muzycznie, i wyśmienicie brzmiące, pozwalają odnieść wrażenie jakby Eva Taylor i towarzyszący jej Maggies Blue Five siedzieli na środku naszego salonu.

Te nagrania na półce Jana-Erica Perssona – założyciela i szefa wytwórni Opus3 – przeleżały ponad trzydzieści lat, aż doczekały się wydania na złotym krążku wielokanałowego Super Audio CD. Ale takich muzycznych cukiereczków sprzed lat, mało znanych a poznania wartych, jest w katalogu Opus3 sporo. Jednym z nich jest wokalistka Cyndee Peters i płyta, której okładkę dzieli wspólnie z Ericem Bibbem – „A Collection Of Cyndee Peters and Eric Bibb”. Każdy z artystów ma tam swoją połowę longplay’a, choć na tej należącej do Cyndee Bibb gdzieniegdzie gra na gitarze i podśpiewuje. Sama Cyndee Peters u nas jest praktycznie nieznana, w Szwecji zaś megapopularna, jeśli wierzyć temu, co na jej temat udaje się znaleźć w internetowej wyszukiwarce. Wokalistka wykonująca muzykę gospel, bluesa, ale też starsze typy afro-amerykańskiej muzyki. Te różnorodność słychać na „A Collection…”. Mamy tu dużo muzyki gospel, ale da się też rozpoznać echa muzyki klasycznej i takiego podejścia do chóralnego śpiewania, które trudno spotkać w afro-amerykańskiej tradycji.

Zdecydowanie nowszą rzeczą jest krążek formacji Sticks & Stones z Rebeccą Sjoberg w roli wokalistki – z bluesem nie mający już nic wspólnego. Muzyka bluesgrass z mroźnej Szwecji? Właśnie ten gatunek amerykańskiej muzyki upodobali sobie młodzi ludzie tworzący Sticks & Stones, którzy w roku akademickim 2004/2005 spotkali się na jednym ze szwedzkich uniwersytetów. Okazało się, że wszyscy myślą podobnie o muzyce, grają na akustycznych instrumentach i słuchają wesołych dźwięków bluegrass. Zaczęło się od wspólnych jamów, a doszło do tej płyty, albumu „Sticks & Stones” – dla tych słuchaczy, którzy nie boją się muzyki country w tym najbardziej tradycyjnym z wydań, chociaż zagranej przez Szwedów.

Bluesa w czystej postaci w katalogu Opus3 także znajdziemy, ale o tym przy innej okazji. Póki co, w chwili oddechu od bluesa, warto tych trzech rootsowych albumów posłuchać. Szczególnie na dobrym stereo.

Przemek Draheim

Wydawca: Opus3 Records / Dystrybucja: Audio Forte
Posłuchaj: www.opus3records.com

Poza dużą wytwórnią

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Wśród bluesowych płyt, które ukazują się co miesiąc, sporą grupę stanowią te wydawane albo przez małe wytwórnie, albo przez samych artystów, w myśl popularnego u nas hasła „własnym sumptem”. Warto tę gałąź muzycznego rynku obserwować, bo trafiają się tam bardzo interesujące wydawnictwa. Takie popełnił niedawno harmonijkarz Derrick Big Walker. Płyta „Roots Walking – Americana Blues & Roots” to album niesłychanie ciekawy, bo przynoszący – obok nowych kompozycji – ubrane w muzykę tradycyjne afroamerykańskie wiersze i poniewolnicze przypowiastki z osiemnastego i dziewiętnastego wieku. Pomysł szalenie inspirujący, trochę w duchu Otisa Taylora, który zapoczątkował szukanie tekstowych inspiracji w mrocznych czasach rasowej segregacji, choć muzyka inna niż u Taylora, bliższa klimatom wczesnego Chicago.

Z kolei miłośnicy soul-bluesa powinni zainteresować się wokalistką Marion James. Jej nowy longplay nazywa się „Northside Soul”, a wydała go niewielka, a coraz prężniej działająca oficyna Eller Sound Records. Słychać tam subtelną mieszankę bluesa, soulu i funku, podaną z jazzową elegancją i stanowiącą dobre tło dla głosu Marion James – śpiewaczki może i mało znanej, ale bardzo doświadczonej, bo aktywnej na muzycznej scenie od lat sześćdziesiątych. Ponoć w zespole z którym wtedy koncertowała, grali Jimi Hendrix i basista Billy Cox, a ona sama w roku 1966 nagrała piosenkę „That’s My Man”, jeden z większych hitów słynnej wytwórni Excello Records z Nashville. Tym bardziej miło, że wróciła do nagrywania i to z tak solidną pozycją jak „Northside Soul”.

Artystów pokroju Marion James, wartych usłyszenia, a mało znanych, pozwala znaleźć w Internecie serwis Mary4Music.com będący największą bluesową książką telefoniczną na świecie nagrodzoną w tym roku prestiżową nagrodą „Keeping The Blues Alive”. Taki tytuł ma też płyta, którą ukazała się właśnie ze znaczkiem serwisu na okładce. Serwis Mary4Music.com od 1998 roku ułatwia muzykom i małym wytwórniom zaistnienie w sieci przez publikację linków do ich stron internetowych w swoim katalogu. Wspomniany album, wydany na fali zdobytej nagrody, jest pierwszą z serii promocyjnych płyt prezentujących dziesiątkę nieodkrytych jeszcze przez liczną publiczność, a wartych uwagi wykonawców. The Terry Blankley Band, Lisa Mann & Her Really Good Band, Bobby BlackHat Walters czy Bill Johnson to tylko niektóre z nazwisk i nazw, z którymi nawet bardziej obeznany słuchacz spotka się na longplay’u po raz pierwszy. Co cieszy, bo miło odkrywać nowe.

Poza obiegiem dużych wytwórni, czy bluesowych majorsów, jak powiedziałby ktoś z zamiłowaniem do anglicyzmów, funkcjonuje od lat znany polskiej publiczności harmonijkarz Sugar Blue, który w swojej karierze otarł sie o wielki świat rock’n’rolla grając na harmonijce ustnej w hitowym „Miss You” Rolling Stonesów. Jego nowy, koncertowy album „Raw Sugar” w formie dwóch srebrnych krążków trafił na sklepowe półki w Stanach Zjednoczonych w połowie września. Ci, którzy cenią sobie klubową atmosferę nagrań i improwizacje, których nie ograniczają radiowe ramy trzyminutowych singli powinni tego wydawnictwa poszukać – nie będą zawiedzeni.

Przemek Draheim

Wydawca: Big Walker Blues Music Productions, Eller Soul Records, Mary4Music, Beeble Music
Posłuchaj: Odsyłacze w tekście

Pofestiwalowa rozmowa z formacją Dr Blues & SOUL RE VISION

opublikowano w dziale Polska

Niedługo po występie formacji Dr Blues & SOUL RE VISION na festiwalu Las, Woda & Blues, z liderem zespołu Krzysztofem Rybarczykiem, porozmawialiśmy o miłości do soulu, fascynacji B.B. Kingiem i zaletach grania w większym składzie:

Blues.pl: Dr Blues & SOUL RE VISION z sekcją dętą wystąpił chyba pierwszy raz przed tak dużą, festiwalową publicznością właśnie na niedawno zakończonym festiwalu Las, Woda & Blues 2013 w Radzyniu. Jakie emocje Wam towarzyszyły?

Dr Blues: Rzeczywiście, pomimo, że ostatnio mieliśmy zaszczyt i przyjemność wystąpić na Gali Blues Top w Chorzowie, gdzie otrzymaliśmy tytuł Odkrycie Roku 2012, to koncert w Ośrodku Wratislavia prowadzonym przez Dorotę i Jacka Łapińskich był naszym pierwszym rekonesansem w pełnym dziewięcioosobowym składzie przed publicznością typowo festiwalową. Przyznam, że ciągle mamy tremę przed koncertami. Każdy nasz koncert to jest nowe wyzwanie. To jest ciągle świeży projekt. Na każdym koncercie większość obecnych na nim fanów bluesa widzi i słyszy nas po raz pierwszy. To bardzo zobowiązuje. Nie możemy pozwolić sobie na odpuszczenie, czy słabszy dzień. Zresztą nigdy tak nie będzie. Każdy nasz koncert gramy, jakby był najważniejszy w naszym życiu. Tylko taka postawa gwarantuje szczerość i uczciwość wobec słuchaczy. I tych wiernych i tych nowych.

Blues.pl: Wasz repertuar opiera się na klasyce soulowej lat sześćdziesiątych.  Jak fani bluesa odbierają tę muzykę? Przecież nie jest to stricte bluesowa stylistyka.

Dr Blues: Pozornie rzeczywiście nie jest i po drugiej stronie oceanu, gdy soul stawał się popularny, występowała pewna różnica społeczna w odbiorze soulu i bluesa. Ale obecnie, szczególnie po powstaniu pierwszej części filmu Blues Brothers, te różnice się zatarły. Część fanów muzyki z tego filmu nawet nie zdaje sobie sprawy, że Bracia Blues wykonywali właśnie utwory stricte… soulowe. Soul muzycznie wywodzi się z rhythm’n’bluesa, zawiera bardzo wiele jego elementów. Zresztą jest to bardzo bogaty gatunek muzyczny. Część kompozycji jest w zasadzie nieco rozbudowanymi formami bluesowymi, ale są i takie, które obecnie zupełnie nie są kojarzone nawet z ich soulowym rodowodem. W naszym kraju soul, który my wykonujemy i blues grany przez inne zespoły, ma tych samych odbiorców. Naszymi fanami są właśnie miłośnicy bluesa, zresztą oprócz kawałków soulowych gramy też czasami standardy bluesowe. To są przecież moje muzyczne korzenie (śmiech).

Blues.pl: Wpływ B.B.Kinga jest wyraźnie słyszalny w brzmieniu grupy Dr Blues & SOUL RE VISION, no i trudno o inne skojarzenie, gdy trzymasz w ręku Lucille. Czy takie porównania traktujesz jako zarzut?

Dr Blues: Nawiązanie do stylistyki B.B.Kinga jest całkowicie świadome. I w sferze brzmienia grupy, szczególnie w pełnym składzie z sekcją dętą, i w melodyce, frazowaniu moich solówek. Uwielbiam styl B.B.Kinga. Jest on dla mnie niedoścignionym wzorem muzycznym. Grając w tej stylistyce oddaję hołd mojemu Mistrzowi. Mam ten komfort, że mogę robić, to co kocham. Każdy ma jakieś inspiracje, wzorce. Uwielbiam czyste, śpiewne brzmienie gitary. Cyzelowanie pojedynczych nut. Staram się grać tak, jakbym śpiewał. Moje solówki z reguły opieram na temacie danego utworu i staram się w każdym utworze stworzyć specjalny, własny jej klimat. Także zmienne, różnorodne rozwiązania harmoniczne utworów soulowych umożliwiają większą swobodę w tym zakresie. Ale ciągle jest to bardzo bluesowo osadzone granie. Nie umiem grać niczego innego poza bluesem (śmiech).

Blues.pl: Opowiedz trochę o kulisach festiwalu Las, Woda & Blues w Radzyniu?
Dr Blues: Przyznam się, że przyjechałem tutaj po raz pierwszy. To, co od razu mnie uderzyło, to niesamowita, rodzinna atmosfera. Pomysł, który miał Jacek Łapiński, aby zorganizować festiwal na terenie ośrodka wypoczynkowego, gdzie można spać, wypoczywać, słuchać muzyki, jeść i… pić… był strzałem w dziesiątkę. Nie trzeba nigdzie się ruszać. Wszędzie, co chwilę spotyka się przyjaciół, co kawałek ktoś gra. Czuje się wspólnotę, nie ma podziału na muzyków, słuchaczy, organizatorów. Pomimo setek ludzi na niewielkim terenie, sporej ilości wypitego alkoholu, nie zdarzył się tutaj żaden incydent, czy huligański wybryk. Niesamowitym przeżyciem są nocne jamy w Wigwamie. Jest tak, jak ktoś powiedział, kto raz tu przyjechał, będzie wracał co rok!

Blues.pl: Zagraliście kilkudziesięciominutowy koncert, słuchacze nie chcieli Was wypuścić ze sceny. Co jest tajemnicą tego, że fani bluesa Was tak lubią?

Dr Blues: Hm… trudno oceniać siebie samego, własny zespół. Sądzę, że nie tylko sprawy ściśle muzyczne mają na to wpływ. Szacunek do tradycji muzyki, którą gramy. Z pewnością jesteśmy dość nietypową grupą, widowiskową i lubimy bawić się wspólnie z fanami na koncertach. Każdy nasz występ jest inny. Nie tylko ze względu na dość elastyczny skład, ale też pomysły, które rodzą się w czasie występu. Uwielbiam bezpośredni kontakt ze słuchaczami. Nie można też pominąć faktu, że Asia przyciąga uwagę nie tylko swoją urodą, ale także swoją grą. Bawimy się muzyką, którą gramy. Sądzę, że przede wszystkim niczego i nikogo nie udajemy, ani na scenie, ani poza nią. Chętnie rozmawiamy z każdym, kto z nami chce pogadać. Tacy po prostu jesteśmy.

Na festiwalu do wspólnego wykonania kołyszącego Rock Me zaprosiliśmy Bartka Przytułę, który jest nie tylko wyśmienitym wokalistą, ale także znakomitym kompanem; Marco Bartoccioniego, znakomitego gitarzystę z Włoch o nieco rockowym zacięciu, z którym zaprzyjaźniliśmy się już rok temu oraz Artura Koniecznego z niedalekiego Leszna, który swą grą przypomina Alberta Kinga. Lubię zapraszać różnych wykonawców do wspólnego grania. Takie spotkania są niezapomniane.

Fot. www.soulrevision.pl

Źródło: Blues.pl

Various Artists „Soul – The Collection”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Trzy płyty wypełnione sześćdziesięcioma znakomitymi utworami ze złotej ery klasycznego soulu złożyły się na album „Soul – The Collection”, wydany niedawno nakładem wytwórni Warner Music.  Obok soulowych ikon można tam znaleźć także mało znane perełki, na przykład jeden z dwóch zachowanych utworów efemerycznej grupy The Soul Clan, w skład której wchodzili Solomon Burke, Arthur Conley, Don Covay, Ben E. King i Joe Tex.

Oczywiście nie mogło tu zabraknąć Otisa Reddinga – nie tylko najpopularniejszego, ale też najbardziej wpływowego z soulowych pieśniarzy lat sześćdziesiątych. Kiedy w 1967 roku, jako dwudziestosześciolatek, zginął w katastrofie lotniczej świat stracił już nie tylko genialnego wokalistę, ale także producenta płyt, odkrywcę wielu młodych talentów i artystę, którego soul przebił się do popowej publiczności. Zdecydowanie dłużej cieszyliśmy się aktywnością Wilsona Picketta, który płytą „It’s Harder Now” otarł się nawet o nowe milenium. Co nie zmienia faktu, że to właśnie w latach sześćdziesiątych nagrał swoje najlepsze utwory. „Wicked Pickett”, czyli niedobry Wilson Pickett – niedobry, bo w przeciwieństwie do soulowych croonerów śpiewających delikatnym głosem o romantycznym trzymaniu się za ręce, w pełen werwy sposób wykrzykiwał jak to nocą skrada się do drzwi każdej chętnej dziewczyny. Ta werwa to zresztą cecha wspólna bardzo wielu soulowych wykonawców, których nagrania słyszymy na albumie „Soul – The Collection”. Spośród moich ulubieńców znaleźli się tu duet Sam & Dave, bodaj najbardziej znane soulowe duo w historii i Percy Sledge, który zaprezentował się zarówno w swoim nieśmiertelnym „When A Man Loves A Woman”, jak i w numerze kojarzonym przede wszystkim z Jamesem Carrem – „Dark End Of The Street”.

Jak to możliwe, że większość wokalistów, których słyszymy na składance to śpiewacy, którzy – poza małymi wyjątkami – nigdy nie stali się gwiazdami wynoszonymi pod niebiosa i uwielbianymi przez fanów? To dobre pytanie, szczególnie gdy porównamy tamtych artystów z gwiazdkami, które dziś robią karierę udając, że śpiewają. Takiego nasycenia genialnymi śpiewakami jak na soulowej scenie sprzed kilkudziesięciu lat nie było chyba nigdy wcześniej, ani nigdy później. Tam nie wystarczyło znakomicie śpiewać bo wszyscy znakomicie śpiewali. Potrzeba było wiele szczęścia, żeby móc się przebić. Chyba dlatego o wokalistkach i wokalistach, którzy znaleźli się na tych trzech płytach dziś pamiętają tylko najwięksi fani. Także z tego powodu warto po tę wyśmienitą kompilację sięgnąć.

Przemek Draheim

Wydawca: Warner Music Poland
Posłuchaj: www.warnermusic.pl

Billy Gibson zeznaje

opublikowano w dziale Polska

Książe Beale Street, laureat Blues Music Award dla najlepszego harmonijkarza 2009 roku, do tego zdolny wokalista. Kto to taki? Billy Gibson (fot. Irek Graff), który koncertuje obecnie w Polsce. O początkach rozpoczętej w bardzo młodym wieku muzycznej drogi, polskiej publiczności i współpracy z Magdą Piskorczyk rozmawiał z nim Maciej Draheim:

Maciej Draheim: Powiedz mi proszę Billy, co skłoniło Cię by zacząć grać na harmonijce, czy jak mówią niektórzy „saksofonie z Mississippi”?

Billy Gibson: Zacząłem grać na harmonijce gdy miałem jakieś 7 czy 8 lat. Moja mama często opowiada historię o tym, jak poszedłem do niej i poprosiłem, by kupiła mi harmonijkę. Nie jest pewna dlaczego ją chciałem, ale zaprowadziła mnie do miejscowego sklepu w Clinton, w stanie Mississippi i pozwoliła wybrać jedną z tych, które leżały pod szklaną ladą. Wziąłem tę z najfajniej wyglądającym czerwonym pudełkiem! Okazało się, że była to Hohner Marine Band, mam tę harmonijkę do dziś.

Jak wyglądał początek twojej muzycznej przygody?

Na początku po prostu udawałem harmonijką różne odgłosy i starałem się dobrze bawić. Potem przyszła kolej na dziecięce melodyjki, takie jak „Oh Susanna” czy „Row Row Row Your Boat”. Bardzo mi się podobało to, że mogłem harmonijkę mieć zawsze w kieszeni.

Pierwsze zespoły i występy?

Gdy miałem jakieś 17 lat zobaczyłem w Jackson w stanie Mississippi występ wielkiego bluesmana – Sama Myersa. Wyrabiał na harmonijce rzeczy, których nigdy wcześniej nie słyszałem. Poczułem wtedy ogień w trzewiach! Wraz z kilkoma przyjaciółmi założyliśmy zespół, żeby mieć z tego frajdę i podrywać dziewczyny, ha! I tak zaczęło się moje granie.

W twojej biografii można przeczytać, że Beale Street w Memphis była dla Ciebie „uniwersytetem bluesa”. Jak wyglądała nauka i praktyka w tym słynnym miejscu?

Przeprowadziłem się do Memphis na początku lat dziewięćdziesiątych, ponieważ chciałem dowiedzieć się więcej o muzyce i spróbować zarobić na życie jako zawodowy muzyk. Pierwsze kilka lat spędziłem na Beale Street chłonąc dźwięki i spotykając muzyków. To słynna muzyczna ulica, a w tamtych czasach można było tam usłyszeć bluesa, jazz, rock’n’roll czy soul każdej nocy i to w wykonaniu najlepszych artystów z okolicy! Dla młodego harmonijkarza wystarczyło być na scenie i mieć otwarte uszy, aby nauczyć się naprawdę wiele.

W twojej grze, oprócz tradycyjnych bluesowych fraz, słychać dużo funku czy soulu, masz też zupełnie odmienne od bluesa, jazzowe oblicze. Jakie są więc twoje fascynacje i wzorce muzyczne, skąd taka różnorodność?

Tak jak mówiłem, na Beale Street można było usłyszeć każdy rodzaj muzyki. Słuchałem Alberta Kinga, Prestona Shannona, Little Jimmiego Kinga, Pata Ramsey’a, Ruby’ego Wilsona, Jamesa Cottona, Dona McMinna, Butcha Mudbone’a, Mose’a Vinsona, Big Lucky Cartera, Barbary Blue, Mojo Buforda, Kenny’ego Browna i wielu innych grających bluesa w różnych klubach i wzdłuż ulicy. Charlie Wood, Calvin Newborn, Fred Ford i Rudy Williams grail jazz w King’s Palace. Wirtuoz harmonijki chromatycznej, Pete Pedersen grał każdy gatunek muzyczny w Center For Southern Folklore. James Govan and the Rum Boogie Band, The King Bees, Melinda Rodgers, Zeda śpiewali soul. Eric Gales, Kirk Smithhart i Corey Osborne i wielu innych grail blues-rocka. Typowy jamband – Free World – grywał w Blues City Cafe. The Dempseys grail rockabilly. Mógłbym tak jeszcze wymieniać, ale chyba już wiadomo o co mi chodzi. Tylu świetnych wykonawców grających każdej nocy. Muzyka była wszędzie! Występowałem na Beale Street przez wiele lat i w 2005 roku otrzymałem tytuł Beale Street Entertainer of The Year.

Sierpień i wrzesień to dla ciebie czas koncertowania po Polsce. Po twoim występie w Toruniu mieliśmy okazję się spotkać i pogadać. Jak podoba ci się w Polsce?

To moja pierwsza wizyta w Polsce i bawię się tu znakomicie. Dziękuję wszystkim za ich gościnę i to, że sprawiają, że czuję się tu jak w domu.

Jak odbierasz tutejszą publiczność?

Jest niesamowita. Mówiąc szczerze, jestem zaskoczony reakcją publiczności. Nie wiedziałem, że w Polsce jest tylu fanów bluesa. Ale teraz już wiem.

Czy Polacy czują bluesa?

Pewnie! Blues narodził się w Ameryce, ale po wielu podróżach coraz bardziej zdaje sobie sprawę, że to dźwięki, które nie mają granic i stały się muzyką całego świata.

W czasie trasy po Polsce występujesz z zespołem Magdy Piskorczyk. Dodatkowo, w trakcie sierpniowego festiwalu Harmonica Bridge miałeś okazję spotkać sporo polskich muzyków. Jak współpracuje ci się z Magdą i co sądzisz o polskich wykonawcach?

Magda to wspaniała artystka i praca z nią jest prawdziwą przyjemnością! Jestem wdzięczny Magdzie i jej zespołowi za możliwość odwiedzenia Polski i wspólnego tworzenia muzyki. Spotkałem tu wielu znakomitych muzyków, jednak największe wrażenie zrobili na mnie moi bracia w harmonijce. Mogę nie być obiektywny, gdyż jest to mój instrument, lecz usłyszałem tu naprawdę wielu fantastycznych harmonijkarzy. Rzadko się zdarza, bym w trakcie moich podróży spotkał tak wielu utalentowanych, szczególnie młodych, harmonijkarzy w jednym miejscu. To dla mnie bardzo inspirujące.

Teraz pytanie, które ucieszy miłośników gadżetów harmonijkowych. Jakiego sprzętu używasz? Ulubione harmonijki, mikrofony, wzmacniacze?

Moje ulubione harmonijki to Golden Melody firmy Hohner. Ulubione wzmacniacze to Fender Pro Junior i Gibson Goldtone. Mikrofon zaś to fabryczny Astatic JT-30.

Co pomaga ci uzyskać Twój sound?

Wydaje mi się, że aby uzyskać świetne brzmienie należy słuchać mistrzów instrumentu i starać się uczyć od nich. Sam Myers był moim wzorem i wciąż słucham jego muzyki, dalej mnie inspiruje.

Może na koniec miałbyś jakąś radę dla grających na harmonijkach Czytelników Blues.pl? Słucham uważnie, bo może i mi się ona przydać.

Wskazówka, którą usłyszałem od starszych muzyków brzmi tak, że najpierw należy umieć wydobyć dobre brzmienie z instrumentu, a dopiero potem pozwolić by wzmacniacz, czy duże nagłośnienie przekazało ten dźwięk słuchaczom. Świetne brzmienie pochodzi w pierwszej kolejności od muzyka, dopiero później jest sprzęt.

I jeszcze jedna rada… Starzy mistrzowie mówili też zawsze, by wyrazić swoje brzmienie. Nie staraj się być kimś innym, bądź sobą. Mam nadzieję, że to pomoże…

Źródło: Blues.pl

Lato na dwóch końcach skali

opublikowano w dziale Polska

„Co prawda lato już dawno za nami, ale natłok innych obowiązków uniemożliwił mi przygotowanie tego tekstu wcześniej. W założeniu miałem napisać relacje z dwóch festiwali, jakie odbyły się tego lata w kraju nad Wisłą. Okazało się jednak, że oba mają pokrętny, ale wspólny mianownik – różnią się od siebie niemalże wszystkim. A o czym mowa? (Nie Tyski) Festiwal Muzyczny im. Ryśka Riedla oraz BiesCzad Blues” – te słowa otwierają relację, w której Paweł Ciepliński przygląda się dwóm wakacyjnym festiwalom. Jakie wysnuwa wnioski? Zapraszamy do lektury:

Największa różnica rzuca się w oczy natychmiast. Wywodzący się z pięknego miasta Tychy festiwal odbył się po raz jedenasty i ma ugruntowaną pozycję na polskiej mapie imprez bluesowych, jako jeden z największych i najciekawszych (mimo, iż nie jest on stricte bluesowy). Z kolei odbywający się po raz czwarty BiesCzad jest małą, niezwykle kameralną imprezą, o której jeszcze nie wszyscy wiedzą. Różnice, które nie do końca interesują gości imprezy to organizacja. W przypadku wydarzenia, którego niestety nikt już nie nazywa „Ku Przestrodze”, jest to profesjonalna, duża machina, w której niestety nie wszystkie tryby chodzą równo. W Bieszczadzkiej Wetlinie nazwiska organizatorów poznałem czytając relacje po festiwalu, wcześniej nie udało mi się dotrzeć do nikogo. Prośba o akredytację najwyraźniej do nikogo nie dotarła. Tzn. numer telefonu osoby odpowiedzialnej za to wydarzenie mogłem mieć od znajomego, który na tegorocznej edycji występował, ale coś w środku mówiło mi, że jest to zupełnie zbędne. Po prostu przyjechałem i zakochałem się. I tak nie chcąc skupiać się na negatywach powiem tylko o organizacji BiesCzad. Niepowtarzalna, wspaniała atmosfera koncertów, które robią ludzie z miłości do muzyki, do miejsca, do ludzi. Jeśli tylko przyjmiemy, iż słowo „nieprofesjonalny” to najlepszy komplement dla kogoś, kto organizuje klimatyczny, z prawdziwym bluesowym feelingiem festiwal, to tak właśnie chciałbym nazwać kulisy. Widząc co dzieje się wokół, pierwszego dnia siadłem na zewnątrz Rancza gdzie odbywało się jam session i z rozrzewnieniem pomyślałem rozmarzony: „tak ponad 20 lat temu musiały wyglądać pierwsze Rawy Blues”. Wdzięczny jestem bardzo, że dane mi było przeżyć to, co nie zdarza się już na żadnym polskim festiwalu bluesowym i nie zdarzyło chyba od czasów Małkini nad Bugiem w 2004 r.

Nie mogę jednak nie napisać słów gorzkich. Jak sam tytuł niniejszego tekstu sugeruje, oba opisywane przedsięwzięcia są do siebie podobne jak ogień do wody. I nie jest chyba trudno zgadnąć, które z nich – moim zdaniem – jest na którym końcu skali. Relacje z chorzowskiego, nie tyskiego oraz Festiwalu Imienia Ryśka Riedla, a nie „Ku Przestrodze”, miała nosić tytuł „Festiwal narzekań”. Skąd taki tytuł? Ano starałem, naprawdę usilnie starałem się znaleźć choć jedną osobę, której się podobało (poza tymi którzy przyjechali na sam tylko koncert Dżemu). Udało mi się nawet wyszukać kilkoro ludzi, dla których była to pierwsza edycja, mimo iż każdy z nich przyjechał, ponieważ słyszał od znajomych, bądź czytał opinie jak to wspaniale jest „na paprach”. A tu niestety Paprocan już nie ma. Każdy, kto przez lata jeździł „na papry” powie, że najzwyczajniej w świecie tego festiwalu już nie ma. Narzekali organizatorzy: że masa dziennikarzy (powód do zmartwień?), że problemy itd. Narzekała gastronomia: że każdy może sobie wyjść i kupić taniej (Ci na terenie imprezy musieli przecież za swoją działalność zapłacić) czasem zaledwie paręset metrów dalej, w ogromnym Parku Chorzowskim. I to kupić wszystko, od pop cornu, wszelkiego rodzaju fast foodów, aż po normalny posiłek w przyzwoitej restauracji. Narzekali motocykliści: że zasady i ograniczenia odbierają cały sens przyjechania na imprezę motocyklem. Narzekali uczestnicy: że mało miejsca, że nie ma cienia, że umarł cały klimat, że będące w centrum wydarzenia bardzo ważne oczko ku pamięci Ryśka Riedla jest na uboczu i jakby straciło ważność. I coś, o czym przekonałem się sam: nie masz opaski z prawem noclegu, nie wejdziesz na pole namiotowe. OK, słuszna koncepcja, po to w końcu są bilety w dwóch cenach. Ale jaki sens ma nie wpuszczenie ludzi z opaskami jednodniowymi wraz ze znajomymi, którzy mają namioty, kiedy rzecz dzieje się o 17:00? Że niby ktoś przegapi wszystkie koncerty i nie wyjdzie z pola namiotowego do rana?! Oj tak, na ochronę sypały się przekleństwa… O miejscu i całkowitym braku tego, co w tej imprezie było najważniejsze – przewspaniałej atmosfery i fantastycznego klimatu – można pisać długo. Ale żeby kończyć już narzekania, ostatnia sprawa. Drugi dzień, deszcz. Deszcz na nieubitej ziemi z wydeptaną dzień wcześniej trawą oznacza błoto. Siła wyższa, natura. Przedstawiciele gastronomi rozkładają palety, odwrócone ławki i robią prowizoryczne dojścia do swoich stoisk. Oczywiście robią to sami, opłata wniesiona organizatorom widocznie do uzyskania pomocy nie upoważnia. Na niezbyt szerokiej, jedynej ścieżce od wejścia pod scenę masa błota, a gdzieniegdzie kałuże, bo woda nie nadążała wsiąkać. Miękkie, grząskie błocisko po kostki. Kto nie był, pomyśli: padało przez większość niedzieli, pewnie ktoś z biura organizatora wsiadł w auto i pojechał do najbliższego skupu euro palet lub równie szybo rozwiązano problem bardziej profesjonalnie. Cóż, kto zdecyduje się wybrać się na Festiwal Muzyczny (nie wiem już dlaczego wciąż) im. Ryśka Riedla z pewnością znajdzie sporo wtopionych w glebę butów.

Ach, Bieszczady… Drewniana scena, kameralna atmosfera, szum drzew, natura. I blues, ten przepiękny blues. Zastanawiałem się czy o tym festiwalu pisać, bo jeśli uda mi się oddać choćby tylko fragment tego jak wspaniale tam było, to głupcem nazwać blues-fana, który nie zjawi się tam za rok. I tu dylemat: czy wciąż będzie tak niepowtarzalnie, jeśli liczbę gości liczyć będziemy w tysiącach? Czy będąc zauroczonym imprezą i życząc jej jak najlepiej, życzyć mam rozwoju, ekspansji czy wręcz odwrotnie – niech nie przyjeżdża nikt więcej!? Odpowiem wymijająco. Jest to wydarzenie, w którym aby było doskonałe, nie należy zmienić absolutnie nic.

No, ale do bluesa przejść trzeba. Pierwszego dnia w Bieszczadach Śląsk, Around the Blues. Generalnie początek udowodnił, że w Polsce słowo blues ma rodzaj żeński. Następnie na scenie Na Drodze, a na koniec rodzynki. Rewelacyjna Magda Piskorczyk z towarzyszeniem Aleksandy Siemieniuk. Coś wspaniałego. Tego koncertu słuchałem głównie z oddali, z balkonu jednego z domków. Za mną szum rzeki, przede mną szerokim echem rozbrzmiewają cudowne dźwięki tradycyjnego bluesa w różnych odmianach. Od lat wielu obserwuję tę wokalistkę, a właściwie nie zawaham się już użyć określenia osobowość bluesową i wciąż mnie zachwyca coraz to nowymi pomysłami na aranżacje i lepszą formą z występu na występ. Niedawne odkrycie, Karolina Cygonek, niestety na scenie się nie pojawiła ze względu na „obsuwę” czasową i panujące zimno, za to w Ranczu pokazała, oj pokazała co potrafi! Dnia drugiego takie osobowości jak Antoni Krupa, Przemek Chołody, Bieszczadzka Grupa Bluesowa czy w końcu zespół Osły w najciekawszym składzie z Mazim (Paweł Mikosz) na basie. Ukłony dla Maxa Ziobro, którego uważam za najlepszego bębniarza w swoim pokoleniu.

Teraz słów kilka o Tychach (tych chorzowskich). W przeciwieństwie do wszystkiego innego (wspominałem już brak organizacji pozarządowych do walki z narkomanią i alkoholizmem, brak ludzi ś.p. Marka Kotańskiego tak zaangażowanego w prawdziwe „Ku Przestrodze”?) sfera muzyczna mogłaby być krytykowana chyba tylko z czystej złośliwości. Tzn. poza doborem artystów, bo każdy, kto na festiwalu był razy choćby kilka powie, że znowu było to samo. Jednakże nagłośnienie, realizacja, wszystkie dźwięki w porządku. Fantastyczny koncert SBB. Co ciekawe, ta jedna z bardziej bluesowych spośród tegorocznych gwiazd wydawała się nie bardzo pasować. Czy na tę imprezę przyjeżdżają już tylko małolaty chcące zobaczyć Dżem i pokrzyczeń „Rysiek” (no comment) pod sceną? Podczas fenomenalnego setu, kiedy na scenie są dwie perkusje i Józef Skrzek na basie bądź klawiszach pod sceną panowała konsternacja, komentarze w stylu „dopiero się stroją?” i ogólny brak zrozumienia. Natomiast za kulisami widać jak chyba wszyscy przebywający tam w tym czasie muzycy zebrali się wokół wejść na scenę, jak najbliżej można i słuchali – niektórzy wręcz dosłownie – z otwartymi ustami. Tak, każdego kto choć trochę zna się na rzeczy występ ten urzekł, szkoda że takich osób niewiele było wśród publiczności. Ciekawy był również występ Szkota Ray’a Wilsona z grupą Stiltskin. Skoro powiedzieliśmy już, że wykonawcy jak zawsze, to dodać należy, że również jak zawsze bardzo udane dali koncerty m. in. Śląska Grupa Bluesowa, Kasa Chorych, Krzak. Osobiście do gustu przypadł mi ten ostatni.

Na koniec krótkie podsumowanie. Festiwal w Bieszczadach – magiczny, niekomercyjny, klimatyczny, wspaniały. Koniec i kropka, bo popadłbym w przesłodę. Festiwal Muzyczny im. Ryśka Riedla – już nie tyski, za co winy żadnej nie ponoszą organizatorzy, już nie „Ku Przestrodze”, za co ponoszą odpowiedzialność pełną i co uważam za błąd. Zmiana lokalizacji została wymuszona, miasto zachowało się bardzo nieładnie, niewdzięcznie i przede wszystkim w pełni niesłusznie. Czy jednak Wojewódzki Park Kultury i Wypoczynku w Chorzowie to dobra lokalizacja? Owszem, nawet, jeśli nie najlepsza z możliwych, to zdecydowanie akceptowalna, gdyby nie fakt, iż impreza ograniczona była do terenu Pól Marsowych, które są zdecydowanie za małe. Wydaje się, że organizatorzy mogli zrobić więcej. Pewny jestem, że można było i przede wszystkim należało zrobić cokolwiek dla próby ratowania chociażby części klimatu imprezy. A jak powinniśmy zachować się my? Czy należy opuszczać przyjaciół w potrzebie? Pytanie retoryczne. Festiwal jest takim przyjacielem w potrzebie, wydarzeniem, z którym tak wiele łączyło tak wielu w tak przepięknych chwilach. Ale czy gdy przyjaciel staje się zupełnie inny, zmienia całkowicie i to w stu procentach na gorsze, czy wciąż jest naszym przyjacielem? A może tego przyjaciela już tak naprawdę nie ma? Mamy przed sobą coś zupełnie innego? Czy kiedy nie ma już tego wszystkiego, co stanowiło o przyjaźni jest sens udawania, że mamy ze sobą nadal coś wspólnego? Cóż, wydaje mi się, że na pewno warto szczerze mówić, co nam się nie podoba, przecież nie stało się nic, czego nie można by odwrócić, poprawić. Na pytanie czy pojawię się w Chorzowie za rok odpowiem, kiedy sam sobie odpowiem nie na pytanie „po co na ten właśnie festiwal jeździłem od samego jego początku”, bo to wiem doskonale. Poszukam odpowiedzi na pytanie: Co ma wspólnego Festiwal Muzyczny im. Ryśka Riedla z Tyskim Festiwalem Muzycznym im. Ryśla Riedka „Ku Przestrodze”?

Paweł Ciepliński

P.S. Końmi i łańcuchami nikt mnie nie odciągnie od przyszłorocznej wizyty w Wetlinie na piątej edycji BiesCzad Bluesa!

Źródło: Blues.pl

Eric Sardinas przed Rawa Blues Festival

opublikowano w dziale Polska

6 października w katowickim Spodku odbędzie się tegoroczna odsłona Rawa Blues Festival. Eric Sardinas (fot. Łukasz Rak, eobraz.pl), jedna z gwiazd 32. edycji festiwalu, na kilkanaście dni przed swoim występem w Spodku opowiedział ekipie Rawy o przygotowaniach do polskiego koncertu, muzycznych inspiracjach, a także wspomnieniach z 2009 roku, kiedy po raz pierwszy zagrał na Rawa Blues Festival:

Rawa Blues: Witaj Eric!

Eric Sardinas: Cześć stary, od czego zaczynamy?

RB: Byłeś jedną z gwiazd Rawy w 2009 roku. Czy dużo się zmieniło w twoim muzycznym życiu od tego czasu? Wydałeś nowy album – „Sticks & Stones” – i zagrałeś setki koncertów.

ES: Pewnie. Jeżeli chodzi o koncerty to od dwudziestu lat jesteśmy bez przerwy w trasie. Gramy jakieś 250 czy 300 koncertów w roku. Zawsze jesteśmy w drodze. Jedyne co się zmienia to ciągle rozwijająca się nasza muzyka i brzmienie Big Motor. Mamy świetnych muzyków: Levella Price’a na basie i Chrisa Fraziera za bębnami. Wszystko idzie w dobrym kierunku. Nasza muzyka jest coraz bardziej intensywna.

RB: Jakieś twoje ulubione miejsce do grania?

ES: To trudne pytanie. Mój ulubiony koncert to przeważnie ten, który zagraliśmy ostatnio (śmiech). Najważniejsze, żeby czuć tę energię, niezależnie, czy przyszło cię oglądać pięćdziesiąt czy pięć tysięcy osób.

RB: Wasz koncert w na Rawie Blues w Spodku w 2009 roku był wyjątkowy, nie wiem czy go pamiętasz?

ES: Jasne. I ta hala. Mówię na nią UFO.

RB: I słusznie, po Polsku nazwa hali to właśnie „Spodek ”. Wolisz granie w klubach, czy wielkich halach tak jak na Rawie Blues?

ES: Cool, to by się zgadzało. Wygląda jak U.F.O. (śmiech). Lubię pewien rodzaj intymności na koncertach, ale to wszystko zależy od energii i dźwięku. Moim celem jest stworzenie tej bliskości i intymności małego klubu, nawet wtedy gdy gram dla kilkutysięcznej publiczności.

RB: Który z muzyków najbardziej cię zainspirował?

ES: Trudno powiedzieć kto najbardziej. To zależy o której generacji mówimy. Z lat dwudziestych i trzydziestych, czyli z tzw. przedwojennego bluesa wszystko od Roberta Johnsona po Charliego Pattona – wczesny delta blues. Również cały blues-rock z lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych – Hendrix, Rory Gallagher. Lista jest długa.

RB: Wróćmy do Rawy. To będzie twój drugi występ podczas festiwalu (fragmenty pierwszego można zobaczyć na YouTube). Bardzo rzadko w historii festiwalu wykonawca zostaje zaproszony po raz drugi. W tym wypadku powodem była entuzjastyczna reakcja publiczności.

ES: To prawdziwy zaszczyt móc znowu dla was zagrać. To piękny festiwal i nie mogę się go już doczekać.

RB: Jakieś plany co do listy utworów, które planujecie zagrać na Rawie?

ES: Będzie po trochu ze wszystkiego, ale będziemy grać głównie numery z nowego albumu. Żaden z naszych koncertów nie jest taki sam. Po prostu zamykamy oczy i dajemy się ponieść emocjom!

RB: Wiesz już kto zagra oprócz was na Rawie?

ES: Tak, tam każdy zna każdego, to będzie jak wielki zjazd rodzinny. Robert Cray i wszyscy pozostali są świetni, to będzie naprawdę smakowita edycja.

RB: Dziękuję za twój czas, Eric.

ES: Nie możemy się już doczekać grania w Polsce. Będziemy się doskonale bawić! Keep the blues alive! Na razie!

Rozmawiał: Remigiusz Orłowski, opracowanie: Roland Krybus, zdjęcia: Łukasz Rak, eobraz.pl.

Trzydziesta druga edycja Rawa Blues Festival przyniesie dużo atrakcji. Obok wspomnianego Erica Sardinasa podczas koncertu finałowego zagrają The Reverend Peyton’s Big Damn Band, Robert Cray, Roomful of Blues, Davina & The Vagabonds oraz Irek Dudek Big Band. W sumie przez czternaście godzin na dwóch scenach zagra tego dnia osiemnaście zespołów. Będziemy Was o tym informować.

Bilety do nabycia w sieci sprzedaży biletów Ticketpro w całej Polsce oraz przez system on-line zamawiania biletów Ticketpro.pl.

Źródło: www.rawablues.com

PSB podsumowane

opublikowano w dziale Polska

Oprócz koncertów i ciekawych wydarzeń tegoroczny Polski Dzień Bluesa przyniósł Nadzwyczajne Walne Zgromadzenie PSB. Poniżej publikujemy list otwarty Zarządu Stowarzyszenia skierowany do naszych Czytelników:

Za nami Nadzwyczajne Walne Zgromadzenie Polskiego Stowarzyszenia Bluesowego. Zjazd potraktowaliśmy jako znakomitą okazję do podsumowania ostatnich trzech lat działalności Stowarzyszenia oraz do wyznaczenia celów na najbliższe lata.

Korzystając z okazji chcieliśmy podzielić się sprawozdaniem z Czytelnikami serwisu Blues.pl.

W dyskusji podsumowaliśmy dotychczasową działalność PSB, cele jakie podstawiliśmy sobie trzy lata temu i dotychczasowe sukcesy. Niewątpliwie najszerszy zasięg miały wszelkie działania związane z corocznymi obchodami Polskiego Dnia Bluesa. Święto bluesa w Polsce, jakim bez wątpienia jest Dzień Bluesa, to inicjatywa PSB realizowana dzięki masowemu wsparciu rzeszy bluesfanów, organizatorów i artystów bluesowych. Co roku na terenie całego kraju z tej okazji odbywa się kilkadziesiąt większych i mniejszych wydarzeń bluesowych obejmujących: koncerty, festiwale i warsztaty. Dzięki działaniom Polskiego Stowarzyszenia Bluesowego w Dniu Bluesa blues zagościł w komercyjnych mediach o zasięgu ogólnopolskim jak m.in.: Program III Polskiego Radia, stacje radiowe skupione w Audytorium 17, Tok FM, Jazz Radio, TVP, TVN oraz w wielu mediach lokalnych. Wydarzenia Dnia Bluesa promowane były także na dedykowanej stronie www.dzienbluesa.pl. Podkreślić należy również entuzjastyczne wsparcie dziennikarzy i mediów muzycznych związanych z bluesem, a zwłaszcza serwisu Blues.pl i magazynu Twój Blues.

Wyjątkowym osiągnięciem było uzyskanie wsparcia finansowego z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Dwa lata z rzędu udało nam się przekonać Ministra aby wspomógł inicjatywę Dnia Bluesa oraz projekt Akademia Bluesa. Zyskując zaufanie Ministerstwa i rzetelnie gospodarując powierzonymi funduszami, udowodniliśmy władzom i sponsorom, że polskiego bluesa warto i należy wspierać.

Dzięki pozyskanym środkom:

  • wydaliśmy Antologię Polskiego Bluesa – wyjątkowy 5-cio płytowy album obejmujący szeroki zakres nagrań bluesowych zarówno historycznych jak i współczesnych;
  • wydaliśmy kalendarz Barwy Polskiego Bluesa;
  • zorganizowaliśmy Akademię Bluesa – cykl multimedialnych wykładów i warsztatów instrumentalnych. Do prowadzenia Akademii zaangażowaliśmy czołowych polskich muzyków bluesowych: Bartka Łęczyckiego i Jacka Jagusia;
  • zorganizowaliśmy koncert Młoda Fala Polskiego Bluesa w Programie III Polskiego Radia (Hoodoo Band, Magda Piskorczyk, Jacek Jaguś i Bartek Łęczycki).

W lipcu 2008 uczyniliśmy pierwszy ważny krok na drodze do włączenia polskiego bluesa w ogólnoświatowy nurt. PSB zostało członkiem stowarzyszonym międzynarodowej organizacji The Blues Foundation, uzyskując m.in. prawo do wystawiania własnego kandydata na jednym z najważniejszych konkursów bluesowych świata – International Blues Challenge w Memphis. Dzięki temu w lutym 2009 roku w Memphis mogli zagrać Boogie Boys,  z sukcesem rozsławiając polskiego bluesa na amerykańskim rynku.

Z inicjatywy Polskiego Stowarzyszenia Bluesowego i magazynu Twój Blues w roku 2009 zorganizowane zostało skoordynowane zgłaszanie polskich płyt bluesowych do nagród Fryderyki. Akcja zakończyła się sukcesem i wśród nagród Fryderyki po raz pierwszy pojawiła się nagroda za Album Roku w kategorii Blues przyznana w tym roku Kasie Chorych.

Dzięki naszym staraniom ZAiKS obniżył próg ilości sprzedanych płyt koniecznych do uzyskania statusu Złotej Płyty. Od lutego b.r. dla bluesa (podobnie jak wcześniej dla jazzu) wymagane jest 5000 sprzedanych sztuk.

Od trzech lat funkcjonuje ustanowiony przez zarząd PSB znak PSB Rekomenduje, nadawany płytom, wydawnictwom, festiwalom oraz klubom prezentującym najwyższą jakość i w znaczący sposób promujących bluesa. Do tej pory znak przyznano dziesięciu wydawnictwom, trzem przedsięwzięciom medialnym i kilku festiwalom.

Priorytetami PSB na najbliższe lata będą:

  • nawiązanie żywych kontaktów z zagranicznymi organizacjami i środowiskami bluesowymi i aktywne wspieranie polskiego bluesa. Liczymy, że siostrzane organizacje ze Stanów i Europy wesprą nas radą i pomocą, byśmy mogli wdrażać w naszym kraju najlepsze światowe wzorce;
  • dotarcie z popularyzacją bluesa i polskich muzyków bluesowych do krajowych mediów masowych;
  • pozyskanie środków finansowych na projekty promocyjne i edukacyjne.

Dziękując wszystkim, którzy dobrym słowem i działaniem wspierali naszą dotychczasową pracę, chcielibyśmy zaprosić do przyszłych wspólnych inicjatyw dla dobra polskiego bluesa. Zapraszamy do dzielenia się uwagami i pomysłami, które pomogą nam jeszcze efektywniej realizować naszą misję.

Z bluesowym pozdrowieniem
Zarząd Polskiego Stowarzyszenia Bluesowego
www.blues.org.pl

Źródło: www.blues.org.pl

Bluesowa twarz Opus3

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Audiofile kochają szwedzką oficynę Opus3 Records za najwyższej jakości brzmienie wydawanych przez nią płyt; melomani za muzyczne perełki, których trudno szukać w katalogach innych wytwórni. I jedno i drugie przypaść powinno do gustu miłośnikom bluesa, którzy na liście wydanych przez Opus3 albumów znajdą dla siebie dużo dobrego.

O albumie „Southward Bound” gitarzysty B.B. Driftwooda już pisaliśmy, ale jest okazja do powtórki – magazyn miłośników audio „HiFi i muzyka” przyznał temu krążkowi wyróżnienie wraz z rekomendacją w kategorii „Płyta roku”. Trzeba się cieszyć, bo nie jest to mainstreamowe granie, za to coś, co na pewno spodoba się miłośnikom delikatnego, rootsowego kołysania spod znaku Erica Bibba, który – nawiasem mówiąc – pojawia się tu w roli muzyka sesyjnego z dwunastostrunową gitarą na kolanach.

Eric Bibb to zresztą flagowy bluesman w barwach Opus3, z kilkoma solidnymi krążkami za pasem. Ten najnowszy to nagrana solo płyta „Blues, Ballads and Work Songs”, ale starsze rzeczy także warte są uwagi. Ot choćby „Spirit & The Blues”. Płyta, podobnie jak wszystkie inne produkcje wytwórni, ma w książeczce albumu taką adnotację: „Opus3 to mała, niezależna szwedzka wytwórnia płytowa, która skupia się na ponadczasowej akustycznej muzyce, na jazzie, folku, muzyce klasycznej. Naszym celem jest reprodukcja głosów i dźwięku instrumentów w sposób jak najbardziej naturalny się da”. I rzeczywiście, na dobrym sprzęcie, w utworach takich jak „In My Father’s House” czy „Lonesome Valley” doskonale to słychać.

Nie gorsze brzmienie wyciśniemy z kolumn czy słuchawek za sprawą najnowszego dziecka szwedzkiego katalogu, albumu „All Around Man”, który swoim pseudonimem firmuje Bottleneck John – prywatnie Johan Eliasson. Nasz bohater przygodę z muzyką zaczął bardzo wcześnie. Jego dziadek, na starym kasetowym rekorderze, nagrywał pierwsze występy Johana, gdy ten miał zaledwie trzy lata. Babcia z kolei zachęcała go do śpiewania i dawała pierwsze lekcje wokalu – materiałem do nauki były szwedzkie melodie ludowe, ale też tradycyjne pieśni spirituals, „Amazing Grace” czy „Swing Low, Sweet Chariot”. Z tamtych inspiracji wynika miłość Bottleneck Johna do akustycznego bluesa z lat dwudziestych i trzydziestych. Jak sam mówi: „(...) żadne inne dźwięki nie dotykają mojego serca i duszy jak te stare nagrania”. Może dlatego jego pieśni spirituals, hokum songs czy akustyczne country-bluesy – bez względu na to, czy wykonuje je solo, tylko z metalową gitarą na kolanach, czy w duecie lub w większym składzie – brzmią bardzo prawdziwie zdając się być jego naturalnym środkiem wyrazu. Polska publiczność miała już dwukrotnie okazję posłuchać Bottleneck Johna na żywo, ostatni raz w 2010 roku podczas festiwalu Toruń Blues Meeting. W specjalistycznych radiowych audycjach były też okazje, żeby posłuchać jego wcześniejszych płyt. Mnie, tamte wydane własnym sumptem albumy zawsze przekonywały muzycznie, ale zawsze też żałowałem, że tak znakomity wokal nie doczekał się pięknie nagranej sesji. I o to jest. Całość, jak przystało na reputację Opus3 brzmi wyśmienicie i została wydana na złotym krążku z adnotacją Super Audio CD na pudełku – a więc na płytce umożliwiającej obcowanie z jeszcze lepszą jakością dźwięku niż pozwala na to tradycyjne CD. Dla miłośników mocnych głosów z najwyższej półki i akustycznego bluesa z gitarą slide w roli głównej „All Around Man” to płyta, którą warto mieć pod ręką, dla czystej przyjemności słuchania, ale też świadomości (trochę snobistycznej, ale na pewno miłej) tego, jak dobrze może zabrzmieć nasze domowe stereo.

Przemek Draheim

Wydawca: Opus3 Records / Dystrybucja: Audio Forte
Posłuchaj: www.opus3records.com

Otis Clay „Live!”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

11 lipca w Olsztynie, w ramach Olsztyńskich Nocy Bluesowych wystąpi Otis Clay – to już wiecie. Ja chciałbym opowiedzieć Wam o czymś, o czym być może dotąd nie słyszeliście.

Każdy muzyk ma chyba w swojej dyskografii tę jedną, szczególną płytę, która bardziej niż wszystkie inne wyraża jego muzyczne „ja”. Album, na którym brzmi lepiej niż kiedykolwiek wcześniej i kiedykolwiek później – jakby mocniej, jakby intensywniej. Album, za który przede wszystkim kochają go fani. Otis Clay też ma w dorobku taką płytę, tyle że mało kto ją słyszał…

„Live! Otis Clay” – na taki tytuł można się natknąć przeglądając jego dyskografię na internetowych stronach poświęconych muzyce soul. Na specjalistycznych forach pojawia się nieco więcej informacji – „(…) album koncertowy, zarejestrowany w Japonii i tylko tam wydany”. Trochę mimowolnie taki opis kieruje nas od razu do płyty „Soul Man: Live In Japan” wydanej przez wytwórnię Rounder i łatwo dostępnej na kompaktowym krążku. Ale to nie ten koncert. Z wywiadu jaki dla Petera Jocobsa z belgijskiego magazynu „Back To The Roots” udzielił Billy Price – biały soulowy wokalista i miłośnik talentu Clay’a – dowiadujemy się, że na rynku ukazały się dwa zapisy japońskich koncertów Otisa. Jak mówi Price: „Byłem wielkim fanem Clay’a, szczególnie po tym, jak Denny Bruce wręczył mi kasetę magnetofonową, na którą nagrał jego pierwszy japoński album. Bo były dwa. „Soul Man: Live In Japan”, którym zachwyca się wielu fanów to nie ten, o którym myślę. Był inny, wcześniejszy, wydany przez JVC i to właśnie on jest niesamowity. Ta kaseta spędzała w moim odtwarzaczu całe miesiące, bez przerwy.”

Bogatsi o tę wiedzę wracamy na soulowe fora, już wiemy czego szukać i na co zwracać uwagę. Szperanie daje efekty – pojawiają się nowe informacje. Popularny „Soul Man: Live In Japan” został zarejestrowany 22 października 1983 roku podczas występu w Yubin Chokin Hall w Tokio. Clay’owi towarzyszyła wtedy słynna sekcja Hi Records – Teenie Hodges na gitarze, Charles Hodges na organach, Lerroy Hodges na basie i Howard Grimes na perkusji. Zespół brzmi wyśmienicie, a stojący na jego czele śpiewak wspina się na wyżyny głosowych możliwości. Ponoć kilka miesięcy przed tym koncertem Clay przeszedł poważny samochodowy wypadek, ale chyba zdążył o nim zapomnieć, bo trudno wyobrazić sobie, żeby mógł brzmieć lepiej.

A jednak… 11 i 13 kwietnia 1978 roku w Toranomon Hall w Tokio był jedynym soulowym wokalistą, jaki liczył się na świecie – takie przynajmniej wrażenie roztoczył ze sceny i z łatwością zahipnotyzował publiczność. Pomógł mu w tym własny zespół, ten z którym regularnie pokazywał się w Chicago. Soulowego beatu pilnowali tam dla niego Tony Coleman na bębnach i młodziutki wówczas Russell Jackson na basie, na gitarze grał Leonard Gill, w sekcji dętej zasiadał Orville McFarland. Dzięki nim Otis Clay mógł błyszczeć i z tej możliwości korzystał. Dziki, nieokiełznany, nieustraszony – przez ponad 110 minut śpiewał tak, jakby od tego zależało jego życie, jakby jutra miało nie być.

Mówi się często, że wielki idol Clay’a, O.V. Wright, był wyjątkowym wokalistą, bo w każdym z wyśpiewanych przez niego słów słychać było namacalny, fizyczny ból. Podczas tych dwóch nocy w Tokio ból słychać było w głosie Clay’a. Kiedy w bluesowym „I Can’t Take It” zbliżył się do refrenu, wydawało się, że jest już na kolanach, zmiażdżony przez kobietę, która chce go opuścić. Muzyka zrobiła się cichsza, a on śpiewał jakby ostatkiem sił, jakby zbierając się do stawienia czoła fatalnej prawdzie. Majstersztyk, esencja głębokiego soulu. W „Let Me In” pokazał się inaczej – jako kochanek, który zaczyna flirt. Trochę z nadzieją, że będzie dobrze. I znów, te emocje słychać w głosie. Wiara, nadzieja, miłość – niby banał, ale w orkiestrowej konwencji oderwały publiczność od ziemi.

Oczywiście w Toranomon Hall nie zabrakło dynamicznego soulu. Pulsujące „Turn Back The Hands Of Time” mknie przed siebie i w jego rytmie Clay schodzi ze sceny, ale po owacji na stojąco wraca na nią równie dynamicznie. Wywołujące go chórki i linia basu, którą zna każdy miłośnik klasycznego soulu powodują euforię Japończyków. Gdy do głosu dochodzi sekcja dęta wiadomo już na pewno – przyszła pora na „Trying To Live My Life Without You”. To, co na singlu trwało jedynie dwie i pół minuty, tu przeradza się w dziesięciominutową fetę. Są improwizacje, muzyczny cytat z pickettowego „In The Midnight Hour”, a publiczność skanduje O-T-I-S!, O-T-I-S!, O-T-I-S! Wyjątkowa noc powoli dobiega końca. Gdy wybrzmiewają ostatnie takty „I Die A Little Each Day” gasną światła i zapada cisza, jedyna muzyka, która może dorównać temu, czego podczas tych dwóch wiosennych dni doświadczyła Japonia.

Czy to możliwe, że taki diament pozostał praktycznie nieznany szerszej publiczności? Tak wyszło. W 1978 album „Live! Otis Clay” wydano w Japonii jako podwójny longplay, który nigdy nie doczekał się europejskiego czy amerykańskiego wydania. Kiedy na rynku pojawiły się krążki kompaktowe koncert trafił na nowy nośnik, ale w wersji mocno okrojonej. Jeśli dobrze liczę ucięto ponad pół godziny muzyki, przetasowano też nieco kolejność utworów. Ponoć japońskie wydanie można było przez jakoś czas kupić w Holandii, jako dalekowschodni import. W 1996 roku – na licencji japońskiego Victora – koncert wydano w Brazylii, znowu w wersji okrojonej. Oba wydania są dziś praktycznie nie do zdobycia – na rynku wtórnym widziałem tę płytę tylko raz, oczywiście za słuszną cenę. Z drugiej strony pojawia się paradoks. Szukamy czegoś co przyniesie genialne dźwięki po to, by podczas ich słuchania żałować, że producent zabrał nam tyle wspaniałej muzyki, kto wie czy nie najsmaczniejsze kąski. Ale ponoć lepiej mieć trochę, niż wcale. Oczywiście najlepszym rozwiązaniem jest longplay, ten oryginalny japoński rarytas. Do niego potrzeba już tylko wygodnego fotela i zamkniętych oczu – wtedy zaczyna działać magia.

Przemek Draheim

P.S. O ile kiedyś o młodych ludziach mówiło się „pokolenie MTV”, o tyle dziś niepodzielnie rządzi youtube.com. Może dobrze, bo dzięki niemu tej płyty posłuchać może każdy, kogo interesuje soul. Serdecznie dziękuję JigzagKT z Japonii, który na swoim profilu – w dźwięku wysokiej jakości – udostępnił dla Was ten album w obszernych fragmentach. Z niego, poniżej, „I Can’t Take It” – klasyczny soul, który rzadko kiedy brzmi lepiej niż zabrzmiał wtedy, w 1978 roku w tokijskim Toranomon Hall.

Wydawca: Victor
Posłuchaj: www.youtube.com/JigzagKT

„Dr Blues: Tribute To Ol’Skool Masters”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Choć Święta Bożego Narodzenia i czas prezentów już za nami, warto pamiętać o prezencie, jaki specjalnie dla rozkochanych w bluesie i soulu melomanów przygotował Dr Blues, czyli Krzysztof Rybarczyk. Nakładem oficyny Flower Records ukazał się właśnie dwupłytowy album, na którym zespołom Rybarczyka – bluesowej Wielkiej Łodzi i soulowemu Dr Blues & Soul Re Vision – towarzyszą amerykańscy frontmani, Bobbie „Mercy” Oliver i Niki Buzz, a całe wydawnictwo dostępne jest do pobrania legalnie i za darmo w Internecie.

„Dr Blues: Tribute To Ol’Skool Masters” to dwie płyty, a na nich w sumie dwadzieścia cztery utwory – dwanaście utrzymanych w stylistyce tradycyjnego, elektrycznego bluesa i drugie tyle zagranych na soulowo, z udziałem trzyosobowej sekcji dętej. Oba krążki łączy osoba Krzysztofa Rybarczyka, wokalisty, gitarzysty i producenta nagrań, który od 1984 roku występuje w składzie poznańskiej Wielkiej Łodzi – tej samej, z jaką w 1996 roku otworzył polski koncert B.B. Kinga, i który od 2010 roku pełni rolę lidera formacji Soul Re Vision. Na nowym albumie oba te zespoły wspierają amerykańscy wykonawcy, z którymi w czerwcu i lipcu 2013 roku koncertował Rybarczyk. Nagrania z Bobbie’m „Mercy” Oliverem zebrane na dysku numer jeden z dopiskiem „Blues” zarejestrowano i w studiu, i na żywo, z klubową atmosferą, która udziela się szczególnie w takich evergreenach jak „Hootchie Cootchie Man” i „Everything’s Gonna Be Alright”. Duża w tym zasługa muzycznej sprawności Wielkiej Łodzi i wokalu Bobbie’go „Mercy” Olivera, którego śmiało można nazwać bluesmanem z krwi i kości. Jego sylwetkę przybliża krótka biografia zamieszczona w książeczce albumu: „Urodził się w 1939 roku w Teksasie.  W młodości zbierał bawełnę na plantacji na Południu Stanów, wieczorami ucząc się gry na gitarze i harmonijce, a w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, w czasie rozkwitu bluesa na Północy USA mieszkał i pracował w Chicago, gdzie grywał z najlepszymi wykonawcami gatunku”. Ten autentyzm dobrze słychać na płycie i miejscami można się poważnie zdziwić, że o to słuchamy polskiej produkcji, a nie krążka wydanego przez jedną z chicagowskich wytwórni.

Drugi ze srebrnych dysków w zestawie to już nowy lider, Niki Buzz, nowi muzycy towarzyszący Dr Bluesowi pod szyldem Soul Re Vision i propozycja dla miłośników dźwięków spod znaku Otisa Reddinga i Wilsona Picketta. Ów klasyczny soul jest na polskim rynku muzycznym praktycznie nieobecny, więc to co robi Dr Blues i Soul Re Vision jest godne nie tylko odnotowania, ale i wnikliwej uwagi – szczególnie na płycie „Tribute To Ol’Skool Soul Masters”, gdzie rolę wokalisty przejął Niki Buzz. Młodszy od Olivera, bo zaledwie sześćdziesięcioletni multiinstrumentalista, który grał między innymi w zespołach Ika i Tiny Turner czy Jamesa Browna, a w latach siedemdziesiątych współpracował w Nowym Jorku z takimi postaciami jak Patti Smith, Talking Heads, czy Whitney Houston. Nic więc dziwnego, że soulowe klasyki w jego wykonaniu, nawet jeśli nie biją na głowę oryginałów, wypadają bardzo przekonująco. Zresztą takich utworów jak „(Sitting On) The Dock Of The Bay” czy „In The Midnight Hour” zawsze przyjemnie sie słucha.

Album, o czym była już mowa, Krzysztof Rybarczyk przygotował jako niezwykle sympatyczny prezent dla melomanów – całość, zarówno w plikach mp3, jak i lepszej jakości plikach WAV, jest do ściągnięcia z Internetu, legalnie i całkowicie za darmo, choćby za pośrednictwem portalu Blues.pl. Warto.

Przemek Draheim

Wydawca: Flower Records
Posłuchaj: www.soulrevision.pl

Various Artists
„Indian Rezervation – Blues and More”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

O ile za sprawą popularnych filmów samych północnoamerykańskich Indian znamy całkiem dobrze – a przynajmniej tak się nam wydaje, o tyle ich muzyczna tradycja, a jeszcze bardziej muzyczna współczesność, to dla większości Europejczyków obszar tajemnicy. Okazuje się jednak, że warto ją rozwikłać, bo kryje w sobie niesamowite dźwięki. Album „Indian Rezervation – Blues and More” (fot. www.magazine-audio.com) pokazuje to jak na dłoni. Wydała go francuska wytwórnia Dixiefrog, jedna z najciekawszych europejskich firm wydawniczych zajmujących się bluesem i muzyką z bluesem bliżej lub dalej związaną. Obok właściciela wytwórni, wielką rolę w powstaniu tego wyjątkowego albumu odegrał jego bliski współpracownik, Guy Fay, zwany „L’Americain” ze względu na swoje częste podróże do Stanów Zjednoczonych. „Indian Rezervation” to owoc jego prawie dwuletniej pracy badacza etnologa i muzykologa, przemierzającego prerie USA i terytorium Kanady w poszukiwaniu interesujących artystów, mających do opowiedzenia niebanalne historie.

Album przynosi trzy płyty, a na nich ponad 3 godziny muzyki, 30 minut filmów wideo, 33 wykonawców, 48 piosenek i dokładnie tyle samo stron w bogatej w informacje książeczce albumu. To pięknie wydana kompilacja, jedna z tych, które aż chce się mieć, no i słuchać, bo w końcu o to chodziło zarówno wydawcy, jak i artystom biorącym udział w projekcie. Zgodnie z zamysłem twórców „Indian Rezervation” to album, który pokazuje współczesne realia muzyki amerykańskich Indian, a także jej wpływ na Amerykańską muzykę w ogóle i bluesa w szczególności. O tym wpływie można zresztą przeczytać w książeczce płyty, w eseju napisanym przez Elaine Bomberry – zdobywczynię kilku prestiżowych, bluesowych wyróżnień i producentkę telewizyjnej serii „Rez Blues” pokazującej bluesa granego przez rdzennych Amerykanów. Takich choćby jak należący do plemienia Cree Art Napoleon i będący Komanczem Darryl Tonemah.

Jednym z artystów, którzy na tym potrójnym longplay’u przypadli mi szczególnie do gustu jest Derek Miller. Młody, ale utalentowany, bo za autorską płytę „Dirty Looks” nagrodzono go statuetką Juno Award, czyli swego rodzaju kanadyjskim, bluesowym Oskarem, odpowiednikiem amerykańskiej Blues Music Award. Francuska składanka przynosi trzy utwory w jego wykonaniu. Dwa z nich są szczególnie urokliwe: klasyczny „Mystery Train” i własny „Devil Come Down Sunday”, będący ukłonem w stronę takich bluesowych legend jak Robert Johnson czy Tommy Johnson, a więc bluesmanów, którzy jak głoszą podania zaprzedali duszę diabłu w zamian za wyjątkowe talenty. Derek także stawił czoła własnym, wewnętrznym demonom, głównie na polu różnego rodzaju uzależnień, z którymi udało mu się skończyć dzięki muzyce i – jak sam mówi – zrozumieniu siły własnego ludu. Słuchając tych ognistych piosenek trudno w tę siłę wątpić. Takiego blues-rocka nie powstydziłby się Joe Bonamassa.

Ciekawych nazwisk jest tu więcej. George Leach na przykład, to młody kanadyjczyk o wielu talentach – po pierwsze telewizyjny aktor, po drugie singer/songwriter a więc ktoś, kto pisze i wykonuje własne piosenki, często bliskie bluesowi. Ta którą zagrał na „Blues and More” nosi tytuł „Indian Blues” i przynosi pełne niepokoju brzmienie gitary slide i to nie zwykłej, a takiej o podwójnym gryfie, na jakiej kiedyś grywał na przykład Earl Hooker. Jim Boyd z kolei to artysta doświadczony, mający na koncie aż jedenaście albumów, w dużej mierze traktujących o codziennym życiu Indian. Taką tematykę ma utwór „Inchelium”, opowiadający prawdziwą historię wybudowanej tuż przed drugą wojną światową tamy Grand Culee, która zablokowała rzeczną migrację łososia i w ten sposób zmieniła tradycyjny styl życia tamtejszych rybaków.

Nie sposób nie wspomnieć o jeszcze jednej artystce, która także wypowiada się w przedmowie albumu, i która bardzo przyczyniła się do jego powstania. Pura Fe, Indianka z plemienia Tuscarora. Pamiętam, że kiedy wpadła mi w ręce jej pierwsza wydana przez Dixiefrog płyta byłem i zaskoczony i oczarowany. Ot niewiadomo skąd pojawiła się kobieta o genialnym głosie, miejscami zbliżonym nastrojem do głosu Evy Cassidy i wyjątkowej umiejętności gry na gitarze techniką slide. Piękne to połączenie, a przez swoje etniczne odniesienia na tej płycie jak najbardziej na miejscu. Szkoda, że takiej muzyki nie słyszy się na co dzień, bo to fascynujący świat. I kulturowo, i muzycznie. Z pewnością warto poznać ten album.

Przemek Draheim

Wydawca: Dixiefrog
Posłuchaj: www.bluesweb.com

Adam Gussow odpowiada

opublikowano w dziale Świat

Uznany harmonijkarz, pierwszy biały muzyk sportretowany na okładce magazynu Living Blues, połowa duetu Satan & Adam, moderator serwisu Modern Blues Harmonica stanowiącego centrum porad dla harmonijkarzy z całego świata, autor prawie dwustu instruktażowych filmików dostępnych za darmo w serwisie Youtube – Adam Gussow (fot. daretoaffirm, www.flickr.com) to jedna z ciekawszych i najbardziej dynamicznych postaci współczesnej amerykańskiej sceny muzycznej. O początkach fascynacji bluesem, o filozofii gry, o regulacji stroików i różnicy między groovem a beatem, z Adamem Gussowem rozmawiał Maciej Draheim:

Maciej Draheim: Adam, przebyłeś już długą drogę jeżeli chodzi o grę na harmonijce ustnej, ale przecież każda historia ma swój początek. Jak to się stało, że młody chłopak z Nowego Jorku chwycił Marine Banda i wszedł na ścieżkę bluesa?

Adam Gussow: Kiedy miałem 16 lat ciągle słyszałem w szkole numer „Whammer Jammer” The J. Geils Band, to był ulubiony kawałek wszystkich znajomych. Postanowiłem skorzystać ze swojego rozumu (byłem bystrym dzieciakiem, prymusem w klasie) i dowiedzieć się jak wydobywać te dźwięki. Podjechałem do pobliskiego centrum handlowego i tam kupiłem harmonijkę Marine Band w tonacji C, a także książkę „Blues Harp” Tony’ego „Little Son” Glovera. Tak zacząłem. Przez kolejne tygodnie i miesiące kupiłem sporo płyt Sonny Boy’a Williamsona, Paula Butterfielda, Sonny’ego Terry’ego i innych. W tym czasie uczyłem się też gry na gitarze, więc słuchałem wiele B.B. Kinga, Alberta Kinga, Freddiego Kinga, Erica Claptona i Climax Blues Band. Jakimś cudem udało mi się zrozumieć jak działa blues. Kilka osób w liceum dało mi też parę lekcji gry na gitarze i harmonijce.

... i wtedy pojawił się Mr Satan? Jak rozpoczęła się i rozwijała wasza współpraca?

Zanim  poznałem Mr Satana w 1986 roku miałem już wiele doświadczeń na koncie. Przez kilka lat grałem bluesa i funk na gitarze w uniwersyteckim zespole, gdzie wykonywaliśmy piosenki The Crusaders, Billy’ego Cobhama, Earth Wind & Fire czy Average White Band. Miałem też kilka lekcji u znakomitego nowojorskiego harmonijkarza – Natta Riddles’a. Grałem na ulicach Nowego Jorku, a potem spędziłem dwa miesiące w Europie, grając na ulicach we Francji, Niemczech i Holandii. Gdy pod koniec lata wróciłem do domu odłożyłem harmonijkę i postanowiłem zdobyć, jak to się mówi, normalną pracę. Nie chciałem już być muzykiem. Jednak pewnego dnia przejeżdżając przez Harlem ujrzałem niesamowitego „człowieka-orkiestrę”. Zatrzymałem się, wyszedłem z samochodu i dowiedziałem się, że zwą go Szatanem. Był najlepszym muzykiem jakiego widziałem. Następnego dnia, po długiej sesji ćwiczeń, wróciłem do Harlemu i zapytałem go, czy mogę się przyłączyć – miałem już sporo doświadczenia w grze na ulicy. Więc zagraliśmy razem i zarobiliśmy niemało pieniędzy już przy pierwszej piosence. To był początek muzycznej współpracy, która trwa do dziś.

Z jednej strony nauczyciel akademicki, pisarz, mąż i ojciec, z drugiej aktywnie koncertujący muzyk i nauczyciel harmonijki. Przypuszczałeś, że twoje życie będzie toczyć się na tak różnych torach? Jak dajesz sobie z tym wszystkim radę?

Trochę zajęło mi to, by zdać sobie sprawę z tego,  że dobrze jest być tym, kim naprawdę się jest. Jestem bystrym facetem, z wykształceniem uniwersyteckim [stopień naukowy doktora, tytuł zawodowy magistra i tytuł zawodowy licencjata uzyskane w renomowanych amerykańskich szkołach – M.D.], który przy okazji ma dzikość w sercu i talent do harmonijki. Jestem też bardzo pracowity. Obecnie zajmuje się również poważnie biegami długodystansowymi. Przebiegam 50 mil w tygodniu, co tydzień. W każdy niedzielny poranek biegam po dwie godziny, nawet w gorącym słońcu Missisipi. Ogromnie lubię tworzyć muzykę, lubię też uczyć jej innych. Niektórzy, jak zapewne wiesz, uważają, że ktoś kto gra bluesa musi mówić w sposób mało wyszukany i surowy. To niedorzeczne. Mr Satan zawsze używał wielkich słów, jak wykształcony kaznodzieja! Dla mnie blues to nie noszenie maski, lecz deklarowanie tego, kim się naprawdę jest. Z siłą, elokwencją i niepowtarzalnym stylem. To moja postawa etyczna, jak i estetyczna.

Nie tak dawno temu zostałeś „twarzą” firmy Hohner. To dobra okazja by zapytać cię o sprzęt, którego używasz. Jakie harmonijki, mikrofony i wzmacniacze stanowią twój obecny zestaw?

Grałem na fabrycznych Marine Bandach przez całą swoją karierę. Po zakupie rozmontowuję je i delikatnie reguluję. Poszerzam przerwę między płytką a dolnymi stroikami i stroję je nieco wyżej niż fabrycznie, dzięki czemu dźwięk ma odpowiednią wysokość przy mocnym wdechu. Przy kanałach 4, 5 i 6 zmniejszam nieco przerwę między górnymi stroikami a płytką, dzięki czemu łatwiej robić jest overblowy. I to tyle, jeżeli chodzi o regulację. Potem gram na nich ostro, dostrajam kiedy tego wymagają i wyrzucam gdy się zużyją. Mój mikrofon to Shure PE5-H, którego zdobyłem dawno temu. Zwykle gram przez dwa małe wzmacniacze lampowe jednocześnie, Kay 703 i Premier Twin 8. Lubię czysto brzmiący mikrofon w połączeniu z małymi, mocno rozkręconymi wzmacniaczami. Używam też cyfrowego delay’a Boss DD-3 i ustawiam opóźnienie na 500 milisekund, by dodać dźwiękowi nieco przestrzeni. Kiedy gram w klubie lub na scenie festiwalowej podstawiam mikrofon przed mój wzmacniacz i wtedy dźwięk wzmacniany jest przez system nagłaśniający. Kiedyś używałem większych wzmacniaczy, przez jakiś czas grałem przez dwa Fendery Super Reverb, a każdy z nich miał cztery głośniki po dwanaście cali! To stanowczo za dużo mocy. Zdecydowanie wolę mocno rozkręcone małe wzmacniacze.

W ostatnim czasie, w dużej mierze dzięki twoim lekcjom rośnie liczba adeptów poświęcających się harmonijce i bluesowi. Zaliczam się do nich i ja. Co sądzisz o przyszłości tego instrumentu w sytuacji gdy tyle osób po niego sięga? Czy ilość idzie w parze z jakością?

Byłbym zachwycony myśląc, że pomogłem w uformowaniu nie tylko grupy ludzi, którzy będą grać nieco lepiej, niż by to robili bez moich materiałów, ale także kilku wyjątkowych muzyków zainspirowanych moją działalnością na tyle, że będą w stanie wywalczyć swoje miejsce na szczycie. Kultura to delikatna materia, która potrzebuje nauczycieli, a także, wierzcie lub nie, krytycznego myślenia, czyli ludzi (mam nadzieję, że takich jak ja), którzy wyznaczają priorytety i pozwalają oddzielić wyjątkowych harmonijkarzy od tych całkiem dobrych. Jeżeli zainspiruję naprawdę wiele osób, to kilkoro z nich na pewno rozwinie się w znakomitych muzyków.

Jesteś doskonale znany nie tylko ze znakomitej muzyki i świetnych materiałów szkoleniowych, ale także z filozoficznego podejścia do harmonijki. Może przekazałbyś grającym na harmonijce Czytelnikom Blues.pl garść mądrości, dzięki którym uda im się wytrwać na obranej drodze i stać się lepszymi muzykami?

No dobrze… Oto garść podstawowych założeń:

1. Pamiętaj, że istota bluesowej harmonijki składa się z trzech rzeczy, których nie da się zapisać w notacji muzycznej. To: a) brzmienie, czyli dźwięk, który wypływa z harmonijki; b) mikrotonalne subtelności, czyli ćwierćtony i inne bluesowe interwały, które trzeba nauczyć się wytwarzać; c) synkopowanie, czyli różne sposoby na to jak zaakcentować off beat zamiast down beatu. 

2. Kiedy ćwiczysz zawsze stukaj nogą o podłogę. Staraj się utrzymać groove i równy beat. Beat i groove to nie to samo. Przy danym tempie można utrzymać różny groove, np. shuffle, czy two-beat groove, jak choćby w „Got My Mojo Working” lub „Rock Around The Clock”. Poznaj różnicę między beatem a groovem. Pierwsze to tempo, drugie zaś to wyczucie rytmu i rytmiczna baza przy danym tempie.

3. Miej świadomość pewnego paradoksu – aby nauczyć się grać świetnie, a do tego oryginalnie, musisz mieć oparcie w tradycji, w najlepszym co zostało zagrane na harmonijce przez ostatnie sto lat. Musisz starać się naśladować grę niektórych lub wielu z najlepszych muzyków, takich jak Sonny Boy Williamson, pierwszy i drugi, Litte Walter, Big Walter Horton, Junior Wells, Igor Flach i inni. Żeby jednak zacząć naprawdę grać świetnie i oryginalnie w pewnym momencie swojego rozwoju musisz zaprzestać kopiowania i znaleźć swój sound, swój głos. Innymi słowy, do pewnego momentu niezbędne jest naśladowanie innych muzyków, ale od tego punktu jest to zabójcze – to ogromna bariera powstrzymująca przed osiągnięciem własnego brzmienia. Wielu niezłych harmonijkarzy nie jest w stanie zrobić tego przeskoku, by zacząć brzmieć jak oni sami. Ich gra stanowi jedynie kopię stylu tych, którzy na nich wpływali. Określają samych siebie, np. na ich stronach MySpace, w odniesieniu do pół tuzina zmarłych muzyków. To zabójstwo dla oryginalności.

4. Twoim celem jest to, by grać tak, że gdy ktoś słyszy w radio dwadzieścia piosenek, od razu poznaje tę, w której właśnie Ty grasz na harmonijce i już po kilku sekundach krzyczy „hej, to przecież ...” i tu wymawia Twoje nazwisko. A to dlatego, że masz wyróżniające się brzmienie – coś co robisz tak jak nikt inny, oryginalny głos. To najtrudniejsze do osiągnięcia, ale najbardziej konieczne.

Życzę tobie i tym Czytelnikom Blues.pl, którzy grają na harmonijce, abyście właśnie to osiągnęli.

Rozmawiał Maciej Draheim

P.S. Z filmikami instruktażowymi Adama Gussowa możecie się zapoznać w kanale „kudzurunner” serwisu youtube.com. Jeden z filmów – odbywającą się w scenerii drewnianego ganku lekcję tego, w jaki sposób grać na harmonijce powolnego bluesa – zamieszczamy poniżej.

Źródło: Blues.pl

Bobbie
„Mercy” Oliver i Dr Blues –
„Tribute To Ol’Skool Blues Masters Tour”

opublikowano w dziale Polska

Upały za oknem przypominają te na teksańskiej pustyni, ale nie jest to jedyny powiew atmosfery Teksasu, z jakim mieliśmy do czynienia w ostatnich kilkunastu tygodniach. Na przełomie maja i czerwca odwiedził Polskę amerykański bluesman Bobbie „Mercy” Oliver. Opis tego, jak wyglądała współpraca z artystą znajdziecie poniżej.

Jak powiedział nam Dr Blues, czyli Krzysztof Rybarczyk, pomysł zorganizowania wspólnych koncertów powstał spontanicznie po spotkaniu rdzennego, oryginalnego twórcy bluesa z Teksasu, ponad siedemdziesięcioletniego Bobbie „Mercy” Olivera oraz Dr Bluesa – naszego rodzimego wykonawcy – na tegorocznym festiwalu Las, Woda & Blues dzięki inspiracji Leo Whiskey.

Jako ciekawostkę biograficzną z życia Bobbiego można przytoczyć fakty, że w młodości zbierał bawełnę na plantacji na Południu wieczorami ucząc się gry na gitarze i harmonijce, a w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, w czasie rozkwitu bluesa na Północy USA mieszkał i pracował w Chicago, gdzie grywał z najlepszymi wykonawcami tego gatunku. Można go więc uznać za archetyp bluesmana z życiorysem typowym dla większości autochtonicznych twórców bluesa pochodzenia afroamerykańskiego w USA.

Dzięki możliwościom, które daje współtworzenie przez Dr Bluesa dwóch różnych stylistycznie zespołów Wielka Łódź oraz SOUL RE VISON udało się zaprojektować wyjątkowy przekrój wykonawczy całej trasy. Każdy koncert miał w zamyśle inny charakter, a obydwu muzykom towarzyszył na każdym występie inny skład osobowy grupy. Standardy starych mistrzów bluesa pojawiły się w wykonaniu kameralnego kwartetu w niemal akustycznej odsłonie w intymnym wnętrzu Tinta Bar w Poznaniu, poprzez zespoły o bardziej soulowym brzmieniu złożone z muzyków SOUL RE VISION w Piekarni Cichej Kobiety w Zielonej Górze i w klubie Kuźnia w Kościanie. Bobbie „Mercy” Oliver był znakomicie przyjmowany na każdym koncercie, a jego oryginalny wizerunek, spontaniczność oraz ciepłe, wręcz przyjacielskie zachowanie na scenie natychmiast zjednywało mu wszystkich słuchaczy.

W głównym koncercie trasy w klubie Blue Note w Poznaniu, Bobbiemu „Mercy” Oliverowi towarzyszyła Wielka Łódź w pełnym, sześcioosobowym składzie ze zdecydowanym, masywnym chicagowskim brzmieniem. Ciekawym rozwiązaniem aranżacyjnym było na tym koncercie wykorzystanie trzech gitar oraz dwóch harmonijek dających przysłowiową „ścianę dźwięku” przy wsparciu fortepianu, basu i perkusji. Z kolei zestawienie stylistyczne Olivera oraz Wielkiej Łodzi można uznać za wręcz idealne.

Muzycy rozumieli się doskonale uzupełniając i wymieniając się liniami melodycznymi swoich instrumentów, riffami czy solówkami. Stricte bluesowe utwory wykonywane na koncertach oscylowały wokół znanych utworów Willie Dixona, Howlin’ Wolfa, Muddy Watersa czy Jimmy Reeda, który jest największą inspiracją Bobbiego. Nie zabrakło w programie także kilku jego oryginalnych kompozycji. Połączenie stylistyki Bobbiego, jego korzennego sposobu gry na gitarze i harmonijce oraz surowego wokalu z estradową żywiołowością Dr Bluesa okazało się strzałem w dziesiątkę. Wykonawcy przyjmowani byli owacyjnie, a każdy z zagranych utworów oraz solówki muzyków były gorąco oklaskiwane.

Słuchanie bluesmanów, szczególnie pochodzących, mieszkających i nadal tworzących w takich miejscach jak Teksas czy Mississippi ciągle jest w naszym kraju wyjątkową możliwością spotkania z ukochaną przez nas muzyką w jej rdzennej postaci. Warto zawsze korzystać z takich okazji, a taką z pewnością były koncerty trasy „Tribute To Ol’Skool Blues Masters”, którą zorganizował Dr Blues. Warto nadmienić, że oprócz koncertów powstał także materiał studyjny dokumentujący spotkanie Bobbiego „Mercy” Olivera z Teksasu i Wielkiej Łodzi z Poznania.

Źródło: www.soulrevision.pl

Walter Trout
„Unspoiled By Progress – 20 Years of Hardcore Blues”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Walter Trout może poszczycić się długą i bogatą karierą artystyczną. Grywał z takimi legendami jak m.in. Percy Mayfield, Big Mama Thornton czy John Lee Hooker, był gitarzystą Canned Heat  i mayallowskich  Bluesbreakers. Dzięki swojej nieprzeciętnej technice zyskał wielkie uznanie w muzycznym świecie. Jednak prawdziwą sławę przyniosła mu trwająca nieprzerwanie od dwudziestu lat działalność solowa.

W ciągu tego czasu nagrał kilkanaście znakomitych albumów i dał niezliczoną ilość koncertów. „Gladiator Gitary”, jak nazwała go amerykańska prasa, uczcił dwie wyjątkowo udane dekady swojej kariery wydawnictwem zatytułowanym „Unspoiled By Progress – 20 Years of Hardcore Blues”. Ten nietypowy album zawiera jedenaście niepublikowanych dotąd nagrań pochodzących głównie z występów na żywo oraz trzy nowe kompozycje studyjne. Do krążka dołączona została dość obszerna książeczka, na stronach której artysta dzieli się wspomnieniami, opisując różne ciekawe historie związane z poszczególnymi utworami. We wstępie Trout pisze, iż spędził długie godziny na wyszukiwaniu w swoich zbiorach  nagrań na ten album, co przywołało w nim reminiscencje zarówno tych dobrych jak i gorzkich chwil.

I tak na przykład znalazły się na płycie jego interpretacje „She’s Out There Somewhere” Buddy’ego Guya oraz słynnego „Going Down” Dona Nixa – obie zarejestrowane w sierpniu 1991 roku w legendarnym Maida Vale Recording Studio, podczas sesji nagraniowej na potrzeby audycji radiowej Boba Harrisa z BBC. Utwory „Life In The Jungle” i „Long Tall Sally” dokumentują pierwszy występ Waltera ze swoim zespołem w rozsławionym klubie Paradiso w Amsterdamie w 1991 roku. Nie zabrakło też numerów zarejestrowanych w Perq’s Niteclub w Huntington Beach w Kalifornii. Miejsce to, jak podkreśla muzyk, ma dla niego szczególne znaczenie, gdyż przez prawie dwanaście lat stanowiło dom dla jego zespołu. Kiedy tylko nie wyjeżdżał w trasę, grywał w Perqs niekiedy nawet sześć razy w tygodniu po kilka godzin. Jako przykład niezwykłego klimatu panującego w klubie podczas szaleńczych jam sessions Walter umieścił na krążku kawałek „Somebody’s Acting Like A Child” Johna Mayalla, brawurowo wykonany w 1989 roku z perkusistą Little Feat Richiem Haywardem. Faktycznie emanuje z niego  wspaniała atmosfera tamtego miejsca i daje się odczuć wielką radość wspólnego muzykowania. Do zdecydowanie smutniejszego wydarzenia nawiązuje kompozycja „Sweet As A Flower” pochodząca z koncertu w Las Vegas z maja 2005 roku. Był to ostatni występ znakomitego basisty Jimmy’ego Trappa, z którym Trout współpracował od początku swojej solowej działalności. Dwa dni po wspomnianym koncercie Jimmy trafił do szpitala, gdzie zmarł po trzech miesiącach. Był to ogromny cios dla Waltera, ponieważ odszedł nie tylko wielki muzyk, lecz również wspaniały przyjaciel. Ciekawy epizod przywołuje utwór „Finally Gotten Over You” zagrany na festiwalu bluesowym w Bonn w grudniu 1991 roku. Kończąc solo na harmonijce Trout odrzucił ją tak niefortunnie, że trafiła w głowę menadżera trasy Dave’a Browna. Stąd w piątej minucie i dziewiętnastej sekundzie nagrania słychać wypowiedziane przez Waltera tajemnicze „Sorry David”. A w związku z tym, iż festiwal odbywał się tuż przed Bożym Narodzeniem Trout skończył numer fragmentem kolędy. Wydawnictwo zawiera również rodzinny wątek skupiony wokół utworu „Marie’s Mood” wykonanego na Leverkusen Blues Festival w 1997 r. Walter zadedykował go żonie Marie w związku z problemami jakie pojawiły się przed przyjściem na świat ich syna Michaela. Spośród trzech zupełnie nowych kompozycji studyjnych zawartych na krążku najbardziej przykuwa uwagę „Two Sides To Every Story” stworzony po kilkugodzinnym słuchaniu nagrań Lightnin’ Hopkinsa.

Dobór utworów do niniejszej płyty dobitnie świadczy o wyjątkowo emocjonalnym i osobistym podejściu dojrzałego artysty do ostatniego dwudziestolecia własnej twórczości. Wydawnictwo jest raczej swoistym pamiętnikiem muzycznym oraz podziękowaniem dla wiernych fanów, do których Walter Trout pisze: „I am one of the lucky people, who love what I do for a living, and having you all in my life to share this passion with, is truly a gift”.

Tomasz Kruba

Wydawca: Provogue Records
Posłuchaj: www.myspace.com/waltertrout

Various Artists
„Antologia Polskiego Bluesa cz.2”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Tuż przed świętami ukazała się w sklepach druga, także pięciopłytowa część ,,Antologii Polskiego Bluesa” pod redakcją Mariusza Szalbierza. Czy powtórzy ona sukcesy pierwszej części wydawnictwa 4everMusic?

Jeśli posłuchać tego, co emitują nasze mass media (a raczej nie emitują) i wziąć pod uwagę coraz bardziej mizerne nakłady płyt bluesowych, które i tak rozpływają się niezauważalne w masie popu, uznać należy za cud, że rynek bluesowy w ogóle w Polsce funkcjonuje. Ano istnieje i próbuje sobie radzić, o czym można się przekonać odsłuchując kolejną część pionierskiej antologii. Choć sam mam tzw. mieszane uczucia, co do jakości rodzimej odmiany bluesa, w miarę zgłębiania materiałów na kolejnych krążkach otwierałem oczy ze zdumienia. Dziesiątki nazwisk wykonawców, a jeśli wziąć pod uwagę pierwszą część antologii, setki nagrań niekoniecznie bluesowych przebojów, często mało znanych utworów, wydartych niemal siłą autorom lub skrywanych na dnie szuflady… Ba, są i takie, które kompletnie nie kojarzyły się dotąd z bluesowym idiomem, a zaprezentowane w przemyślnie skonstruowanej zbitce nabierają nowych kontekstów i znaczeń. Efekt jest czasem dyskusyjny. Można jeszcze od biedy przyjąć, że Dżamble z nieodżałowanym Zauchą grają bluesa, to jednak „Lucille” Michaja Burano, twórczość Skubikowskiego czy tym bardziej archiwalna „Alabama” Ludmiły Jakubczak nijak mi się z tą stylistyką nie kojarzyły. Paradoksalnie jednak te zabiegi spowodowały, że antologię smakuje się z rosnącym zaciekawieniem, a chętni którzy zaryzykują podróż zawiłymi meandrami polskiej muzyki rozrywkowej, nie raz zaskoczeni zostaną podobnymi woltami. Bo w starorzeczach naszej piosenki, której korzenie sięgają lat pięćdziesiątych kryją się niezwykłe smaczki, ba czasem jakiś boczny nurt przywabi nas atrakcjami, jakich wcześniej w ogóle nie przeczuwaliśmy. Ot, polskie Missisipi. Nie do końca ogarnione, trochę zapomniane, o własnej nieprzewidywalnej specyfice i kartografii. Potrzebna była mapa i przewodnik – taki wreszcie mamy.

Doceniając ogrom pracy włożonej w zebranie materiału muzycznego, nie można pominąć doskonałej szaty edytorskiej i grafiki. Każda z płyt opatrzona jest książeczką ilustrowaną nierzadko unikalnymi fotografiami oraz opatrzona mozolnymi opisami składów w poszczególnych utworach, gdzie autor starał się nie pominąć żadnego z nazwisk. Czapki z głów…

Niełatwo zrecenzować całość. Antologia to jedno, zaś kondycja i stan polskiego bluesa to temat zupełnie odrębny. Bo jakie przyjąć kryteria? Jak porównać nagrania Polan ze współczesnymi dokonaniami miłośników dwunastu taktów z krążka „Świeża krew”? Po przesłuchaniu całości wyłania się obraz niejednorodny i dwuznaczny. Z jednej strony materiał aż kipi bogactwem i różnorodnością propozycji, z drugiej tak pełna prezentacja odsłania niedostatki, razi powielaniem starych chwytów i inklinacją do kopiowania, szczególnie hołubionego w Polsce „białego” bluesa. Przecież wszyscy pamiętamy – po modzie na Mayalla zaczęło się niemiłosierne katowanie Stevie Ray Vaughana, co odbija się czkawką w niejednym nagraniu z tej składanki.

Fani gatunku nie od dziś dzielą się na tych, dla których blues to świętość i każde odstępstwo od tradycji jest herezją oraz na odszczepieńców, którzy traktują bluesa swobodniej – słuchających artystów kolaborujących z różnymi formami ballady, folku, jazzu czy nawet kabaretu. Na antologii nie brak przykładów i jednych i drugich. Trudno szczególnie wyróżnić, którąś z płyt pięciopaku. Przyjrzyjmy się im pojedynczo.

„Pionierzy”. Całość zaczyna się od trzęsienia ziemi, bo trudno nie zachwycić się Breakoutami i ich „Pięknem”. Potem wspomniana zaskakująca Ludmiła Jakubczak i szaleńcza „Lucilla”. Na krążku nie brak kilku uroczych staroci, w tym idealnego do zabawy przy ognisku pastiszu Andrzeja Dąbrowskiego „Zbuduję sobie tratwę”. Dla mnie numer jeden to jednak „Stress” i jedyne jak dotąd udane podejście do bluesa w wersji gospel, grupa Gramine.

„Świeża krew”. Obawiałem się tej płyty najbardziej, a tu miłe rozczarowanie. To bodaj krążek gdzie można znaleźć najwięcej propozycji wymykających się tradycyjnemu kanonowi bluesa. Świetny wypada przebojowy Blues Flowers z wielką nadzieją kobiecego wokalu, Magdą Piskorczyk. Nie jest tu osamotniona, równie dobrze radzą sobie Anna Heron, ambitna Karolina Cygonek czy ekspresyjna niczym Janis Joplin – Jolanta Litwin Sarzyńska. Śląskie brzmienie prezentuje Marek „Makaron” Trio, zachwyca niezwykle stylowy Devil Blues i wymykający się wszelkim stereotypom Limbo. Bomba!

„Blues z oklaskami”. Nagrania w wersji live zdominowali na płycie starzy „wyżeracze”: Dżem, Mielczarek, Martyna Jakubowicz, Nocna Zmiana Bluesa i Nalepa. Wyróżnić się na tym tle nie jest łatwo. A jednak w pamięci zapada najbardziej „Sztajger” śląskiego naturszczyka Jana „Kyksa” Skrzeka i niespodzianka – kameralna miniaturka Trio Con Brio „Blues dla zmartwionych”.

„Nasi (z) zagranicą”. Tu wreszcie można usłyszeć kilku importowanych mistrzów w towarzystwie naszych. Jest więc Mike Russel z polskimi gwiazdami jazzu, Louisiana Red z Nocną Zmianą Bluesa i charyzmatyczny Chris Farlowe. Prawdziwym smaczkiem jest jednak króciutki „Six Years Old” grupy G2. I jeszcze coś, czego zabrakło mi na krążku „z oklaskami” – prawdziwy ognisty numer live, jakby żywcem wyjęty z knajpy w Chicago, czyli John „Broadway” Tucker wraz z towarzyszącym mu Leszkiem Cichońskim. Dobra, równa płyta.

„Blues z szuflady”. Teoretycznie powinny czekać słuchacza niespodzianki. I są, choć bez ekstatycznych  uniesień, no może z kilkoma wyjątkami. Z pewnością kolekcjonerskimi perełkami są przepyszny „Smuteczek” w wersji Krzaku z Kasą Chorych, a także króciutki numer kwadratu i Józefa Skrzeka. Uwagę zwracają tchnący żarliwym autentyzmem „Pieniądze albo życie” „Izby” Izbińskiego oraz kabaretowy i autoironiczny „Dokąd niosą mnie moje nogi” Jana „Junou” Janowskiego. Zaskakuje umieszczony na finał antologii serialowy „Babilon” (przy dobrej promocji murowany przebój), Nocnej Zmiany Bluesa. Ten utwór Sławka Wierzcholskiego ma wszelkie znamiona hitu. Uwagę zwraca nie tylko chwytliwy aranż i słowa, ale – co ważne – niepoprawnie polityczna treść, co czasem stanowiło nie lada atut pomagając w wylansowaniu produktu. Tylko czy artystom na tym zależało?

Okazuje się więc, że mimo śmierci proroków Nalepy, Riedla czy Kubasińskiej polski blues trwa. Czy ma się dobrze? Ten dylemat pozostawiam słuchaczom. Teraz wypada czekać fanom na trzecią część tego smakowitego wydawnictwa.

Paweł Kujawa

[Paweł Kujawa jest dziennikarzem „Tygodnika Nowego” w Pile. Przez wiele lat prowadził audycję autorską w pilskim Radiu 100, w której prezentował jazz, bluesa i Word music – przypis Redakcji].

Wydawca: 4everMUSIC
Posłuchaj: www.4evermusic.pl

Relacja z Bluesroads Festival w Krakowie

opublikowano w dziale Polska

Koniec maja zarysował na mapie polskich bluesowych festiwali nową imprezę, Bluesroads – I Studencki Festiwal Muzyki Bluesowej. Swoją obszerną relację z tego trzydniowego maratonu koncertowego przysłała nam Nina Sawicka:

„Organizujemy nasz festiwal, ponieważ chcemy propagować w Krakowie kulturę muzyki bluesowej, która tu wydaje się zapomniana” – tak grupa młodych ludzi z południa Polski argumentuje decyzję o stworzeniu Bluesroads – I Studenckiego Festiwalu Muzyki Bluesowej.

W piątek 21 maja impreza rozpoczęła się warsztatami gitarowymi prowadzonymi przez Jarosława Śmietanę i zajęciami wokalnymi pod okiem Bożeny Mazur, którą zaraz po warsztatach można było zobaczyć na scenie – z Los Agentos, bo to oni otwierali pierwszy festiwalowy koncert gwiazd. Z głośników popłynęły ciepłe dźwięki gitary Stanisława Greli, z którymi kontrastowało ostre i wysokie brzmienie harmonijki Roberta Lenerta, a wszystko spajały rytmiczne szepty instrumentów perkusyjnych Andrzeja Serafina (który w zapierający dech w piersiach sposób grał jednocześnie na bębnach i syntezatorze Nord Wave). W takim składzie instrumentalnym Bożena ma się chyba najlepiej – ciemna barwa jej głosu, niezwykła wrażliwość i technika śpiewu, o której niejedna wokalistka może pomarzyć, sprawdzają się idealnie w klimatach afrykańskich, bluesowych, punk-bluesowych i jazzujących. Po nastrojowym występie grupy z Podkarpacia na scenie zamontował się krakowski zespół Blue Machine z Łukaszem Wiśniewskim w roli harmonijkarza i wokalisty, gitarzystą Piotrem Grząślewiczem, basistą Aleksandrem Sroką i Piotrem Ziółkowskim na perkusji. Od razu mocniejsze uderzenie, wśród publiczności nastąpiło poruszenie, a przepływ energii ze sceny na widownię był niczym górski potok: błyskawiczny i coraz to większy. Tancerze ruszyli pod scenę, pasywni słuchacze wbili wzrok w cztery postacie z instrumentami, a osoby o bardziej wrażliwym słuchu wyszły na zewnątrz, żeby posłuchać koncertu ze stolików przed klubem – Blue Machine zagrali wyjątkowo głośno, szczególnie jak na tak mały lokal. Był to energetyczny występ grupy świetnych muzyków – ci, którzy bywają na ich koncertach, z całą pewnością wiedzą, co mam na myśli: pełne zawodowstwo. Następny na scenie był Roman Puchowski. Jak się szybko okazało, podszedł on do festiwalu bardzo bluesowo; czy nie za bardzo – tę kwestię pozostawiam tym, którzy sami słyszeli. Występ odbył się bez większych eksperymentów, bardzo był przyjemny (jak wiadomo Puchowski jest świetnym gitarzystą i bardzo dobrym wokalistą, trudno więc, żeby koncert dał słaby!), ale troszkę szkoda, że nie wymagał od słuchaczy większego skupienia – formy muzyczne przedstawione przez artystę nie należały do tych zbyt skomplikowanych i oscylowały gdzieś na granicy między „Walkin’ Blues” a „Crossroads”. Pomimo tego, że koncert Romana Puchowskiego nie zaspokoił w pełni moich oczekiwań, były to odpowiednie bluesy w odpowiednim miejscu – w końcu organizatorzy obiecywali, że „poczujemy klimat Delty nad Wisłą”. Tym przyjemnym akcentem zakończył się pierwszy z koncertów gwiazd i przyszła pora na jam session do rana – wisienkę na festiwalowym torcie, bluesowe zwieńczenie dnia pełnego wrażeń.

Drugi dzień rozpoczęły warsztaty gitarowe prowadzone przez Marka Wojtowicza, Piotra Seidla i Romana Puchowskiego oraz zajęcia harmonijkowe pod okiem Łukasza Wiśniewskiego. Największe emocje wzbudził w sobotę przegląd zespołów. Z grup, które nadesłały zgłoszenia, aż siedem mogło się zaprezentować na scenie przed jury, na czele którego zasiadał Jarosław Śmietana. Poziom muzyczny wykonawców okazał się wyjątkowo wysoki! I tak poznaliśmy kilka wyśmienitych wokali (myślę o Kubie Kęsym, Magdzie Bujak i Michele Cuscito). Spotkaliśmy się także z wybitnymi technicznie instrumentalistami – do takich należeli niemal wszyscy, którzy pojawili się na scenie, a i wizualnie wiele zespołów sprawiało dobre wrażenie. Do tego każda z prezentujących się grup poruszała się w innym gatunku czy stylu muzycznym (jazz, muzyka taneczna, boogie, blues-rock, elektryczny blues, muzyka psychodeliczna czy rock’n’roll) – nic więc dziwnego, że jury miało problemy z wybraniem tych dwóch najlepszych zespołów. Na mnie największe wrażenie zrobiły brudne i rock’n’rollowe L’Orange Electrique, głęboko bluesowy (zwycięski) Delirium Band oraz duet Chicago Blues Revue, który w nieoczekiwany dla wszystkich sposób zamienił się nagle w solistę – Witka Bielskiego (wokal, klawisze, perkusja, gitara). Do tego urzekające były piękne wokalistki Restauracji (która zdobyła nagrodę publiczności) i Indianera oraz wspierający je instrumentaliści. Popisy techniczne duetu Dyjak i Pietras na początku zmuszały do zastanowienia się, „co autor miał na myśli?”, ale potem okazały się być obiecujące, a blues-rockowa Bluesmaszyna (która zajęła II miejsce w przeglądzie) pokazała, jak dobrze można grać bez gitary basowej w składzie zespołu.

Pierwszym z koncertów gwiazd drugiego dnia festiwalu był Marek Wojtowicz. Spokojnie, z gitarą, głęboko bluesowo i nieco melancholijnie, nawet przy utworach żywych i durowych. Gitarzysta i wokalista idealnie przekazał publiczności głębię bluesa, ból i trud, na którym ta muzyka się skupia. W czasie tego koncertu na zewnątrz, przed klubem, powstała druga scena – nieoficjalna, akustyczna – i fani oszczędnego, wczesnego bluesa musieli się dwoić i troić, żeby nadążyć i wysłuchać po choćby fragmencie z obu koncertów (o ile jam na świeżym powietrzu tak można nazwać). Po Wojtowiczu przyszła kolej na Siódmą w Nocy – jak się wydaje urodzonych gwiazdorów. Kajetan Drozd (wokal, gitara), Marek Idzik (gitara basowa), Aleksander Juraszczyk (perkusja) jak zwykle zagrali koncert bardzo energetyczny i przekształcili go w niezwykłe show. Głośność występu była znów potężna, jednak prócz uszkodzonych bębenków usznych z koncertu można było wynieść także uśmiech na twarzy i dużo pozytywnej energii pochodzącej z granej na scenie muzyki blues-rockowej spod znaku Stevie Ray Vaughana. Następny koncert wcale nie był cichszy – Jarek Śmietana Band w składzie (prócz gitarzysty): Wojciech Karolak – organy Hammonda, Marcin Lamch – gitara basowa i Adam Czerwiński – perkusja. Był to więc zespół wsparty ważnymi nazwiskami, niebotyczną techniką i latami praktyki. Koncert wypadł świetnie (czego innego można było się spodziewać?), zupełnie nie jazzowo, a nawet rockowo – a przynajmniej w tym samym stopniu, co bluesowo. Usłyszeliśmy między innymi kompozycje Jimi’ego Hendrixa z płyty „Psychedelic – Music Of Jimi Hendrix” będącej pewnym rodzajem polemiki z tytułem jazzmana dla Jarka Śmietany – koncert więc jak najbardziej pasował do idei festiwalu. I znów po koncercie przyszła pora na jam session do późnych (lub wczesnych) godzin.

Ostatniego dnia – 23 maja w niedzielę – odbyły się jeszcze ostatnie warsztaty harmonijkowe Łukasza Wiśniewskiego i gitarowe: Kajetana Drozda, Piotra Seidla i Romana Puchowskiego. Po nich przyszła pora na wykłady: Jerzego Kubiaka – „Historia i Budowa Gitary Dobro” oraz Keitha Dunna – „Historia Bluesa”. Następnie przenieśliśmy się na ostatnie koncerty. Pierwszym z nich był występ laureatów przeglądu z dnia poprzedniego – Delirium Band w składzie: Kuba Kęsy – wokal, Henryk Borsiak – gitara, Piotr Chrapusta – gitara basowa i Kuba Drozdowski – perkusja. Muzyka rodem z Chicago – mięsisty blues w perfekcyjnym wykonaniu, ze świetnym wokalem i nieco rock’n’rollową gitarą. Jako kolejni na scenie pojawili się fenomenalni Przytuła i Kruk. Kabaretowo-muzyczny duet bluesowy pochodzący oryginalnie z Trójmiasta zaprezentował się jak zwykle bardzo dobrze – chyba nie mieli koncertu, na którym nie porwaliby ludzi do wspólnych śpiewów, zabaw, wymian krótkich okrzyków, czy nawet pląsów (choć muzyka taneczna to nie jest). Młodzi, bardzo charyzmatyczni i wyjątkowo zabawni ludzie, którzy schodek po schodku, powoli wspinają się na szczyt polskiej sceny bluesowej. Następnie wystąpiła przed nami Magda Piskorczyk. W składzie z Olą Siemieniuk i bardzo rozbudowanym składem perkusyjnym dała koncert „pachnący” zarówno bluesem jak i Afryką. Wokalistka o głębokim głosie ciemnej barwy zaczarowała publiczność – jak to ma w zwyczaju – i przeniosła słuchaczy do magicznej krainy, którą ciężko było opuścić jeszcze długo po zakończeniu koncertu Magdy. Wykonawczyni stworzyła niesamowity klimat i zaprezentowała swoje możliwości wokalne. Jestem pewna, że dla wielu osób był to najlepszy z występów na tym festiwalu! Po Piskorczyk na scenę wszedł Keith Dunn. Jego koncert był bardzo nietypowy – solista harmonijkarz, wokalista. Oczywiście świetnie radził sobie i na instrumencie, i wokalnie – organizatorzy doskonale wiedzieli, kogo zaprosić na swój festiwal. Muzyk wyjątkowo utalentowany, nadzwyczaj porywający. Niewielu muzyków zainteresowałoby publiczność ponad godzinnym koncertem niemal acapella, z chwilową tylko harmonijką – nawet tak dobrą. Keith Dunn miał pomysł na to, jak skromność instrumentarium ubrać w piękne dźwięki i zrobił na mnie olbrzymie wrażenie.

Generalnie festiwal bardzo udany – od strony organizacyjnej wszystko się zgadzało (trzeba tu pogratulować Bartoszowi Stawiarzowi i reszcie „ekipy”); do tego festiwal był obfity w różne gatunki i style muzyczne (każdy więc mógł znaleźć coś dla siebie), a ludzie, którzy przyszli na imprezę byli nastawieni głównie na słuchanie muzyki, a nie spotkania ze znajomymi.

Bardzo się cieszę, że tak młodzi ludzie stworzyli tak świetne święto muzyczne i mam nadzieję, że odtąd obchodzone będzie ono co roku.

Nina R. Sawicka

Źródło: Blues.pl

Muzyczni podróżnicy, czyli Moreland & Arbuckle

opublikowano w dziale Polska

Niecały miesiąc temu kolejną polską trasę koncertową zakończyła amerykańska formacja Moreland & Arbuckle (fot. Paul Natkin, Michael Wilson) – specjaliści od surowego, bluesowego brzmienia podlanego porcją rockowej ekspresji. Na kilka miesięcy przed ich kolejną polską ekspedycją, o muzycznych podróżach grupy, sympatii do muzyki country i zespołu Queen, a także o ewolucji własnego brzmienia przeczytacie w zapisie rozmowy, jaką po jednym z koncertów, w ramach imprezy przedfestiwalowej Studenckiego Festiwalu Muzyki Bluesowej „Bluesroads” w Krakowie, specjalnie dla Blues.pl, przeprowadziły z zespołem Diana Głogowska i Asia Kołak:

Bluesroads Festival: To nie jest Wasz pierwszy koncert w Krakowie – graliście już u nas przed rokiem, czyż nie?

Moreland & Arbuckle: Tak i mieliśmy z tego dużo frajdy, zresztą tym razem także. Bardzo się ucieszyliśmy na wieść o kolejnym koncercie w tym mieście. Dobrze nas tu przyjmują.

BF: Jutro z kolei (27 kwietnia – przypis red.) gracie w górach, w Mszanie Dolnej.

M&A: To w górach?

BF: Tak, piękne miejsce.

M&A: To świetnie, tym bardziej, że pogoda sprzyja zwiedzaniu.

BF: Skoro już o tym mowa, mówi się, że Wasza muzyka to podróż przez najważniejsze miejsca na muzycznej mapie Ameryki – jest wśród nich Louisiana, Chicago… Czy nazwalibyście się muzycznymi podróżnikami?

M&A: Przed laty było dla nas ważne, żeby odwiedzić pewne rejony Stanów i miejsca istotne dla bluesa czy amerykańskiej muzyki w ogóle. Żeby lepiej zrozumieć o czym ta muzyka nam opowiada. Czy będziemy to interpretować dosłownie, czy trochę poetycko to już indywidualna sprawa odbiorcy, ale myślę, że tak, że można nas nazwać muzycznymi podróżnikami. Na pewno dużo jeździliśmy i jeździmy żeby grać naszą muzykę.

BF: Więc tego się trzymajmy, podróży dosłownej i tej nieco literackiej.

M&A: Chyba nie zliczę kilometrów, które przejechaliśmy po Stanach w ciągu ostatnich dwóch lat…

BF: Tak po prostu pakujecie bagaże, wskakujecie do jednego auta i ruszacie w trasę? Fantastycznie. Powiedzcie nam proszę… Na początku Waszej muzycznej drogi, kiedy zaczęliście wspólne koncertowanie, muzyka którą gracie nie była szczególnie popularna w Waszym rodzinnym Kansas. Czy po latach to się zmieniło?

M&A: Kiedy zaczynaliśmy grać byliśmy chyba jedynymi młodymi chłopakami grającymi w naszym regionie surowego bluesa z Mississippi… no może poza nami była jeszcze jedna osoba. Takie granie nie było wtedy szczególnie popularne, ale chyba rzeczywiście, po latach trochę się to zmieniło. Dziś na nasze koncerty na własnym terenie przychodzą ludzie, którzy dziesięć lat temu nie pomyśleliby nawet żeby posłuchać takiej muzyki, więc świadomość takiego brzmienia z pewnością się poprawiła.

BF: Nie było strachu kiedy zaczęliście u siebie grać takiego bluesa, niepokoju, że nie traficie do publiczności?

M&A: Nie, po prostu graliśmy muzykę, którą chcieliśmy grać, nie bacząc na nic. To była moja muzyka.

BF: A jak się Wam zaczynało grać wspólnie, łatwo było się dogadać?

M&A: Bardzo i tak jest do dziś, może dlatego nadal ciągniemy ten wózek. Od początku układa się między nami…

BF: Trzymając się tematyki podróżniczej, nie możemy nie zapytać o Waszą wyprawę do Iraku. Skąd pomysł na taką destynację?

M&A: Poproszono nas o wzięcie udziału w tej trasie, to nie był nasz pomysł. Całość wymyślił promotor, który składał tamten wyjazd. My mieliśmy tylko szczęście się na niego załapać.

BF: Wahaliście się?

M&A: I to jak. Mówiąc szczerze trochę się biliśmy z myślami – w końcu mieliśmy znaleźć się w strefie wojny, w miejscu w którym ludzie – mówiąc delikatnie – nie przepadają za Amerykanami. Właściwie to chcą ich zabić… Ale pomijając strach było to niesamowite przeżycie i koniec końców jesteśmy szczęśliwi, że udało się nam je przeżyć – jakkolwiek by to nie brzmiało.

BF: Jak na Wasze granie reagowali żołnierze?

M&A: Reakcje były bardzo pozytywne. Nie wszystkie z tamtych irackich koncertów miały zabójczą frekwencję, głównie dlatego, że kiedy graliśmy część żołnierzy nie miała już siły na nic innego poza snem, ale słyszeliśmy wiele komplementów. Głównie w stylu: „na te kilka godzin pomogliście mi zapomnieć o tym miejscu”. Kiedy się gra dla tak specyficznej publiczności, w tak niecodziennym miejscu, trudno wyobrazić sobie lepszy komplement.

BF: O tym, że graliście już w Polsce wiemy. Czy w czasie tych podróży trafiliście na młodych, obiecujących wykonawców czy zespoły, których muzyka wpadła Wam w ucho?

M&A: Boogie Boys! Ale oprócz muzyków zwróciliśmy uwagę na fanów bluesa, szczególnie tych młodszych, którzy na muzykę reagują dużo lepiej niż ich amerykańscy koledzy.

BF: W Waszej muzyce słychać sporo elementów – jest tam rock, blues, trochę country. Wasz stosunek do tego ostatniego składnika najbardziej nas interesuje.

M&A: Dla nas country to Hank Williams, Johnny Cash… W Stanach, co często się podkreśla, za najważniejszy składnik country uważa się muzykę bluegrass. Dla mnie country to tak naprawdę korzenna muzyka białej Ameryki, podczas gdy blues to korzenna muzyka czarnej Ameryki – jeśli możemy się tak wyrazić. Dorastaliśmy słuchając country, to były popularne dźwięki.

BF: A czego słuchali Wasi rodzice, gdy byliście dziećmi?

M&A: Głównie klasycznego rockowego radia. The Who, Led Zeppelin, Rolling Stones, Deep Purple… U Was też mówi się na to klasyczny rock?

BF: Dokładnie.

M&A: Na tym sie wychowaliśmy, ale ciągle odkrywamy nową muzykę – nawet w obrębie klasycznego rocka. Niedawno na przykład odkryłem grupę Queen, nie wiedziałem, że byli tak dobrzy!

BF: Mówicie o odkrywaniu nowej muzyki, szukaniu nowych brzmień. Czy to znaczy, że muzyka Waszego zespołu może w przyszłości przejść gruntowne zmiany?

M&A: Myśle, że nasza muzyka ewoluuje, a to co gramy dziś mocno zmieniło się względem tego, co graliśmy na początku, tylko z gitarą i harmonijką w duchu akustycznego Delta bluesa. Ale co dla nas ważne to to, że nawet jeśli ewoluujemy i dodajemy nowe brzmienia, w centrum całości pozostaje muzyka, z którą zaczynaliśmy, to ona jest podstawą. Więc pewnie za pięć czy dziesięć lat także będziemy brzmieli nieco inaczej, ale mam nadzieję, że nasi fani znajdą w tym graniu to, co na samym początku sprawiło, że zaczęli nas słuchać.

BF: Jaki był najlepszy koncert, który zagraliście? Melomani często wspominają: „To był najlepszy koncert na jakim byłem!”. Czy muzycy mają podobnie?

M&A: Mogę powiedzieć o najlepszych koncertach jakie graliśmy w Europie. Jeden rok temu w Warszawie, drugi także rok temu gdzieś w Niemczech. Doskonale pamiętam tamte dwa, to były niesamowite wieczory.

BF: Jakieś muzyczne marzenia, coś co dotyczy Was jako zespołu?

M&A: Chyba wszyscy zgadzamy się z tym, że chcielibyśmy móc dobrze żyć z grania muzyki, którą kochamy. Raczej nie myślimy o sławie – to niesie za sobą cały pakiet nowych problemów, których nam nie potrzeba...

BF: Wielkie dzięki za ciekawą rozmowę!

M&A: Dziękujemy.

Źródło: Blues.pl

Open Blues i
„Pięć złotych

opublikowano w dziale Polska

Zachęcony przyjęciem debiutanckiego albumu toruński zespół Open Blues poszedł za ciosem przygotowując kolejną płytę, na której znalazło się jedenaście kompozycji. Autorem muzyki do dwóch jest Sławek Wierzochlski, pozostałe – do słów Romana Winiarskiego – napisali członkowie zespołu. Longplay „Pięć złotych” utrzymany jest w konwencji współczesnego bluesa, ale – jak mówią jego twórcy – powinien spodobać się nie tylko miłośnikom dwunstotaktowego bluesa, ale też osobom, które w muzyce poszukują wpływów i przenikania się innych gatunków, na przykład samby, jumpa, funky czy rockowej ballady. Wydawcą krążka jest wytwórnia HRPP Records z Torunia.

Źródło: www.openblues.eu

Sprawdź kto wygrał zaproszenie na Johnny’ego Wintera w Bielsku-Białej!

opublikowano w dziale Polska

Chicagowska wytwórnia płytowa, która w latach osiemdziesiątych wydała jedne z najlepiej przyjętych, a z pewnością jedne z najbardziej bluesowych płyt w karierze Johnny’ego Wintera to Alligator Records – taka była poprawna odpowiedź w przygotowanym przez Blues.pl i firmę Rock Cafe konkursie, w ramach którego mogliście wygrać dwa podwójne zaproszenia na koncert Johnny’ego Wintera, który 4 marca odbędzie się w klubie Klimat w Bielsku-Białej.

Wśród tych z Was, którzy na adres Redakcji przysłali właściwą odpowiedź, wylosowaliśmy dwóch szczęśliwców. Są nimi Stanisław z Krakowa i Artur z Jaworzynki, gratulujemy!

Tym, którzy mieli mniej szczęścia przypominamy, że szczegóły dotyczące zakupu biletów na dwa polskie koncerty Wintera znajdziecie na stronach ich organizatorów.

Źródło: Blues.pl i Rock Cafe

Radio Moscow
„The Great Escape of Leslie Magnafuzz”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Mimo, że czas panowania klasycznej muzyki rockowej odszedł bezpowrotnie wraz z końcem lat siedemdziesiątych, a znakomita większość współczesnych muzyków stara się znajdować rozwiązania raczej nowe, niż nawiązywać do tych dobrze sprawdzonych, to nadal istnieją artyści, którzy nie chcą brzmieć na siłę nowocześnie. Z całą pewnością kimś takim jest Parker Griggs, wokalista, gitarzysta oraz perkusista studyjny amerykańskiego zespołu Radio Moscow, którego najnowsza produkcja zagościła na sklepowych półkach w tym miesiącu.

„The Great Escape of Leslie Magnafuzz”, bo taki tytuł nosi trzeci krążek formacji, jest wręcz przesycony wszystkim tym, co fani gitarowego grania zwykli uwielbiać. Od pierwszej sekundy żaden utwór z wyjątkiem granego techniką slide „Deep Down Below” nie spuszcza z tonu nawet na chwilę. Słodycz płynąca absolutnie z każdej solówki, ciężar riffów oraz psychodeliczny chaos w zupełności zadowolą najbardziej zapalonych znawców muzyki sprzed ponad czterech dekad. Jak przystało na płytę w takiej stylistyce również sekcja rytmiczna jest bezbłędna i jedyne czego można by jeszcze oczekiwać, to linie basowe w stylu Johna Paula Jonesa z Led Zeppelin. Można by, ale hałas gitarowego wzmacniacz wypełnia każdy utwór do tego stopnia, że na nie po prostu nie ma już miejsca.

Trzeci album Radio Moscow można zdecydowanie określić mianem hołdu dla muzyki lat siedemdziesiątych, nie znaczy to jednak, że Parker Griggs zwyczajnie kopiuje patenty starych mistrzów takich jak Jimi Hendrix czy Tony Iommi. „The Great Escape of Leslie Magnafuzz”, choć jest mocno osadzone w tradycji muzyki rockowej, charakteryzuje się świeżością, której brak niejednej współczesnej produkcji.

Patryk Mitzig

Wydawca: Alive Records
Posłuchaj: www.alive-totalenergy.com

Krakowskie „Bluesroads” podsumowane

opublikowano w dziale Polska

Trzecia edycja Studenckiego Festiwalu Muzyki Bluesowej zakończyła się z końcem maja, ale okazją do przypomnienia sobie tamtych emocji niech będzie podsumowanie imprezy, które przysłała do Redakcji Magdalena Stawiarz:

Już na kilka tygodni przed rozpoczęciem festiwalu, krakowskie ulice owładnęła prawdziwa inwazja niebieskiego koloru. Sprawcą całego zamieszania – studencki festiwal muzyki bluesowej Bluesroads, który poprzez setki rozwieszonych plakatów, billboardów na największych ulicach czy ulotki rozdawane przez niezawodnych wolontariuszy, próbował zachęcić każdego z przechodniów, by choć na chwilę wstąpił do klubu Żaczek w czasie jednego z pięciu dni trwania imprezy. Czy podjęta na szeroką skalę akcja promocyjna, setki słów wypowiedziane na temat wydarzenia w stacjach radiowych i same atrakcje sprostały oczekiwaniom, jakie rozbudził w odbiorcach festiwal? Chwilę po zakończeniu ostatniego dnia Bluesroads 2012, z całą odpowiedzialnością mogę stwierdzić, że nie zawiódł nas w najmniejszym stopniu.

Pierwszy dzień trzeciej edycji festiwalu otworzył koncert duetu Przytuła&Kruk, w trakcie którego zaprezentowany został program tegorocznego Bluesroads. Pomimo żaru jaki towarzyszył nam tego dnia i wszechogarniającemu rozleniwieniu, mini-koncert w księgarni Empik zgromadził fanów bluesowego brzmienia bez względu na wiek. Następnie wielu z nich udało się w stronę Placu Szczepańskiego, gdzie, przy akompaniamencie dzieciaków pluskających się w fontannie, rozpoczęło się trwające 4 godziny jam session. Pomimo początkowo nieśmiałych reakcji przechodniów, którzy niepewni tego, w czym przyszło im brać udział, jedynie zwalniali kroku, grupa młodych entuzjastów muzyki na żywo rozpoczęła istny szturm na Plac Szczepański. Od tej pory dziesiątki osób, które zupełnie przypadkowo stały się częścią wydarzenia oraz publiczność, niejednokrotnie od kilku dni planująca uczestnictwo w jam session, dodawała energii występującym poprzez gorące oklaski i radosne podrygiwanie w rytm muzyki, która opanowała cały plac.  Szczególne wyrazy uznania należą się muzykom – granie na żywo, bez nagłośnienia (choć pewien portal podał, iż w muzyce akustycznej nie chodzi o brak prądu, a instrumentów), na tak dużej przestrzeni był z pewnością ogromnym wyzwaniem, któremu z wielką gracją sprostali, a nagrodę stanowiły uśmiechy osób, dla których jam okazał się przyjemnym oderwaniem od rzeczywistości i podróżą w krainę muzycznych doznań. Dzień pełen wrażeń zakończył kolejny jam – tym razem na scenie Harris Piano Jazz Bar poprowadził go znany krakowskiej publiczności zespół Blue Machine. O sukcesie muzycznego spotkania świadczyć może fakt, iż klub wprost pękał w szwach od ilości zgromadzonej publiczności, która z niecierpliwością czekała na nadejście kolejnego dnia festiwalu.

W drugi dzień festiwalu Bluesroads wkroczyliśmy, dzięki warsztatom prowadzonym przez studio tańca Swing & Sway, krokiem Charleston’a oraz Lindy Hop’a. Nauka tańca stanowiła jednak jedynie preludium do tego, co miało miejsce wieczorem – dziesiątki tańczących par podbiły parkiet w klubie „Żaczek” i pokazały, że taniec w rytmie bluesa jest w świetnej kondycji i ani myśli ustępować innym, bardziej nowoczesnym stylom.  Wydarzenie to, również dzięki muzyce wykonywanej na żywo przez Boba Jazz Band, okazało się być niezapomnianym przeżyciem zwłaszcza dla dwójki oniemiałych z zaskoczenia festiwalowych wolontariuszy, którzy wygrali zorganizowany w czasie bluesoteki konkurs tańca. Nie można również nie wspomnieć o bluesowym tramwaju, który pomimo początkowego przerażenia organizatorów związanym z niespodziewanymi przeszkodami, po kilkudziesięciominutowym opóźnieniu ruszył na podbój trasy Oleandry – Rynek. Gorąca, zagwarantowana przez muzyków atmosfera wewnątrz pojazdu sprawiła, że początkowe problemy odeszły w niepamięć, a  w głowach uczestników zamieszkała melodia wygrywana przez entuzjastów bluesa.

Kolejny dzień przyniósł jeszcze więcej niespodzianek i wzruszeń niż poprzedni, a to wszystko dzięki występowi uformowanej jeszcze tego samego dnia grupie, której przewodziła Natalia Kwiatkowska.  Pomysł narodził się podczas warsztatów wokalnych prowadzonych przez liderkę zespołu Cheap Tobacco, kiedy to okazało się, że grupa zupełnie obcych ludzi stanowi cudowne połączenie brzmień. Korzystając więc z możliwości, jakie daje elastyczna konstrukcja Bluesroads, postanowili zaprezentować się publiczności podczas wieczornego koncertu. Należy wspomnieć, iż prócz zajęć prowadzonych przez Natalię Kwiatkowską, odbyły się także warsztaty instrumentalne, którym przewodzili: Marcin Dyjak, Jarek Śmietana oraz Paweł Ostafil. Występ gwiazd trzeciego dnia festiwalu przyniósł publiczności bardzo wiele radości i bez wątpienia, wśród trójki występujących zespołów, to właśnie Cheap Tobacco pokazało największą klasę i utwierdziło nas w przekonaniu, że nieustannie potrafią zadziwiać, tym razem występując w rozszerzonym składzie – wraz z sekcją instrumentów dętych (trąbka i saksofon) oraz chórkami.
Sobota rozpoczęła się od warsztatów instrumentalnych i wokalnych „jak ze snu”, podczas których w rolę nauczycieli wcieli się: Łukasz Wiśniewski, Piotr Grząślewicz, zespół Wielbłądy, Alicja Janosz, Bartosz Miarka, Piotr Świętoniowski, Andrzej Stagraczyński i Tomasza Nitrybitt. Po tak intensywnym poranku, może poprzez fakt, iż głowy wręcz parowały od tak dużej ilości uzyskanej wiedzy, ilość publiczności zgromadzonej na Przeglądzie Zespołów nie była najmocniejszym punktem dnia. Jednakże, nie zważając na wszelkie niedogodności, nagrodę grand prix otrzymali ex quo Fabrizio Canale oraz Blue Band Blues, którzy, miejmy nadzieję, dzięki zaprezentowaniu się na Bluesroads, będą mieli okazję, by rozwinąć skrzydła swojej kariery. Różnorodność zespołów występujących podczas wieczornego koncertu gwiazd okazała się prawdziwym strzałem w dziesiątkę – eteryczne „Wielbłądy”, energetyczne „Hoodoo Band” i niepowtarzalny Jarek Śmietana & Billy Neal Bluesroads Band, przebojem wdarli się do serc słuchaczy sprawiając, że publiczność wprost nie mogła pogodzić się z nieuniknionym zakończeniem wieczoru. Dla organizatorów wyjątkowym wydarzeniem był sobotni koncert finałowy, w którym Jarek Śmietana wystąpił z młodymi muzykami wyróżnionymi podczas dwóch poprzednich edycji przeglądu zespołów na Bluesroads. Projekt został przygotowany specjalnie z okazji festiwalu! Koncert zamknął pewien etap w krótkiej historii festiwalu. Udało się bowiem doprowadzić do współpracy legendy polskiej muzyki rozrywkowej z młodszym pokoleniem muzyków, co było jednym z głównych zadań festiwalu. Koncert był jednocześnie premierą nowej płyty Jarka Śmietany pt. „Live at Impart”.

Ostatni dzień, choć przyniósł ze sobą smutną myśl o zakończeniu Bluesroads, dzięki cudownym, muzycznym smaczkom zostawionym na sam deser, stanowił niezwykle udane podsumowanie całego festiwalu. Zgodnie z niepisaną tradycją, dzień rozpoczęły warsztaty, tym razem prowadzone przez Keith Dunn Band oraz Incarnations, które zgromadziły, jak na niedzielny poranek, zaskakująco dużą frekwencję. Istnymi strumieniami do Instytutu Psychologii napływali wielbiciele gitary basowej, którzy skorzystali z szansy wzięcia udziału w lekcji prowadzonej przez Tymona Tymańskiego, a także młodzi muzycy zmierzający na zajęcia gitary akustycznej (Romek Puchowski) i perkusji (Grzegorz Grzyb). Dodatkową atrakcją było kino bluesowe, które, pomimo początkowych problemów technicznych (słońce nie zawsze jest ludzkim sprzymierzeńcem) przeistoczyły się w fascynującą dyskusję na tematy nieograniczające się jedynie do treści przedstawionych w  opowieści o Leonardzie Chessie. Wieczór przyniósł najbardziej wyczekiwaną część dnia – finałowe koncerty, rozpoczęte przez zwycięzcę przeglądu zespołów, Fabrizio Canale, który swoim pełnym pasji występem jedynie rozbudził apetyt na kolejne muzyczne doznania. Incarnations, jak wszyscy zgodnie przewidywaliśmy, nie zawiedli – po bardzo pozytywnym wrażeniu jakie odnieśli uczestnicy prowadzonych przez nich warsztatów, wieczorny koncert uwiódł swą tajemniczością i zgrabnie splecionymi elementami folku oraz bluesa, czego dowodem może być błyskawiczne wyprzedanie wszystkich płyt na stoisku Bluesroads (co, jak wszyscy dobrze wiemy, jest nie lada wyczynem w społeczności wiecznie niedożywionych studentów). Koncert Tymański, Puchowski & Grzyb wywołał pewnego rodzaju podział na ludzi zachwyconych i niewzruszonych ich muzyczną prezentacją, jednakże pojednanie nastąpiło podczas występu Keith Dunn Band, gdy publiczność zgodnie szalała na parkiecie w rytm, zarówno dzikiej i szalonej, jak również bardziej lirycznej, odsłony bluesa. Koncert był europejską premierą nowej płyty zespołu pt „Trance Blues”. Pięć pracowitych dni organizatorów, wolontariuszy, muzyków i wszystkich osób, które wsparły ideę Bluesroads zakończyło akustyczne jam session przed klubem Żaczek, które jeszcze bardziej wzmocniło więzi między ludźmi, dla których blues zajmuje szczególne miejsce w sercach i duszach. Festiwal, który w warstwie merytorycznej przygotował studencki komitet organizacyjny „Bluesroads”, nie mógł by się odbyć bez wsparcia prawnego organizatora festiwalu Fundacji Studentow i Absolwentów UJ „Bratniak” oraz sponsora głównego Samorządu Studentów UJ.

Magdalena Stawiarz, fot. Tomasz Oleś

Źródło: www.bluesroads.pl

Joe Colombo „Deltachrome”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Pochodzący z Locarno w południowej, włoskojęzycznej części Szwajcarii gitarzysta Joe Colombo jest żywym dowodem na to, że w krajach nie posiadających bogatych tradycji bluesowych rodzą się artyści głęboko wierni owym tradycjom, a ich twórczość wcale nie odbiega od tego czym raczą nas koryfeusze gatunku zza Oceanu. Ten mistrz techniki slide – bo na takie miano jak najbardziej zasługuje – zadebiutował w 2002 roku albumem „Natural Born Slider”. Już pierwsze wrażenia z odsłuchu  materiału podświadomie wywołują nazwisko – Eric Sardinas. Lecz gdy emocje opadną, każde wrażliwsze ucho bez trudu wychwyci odmienność czy to na płaszczyźnie harmonicznej, fakturalnej czy w końcu aranżacyjnej. Oczywiście od analogii Joe nie ucieknie, choćby za sprawą podstawowego, fizycznego środka wyrazu – zelektryfikowanej gitary rezofonicznej. Również wzorce, jakie ukształtowały muzycznie osobowości obu instrumentalistów są w zasadzie tożsame, przy czym nie sposób nie zauważyć dodatkowego oddziaływania Sardinasa jako już wykrystalizowanej indywidualności na wciąż poszukującego Colombo. I nic w tym dziwnego ani zdrożnego, ponieważ muzyka jest rezultatem transformacji zachodzących w świadomości artysty pod wpływem tego, co usłyszy i zakoduje. Dlatego też inspirowany dokonaniami swoich idoli Joe zaoferował słuchaczowi niejako własną wersję blues-rockowej ekspresji, nie mniej efektownej od tej, do której przyzwyczaił nas Eric Sardinas. Tym samym bardzo wysoko zawiesił poprzeczkę przede wszystkim sobie, ale też ewentualnym następcom zdecydowanym obrać podobną drogę.

Okazją do zweryfikowania rozwoju twórczego szwajcarskiego mistrza metalowej rurki jest jego druga i zarazem najnowsza odsłona fonograficzna zatytułowana „Deltachrome”, wydana pod koniec ubiegłego roku. O ile pierwszy krążek stanowił zupełne zaskoczenie, bo nie wiadomo było czego spodziewać się po nieznanym dotąd artyście, o tyle z każdym kolejnym wydawnictwem wiążą się już  konkretnie sprecyzowane oczekiwania. Colombo tych oczekiwań nie zawiódł, co więcej znowu zaskoczył! Przesunął ciężar brzmieniowy w kierunku hard-rockowym, przy jednoczesnym zachowaniu elementów charakterystycznych dla muzyki z Delty, tym samym pozostając przy swoich głównych inspiracjach. Dzięki temu jedenaście autorskich kompozycji jakie składają się na „Deltachrome” znacznie poszerza gamut stylistyczny albumu – od lirycznych, instrumentalnych „By My Side” czy „Southern Lullaby”, przez typowo winterowski „Be My Baby”, aż po mocne, energetyczne „It’s Comin’”, „Upside Down Blues” albo „Cold Night”, utrzymane bardziej w klimacie Zakka Wylde’a z okresu Pride And Glory. Pomimo tego, że tych ostatnich na płycie jest najwięcej, nie zabrakło miejsca dla takich tematów jak zamykający listę lekki, bluegrassowy „The Farm Song”. Świadczy to o spójności albumu, za co w największym stopniu odpowiedzialna jest gitara scalająca wszystkie figury stylistyczne w jedną kształtną bryłę. W obrębie utworu Joe potrafi płynnie przejść od delikatnych, akustycznych poślizgów w ostry jak brzytwa, przesterowany slide albo kąsać niczym rozwścieczony pies spływającymi kaskadowo solówkami. Colombo opanował do perfekcji nie tylko technikę bottleneck, która bez wątpienia dominuje w jego muzyce, ale równie biegle posługuje się wszelkiego rodzaju ozdobnikami i smaczkami typowymi raczej dla rocka niż bluesa, co czyni go gitarzystą kompletnym. Stąd na płycie natkniemy się na dużą ilość starannie zrealizowanych nakładek i dogrywek gitarowych o różnorodnej barwie.

Wielkim faux pas byłoby pominięcie pozostałych muzyków biorących udział w sesji nagraniowej. To dzięki iście hard-rockowej pulsacji sekcji rytmicznej (Gian-Andrea Costa, Rocco Lombardi), motoryka utworów podkręcona została na najwyższe obroty, a głos Franco Campanelli idealnie oddaje nastrój całego albumu. Porównując „Deltachrome” z debiutem najkrócej można stwierdzić, że na pewno jest ostrzej i mniej bluesowo na rzecz eksperymentów i niekonwencjonalnych komparacji gatunkowych. Dowodzi to ciągłego poszukiwania przez autora własnej tożsamości artystycznej, a od słuchacza zależeć już będzie, które oblicze Joe Colombo odpowiada mu bardziej. Jedno jest jasne – szwajcarska precyzja artykulacji, szwajcarska perfekcja produkcji, w połączeniu z południowym temperamentem, to emocje pewne jak w szwajcarskim banku.

Jedynym mankamentem tego albumu jest krótki czas jego trwania. Niecałe czterdzieści minut materiału charakteryzuje raczej minione produkcje ograniczone winylowym nośnikiem. Utwory umykają bardzo szybko pozostawiając pewien niedosyt. Na szczęście w takim przypadku niezawodna jest sprawdzona recepta: wcisnąć ponownie „play”!

Tomasz Kruba

Wydawca: Joe Colombo
Posłuchaj: www.myspace.com/joecolombodeltachrome

Awek „Rich and Famous”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Czy Francuzi mogą z powodzeniem grać bluesa? Mogą i to wcale nie gorzej od kolegów zza oceanu, co pięknie pokazują muzycy grupy Awek. Na płycie „Rich and Famous” – nagranej w należącym do Kida Andersena kalifornijskim studiu w San Jose – udowadniają, że potrafią grać rasowo. W skład grupy wchodzą gitarzysta i wokalista w jednej osobie, harmonijkarz oraz sekcja rytmiczna złożona z basu i perkusji. Na krążku, oprócz podstawowej ekipy, gra też kilku znakomitych gości: kojarzeni z prowadzoną obecnie przez Ricka Estrina grupą The Nightcats gitarzyści Little Charlie Baty i Kid Andersen (niektóre piosenki brzmią tu tak, jakby to właśnie „Nocne Koty” je zagrały), śpiewająca chórki Lisa Andersen czy Mark Hummel. Ten ostatni gra zarówno na harmonijce diatonicznej, jak też na chromatyku – raz rządzi piosenką, by innym razem podzielić się zadaniami z harmonijarzem grupy, Stéphane Bertolino, budując porywający dialog na instrumenty. Dzięki sporej liczbie gitarzystów biorących udział w projekcie mamy okazję usłyszeć kilka gitar jednocześnie, a to targujących się zagrywkami, a to grających solo jedna po drugiej. Znakomitym dopełnieniem gitarowych popisów są partie pianina sprawiające, że nogi same rwą się do potupywania, czy nadające charakteru utworom dźwiękowe plamy Hammonda malowane przez kolejnego szacownego gościa – Boba Welsha.

Sekcja gra równo i napędza całą tę muzyczną machinę wytwarzającą – z godną pozazdroszczenia precyzją i wprawą – różne odmiany elektrycznego bluesa, koncentrując się jednak na stylistyce chicagowskiej. Chociaż nie brakuje tu odrobiny bluesa z zachodniego wybrzeża, numerów powolnych i tych z rock’n’rollowym zadziorem. Nie wszystko też zamyka się w dobrze znanych dwunastotaktowych ramach. Na płycie znajdziemy trochę soulu, a nawet rockabilly!  Panowie z Awek bardzo przy tym dbają, żeby wszystko dobrze brzmiało. Oczywiście duża w tym zasługa Andersena, którego studio dołożyło cegiełkę do amerykańskiego brzmienia albumu. Pod tym kątem szczególnie pozytywne wrażenie robi harmonijkarz, którego dźwięk jest pełny, mocny, wręcz tłusty. Buzia sama się cieszy kiedy słyszymy taki sound, zarówno przesterowany dzięki lampowym wzmacniaczom, jak i naturalny, akustyczny, gdy cała magia dzieje się w samym instrumencie. Pozostali wykonawcy nie pozostają w tyle, serwując cały wachlarz brzmień, od łagodnych i delikatnych, do ostrych i rozdzierających.

Podsumowując… Hipnotyzujący groove, zwarta sekcja, świetna praca pozostałych akompaniatorów, muzycy prowadzący wywołujący gęsią skórkę zarówno przy grze smakowitych i przemyślanych solówek, jak i w partiach unisono, a także spinający to klamrą wokal, naprawdę pasujący do całości – dla miłośników tradycyjnego grania to bardzo smakowity kąsek, a dla osób praktykujących grę na instrumentach pierwszorzędne źródło do „podkradania” zagrywek. Z mojego odtwarzacza zbyt szybko tej płyty nie wyciągnę.

Maciej Draheim

Wydawca: Awek
Posłuchaj: www.awekblues.com

Shawn Kellerman „Blues Without A Home”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Kanada to obok Stanów Zjednoczonych niewyczerpalne źródło talentów z kręgu bluesa oraz gatunków mu pokrewnych. Długo by wymieniać znakomitych artystów spod znaku klonowego liścia, jednakże niewielu z nich udało się zyskać popularność poza granicami własnego kraju. Wynika to z faktu, iż Kanadyjczykom bardzo trudno zaistnieć na dość hermetycznym rynku swojego południowego sąsiada, a powszechnie przecież wiadomo, że ów amerykański rynek muzyczny stanowi przepustkę do światowej kariery. Jednym z artystów słabo znanych poza swoją ojczyzną jest pochodzący z Kitchener w prowincji Ontario gitarzysta i wokalista Shawn Kellerman. Wprawdzie Stany nie są mu obce, ponieważ przez pięć lat nie tylko tam mieszkał lecz także grywał setki koncertów z bluesową czołówką, do której bezsprzecznie należy Deborah Coleman, Michael Pickett, Bobby Rush i zmarły w tym roku Mel Brown. Dzięki efektownej grze na gitarze i niezwykłemu dynamizmowi scenicznemu zyskał w branży przydomek „Guitar Wizard”, jednak wciąż pozostaje muzykiem anonimowym dla szerszej publiczności. Również jego dotychczasowy dorobek fonograficzny nie zwrócił szczególnej uwagi melomanów. Dwa krążki solowe oraz nagrany wspólnie z Bobbym Rushem akustyczny „Raw To The Bone” nie są wynikiem imponującym, ale w sztuce nie ważne jest ile, lecz jak i co. A to akurat Shawn wie doskonale, o czym świadczy jego trzeci solowy longplay „Blues Without A Home”. To bez wątpienia najbardziej sugestywny i wyrazisty album w dyskografii „Czarodzieja Gitary”.

Spośród dziesięciu utworów jakie znalazły się na płycie Kellerman skomponował zaledwie cztery i to wspólnie z innymi artystami. Pozostałą większość pożyczył od twórców gatunkowo i stylistycznie dość heterogenicznych, co urozmaiciło materiał zawarty na krążku. Rozpoczyna go instrumentalny „Ted’s Jam” Roberta Randolpha. Porażający ładunek energii jaki emanuje z tego nagrania zapewne wywołałby ciarki na plecach samego autora kompozycji, chociaż kto wie, być może Robert miał już okazję tę wersję usłyszeć. A jest czego posłuchać, bo osiem minut i dwadzieścia dwie sekundy przynosi olbrzymią dawkę slide’owych dźwięków najwyższej próby, uzupełnionych fantastycznym Hammondem B3 Lucky’ego Petersona zaproszonego do pracy nad albumem. Uznanie należy się także niezwykle sprawnej sekcji rytmicznej, którą stanowią basista Joseph Veloz oraz perkusista Andrew „Blaze” Thomas. Wersję live utworu „Ted’s Jam” zobaczyć możecie na youtube.com – jakość obrazu i dźwięku wpisuje się w określenie „nagranie amatorskie”, ale całość dobrze oddaje ducha tej kompozycji.

Tak gorący początek płyty rodzi pytanie czy coś ciekawszego może się jeszcze wydarzyć. Używając terminologii akademickiej to dopiero zarys wstępu do zarysu tego, co czeka nas dalej. Wystarczy posłuchać tracka „Big Mama’s Door” z repertuaru Alvina Youngblood Harta. Akustyczny oryginał Shawn przekształcił w ponad dziesięciominutowy blues-rockowy numer wręcz epatujący karkołomnymi frazami gitary, na tle rozpędzonej sekcji rytmicznej. Co ważne, kawałek – pomimo swojej długości – nie nudzi ani przez sekundę. Częste zmiany tempa, krótkie solo na perkusji i zmieniający barwę slide z ostrych jak brzytwa pisków w stylu Dave’a Hole’a wydobywanych poza podstrunnicą gdzieś na wysokości przetworników, by po chwili wrócić do „mięsistego” soundu à la George Thorogood. Właściwie cały utwór w swej formie kojarzy się trochę ze słynnym „Delaware Slide”, a ekspresja z jaką został wykonany bliższa jest raczej występowi na żywo niż studyjnej sesji. Po takiej wersji „Big Mama’s Door” nawet całkiem poprawnie zagrany klasyk „Pretty Woman” A.C. Williamsa nie robi żadnego wrażenia. Może i dobrze bo słuchacz ma czas przygotować się do kolejnego instrumentalnego „długasa”, a jest nim jazzowo-funkowy „Burrito Brain”. W tej kompozycji uwagę skupia na sobie Lucky Peterson i jego niesamowita gra na klawiszach oraz Joseph Veloz popisujący się efektownym slappingiem. Utwór ten ma jeszcze jednego bohatera, a mianowicie zaproszonego gościnnie Jasona Ricci, który zachwyca kosmicznymi dźwiękami swojej harmonijki. Być może Jason odwdzięczył się w ten sposób Shawnowi za udział w pracy nad swoim ostatnim albumem „Done With The Devil”. Wytchnienie od żywiołu jaki niosą z sobą powyższe numery przynosi wolny blues „Love Is Sweet” napisany przez Kellermana wspólnie z Melem Brownem. I choć ta cudowna kompozycja jest też instrumentalna to z każdym kolejnym taktem utwierdza w przekonaniu, że nawet anielski śpiew mógłby tylko zakłócić subtelną barwę jaką wydobył ze swojej gitary Kellerman. Takie brzmienie powinno stanowić kanon nowoczesnego bluesa, a dodając do niego frazy generowane przez Hammond Petersona otrzymujemy prawdziwy majstersztyk.

O ile jako gitarzysta Shawn prezentuje się imponująco, tak jego śpiew daleki jest od ideału. Nie da się ukryć, iż „Guitar Wizard” wokalistą jest przeciętnym, a obnażają to chociażby „Counterfeit Man” czy „Give Me My Blues”. Oczywiście do strony muzycznej nie można mieć jakichkolwiek zastrzeżeń, bo to świetne kawałki lecz wokal pozostawia wiele do życzenia. Może jest w nim jakiś urok ale chyba korzystniej by było gdyby zatrudnił na stałe solidnego singera, a sam skupił się wyłącznie na tym, co opanował po mistrzowsku – czyli na sześciu strunach. Zrobiło tak wielu bluesowych luminarzy więc to żaden wstyd ani dyshonor. Tym bardziej, że Shawn prawdopodobnie zdaje sobie sprawę z możliwości swojego głosu o czym świadczy ilość utworów instrumentalnych na płycie, a także bardzo zręczne zabiegi mające na celu zatuszować mankamenty wokalne. Na przykład we wspomnianym już „Big Mama’s Door” i ostatnim na płycie „Jellyroll” śpiew Kellermana jest przesterowany, co idealnie wpisuje się w stylistykę tych numerów i nadaje im jeszcze większej ekspresji. Cały album charakteryzuje się niespożytą energią i brawurowym podejściem do produkcji studyjnej. „Czarodziej Gitary” w swoim przekazie jest autentyczny do bólu. Gra z pasją, której wielu artystów nie było w stanie wykrzesać z siebie podczas najbardziej porywającego koncertu. Zdecydowanie wyróżnia to „Blues Without A Home” spośród  wielu współczesnych wydawnictw zdominowanych oszczędnymi  środkami  wyrazu. Może właśnie ten longplay sprawi, iż  muzyką Shawna Kellermana zainteresuje się szersze grono melomanów.

Tomasz Kruba

Wydawca: Flamingcheese Records
Posłuchaj: www.myspace.com/shawnkellerman

Niki Buzz przepytany

opublikowano w dziale Polska

Amerykanin Niki Buzz, który z zespołem Dr Blues & Soul Re Vision zarejestrował materiał na soulową płytę podwójnego albumu „Dr Blues – Triubte To Ol’Skool Masters” opowiedział Blues.pl o swoich muzycznych marzeniach, o przeszłości i planach na najbliższe miesiące:

Blues.pl: Jakie były Twoje muzyczne początki? Pewnie wcześnie zacząłeś grać na gitarze?

Niki Buzz:Nic podobnego. To może wydać się dziwne, bo obecnie najczęściej kojarzy się mnie z gitarą, ale naukę gry na tym instrumencie rozpocząłem dopiero w wieku 27 lat. Wcześniej całkowicie byłem oddany perkusji, na której zresztą gram do dziś. W Planet Studio w Nowym Jorku przez klika lat zajmowałem się programowaniem rytmów oraz byłem gitarzystą sesyjnym. Obecnie gram na prawie dwudziestu różnych instrumentach, ale gitara najbardziej mnie pochłonęła.

Blues.pl: Jakie miałeś plany, oczekiwania kiedy zaczynałeś grać? Czy je zrealizowałeś?

NB: Wszystkie moje muzyczne plany z młodości zrealizowałem już sto razy! Grałem w mojej karierze z największymi światowymi wykonawcami, obecnie koncertuję na całym globie średnio przez dwie trzecie każdego roku. Mam własne domowe studio i własny zespół, w którym spełniam się grając swoje kompozycje. Żyję z muzyki i żyję muzyką. Cóż więcej mi potrzeba?

Blues.pl: Album „Dr Blues – Tribute To Ol’Skool Masters”, w którego realizacji wziąłeś udział, zdobył właśnie najbardziej prestiżową nagrodę polskiej sceny bluesowej. Jak powstały te nagrania?

NB: To wszystko działo się bardzo szybko, a jednocześnie zupełnie dla mnie niespodziewanie. Umówiliśmy się z Dr Bluesem na kilka koncertów w Polsce w lipcu zeszłego roku, ale nie spodziewałem się, że planuje on także nagrania. Pomysł bardzo mi się spodobał, bo soul jest muzyką w której wyrastałem i chociaż obecnie w moich projektach stylistycznie jestem daleki od klasycznego soulu, bo najczęściej gram rocka, to piosenki mojej młodości ciągle we mnie tkwią. W latach sześćdziesiątych przez jakiś czas grałem w zespołach Jamesa Browna, czy Ike’a i Tiny Turner, którzy stali się później legendami. Wtedy powstawały utwory, które obecnie należą do klasyki tego gatunku. Bardzo bliski muzycznie jest mi Wilson Pickett, który okazał się także ulubionym wykonawcą soulowym Dr Bluesa. Wspólne zainteresowania muzyczne i podobne odczuwanie muzyki powoduje, że tak dobrze się rozumiemy. Nagrania do naszego albumu powstały w ciągu zaledwie kilku godzin w jego domu. Atmosfera była znakomita, a wszyscy mieliśmy dużo zabawy i radości przy ich realizacji.

Blues.pl: Wymieniłeś największe sławy czarnej muzyki. Z kim jeszcze współpracowałeś w czasie swojej muzycznej kariery?

NB: W latach 70tych i 80tych miałem możliwość gry z wieloma sławnymi wykonawcami. Z najciekawszych mogę wymienić Parliment Funkadelic, Ramones, Talking Heads, Patti Smith, Foreigner czy Whitney Houston. Z basistą Ozzy Osbourne’a – Donem Costą – stworzyłem grupę M-80. Tworzyłem także z Anitą Baker, Chaką Kahn czy The Village People. Ciekawym i ważnym dla mnie projektem była moja grupa Vendetta. Występowałem także z Curtisem Knightem – odkrywcą Jimi Hendriksa – między innymi w Polsce, dwadzieścia lat temu na festiwalu Rawa Blues. Okazało się, że na tym samym festiwalu grał także wtedy Dr Blues ze swoją grupą Wielka Łódź. Któż by pomyślał, że po dwudziestu latach los znów nas połączy i wspólnie dokonamy nagrań, które spotkają się z tak wielkim uznaniem fanów bluesa w Polsce i zdobędą zaszczytny tytuł Najlepszej Bluesowej Płyty roku 2013.

Blues.pl: A jakie jest teraz Twoje największe muzyczne marzenie?

NB: Mój świat w całości jest jednym wielkim snem i spełnianiem się marzeń. Kocham to, że każdy dzień przynosi mi niespodzianki i nowe przeżycia. Wszystko, co się dzieje wokoło najczęściej przerasta moje przewidywania. Choćby obecna współpraca z Dr Bluesem i tak wielkie uznanie polskich fanów dla albumu, który wspólnie nagraliśmy.

PD: Kiedy znów usłyszymy Ciebie w Polsce?

Blues.pl: Planujemy z Dr Bluesem wspólne koncerty na przełomie kwietnia i maja. Cieszę się, że znów będę mógł wystąpić przed polską publicznością, bo przyjęcie i atmosfera na koncertach w Polsce jest wyjątkowo gorąca, a Wasza reakcja na muzykę zawsze jest bardzo spontaniczna. Do zobaczenia!

Źródło: www.soulrevision.pl

Polski Dzień Bluesa: Wygraj zestaw płyt od Warner Music Poland!

opublikowano w dziale Polska

Odliczamy dni do Polskiego Dnia Bluesa. 16 września, w urodziny B.B. Kinga, jak co rok łączymy się, by wspólnie świętować. Tego dnia – i w okolicach tej daty – na terenie całego kraju organizowane są koncerty i wydarzenia o charakterze bluesowym, mające na celu promocję tej jedynej w swoim rodzaju muzyki.

Z okazji Polskiego Dnia Bluesa, wraz z firmą Warner Music Poland – wydawcą albumów największych światowych wykonawców – przygotowaliśmy dla Naszych Facebookowych Fanów konkurs, w którym do wygrania jest zestaw pięciu znakomitych bluesowych płyt o łącznej wartości ponad 250 zł! Są to:

  • Wynton Marsalis & Eric Clapton – „Play The Blues”,
  • Hugh Laurie – „Let Them Talk”,
  • Kenny Wayne Shepherd – „How I Go”,
  • Dr John – „Locked Down”,
  • The Black Keys – „El Camino”.

Nasza zabawa potrwa pięć dni. Każdego dnia, od 10 do 14 września, w tej notatce pojawiać się będą pytania korespondujące z poszczególnymi płytami w zestawie.

Żeby wziąć udział w losowaniu tych pięciu albumów należy polubić Blues.pl na Facebooku, a następnie – już po publikacji ostatniego pytania – przysłać nam e-mail zawierający co najmniej trzy prawidłowe odpowiedzi.

Odpowiedzi, z hasłem „Konkurs – Warner Music Poland” w temacie, prosimy przysłać na redakcyjny adres e-mail blues@blues.pl. W treści wiadomości – obok rozwiązania – należy podać swoje imię i nazwisko, adres, a także kontaktowy numer telefonu. Na Wasze maile czekamy do niedzieli, 16 września, do godziny 12:00. Niedługo potem ogłosimy zwycięzcę losowania, do którego trafią wszytkie longplay′e.


A oto konkursowe pytania:

Pytanie 1 – Wynton Marsalis & Eric Clapton – „Play The Blues”:

Jaki jest tytuł płyty, którą na początku lat dziewięćdziesiątych Eric Clapton poświęcił w całości klasycznie bluesowym kompozycjom takich autorów jak Leroy Carr, Willie Dixon czy Freddie King?

Pytanie 2 – Hugh Laurie – „Let Them Talk”:

Serialowy doktor House dał się poznać telewidzom nie tylko jako genialny lekarz, ale także utalentowany muzyk. Na jakich instrumentach – proszę wymienić przynajmniej jeden – miał okazję grać w serialu Dr House?

Pytanie 3 – Kenny Wayne Shepherd – „How I Go”:

Jak nazywa się wokalista, z którym Kenny Wayne Shepherd wystąpił w Polsce podczas koncertu promującego nowy album, „How I Go”?

Pytanie 4 – Dr John – „Locked Down”:

Jaki jest tytuł filmu – będącego kontynuacją kultowego dla wszystkich miłośników bluesa kinowego obrazu – w którym Dr John wcielił się w jednego z członków fikcyjnego zespołu The Louisiana Gator Boys?

Pytanie 5 – The Black Keys – „El Camino”:

Jak nazywa się prawdopodobnie ulubiony bluesman muzyków z zespołu The Black Keys, którego kompozycjom poświęcili oni jedną ze swoich płyt?

Znacie już wszystkie hasła. Teraz czekamy na e-maile z prawidłowym rozwiązaniem zagadki!

Źródło: Blues.pl i Warner Music Poland

The Baseballs „Strike”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Już nie country, a jeszcze nie rock’n’roll. O czym mowa? O muzyce rockabilly, która na początku lat pięćdziesiątych podrywała do tańca młode amerykańskie dziewczęta, a młodym amerykańskim chłopcom pozwalała te dziewczęta podrywać. Od chwili kiedy w takiej atmosferze debiutował Elvis Presley minęło sporo czasu, ale szał na jeansy z podwiniętymi nogawkami, niekrótkie bokobrody i zaczesane do tyłu, ociekające wazelinową pomadą włosy nie minął. Wręcz przeciwnie, sądząc po tym, jak wielki komercyjny sukces odniósł zespół The Baseballs, rockabilly ma swoje pięć minut. Oczywiście takich kapel grających rockabilly było i jest wiele, ale widocznie potrzeba było trzech młodych Niemców, żeby ten undergroundowy ruch dostrzegły mainstreamowe media. Chociaż, i to trzeba im oddać, nikt wcześniej nie wpadł na to, żeby na modłę lat pięćdziesiątych przerobić współczesne hity. Ale po kolei…

Trzej śliczni chłopcy, jak żywcem wyjęci z lat pięćdziesiątych – taki obrazek patrzy na nas z okładki płyty „Strike”. Okładki, dodajmy, polskiej i bardziej zachowawczej niż jej europejska koleżanka, z współczesną, gustownie wytatuowaną pin-up girl w roli głównej. Muzycznie też jest ciekawie. Zaczyna się przyjemnie. Klapiący kontrabas, gitara w stylu Scotty Moore’a i głosy, które stawiają na równe nogi wiernych fanów pierwszego króla rock’n’rolla – wieje Południem. Wierzyć się nie chce, że to hitowa kompozycja „Umbrella”, którą wylansowała wokalistka Rihanna. Jakoś wcześniej ta piosenka nie brzmiała tak dobrze. Przypominający „Hit The Road Jack” Ray’a Charlesa „Let’s Get Loud” Jennifer Lopez też jest niczego sobie, podobnie jak „The Look” szwedzkiego Roxette z zawadiacką gitarą szalejącą na tle wokalnych harmonii rodem z Kościoła Baptystów. Kto by pomyślał, że popowe hity mają taką moc przykuwania do głośnika.

Pastisz? Może. Komercyjna kreacja? A pewnie, że tak. Czy powinno to słuchaczowi przeszkadzać?  Nic, a nic! Tak zabawnej, porywającej, wciągającej, poruszającej i miłej dla ucha płyty już dawno nie słyszałem. Brawa dla The Baseballs za pomysł, dla Warner Music za dystrybucję.

Przemek Draheim

Wydawca: Warner Music Poland
Posłuchaj: www.the-baseballs.com

Roots music w amerykańskim wydaniu

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Mieszanka bluesa, folku i dźwięków country, czyli amerykańska roots music – czy, jak wolą niektórzy, Americana – to muzyka, która ostatnimi czasy coraz śmielej zagląda do odtwarzaczy mp3 należących do młodszego pokolenia słuchaczy, nie mówiąc już o muzycznych streamerach pokroju iTunes czy katalogach dużych wytwórni płytowych, z Warner Music na czele. Dobrym przykładem jest grupa Carolina Chocolate Drops, której muzyczne początki sięgają współpracy z Music Maker Relief Foundation, czyli bliskiej sercu każdego bluesfana fundacji, której celem jest niesienie pomocy tym pionierom tradycyjnej amerykańskiej muzyki, którzy sami nie radzą sobie w życiu: od zakupu leków i opłacania codziennych ratunków, po opiekę artystyczną i wydawniczą.

Carolina Chocolate Drops, czyli trójka młodych ludzi, którzy swoje muzyczne inspiracje czerpią z dokonań poprzednich pokoleń i tradycji afro-amerykańskich jug bandów z pierwszej połowy dwudziestego wieku. Stąd na wydanym przez Nonesuch Records albumie „Leaving Eden” słychać skrzypce, banjo czy coś, co z jednej strony może brzmieć jak gliniany dzban, czyli właśnie jug, a z drugiej jak hip-hipowy beat. To muzyka sprzed ery bluesa, ale mimo wieku potrafi poruszyć współczesnych słuchaczy – szczególnie, gdy przyprawi się ją subtelnie odrobiną nowoczesnych brzmień, tak jak w singlowej kompozycji „Country Girl” (z teledyskiem do obejrzenia na YouTube). Jeśli taki zabieg ma przyciągnąć do muzyki roots młodszych fanów, czemu nie.

Do innego obszaru amerykańskich tradycji muzycznych odwołuje się Zac Brown Band, którego nową płytę, także pod parasolem Warner Music, wydała firma Atlantic. Tak pozytywnej piosenki jak numer „Jump Right In” otwierający album „Uncaged” można ze świecą szukać. Zaśpiew w głosie wokalisty zdecydowanie country’owy, ale w muzyce słychać tyle tropikalnego słońca, że bardziej niż do Teksasu, całość pasuje do Karaibów. I co najlepsze nic tu nie wydaje się sztuczne czy przyklejone na siłę. Takie eklektyczne podejście do współczesnej muzyki country słychać zresztą na całej płycie, chociaż obok radiowych przebojów podszytych popem nie brakuje tu typowo redneckiego bluegrass. Utrzymany w takiej konwencji „The Wind” wyraźnie pokazuje, dlaczego country’owi instrumentaliści uważani są za jednych z bardziej sprawnych technicznie muzyków – takiej szybkości w graniu mógłby pozazdrościć muzykom Zaca Browna niejeden metalowy band. Dla tych, którzy do country podchodzą jak do jeża, „Uncaged” to płyta na bezbolesne przełamanie pierwszych lodów; dla tych, którzy country lubią, album do wielokrotnego przesłuchiwania.

Gdyby z kolei szukać jednego tylko artysty, który uosabia w sobie wszystkie barwy, jakimi mieni się Americana – od bluesa, po country, z najróżniejszymi brzmieniami pomiędzy, koniecznie należałoby wskazać osobę Ry’a Coodera. Artysta solowy, session man i kompozytor muzyki do filmów – Ry Cooder to w Stanach człowiek instytucja. Gra wszystko – rock’n’rolla, bluesa, reggae, Tex-Mex, muzykę hawajską, Dixielandowy jazz, country, folk, R&B, gospel, a nawet dźwięki z wodewilu, we wszystkim prezentując mistrzowski poziom. To on stworzył genialną, ascetyczną ścieżkę dźwiękową do kultowego filmu Wima Wendersa „Paryż/Texas”, to on dał światu fenomen Buena Vista Social Club. Teraz wziął się za własne podwórko… 6 listopada w Stanach Zjednoczonych odbędą się wybory prezydenckie. Z tej okazji poeta gitary slide wypuścił na rynek album „Election Special” – wydany podobnie jak płyta Carolina Chocolate Drops przez Nonesuch Records – muzycznie osadzony w realiach roots, ale tematycznie bardzo mocno odnoszący się do polityki, co obok tytułu krążka sugerują tytuły piosenek. Otwierający longplay „Mutt Romney Blues” jest tu najbardziej wymownym przykładem. W czasie przedwyborczej gorączki nie wszystkim w USA się to podoba, na szczęście my możemy go posłuchać na większym luzie. Warto.

Przemek Draheim

Wydawca: Warner Music Poland, Nonesuch Recors, Atlantic Records
Posłuchaj: Odsyłacze w tekście

American Soul

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Od kilku lat panuje w muzyce popularnej moda na brzmienia retro i klasyczny soul, który coraz częściej – w lekko tylko unowocześnionej wersji – trafia na listy przebojów i osiąga sukces kasowy. Takie współczesne, klasycznie soulowe płyty mogą się podobać także miłośnikom bluesa, szczególnie tym, którzy mają uszy otwarte na dokonania Otisa Reddinga czy Percy’ego Sledge’a.

Tak jest z nowym albumem wokalisty Micka Hucknalla, płytą „American Soul”, którą otwiera genialna soulowa ballada „That’s How Strong My Love Is” – ta sama jaką w 1964 roku zadebiutował O.V. Wright, a rok później nagrał The Big O. Słuchając tej i innych zebranych na krążku piosenek trudno uwierzyć, że Hucknall, zanim wywindował zespół Simply Red do statusu megagwiazdy, śpiewał z zapałem muzykę punk. Łatwiej uwierzyć w sympatię lidera tej brytyjskiej popowej grupy do amerykańskiej muzyki soul, która swoje najjaśniejsze momenty przeżywała w połowie lat sześćdziesiątych. Tę fascynację słychać było na poprzedniej płycie Hucknalla, poświęconej w całości muzyce Bobby’ego „Blue” Blanda, ale najpełniej słychać ją tu, na albumie „American Soul” odnoszącym się wprost do takiego muzycznego klimatu. W ramach rodzynków, obok soulowych evergreenów możemy tu znaleźć kompozycje bluesmana Jimmy Reeda czy grupy The Animals, ale zdecydowanie króluje muzyka duszy. Całość zrealizowano z szacunkiem dla pierwowzorów i bez względu na to, czy ktoś lubi czy nie lubi Simply Red, nie sposób udomowić tym wykonaniom urody. Dowodem niech będzie dostępny na YouTube fragment.

Artystką, która w dużej mierze zapoczątkowała tę współczesną modę na klasyczny soul jest Joss Stone – młoda Brytyjka, która w 2003 roku, płytą „The Soul Sessions”, nie tylko pokazała się światu, ale także od razu zaskarbiła sobie sympatię soulowej publiczności. Teraz, po prawie dziesięciu latach wydała nowy krążek, którym wraca do swoich muzycznych korzeni – nawet tytuł brzmi znajomo, „The Soul Session Vol. 2”. Ten sam tytuł i to samo podejście do muzyki – więcej żywego grania, mniej nowoczesnych brzmień i sampli. Płytą „The Soul Sessions Vol.2” Joss Stone wróciła do muzyki, która chyba najdźwięczniej gra w jej sercu, chociaż trzeba zaznaczyć, że jest to ten późniejszy soul, nawiązujący bardziej do brzmienia wczesnych lat siedemdziesiątych niż do ery Reddinga czy Jamesa Carra. Niemniej, słucha się tych jedenastu piosenek niezwykle przyjemnie.

Zdecydowanie młodszym graczem na brytyjskiej scenie muzyki soul – nie wypominając wieku ani Joss Stone, ani Mickowi Hucknallowi – jest zespół The Overtones. Zespół, czy… chciało by się powiedzieć „boysband”, bo w jego skład wchodzi pięciu gentlemanów o ciekawych głosach i nienagannym wyglądzie, co – nie oszukujmy się – także ma wpływ na to jak sprzedają się ich płyty. Ale najważniejsza jest – a przynajmniej powinna być – muzyka, a tej na płycie „Higher” nie można niczego zarzucić. Boysbandy w stylu retro zdają się zresztą cieszyć coraz większą popularnością. O ile jednak koledzy Overtonesów z niemieckiego trio The Baseballs czerpią pełnymi garściami z dorobku lat ‘50 i ery klasycznego rock’n’rolla, o tyle dekadą w jaką celują The Overtones są lata ‘60. Zarówno te wczesne, bliższe rhythm’n’bluesowi i muzyce Doo Wop, jak i te późne, będące złotą erą klasycznego soulu i muzyki spod znaku legendarnej wytwórni Motown. Gdyby ktoś się zastanawiał jak mogliby brzmieć wcześni The Temptations gdyby przenieść ich w nasze czasy, wykonania The Overtones mogłyby być dobrą wskazówką. Znakomite granie dla miłośników modern retro.

Przemek Draheim

Wydawca: Warner Music Poland
Posłuchaj: Odsyłacze w tekście

Zmarł Eddie Bo

opublikowano w dziale Świat

Straciliśmy jedną z legend nowoorleańskiej muzyki. Jak podała agencja Associated Press, w środę 18 marca w wyniku nagłego ataku serca zmarł Edwin Joseph Bocage, czyli Eddie Bo – wokalista, pianista, autor piosenek i twórca muzycznych aranżacji. Miał 78 lat. W latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych Bo był jednym z tych, którzy pomogli zdefiniować specyficzne brzmienie rhythm’n’bluesa z Nowego Orleanu. Jego piosenki śpiewali na przykład Etta James czy Little Richard. W późniejszym okresie życia współpracował z dwójką uznanych muzyków z Luizjany, Rafulem Nealem – ojcem Kenny Neala i Tabby Thomasem – ojcem Chrisa Thomasa Kinga. Razem, jako The Hoodoo Kings, nagrali dobrze przyjętą przez publiczność płytę dla wytwórni Telarc. Warto do niej sięgnąć, bo wczesne nagradia Eddiego Bo są u nas niestety trudne do zdobycia, a posłuchać go warto.

Źródło: www.ap.org

Wyjście z cienia: Droga Ewakuacyjna

opublikowano w dziale Polska

Z Kariną Osowską (wokal), Olkiem Gizą (gitara) oraz Krzyśkiem Walczykiem (klawisze) z zespołu Droga Ewakuacyjna – w ramach redagowanego przez Karola Dudę cyklu „Wyjście z cienia” – Blues.pl rozmawia po koncercie w Siemianowicach. Koncert odbył się w pogodne sobotnie popołudnie 11 lipca w amfiteatrze w miejscowym Parku Miejskim. Rozmowę przeprowadził Michał Kompała.


Michał Kompała: Jak czujecie się po koncercie w takich warunkach – zarówno popołudniowa pora, jak i fakt, że koncert był otwarty i darmowy – spowodowały, że przeważającą część publiczności stanowili spacerowicze, zaintrygowani, że coś się w amfiteatrze dzieje. Czym dla Was taki koncert różni się od grania w zamkniętym klubie?

Karina: Każdy koncert jest zupełnie inny. Kto powiedział, że spacerowicze to musi być zła publika? Wcale nie. Czasami są to ludzie, którzy nie zaplanowaliby sobie wyjścia na koncert, ale akurat przechodzili obok i stwierdzili, że to co słyszą im odpowiada. Tak naprawdę nie liczy się ilość - bo faktycznie nie było tutaj zbyt wielu ludzi - ale jakość. Myślę, że osoby które tutaj dotarły to były takie, które ta muzyka interesuje.

MK: Czyli nie przyjmujecie na przykład założenia, że na takich plenerowych widowiskach gracie repertuar bardziej przystępny, a ambitniejszy zostawiacie na koncerty zamknięte?

Krzysiek: Każdy koncert jest inny, bo jednak grając o 23 w zadymionym klubie zabrzmią te utwory zupełnie inaczej. Aczkolwiek to będzie ta sama muzyka. Nasza muzyka.

MK: Ale obydwie grupy koncertów są dla was równie ważne?

Wszyscy: Oczywiście.

Olek: Równie chętnie gramy koncerty klubowe, jak i plenerowe. Dla spacerowiczów tak samo jak dla zadeklarowanych fanów bluesa i rocka (śmiech).

MK: Ten koncert był pewnie dla Was szczególny, bo jednak pochodzicie z Siemianowic, chociaż na niektórych stronach internetowych można natknąć się na informację, że jesteście zespołem piekarskim. Domyślacie się, skąd taka nieścisłość?

Karina: Przez długi czas graliśmy pod patronatem pana Piotra Zalewskiego próby w Piekarach Śląskich. Pan Piotr nam bardzo pomógł (za co jesteśmy mu wdzięczni), mogliśmy się wtedy nazywać także zespołem piekarskim. W tej chwili gramy próby w Wojkowicach, więc mówi się też czasem, że jesteśmy zespołem wojkowickim (śmiech). Ale tak naprawdę zespół został założony w Siemianowicach i stąd pochodzi większość jego członków – ja, Olek i nasz basista Andrzej. Perkusista Adam pochodzi z Rudy Śląskiej, a Krzysiek – z Będzina.

MK: Siemianowice, Piekary, Ruda Śląska – to wszystko miasta śląskie. Jaka jest wasza relacja do tak zwanej śląskiej sceny bluesowej?

Karina: U mnie w rodzinie zawsze były śląskie tradycje podtrzymywane, rodzice mówili po Śląsku, ja się tego nie wypieram. Ale nie zamykamy się tylko na śląską publiczność.

MK: A czy macie kontakt ze słynnymi muzykami bluesowymi ze Śląska – Śląską Grupą Bluesową, Adamem Kuliszem…

Olek: Widujemy się na festiwalach, czasem zamienimy słowo gdzieś w kuluarach. Bardzo szanujemy tych ludzi i uwielbiamy tą samą muzykę.

Karina: Marka „Makarona” Motykę znamy bardzo dobrze – świetny muzyk i wspaniały człowiek. Ale jesteśmy świadomi, jak wiele nam do tych muzyków brakuje. Są dla nas wzorami do naśladowania. Oni przeżyli prawdziwie „bluesowe” życie. Na pewno ta „śląskość” w nas jest. Marzymy, by w przyszłości stworzyć nawet po części taki kawałek historii jaki oni stworzyli.

MK: Karina, śpiewasz, że „Blues to droga kręta”. Jak to się stało, że pokochaliście właśnie bluesa? W pokoleniu dzisiejszych dwudziestolatków to jednak raczej rzadkość.

Karina: Masz rację, to duża rzadkość. Większość naszych znajomych jednak nie do końca szanuje tą muzykę.

Olek: Może bardziej nie zna.

Karina: Dokładnie, nie zna. Dla wielu blues to tylko Dżem. Oczywiście, dla wielu przygoda z bluesem właśnie od Dżemu się zaczęła. U mnie najpierw był rock – AC/DC, Led Zeppelin, Deep Purple. Potem zaczęło się rodzić we mnie, żeby zgłębiać też tajniki muzyki bluesowej, coraz bardziej mi się podobała, poznawałam coraz więcej wykonawców, stałam się jej fanką. Ale to co gramy, to nie jest do końca blues. Nasza płyta – nagrana, ale jeszcze nie wydana – też nie jest do końca bluesowa.

Olek: Podobnie jak u Kariny, nie od razu odkryłem bluesa. Różne miałem, że tak powiem, zakręty muzyczne. Najpierw słuchałem reggae i Boba Marley’a, potem punk rocka, w pewnym okresie byłem pod dużym wpływem hard rocka klasycznego… W końcu wylądowałem u Roberta Johnsona (śmiech).

Krzysiek: Jeżeli chodzi o kwestie bluesa, to mój pierwszy poważny zespół do jakiego trafiłem to była grupa bluesowa, więc musiałem się dostosować (śmiech), potem zresztą grałem różne rzeczy – rocka, metal… Ale w innych gatunkach też bluesa jest bardzo dużo i trudno mi wyobrazić sobie kogoś kto miałby zagrać rocka, hard rocka czy inne pokrewne gatunki nie czując bluesa.

MK: Jak to się stało że zaczęliście grać razem? Na czyjej to było głowie, żeby dojść do tego momentu w którym jesteście teraz?

Olek: Na mojej głowie, a właściwie w mojej piwnicy ku niezadowoleniu sąsiadów (śmiech). Wyciszaliśmy piwnice paletami po jajkach, skombinowaliśmy starą perkusję. No, powiedzmy że instrument perkusyjny, bo trudno to perkusją nazwać. Jeden kolega z klasy zaczął grać, ja zacząłem grać na gitarze i coś tam kleciliśmy. Później spotkaliśmy się w więcej osób z liceum, i zagraliśmy koncert jako Droga Ewakuacyjna na korytarzu w szkole. Już wtedy był Andrzej basistą. Ludzie się zmieniali na przestrzeni lat, ale bardzo szybko dołączyła do nas Karina, teraz jesteśmy trzonem zespołu, i tak się to toczy, do dzisiaj.

MK: Jakie są Wasze inspiracje?

Karina: Dużo tego jest, ale postaram się krótko. Nasi rodzimi artyści – z zespołów, które obecnie działają – J.J. Band. Oczywiście, również Dżem czy Tadeusz Nalepa. I Steve Ray Vaughan.

Olek: Ja dodam jeszcze Erica Claptona, B.B. Kinga, Petera Greena…

Karina: Uwielbiam też Bruce’a Dickinsona, choć wydaje się że może nie w temacie.

Olek: A ja Pata Metheny’ego. Gość mnie bardzo inspiruje. To jest jazzman najwyższej klasy, i choć nie gramy takiej muzyki, to jest to dla mnie mistrz.

Krzysiek: Na przestrzeni lat to się bardzo zmieniało. Teraz jestem chyba najbardziej fascynuje mnie gra Keitha Emersona. Bardzo inspiruje mnie też muzyka improwizowana, przede wszystkim jazz.

Karina: Muszę jeszcze dodać jeden z moich ulubionych zespołów – Creedence Clearwater Revival.

Olek: To ja też musze dodać jeden z zespołów, który odcisnął największe piętno na mnie i moim graniu, mianowicie SBB. To na pewno jeden z najbardziej dla mnie znaczących polskich zespołów.

MK: Jaka była najpiękniejsza chwila, czy najlepsze doświadczenie w czasie gry w zespole?

Olek: Emocje i dobra zabawa na koncertach.

Karina: I nie da się tego stopniować, które emocje były lepsze, które najlepsze, a które gorsze. Nie mogę powiedzieć, że na jakimś konkretnym koncercie poczułam coś niesamowitego. To są zawsze emocje, zawsze zupełnie inne, zawsze jednorazowe.

Krzysiek: Dla mnie istotny był pierwszy koncert. Takie rzeczy, które się pierwszy raz robi, najbardziej zapadają w pamięć. A to akurat bardzo miłe wspomnienie. Tym bardziej, że jestem od niedawna w zespole, zagrałem pierwszy koncert na Festiwalu Las, Woda & Blues 2014.

MK: A jakieś trudne chwile?

Olek: Na przykład taki moment, że zostaliśmy bez perkusisty.

Karina: Ale nie warto tego rozpamiętywać – co było, to było. Staramy się czerpać to co najlepsze. Czasami oczywiście się coś nie udaje, ale staramy się wyciągać z tego wnioski. Zdarzały się nieprzyjemne chwile, zwłaszcza w związku ze składem, ale myślimy raczej o pozytywnych rzeczach, bo ich było dużo więcej.

MK: Jakiego sprzętu używacie?

Olek: Gitara Fender Stratocaster. Wzmacniacz Carvin Legacy 100 i paczka Marshall z lat 80.

Krzysiek: Na co dzień gram na takim klonie Hammonda. Mam też oryginalnego Hammonda i prawdziwe Leslie, ale ze względu na wagę nie wożę ich zbyt często na  koncerty.

Karina: A ja mam swojego „Szczurka”,  oczywiście mowa o Shure SM58.

MK: Najbliższe plany koncertowe?

Olek: Jutro gramy na dniach miasta w Piekarach, ale pewnie nic Ci nie da ta informacja (śmiech).

Karina: W przyszłym tygodniu gramy w Poznaniu, potem jest 9 sierpnia w niedzielę „Lauba pełno bluesa”, a potem – z tych zaplanowanych i pewnych – jest „Rawa Blues”, mała scena.

MK: A plany poza koncertowe? Związane z płytą i wszelkie inne?

Karina: To jest dobre pytanie, bo sami jeszcze do końca nie wiemy. Szukamy wydawcy, ale – że tak powiem – tak delikatnie go szukamy (śmiech). Przez sprawy zawodowe i moje studenckie ostatnio trochę odpuściliśmy. Mamy jednak nadzieję, że w najbliższym czasie znajdziemy wydawcę tudzież sponsora, który wyda nam tą płytę.

MK: Czas w studio to była wygrana w jakimś przeglądzie?

Karina: Nie. Sami opłaciliśmy. Praca w studiu była zresztą bardzo fajna.

Olek: Krzysiek znalazł nam studio.

Krzysiek: To było studio Orion w Będzinie, należące do znajomego gitarzysty. Fajnie nam to wszystko zorganizował, praca była naprawdę komfortowa. Z czystym sumieniem możemy polecić.

Karina: Warto wspomnieć, że płyta jest dosyć surowa, bo nie chcieliśmy żadnego czyszczenia gitar ani wokalu… Chciałam, żeby taki mój wokal znalazł się na płycie, jaki został nagrany. Nie chcieliśmy żeby to brzmiało sztucznie, nie kleiliśmy ścieżek. 

MK: A plany promocyjne?

Karina: Jeśli chodzi o fotografię, współpracujemy z Basią Ogrodniczak. Czekamy na odpowiedni czas dla niej i dla nas, będzie robić nam teledysk.

Olek: Także planujemy promocję przez teledysk, a jeśli uda nam się wydać tę płytę, na pewno będziemy też ją jakoś promować.

MK: Trzymam kciuki za rychłe wydanie płyty. Dziękuję za rozmowę.

Źródło: Blues.pl

Roomful of Blues na Rawa Blues Festival

opublikowano w dziale Polska

Roomful of Blues (fot. strona domowa zespołu), czyli bluesowy big band z ponad czterdziestoletnim doświadczeniem, będzie jedną z gwiazd tegorocznej edycji Rawa Blues Festival. Grupa ma na koncie pięć nominacji do nagrody Grammy, siedem statuetek Blues Music Awards i znakomite opinie recenzentów. Przed występem w katowickim Spodku 6 października związany z Rawa Blues Festival Łukasz Kobiela miał okazję porozmawiać z gitarzystą Chrisem Vachonem, który opowiedział o historii zespołu, a także o intensywnych przygotowaniach do pierwszego koncertu w Polsce.

Rawa Blues: Wasz zespół, Roomful of Blues, został założony 45 lat temu, zaledwie dwa lata przed festiwalem Woodstock. Z ponad czterema dekadami doświadczenia na scenie wydajecie się być najstarszym zespołem bluesowym który wciąż gra. Czego możemy się spodziewać po kolejnych czterech dekadach?

Chris Vachon: Cóż, większość z nas prawdopodobnie będzie tutaj przez następne dziesięć lat, koncertując i nagrywając z zespołem. Mamy nadzieję, że w kolejnych latach Roomful będzie nadal istnieć, że my, obecni muzycy tego zespołu, będziemy przekazywać pałeczkę młodszym talentom. Dotychczas była to bardzo długa podróż, która zawsze wiązała się z ekscytującymi i przyjemnymi muzycznymi doświadczeniami.

RB: Sam wielki Count Basie określił Roomful of Blues mianem najgorętszego zespołu bluesowego, jaki kiedykolwiek słyszał. Jaka jest recepta na taki wybitny zespół?

CV: Zawsze utrzymywać najlepszy dostępny skład. Jest dobrze znanym faktem, że w naszym zespole grają jedni z najlepszych muzyków naszego gatunku. Staramy się również, aby nasze koncerty były naprawdę ekscytujące i zróżnicowane muzycznie.

RB: Z tego co wiem, to będzie wasz pierwszy koncert w Polsce, ale wcześniej koncertowaliście już intensywnie w Europie. Jakie są twoim zdaniem różnice między publicznością w Europie i USA?

CV: Myślę, że Europejczycy są nieco bardziej otwarci na udział w koncertach na żywo. Wydaje się również, że podczas festiwali pojawia się większe zróżnicowanie występów. Powiedziałbym, że Europejczycy są bardzo entuzjastycznie nastawieni do muzyki i jest rzeczą wspaniałą dla Roomful of Blues podzielać to nastawienie.

RB: Wasz zespół został dwukrotnie wybrany przez krytyków DownBeat Magazine Najlepszym Zespołem Bluesowym. Wygląda na to, że z siedmioma Blues Music Awards, pięcioma nominacjami do nagrody Grammy i niekończącą się listą innych zaszczytów osiągnęliście już prawie wszystko. Jakie są wasze kolejne plany?

CV: Nigdy nie nastawialiśmy się na zdobywanie tego typu nagród, więc będzie to dla nas kontynuacja dotychczasowej pracy. To oznacza, że będziemy koncertować, nagrywać i występować tyle, ile tylko będziemy w mogli. Przy tym zawsze będziemy starać się podnosić poprzeczkę coraz wyżej.

RB: Rawa Blues Festival narodził się 32 lata temu, więc mógłby być waszym „młodszym bratem”. Czego można się spodziewać po waszym koncercie na jednym z najbardziej uznanych festiwali bluesowych w Europie?

CV: Cóż, spodziewam się, że będzie to najwyższej klasy festiwal. Liczę również na to że będzie to świetnie spędzony czas dla Roomful, z wszystkimi fanami bluesa którzy przyjdą. To wielki zaszczyt dla nas, że będziemy mogli zagrać na festiwalu o tak bogatej historii.

RB: Co chcesz przekazać fanom w Polsce, którzy z niecierpliwością czekają na wasz koncert?

CV: Najpierw chciałbym wyrazić  naszą szczerą wdzięczność za to, że zostaliśmy zaproszeni i polska publiczność będzie mogła się z nami bawić. Chciałbym również złożyć obietnicę, że podczas naszego koncertu damy z siebie wszystko, co mamy!

Rozmawiał: Łukasz Kobiela

Trzydziesta druga edycja Rawa Blues Festival przyniesie dużo atrakcji. Obok wspomnianego Roomful of Blues podczas koncertu finałowego zagrają Eric Sardinas, The Reverend Peyton’s Big Damn Band, Robert Cray, Davina & The Vagabonds oraz Irek Dudek Big Band. W sumie przez czternaście godzin na dwóch scenach zagra tego dnia osiemnaście zespołów.

Bilety do nabycia w sieci sprzedaży biletów Ticketpro w całej Polsce oraz przez system on-line zamawiania biletów Ticketpro.pl.

Źródło: www.rawablues.com

Van Morrison
„Duets: Re-Working The Catalogue”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Legendarny irlandzki bard, Van Morrison, nagrał do tej pory ponad 360 utworów zebranych na 34 albumach. Na tym najnowszym, trzydziestym piątym, zatytułowanym „Duets: Re-Working The Catalogue”, znalazły się nowe interpretacje klasycznych piosenek wokalisty, nagrane na nowo, w towarzystwie takich gwiazd jak wspomniany Michael Bublé, Steve Winwood, Bobby Womack, Mark Knopfler, Natalie Cole czy córka artysty – Shana Morrison. „Duets: Re-Working The Catalogue” ukazała się 24 marca, a wraz z nią nowe interpretacje utworów Vana Morrisona. Nie są to jednak dobrze znane klasyki – artysta postanowił dać drugą szansę jednym ze swoich ulubionych kompozycji. Do współpracy przy płycie Morrison zaprosił artystów, których darzy szacunkiem i którzy są dla niego inspiracją. Płyta nagrywana była przez cały ubiegły rok w rodzinnym mieście artysty, Belfaście oraz w Londynie. Oprócz samego piosenkarza produkcją krążka zajęli się Don Was (znany ze współpracy np. z Johnem Mayerem czy Eltonem Johnem) i Bob Rock (producent m.in. Michaela Bublé czy zespołu Metallica). Całość brzmi świetnie i naprawdę wpada w ucho, co potwierdza każda z 16 piosenek. W sumie ponad 65 minut muzyki. Sporo tego. Sporo też niezwykle pozytywnych recenzji tego krążka w Internecie – od bardzo emocjonalnie nastawionych, a przez to naprawdę wymagających fanów Morrisona wpisujących swoje krótkie komentarze w serwisach sprzedażowych pokroju amerykańskiego Amazona, po krytyków i branżowe media. The Daily Mail napisał o tym krążku tak: „Kiedy masz w swoim katalogu blisko 360 oryginalnych piosenek, na pewno będą wśród nich jakieś ukryte skarby. I tak z pewnością jest w przypadku tej płyty. To mistrzowska kompozycja dla ducha, która daje ponowne życie garści piosenek, zaczynając od tych z lat 70-tych. Ten album mógłby być nagrany 40 lat temu i brzmieć tak samo, jak brzmi teraz. Ale kiedy na jednej płycie spotyka się jeden z najlepszych Celtyckich soulowych głosów z wokalistami kalibru Boby Womacka czy Mavis Staples, potrzeba używania studyjnych sztuczek jest niewielka”. Mądre słowa. Dobrym ich potwierdzeniem są na przykład duety nagrane z brytyjskimi weteranami rhythm’n’bluesa, tak w końcu bliskiego Vanowi Morrisonowi. W tej kategorii przy mikrofonie pojawiają się obok niego, Georgie Fame, Steve Winwod i Chris Farlowe. Bluesa reprezentuje tez Taj Mahal. Bardzo dobre granie. (pd)

Wydawca: Sony Music Poland
Posłuchaj: www.sonymusic.pl

Robert Cray na Rawa Blues Festival! Sprawdź kto wygrał zaproszenie na Blues.pl!

opublikowano w dziale Polska

Albert Collins i Johnny Copeland to dwaj słynni gitarzyści, z którymi Robert Cray nagrał jedną z najważniejszych bluesowych płyt lat osiemdziesiątych – wydany przez wytwórnię Alligator krążek „Showdown!”, który przyniósł mu pierwszą w karierze statuetkę Grammy. Taka była poprawna odpowiedź w przygotowanym przez Blues.pl i organizatorów Rawa Blues Festival konkursie dla Naszych Facebookowych Fanów, w ramach którego mogliście wygrać trzy pojedyncze zaproszenia do Spodka na 6 października!

Wśród tych z Was, którzy na adres Redakcji przysłali właściwą odpowiedź, wylosowaliśmy trójkę szczęśliwców – są nimi: Grażyna z Katowic, Radek ze Szczecina i Ryszard z Łodzi. Gratulujemy!

Tegoroczna edycja Rawa Blues Festival to dwie sceny, na których zagra osiemnaście zespołów, w sumie czternaście godzin muzyki. Wśród gwiazd, które 6 października pojawią się w katowickim Spodku są Eric Sardinas, The Reverend Peyton’s Big Damn Band, Roomful of Blues, Davina & The Vagabonds oraz Irek Dudek Big Band. Największym wydarzeniem festiwalu – a być może całego 2012 roku – będzie długo oczekiwany, jedyny w Polsce koncert The Robert Cray Band na czele z liderem, pięciokrotnym zdobywcą nagrody Grammy.

Bilety do nabycia w sieci sprzedaży biletów Ticketpro w całej Polsce oraz przez system on-line zamawiania biletów Ticketpro.pl.

Źródło: Blues.pl i Rawa Blues Festival

Polski Dzień Bluesa: Bluesowy EC

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Już po Polskim Dniu Bluesa można by zadać sobie pytanie: jaki zagraniczny wykonawca kojarzy się polskiemu słuchaczowi z bluesem? Bluesfan odpowie pewnie „B.B. King” – od urodzin którego wzięło początek polskie święto, ale przygodny słuchacz wskaże pewnie inne nazwisko. Z dużą dozą prawdopodobieństwa można przyjąć, że będzie to hasło „Eric Clapton”. I coś w tym jest, bo o ile nazwanie go bluesmanem byłoby posunięciem dla wielu dyskusyjnym, o tyle zamiłowania do bluesa i biegłości w tej muzyce odmówić mu nie można. Po bluesowym starcie i późniejszych różnych muzycznie dokonaniach, w 1994 roku EC podarował słuchaczom płytę, na którą ci czekali od dawana. „From The Cradle” poświęcona była w całości klasycznie bluesowym kompozycjom takich autorów jak Leroy Carr, Willie Dixon czy Freddie King.

W 2000 roku na sklepowe półki trafił z kolei duet z naszym solenizantem – „Riding With The King”. Album, który otwiera kompozycja Johna Hiatta – z jego płyty pod tym samym tytułem – narobił dwanaście lat temu sporo szumu w bluesowym środowisku. Zdobył nagrodę Grammy w kategorii „Najlepszy Tradycyjnie Bluesowy Album Roku”, dotarł do szczytu listy najlepszych bluesowych albumów magazynu Billboard, sprzedał się w podwójnie platynowym nakładzie, a nawet doczekał wydania na płycie DVD Audio z lepszą rozdzielczością i dookólnym dźwiękiem w technice surround 5.1. Mało która bluesowa płyta może poszczycić się takim CV. Wśród dwunastu kompozycji na „Riding With The King”, obok tych obecnych od lat w playliście B.B. Kinga – takich jak „Ten Long Years”, pięknie zagrany „Three O’Clock Blues”, czy „When My Heart Beats Like A Hammer” – znalazły się też mniej oczywiste i dość nowocześnie brzmiące utwory pokroju „Marry You” Doyle’a Bramhalla II czy „Hold On, I’m Comin’” spółki kompozytorskiej Isaac Hayes/David Porter z repertuaru soulowego duetu Sam & Dave. Ten ostatni urzeka gitarowym call and response między Kingiem a Claptonem. W języku angielskim jest taki zwrot „over the top”, co w bardzo luźnym tłumaczeniu można kojarzyć z naszym, „no, chłopcy pojechali”. I rzeczywiście, pojechali ostro.

Takich fonograficznych duetów można znaleźć w dyskografii EC kilka. Najnowszym jest album „Play The Blues: Live From Jazz At Lincoln Center”, na którym Clapton występuje razem z zespołem gwiazdy współczesnego jazzu, trębacza Wyntona Marsalisa. Całość przynosi klimat jazzowej orkiestry sprzed lat, która wzięła się za granie bluesa. A robi to z niesamowitą lekkością i gracją, za sprawą których znane dobrze utwory, jak choćby „Forty-Four” z repertuaru Howlin’a Wolfa, brzmią jak odkryte po raz pierwszy. Oczywiście jazz jazzem, ale na płycie Claptona nie mogło zabraknąć jego sztandarowej „Layli” – chociaż on sam zarzeka się przy każdej możliwej okazji, że nie planował jej grać podczas tamtych koncertów, ale presja basisty zespołu Marsalisa była tak duża, że musiał jej ulec. Na szczęście dla nas, Słuchaczy, bo „Layla” w płaszczu nowoorleańskiego marsza pogrzebowego zabrzmiała g-e-n-i-a-l-n-i-e. Kropka.

Warto przypominać sobie bluesowego Claptona, nie tylko od święta.

Przemek Draheim

Wydawca: Warner Music Poland
Posłuchaj: Odsyłacze w tekście

Nowości z Ruf Records

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Wśród europejskich bluesowych wytwórni status jednej z najważniejszych ma niemiecka oficyna Ruf Records. A że Ruf stawia na współczesnego, dosyć przebojowego bluesa, można się po jej produkcjach spodziewać naprawdę przyjemnego bujania z odrobiną rocka między nutami. Takie znaleźć można na nowym krążku Royal Southern Brotherhood, „Don’t Look Back”.

Kiedy Royal Southern Brotherhood pojawiło się w Polsce w 2012 roku w składzie bandu, obok wokalisty Cyrila Neville’a – znanego z Neville Brothers znaleźć można było syna wielkiego Gregga Allmana, Devona Allmana i Mike’a Zito – wówczas jedną z gwiazd w konstelacji bluesowej wytwórni Delta Groove Productions. Na nowej płycie mamy już innych gitarzystów – pierwszy to młody Amerykanin nagrywający od niedawna dla Rufa, Bart Walker; drugi to Tyrone Vaughan – syn Jimiego Vaughana i bratanek tego Stevie Ray Vaughana, a wiec chłopak, któremu – przynajmniej w teorii – blues płynie w żyłach. Praktyka też nie jest zła, co „Don’t Look Back”, nagrana na dodatek w słynnym Fame Studio w Muscle Shoal w Alabamie zdaje się potwierdzać. Dla miłośników współczesnego bluesa, southern rocka, funky i klasycznego rocka – a więc dla tych wszystkich, którzy lubią takie bandy jak Lynyrd Skynyrd, Gov’t Mule, The Allman Brothers Band czy po prostu pasjonują się amerykańskim południem, album godny polecenia. Podobnie jak nowa produkcja Samanthy Fish, „Wild Heart”.

Bluesowych gitarzystów w katalogu Ruf Records nie brakuje, co już choćby płyta Royal Southern Brotherhood wyraźnie pokazała, ale jeśli przyjrzeć się mu dokładnie, możemy zauważyć, że równie ważne miejsce mają w nim śpiewające damy. To też chyba konik szefa wytwórni, Thomasa Rufa – interesujące damskie głosy. Takich wokalistek, o których dzięki niemieckiej oficynie usłyszała europejska publiczność jest całkiem sporo. Młodziutka Samantha Fish jest jedną z nich. Nie dość, że śpiewa, to jeszcze sprawnie radzi sobie z gitarą. Na nowym albumie to właśnie te gitarowe akcenty stanowią ważny element, co pewnie jest też zasługą producenta krążka – a na co dzień rewelacyjnego gitarzysty kojarzonego choćby z North Mississippi Allstars i The Black Crowes, Luthera Dickinsona. Warto posłuchać.

Samantha Fish i płyta „Wild Heart”, wyprodukowana przez Luthera Dickinsona – i z jego udziałem w roli gitarzysty i basisty – to przebojowe, współcześnie bluesowe granie w wykonaniu młodej artystki, której wróżyć można dobrą przyszłość. Ta mieszanka uznanych nazwisk i młodych talentów jest charakterystyczna dla katalogu Rufa. Dość powiedzieć, że wśród nowości wytwórni znalazła się koncertowa płyta grupy Spin Doctors, która jako wielkie odkrycie lat 90tych ma na koncie dobre kilka milionów sprzedanych krążków. Ten najnowszy, „Songs from the road”, ma formę dwóch dysków – CD i DVD.

„Songs From The Road” to seria, w ramach której Ruf Records już od kilku lat wydaje koncertowe albumy artystów ze swojej stajni. Pomysł jest ciekawy, bo na taki album zawsze składają się dwa krążki – na CD mamy muzykę, a dysk DVD to już zapis koncertu wzbogacony o wizje. Całość ubrana w jedno pudełko też kosztuje jak jedna płyta. Nic tylko korzystać. Najnowsza odsłona serii firmowana jest przez Spin Doctors. Trochę tu bluesa, trochę rozbudowanych jambandowych aranży. Ciekawe granie w wykonaniu amerykańskiego bandu z bluesowym epizodem w dyskografii. Z niemieckim logo na okładce.

Przemek Draheim

Wydawca: Ruf Records
Posłuchaj: www.rufrecords.de

Wygraj bilety z Blues.pl!

opublikowano w dziale Polska

Koniec marca zapowiada się dla stołecznych bluesfanów bardzo atrakcyjnie – na brak dobrych koncertów na pewno nie będą mogli narzekać. W piątek 26 marca, w Klubie Stodoła wystąpi Sławek Wierzcholski z Nocną Zmianą Bluesa i gościem specjalnym, skrzypkiem Janem Błędowskim. Niedługo później, w poniedziałek 29 marca, w ramach najnowszej edycji Warsaw Blues Night, w Klubie Hybrydy zagra John Primer – bluesman sportretowany na okładce bieżącego numeru magazynu Living Blues.

Wraz z organizatorami tych warszawskich koncertów przygotowaliśmy dla Was miłą niespodziankę, po jednym podwójnym zaproszeniu na każdy z tych muzycznych wieczorów.

Żeby zdobyć zaproszenie na piątkowy koncert Nocnej Zmiany należy odpowiedzieć na pytanie: z jakim popularnym polskim zespołem wiąże się nazwisko Jana Błędowskiego? Odpowiedź, ze słowem „Konkurs” w temacie, prosimy przysłać na redakcyjny adres e-mail blues@blues.pl. W treści wiadomości należy podać swoje imię i nazwisko, adres, a także kontaktowy numer telefonu. Na Wasze maile czekamy do czwartku 25 marca, do godziny 23:59. Dzień później ogłosimy zwycięzcę losowania, który wybierze się na koncert z osobą towarzyszącą.

Losowaniem podwójnego zaproszenia na koncert Johna Primera rządzą podobne zasady. Zmienia się tylko pytanie i dzień, do którego czekamy na Wasze odpowiedzi. Czy John Primer otrzymał w swojej karierze nominację do prestiżowej Blues Music Award? Na maile z prawidłowymi odpowiedziami czekamy do soboty 27 marca, do godziny 23:59. Nazwisko zwycięzcy podamy dzień później.

Źródło: Blues.pl, Stodoła i Warsaw Blues Night

Koncertowy październik

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Tegoroczny październik to dla miłośników bluesa i jego okolic miesiąc urodzaju. Po naszpikowanej gwiazdami trzydziestej drugiej edycji Rawa Blues Festival melomani nie mogli długo odpoczywać. 19 i 20 października w ramach Jimiway Blues Festival pojawili się w Ostrowie Wielkopolskim Popa Chubby i Tommy Castro. Nazwisko pierwszego – w myśl tytułu jednego z jego utworów, „If The Diesel Don’t Get You Then The Jet Fuel Will” – gwarantuje ostrą blues-rockową jazdę.

Nazwisko drugiego – przyprawionego soulem współczesnego elektrycznego bluesa, który niewiele ma wspólnego ze stereotypem smutnej muzyki, co na wydanej przez wytwórnię Alligator koncertowej płycie „The Legendary Rhythm & Blues Revue: Live!” doskonale słychać. Materiał na album zarejestrowano podczas najdziwniejszego bluesowego festiwalu – odbywającego się na pokładzie luksusowego statku The Legendary Rhythm & Blues Cruise. Dla tych, którzy zawsze marzyli, żeby popłynąć w bluesowy rejs po Karaibach to dobra i dużo tańsza alternatywa.

19 i 21 października, najpierw w Poznaniu, a potem w Domecku koło Opola, polskim fanom prezentował się Bernard Allison – chciałoby się powiedzieć: „Z tych Allisonów”. Syn wielkiego, nieżyjącego już chicagowskiego gitarzysty Luthera Allisona, którego przed laty mogliśmy oglądać na katowickiej Rawie. Jego znakiem rozpoznawczym były pełne energii koncerty i to junior przejął po tacie – na scenie się nie oszczędza, co słychać na płytach live, ale studyjne krążki, łącznie z wydanym przez niemiecki JazzHaus „The Otherside”, także nie wieją nudą.

Nudno z pewnością nie będzie 22 października we wrocławskim klubie Eter na jedynym polskim koncercie formacji Royal Southern Brotherhood. Same nazwiska gwarantują ciekawe przedstawienie: syn Gregga Allmana – Devon, Cyril Neville, Mike Zito, żeby wymienić tylko frontmanów. Ich debiutancką płytę w takim składzie wydała niemiecka Ruf Records. Co słychać na albumie „Royal Southern Brotherhood”? Mieszankę bluesa, southern rocka, funky i klasycznego rocka – w sam raz dla miłośników takich bandów jak Lynyrd Skynyrd, Gov’t Mule, The Allman Brothers Band czy, po prostu, pasjonatów amerykańskiego Południa.

Inną stylistykę 31 października pokaże w szczecińskim Free Blues Clubie Brytyjczyk Paul Garner. Zagra bluesa, ale z odrobiną jazzu i soulu, a więc mieszankę, którą w jakiś sposób determinuje skład towarzyszącego mu zespołu – tylko gitara prowadząca, perkusja i organy Hammonda. O jego płycie „3 Get Ready” ktoś napisał, że są to dojrzałe bluesowe brzmienia odświeżone londyńską witalnością i chyba można się z tym zgodzić. Koniec października zapowiada się u nas bardzo ciekawie.

Przemek Draheim

Wydawca: Dixiefrog, Alligator, JazzHaus, Ruf Records, Progressive Roots
Posłuchaj: Odsyłacze w tekście

Polski Dzień Bluesa: Sprawdź kto wygrał zestaw płyt od Warner Music Poland!

opublikowano w dziale Polska

Pięć konkursowych pytań i kilkadziesiąt prawidłowych odpowiedzi przesłanych do Redakcji Blues.pl to pokłosie konkursu, jaki z okazji Polskiego Dnia Bluesa, wraz z firmą Warner Music Poland – wydawcą albumów największych światowych wykonawców – przygotowaliśmy dla Naszych Facebookowych Fanów. Do wygrania był zestaw pięciu znakomitych bluesowych płyt o łącznej wartości ponad 250 zł! Były to:

• Wynton Marsalis & Eric Clapton – „Play The Blues”,
• Hugh Laurie – „Let Them Talk”,
• Kenny Wayne Shepherd – „How I Go”,
• Dr John – „Locked Down”,
• The Black Keys – „El Camino”.


Prawidłowe odpowiedzi wyglądały następująco:

Pytanie 1 – Wynton Marsalis & Eric Clapton – „Play The Blues”:

Płyta, którą na początku lat dziewięćdziesiątych Eric Clapton poświęcił w całości klasycznie bluesowym kompozycjom takich autorów jak Leroy Carr, Willie Dixon czy Freddie King nosi tytuł „From the Cradle”.

Pytanie 2 – Hugh Laurie – „Let Them Talk”:

Serialowy doktor House dał się poznać telewidzom nie tylko jako genialny lekarz, ale także utalentowany muzyk. W serialu Dr House miał okazję grać np. na gitarze, harmonijce ustnej, organach Hammonda czy fortepianie.

Pytanie 3 – Kenny Wayne Shepherd – „How I Go”:

Wokalista, z którym Kenny Wayne Shepherd wystąpił w Polsce podczas koncertu promującego nowy album, „How I Go” to Noah Hunt.

Pytanie 4 – Dr John – „Locked Down”:

Film – będący kontynuacją kultowego dla wszystkich miłośników bluesa kinowego obrazu – w którym Dr John wcielił się w jednego z członków fikcyjnego zespołu The Louisiana Gator Boys to „Blues Brothers 2000”.

Pytanie 5 – The Black Keys – „El Camino”:

Prawdopodobnie ulubiony bluesman muzyków z zespołu The Black Keys, którego kompozycjom poświęcili oni jedną ze swoich płyt, to David „Junior” Kimbrough.

Żeby wziąć udział w losowaniu należało przy­słać nam e-mail zawierający co naj­mniej trzy prawidłowe odpowiedzi. 


Szczęście w losowaniu miała Gosia z Malinowic w województwie śląskim i to do niej wędruje pięć bluesowych płyt przygotowanych przez Warner Music Poland.

Gratulujemy zwyciężczyni, a wszystkim, którzy wzięli udział w konkursie, dziękujemy za wspólną zabawę z nadzieją, że konkursowe pytania przyczyniły się do poszerzenia Waszej bluesowej wiedzy!

Źródło: Blues.pl i Warner Music Poland

Peder af Ugglas
„Autumn Shuffle”,
„Beyond”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Wciągająca, rozmarzona, intensywna, a do tego odkryta przez zupełny przypadek. Te kilka słów dobrze oddaje ducha muzyki Pedera af Ugglasa – trochę tajemniczego szwedzkiego gitarzysty z charakterystycznymi pomarańczowymi okularami na nosie i elektryczną gitarą National na kolanach. Mówię „tajemniczego”, bo to postać spoza muzycznego mainstreamu. Zresztą, jeśli wnioskować po komentarzach na muzycznych forach, Ugglas bardziej niż melomanom znany jest audiofilom zainteresowanym wyciśnięciem ze swojego sprzętu odsłuchowego stu procent jego możliwości. Słuchając „Autumn Shuffle” i „Beyond” nietrudno to zrozumieć. Obie płyty – firmowane znaczkiem cenionej w audiofilskim świecie wytwórni Opus 3 – brzmią fenomenalnie. Dźwięk ma odpowiednią masę i w przeciwieństwie do większości współczesnych nagrań nie jest skompresowany, a wręcz przeciwnie, otoczony powietrzem zdaje się wypływać z głośników pokazując przy tym całe bogactwo barw. I znowu, opis nieco malarski, ale do muzyki Ugglasa pasuje. Tylko co to za muzyka? Atmosfera całości wskazuje na bluesa, improwizacje odwołują się do jazzu, gitarowe brzmienia przypominają gospel. Tak wiele elementów spiąć może w jedno tylko sprytny termin roots – korzenne granie.

Tak też rozpoczyna się „Autumn Shuffle”. Mięsisty, rozlany slide rozgrzewa się leniwie. Po chwili dołącza do niego głęboki bas, perkusja wybijająca jednostajny rytm i delikatna mgiełka akordeonu – jakby nieśmiało, w tle. Bardziej pewne siebie jest wtórujące gitarze elektryczne piano. Mijają minuty, atmosfera gęstnieje, muzycy zapraszają w podróż.

O ile w przypadku wielu płyt warto wypunktować tylko najciekawsze momenty, tu – dla pełnej jasności – trzeba by napisać o każdym z utworów wspominając także o tym, w jakiej kolejności następują po sobie, jak jedne zaostrzają apetyt na drugie. I tak ascetyczny „Passion” pozwala się wyciszyć po funkującym „Central South”, a przynoszący obraz pulsującego życiem miasta, jazzujący „Stockholm” z saksofonem prowadzącym dialog z gitarą przygotowuje słuchacza na pierwotny w formie „Passing By”. Ten ostatni brzmi trochę jak rozłożony na czynniki pierwsze „Ten Milion Slaves” Otisa Taylora z pełną drive’u gitarą slide i wyjątkowo mocno przesterowaną harmonijką. Zamykający krążek „A Hymn”, kojarzący się bardzo z filmowymi ilustracjami Ry Coodera, jest jak delikatne przebudzenie po pięknym śnie i zachęta do tego, aby bez zwłoki sięgnąć po drugi z albumów, „Beyond”. A tam lirycznego snu ciąg dalszy.

Zaczyna się od samotnego elektrycznego piana, jakby ktoś dopiero szukał tych właściwych dźwięków. Gdy pałeczki perkusji uderzają w talerz rozpoczyna się muzyka, a wraz z nią jedna z najładniejszych gitarowych zagrywek, pełna prostych pociągnięć gitary slide, pełna klasy i smaku. Delikatność tytułowego „Beyond” kontruje „Exile” – najbardziej mroczny numer na płycie mający ciężki, wręcz klaustrofobiczny charakter. Na coś takiego trudno nie zwrócić uwagi.

Może kiedyś Peder af Ugglas osiągnie status wspomnianego już Coodera czy innego malarza slide’owych nastrojów, Dereka Trucksa. Oby, bo jego muzyka naprawdę otwiera uszy.

Przemek Draheim

Wydawca: Opus 3
Posłuchaj: www.myspace.com/pederafugglas

Dr Blues przepytany

opublikowano w dziale Polska

Nakładem wytwórni Flower Records ukazała się niedawno pierwsza płyta formacji Dr Blues & SOUL RE VISION, album „In The Midnight Hour…”. Z liderem zespołu, Krzysztofem Rybarczykiem, porozmawialiśmy o gitarze Lucille, fascynacji soulem i realiach współczesnego rynku muzycznego:

Blues.pl: Spotkaliśmy się żeby porozmawiać o muzyce, ale zanim to, nie mogę nie zapytać o gitarę z okładki – czy to TA Lucille?

Dr Blues (Krzysztof Rybarczyk): To jest absolutnie TA Lucille z TEJ serii (śmiech). Spotkałem się z B.B. Kingiem w marcu 1996 roku. To spotkanie całkowicie zmieniło mnie muzycznie. Od tego momentu jestem przede wszystkim zafascynowany grą i śpiewem Króla Bluesa, nie umniejszając znaczenia i roli innych wykonawców. Wcześniej bardziej interesowałem się twórcami z kręgu bluesa chicagowskiego, co znajduje ciągle upust w typowo bluesowej kapeli Wielka Łódź, którą prowadzę z przyjaciółmi od prawie trzydziestu lat do dziś. A grupa Dr Blues & SOUL RE VISION powstała właśnie, między innymi, jako skutek mojej fascynacji brzmieniem, bogatszą harmonią utworów i cechami stylu zespołów B.B. Kinga oraz twórców soulowych.

Blues.pl: Czy nie ma sprzeczności w byciu liderem dwóch zespołów? Czy nie czujesz się rozdarty, podzielony?

Dr Blues: Czasami spotykam się ze stwierdzeniami, mówiąc w skrócie, że „trudno służyć dwóm panom”. Ale czy ja coś dzielę, rozrywam się? Jestem liderem dwóch zespołów, bo mam pomysł na dwie odmienne stylistyki. Nie chciałem modyfikować stylu i wizerunku Wielkiej Łodzi, a równocześnie chciałem zająć się wykonywaniem soulu, który także mnie fascynował od lat, to co miałem zrobić? Stworzyłem drugi zespół (śmiech)! Dla mniej świadomych, przypadkowych odbiorców różnica stylistyczna może jest niewielka, ale dla osłuchanych bluesfanów z pewnością wyrazista. Soul to gatunek bardzo bliski bluesowi, muzycznie zawiera wiele jego elementów. Ja nie jestem rozdarty, ja po prostu wykonuję muzykę, którą kocham. I w jednym i w drugim zespole.

Blues.pl: Fascynacje B.B. Kingiem nie tylko widać po instrumencie, ale też słychać na płycie. Muzyka Dr Blues & SOUL RE VISION zdaje się mieć mocno „B.B. Kingowe” brzmienie, zarówno jeśli chodzi o gitarę prowadzącą, jak i aranżacje muzyki, czy wykorzystanie sekcji dętej. Czy to zamierzony efekt?

Dr Blues: A czy może to być przypadkowe? Moje fascynacje jako słuchacza przenoszą się na stronę wykonawczą mojej muzyki. Choć nie nazwałbym też tego co robimy kopiowaniem Mistrza. Myślę, że to obrana przez nas stylistyka narzuca określone skojarzenia. Nie odkrywamy nowych lądów. W klasycznym soulu instrumenty dęte są wszechobecne i stanowią podstawę jego tradycyjnego brzmienia. Opracowując utwory nie mamy na celu uzyskania brzmienia zespołu B.B. Kinga, tylko obracamy się ciągle w tradycyjnej stylistyce soulowej i rhythm’n’bluesowej. Gdy gramy bez pełnej sekcji dętej, wtedy odległość brzmieniowa jest większa. Utwory grane przez B.B. Kinga mają charakterystyczną budowę, z jednej strony dość wzbogaconą jak na blues harmonię, a z drugiej bardzo bluesowy klimat, melodykę, tradycyjne aranżacje. Czasami zbliżamy się bardzo do tych wzorców. Ale w przygotowywanych obecnie utworach szukamy już większego zróżnicowania i korzystamy z innych przykładów brzmień ze złotego okresu soulu.

Blues.pl: O ile blues ma u nas grono wiernych mu wykonawców, o tyle klasyczny soul w Polsce nie istnieje. Skąd zainteresowanie muzyką Wilsona Picketta, Eddie’go Floyda, Bena E. Kinga czy Ray’a Charlesa?

Dr Blues: To dość dawne dzieje, acz późniejsze niż moje pierwotne zainteresowania klasycznym, czarnym bluesem. W latach 90-tych zacząłem stopniowo słuchać coraz więcej wykonawców z kręgu rhythm’n’bluesa, funku, soulu, a nawet współczesnego R’n’B. Słucham i cenię muzykę, która mnie porusza, w której echa i korzenie bluesowe są wyraźne. Muszę też przyznać, że nigdy nie fascynował mnie stylistycznie biały blues anglosaski czy rock. Soul posiada bogatszą harmonię, bardziej elastyczne formy utworów niż blues. To daje większe możliwości wykonawcze, zachowując równocześnie bluesowy klimat muzyki – to mnie w niej pociąga. Niezależnie od tego, utwory soulowe są powszechnie rozpoznawalne i lepiej kojarzone, choć niekoniecznie właśnie ze swoim soulowym rodowodem. Czasami bardziej znane są pewne wykonania disco czy pop, niż pierwowzory!

Gdy dwa lata temu wróciłem do czynnego, aktywnego życia muzycznego stwierdziłem, że warto spróbować pograć także taką muzykę, którą chciałem wykonywać już od dawna oprócz bluesa, równolegle z bluesem. Poznałem basistkę Asię Dudkowską, która już wcześniej poznała bluesowe klimaty i stwierdziliśmy, że byłoby interesujące stworzenie zespołu, który nie tylko będzie wykonywał tę arcyciekawą, choć praktycznie zapomnianą już muzykę, ale też będzie wyróżniał się ogólnym wizerunkiem i koncepcją muzyczną. Stylistycznie płyniemy być może trochę „pod prąd” – to prawda, ale to właśnie nas fascynuje. Znaleźliśmy z Asią wspólny język muzyczny, znakomicie się rozumiemy, uwielbiamy występować i bawić się na scenie razem z naszymi słuchaczami. Naszymi odbiorcami są fani bluesa, do nich przede wszystkim kierujemy naszą muzykę.

Blues.pl: Na płycie, poza stałym czteroosobowym składem, pojawiają się różni muzycy. Jak wygląda SOUL RE VISION na co dzień?

Dr Blues: Nie od dziś wiadomo, że zespół to przede wszystkim styl, pomysł, brzmienie, lider. Trzon naszej grupy tworzą cztery osoby: para na froncie, czyli Asia Dudkowska grająca na basie oraz ja – śpiewający, grający i prowadzący zespół oraz Janusz Musielak na gitarze i Tomek Boguś na perkusji. Bardzo zależy nam na jak najwyższym poziomie wykonawczym całości. Byłoby niemożliwe utrzymanie w dzisiejszych czasach zespołu w którym graliby dodatkowo znakomici muzycy na zasadach wyłączności z pełną dyspozycyjnością czasową, bo rynek muzyczny nie umożliwia obecnie takiego rozwiązania. Znają tę muzykę, uwielbiają ją tak jak my i nie ma żadnego problemu ze zmiennością składu. Dlatego współpracujemy z kilkoma fenomenalnymi muzykami, którzy grają z nami wymiennie w zależności od swojej dostępności. A dodatkowo jest to atrakcyjne dla naszych słuchaczy ponieważ praktycznie każdy koncert jest niepowtarzalny, gdyż gramy go w nieco innym składzie. To dodatkowo ubarwia muzykę Dr Blues & SOUL RE VISION i nasz wizerunek, bo zawsze jest pewną niespodzianką, którzy muzycy z nami wystąpią na konkretnej scenie.

Fot. www.soulrevision.pl

Źródło: Blues.pl

Led Zeppelin „Celebration Day”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Definicja rock’n’rolla? Dwa słowa – Led Zeppelin. 10 grudnia 2007 roku, po 27 latach przerwy, ta legendarna grupa pojawiła się na scenie w londyńskiej O2 Arena. Do Johna Paula Jonesa, Jimmy’ego Page’a i Roberta Planta dołączył Jason Bonham, syn zmarłego perkusisty Johna Bonhama. Razem wykonali szesnaście piosenek z dorobku zespołu, w tym niezapomniane „Whole Lotta Love”, „Kashmir” czy „Stairway To Heaven”. Po pięciu latach, dzięki wytwórni Atlantic i koncernowi Warner Music, tamten wyjątkowy koncert doczekał się wydania na płytach CD i DVD. Dużo dobrego znajdą tam miłośnicy rockowego odcienia bluesa.

Jeśli wierzyć księdze Rekordów Guinnessa z 2009 roku, londyński występ Led Zeppelin przeszedł do historii jako ten, którego chęć obejrzenia wyraziła w Internecie rekordowa liczba osób – ponad 20 milionów. Szczęściarzy, którzy znaleźli się w O2 Arena w Londynie była w porównaniu z tą gigantyczną liczbą garstka, bo zaledwie osiemnaście tysięcy. Ci, którym się udało, nie mieli powodu do narzekań, wręcz przeciwnie. Sam Robert Plant tak mówił o występie: „To było coś wyjątkowego i spektakularnego. Wspaniale się bawiłem”. Trudno się z tym nie zgodzić słuchając na przykład trwającej ponad 11 minut kompozycji „In My Time Of Dyin’” o gospelowych korzeniach, czy innego zanurzonego w bluesie i muzyce gospel jamu, „Nobody’s Fault but Mine”. Dodając do tego utrzymane w klimacie bluesowej ballady „Since I’ve Been Loving You” dostajemy szeroki przekrój repertuarowy,  w którym obok najbardziej hitowych, najczęściej granych i słuchanych utworów Led Zeppelin znalazło się miejsce dla tych, do których masowa publiczność wraca nieco rzadziej. Do takiego podszytego bluesem rock’n’rolla niższy niż przed laty głos Roberta Planta doskonale pasuje. Chemia, która między muzykami dzieje się na scenie, także nie przeszkadza.

Jak przystało na zapis najbardziej oczekiwanego wydarzenia w historii muzyki rockowej, przepięknie oprawione graficznie wydawnictwo, z kapitalną okładką z charakterystycznym zeppelinem szybującym nad Tamizą, przygotowano w kilku formatach tak, aby zadowolić jak największą liczbę fanów. Do wyboru jest między innymi wersja dźwiękowa na dwóch krążkach CD, wydanie na dwóch CD i pojedynczym DVD lub płycie Blu-ray, format Blu-ray Audio z podkręconymi parametrami dźwięku czy wersja na trzech stuosiemdziesięciogramowych płytach winylowych. Co kto lubi. Ważne, żeby każdego z tych wydań słuchać naprawdę głośno!

Przemek Draheim

Wydawca: Atlantic / Warner Music Poland
Posłuchaj: www.amazon.com

Kolejne winyle wytwórni Blind Pig

opublikowano w dziale Świat

Winylowa kolekcja wytwórni Blind Pig znowu się powiększy. 20 października, w ramach limitowanej serii „Vinyl Master Series”, ukażą się kolejne dwa albumy wydane na stuosiemdziesięciogramowych czarnych krążkach – „Take Me Back” Jamesa Cottona i „Gravel Road” Magic Slima. Nagrania na obu płytach pochodzą z przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych.

Źródło: www.blindpigrecords.com

Eryk Sardynka

opublikowano w dziale Polska

Eden Brent, Rod Piazza & The Mighty Flyers i Eric Sardinas (graf. Victor Czura) – to gwiazdy tegorocznej edycji festiwalu Rawa Blues. O ile jednak dwa pierwsze podmioty wykonawcze w październiku pojawią się w Polsce po raz pierwszy, o tyle trzeci zdążył już pokazać nam swoje koncertowe oblicze. O wrażeniach z „Sardinasa na żywo”, jego płytowych dokonaniach i fluidach płynących na linii artysta-słuchacz pisze poniżej Victor Czura – twórca festiwalu Satyrblues i autor audycji Blues Attack w Polskim Radiu Rzeszów:

Koncerty Erica Sardinasa można porównać jedynie do zjawiskowej urody Moniki Belucci. Wystarczy jedno jej spojrzenie i cały „Słoneczny Patrol” staje się atrakcyjny jak za przeproszeniem ogon węża.

Kiedy w 2000 r. w Sali Kongresowej po raz pierwszy zobaczyłem band Erica supportujący wówczas koncert gwiazdy wieczoru – a był nią Steve Vai – stało się jasne, że ten rodzaj ekspresjonizmu muzycznego na stałe poszerzy grono mojej uwielbianej gitarowej trójcy – SRV, Scott Henderson, Derek Trucks.

W niespełna 4 lata od daty pamiętnego warszawskiego koncertu, poszukując usilnie oficjalnego dystrybutora najnowszej płyty Erica, nadziałem się w Internecie na kilka chłodnych recenzji albumu „Black Pearls”, co prawdę mówiąc tylko sprowokowało u mnie większą chęć niezwłocznego zakupu krążka. Po uważnym przesłuchaniu płyty pomyślałem tak: niech Alkaida zwerbuje wszystkich tych nieszczęśników, którzy słyszą inaczej. Jednak akceptując sceptycyzm oponentów stwierdziłem bezstronnie, że „Black Pearls” istotnie nie nawiązuje witalnością do pierwszych dwóch albumów, które wręcz porażały swoją formą. Nie oznacza to, że nagrywając „Black Pearls” Eric postanowił nabić nas w przysłowiową butelkę, wysysając z naszego racjonalnego bluesowego portfela ostatnie zaskórniaki. To, że „Black Pearls” jest bardziej albumem rockowym niż bluesowym świadczy tylko o potrzebie zmierzenia się z materią post Hendrixowską, o czym zaświadczyć może m.in. umieszczone na okładce nazwisko producenta płyty Eddie’go Kramera, a wiadomo kim jest Kramer w branży!

Maestro Eric Sardinas (38 lat) jest artystą skupiającym w sobie wszystkie atuty nowoczesnego bluesmana, a co ważne tworzącym z uwielbieniem i respektem dla bluesowej tradycji (look at tatoo), więc stawianie mu zarzutu o zdradę błękitu uznałem za dziennikarskie nadużycie. Świętym obowiązkiem każdego artysty jest docieranie do nie odkrytych rejestrów percepcji po to chociażby, by na stare lata nie straszyć ze sceny sandałkami i krótkimi porciętami à la Clapton. Dziś żadna Layla na to nie poleci.

Jako wzorzec wolnego ducha i twórczego umysłu Eric jest artystą kompletnym, czemu zawsze daje wyraz na trzech interesujących bluesfana płaszczyznach: muzycznej, scenicznej i za kulisowej. Nie tylko bajecznie posługuje się techniką slide, grając niemalże wszystkie partie na zelektryfikowanej gitarze Dobro, ale też dysponuje charakterystycznym, łatwo rozpoznawalnym brzmieniem, a jego nieustępliwie i wściekle kąsająca gitara tworzy tak sugestywny obraz, że jakakolwiek konkurencja wypada przy nim tyleż okazale, co nadwiślańska dżdżownica przy grzechotniku diamentowym. Do swojej błyskotliwej techniki dokłada demoniczną ekspresję, wężowe ruchy (nie kocie – jest biały!) czym jest w stanie pobudzić nawet mumie egipskie do rytualnego odtańczenia pogo. Prawdą jest, że gra piekielnie głośno i extremalnie traktuje struny, ale prawdą też jest, że nie ucieka od ciszy, flażoletów i innych subtelności. Wielu scenicznych gagów Erica nie ma sensu streszczać, bo trzeba ten żywioł koniecznie zobaczyć, dotknąć, ugryźć, pomacać wykorzystując do tego celu koniecznie tegoroczną edycję festiwalu Rawa Blues. Bez tego doświadczenia dalsze dywagacje są bezprzedmiotowe. Jestem przekonany, że wyrwie katowicki Spodek razem z korzeniami!

Reasumując mogę tylko podpisać się pod zdaniem łebskiego dziennikarza z Music Connection Magazine, który tak oto określił moc sprawczą Erica: „If Satan had a blues band, this would be it”. Oto i cała i jedyna prawda o Eryku Sardynce.

Victor Czura

P.S. Poniżej – w ramach streszczenia tego, co powyżej – odrobina kryptoreklamy z Sardynką w roli głównej. Niech żyje Youtube i na zdrowie!

The Moongang „Taxi”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Pod dom podjechało właśnie żółte auto z numerami bocznymi „1313”, a w nim sześć muzycznych osobowości, które zapraszają słuchacza do środka, by razem z nimi odbył podróż po ich pasjach i muzyce, właśnie taką muzyczną taksówką. Takie serialowe skojarzenia mogą przyjść do głowy po włączeniu krążka zespołu The Moongang. Muzycy prezentują na płycie autorski materiał stanowiący przegląd tego, co ich porusza i fascynuje. A że mamy do czynienia z osobowościami o różnym podłożu muzycznym, to i ich inspiracje są bardzo różnorodne. Znajdziemy tu coś z bluesa, sporo soulu, trochę rocka, nieco jazzu, mnóstwo funky i elementy innych stylów. Znajdzie się nawet coś dla miłośników scratchowania. Wydawać by się mogło, że taka wielość gatunków i form, z których Moongang czerpie, może sprawić, że całość stanie się eklektyczna i ukaże pewne niezdecydowanie muzyków. Tak jednak nie jest! Zespołowi udało się połączyć to wszystko w jedną harmonijną i spójną całość, jednocześnie częstującą słuchacza wieloma muzycznymi smakami. A wszystkie wyborne. Płyta jest nowoczesna w brzmieniu oraz aranżacjach i mimo, że czerpie z dobrze znanych źródeł, wydaje mi się inna od wszystkiego, co do tej pory słyszałem. Nowatorstwo i muzyczna odwaga opłaciły się. Żeby jednak takie przedsięwzięcie się udało, potrzebni są muzycy, którzy udźwigną tak różnorodny materiał. Sekcja rytmiczna niesie każdy kawałek, bas wbija w fotel, a perkusje trzyma równy puls. Panowie Góra i Kozłowski wykonali naprawdę kawałek dobrej roboty, nadając utworom groove, dzięki któremu aż chce się bujać. Często dołącza do nich Marcin Wądołowski, który sprawdza się równie dobrze jako akompaniator, jak i gitarzysta prowadzący, mogący mocnym riffem czy ciekawą solówką dodać smaku każdej kompozycji. Dla brzmienia The Moongang nieodzowne są także klawisze Huberta Świątka, które nadają klimatu tworząc dźwiękowe tła i wstawki do muzyki z krążka. Bardzo dobrze brzmi też wokal Joanny Knitter, szczególnie w jedynej na płycie kompozycji śpiewanej w języki polskim – „Ty”. Jej umiejętności słychać też w częstych partiach unisono z instrumentami! Głos brzmi wtedy bardzo zaskakująco. Potrzeba niezłych umiejętności, żeby zrobić to czysto, ale tutaj się udało, a ściana dźwięku wręcz atakuje słuchacza! Bawią się tak też sami instrumentaliści. Moim faworytem jest jednak Romek Badeński ze swoją harmonijką. To, co wyprawia na tej płycie wymaga prawdziwej wirtuozerii. Szybkie frazy, płynące pasaże, a to wszystko z częstym wykorzystaniem bardzo trudnej i zaawansowanej techniki overbending. Romek opanował te dźwięki tak dobrze, że czasem ciężko usłyszeć, kiedy wykorzystuje te kosmiczne techniki. W jego zagrywkach słychać sporo bluesa i czerpanych z niego klasycznych zagrywek, ale nawet więcej jest tych nowoczesnych, jazzujących i funky’ujących. Podobać też może się brzmienie jego harmonijki, tak różne od tego, które zostało ustalone w drodze rozwoju bluesowej tradycji. Harmonijkarz nie boi się używać elektronicznych efektów, aby dźwięk jego harmonijki stał się jakby nie z tego świata. Podejście to odważne, a efekty nowoczesne i przyjemne w odbiorze. Wszyscy muzycy zadbali o właściwą barwę dźwięku swoich instrumentów, całość brzmi w sposób uporządkowany, a do tego mamy kilka dodatkowych smaczków, jak choćby przez moment przesterowany wokal Joasi, czy odgłosy ruchu ulicznego. Nie ma chyba sensu pisać dalej, skoro najlepiej byłoby posłuchać. Dźwięki oddadzą więcej niż słowa, szczególnie, gdy mamy do czynienia z czymś tak odmiennym od tego, co dotąd słyszeliśmy. Jednym słowem – warto!

Maciej Draheim

Wydawca: Allegro Records
Posłuchaj: www.themoongang.pl

34. Rawa Blues – retransmisja w TVP2, relacja na Blues.pl

opublikowano w dziale Polska

Na zewnątrz coraz chłodniej, warto więc na rozgrzewkę przypomnieć sobie gorące emocje, które towarzyszyły 34. edycji Rawa Blues Festival. 15 listopada o godz. 23:45 na antenie programu TVP2 wyemitowany zostanie koncert Irka Dudka z towarzyszeniem NOSPR pod batutą Krzesimira Dębskiego. Retransmisja w sobotę, zaś już dziś zachęcamy do przeczytania obszernej relacji z festiwalu:

Dzień 1: Siedziba Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia,
10 X 2014

Otwarcie nowej siedziby NOSPR trwa kilka tygodni, widzimy w Katowicach plakaty anonsujące Festiwal Otwarcia tego szczególnego miejsca. Nietypowe pod względem architektonicznym, ale co ważniejsze akustycznym. Architekt Tomasz Konior doskonaląc parametry osiągnął wskaźniki niespotykane dotąd w tym mieście. Każdy z mieszkańców Katowic, kto chodził na koncerty symfoniczne, pamięta dobrze warunki na ulicy Plebiscytowej, potem wyższy standard Sali koncertowej w Centrum Kultury na Placu Sejmu Śląskiego. Teraz nowa siedziba NOSPR-u, na terenach poprzemysłowych, dawnej kopalni osiągnęła status jednej z najlepszych sal koncertowych w Europie. Tym większe podziękowania należą się Irkowi Dudkowi za zorganizowanie tego szczególnego koncertu, o którym informował w finale Rawy Blues Festival w roku 2013.

Zapowiedź czegoś nowego, nieznanego, zachwyt nad aktualnymi możliwościami uczestnictwa w kulturze na tak wysokim poziomie estetyki sprawiły, że wieczór zapowiadał się wyjątkowo. Moje pokolenie pamięta sławny „Akant” z ulicy Teatralnej, klub „Puls” z Placu Wolności, miejsca ciasne, zadymione, odbywały się tam jamy śląskiego środowiska muzycznego, które niewątpliwie zostaną w naszych wspomnieniach z młodości. I oto mamy wyjątkową salę koncertową, w której piękna muzyka niezależnie od stylistyki zawsze znajdzie swoje miejsce. Blues akustyczny, pop symfoniczny. Rozmach, przestrzeń, wielki świat…

11 października 2014 roku na scenie pojawiły się trzy (a jak się miało okazać cztery) wybitne postaci dla światowej muzyki: Eric Bibb, Irek Dudek i Krzesimir Dębski. Krzesimir Dębski – dla mnie skojarzenie natychmiastowe „Cantabile in h moll”. Nagranie wszechczasów.

Co można napisać po tym koncercie? Są artyści, którzy wywołują w nas szczególne wspomnienia. Dla wielu osób może to być mocne granie, na granicy zatracenia. Dla mnie te szczególne wspomnienia towarzyszą twórczości Erica Bibba. Nic dziwnego skoro Eric Bibb w rodzinie miał takich muzyków jak John Lewis. Wuj Erica Bibba John Lewis początkowo występował w zespołach Charlie Parkera i Milesa Davisa, aby później zostać pianistą Modern Jazz Quartet. Legenda. Takich rodzinnych powiązań można mu jedynie zazdrościć. Ojciec Erica, Leon Bibb – muzyk, wokalista i aktor z brodwayowskim stażem. Ojcem chrzestnym z kolei był Paul Robeson. Jak nie wielbić faceta, który tak rozumie kobietę? Cenię go przede wszystkim za teksty, jak w „Shine on”:

Well I know what you’ve been trough
I see
But it’s time to leave it behind and let it be
Yeah
Hard-earned wisdom is something you can’t buy
It’s the wings of experience that make you fly
Don’t look back
Don’t look back
Don’t turn around
You’re on the right track
(…)
Don’t stop now
Shine on
You got to shine on

Eric Bibb wystąpił w towarzystwie Knuta Reiersruda. I proszę jaki świat jest mały! To Knut Reiersrud towarzyszył naszemu ulubionemu wokaliście, jakim jest Jarle Bernhoft na Festiwalu w Suwałkach w 2009 roku.

Bardzo kameralna, nastrojowa pierwsza część koncertu, idealna na piątkowy wieczór, przed kolejnym występem, jakim był pokaz siły orkiestry oraz wirtuozerii instrumentalno–wokalno–choreograficznej Panów Ireneusza Dudka oraz Krzesimira Dębskiego, dyrygującego tego wieczoru Narodową Orkiestrą Symfoniczną Polskiego Radia. Dyrektorowi Festiwalu Rawa Blues – Ireneuszowi Dudkowi towarzyszył także jego stały zespół. Usłyszeliśmy nowe aranżacje starych przebojów Irka Dudka oraz takie evergreeny jak „Everything must change”, czy „House of the Rasing Sun” – ten ostatni przyjęty przez niektórych widzów nie do końca ciepło. Brawurowe wykonanie utworu pod brzydkim tytułem „From Alojz to Alex” sprawiło pojawienie się tego numeru raz jeszcze na bis. Usłyszeliśmy między innymi wyśmienity „Something Must Have Changed”, „Everyday I have the blues”, „Tell me pretty baby”, „Tak dobrze mi tu”, „Ziuta”, „Zastanów się co robisz”, „A u sza la la la”. Dla Uniwersyteckiej telewizji Irek Dudek coś mówił o tremie, „że jest”, ale mija po minucie. I tak było. Koncertowi przysłuchiwały się siedzący obok nas w sektorze dla mediów i artystów gwiazdy sobotniej Rawy Blues. Wieczór uznałam za niezapomniany.

Dzień 2: Spodek, 11 X 2014

Na Małej Scenie, od godz. 11:00 wystąpili: Juicy Band, Cotton Wing, JawRaw, The Plants, Instant Blues, Fingerstyle Bob & The Blues Society oraz Jerry’s Fingers. Koncerty prowadził Marek Jakubowski. Na Scenie Głównej wystąpili z kolei: SKL Blues – Laureat Internautów, Laureat Publiczności spośród wykonawców Małej Sceny, czyli zespół Cotton Wing, charyzmatyczny, ujmujący Paweł Szymański, Sebastian Riedel & Cree oraz Grzegorz Kapołka Trio.

Koncert Finałowy

Tego wieczoru każdy mógł znaleźć coś dla siebie, artyści reprezentowali różne style muzyczne. Wszystkie na najwyższym poziomie. Koncert prowadził Redaktor Jan Chojnacki, klasa sama w sobie. Ze względów zdrowotnych na festiwal nie przyjechała Cassie Taylor.

Jako pierwsza z zagranicznych gwiazd wystąpiła amerykańska formacja The Fox Street All Stars. James Dumm – gitarzysta zespołu mówił w festiwalowym wywiadzie tak: „Scena muzyczna w stanie Colorado jest tak eklektyczna, jak tylko to możliwe. Fani muzyki w Denver są bardzo otwartymi ludźmi, mają życzliwe podejście do wszystkich gatunków: od bluegrass po punk i muzykę elektroniczną”. Na styl zespołu wpływał więc zarówno teksański blues, southern rock, jazz, nowoorleański funk, country, r&b. Panowie przyznają się do inspiracji takimi zespołami jak: The Allman Brothers Band, The Band, The Black Crowes, Galactic, The Meters, Led Zeppelin, The Rolling Stones. Dało to w istocie mieszankę wybuchowego brzmienia, zaskakującego dla widzów, pewnie nie znających jeszcze zbyt dobrze tego zespołu.

Shawn Holt, syn Magic Slima wraz z zespołem The Teardrops dali publiczności solidną dawkę chicagowskiego bluesa. Lil’Slim jak nazwał go ojciec, godnie go zastąpił w zespole The Teardrops już podczas choroby Magic Slima. Shawn Holt zajął miejsce ojca po jego śmierci w 2013 roku. Gra z podobną, ciężką motoryką w utworach dynamicznych i melodyjnością w przypadku slow bluesa. W zespole The Teardrops występują także Levi Williams na gitarze, Chris Biedron na basie oraz Brian B.J. Jones na perkusji. Koncert był bardzo udany, pozwolił wtopić się w bluesowe brzmienia, nacieszyć się nimi, dać się ponieść rytmowi.

Kolejna gwiazda wieczoru The Blind Boys of Alabama to grupa wokalna o ponadczasowej i światowej marce, zdobywcy Grammy, legenda muzyki gospel – członkowie tego zespołu nagrywali dla wielu wytwórni płytowych. Dla mnie niezwykle ważna jest ich współpraca z Peterem Gabrielem, słynne „Sky Blue”, z albumu „Up”. Osobiście nie przepadam za męskim falsetem, tak eksponowanym chociażby w „I’ll Find A Way”, zdecydowanie preferuję naturalne męskie rejestry. Przyjmuję jednak z pokorą do wiadomości fakt, iż śpiew ten wyraża tak skrajne emocje, jest przejawem duchowych uniesień artysty. Trudno było opanować łzy przy „Amazing Grace”, jakaż dawka emocji udzielała się publiczności z każdym następnym utworem. Zaproszony do udziału Robert Randolph towarzyszył zespołowi w dwóch utworach. Żadne nagrania nie mogą się równać z odbiorem na żywo, tak blisko tych wielkich artystów. Otrzymaliśmy ogromną porcję energii, przy tak czystej harmonii głosów. Wśród publiczności widoczny był podziw dla kondycji wokalistów, od tak wielu lat występujących na scenach świata. Jimmy Carter przeszedł przez tłum licznie zgromadzony wówczas pod sceną, atmosfera koncertu wciąż rosła. Piękny, niezwykły, wzruszający koncert gorąco oklaskiwany przez publiczność, także przez młode pokolenie.

Ostatnią zagraniczną gwiazdą wieczoru był Robert Randolph & The Family Band. Oj Panowie i Panie! Kto był i słyszał zrozumie. Robert – uroda, talent, dynamit. Zaprosił na scenę polskie dziewczyny, wybiegły ochoczo, wyginając się w kilku niekrótkich wszak utworach z ogromnym wdziękiem. Pewnie zapamiętają to na długo. Samo brzmienie steel guitar, przy takiej długości występu okazało się jednak męczące dla uszu nawet niektórych śląskich bluesmanów. Rodzinny band Randolphów to zgrana formacja, a jej lider to wirtuoz gitary i improwizacji, znakomity artysta.

Na zakończenie Rawy Blues, w 20. rocznicę śmierci Ryszarda Riedla, śląscy muzycy przygotowali Koncert dla Ryśka. Wystąpili Leszek Winder, Ireneusz Dudek, Sebastian Riedel, Andrzej Rusek, Krzysztof Głuch z synem, Maciek Lipina, Aleksandra Łapka, Maciej Radziejewski, Michał Giercuszkiewicz, Mirosław Rzepa, Jacek Gazda, Grzegorz Kapołka, Paweł Ambroziak, Mariusz Korczyński. Maciek Lipina, jest ostatnio mocno związany z repertuarem Riedla – odtwarza jego postać w spektaklu „Skazany na bluesa” w Śląskim Teatrze im. S. Wyspiańskiego w Katowicach. Maciek zyskał nowe grono wielbicieli jego talentu aktorskiego. W tym koncercie świetnie wykonał utwory „Słodka” i „Człowieku, co się z tobą dzieje?”. Mariusz Korczyński zaśpiewał przejmująco „Modlitwę”. Kultowym numerom nie należy zmieniać melodii, jak to chciała uczynić jedyna tego wieczoru wokalistka. Finał po takiej dawce energii trochę nas wyciszył, uspokoił, wzruszył. Publiczność opuszczała już Spodek, ale wróci, spotkamy się przecież w październiku 2015 roku. Na kolejnej solidnej dawce czystego bluesa, ale też blues–rockowego i funkowego grania.

Grażyna Szafraniec
fot. Lukasz Rak – www.eobraz.pl,www.rawablues.com

Źródło: Blues.pl

Płyty na jesień

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Wieczory stają się coraz dłuższe, stąd coraz więcej czasu na słuchanie ulubionej muzyki – przynajmniej w teorii. Dla tych, którzy upodobali sobie soulową stronę współczesnego bluesa dobrą propozycją jest gitarzysta Zac Harmon. Gentleman będący żywym dowodem na siłę oddziaływania dziejącego się w Memphis International Blues Challenge, czyli największego na świecie konkursu dla bluesowych zespołów. Zac Harmon zwyciężył w tym konkursie w 2004 roku i wtedy tak naprawdę rozpoczęła się jego kariera. Dziś uważa się go za jednego z ciekawszych współczesnych elektrycznych bluesmanów z katalogiem płyt liczącym kilka solidnych pozycji. Ta ostatnia, „Music Is The Medicine”, jest na tyle lekka i zróżnicowana stylistycznie – z elementami r’n’b, gospel czy rzewnej ballady – że może przypaść do gustu szerszej publiczności.

Interesującą pozycją jest „Come On Home” wokalistki i pianistki Teresy James przynoszący porcję teksańskiego bluesa najwyższej próby. Nic dziwnego, że w pięknych słowach wypowiada się o niej sama Bonnie Raitt. James pochodzi z Teksasu, działa w Los Angeles i jest jedną z tych artystek, których płyty można wybierać w ciemno – każda prezentuje znakomity poziom. Miły dla ucha głos i zapadające w pamięć kompozycje wyróżniają je pozytywnie na tle konkurencji.

To ostatnie już chyba na dobre zapewnił sobie Ian Siegal – Brytyjczyk, który w 2005 roku zadebiutował longplay’em „Meat & Potatoes”, zadziwiając krytyków porównujących jego głos do Howlin’ Wolfa. Na nowym krążku „Candy Store Kid” ten wolfowy zaśpiew miejscami słychać, ale od kilku dobrych lat Siegal pewnie kroczy własną muzyczną ścieżką udowadniając, że oryginalność przekazu to dla niego priorytet. Polska publiczność przekonała się o tym na własne uszy 12 listopada, kiedy Siegal wystąpił w warszawskim klubie Hybrydy świętując pięćdziesiątą edycję Warsaw Blues Night. Podobnie jak na płycie towarzyszyła mu grupa The Mississippi Mudbloods, czyli formacja, której podstawę stanowią bracia Luther i Cody Dickinson z North Mississippi Allstars.

Nowy album wydała właśnie inna, znana polskiej bluesowej publiczności postać – jedna z członkiń powstałej pod szyldem niemieckiej Ruf Records formacji Girls With Guitars, wokalistka Cassie Taylor, czyli córka słynnego Otisa Taylora, który – i tu zbieg okoliczności – także grał na Warsaw Blues Night. Muzyka Cassie jest całkowicie inna od tego, do czego przyzwyczaił słuchaczy tata – radosna, pogodna, a miejscami całkiem przebojowa. Dokładnie tak jak młoda dama ze zdjęcia na okładce albumu „Blue”. Czy w pojedynkę Taylor zdobędzie popularność i uznanie, jakimi cieszy się jej ojciec? Dajmy jej trochę czasu, a zobaczymy.

Zdecydowanie dłuższy staż w branży, liczący mniej więcej pół wieku, ma urodzony w 1955 roku, a występujący publicznie odkąd skończył osiem lat, gitarzysta Chester Chandler vel Memphis Gold znany z jednej z okładek prestiżowego Living Blues Magazine. Na nowej płycie, „Pickin In High Cotton”, pokazuje pięknie, że o bluesie wie to i owo. Instrumentalny „Back Po’ch Tennessee” czy „Ice Cream Man”, w którym genialnie imituje styl Johna Lee Hookera brzmią tak, że nie powstydziliby się ich bardziej znani twórcy. Na jesienne wieczory w sam raz.

Przemek Draheim

Wydawca: Zac Harmon, Jesi-Lu Records, Nugene Records, Hypertension, Stackhouse Recording Company
Posłuchaj: Odsyłacze w tekście

35. urodziny Rawa Blues Festival

opublikowano w dziale Polska

Tegoroczna edycja Rawa Blues Festival zbliża się wielkimi krokami. Elvin Bishop, Bettye LaVette, Jarekus Singleton oraz Selwyn Birchwood to amerykańskie gwiazdy, które 3 października zobaczymy i usłyszymy na scenie katowickiego Spodka. Podczas festiwalu wystąpi również plejada polskich artystów bluesowych. Poniżej, w pigułce, program festiwalu.

Krótko o historii

Rawa Blues – największy na świecie bluesowy festiwal organizowany w zamkniętym pomieszczeniu – obchodzi w tym roku 35 urodziny. Przez lata na scenie Spodka wystąpiła plejada bluesowych sław z USA i Wielkiej Brytanii: Junior Wells, Koko Taylor, Chicken Shack, Savoy Brown, Keb’ Mo’, Robert Cray, Blind Boys of Alabama czy Robert Randolph.

Kto zagra?

Dwójka weteranów oraz dwa wielkie talenty – tak w skrócie prezentują się tegoroczne amerykańskie gwiazdy. Bez wątpienia największą z nich jest Elvin Bishop – znakomity gitarzysta, przed laty muzyk kultowej grupy Paul Butterfield Blues Band. W 2015 roku Bishop został wprowadzony do elitarnego „Rock’n’Roll Hall of Fame”, otrzymał również trzy statuetki Blues Music Awards podczas gali w Memphis (w tym za utwór i płytę roku).

Polskie zespoły

W Spodku pojawi się również silna reprezentacja polskich artystów z obchodzącym jubileusz 50 – lecia gry na harmonijce ustnej Irkiem Dudkiem na czele. Zagrają również: Sławek Wierzcholski & Nocna Zmiana Bluesa, Boogie Boys, Wielka Łódź, Roman Puchowski, Blues Junkers oraz Wes Gałczyński & Power Train. Jedno wolne miejsce na Dużej Scenie czeka jeszcze na laureata Małej Sceny.

Gwiazdy 35. Rawa Blues Festival, w tym Elvin Bishop

Fani bluesa na całym świecie poznali go w latach sześćdziesiątych, kiedy to został gitarzystą Paul Butterfield Blues Band – zespołu, który w latach sześćdziesiątych ubiegłego stulecia zrewolucjonizował amerykańską scenę muzyczną. Już jako solista nagrał singla, który wskoczył do pierwszej trójki listy przebojów Billboardu i do dziś chętnie wykorzystywany jest przez branżę filmową. Pracował z wieloma bluesowymi legendami, między innymi z Johnem Lee Hookerem i B.B. Kingiem. Od niedawna może poszczycić się członkostwem w elitarnym Rock and Roll Hall of Fame. Potrójny laureat tegorocznych „bluesowych Oscarów”, czyli „Blues Music Awards”.

Bettye LaVette

Ta znakomita wokalistka jest w muzycznym biznesie od ponad 50 lat. Nie pisze własnych piosenek, ale – podobnie jak Tina Turner, czy Joe Cocker – wspaniale interpretuje utwory z różnych muzycznych gatunków. O pozycji Betty LaVette w USA świadczy fakt, że w 2009 roku została zaproszona do udziału w specjalnym koncercie z okazji inauguracji prezydentury Baracka Obamy. Zaśpiewała wówczas utwór „A Change Is Gonna Come” z repertuaru Sama Cooke’a w duecie z Jonem Bon Jovi. Wokalistka przyjedzie na Rawę Blues z najnowszym, bardzo udanym albumem „Worthy”. Znalazły się na nim między innymi kompozycje znane z repertuaru Rolling Stonesów, Beatlesów (przepiękna, mocno zmieniona wersja „Wait| z albumu „Rubber Soul”) i Boba Dylana.

Jarekus Singleton

Gitarzysta i wokalista – jeden z największych talentów współczesnego amerykańskiego bluesa, kolejny z podopiecznych słynnej bluesowej wytwórni Alligator Records. Jego najnowsza płyta „Refuse To Lose” zbiera świetne recenzje, przyniosła mu także trzy nominacje do prestiżowych Blues Music Awards, a znawcy wieszczą, że będzie kolejnym wielkim nazwiskiem w tym gatunku muzycznym.

Selwyn Birchwood

„Muzyk dużego formatu” – napisano o nim w cenionym magazynie „Rolling Stone”. I nie jest to odosobniona opinia. Pochodzący z Florydy gitarzysta i wokalista, to kolejny „młody wilk” amerykańskiej sceny bluesowej. Jego muzyczna kariera nabrała rozpędu w 2013 roku, kiedy wygrał międzynarodowy konkurs International Blues Challenge. Birchwood jest laureatem tegorocznej Blues Music Award dla najlepszego debiutanta.

Irek Dudek

Bluesman i dyrektor największego na świecie bluesowego festiwalu, organizowanego w zamkniętym pomieszczeniu. W tym roku Rawa Blues świętuje 35 urodziny, natomiast jego „spiritus movens” celebruje okrągłą rocznicę – 50 lat gry na harmonijce ustnej. Co roku, Irek Dudek stara się zaskoczyć publiczność Rawy swoją artystyczną propozycją. Po spektakularnym ubiegłorocznym koncercie z orkiestrą symfoniczną NOSPR-u, również w tym roku towarzyszyć mu będzie na scenie liczne grono muzyków. Artysta wystąpi bowiem z big bandem, z którym przypomni przede wszystkim materiał z płyty „No.1”.

Źródło: www.rawablues.com

Polski koncert Los Lonely Boys odwołany

opublikowano w dziale Polska

Przez kilkanaście ostatnich dni w przewijanym pasku Blues.pl mogliście oglądać plakat jedynego w Polsce koncertu Los Lonely Boys. Niestety, organizator występu grupy w Warszawie, znana ze znakomitych koncertów Agencja Tangerine, przekazała nam dziś przykrą wiadomość.

Lekarze z Kliniki Głosu w Kolorado zalecili Jojo Garza, basiście zespołu Los Lonely Boys, aby zaprzestał używania głosu, ponieważ stwierdzono u niego zmiany na strunach głosowych. Zespół jest zmuszony do odwołania koncertów do 13 maja, w tym koncertów w USA, Kanadzie i Europie. Ponadto, wydanie nowej płyty zdobywców nagrody Grammy, która miała ukazać się jesienią tego roku nakładem wytwórni Lonely Tone/Playing in Traffic Records, przesunięto na późniejszy termin.

Jak mówi sam Jojo Garza: „Moi laryngolodzy powiedzieli mi, że jeśli nadal chcę śpiewać, muszę natychmiast poddać się terapii. Dzielenie się muzyką z moimi fanami jest dla mnie najważniejsze, więc nie mogę zignorować tego problemu. Ja i moi bracia obiecujemy, że dołożymy wszelkich starań, aby zrekompensować te koncerty”.

Źródło: www.loslonelyboys.com

Sprawdź kto wygrał zaproszenie na Warsaw Blues Night!

opublikowano w dziale Polska

Druga z trzech dotychczas wydanych przez amerykańską wytwórnię Severn Records płyt Tada Robinsona nosi tytuł „A New Point Of View” – taka była poprawna odpowiedź w przygotowanym przez Blues.pl i organizatorów Warsaw Blues Night konkursie, w ramach którego mogliście wygrać dwa podwójne zaproszenia na koncert zespołu Robinsona z udziałem znakomitego gitarzysty Alexa Schultza, który odbędzie się 17 października w klubie Hybrydy w Warszawie w ramach czterdziestej siódmej edycji Warsaw Blues Night.

Wśród tych z Was, którzy na adres Redakcji przysłali właściwą odpowiedź, wylosowaliśmy dwójkę szczęśliwców. Są nimi Maria z Warszawy i Krystyna z Pabianic, gratulujemy!

Szczegóły dotyczące koncertu i zakupu biletów znajdziecie na stronie Warsaw Blues Night.

Źródło: Blues.pl i Warsaw Blues Night

Premierowa płyta Gienek Loska Band

opublikowano w dziale Polska

21 listopada trafiła do sklepów wydana przez Sony Music premierowa płyta Gienek Loska Band (fot. Michał Korta). Album zwycięzcy telewizyjnego programu „X Factor” wyprodukował Maciej Muraszko – znany fanom jazzu, muzyki teatralnej i filmowej, na co dzień szef zespołu Psychodancing, grającego z Maciejem Maleńczukiem, który na płycie pojawia się w roli gościa specjalnego w utworze Williego Dixona „Can’t judge book”. „Hazardzista”, bo taki jest tytuł longplay’a, którego jednym z patronów medialnych jest Blues.pl, to jak mówi wydawca z jednej strony lekcja klasycznego rock’n’rolla, wywiedzionego od Allman Brothers i Led Zeppelin, a z drugiej wierność własnym korzeniom – słyszalna w postacie motywów ludowych i wschodniego zaśpiewu Loski.

O stosunku Gienka Loski do nowej płyty, do muzyki w ogóle i o tym, czy rock’n’rollowcem można być na pół etatu możecie przeczytać poniżej, w rozmowie z Gienkiem Loską i Andrzejem „Makarem” Makarewiczem z Gienek Loska Band.

Jak połknąłeś rockowego bakcyla?

Gienek: Moją pierwszą muzyczną fascynacją był zespół Scorpions, taka z pozoru tandetna kapelka. Mniej więcej w tym samym czasie przyszła pierwsza miłość, więc musiałem chwycić za gitarę. A potem okazało się, że jestem nietuzinkowy, bo ludzie chcą mi za granie płacić.

Rozumiem, że to miało miejsce jeszcze w Grodnie?

Gienek: Nie. Ja nie jestem z Grodna, ale z Białoozierska w okręgu brzeskim. Do Grodna pojechałem się uczyć. Dostałem się do klasy gitary w szkole, która kształciła pracowników kultury. Nie ważne, czy gitara, czy nie gitara – po czymś takim zawiozą cię na wieś, dadzą ci jakiś fundusz na zorganizowanie domu kultury czy kółka i masz zasuwać.

Nie zostałeś nigdy kierownikiem domu kultury, bo poznałeś Makara. Uczył się w tej samej szkole?

Gienek: Tak. Poznaliśmy się i założyliśmy Seven B. Byłem wtedy zupełnie ciemny, umiałem tylko wrzeszczeć. Przechodziłem też fascynacje różnymi wokalistami – Plantem, Gillanem, na początku Janis Joplin. O dziwo, tych wszystkich czarnych skal nauczyłem się właśnie od niej. Obracaliśmy się w Grodnie w towarzystwie ludzi, którzy myśleli podobnie do nas, sami coś tworzyli, więc cały czas rodziły się jakieś pomysły i po pół roku wspólnego grania nagraliśmy płytę. Bardzo bezpośrednią, bezobciachową. Zamierzamy nawet wydać jej reedycję, bo to nieprzeciętna rzecz.

Skoro tak dobrze wam szło – debiut płytowy, fajne towarzystwo – dlaczego zdecydowaliście się wyjechać?

Gienek: Nie zdecydowaliśmy, to był przypadek. Zostaliśmy zaproszeni na festiwal Basowiszcza do Gródka i parę innych koncertów w Polsce. No i zostaliśmy.

Dlaczego?

Gienek: Pojęcia nie mam. Byliśmy żądni nowych wrażeń, rockandrolla, wszystkiego po trochu…

Jak trafiliście do Krakowa?

Gienek: Kumpel nas zaprosił. Przyjeżdżajcie, powiedział, będziecie waletować u mnie w akademiku – no to przyjechaliśmy. Zostaliśmy w Krakowie, bo tam mogliśmy grać na ulicy.

I nigdy nie myśleliście o powrocie?

Makar: Ja to jestem taki, że jak już podejmę jakąś decyzję, to na sto procent, nie ma planu B. Oczywiście, były chwile zwątpienia, czasami klepaliśmy biedę i zastanawiałem się: Po cholerę mi to wszystko? Przecież jesteśmy na tyle inteligentni, że moglibyśmy być stomatologami, albo… Jakie zawody znasz?

Gienek: Ja mógłbym zrobić licencję spawacza.

Makar: O, właśnie, Gienek zrobiłby licencję spawacza, ja mógłbym być stomatologiem i na pewno wychodzilibyśmy na tym finansowo lepiej. Ale był band i nie braliśmy jeńców. Nie można być rockandrollowcem na pół etatu. A my wyrabialiśmy normę z nadgodzinami. (śmiech)

Czego uczy granie na ulicy?

Makar: Przede wszystkim pokory. Powie ci też prawdę o tobie – jeżeli jesteś dobry, to zarobisz, ale jeśli jesteś do bani, nikt ci nie będzie płacił. Ulica to najlepsza weryfikacja, bo nikt nie zmusza ludzi, żeby stali i słuchali. Albo im się podoba, albo nie. Nie ma stanu pośredniego.

A kiedy się podoba to sporo można zarobić? W sumie wygląda to na szybkie i łatwe rozwiązanie – bez dzielenia się z menedżerem, wytwórnią, organizatorem koncertu…

Makar: Może i tak, ale nam nigdy nie chodziło wyłącznie o kasę. Nawet teraz, kiedy nie musimy grać na ulicy, planujemy serię takich koncertów.

Gienek: To jest fajne sitko. Coś masz – zarobisz. Nie masz – nie zarobisz. A żeby nie być rozpoznanym, mogę się przebrać za mima, albo za Myszkę Miki. I wypełnić płuca helem.

Makar: Często nasze granie na ulicy to były regularne koncerty, gdzie tłum zbierał się i tańczył, domagał się bisów. Czym to się rożni od klubowego grania?

Może tym, że w klubie nie ryzykujecie, że ktoś chluśnie na was z okna wodą.

Gienek: Tylko raz zdarzyło nam się coś takiego, w Warszawie. I nie było wtedy dyngusa…

Makar: Stanęliśmy pod nieodpowiednim oknem.

Co takiego wydarzyło się w 2006 roku, że Seven B przestał istnieć?

Gienek: Ja odszedłem z zespołu. Zgodnie z teorią ewolucji stosunków międzyludzkich musiało dojść do samooczyszczenia. Po prostu zmęczenie materiału.

Makar: To prawda, byliśmy sobą zmęczeni. Były jeszcze jakieś koncerty, ale mieliśmy coraz mniej pieniędzy i zastanawialiśmy się, dlaczego to nie działa. Może to nie jest to? Po rozpadzie Seven B przez chwilę miałem nowy zespół, power trio Bum Bum Brothers i nawet całkiem dobrze nam szło. Ale poczułem, że muszę wykonać tak zwany reset. Każdy w życiu ma swój Tybet, dla mnie była nim Szkocja.

Ale wróciłeś. Kto wykonał pierwszy telefon?

Gienek: Moderator. Nasz wielki przyjaciel, najlepszy właściwie, czyli Rafał Basista, który teraz pisze książkę o naszej kapeli. Uważamy go za nieoficjalnego członka zespołu, to nasz dobry duch. Znam Rafała i jego podchody, Rafał zna Makara i jego podchody, a Makar zna Rafała i mnie. (śmiech) Musieliśmy wysłać sobie nawzajem parę informacji, spędzić kilka wieczorów na Skypie. Przy czym wprost o wspólnym graniu nie rozmawialiśmy, tylko ocieraliśmy się o ten temat. Ale udało się.

Debiut płytowy Gienek Loska Band to materiał zbierany przez lata, czy świeżynki?

Gienek: Trochę rzeczy uzbieranych i parę utworów napisanych na hura.

Makar: Jest „Jasiek”, a więc białoruska piosenka ludowa, którą graliśmy jeszcze z Seven B. Są rzeczy, które Gienek zrobił solo, ja też przywiozłem jakieś pomysły…

Gienek: Przywiozłeś w pierony pomysłów! Gdyby Makar nie wrócił, nie dałbym rady. Wymiana pomysłów musi być, twórczy konflikt interesów.

Kłócicie się?

Gienek: Nie. Każdy robi swoje.

Makar: Może jesteśmy trochę doroślejsi? Podczas nagrywania tej płyty były konflikty, ale nie rzucaliśmy się sobie do gardeł, co wcześniej mieliśmy w zwyczaju, tylko próbowaliśmy znaleźć jakieś sensowne rozwiązanie. Świetnie się złożyło, że producentem albumu był Maciej Muraszko, który jest człowiekiem spoza rock’n’rolla, a więc potrafił wychwycić to, czego my nie zauważamy, bo za długo to już gramy i za dużo tego słyszeliśmy.

Dlaczego właśnie jego zaprosiliście do studia?

Makar: Chcieliśmy mieć kogoś zupełnie z innej beczki, bo rockowi producenci w Polsce są…

Gienek: …tendencyjni.

Makar: Wszystkie te zespoły może brzmią i ładnie, ale tak samo. A nam zależało na stworzeniu czegoś ciekawego. Nie wiem, czy ta płyta jest superfajna, ale na pewno jest ciekawa. To na pewno najbardziej słowiańska z płyt, które razem z Gienkiem nagraliśmy, takie muzyczne odwołanie do ułańskiej fantazji. Postaraliśmy się też o niebanalne teksty i chcemy, żeby były zrozumiane. Dopiero po paru latach spędzonych na Wyspach odkryłem wynalazek, który wcześniej mógłby dla mnie nie istnieć, czyli teksty właśnie. Posłuchałem z uwagą o czym śpiewają wykonawcy, których uwielbiałem i stwierdziłem, że to wszystko jest o czymś.

Gienek: Jeśli chcesz coś powiedzieć, tak po prostu, patrząc temu komuś w oczy, to mów to w języku, który będzie zrozumiany.

Po „X-Factor” masz szansę powiedzieć, co ci leży na sercu, milionom ludzi. Ale z tekstu „Głupiej gówniary” wynika, że mierzi cię już trochę ta sława.

Gienek: Wiesz, można mieć lepszy lub gorszy dzień, ale tę piosenkę akurat napisał Makar. Chociaż muszę przyznać, że tak trafił mój gust, że przeczytałem raz ten tekst, wyszedłem na scenę i go zaśpiewałem. Nie musiałem się uczyć.

Swoją drogą, ciekaw jestem, czego mógł cię nauczyć Czesław Mozil, twój opiekun w „X-Factorze”? W porównaniu z nim jesteś przecież starym wyjadaczem.

Gienek: Czesław dzwonił do mnie dwa dni przed nagraniem i mówił: Gienek, mam tu trzy utwory do wybrania. Ten pasi? A jak już wychodziłem śpiewać, miał do mnie pełne zaufanie… To niesamowity koleś. Po tym jak wrócił z Danii, nie ma wsi, ani miasteczka, nie ma Bochni, ani Brzeska, gdzie by nie zagrał. Natargał się tych swoich gratów po Polsce, dlatego ma taką krzepę. (śmiech) Jesteśmy z jednej bajki.

Wybiegacie myślami gdzieś dalej? Poza tę płytę?

Gienek: Oczywiście, a myślisz, że po co ja to wszystko zaczynałem? Mam tyle w głowie… Za pół roku będę miał na materiał na kolejne dwie płyty. Ja chcę to robić, kocham to.

Źródło: www.gienekloskaband.pl

Polski Dzień Bluesa: Sprawdź kto wygrał 7 DVD
„The Blues”!

opublikowano w dziale Polska

Siedem opisowych haseł i tyle samo nazwisk bluesowych wykonawców – maili o takiej treści trafiło do Redakcji Blues.pl kilkadziesiąt. Te, które zawierały prawidłowo dobrane pary, wzięły udział w losowaniu nagrody w konkursie z okazji Polskiego Dnia Bluesa – przygotowanego przez Blues.pl i firmę New Media Concept zestawu siedmiu płyt DVD, czyli pełnej kolekcji „Polityki”, „The Blues”.

Prawidłowe odpowiedzi wyglądały następująco:

Hasło 1 – Martin Scorsese, „Powrót do domu”:

  • Son House – Bluesman pierwszej generacji, którego styl gry na gitarze i kompozycje – takie jak choćby „Preachin’ Blues” – stanowiły źródło inspiracji dla rzeszy młodszych wykonawców, z Robertem Johnsonem czy Muddy Watersem na czele.

Hasło 2 – Clint Eastwood, „Królestwo fortepianu”:

  • Otis Spann – Pianista, który grał z Muddy Watersem na prestiżowym Newport Jazz Festival i którego miejsce w zespole zajął pod koniec lat sześćdziesiątych Pinetop Perkins.

Hasło 3 – Wim Wenders , „Tajemnice ludzkiej duszy”:

  • Blind Willie Johnson – W czasie swojego muzycznego życia nagrał trzydzieści kompozycji, ale to pełen niepokoju lament „Dark Was the Night – Cold Was the Ground” wyniósł go do rangi jednego z największych poetów gitary slide, stając się też inspiracją dla Ry Coodera przy tworzeniu ścieżki dźwiękowej do filmu „Paryż, Texas”.

Hasło 4 – Richard Pearce, „Droga do Memphis”:

  • B.B. King – Wydany na singlu w 1951 roku „Three O’Clock Blues” w jego wykonaniu dotarł do pierwszego miejsca na liście bestsellerów R’n’B zwiastując późniejszą karierę, która doprowadziła go do statusu Króla Bluesa.

Hasło 5 – Charles Burnett, „Diabelski ogień”:

  • Robert Johnson – Gitarzysta, o którym krążyły legendy, jakoby zaprzedał duszę diabłu i postać, na historii której oparto scenariusz jednego z odcinków serialu „Supernatural” / „Nie z tego świata” nadawanego w Polsce w telewizji TVN.

Hasło 6 – Marc Levin, „Ojcowie chrzestni i synowie”:

  • Paul Butterfield – Zakładając własny mieszany rasowo zespół ten biały harmonijkarz pokazał w latach sześćdziesiątych, że chicagowski blues nie jest już domeną tylko i wyłącznie Afro-Amerykanów.

Hasło 7 – Mike Figgis, „Czerwony, biały i bluesowy”:

  • Eric Clapton – Gitarzysta, którego niektórzy nazywali Bogiem, chociaż – jak sugeruje okładka jednej z płyt Johna Mayalla – niedaleko było mu do ziemskich uciech, choćby w postaci dziecięcego komiksu.

Szczęście w losowaniu miała Aleksandra Drul z Krakowa i to do niej wędruje kolekcja „The Blues”.

Gratulujemy zwyciężczyni, a wszystkim, którzy wzięli udział w konkursie, dziękujemy za wspólną zabawę z nadzieją, że konkursowe pytania przyczyniły się do jeszcze lepszego poznania bluesowej historii!

Źródło: Blues.pl

Various Artists
„Black & White – Recorded In The Field By Art Rosenbaum”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Kiedy mówi się o folklorze amerykańskiego południa często stawia się twardą granicę pomiędzy czarnym bluesem, a białym country – jakby muzycy, którzy od początku minionego stulecia tworzyli te gatunki żyli w całkowitym odosobnieniu. Film braci Coen „Bracie, gdzie jesteś?” pokazał, że nie do końca tak było, ale dla tych, którzy potrzebują argumentów bardziej naukowych niż kinowa rozrywka francuska wytwórnia Dixiefrog przygotowała płytę „Black & White – Recorded In The Field by Art Rosenbaum”.

Kolekcjoner płyt, artysta malarz, pisarz, ale przede wszystkim profesor Uniwersytetu w Georgii, gdzie przez wiele lat wykładał historię amerykańskiej muzyki i południowego folkloru. Art Rosenbaum to postać niezwykle barwna, często porównywana do Alana Lomaxa, bo podobnie jak jego starszy kolega poświęcił większą część życia dokumentowaniu muzycznych tradycji amerykańskiego południa. Co ważne, nie szukał tylko bluesa, czy tylko białych przyśpiewek, rejestrując pełne spektrum tego, co działo się na południu.

Efekty tej pracy słychać na krążku, na który składają się dwadzieścia cztery nagrania zarejestrowane przez Rosenbauma w terenie, na przestrzeni ostatnich pięćdziesięciu lat. Jednym z najstarszych jest „Mandolin Stomp” z początku lat sześćdziesiątych w wykonaniu Jamesa „Yanka" Rachella, króla bluesowej mandoliny.

Utwory, które znalazły się na wydanym przez Dixiefrog longplay′u ukazały się wcześniej w ramach wielopłytowego boxu, który Art Rosenbaum wypuścił na rynek przy wielkiej pomocy malutkiej wytwórni Dust-to-Digital. Przedsięwzięcie było ryzykowne, bo to nie jest muzyka, którą lekką ręką można dziś zagrać w radiu, a co za tym idzie na komercyjny sukces wydawnictwa trudno było liczyć. Ale sukces przyszedł i w 2008 roku box otrzymał statuetkę Grammy. Jego najlepsze fragmenty zdobią francuskie wydawnictwo.

Dla kogoś, kto chciałby zgłębić fenomen amerykańskiej muzyki „Black & White” to pozycja konieczna – bez dwóch zdań.

Przemek Draheim

Wydawca: Dixiefrog
Posłuchaj: www.bluesweb.com

Ścigani w teledysku

opublikowano w dziale Polska

„Ełyła” to pierwszy singiel promujący nowy album zespołu Ścigani (fot. Monika Lisiecka). Płyta, której tytuł brzmi „Spiritus Movens” ukaże się w barwach wytwórni Mystic Production 28 lutego. Jak mówią sami twórcy, „longplay nawiązuje brzmieniem do najbardziej twórczych czasów dla muzyki rockowej – do lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych”. Teledysk promujący utwór „Ełyła” możecie już zobaczyć w serwisie YouTube.

Źródło: www.scigani.art.pl

Sprawdź kto wygrał zaproszenie na Warrena Haynesa!

opublikowano w dziale Polska

Tytuł nowej, wydanej przez europejską wytwórnię Provogue Records, solowej płyty Warrena Haynesa to „Man In Motion” – taka była poprawna odpowiedź w przygotowanym przez nas i Agencję Tangerine konkursie, w ramach którego mogliście wygrać dwa pojedyncze zaproszenia na koncert założyciela Gov’t Mule i gitarzysty The Allman Brothers Band, Warrena Haynesa, który 4 sierpnia zagra w warszawskim klubie Palladium.

Konkurs cieszył się bardzo dużym zainteresowaniem – dość powiedzieć, że otrzymaliśmy kilkadziesiąt poprawnych odpowiedzi. Wśród tych z Was, którzy odpowiedzieli właściwie, wylosowaliśmy dwójkę szczęśliwców. Są nimi Monika Adamczyk z Tarnobrzega i Wojciech Mirek z Katowic, gratulujemy!

Nagrodą pocieszenia dla tych, którym się nie poszczęściło niech będzie informacja z ostatniej chwili – przed Haynesem wystąpi Gienek Loska Band, czyli zespół pod wodzą zwycięzcy programu X Factor.

Szczegóły dotyczące koncertu i zakupu biletów znajdziecie na stronie Agencji Tangerine.

Źródło: Blues.pl i Tangerine

Moreland & Arbuckle „Just a Dream”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

O tym, że Moreland & Arbuckle potrafią dać czadu mogliśmy przekonać się podczas tegorocznej trasy zespołu w naszym kraju. Najnowsza płyta ekipy z Kansas to solidna porcja mocno zabarwionego bluesem gitarowo-harmonijkowego odlotu, który nie pozostawia wątpliwości, że trio doskonale radzi sobie również w studio.

Zespół powstał prawie dziesięć lat temu, gdy gitarzysta Aaron Moreland poznał śpiewającego harmonijkarza Dustina Arbuckle’a. Obu muzyków połączyła fascynacja klasycznym bluesem z Delty Mississippi i właśnie taki klimat charakteryzował ich pierwsze próby wspólnego grania. Musiało minąć trochę czasu by wykrystalizował się obecny skład i styl zespołu, który w tej chwili zasilany jest przez perkusistę Brada Hornera. Warto zauważyć, że Moreland & Arbuckle grają bez basisty, ponieważ okazał się on kompletnie zbyteczny, gdy Moreland po raz pierwszy podłączył jedną ze strun w swojej gitarze zbudowanej z pudełka po cygarach do wzmacniacza basowego. Ten nietypowy patent nie dość, że pozwala grać jednocześnie partie gitary i basu, to wręcz definiuje brzmienie tria.

„Just a Dream” jest na wskroś przesiąknięte duchem southern-rocka i łączy w sobie wszystko to, co w amerykańskiej muzyce najlepsze – bluesowego ducha i rockowe zacięcie. Ponadto, choćby w utworze „So Low”, wnikliwy słuchacz odnajdzie nieskrywaną inspirację muzyką Juniora Kimbrougha.

Zarówno Moreland, jak i Arbuckle odpowiednio zadbali o brzmienie swoich instrumentów. Wszystkie partie gitar brzmią dokładnie tak tłusto, jak można sobie to wymarzyć, a przesterowana harmonijka krzyczy każdym dźwiękiem. Na płycie pojawia się również rockowy klasyk z lat 70-siątych – organy Hammonda, i mimo że instrument ten nie jest specjalnie wyeksponowany, to ciężko wyobrazić sobie chociażby utwór „Purgatory” czy „Troll” bez jego udziału.

Klimat najnowszej produkcji zespołu Moreland & Arbuckle jest absolutnie wyjątkowy. Przy słuchaniu „Just a Dream” aż trudno nie poczuć pustynnego słońca święcącego prosto w oczy. Miejmy zatem nadzieję, że zespół niebawem ponownie odwiedzi nasz kraj i pozwoli przenieść się, przynajmniej w wyobraźni, gdzieś na południe Stanów Zjednoczonych.

Patryk Mitzig

P.S. Dla tych, którzy płyty jeszcze nie słyszeli, w serwisie YouTube mała próbka.

Wydawca: Telarc
Posłuchaj: www.concordmusicgroup.com

De Swingers „Covers Galore”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Ostatnio pojawiają się na rynku albumy wypełnione coverami współczesnych hitów zagranych w stylistyce lat pięćdziesiątych. Najpierw trzech niemieckich młodzieńców, czyli The Baseballs, a teraz holenderski tercet złożony z nieco starszych chłopców – De Swingers. Zgodnie z tytułem albumu,  „Covers Galore”, krążek wypełniony jest interpretacjami popularnych przebojów, często bardzo od siebie odległych, jak na przykład „I’m a Believer” czy „I Love Rock & Roll”. Instrumentarium może i skromne – bo składające się jedynie z kontrabasu i cajona, jako sekcji rytmicznej; gitary akustycznej lub elektrycznej, jako instrumentu prowadzącego; czy dogranej do trzech numerów harmonijki ustnej obsługiwanej przez cajonistę – ale w zupełności wystarcza. Trzech muzyków i odrobina montażu wystarczyło, by uzyskać sporo energii.

Płyta utrzymana jest w klimacie starego rock’n rolla i rockabilly, a także Bo Diddley’owych rytmów z pogranicza bluesa i rock’n rolla. Znalazło się tu też funkowe odczytanie „Kiss”, czy lekko folkowe „Whiskey In The Jar”. Nie mogło oczywiście zabraknąć milej balladki, typowego przytulańca – „Never Tear Us Apart”. Repertuar idealny na gorącą sobotnią potańcówkę w starym stylu! Sekcja rytmiczna galopuje porywając nogi słuchaczy do tańca już od pierwszych taktów. Na uwagę zasługuje też warstwa wokalna. Często wszyscy muzycy śpiewają razem, co przywodzi na myśl męskie chórki obecne w starych hitach pokroju „Mr. Sandman” – głosy zgrane w doskonałej harmonii.

Album, oprócz trzynastu utworów, których tytuły wydrukowano na okładce, zawiera jeden numer bonusowy oraz teledysk do otwierającego płytę „Centerfold” stanowiący sympatyczny dodatek uzupełniający warstwę czysto muzyczną. Może takich potańcówek, jak w latach pięćdziesiątych już nie ma, ale dzięki płytce od De Swingers możemy urządzić podobną we własnym domu. Warto.

Maciej Draheim

Wydawca: De Swingers
Posłuchaj: www.deswingers.nl

Polski Dzień Bluesa: Wygraj 7 DVD
„The Blues”!

opublikowano w dziale Polska

Siedem płyt DVD wypełnionych filmami, w których Martin Scorsese razem z innymi wybitnymi reżyserami, takimi jak Clint Eastwood i Wim Wenders, zabierają widzów w świat muzyki, od klasycznego bluesa przez rock’n’rolla, jazz i rock – tak w skrócie wygląda epicka kolekcja „Polityki”, „The Blues”. Obok nośników wypełnionych mistrzowskimi koncertami, materiałami archiwalnymi i wywiadami z gwiazdami każda część kolekcji opatrzona jest esejami, które specjalnie na potrzeby wydawnictwa napisali między innymi Sławek Wierzcholski czy redaktor naczelny Blues.pl, Przemek Draheim.

Z okazji Polskiego Dnia Bluesa, wraz ze współautorem kolekcji, firmą New Media Concept, przygotowaliśmy dla Was konkurs, w którym do wygrania jest cała kolekcja „The Blues”, czyli siedem wspaniałych filmów.

Nasza zabawa potrwa tydzień. Każdego dnia, od 13 do 19 września w tej notatce pojawiać się będą opisowe hasła korespondujące z poszczególnymi częściami kolekcji. Do każdego z nich – na koniec zabawy – należy podać nazwisko bluesmana/wykonawcy, którego dane hasło dotyczy.

Ci, którzy po zakończeniu konkursu przyślą e-mail zawierający wszystkie siedem haseł z przyporządkowanymi do nich prawidłowo nazwiskami wezmą udział w losowaniu jednego zestawu „The Blues”, czyli siedmiu wspaniałych płyt.

Odpowiedzi, ze słowem „Konkurs” w temacie, prosimy przysłać na redakcyjny adres e-mail blues@blues.pl. W treści wiadomości – obok rozwiązania – należy podać swoje imię i nazwisko, adres, a także kontaktowy numer telefonu. Na Wasze maile czekamy do niedzieli 19 września, do godziny 23:59. Niedługo potem ogłosimy zwycięzcę losowania.


A oto konkursowe hasła:

Hasło 1 – Martin Scorsese, „Powrót do domu”:

  • Bluesman pierwszej generacji, którego styl gry na gitarze i kompozycje – takie jak choćby „Preachin’ Blues” – stanowiły źródło inspiracji dla rzeszy młodszych wykonawców, z Robertem Johnsonem czy Muddy Watersem na czele.

Hasło 2 – Clint Eastwood, „Królestwo fortepianu”:

  • Pianista, który grał z Muddy Watersem na prestiżowym Newport Jazz Festival i którego miejsce w zespole zajął pod koniec lat sześćdziesiątych Pinetop Perkins.

Hasło 3 – Wim Wenders , „Tajemnice ludzkiej duszy”:

  • W czasie swojego muzycznego życia nagrał trzydzieści kompozycji, ale to pełen niepokoju lament „Dark Was the Night – Cold Was the Ground” wyniósł go do rangi jednego z największych poetów gitary slide, stając się też inspiracją dla Ry Coodera przy tworzeniu ścieżki dźwiękowej do filmu „Paryż, Texas”.

Hasło 4 – Richard Pearce, „Droga do Memphis”:

  • Wydany na singlu w 1951 roku „Three O’Clock Blues” w jego wykonaniu dotarł do pierwszego miejsca na liście bestsellerów R’n’B zwiastując późniejszą karierę, która doprowadziła go do statusu Króla Bluesa.

Hasło 5 – Charles Burnett, „Diabelski ogień”:

  • Gitarzysta, o którym krążyły legendy, jakoby zaprzedał duszę diabłu i postać, na historii której oparto scenariusz jednego z odcinków serialu „Supernatural” / „Nie z tego świata” nadawanego w Polsce w telewizji TVN.

Hasło 6 – Marc Levin, „Ojcowie chrzestni i synowie”:

  • Zakładając własny mieszany rasowo zespół ten biały harmonijkarz pokazał w latach sześćdziesiątych, że chicagowski blues nie jest już domeną tylko i wyłącznie Afro-Amerykanów.

Hasło 7 – Mike Figgis, „Czerwony, biały i bluesowy”:

  • Gitarzysta, którego niektórzy nazywali Bogiem, chociaż – jak sugeruje okładka jednej z płyt Johna Mayalla – niedaleko było mu do ziemskich uciech, choćby w postaci dziecięcego komiksu.

Znacie już wszystkie hasła. Teraz czekamy na e-maile z prawidłowym rozwiązaniem zagadki!

Źródło: Blues.pl

SPAH podsumowany

opublikowano w dziale Świat

Niedawno informowaliśmy o udziale Bartka Łęczyckiego w corocznym zjeździe The Society for the Preservation and Advancement of the Harmonica w Bloomington w amerykańskim stanie Minnesota, gdzie nasz zdolny harmonijkarz prezentował się jako prowadzący mistrzowskie warsztaty dla najbardziej zaawansowanych uczestników zjazdu. My mieliśmy w Bloomington swojego korespondenta. O tym jakie wrażenie na uczestnikach zjazdu zrobił Łęczycki przeczytacie w relacji mieszkającego w Kanadzie polskiego harmonijkarza Henryka Mrachacza:

Wróciłem ze zjazdu SPAH o 3:00 nad ranem po przejechaniu 1.500 km, które dzieliły mnie od Bloomington, gdzie konferencja się odbyła. Ale opłaciło się jechać taki kawał. Tylu wspaniałych harmonijkarzy na raz jeszcze nie widziałem. Zadziwił mnie szeroki przedział wiekowy uczestników, mieli od chyba dziesięciu do ponad osiemdziesięciu lat. Mnie jednak najbardziej interesowali ci grający na harmonijkach diatonicznych, tak jak Bartek Łęczycki, posługujący się techniką overbending. Nie myślałem, że tak wielu muzyków tak dobrze opanowało ten sposób gry.

Od wtorkowego wieczora do sobotniej nocy w całym hotelu, w którym odbywał się zjazd rozbrzmiewały dźwięki harmonijek. Prowadzone były warsztaty podzielone na klasy w zależności od rodzaju harmonijki, czy nauczanego gatunku muzycznego (bluesa, jazzu, muzyki klasycznej, etc.). Kolejną atrakcją były tematyczne jam sessions. Bluesowe jamy, w których brałem udział, polegały na tym, że wokół gitarzysty grającego podkład siadało kilku harmonijkarzy i każdy po kolei grał swoją solówkę.

Konferencja zakończyła się w sobotę uroczystą kolacją, po której nastąpiło wręczenie kilku nagród. Później przyszła pora na koncert finałowy. Rozpoczęła go niemiecka artystka grająca na harmonijce chromatycznej muzykę klasyczną. Następne dwie grupy zaprezentowały repertuar jazzowy i klasyczny. Ukoronowaniem wieczoru, jak i całej konferencji, był występ Howarda Levy’ego, mistrza harmonijki diatonicznej, który na tak skromnym instrumencie potrafi zagrać każdy gatunek muzyki. Nawet tak wspaniały harmonijkarz jak Bartek nie mógł wyjść z podziwu dla niesamowitych umiejętności Levy’ego.

Teraz czas na kilka słów o Bartku, który stał się prawdziwą gwiazdą tej edycji SPAH. Pierwszy raz zadziwił harmonijkową brać w czwartek rano, gdy prowadził warsztaty pod hasłem „Jazz Blues Progressions”. Pokazał, że jest nie tylko muzykiem poruszającym się swobodnie w gatunkach takich jak blues, czy jazz, ale również ma niesamowitą wiedzę teoretyczną, którą, co najważniejsze, potrafi przekazać innym. 45 minut przewidziane na przeprowadzenie warsztatów to czas zbyt krótki, biorąc pod uwagę ilość pytań, które chcieli zadać słuchacze. Cała grupa harmonijkarzy zafascynowanych wykładem nie dała Bartkowi spokoju nawet, gdy ten już opuścił salę. Od tego momentu nasz harmonijkarz miał kłopoty z przemieszczaniem się po korytarzach hotelu, gdyż na każdym kroku był zatrzymywany, poklepywany po plecach i zasypywany komplementami.

Ukoronowaniem pracy Bartka był jego 45 minutowy występ, który odbył się piątkowego wieczora. Zagrał bez muzyków akompaniujących posługując się tzw. loop station, tj. urządzeniem nagrywającym i zapętlającym nagrane ścieżki. Wyglądało to w ten sposób, że Bartek grał najpierw na jednej harmonijce, taki podkład nagrywał i odtwarzał dzięki efektowi. Do niego dogrywał partię kolejnych harmonijek akompaniujących, krótki beat-box, czy harmonijkową solówkę. Brzmiało to fantastycznie, a żeby było jeszcze ciekawiej, Bartek zaprezentował bardzo szerokie spektrum granej muzyki. Od bluesa, przez jazz, hard rock, klasykę, kończąc na muzyce indyjskiej, a nawet techno!

Koncert zakończył się owacją na stojąco i łzami w oczach wielu słuchaczy, którzy byli zszokowani tym, co usłyszeli i zobaczyli. Muzyka Bartka wywołała u wielu z nich emocje, których się nie spodziewali.

Może tak pozytywne wrażenia wywołała skromność Bartka, to że natychmiast budził sympatię. W każdym razie wydaje mi się, że otworzył sobie drzwi do muzycznego świata w Północnej Ameryce. Opuszczenie hotelu po koncercie zabrało naszemu harmonijkarzowi wiele czasu, bo każdy chciał osobiście wyrazić podziw dla tego, co usłyszał. Gdyby Bartek nagrał płytę z wykorzystaniem swojego „loopera” sprzedałby tam wiele egzemplarzy. Koncert został nagrany na wideo i może ukaże się na stronie internetowej Bartka.

Również dla mnie ten wyjazd był owocny dzięki radom Mistrza. Już prawie potrafię grać overblowy na kanałach od 4 do 6, co dawniej mi się nie śniło.

Z pozdrowieniami dla Czytelników Blues.pl,
Henryk Mrachacz

Źródło: Blues.pl

Melody Gardot w Warszawie

opublikowano w dziale Polska

Jeden z najciekawszych damskich głosów współczesnego jazzu – i jedna z najlepiej sprzedających się jazzowych artystek, jak piszą o niej branżowe media – pojawi się w Polsce. Nominowana do Grammy Melody Gardot (fot. strona domowa artystki), bo to o niej mowa, zaśpiewa w środę 9 grudnia na warszawskim Torwarze. Koncert promować będzie materiał z ostatniej płyty artystki, „Currency Of Man”, na której obok jazzu słyszymy wyraźne odniesienia do soulowych i funkowych brzmień lat 60tych i 70tych, a także bluesa. Zachętą do wybrania się na koncert niech będzie dostępny w serwisie YouTube poruszający teledysk do kompozycji „Preacherman”.

Źródło: www.go-ahead.pl

Storyville „Live At Antones”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Być może niektórzy znają głos Malforda Milligana z pierwszej sceny filmu „Telefonistka”. Sam obraz nie był najwyższych lotów, ale wykonana przez Milligana kompozycja Blind Willie Johnsona „Soul Of A Man” tak. To właściwie dla tych kilku minut mocnego, chropowatego głosu i akustycznej gitary slide warto zaopatrzyć domową wideotekę w ten przeciętny tytuł. Teraz, dzięki nowemu albumowi grupy Storyville, miłośnicy talentu Milligana mogą podziwiać swojego idola w zdecydowanie szerszym wymiarze – na dwóch płytach audio i jednej DVD. Fanów klasycznego soulu ucieszy potęga głosu Malforda i jego umiejętność przekazywania głębokich emocji, szczególnie w tych wolniejszych kompozycjach. Jakby tego było mało, jeden z ciekawszych wokalistów na muzycznej scenie Austin stoi tu na czele blues-rockowej lokomotywy, z dwoma gitarzystami prowadzącymi i zgraną sekcją rytmiczną. W tej roli Tommy Shannon i Chris Layton, a więc słynne Double Trouble, pokazują jak dobrze gra się im razem – pulsują z dokładnością szwedzkiego zegarka. To samo, tyle że na gitarowym polu powiedzieć należy o pozostałych członkach formacji. Dave Holt i David Grissom często wymieniają solówki, ale jeszcze częściej wspierają się wzajemnie, zamiast się przekrzykiwać. Biorąc pod uwagę zarówno jakość, jak i ilość zawartej na albumie muzyki „Live At Antones” to jedna z obowiązkowych pozycji na liście blues-rockowych zapaleńców. Trudno o bardziej udany zakup.

Przemek Draheim

Wydawca: Dog Years
Posłuchaj: www.myspace.com/storyvilleaustintx

Sprawdź kto wygrał zaproszenia na lipcowe koncerty Tangerine!

opublikowano w dziale Polska

Lipcowe koncerty Tangerine tuż tuż. 12 lipca, koncertem w warszawskim klubie Proxima, blues-rockowy maraton rozpocznie North Mississippi Allstars Duo. Ten wieczór solowym występem otworzy bluesman Alvin Youngblood Hart. 14 lipca, w klubie Eter we Wrocławiu, porcję southern-rocka zaserwuje publiczności słynny Dickey Betts – postać znana wszystkim miłośnikom The Allman Brothers Band. W tym samym miejscu 17 lipca zagra Gov’t Mule.

Razem z Tangerine przygotowaliśmy dla Naszych Czytelników konkurs, w którym do wygrania były dwa pojedyncze zaproszenia na każdy z tych wyjątkowych koncertów! Żeby je zdobyć, trzeba było polubić Blues.pl na Facebooku i odpowiedzieć na pytania, jak niżej:

  1. Ojciec muzyków tworzących North Mississippi Allstars Duo – słynny producent związany ze sceną muzyczną Memphis – to Jim Dickinson.
  2. Gitarzysta prowadzący, z którym – w oryginalnym składzie The Allman Brothers Band – Dickey Betts wymieniał instrumentalne zagrywki to Duane Allman.
  3. Płyta, którą w 1995 roku zadebiutowało trio Warrena Haynesa miała tytuł „Gov’t Mule”.

Wśród tych z Was, którzy na adres Redakcji przysłali właściwe odpowiedzi, wylosowaliśmy szóstkę szczęśliwców. Są to:

  1. na koncert North Mississippi Allstars Duo: Paweł z Krakowa i Michał z Warszawy,
  2. na koncert Dickey’ego Bettsa: Magda z Warszawy i Przemysław z Katowic,
  3. na koncert Gov’t Mule: Alicja z Katowic i Paweł z Leszna.

Zwycięzcom gratulujemy! Szczegóły dotyczące koncertów i zakupu biletów znajdziecie na stronie Agencji Tangerine.

Źródło: Blues.pl i Tangerine

Melody Gardot „Currency Of Man”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Odkąd Norah Jones osiągnęła komercyjny sukces, delikatne damskie głosy i równie zwiewne akustyczne aranżacje przestały być domeną miłośników jazzu, a stały się częścią muzycznego prawie-mainstreamu. Kilka lat temu, w ślady nowojorskiej koleżanki poszła młodziutka, bo wówczas niewiele ponad dwudziestoletnia Melody Gardot. Po ścieżce pełnych nastroju piosenek kroczyła na tyle interesująco, że i bluesfani zwrócili na nią uwagę. Ale nic w tym dziwnego, bo też obok takiego głosu trudno przejść obojętnie. Subtelny, bez odrobiny krzyku, jakby składający się z samego szeptu. Mniej charakterystyczny niż ten należący do Madeleine Peyroux, ale przez to łatwiejszy w odbiorze i pewnie trafiający do większej grupy odbiorców. Jednak w żadnym razie pospolity. W parze z głosem od początku szedł u niej talent do pisania piosenek, które brzmią świeżo, a jednocześnie przykuwają uwagę tym czymś, co już kiedyś, gdzieś się słyszało. To ponoć cecha największych songwriterów. Na nowym albumie, „Currency Of Man” tym czymś, co już kiedyś słyszeliśmy są zaangażowane społecznie teksty i echa głębokiego funku lat 60tych i 70tych, ale podane z taką maestrią, że nic tylko siedzieć i słuchać. Co nie zmienia faktu, że jest to trudna płyta. Przeglądając Internet można natknąć się na skrajne o niej opinie. Krytycy są zachwyceni, fani w większości też, chociaż nie brakuje osób, które tęsknią za delikatną jazzującą Melody – co jest oczywiście kwestią gustu, ale też – już od strony technicznej – narzekają na trudny w odbiorze mix muzyki. Fakt, całość jest nagrana i zmiksowana specyficznie, ale to celowy zabieg producenta i artystki, budujący jedyny w swoim rodzaju klimat całości. Słychać to najlepiej w miażdżącym wprost brzmieniu opartej na tragicznej historii zabitego na tle rasowym w 1955 roku młodziutkiego Emmetta Tilla kompozycji „Preacher Man” – niesamowicie zaaranżowany i zagrany numer, który na dobrym sprzęcie – podobnie jak reszta płyty – potrafi oczarować takim bogactwem warstw, jakiego w ostatnich latach w muzyce praktycznie się już nie spotyka. Dla mnie to zdecydowanie najlepsza dotąd Melody, więc tym bardziej polecam Państwa uwadze jej polski koncert – już 9 grudnia, na warszawskim Torwarze.

Przemek Draheim

Wydawca: Universal
Posłuchaj: www.amazon.com

„Ciemnogranie” Adama Kulisza

opublikowano w dziale Polska

Na 21 sierpnia planowany jest koncert premierowy nowej płyty Adama Kulisza. Album „Ciemnogranie” nagrany został pod szyldem Kulisz Projekt, w którym obok lidera grają Krzysztof Głuch, Mirek Rzepa, Adrian Fuchs i Michał Giercuszkiewicz. Jak mówi autor longplay’a: „(...) Płyta opowiada pewną historię. Historię faceta, który wiele w życiu przeszedł, ale w końcu znalazł właściwą drogę”. Na krążku słychać inspiracje brzmieniami lat 60-tych i 70-tych, których członkowie formacji są pasjonatami. Na albumie, który w sprzedaży pojawić się ma jesienią, w jednym utworze pojawia się gościnnie Michał Kielak.

Źródło: www.kulisz.pl

Various Artists
„The Lost Notebooks of Hank Williams”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Hank Williams – jeden z najważniejszych twórców w historii muzyki country – zmarł w wieku 29 lat na tylnym siedzeniu swojego błękitnego Cadillaca, pozostawiając po sobie neseser z tekstami do piosenek, których nie zdążył już nagrać. Niedawno współcześni artyści postanowili skomponować do nich własną muzykę. Tak powstała wydana przez Sony Music płyta „The Lost Notebooks of Hank Williams” – album, który nie jest bluesowy, ale miłośnikom bluesa, szczególnie w jego tradycyjnej odmianie, może przypaść do gustu. Tym bardziej, że to od bluesa w wykonaniu ulicznego artysty Rufusa Payne’a kilkunastoletni wówczas Williams rozpoczął swoją przygodę z nauką gry na gitarze…

Wyciągnąć z teczki wielkiego artysty teksty piosenek, które nigdy nie doczekały się muzyki i dopisać do nich własną – pomysł równie karkołomny, co fascynujący, trochę w duchu odpowiedzi na często zadawane pytanie „jak mogłaby brzmieć muzyka Hanka Williamsa, gdyby ten nie odszedł od nas tak wcześnie?”. Pierwszą z tych zaginionych piosenek oprawił w muzykę Bob Dylan – dodajmy, miłośnik Williamsa – nagrywając ją przy okazji jednej ze swoich płyt. Pewnie dlatego, gdy pojawiła się sposobność ożywienia kolejnych utworów, także jemu zaproponowano ten zaszczyt. Dylan po raz kolejny skorzystał z okazji, ale zaprosił do współpracy innych muzyków, wśród nich tak znanych, jak Norah Jones, Levon Helm z grupy The Band, Jack White z The White Stripes, Lucinda Williams czy Sheryl Crow.

W sumie dostaliśmy dwanaście utworów. Szkoda tylko, że takich krótkich, bo większość zawartych na płycie piosenek kończy się po około trzech minutach, zamykając cały longplay w liczbie trzydziestu siedmiu minut. A chciałoby się posłuchać tego więcej, tym bardziej, że dopisana do starych tekstów nowa muzyka brzmi naprawdę wybornie – nie tylko dla zagorzałych miłośników country.

Przemek Draheim

Wydawca: Sony Music
Posłuchaj: www.amazon.com

Wygraj zaproszenie na Johnny’ego Wintera w Bielsku-Białej!

opublikowano w dziale Polska

Johnny Winter – jeden z najważniejszych współczesnych gitarzystów, a dla wielu postać wręcz legendarna – wystąpi w Polsce. O tym już informowaliśmy. Bluesmana będzie można zobaczyć na dwóch koncertach. Pierwszy odbędzie się 3 marca w klubie Wytwórnia w Łodzi, drugi 4 marca, w klubie Klimat w Bielsku-Białej.

Wraz z organizatorami koncertu w Bielsku-Białej, firmą Rock Cafe, przygotowaliśmy dla Naszych Czytelników konkurs, w którym do wygrania są dwa podwójne zaproszenia na wieczór w klubie Klimat. Żeby je zdobyć należy odpowiedzieć na pytanie: jak nazywa się chicagowska wytwórnia płytowa, która w latach osiemdziesiątych wydała jedne z najlepiej przyjętych, a z pewnością jedne z najbardziej bluesowych płyt w karierze Wintera?

Odpowiedzi, ze słowem „Konkurs” w temacie, prosimy przysłać na redakcyjny adres e-mail blues@blues.pl. W treści wiadomości należy podać swoje imię i nazwisko, adres, a także kontaktowy numer telefonu. Na Wasze maile czekamy do środy 29 lutego, do godziny 23:59. Niedługo potem ogłosimy zwycięzców losowania.

Źródło: Blues.pl i Rock Cafe

Tadeusz Nalepa, Breakout i Przyjaciele
„60-te urodziny”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Sześć lat temu, 4 marca 2007 roku, media obiegła smutna informacja – „Ojciec Polskiego Bluesa” nie żyje. Kilkanaście dni temu, na kilka dni przed rocznicą tego wydarzenia na półki sklepowe trafia wyjątkowa płyta, „Tadeusz Nalepa, Breakout i Przyjaciele – 60-te urodziny” – wydawnictwo, które do tej pory funkcjonowało na rynku w formie płyty DVD. Jest to zapis jubileuszowego koncertu, który odbył się 10 lat temu w rzeszowskiej hali na Podpromiu. Nalepa obchodził wtedy swoje 60-te urodziny, ale także świętował 40-lecie pracy artystycznej. Wytwórnia Metal Mind Productions po raz pierwszy wypuściła na rynek to wydawnictwo w 2006 roku. Teraz przypomina koncert w wersji audio z trzynastoma utworami. Muzyki jest trochę mniej niż na wydaniu wideo, ale nie zabrakło tych najbardziej znanych, czy jak mówią jego najwięksi fani, nieśmiertelnych utworów Tadeusza Nalepy. Takim z pewnością jest „Modlitwa” zaśpiewana tu przez Marzenę Korzonek czy „Kiedy byłem małym chłopcem” wykonany w Rzeszowie przez Stanisława Soykę. Sam Soyka tak wspominał tamten występ u boku „Ojca Polskiego Bluesa”: „Tadeusz Nalepa był cudownym kapelmajstrem, a powszechny szacunek, którym był otaczany gdziekolwiek żeśmy przybywali, udzielał się wszystkim. Kiedy w 2003 roku zaprosił mnie na swój urodzinowy koncert w rodzinnym Rzeszowie, poczułem się wyróżniony. Znów mogłem usłyszeć jego esencjonalną bluesowo-gitarową narrację i poczuć energetyzującą prostotę w kontakcie zakulisowym”. Tę energię słychać było także na scenie, szczególnie, gdy obok Nalepy pojawiła się na niej Mira Kubasińska. Śpiewających kobiet obok Nalepy było tego wieczora więcej. Żona bluesmana, wokalistka Grażyna Dramowicz, która zaśpiewała z nim „To niemożliwe” i „Ten o Tobie film”, po dziesięciu latach tak wspomina tamten występ: „Pamiętam, że Tadeusz bardzo dużo pracy włożył w ten koncert, kosztowało go to dużo energii tym bardziej, że był pedantem i perfekcjonistą. Przygotowania były bardzo męczące, ale satysfakcja po wszystkim była ogromna. Tadeusz był po prostu szczęśliwy”. To zmęczenie słychać oczywiście na płycie, ale trudno wymagać, by sześćdziesięcioletni Tadeusz Nalepa brzmiał jak ten z czasu wczesnego Breakoutu. Zresztą, to chyba nie w tych kategoriach trzeba na tę płytę patrzeć. To ważny dokument i cenne ukoronowanie kariery, która nauczyła bluesa kilka pokoleń Polaków.

Przemek Draheim

Wydawca: Metal Mind Productions
Posłuchaj: www.metalmind.com.pl

Mystic Productions i bluesowe nowości

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Jeszcze kilka lat temu znalezienie zagranicznych bluesowych nowości w polskich sklepach płytowych było sporym wyzwaniem. Dziś, zarówno najważniejsze europejskie i amerykańskie oficyny, jak i mniejsze, ciekawe wytwórnie, cieszą się dobrą dystrybucją i łatwym dostępem do polskich melomanów. Duża w tym zasługa wydawnictw pokroju Mystic Productions, które dbają o to, aby bluesowe nowości nie omijały Polski. Także te „jeszcze ciepłe”. Do tej kategorii należy wydany kilka dni temu przez holenderską wytwórnię Provogue album Beth Hart, „Better Than Home”. Opisując jej poprzednią płytę wspomniałem, że głos Beth Hart brzmiał tam dużo dojrzalej niż wcześniej; produkcja i realizacja nagrań były znakomite; a same utwory dobrze napisano i pierwszorzędnie wykonano. To samo można powiedzieć o „Better Than Home”. Zresztą sama artystka mówi o tej płycie, że to jej najdojrzalsze muzyczne dziecko. Całość utrzymana jest głównie w rozlanej, delikatnej konwencji, ale wokalny pazur też tam można znaleźć, choć zdecydowanie rzadziej niż dotąd. Piękna płyta i bardzo ją polecam.

Coś w całkiem innej stylistyce i z całkiem innym zapleczem, to malutka, niezależna wytwórnia Big Legal Mess i surowy bluesman w starym stylu – Leo Bud Welch z płytą „I Don’t Prefer No Blues”. Jeśli zawarty tam blues kojarzy się z grubo ciosanymi produkcjami, jakie od połowy lat 90tych wychodziły z taśmy produkcyjnej wytworni Fat Possum Records, to słusznie. Big Legal Mess to bowiem wytwórnia córka Fat Possum i tak jak w katalogu mamy, także w jej archiwach znajdziemy najprawdziwszego, najsurowszego bluesa jakiego tylko można sobie wyobrazić na początku XXI wieku. Rok temu, mając wtedy 81 lat, Leo Welch nagrał dla Big Legal Mess swoją debiutancką płytę, o mocno gospelowym charakterze. Kolejna w dorobku miała już być bluesowa i tak rzeczywiście się stało. Allmusic Guide pisze, że „to połączenie chropowatego Delta Bluesa spod znaku R.L. Burnside’a z wczesnym chicagowskim soundem Muddy Watersa”. Jak byśmy tego nie nazwali, usłyszeć takiego bluesa w roku 2015 to spore zaskoczenie.

Muzyczną ciekawostką, choć sto razy bardziej od Welcha nowoczesną, jest nowy album grupy harmonijkarza Johna Poppera, Blues Traveler – „Blow Up the Moon” wydany przez Loud & Proud Records, czyli Blues Traveler w wersji pop. Choć mieszanie bluesa z popem purystom nie zawsze jest smak, nie można zaprzeczyć, że takie eksperymenty są ciekawe i na pewno znajdują swoją publiczność. Z takiego założenia wyszedł John Popper zapraszając do nagrania „Blow Up The Moon” całkiem pokaźną grupę gości. Niestety, może dlatego że to głęboko-popowy światek te nazwiska mnie nie mówią nic, ale słucha się ich przyjemnie – szczególnie wtedy, gdy mamy ochotę na trochę lekkiej, radiowej rozrywki w dobrym guście.

Znakomite nazwiska, i to bardzo dobrze znane każdemu miłośnikowi bluesa, słychać na nowej płycie Robbena Forda – wydanej podobnie jak krążek Bet Hart przez Provogue Records. Wśród gości Keb’ Mo, Robert Randolph, Warren Haynes czy Sonny Landreth. Kiedy dodać to tego łatwość, z jaką w przestrzeni między bluesem, jazzem a funkiem porusza się Ford, album „Into The Sun” staje się jedną z tych pozycji, których na pewno trzeba posłuchać. Jak dobrze, że podobnie jak w przypadku pozostałych, opisanych wyżej płyt, dzięki Mystic Productions można to zrobić w swoim ulubionym płytowym sklepie nieopodal.

Przemek Draheim

Wydawca: Provogue Records, Big Legal Mess, Loud & Proud Records
Posłuchaj: www.mystic.pl

Club Mojo w Zaklętych Rewirach

opublikowano w dziale Polska

Ciekawy pomysł na przyciągnięcie bluesfanów zaproponowały warszawskie Zaklęte Rewiry (ul. Narbutta 50a). Działa w nich Club Mojo – miejsce, w którym odbywają się cykliczne koncerty grupy Mojo (fot. strona domowa zespołu). Dodatkowo, przed koncertami i po nich prezentowana jest tam z płyt muzyka jednego, wybranego artysty. Wśród bluesmanów, którzy w Clubie Mojo doczekali się swoich „wieczorów tematycznych” byli m.in.: B.B. King, Howlin Wolf, Guy Davis czy John Mayall.

Źródło: www.mojo.art.pl

Dla tych, którzy odeszli

opublikowano w dziale Polska

1 listopada to w polskiej kulturze dzień wyjątkowy, kiedy wspominamy naszych najbliższych, których nie ma już z nami. Co roku wspominamy też artystów, którzy odeszli, zostawiając po sobie muzykę tak bliską naszemu sercu. Nie zapominajmy o nich.

Źródło: Blues.pl, fot. Łukasz Kołtacki

Odszedł Lester Davenport

opublikowano w dziale Świat

Kończący się marzec okazał się dla bluesa wyjątkowo trudnym miesiącem. Jak podała wytwórnia Delmark, 17 marca – po długiej walce z rakiem prostaty – zmarł harmonijkarz Lester „Mad Dog” Davenport (fot. www.delmark.com). Nie był postacią szeroko znaną, ale w chicagowskim środowisku bluesowym cieszył się dużą estymą, przede wszystkim za sprawą nagrań, jakich dokonał w latach pięćdziesiątych z Bo Diddley’em. Urodzony w Missisipi, do Chicago dotarł w wieku 14 lat. Niedługo potem występował już z Arthurem Spiresem i Homesickiem Jamesem. Grywał też z innymi wykonawcami i to nie tylko jako harmonijkarz, ale też jako basista, perkusista i gitarzysta. W latach osiemdziesiątych koncertował z zespołem The Kinsey Report. Sam nagrał dwa albumy, lecz jako muzyk sesyjny pozostawił po sobie dużo większy dorobek – w roli sidemana pojawił się na płytach takich twórców jak wspomniany już Bo Diddley, Big Smokey Smothers, Maxwell Street Jimmy Davis, Johnny B. Moore, Aron Burton, Bonnie Lee i Willie Kent.

Źródło: www.bobcorritore.com

Sara K. „Made In The Shade”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Folk, blues i jazz. W muzyce Sary K. te elementy łączą się w jedną urokliwą całość i trudno powiedzieć, który gatunek dominuje. W jej przypadku zdecydowanie łatwiej jest operować przymiotnikami. Ciepła, liryczna, kobieca. Każde z tych słów do muzyki Sary K. pasuje jak ulał i pod tym względem „Made In The Shade” nie różni się od jej poprzednich płyt. Delikatne aranżacje urzekają. Mają do tego prawo tym bardziej, że pojawiają się w nich tak różne instrumenty jak typowa dla Sary czterostrunowa gitara akustyczna, fortepian, harfa, organy Hammonda, chińskie hulusi czy ormiański duduk. Trudno o lepszą oprawę dla osobistych, lekko poetyckich tekstów, które Sara K. wyśpiewuje swoim dojrzałym, nieco przydymionym ale niesłychanie zmysłowym głosem. Właściwie wystarczy zamknąć oczy i już można poczuć się tak, jakby siedziała tuż przy nas i patrząc nam w oczy, słowo po słowie, dzieliła się tym, co najbardziej intymnego ma do powiedzenia. Wielka w tym zasługa dbałości o brzmienie płyty i jakość dźwięku, którą przy każdej swojej produkcji wykazuje audiofilska wytwórnia Stockfisch z Niemiec. To muzyka wyciszenia bardziej niż ekscytacji, dla romantyków i na ukojenie. I tylko na koniec udziela się słuchaczowi nastrój melancholii – ponoć Sara K. więcej nagrywać nie będzie, to ma być jej ostatnia płyta. Wielka szkoda…

Przemek Draheim

Wydawca: Stockfisch
Posłuchaj: www.stockfisch-records.de

Niki Buzz & Dr Blues – Tribute To Ol’Skool Soul Masters Tour

opublikowano w dziale Polska

Nie tak dawno Dr Blues występował z Wielką Łodzią towarzysząc Bobbie „Mercy” Oliverowi – czarnoskóremu bluesmanowi z Teksasu wykonującemu bluesa osadzonego w tradycji klasycznego bluesa chiagowskiego, a już w połowie lipca zaskoczył słuchaczy kolejną niespodzianką. Tym razem do wspólnych występów z grupą Soul Re Vision zaprosił Niki Buzza, muzyka o afroamerykańskim rodowodzie, pochodzącego ze stanu Kentucky, który w swojej karierze współpracował między innymi z Tiną i Ikem Turnerem, Jamesem Brownem czy samą Whitney Houston. Niki występował już kilkakrotnie w Polsce, między innymi dwukrotnie na Rawa Blues Festival, a także brał udział w biciu gitarowego rekordu Guinnessa we Wrocławiu w maju tego roku. Zapytaliśmy Dr Bluesa – Krzysztofa Rybarczyka, lidera grupy Dr Blues &  Soul Re Vision – o szczegóły współpracy z Niki Buzzem:

Blues.pl: Jaka jest historia Twojej znajomości z Niki Buzzem?

Dr Blues: Pierwszy raz spotkałem Niki Buzza podczas jego koncertów około rok temu w czasie obchodów Polskiego Dnia Bluesa w Wielkopolsce, kiedy występował z międzynarodową grupą Soul Catchers. To niesamowicie barwna postać, nie tylko zewnętrznie, ale i osobowościowo, a historia jego życia jest niezwykła. Zafascynowała mnie jego żywiołowość, niezwykle sprawna gra na gitarze oraz charakterystyczny styl wokalny uzupełniany brzmieniowo użyciem harmonizera. Wysłuchałem kilku koncertów grupy i zaprzyjaźniliśmy się. Bardzo spodobała mi się stylistyka zespołu z którym występował, gdzie na bazie soulowych standardów z lat 60-tych muzycy grali w funkowym stylu, zmieniając często harmonię oryginałów i ich charakter muzyczny. To był bardzo ciekawy eksperyment. Rozmawiałem z Nikim dużo po koncertach, odkryliśmy wspólne fascynacje muzyką soulową, w szczególności twórczością Wilsona Picketta.

Blues.pl: No tak, ale to nie wyjaśnia jak doszło do wspólnych koncertów?

Dr Blues: Niki Buzz zaproponował mi, że jeśli zorganizuję kilka koncertów, to pomimo stałych zajęć w swoim i innych projektach, chętnie przyjedzie i wystąpi ze mną i moją grupą. Stworzyłem zarys programu wspólnej trasy. Zawierał on największe przeboje Wilsona Picketta oraz kilka utworów innych znanych twórców i wykonawców złotej ery soulu. Nikiemu bardzo przypadł do gustu taki pomysł, uzgodniliśmy terminy no i zagraliśmy razem kilka koncertów z Soul Re Vision. Jako ciekawostkę wspomnę, że w jednym z koncertów wystąpili gościnnie Wojtek Hoffmann, lider grupy Turbo oraz Billy TK Junior z Nowej Zelandii, który akurat był w Poznaniu. Koncert w poznańskim Lizardzie zabrzmiał więc wyjątkowo bardziej rockowo.

Blues.pl: Nazwa trasy Tribute To Ol’Skool Soul Masters była bardzo zbliżona do Twojego poprzedniego projektu.

Dr Blues: Słuszna uwaga. Na przełomie maja i czerwca zorganizowałem i wystąpiłem w kilku koncertach pod wspólną nazwą Tribute To Ol’Skool Blues Masters z udziałem Bobbie „Mercy” Olivera z USA oraz Wielkiej Łodzi. Koncerty z Niki Buzzem były niejako stylistycznym dopełnieniem moich zainteresowań muzycznych. To niesamowite, że w ciągu jednego roku udało mi się zorganizować dwie trasy, dwóch zespołów, które współtworzę – każdą z innym czarnoskórym oryginalnym muzykiem, gdzie stylistycznie każdy z nich utożsamia się ze stylem innego zespołu, w którym gram na co dzień. Niki Buzz poszedł nawet dalej eksplorując z Soul Re Vision stylistykę czarnej muzyki z lat siedemdziesiątych. Pod jego czujnym uchem rozszerzyliśmy nieco klimat wykonywanych wspólnie utworów kierując się w stronę wczesnego funku. Dało to nam dużo radości i odświeżyło nasze brzmienie.

Blues.pl: Czym zaskoczył Ciebie Niki Buzz, czego od niego się nauczyliście?

Dr Blues: Niki Buzz jest przede wszystim niesamowicie sprawnym multiinstrumentalistą. Muzyka wypełnia jego życie niemal od urodzenia. Jak sam wspominał, od kiedy pamięta zarabiał na życie grą na różnych instrumentach. Jest perkusistą o niezwykłej mocy groove’u. Jest wokalistą o dużej skali, niezwykłej muzykalności i feelingu. Używa z wielką kulturą harmonizera wokalnego, który przecież rzadko jest stosowany w muzyce niekomercyjnej. Wspólne próby i koncerty nauczyły nas większej dyscypliny wykonawczej, uzmysłowiły jak ważne jest skupienie uwagi na innych muzykach w czasie gry oraz pokazały jak nadal twórczo można traktować znane i wykonywane już od pięćdziesięciu lat standardy. Niki okazał się dla nas znakomitym nauczycielem i mentorem czarnej muzyki. Szanując doświadczenie i umiejętności muzyków Soul Re Vision, rozszerzył znacznie nasze horyzonty muzyczne i poszerzył stylistykę wykonywanych przez nas utworów. Spotkanie i wspólne koncerty z nim były dla nas wszystkich niezapomnianym przeżyciem. Nasze muzyczne spotkania zostały zarejestrowane, a materiał ukaże się niebawem w formie CD.

Fot. www.soulrevision.pl

Źródło: Blues.pl

James Cotton „Cotton Mouth Man”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Czas biegnie nieubłaganie i przeszłością jest już złota era chicagowskiego bluesa z połowy wieku. Coraz mniej chodzi po świecie tych, którzy tworzyli i definiowali ten nurt; którzy sprawili, że stał się on kwintesencją miejskiego, bluesowego grania. I choć prawdą jest, że Weteranów coraz mniej, to Ci którzy pozostali nie próżnują i częstują słuchaczy muzyką, która wyrobiła im renomę już dawno temu. Jednym z ostatnich jest James Cotton – jeden z największych harmonijkarzy bluesa chicagowskiego, znany między innymi jako członek zespołu Muddy Watersa... a kiepscy muzycy tam nie trafiali.

James Cotton ma obecnie 78 lat, lecz mimo wieku poszczycić się może sporą dozą muzycznej energii i pasji. Zawsze znany był z silnego ataku na dźwięk i nie zmieniło się to na najnowszym wydawnictwie „Cotton Mouth Man”, które ujrzało światło dzienne wysiłkami wytwórni Alligator Records. Mnóstwo bluesa, groove’u i przesterowanej harmonijki. Płyta stanowi jakby hołd składany za życia legendarnemu harmonijkarzowi, jako że teksty w głównej mierze opowiadają o jego życiu i muzyce. Do tego harmonijka jest mocno wyeksponowana w aranżacjach. Oprócz Jamesa na płycie gra i śpiewa wielu znakomitych gości, w tym Gregg Allman, Warren Haynes, Joe Bonamassa, Keb’ Mo’, Ruthie Foster czy Delbert McClinton. Muzycy prezentują wysoki poziom wykonawczy, wokalnie płyta jest też udana. Od jakiegoś czasu na krążkach nagrywanych przez Jamesa Ottona nie można było usłyszeć jego głosu, co związane jest z leczeniem raka krtani, którego zakończyło się poważną operacją. Jednak na tym wydawnictwie można usłyszeć także wokal Jamesa, choć tylko (i zapewne aż) w jednym numerze – autobiograficznym „Bonnie Blues”. Klasyczny, akustyczny bluesior z głębokiej Delty wyśpiewany ciemnym, niskim, chropowatym jak gruboziarnisty papier ścierny głosem, harmonijką atakującą klasycznymi zagrywkami z pełną mocą i agresywnością, a wszystko to na tle surowego akompaniamentu gitary obsługiwanej techniką slide. Głos Cottona, co prawda zniszczony i zmęczony, nie pozbawiony jest jednak autentyczności. Ta piosenka nie jest zaśpiewana ładnie, jednak nie wyobrażam sobie, by mogła być zaśpiewana lepiej. Na całej płycie nie starzeje się za to harmonijka. Mocna, agresywna, zadziorna, świetnie układająca poszczególne frazy. Obrazu dopełniają starania pozostałych muzyków, stanowiące doskonałe tło dla wokalistów i harmonijkowych popisów. Swoją siłę pokazują oni nie tylko przy okazji tworzenia akompaniamentu, ale też w nielicznych co prawda, lecz udanych popisach solowych. „Cotton Mouth Man” to kawałek naprawdę dobrej płyty, na której gigant harmonijki wraz z młodszymi kolegami pokazuje klasycznego bluesa w różnych odbiciach. Boogie, granie z Delty, ostre Chicago, slow bluesy, jump blues, a nawet rhumba . Udany mariaż bluesa ze starej szkoły i doświadczenia z młodzieńczym zapałem i energią. Co prawda brzmienie harmonijki wydaje się czasem nieco zbyt mocno skompresowane, ale być może to celowy zabieg realizacyjny. Dla fanów Cottona i harmonijki granej w starym stylu pozycja obowiązkowa. Dla innych miłośników bluesa będzie to też smakowity kąsek. Polecam.

Maciej Draheim

Wydawca: Alligator Records / Rock Serwis
Posłuchaj: www.amazon.com

John Fogerty „Wrote A Song For Everyone”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

John Fogerty to żywa legenda amerykańskiej muzyki – wokalista, gitarzysta, ale przede wszystkim autor piosenek i lider zespołu Creedence Clearwater Revival, którego muzyka pod koniec lat sześćdziesiątych nie tylko skierowała rock’n’rolla – dryfującego mocno w stronę psychodelii – z powrotem na tory bliższe muzyce country i duchowi amerykańskiego południa, ale także stała się odbiciem tęsknot i niepokojów społeczeństwa uwikłanego w bodaj najtrudniejszy dla Stanów Zjednoczonych rozdział wojny w Wietnamie. I to muzyka Creedence’ów, a nie na przykład Henriksa, była zdaniem wielu hymnem tamtego pokolenia, a przynajmniej dużej jego części. Teraz na półki polskich sklepów muzycznych trafiła nowa, solowa płyta Johna Fogerty nagrana z towarzyszeniem znakomitych gości.

Całość otwiera „Fortunate Son” nagrany z grupą Foo Fighters. Zaraz potem słychać „Almost Saturday Night” z Keithem Urbanem i „Lodi” zaśpiewany z synami, Shane’m i Tylerem Fogerty. Wszystkie te piosenki mają w sobie coś takiego, że po latach cały czas brzmią znakomicie, ale to ta pierwsza chyba najsilniej wpisała się w masową wyobraźnię stając się przy okazji ulubionym motywem stosowanym w hitowych filmach. To właśnie „Fortunate Son” towarzyszył pojawieniu się ekranowego Forresta Gumpa w strefie wojny w południowym Wietnamie, czy popłynął z głośników Johna McClane’a gdy ten o poranku wyjeżdżał na ulice Waszyngton tuż przed tym, jak mieli go opanować terroryści w „Szklanej Pułapce 4”.

W sumie na nowy album złożyło się czternaście utworów i aż szesnastu wyjątkowych gości – od niepokornego rockmana z duszą hip-hopowca Kid Rocka, po gwiazdy współczesnej muzyki country, Brada Paisley’a czy Alana Jacksona. Piosenki to oczywiście klasyczne utwory z repertuaru Creedence Clearwater Revival i solowych płyt Fogerty’ego, ale specjalnie na tę płytę songwriter napisał dwa nowe kawałki. Pierwszy to singiel „Mystic Highway”, drugi to bardzo mocny w wyrazie „Train Of Fools”.

Panuje ostatnio jakaś dziwna tendencja, w myśl której bardzo znani, dojrzali wykonawcy nagrywają nowe płyty zapraszając do studia plejadę swoich równie znanych przyjaciół, z każdym śpiewając po jednym „gościnnym” utworze. Tak robił ostatnimi czasy B.B. King, tak zrobił teraz Buddy Guy. Ma to swój walor promocyjny, bo z okładki patrzy na nas – a tym samym zachęca do kupna – zawsze kilkanaście słynnych nazwisk, ale muzyczne efekty bywają już różne. I o to bałem się trochę kiedy przeczytałem, że ta płyta będzie w ten sposób wyglądać. Okazało się na szczęście, że całość jest niezwykle spójna, a zaproszeni goście nie próbują na siłę ukraść przedstawienia, uzupełniając wokalnie Fogerty’ego i ładnie wpisując się w wyśpiewywane piosenki. Których – i tu nie ma co się oszukiwać – i tak nie sposób byłoby popsuć, bo są tak dobrze napisane. Dla miłośników amerykańskiej klasyki w świeżych aranżacjach krążek z gatunku must have!

Przemek Draheim

Wydawca: Vanguard Records / Sony Music
Posłuchaj: www.amazon.com

Blues znów zagości w katowickim Spodku

opublikowano w dziale Polska

- Nie rozumiem w czym tkwi sekret popularności mojej muzyki. Moim zadaniem jest być wiernym sobie, temu, co robię – mówi Keb’ Mo’ (fot. strona domowa artysty). Trzykrotny laureat nagrody Grammy – czyli muzycznego odpowiednika filmowych Oscarów – będzie jedną z gwiazd 33. edycji Rawa Blues Festival. Amerykański muzyk i wokalista wystąpi 5 października w katowickim Spodku. Przyleci do Europy specjalnie na ten jeden występ.

Jak czytamy w materiałach prasowych Rawy Blues, tegoroczny festiwal ma wyjątkowo mocną obsadę. Roi się w niej od artystów nominowanych, bądź nagradzanych Grammy lub Blues Music Awards. Cóż, tytuł „Keeping The Blues Alive”, przyznany festiwalowi w 2012 roku przez amerykańską Blues Foundation zobowiązuje. Śląskie święto bluesa z roku na rok buduje coraz lepszą markę w USA i Europie.

Gwiazdy 33. Rawa Blues Festival zaprezentują na scenie Spodka różne odcienie gatunku. Śmiało flirtujący z muzyką pop i soul Keb’ Mo’. Hipnotyzujący, pełen transowych klimatów blues weterana Otisa Taylora. Liryczny, mocno zabarwiony soulem i gospel wokal Ruthie Foster. Podróż przez historię amerykańskiego bluesa z dziesięcioosobowym składem Heritage Blues Orchestra. No i mocne, rockowe uderzenie w wydaniu dowodzonego przez braci Koehler zespołu The Stone Foxes. Tak w telegraficznym skrócie prezentuje się paleta brzmień amerykańskich gwiazd imprezy.

- Mamy nadzieję, że zaprezentujemy Wam coś, czego wcześniej nie mieliście okazji posłuchać. Ktoś kiedyś określił nas mianem Jednozespołowego Festiwalu, ponieważ penetrujemy tak wiele bluesowych terytoriów. Przyjdźcie i celebrujcie z nami Bluesa! – zaprasza Billy Sims Jr, lider Heritage Blues Orchestra, których płyta „And Still I Rise” błyskawicznie zyskała uznanie na wymagającym amerykańskim rynku muzycznym.

Sensacyjnie zapowiada się również wspólny koncert dyrektora festiwalu Irka Dudka oraz amerykańskiej legendy bluesa i jazzu – Jamesa Blood Ulmera. To wydarzenie bez precedensu. Ulmer gościł już dwukrotnie na katowickim Festiwalu. Występował wówczas między innymi ze znakomitym gitarzystą Vernonem Reidem, znanym z zespołu Living Colour. Tym razem pojawi się z grającym na harmonijce Irkiem Dudkiem, sięgającym po instrument, na którym 48 lat temu zaczynał grać bluesa. Nie będzie to jednak stylizacyjne nawiązanie do mających w bluesie długą tradycję gitarowo-harmonijkowych duetów, lecz kreatywna próba syntezy bogatych doświadczeń artystycznych tych muzyków.

Skład Dużej Sceny uzupełnią polskie zespoły: HooDoo Band, Jan Gałach Band oraz laureat Małej Sceny. „Największy na świecie bluesowy festiwal w zamkniętym pomieszczeniu” ruszy punktualnie o 11.00. Po raz kolejny Rawa Blues nie ograniczy się tylko do muzyki. W antresoli Spodka zorganizowany zostanie Tygiel Kulturalny – w którym znajdzie się miejsce zarówno dla bluesowej poezji, jak i sztuk pięknych. Po zakończeniu koncertów gwiazd w Spodku, bluesa będzie można również posłuchać w oficjalnych klubach Rawy Blues, rozproszonych w stolicy Górnego Śląska. I tak: w Katofonii (ul. Mariacka) zagra Cheap Tobacco, Klawiatura Klub Kulturalny (al. Korfantego) zaprasza na koncert Marek Tymkoff Trio, w Scenerii (ul. Mariacka) będzie można posłuchać Pawła Izdebskiego, natomiast w kolebce festiwalu, czyli klubie Akant (ul. Teatralna) wystąpi Willie Mae Unit.

Bilety na festiwal można kupić poprzez sieć sprzedaży Ticketpro – są one dostępne w kilkuset punktach w całej Polsce oraz w internecie poprzez system online Ticketpro. Szczegółowe informacje o biletów można znaleźć na RawaBlues.com.

Źródło: www.rawablues.com

Omar Kent Dykes „Big Town Playboy”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Sukces ma wielu ojców… To stwierdzenie doskonale pasuje do wydanego przed dwoma laty albumu „On The Jimmy Reed Highway”, będącego efektem spotkania dwóch wielkich muzyków jakimi bez wątpienia są Omar Kent Dykes i Jimmie Vaughan. Do współpracy zaprosili równie znamienite osobowości sceny bluesowej i wspólnie wyruszyli śladami legendy – Jimmy’ego Reeda. Wydawnictwo spotkało się z dużym uznaniem i ciepłym przyjęciem  zarówno ze strony słuchaczy, jak i krytyków. Być może dlatego Omar postanowił pójść za ciosem i zaserwował nam kolejną płytę z własnymi wykonaniami tradycyjnych utworów bluesowych. Skrzyknął prawie tych samych muzyków, bo są i Jimmie Vaughan, i Lou Ann Barton, Gary Clark Junior, James Cotton, Derek O’Brien oraz sekcja rytmiczna, którą stanowią Wes Starr i Ronnie James. Dodatkowo, w nagraniach pojawił się jeszcze jeden znakomity bluesman,  Lazy Lester. Tym razem panowie wzięli na warsztat nie tylko utwory Jimmy’ego Reeda, lecz również takich twórców jak m.in.: Eddie „Playboy” Taylor, Jimmy McCracklin, John Lee Hooker, Ivory Joe Hunter czy Slim Harpo.

Zachowanie ducha muzyki wymienionych wyżej klasyków bluesa nie było wcale łatwe, lecz „Big Town Playboy” pokazał, iż Omar i spółka temu wyzwaniu sprostali. Słychać to już w otwierającym album numerze tytułowym, niegdyś wielkim przeboju Eddiego Taylora. Głęboki sound i perfekcyjny rytm, okraszone chrapliwym wokalem Omara i piskliwą harmonijką Jamesa Cottona, nadają utworowi nową jakość. Jednocześnie nikt nie porwał się na aranżacyjne eksperymenty lub inne udziwnienia, co pozwoliło muzyce zachować swoją naturalność. Emanuje ona z wszystkich dwunastu kompozycji zawartych na płycie. W swingującym „Think” Jimmy’ego McCracklina, dialogi wokalne Dykesa i Lou Ann Barton przenoszą słuchacza w lata pięćdziesiąte, a rozedrgane tremola gitarowe wręcz same wkręcają się w mózg. Miss Lou Ann śpiewa też w znakomicie zagranym „Close Together” Jimmy’ego Reeda, gdzie swój kunszt gry na harmonijce pokazał wspomniany już James Cotton. Z kolei w pełnym energii „Man Down There” George’a Crocketta oraz słynnym „King Bee” autorstwa Slima Harpo do głosu dochodzi gitara i harmonijka Gary’ego Clarka. I choć w tym drugim z wymienionych tytułów nie udało się do końca zbudować charakterystycznego niepokoju w linii basu, jaki posiadał oryginał, rekompensują go krótkie partie solowe gitary oparte na przeszywających tremolach. Inny utwór Slima Harpo pod tytułem „Dream Girl” został zdominowany przez śpiewne dźwięki harmonijki Lazy Lestera, które w połączeniu z zawodzącym głosem Omara doskonale oddają swamp bluesowy nastrój. W tym albumie nie ma miejsca dla przypadkowych nut, a każdy nawet najbardziej subtelny smaczek gitarowy lub najdelikatniejszy dźwięk harmonijki posiada swoje uzasadnienie. Niezwykle przejrzyste i selektywne brzmienie to zasługa Dereka O’Briena. On wyprodukował płytę oraz uzupełnił Jimmiego Vaughana grając ekspresyjne partie gitarowe, które wraz z godną uznania sekcją rytmiczną stanowią o niesamowitej sile i dynamice tej muzyki.

Czy druga część lekcji historii elektrycznego bluesa, zatytułowana „Big Town Playboy”, powtórzy sukces swojej poprzedniczki? A może osiągnie jeszcze większy? Czas pokaże.

Tomasz Kruba

Wydawca: Ruf Records
Posłuchaj: www.amazon.com

Jean Shy & The Shy Guys
„The Blues Got Soul”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Nazwisko Jean Shy polscy melomani powinni kojarzyć przede wszystkim z płytą, jaką nagrała – i wydała – u nas z krakowską Jazz Band Ball Orchestra. Mocny głos wokalistki i jej zamiłowanie do soulowych aranżacji z sekcją dętą w roli głównej zaowocowały niedawno nominacją do Blues Music Awards w kategorii „Soulowo-Bluesowa Artystka Roku”. Statuetki Jean Shy nie zdobyła, ale zainteresowanie mediów towarzyszące rozdaniu nagród postanowiła wykorzystać wydając płytę „The Blues Got Soul”. To składanka przynosząca 12 wykonań, z których Jean jest szczególnie dumna. Większość z nich zarejestrowano na żywo, podczas plenerowego koncertu w Niemczech. Można je znaleźć także na wydanym kilka lat temu longplay’u „Unchain My Heart – Live”, choć ten bieżący będzie pewnie łatwiejszy do zdobycia. Jaką muzykę zebrała na nim Jean? Jest tu blues, klasyczna muzyka soul i stary dobry rock’n’roll. Ten ostatni, mimo wieku miewa się znakomicie – „Old Time Rock’n’Roll” trwa ponad dziewięć minut i nie zwalnia ani na chwilę. Jeszcze dłuższa i jeszcze intensywniejsza jest ponad dziesięciominutowa wersja „Rock Me Baby”. Jeśli po przesłuchaniu tego wykonania znajdzie się ktoś, kto stwierdzi, że nie lubi bluesa, to nie ma już dla niego ratunku. Pulsujący rytm, seksowny wokal i gitara, której struny już dawno powinny były spłonąć z każdą kolejną minutą wciągają słuchacza głębiej i głębiej. Nie sposób też zapomnieć o soulowej stronie Shy. „Never Loved A Man” Ronnie’go Shannona, znane z realnego wykonania Arethy Franklin i filmowego grupy The Commitments, to jedna z tych piosenek, które trudno popsuć, ale wersja Jean jest więcej niż poprawna. Miłość, ból rozstania i ból bycia ze sobą – jest tu wszystko, co w dobrym soulu znaleźć się powinno. Podsumowując… Dla tych, którzy lubią dobre śpiewanie, Jean Shy przygotowała miły prezent.

Przemek Draheim

Wydawca: King Edward Records
Posłuchaj: www.myspace.com/jeanshy

Bluesowi oldboy’e w Brennej

opublikowano w dziale Polska

O ile większość muzycznych przeglądów adresowana jest do młodych wykonawców, o tyle Oldboy Rock & Blues Festiwal, który 5 i 6 września odbędzie się w beskidzkiej Brennej, adresowany jest do tych starszych twórców. Jak mówią organizatorzy: „Kierujemy nasz projekt do zespołów i muzyków średniego pokolenia, którzy tworząc własną muzykę, niejednokrotnie ciekawszą i wartościowszą od popularyzowanej w mediach, kończyli swoją karierę na próbach w przysłowiowym garażu i znani byli tylko nielicznej grupie stałych słuchaczy. Spośród tych formacji chcemy wyłowić największe talenty, ciekawe kompozycje oraz teksty, którym warto poświęcić nieco uwagi”. Pierwszy dzień imprezy wypełni konkurs i wieńczący go występ zespołu GalHan. Drugiego dnia publiczności zaprezentują się laureaci przeglądu i Kasa Chorych (fot. strona domowa zespołu) – na zdjęciu widoczna w składzie sprzed prawie trzydziestu lat.

Źródło: www.oldboyfestiwal.pl

Konkursowy czerwiec! Wygraj płyty pod patronatem Blues.pl!

opublikowano w dziale Polska

Ostatnie kilkanaście tygodni przyniosło aż pięć niezwykle interesujących płyt wydanych pod patronatem Blues.pl, na których każdy miłośnik bluesa i jego okolic znajdzie coś dla siebie. Fanom rockowej odmiany bluesa przypadnie do gustu album Gienek Loska Band (wyd. Sony Music Poland); miłośnikom eksperymentów spodobają się krążki Romka Puchowskiego (wyd. Soliton) i młodego autora piosenek Maćka Żuka (wyd. Sofresh Label); zakochanych w fortepianie zachwyci Maciej Markiewicz (wyd. „Muza” Polskie Nagrania); zaś tych, którzy spragnieni są dźwięków z pogranicza bluesa i jazzu rozkołysze serialowy Dr House, czyli Hugh Laurie (wyd. Warner Music Poland).

Razem z wydawcami tych ciekawych albumów przygotowaliśmy serię konkursów dla Naszych Czytelników, w których co tydzień będzie można wygrać jedną z płyt. Żeby to zrobić należy polubić Blues.pl na Facebooku, a potem wykazać się wiedzą i szczęściem. Zapraszamy do zabawy!

Źródło: Blues.pl

Bluesmani na winylu

opublikowano w dziale Świat

O tym, że winylowe płyty wracają do łask, wiedzą już nie tylko audiofile, ale też bluesowi melomani mający w swojej kolekcji nowe tłoczenia klasycznych albumów, które na rynek wypuściła wytwórnia Blind Pig Records. Do serii albumów, wśród których są longplay’e takich sław jak Muddy Waters, Tommy Castro, Otis Rush, Walter Horton czy Junior Wells dołączą niebawem dwa kolejne. Na 19 maja wytwórnia zaplanowała premierę winylowych wersji albumów „Feeling Good” Jimmy Rogersa i „Now You Can Talk About Me” George’a „Harmonica” Smitha. Na tym pierwszym, obok dziewięciu oryginalnych kompozycji, w których Smith wspomagany jest przez Roda Piazzę i jego The Mighty Flyers, pojawią się dwie niepublikowane wcześniej piosenki, w których grają Bob Corritore i Chico Chism. Drugi z kolei przyniesie nagrania Smitha zarówno z lat sześćdziesiątych, jak i te późniejsze, z lat osiemdziesiątych, gdzie towarzyszył mu band Roda Piazzy.

Źródło: www.blindpigrecords.com

Flower Power Blues Festival

opublikowano w dziale Polska

„Flower Power” – tak nazywa się przegląd bluesowy, który 26 i 27 czerwca 2009 roku odbędzie się w Opatowie. Zespoły chętne do wzięcia w nim udziału powinny do 1 maja przesłać organizatorowi – Opatowskiemu Ośrodkowi Kultury – materiał demonstracyjny i kartę zgłoszeniową. Nagrodą główną w konkursie jest 5 tysięcy złotych. Regulamin imprezy oraz kartę zgłoszeniową znaleźć można na stronie organizatora (odsyłacz poniżej).

Źródło: Opatowski Ośrodek Kultury

Sprawdź kto wygrał zaproszenie na Whittingtona i Listera!

opublikowano w dziale Polska

Nowa płyta Aynsley’a Listera wydana przez wytwórnię Manhaton Records nosi tytuł „Tower Sessions” – taka była poprawna odpowiedź w przygotowanym przez Blues.pl i Agencję Tangerine konkursie, w ramach którego mogliście wygrać dwa podwójne zaproszenia na koncert Buddy’ego Whittingtona i Aynsley’a Listera, który odbędzie się 30 lipca w warszawskim klubie Progresja.

Wśród tych z Was, którzy na adres Redakcji przysłali właściwą odpowiedź, wylosowaliśmy dwóch szczęśliwców – są nimi mieszkańcy Warszawy, Dariusz Młynarski i Adam Zielewski. Gratulujemy!

Szczegóły dotyczące koncertu i zakupu biletów znajdziecie na stronie Agencji Tangerine.

Źródło: Blues.pl i Tangerine

Płyty pełne harmonijki

opublikowano w dziale Świat

Trudno o instrument kojarzący się z bluesem bardziej niż harmonijka ustna. Little Walter, Big Walter Horton, Sonny Terry – klasyczne albumy tych twórców ma na swojej półce większość bluesfanów. Także dziś ukazuje się wiele ciekawych płyt z harmonijką w roli głównej. Krótką listę takich, wydanych w ostatnich tygodniach pozycji przygotował Bob Corritore:

  • Rod Piazza & The Mighty Flyers „Soul Monster” Delta Groove Productions – na harmonijce gra Rod Piazza
  • Rick Estrin & The Nightcats „Twisted” Alligator Records – na harmonijce gra Rick Estrin
  • Various Artists „Chicago Blues Harmonica Project, More Rare Gems” Severn Records – na harmonijce grają Little Arthur Duncan, Reginald Cooper, Harmonica Hinds, Charlie Love, Big D, Russ Green i Jeff Taylor
  • Various Artists „Chicago Blues: A Living History” Raisin Music – na harmonijce grają Billy Boy Arnold, Billy Branch i Matthew Skoller
  • Various Artists „Delta Groove All Star Blues Revue, Live at Ground Zero Volume 1 i 2” Delta Groove – na harmonijce grają Johnny Dyer, Randy Chortkoff i Jason Ricci
  • George „Harmonica” Smith „Now You Can Talk About Me” Blind Pig – wydanie winylowe, na harmonijce gra George Smith
  • Jimmy Rogers „Feelin’ Good” Blind Pig – wydanie winylowe, na harmonijce grają Rod Piazza i Bob Corritore
  • Louisiana Red „Back To The Black Bayou” Ruf Records – na harmonijce grają Kim Wilson, Bob Corritore, Jostein Forsberg i Little Victor
  • Big Pete Pearson „Finger In Your Eye” VizzTone Label Group – na harmonijce gra Bob Corritore

Źródło: www.bobcorritore.com

Blues w filharmonii

opublikowano w dziale Polska

„Blues w filharmonii” to kolejny przejaw muzycznych poszukiwań Sławka Wierzcholskiego, a zarazem jego najbardziej eklektyczna płyta. Obok Nocnej Zmiany Bluesa, w aranżacjach 15 nowych utworów wykorzystano potencjał muzyków z bydgoskiej orkiestry symfonicznej. Aranżacje orkiestrowe autorstwa Bogdana Ciesielskiego sprawiają, że całość przypomina brzmienie polskich orkiestr radiowych z lat 50-tych, zwłaszcza, że krążek zawiera utwory w konwencji latynoskiej, swingowej, jazzującej, rockabilly i oczywiście bluesa. Dodatkową atrakcją CD są goście, m.in.: harmonijkarze Steve Baker i Zygmunt Zgraja, a także gitarzysta Jacek Spruch. Z uwagi na odmienność brzmienia „Bluesa w filharmonii” od tego, do którego przyzwyczaiła fanów Nocna Zmiana Bluesa, płytę firmuję tylko Sławek. Album ma się ukazać 20 kwietnia nakładem warszawskiej 4everMUSIC.

Źródło: blues.ofek.pl

Kodex Blues Festiwal szuka chetnych

opublikowano w dziale Polska

Jeszcze tylko do 31 maja mogą się zgłaszać bluesowe i blues-rockowe zespoły zainteresowane udziałem w tegorocznej edycji Kodex Blues Festiwal, która odbędzie się 24 i 25 czerwca w Ośrodku Wypoczynkowo-Żeglarskim „Horn” w miejscowości Kosewo nad Jeziorem Powidzkim. Podstawowym warunkiem uczestnictwa jest brak oficjalnych wydawnictw fonograficznych w dotychczasowym dorobku artystycznym grupy. Szczegóły dostępne są na stronie przeglądu.

Źródło: www.kodexblues.pl

Najnowsza Encyklopedia Bluesa

opublikowano w dziale Polska

Ta wiadomość ucieszyć powinna wszystkich polskich fanów bluesa – nakładem Oficyny Wydawniczej „Atena” ukazała się najnowsza encyklopedia bluesa, „Encyklopedia Muzyki Popularnej – Blues” autorstwa Marka Jakubowskiego, twórcy encyklopedii „Blues w Polsce”, nagrodzonej przez Program III Polskiego Radia nagrodą im. Marii Jurkowskiej. Książka jest pięknie wydana, ozdobiona twardą oprawą i kartonową obwolutą. Licząc prawie siedemset stron jest to najobszerniejsza polska publikacja na temat bluesa. Prócz setek biogramów artystów bluesowych, czytelnik znajdzie tu także wstęp opowiadający o powstaniu i rozwoju muzyki bluesowej, a także szereg haseł związanych z historią, tradycją i kulturą bluesa. To bezsprzecznie jedna z tych pozycji, które należy mieć w swojej kolekcji!

Źródło: www.owatena.com.pl

Sprawdź kto wygrał zaproszenie na Indigenous!

opublikowano w dziale Polska

Nowa płyta zespołu Indigenous nosi tytuł „The Acoustic Sessions” – taka była poprawna odpowiedź w przygotowanym przez Blues.pl i Agencję Tangerine konkursie, w ramach którego mogliście wygrać dwa podwójne zaproszenia na jedyny w Polsce koncert Indigenous, który odbędzie się 7 września w warszawskim klubie Progresja.

Wśród tych z Was, którzy na adres Redakcji przysłali właściwą odpowiedź, wylosowaliśmy dwóch szczęśliwców – są nimi Grzegorz Doliński z Łomianek i Tomasz Gibaszek z Koła. Gratulujemy!

Szczegóły dotyczące koncertu i zakupu biletów znajdziecie na stronie Agencji Tangerine.

Źródło: Blues.pl i Tangerine

Sprawdź kto wygrał zaproszenie na North Mississippi Allstars Duo!

opublikowano w dziale Polska

Album, którym formacja North Mississippi Allstars zadebiutowała na rynku muzycznym wiosną 2000 roku to „Shake Hands With Shorty” – taka była poprawna odpowiedź w przygotowanym przez Blues.pl i Agencję Tangerine konkursie, w ramach którego mogliście wygrać dwa pojedyncze zaproszenia na koncert formacji North Mississippi Allstars Duo, czyli braci Luthera i Cody’ego Dickinsonów, którzy 22 maja zagrają w warszawskim klubie Progresja.

Wśród tych z Was, którzy na adres Redakcji przysłali właściwą odpowiedź, wylosowaliśmy dwójkę szczęśliwców. Są nimi Bartłomiej Turkowski z Warszawy i Damian Kłos z Piekar Śląskich, gratulujemy!

Szczegóły dotyczące koncertu i zakupu biletów znajdziecie na stronie Agencji Tangerine.

Źródło: Blues.pl i Tangerine

Sprawdź kto wygrał zaproszenie na Warsaw Blues Night!

opublikowano w dziale Polska

Amerykańska wytwórnia płytowa, która wydała najnowszy album grupy Moreland & Arbuckle to Telarc – taka była poprawna odpowiedź w przygotowanym przez Blues.pl i organizatorów Warsaw Blues Night konkursie, w ramach którego mogliście wygrać dwa podwójne zaproszenia na koncert tria Moreland & Arbuckle w ramach czterdziestej szóstej edycji cyklu, 29 maja w warszawskim klubie Hybrydy.

Wśród tych z Was, którzy na adres Redakcji przysłali właściwą odpowiedź, wylosowaliśmy dwójkę szczęśliwców. Są nimi Rafał Maciak z Ostrowa Wielkopolskiego i Monika Janiak z Warszawy, gratulujemy!

Szczegóły dotyczące koncertu i zakupu biletów znajdziecie na stronie Warsaw Blues Night.

Źródło: Blues.pl i Warsaw Blues Night

Siła młodości

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Młodych i zdolnych w bluesowym środowisku nie brakuje. Całe szczęście, bo widać na ich przykładzie, że stereotypowy bluesman to nie do końca bluesman realny. Taka Gina Sicilia, skąpana w pastelowych kolorach, nie ma przecież w sobie niczego smutnego. Na bluesowej scenie pojawiła się przebojem. Jej debiutancki album „Allow Me To Confess” został nominowany do prestiżowej Blues Music Award w kategorii „Najlepszy Bluesowy Debiut Roku”. Teraz Sicilia przypomniała się nową płytą – co ważne, równie dobrą jak ta poprzednia. Elementów wspólnych jest kilka: miły dla ucha głos, emocjonalny sposób śpiewania i piosenki z tekstami, na które warto zwrócić uwagę. Nieco inna jest stylistyka samych piosenek. To już nie tylko blues czy kojarzący się z latami pięćdziesiątymi soul, ale także odrobina muzyki country. Dużo w tym dojrzałości. „The Lowest Of The Low”, na przykład, zachwyca budowaniem napięcia i rozdzierającym śpiewem Giny. Choćby dla tego utworu warto płyty „Hey Sugar” posłuchać.

Ten album Gina Sicilia wydała nie własnymi siłami, jak miało to miejsce w przypadku jej debiutanckiego krążka, ale z pomocą młodej, acz coraz prężniej działającej wytwórni Vizz Tone Label. Dla tej samej firmy swój nowy kompakt przygotował Dave Gross – utalentowany gitarzysta, który na albumie Giny pojawił się w roli po pierwsze gitarzysty, po drugie producenta całości, a więc osoby odpowiedzialnej za brzmienie longplay’a. To jeden z tych artystów, którym przyglądam się uważnie od samego początku ich artystycznej drogi, a więc jeśli dobrze liczę od jakichś czterech lat. Właśnie wtedy wydał swoją debiutancką, dobrze przyjętą płytę. Od tamtej pory – i to jest rzecz bardzo ciekawa – każdy kolejny jego album jest lepszy od poprzedniego. Zgodnie z tą logiką, ten najnowszy czyli „Crawling The Walls” jest najlepszym, jaki Dave Gross do tej pory nagrał. Brzmieniowo – majstersztyk; wokalnie – coraz lepiej; gitarowo… Powiem tak… Jeszcze kilka lat, a panowie tacy jak Rick Holmstrom, Duke Robillard czy Junior Watson będą musieli podzielić się chwałą. „To niesłychanie odświeżające móc słuchać Dave’a Grossa. To młody człowiek, który poświęca wiele uwagi bluesowej tradycji, studiuje muzykę dawnych mistrzów, ale nie boi się szukać własnej drogi i własnego brzmienia” – tak powiedziała o nim Debbie Davies – gitarzystka, która wie co mówi, bo swoje szlify zbierała w zespole Alberta Collinsa. Tak często zarzuca się dziś młodym gitarzystom bluesowym, że nawiązują przede wszystkim do rocka, a tu proszę, niespodzianka, czysty blues.

O ile Vizz Tone Label, która ten longplay wydała jest raczej młodą firmą, o tyle Telarc to już bardzo znana na rynku i co najważniejsze poważana przez melomanów marka. Wydaje różną muzykę. Od klasyki, przez jazz, po bluesa. W tej kategorii ukazała się nowa płyta Shemekii Copeland – wokalistki, którą do grona młodych-zdolnych z pewnością trzeba zaliczyć. Córka nieżyjącego już bluesmana z Teksasu, Johnnye’go Copelanda i dziewczyna, która kilka lat temu okazała się wielkim bluesowym objawieniem. Wszyscy się zastanawiali jak to możliwe, że tak młode dziewczę śpiewa z taką dojrzałością i taką energią, mocno kojarzącą się z wokalizą królowej bluesa, Koko Taylor. Poprzednie płyty Shemekii, co do jednej, wydała chicagowska wytwórnia Alligator. „Never Going Back” brzmi inaczej, być może z powodu zmiany wydawcy, a być może za sprawą muzyków sesyjnych, wśród których znaleźli się na przykład Mike Mattison z zespołu Dereka Trucksa, Chris Wood i John Medeski. W brzmieniu już nie tylko blues, ale także soul i odrobina jazzu. Tak jak w przypadku Sicilii i Grossa to dobra płyta. Widać siła młodości przekłada się na jakość muzyki.

Przemek Draheim

Wydawca: Vizz Tone Label, Telarc
Posłuchaj: Odsyłacze w tekście

Singiel Wolnej Soboty

opublikowano w dziale Polska

„Rock’n’roll w bluesowej panierce” – tak członkowie poznańskiego zespołu Wolna Sobota określają muzykę wypełniającą wydany w kwietniu debiutancki singiel grupy. Autorem słów do trzech zawartych na dysku utworów – „Leń”, „Jack Blues Man” i „W zadymionej knajpie” – jest Maciej Frąckowiak, wokalista i gitarzysta zespołu. Singiel stanowić ma przedsmak pełnowymiarowej płyty, nad którą pracują muzycy.

Źródło: www.wolnasobota.com

Sprawdź kto wygrał zaproszenie na Johna Mayalla!

opublikowano w dziale Polska

Gitarzystą, który na okładce jednej z płyt Johna Mayalla czyta popularny dziecięcy komiks Beano jest oczywiście Eric Clapton – taka była poprawna odpowiedź w przygotowanym przez Blues.pl konkursie, w ramach którego mogliście wygrać dwa podwójne zaproszenia na warszawski koncert Johna Mayalla odbywający się 18 czerwca w klubie Stodoła.

Wśród tych z Was, którzy na adres Redakcji przysłali właściwą odpowiedź, wylosowaliśmy dwóch szczęśliwców – są nimi Marcin Wołosz z Częstochowy i Szczepan Gnyszka z Bolesławca. Gratulujemy!

Szczegóły dotyczące koncertu i zakupu biletów znajdziecie na stronie www.livenation.pl.

Źródło: Blues.pl i Live Nation

Jaworznicki Meeting Blues-Rockowy

opublikowano w dziale Polska

Klub Opera będzie sceną, na której 3 czerwca rozegra się pierwszy Meeting Blues-Rockowy w Jaworznie zorganizowany z inicjatywy basisty i wokalisty grupy KOX, Jacka Gretkowskiego i zespołów GalHan i Preizol Band. Publiczność będzie miała okazję posłuchać połączenia bluesa i rocka w wykonaniu tych trzech formacji. Jak zapewniają organizatorzy, nie zabraknie też mocniejszych brzmień spod znaku Deep Purple, Uriah Heep czy Led Zeppelin.

Źródło: www.blues.jaworzno.pl

Sprawdź kto wygrał zaproszenie na Harry’ego Manxa!

opublikowano w dziale Polska

Instrument, który w dłoniach Harry’ego Manxa widać na plakacie warszawskiego koncertu i konkursowej grafice Blues.pl to mohan veena – taka była poprawna odpowiedź w przygotowanym przez nas i Agencję Tangerine konkursie, w ramach którego mogliście wygrać dwa pojedyncze zaproszenia na koncert Harry’ego Manxa, który 16 czerwca zagra w warszawskim klubie Hybrydy.

Wśród tych z Was, którzy na adres Redakcji przysłali właściwą odpowiedź, wylosowaliśmy dwójkę szczęśliwców. Są nimi Maciej Gonczar z Głogowa i Piotr Lebiedziewicz z Warszawy, gratulujemy!

Szczegóły dotyczące koncertu i zakupu biletów znajdziecie na stronie Agencji Tangerine.

Źródło: Blues.pl i Tangerine

Herbie Hancock z patronatem Blues.pl

opublikowano w dziale Polska

Już 21 czerwca na sklepowych półkach znajdzie się najnowsze dzieło słynnego Herbie Hancocka, album „The Imagine Project”. Będzie to pierwszy projekt, który zbiega się z obchodami siedemdziesiątych urodzin tego wielkiego artysty. Przy albumie współpracowali z Hancockiem bardzo różni twórcy, między innymi Ci, których Czytelnicy Blues.pl dobrze znają – Seal, Jeff Beck, Derek Trucks i Susan Tedeschi. Album, którego wydawcą jest Sony Music, ukaże się w wersji CD oraz na płycie winylowej. Jednym z jego patronów medialnych jest Blues.pl.

Źródło: www.sonymusic.pl

Noel McKoy „Brighter Day”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Tych, którzy tęsknią za czasami kiedy na falach eteru królowali Sam & Dave, O.V. Wright czy Otis Redding zapraszamy na muzyczny rejs w lata sześćdziesiąte. Kapitanem jest Noel McKoy. Głos ma mocny, a soulową frazę czuje jak niewielu współczesnych kolegów. Na tle pulsujących aranży, seksownych chórków i popisów sekcji dętej czuje się jak ryba w wodzie. (pd)

Wydawca: Tri-Sound Records
Posłuchaj: www.noelmckoymusic.com

Emil & The Ecstatics „Bit By Bit”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Jeden z najciekawszych bandów na europejskiej rootsowej scenie. Takie określenie przy szwedzkiej grupie Emil & The Ecstatics nikogo już nie dziwi – dwoma dotychczasowymi płytami pokazali wyraźnie na co ich stać. Teraz przyszła pora na trzeci album, tym razem z logo belgijskiej wytwórni Naked Productions na okładce. Co to za muzyka? Ujmijmy to tak… Gdyby zespół młodego Little Miltona – oczywiście przy aplauzie ubranych w wełniane sweterki rozbawionych nastolatków – zaprosił na ciasną scenę młodego Otisa Rusha, mogłoby to brzmieć jak muzyka Emila i jego Ekstatyków. Klasyczny blues przywodzący na myśl wyraźne skojarzenia z latami pięćdziesiątymi i sześćdziesiątymi miesza się tu z rhythm’n’bluesem w stylu Jackie’go Wilsona i odrobiną wczesnego soulu. Nie brakuje hammondowych poślizgów najwyższej próby, ale najbardziej rzuca się w uszy gitara. Wysmakowana i utrzymana w tradycyjnym stylu przypadnie do gustu tym wszystkim, którzy częściej niż do płyt Stevie Ray Vaughana sięgają po skromny dorobek Hollywood Fatsa. Gdy do instrumentalnych popisów i stylistycznych delicji dodamy dobry głos lidera i czternaście autorskich kompozycji, dostaniemy kolejny udany longplay w dorobku znakomitego zespołu.

Przemek Draheim

Wydawca: Naked Productions
Posłuchaj: www.myspace.com/ecstatics

Blues Express Festival

opublikowano w dziale Polska

Koncertem w Pile, w ramach którego zagrają Midnight Travel, Zydeco Flow i Obstawa Prezydenta, rozpocznie się 16 lipca osiemnasta edycja Blues Express Festival. Dzień później, 17 lipca, na wielkopolskie tory wytoczy się bluesowa lokomotywa i wagony pełne miłośników muzyki. W wagonie muzycznym wystąpi Za Fcześnie Fstałem, w Warsie natomiast Gosia Werbińska i Błażej Pawlina. Podczas koncertu finałowego w Zakrzewie zaprezentują się publiczności: Blues Flowers, HooDoo Band, Boogie Boys, Leszek Cichoński, Kasa Chorych i Nadmiar.

Tradycyjnie, muzykę słychać będzie też na dworcach kolejowych. Plan tych występów jest następujący:

  • Jąkpa Blues Band – Poznań
  • Zydeco Flow – Rogoźno
  • Midnight Travel – Chodzież
  • Wielebny Blues Band – Piła
  • Roadside – Krajenka
  • Wolna sobota – Złotów
  • Quest  A.D. – Zakrzewo

Źródło: www.bluesexpress.pl

Brad Vickers & His Vestapolitans
„Stuck With The Blues”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Biogramy bluesmanów, z którymi grywał lub nagrywał Brad Vickers mogłyby spokojnie zapełnić niemałą encyklopedię. Chuck Berry, Bo Diddley, Jimmy Rogers, Pinetop Perkins, Lightnin’ Hopkins, Johnny Copeland – można dostać zadyszki, a to dopiero początek listy. Na nowej płycie role się odwróciły – Vickers zamienił trzystrunowy bas na gitarę i zamiast akompaniować gra (i śpiewa) pierwsze skrzypce. Czternaście utworów na albumie to podróż przez różne style tradycyjnego bluesa z przystankami w Chicago, Memphis i Nowym Orleanie. Niespodzianką jest Dave Gross grający na kontrabasie i długo niesłyszany Bobby Radcliff w dwóch smakowitych solówkach. (pd)

Wydawca: Man Hat Tone
Posłuchaj: www.myspace.com/vestapolitans

Hit Generator i nagrody za SMSy

opublikowano w dziale Polska

Kolejny występ Ściganych (fot. strona domowa zespołu) w programie Hit Generator będziemy mogli zobaczyć na antenie Programu 2 Telewizji Polskiej w najbliższy piątek, 17 kwietnia, o godzinie 22:30. Żeby oglądać grupę w trzecim odcinku audycji, już od dziś możecie na nich głosować wysyłając SMS o treści 2 pod numer 7350. Żeby uniknąć pomyłki warto zwrócić uwagę, że treść SMSa jest inna niż dwa tygodnie temu! A głosować warto, o czym przekonał się Tomek Karkoszka, manager i perkusista bluesowej formacji Blue Sounds. Jeden z kilkunastu wysłanych przez Tomka SMSów został wybrany w telewizyjnym losowaniu i zamienił się w nagrodę – elegancki telefon komórkowy o wartości ponad tysiąca złotych!

Źródło: www.hitgenerator.pl

Wyniki konkursu „The Blues” już niebawem

opublikowano w dziale Polska

Polski Dzień Bluesa – a właściwie tydzień bluesa, biorąc pod uwagę ilość atrakcji, które mu towarzyszyły – już za nami. Skończył się też konkurs, który przygotowaliśmy dla Czytelników Blues.pl razem z firmą New Media Concept, współautorem polskiego wydania kolekcji „The Blues”. Przysłaliście na adres Redakcji kilkadziesiąt maili z odpowiedziami. Ile jest tych prawidłowych? To okaże się już niebawem. Z nich wylosujemy jednego szczęśliwca, który otrzyma nagrodę w postaci siedmiu wspaniałych DVD. Wyniki losowania ogłosimy w środę!

Źródło: Blues.pl

Sprawdź kto wygrał bilety na Toruń Blues Meeting!

opublikowano w dziale Polska

„Hard Again” – taki tytuł nosi płyta Muddy Watersa, którą w 1977 roku wyprodukował Johnny Winter pokazując dojrzałego bluesmana w najlepszej od lat formie. Taka była poprawna odpowiedź w przygotowanym przez Blues.pl i toruński klub „Od Nowa” konkursie, w ramach którego mogliście wygrać jeden z sześciu biletów na tegoroczną edycję festiwalu Toruń Blues Meeting, która odbędzie się 19 i 20 listopada.

Wśród tych z Was, którzy na adres Redakcji przysłali właściwą odpowiedź, wylosowaliśmy sześcioro szczęśliwców, do których trafią bilety. Zaproszenia na piątek otrzymują:

  • Jakub Rutynowski, Toruń
  • Anna Kuźniecka, Toruń
  • Tomasz Betliński, Kruszyn

Na sobotę zaś:

  • Krystian Iłkiewicz, Ostróda
  • Błażej Zwolak, Ryjewo
  • Agata Lewandowska, Toruń

Gratulujemy tym bardziej, że program festiwalu jest w tym roku imponujący. Gwiazdą imprezy będzie Johnny Winter. Obok niego zaprezentują się Elżbieta Mielczarek z zespołem Leszka Windera, Tortilla, Outsider Blues, Los Agentos, Why Ducky?, Marek Wojtowicz oraz akustyczny Bottleneck John ze Szwecji, ET Tumason z Islandii, a także Dżem.

Szczegóły dotyczące koncertu i zakupu biletów znajdziecie na stronie klubu „Od Nowa” w Toruniu.

Źródło: Blues.pl i Toruń Blues Meeting

The Insomniacs
„At Least I’m Not With You”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Po nominacji do Blues Music Awards 2008 w kategorii „Najlepszy Debiut Roku” i pozytywnych recenzjach poprzedniego albumu The Insomniacs przypominają się nową płytą, której premierę wytwórnia Delta Groove zapowiedziała na 21 kwietnia, razem z premierą nowego longplay’a Jasona Ricci i grupy New Blood. O ile poprzedni krążek pozostawił niedosyt w kwestii studyjnej produkcji, nowy materiał brzmi tak jak trzeba i to od pierwszej piosenki. Dość szybki „Lonesome” od razu przykuwa uwagę poczynaniami lidera – gitarowy sound, który w rękach Vyasa Dodsona produkuje Gibson ES-150 z roku 1950 robi wrażenie, co zresztą w książeczce płyty wypunktował Junior Watson. Kto jak kto, ale on wie, co mówi. Oczywiście reszta zespołu nie pozostaje dłużna śpiewającemu koledze. To już nie są ci zdolni, ale trochę nieśmiali chłopcy debiutujący w dużej wytwórni – to muzycy, którzy po setkach koncertów znają się doskonale i wiedzą czego od siebie nawzajem wymagać. Większość zawartych tu, lekko tanecznych utworów wyraźnie nawiązuje do tradycji West Coast Bluesa, ale jest też ukłon w stronę tradycyjnego Chicago. Klasyczny „Hoodoo Man Blues” to jeden z najmocniejszych punktów płyty. Dodson śpiewa z uczuciem, muzyka sączy się leniwie, a uroku całości dodaje harmonijka Mitcha Kaschmara, mięsista w brzmieniu i agresywna. Obok niego, wśród gości na harmonijce Al Blake, na gitarze pedal steel Joel Paterson, na saksofonie Jeff Turmes. Doborowe towarzystwo, no i płyta w sam raz na bluesową prywatkę.

Przemek Draheim

Wydawca: Delta Groove Productions
Posłuchaj: www.myspace.com/insomniacsblues

Wspomnienia o Riedlu

opublikowano w dziale Polska

Czterdzieści sześć minut i sześć sekund liczy sobie przygotowany przez Agencję V-Events film dokumentalny ukazujący postać Ryszarda Riedla. Obraz pokazuje wokalistę oczyma ludzi, którzy go znali oraz tych, którzy nie mieli okazji go poznać, ale zafascynowali się jego twórczością. Prezentowane wspomnienia okraszone są fragmentami koncertów zorganizowanych w ramach Festiwalu im. Ryśka Riedla „Ku Przestordze”. Całość zobaczyć można na stronie agencji.

Źródło: www.v-events.pl

Wygraj bilety na Toruń Blues Meeting!

opublikowano w dziale Polska

Trudno byłoby wyobrazić sobie drugą połowę listopada bez festiwalu Toruń Blues Meeting – na szczęście nie ma takiej konieczności! Dwudziesta pierwsza edycja imprezy, która od lat ściąga miłośników bluesa do toruńskiego klubu „Od Nowa”, odbędzie się 19 i 20 listopada. Gwiazdą festiwalu będzie w tym roku Johnny Winter – jeden z najważniejszych współczesnych gitarzystów, a dla wielu postać wręcz legendarna. Obok Wintera na deskach studenckiego klubu zaprezentują się Elżbieta Mielczarek z zespołem Leszka Windera, Tortilla, Outsider Blues, Los Agentos, Why Ducky?, Marek Wojtowicz oraz akustyczny Bottleneck John ze Szwecji i ET Tumason z Islandii. Nie zabraknie również Dżemu.

Wraz z klubem „Od Nowa” przygotowaliśmy dla Naszych Czytelników konkurs, w którym do wygrania jest aż sześć festiwalowych biletówtrzy na pierwszy i trzy na drugi dzień festiwalu! Żeby zdobyć jedno z tych zaproszeń należy odpowiedzieć na pytanie: jaki tytuł nosi płyta Muddy Watersa, którą w 1977 roku wyprodukował Johnny Winter pokazując dojrzałego bluesmana w najlepszej od lat formie?

Odpowiedzi, ze słowem „Konkurs” w temacie, prosimy przysłać na redakcyjny adres e-mail blues@blues.pl. W treści wiadomości należy podać swoje imię i nazwisko, adres, a także kontaktowy numer telefonu. Na Wasze maile czekamy do poniedziałku 15 listopada, do godziny 23:59. Niedługo potem ogłosimy zwycięzców losowania.

Źródło: Blues.pl i Toruń Blues Meeting

Sprawdź kto wygrał zaproszenie na Tommy’ego Castro!

opublikowano w dziale Polska

Ostatnia płyta Tommy’ego Castro wydana przez wytwórnię Alligator nosi tytuł „Hard Believer” – taka była poprawna odpowiedź w przygotowanym przez Blues.pl i Agencję Tangerine konkursie, w ramach którego mogliście wygrać dwa pojedyncze zaproszenia na jedyny polski koncert amerykańskiej gwiazdy bluesa, która 15 kwietnia pojawi się w Warszawie w klubie Proxima.

Wśród tych z Was, którzy na adres Redakcji przysłali właściwą odpowiedź, wylosowaliśmy dwójkę szczęśliwców. Są nimi Marta Narbuntowicz z Poznania i Andrzej Granica z Warszawy, gratulujemy!

Szczegóły dotyczące koncertu i zakupu biletów znajdziecie na stronie klubu Proxima.

Źródło: Blues.pl i Tangerine

Sprawdź kto wygrał zaproszenie na Warsaw Blues Night!

opublikowano w dziale Polska

Kanadyjska wytwórnia płytowa, dla której nagrywa Eddie Turner to Northern Blues – taka była poprawna odpowiedź w przygotowanym przez Blues.pl i Warsaw Blues Night konkursie, w ramach którego mogliście wygrać jedno podwójne zaproszenie na czterdziestą piątą edycję cyklu, która 27 marca odbędzie się w warszawskim klubie Hybrydy.

Wśród tych z Was, którzy na adres Redakcji przysłali właściwą odpowiedź, wylosowaliśmy jednego szczęśliwca. Jest nim Krzysztof Tworek z Chmielowa. Gratulujemy!

Szczegóły dotyczące koncertu i zakupu biletów znajdziecie na stronie Warsaw Blues Night.

Źródło: Blues.pl i Warsaw Blues Night

SZYNOblues pełen muzyki

opublikowano w dziale Polska

Jak przystało na dwudziesty pierwszy wiek zmieniają się środki transportu, którymi podróżują bluesmani – kiedyś w modzie były pociągi, teraz ich rolę przejmują szynobusy! Jeden z nich, zwany wymownie SZYNObluesem, w niedzielę 19 kwietnia o godz. 12:35 wyruszy ze stacji Sulęcin zabierając na pokład spragnionych muzyki pasażerów. W czasie podróży każdy z nich będzie mógł spróbować swoich sił w bluesowym jam session. Około godz. 14:00 szynobus dotrze do Międzyrzecza, gdzie na dworcu PKP odbędzie się koncert zespołu 5 RANO. Warto przy tej okazji przypomnieć sobie o jednym z pociągów, którego sława znalazła stałe miejsce w bluesowej tradycji. Historyczny Panama Limited  kursujący między Chicago a Nowym Orleanem był ponoć tak szybki, że nawet doświadczeni bluesowi wędrowcy pokroju Davida Honeyboy’a Edwardsa nie mieli dość odwagi, by próbować wskoczyć do niego w biegu. Piosenkę o tym napisał Bukka White, ale na youtube.com znaleźć można jej inną wersję wykonywaną przez Toma Rusha – folkowego gitarzystę, który rozsławił ten utwór w latach sześćdziesiątych.

Źródło: www.icotam.pl

Albert King & Stevie Ray Vaughan
„In Session”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Kilka tygodni przed końcem ubiegłego roku miłośników bluesa zelektryfikowała znakomita wiadomość – wytwórnia Stax, znana głównie z soulowego brzmienia, wypuściła na rynek wersję DVD jednej z najciekawszych bluesowych płyt wszechczasów, albumu „In Session”, na którym spotkali się Albert King i Stevie Ray Vaughan. Sesja w wersji „z obrazem” to prawie 90 minut znakomitego materiału w bardzo dobrej jak na swój wiek jakości. Kolory są śliczne; ruchy kamery płynne i przemyślane; bardzo dobry jest montaż i dźwięk. Nowe, wizualne wydanie przynosi też coś, o czym dotąd melomani mogli tylko marzyć – nieopublikowane wcześniej utwory zarejestrowane przez Kinga i Vaughana podczas kanadyjskiej sesji, ot choćby wyśpiewany przez tego młodszego „Texas Flood” z jego pierwszego albumu.  Niestety, brakuje w wersji wideo jednej z perełek wersji audio – rozlanego „Blues at Sunrise” – choć i to da się nadrobić, bo obok zwykłego wydania DVD Stax uraczył fanów dwupakiem CD i DVD. Dla tych, którzy mają już na półce „In Session” rada jest jedna: płytę przekażcie ukochanej osobie, a sobie sprawcie prezent nowym wydaniem. Naprawdę warto. (pd)

Wydawca: Stax
Posłuchaj: www.amazon.com

„Złote Płyty” pełne bluesa

opublikowano w dziale Polska

Wydany przez firmę MTJ sześciopłytowy box Sławka Wierzcholskiego i Nocnej Zmiany Bluesa pod tytułem „Historia Choroby” i sygnowana przez My Music Records trzypłytowa kompilacja „Blues & The City” zawierająca 48 klasycznych bluesowych nagrań otrzymały status „Złotej Płyty” przyznawany przez Związek Producentów Audio-Video za osiągnięcie odpowiednio wysokich wyników sprzedaży. Albumy dołączyły tym samym do opatrzonej logo 4 Ever Music „Antologii Polskiego Bluesa”, obecnej na liście „Złotych Płyt” od 11 lutego.

Źródło: www.zpav.pl

Sprawdź kto wygrał zaproszenie na Warsaw Blues Night!

opublikowano w dziale Polska

Chicagowska wytwórnia płytowa, dla której Dave Specter nagrywał, zanim zdecydował się wydać swój nowy album w oficynie Fret12 Productions to słynna Delmark Records – taka była poprawna odpowiedź w konkursie, jaki dla Czytelników Blues.pl przygotowaliśmy razem z organizatorami Warsaw Blues Night. Nagrodą były dwa podwójne zaproszenia na najbliższą edycję festiwalu, podczas której 8 listopada wystąpi w warszawskich Hybrydach zespół Dave’a Spectera.

Wśród tych z Was, którzy na adres Redakcji przysłali właściwą odpowiedź, wylosowaliśmy dwójkę szczęśliwców – Mariusza Brańskiego z Legionowa i Piotra Rachwalskiego z Warszawy. Gratulujemy!

Szczegóły dotyczące koncertu i zakupu biletów znajdziecie na stronie Warsaw Blues Night.

Źródło: Blues.pl i Warsaw Blues Night

Platynowa płyta Bartka Łęczyckiego

opublikowano w dziale Polska

30 listopada 2007 roku w warszawskiej Fabryce Trzciny odbyła się gala wręczenia nagród złotych i platynowych płyt. Laureatami zostali m.in. Krzysztof Krawczyk, Edyta Górniak, T.Love, Myslovitz, Trebunie Tutki i VooVoo. Co ważne dla nas bluesfanów platynową płytę otrzymał również Bartosz Łęczycki za udział w projekcie „Maleńczuk & Waglewski – Koledzy”, który podsumowany został sprzedażą ponad 50 tysięcy krążków.

Źródło: harmonijka.mud.pl

Mojo w teledysku

opublikowano w dziale Polska

Od kilku tygodni w serwisie Youtube możecie oglądać teledysk, jaki formacja Mojo (fot. strona domowa zespołu) nagrała do piosenki „Idź mała idź”. Grupa, która w warszawskich Zaklętych Rewirach prowadzi Club Mojo – czyli miejsce, w którym odbywają się cykliczne spotkania z muzyką „na żywo” – powierzyła realizację clipu reżyserowi Szymonowi Kołodziejczykowi.

Źródło: www.mojo.art.pl

Sprawdź kto wygrał zaproszenie na Rawa Blues Festival!

opublikowano w dziale Polska

Gitarzysta, który liderował formacji The Nightcats, gdy ta odwiedziła Polskę w 2004 roku przy okazji dwudziestej czwartej Rawy Blues to Charlie Baty, znany fanom jako Little Charlie – taka była poprawna odpowiedź w konkursie przygotowanym przez Blues.pl i organizatorów Rawa Blues Festival, w ramach którego mogliście wygrać jedno z trzech pojedynczych zaproszeń na festiwal, który 9 października w katowickim Spodku uraczy melomanów występami takich artystów jak, między innymi, James Blood Ulmer i Vernon Reid, Rick Estrin & The Nightcats, a także Nora Jean Bruso.

Wśród tych z Was, którzy na adres Redakcji przysłali właściwą odpowiedź, wylosowaliśmy trójkę szczęśliwców. Są nimi:

  • Elwira Iwanowska z Katowic
  • Robert Trusiak z Białegostoku
  • Wojciech Jakubowski z Gdańska

Gratulujemy szczęścia tym bardziej, że ilość prawidłowych odpowiedzi, które wzięły udział w losowaniu, była imponująca! Życzymy miłej zabawy na Rawie.

Źródło: Blues.pl i Rawa Blues Festival

Pierwsza płyta Outsider Blues

opublikowano w dziale Polska

18 maja swoją premierę będzie miała debiutancka płyta przeworskiego zespołu Outsider Blues. Album pod tym samym tytułem podsumowuje osiem lat działalności grupy i stanowi zwieńczenie dotychczasowych poszukiwań własnego brzmienia, łączącego autorskie kompozycje z bluesowymi standardami. Fanów Outsider Blues ucieszy ilość muzyki zawartej na krążku – czternaście utworów trwa w sumie 61 minut i 30 sekund. Wydawcą ubranej w „płonący” digipack płyty jest Flower Records.

Źródło: www.outsider-blues.prv.pl

Tracy Nelson „Victim Of The Blues”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Oficyna Delta Groove znana jest z tego, że serwuje miłośnikom dobrego grania naprawdę smakowite muzyczne kąski. Nie inaczej jest z nowym albumem Tracy Nelson, którego tytuł brzmi tak, jak stary numer Ma Rainey – „Victim of the Blues”.

Ale nie tylko jeden z utworów i tytuł płyty zapożyczone zostały od bluesowej matrony. Wpływ Ma Rainey na wokal Tracy słychać wyraźnie, podobnie jak fascynację twórczością Bessie Smith. To ważne by czerpać natchnienie u źródła, a Tracy wychodzi to znakomicie! Jej wokal jest mocny i pełny, śpiewa głosem dość niskim, choć nie pozbawionym charakteru i zadziorności. Śpiew Tracy gra na płycie rolę pierwszoplanową, jednak towarzyszący jej muzycy też nie pozostają w cieniu. Zwarta sekcja rytmiczna potrafi wyczarować różnorodne groove’y – mamy tu zarówno shuffle, boogie, powolnego bluesa, odrobinę bluegrassu, gospel czy soulu, czyli wszystko to, co najlepsze w amerykańskiej tradycji muzycznej i to na jednym krążku. W połączeniu z solówkami Mike’a Hendersona grającego na gitarze i miniaturowym banjo, partiami klawiszy czy chórkami i duetami wokalnymi z zaproszonymi gośćmi, daje to kawałek niezwykle przyjemnego grania, które zachęca do rytmicznego tupania. Na krążku przeważają covery klasycznych piosenek. Na warsztat pani Nelson trafiły numery takich tuzów, jak wspomniana Ma Rainey, Howlin’ Wolf, Jimmy Reed czy Little Milton. Jej interpretacje zasługują na uznanie, bo Tracy wykonuje je z dużym ładunkiem emocji i zaangażowaniem.

„Victim of the Blues” to płyta różnorodna, lecz jednocześnie konsekwentnie trzymająca się konwencji klasycznego, akustycznego bluesowego grania. Artystka pokazuje duży szacunek do tradycji, ale też nie boi się zamieszać w dobrze nam znanych kompozycjach. Co więcej można napisać? Chyba tylko to, że czas wykorzystany na przesłuchanie tych jedenastu piosenek z pewnością nie będzie stracony. Co więcej, minie bardzo szybko.

Maciej Draheim

Wydawca: Delta Groove Productions
Posłuchaj: www.deltagrooveproductions.com

J.J. Band i Przyjaciele grają utwory Tadeusza Nalepy
„Blues”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Znakomita muzyka Tadeusza Nalepy w połączeniu ze świetnymi tekstami Bogdana Loebla to nie jest lektura obowiązkowa – dla wielu z nas to znacznie więcej. Te utwory tkwią głęboko w nas.

Nagranie płyty z nowymi wersjami słynnych utworów to ryzykowne i trudne przedsięwzięcie. Oryginalne wykonania są głęboko zakorzenione i niekiedy trudno zaakceptować nowe. Pogłoski o zamiarach wydania przez grupę J.J Band płyty z kompozycjami Tadeusza Nalepy pojawiły się już dwa lata temu i wzbudziły moje zainteresowanie tym bardziej, że z wcześniejszej płyty zrealizowanej przez inną grupę wykonawców została mi w pamięci głównie Jean Lubera za wyjątkową interpretację oraz Andrzej Nowak za przekaz specyficznego klimatu pierwotnych wykonań. Od czasu pojawienia się tych pogłosek minęły dwa lata i wreszcie nowe dzieło jest już dostępne. Premiera nastąpiła 18 września 2010 roku.

Młodzi muzycy bez kompleksów przedstawiają słuchaczom atrakcyjne, świeże aranżacje, prezentując wysoki poziom umiejętności. Trzonem wykonawców jest zespół J.J. Band, który wziął odpowiedzialność za całość, ale zaprosił przyjaciół do udziału w tym projekcie. Przyjaciele nie zawiedli.

Już początek pierwszego nagrania w wykonaniu J.J.Band („Rzeka dzieciństwa”) zapowiada niezwykłość nagrań. Łatwo łagodnie odpłynąć słuchając urokliwej Karoliny Cygonek w nagraniu „W co mam wierzyć”. Brawurowa wersja „Oni zaraz przyjdą tu” to dla mnie najbardziej energetyczne nagranie płyty, w którym prezentują się dwaj członkowie grupy Devil Blues: Krzysztof Gorczak (śpiew) i Sebastian Kozłowski (gitara). Najwięcej różnych emocji wzbudzi zapewne wersja najpiękniejszej polskiej pieśni bluesowej. „Modlitwa” z tej płyty wymaga uważnego słuchania. Pierwsze wrażenie może być niepokojące ze względu na śmiałą aranżację, ale niski głos Magdy Piskorczyk i intrygujące rozwinięcie utworu z dźwiękami skrzypiec Jana Gałacha powinny usunąć początkową nieufność. Nie będę wymieniał wszystkich przyjaciół grupy J.J. Band biorących udział w tym przedsięwzięciu, ani też omawiał kolejnych utworów – tej płyty trzeba posłuchać. Myślę, że każdy miłośnik rodzimej bluesowej twórczości znajdzie swój ulubiony utwór, chociaż jest ich tylko dziesięć.

Ważnym wydarzeniem poprzedzającym oficjalne wydanie płyty był koncert w radiowym studio im. Agnieszki Osieckiej 16 września 2010 roku – w Dniu Bluesa, którego część była transmitowana w Programie Trzecim Polskiego Radia. Tutaj lider J.J. Band, Jacek Jaguś, pokazał oprócz umiejętności instrumentalnych i wokalnych swoje walory w roli gospodarza wieczoru. Nie sposób było zostać obojętnym na to, co działo się na scenie. Harmonijka Bartka Łęczyckiego, intrygujące wokale, ujmujące dźwięki gitar… Mam nadzieję, że doczekamy się również wydania CD z tym koncertem. Tymczasem płyta studyjna jest jeszcze dostępna w sklepach. Tata Tadzio byłby zadowolony.

Stanisław Śpiewak

Wydawca: Gutmusic Records
Posłuchaj: www.jjband.pbox.pl

Sprawdź kto wygrał zaproszenie na Jimiway Blues Festival!

opublikowano w dziale Polska

Europejska wytwórnia płytowa, która wydała nowy album Joe Louisa Walkera, „On The Legendary Rhythm & Blues Cruise”, to francuska oficyna Dixiefrog – taka była poprawna odpowiedź w konkursie, jaki dla Czytelników Blues.pl przygotowaliśmy razem z Towarzystwem Adoracji Bluesa i Rocka ’70 i Ostrowskim Centrum Kultury, a więc organizatorami Jimiway Blues Festival, którego tegoroczna edycja zaplanowana jest na 22 i 23 października. Nagrodą było jedno podwójne zaproszenie na oba festiwalowe dni.

Wśród tych z Was, którzy na adres Redakcji przysłali właściwą odpowiedź, wylosowaliśmy jednego szczęśliwca, Sławka Pniewskiego z Poznania.

Gratulujemy tym bardziej, że obsada tegorocznej edycji Jimiway’a jest bardzo interesująca. Publiczności zaprezentują się między innymi Sherman Robertson i Joe Louis Walker.

Źródło: Blues.pl i Jimiway Blues Festival

Seven B. zagra jeszcze raz

opublikowano w dziale Polska

Ciekawą wiadomość przekazał nam Jacek Chruściński, gitarzysta basowy związany między innymi z grupą Seven B., która pod koniec lat dziewięćdziesiątych osiągnęła wśród polskich miłośników blues-rocka status niemal kultowy. Muzycy tworzący Seven B. – w tym Gienek Loska (fot. archiwum zespołu) przy mikrofonie, Andrzej Makarewicz na gitarze, Jacek Chruściński na basie i Artur Malik na perkusji – spotkają się ponownie 21 października żeby zagrać jeden koncert w krakowskim klubie Drukarnia.

Źródło: www.chruscinski.pl

Płytowy box Little Waltera

opublikowano w dziale Świat

Od dawna oczekiwany box płytowy „Complete Little Walter” ukaże się 10 marca 2009 roku pod szyldem wytwórni Hip-O Select. Little Walter zrewolucjonizował podejście do harmonijki ustnej w bluesie i wykorzystywał niezbadane dotychczas możliwości tego instrumentu. Dodatkowo, był zdolnym wokalistą i otaczał się najlepszymi muzykami grającymi bluesa chicagowskiego, co owocowało znakomitymi nagraniami. Płytowy box zawierać będzie materiał, który wcześniej się nie ukazał, a także książeczkę pełną rzadkich zdjęć i obszernych notatek. Niestety, album będzie dostępny w ograniczonej ilości. Przedpremierowych zamówień można dokonywać na stronie www.amazon.com.

Źródło: www.bobcorritore.com

Wygraj zaproszenie na Warsaw Blues Night!

opublikowano w dziale Polska

Czterdziesta piąta edycja Warsaw Blues Night – jak na taki jubileusz przystało – zapowiada się niezwykle interesująco. 27 marca w warszawskim klubie Hybrydy, obok duetu Przytuła i Kruk, publiczności zaprezentuje się amerykański gitarzysta Eddie Turner – jedna z najciekawszych postaci na scenie współczesnego bluesa.

Ekspresyjny, z lekka psychodeliczny, przykuwający uwagę – taki Eddie Turner jest na żywo. Dla tych, którzy chcieliby się o tym przekonać osobiście, razem z organizatorami Warsaw Blues Night przygotowaliśmy konkurs, w którym do wygrania jest jedno podwójne zaproszenie na ten wyjątkowy koncert! Żeby je zdobyć należy odpowiedzieć na pytanie: jak nazywa się kanadyjska wytwórnia płytowa, dla której nagrywa Eddie Turner?

Odpowiedzi, ze słowem „Konkurs” w temacie, prosimy przysłać na redakcyjny adres e-mail blues@blues.pl. W treści wiadomości należy podać swoje imię i nazwisko, adres, a także kontaktowy numer telefonu. Czasu nie pozostało wiele – na Wasze maile czekamy do soboty 26 marca, do godziny 18:00. Niedługo potem ogłosimy zwycięzcę losowania.

Źródło: Blues.pl i Warsaw Blues Night

Sprawdź kto wygrał zaproszenie na Jasona Ricci!

opublikowano w dziale Polska

Wytwórnia Delta Groove wydała dwie płyty sygnowane nazwiskiem Jasona Ricci, „Rocket Number 9” i „Done With the Devil” – taka była poprawna odpowiedź w konkursie przygotowanym przez Blues.pl i organizatorów Warsaw Blues Night, w ramach którego 24 maja, na jedynym koncercie w Polsce, zagra zdobywca statuetki Blues Music Award, Jason Ricci.

Wśród tych z Was, którzy na adres Redakcji przysłali właściwą odpowiedź, wylosowaliśmy jednego szczęśliwca – w osobie Ewy Czyrwik z Katowic – na którego czeka jedno podwójne zaproszenie na koncert, gratulujemy!

Tym, którzy mieli mniej szczęścia przypominamy, że do koncertu zostało już tylko kilka dni i to ostatnia okazja, żeby kupić w przedsprzedaży tańsze bilety. A zostało ich już niewiele.

Źródło: Blues.pl i Warsaw Blues Night

Ernie Vincent „Bayou Road Blues”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Z ciszy wynurza się odgłos skrzypiącego drewnianego krzesła – ktoś rozsiadł się wygodnie. Po wymownym „oh right” zaczyna się muzyka, bardzo inna od tej, którą proponują dziś duże bluesowe labele. Jest akustycznie, ale nie tyle w duchu Roberta Johnsona, co raczej Lightnin’a Hopkinsa – luźniej, leniwiej, trochę jak w folkowo-bluesowych nagraniach z lat sześćdziesiątych. Rytm jest gęsty, a dźwięki gitary mieszają się z wyraźnym potupywaniem i akustyczną harmonijką. Z tego gąszczu wyłania się głos. Niemłody i chropowaty, ale bardziej wesoły niż przygnębiony – jakby śpiewał dla przyjaciół podczas weekendowego grilla. Taka jest muzyka Ernie’go Vincenta – wokalisty i gitarzysty, który w historii muzyki zapisał się funkowym hitem „Dap Walk” z 1972 roku. Na „Bayou Road Blues” wrócił do korzeni, czego zresztą dał wyraźny dowód wspominając na okładce krążka nazwiska Muddy Watersa, Jimmy Reeda i Hopkinsa, o którym była już mowa. Z twórczością tego ostatniego muzyka na albumie naprawdę bardzo mocno się kojarzy. Różnicą może być jedynie subtelny posmak całości, jakby z nutą nowoorleańskiego sosu. Wrażenie to potęguje Big Chief Monk Boudreaux, który jako gość pojawia się z tamburynem w kompozycji „Mardi Gras Chief”. To króciutki longplay, jakby dawno zaginiona płyta. Dobrze, że teraz możemy ją „odnaleźć”, bo – przy całej sympatii do współczesnych bluesowych produkcji – ma w sobie coś, co dziś bardzo trudno gdziekolwiek usłyszeć.

Przemek Draheim

Wydawca: Montegut Street Records
Posłuchaj: www.myspace.com/ernievincent

Sprawdź kto wygrał bilety na Toruń Blues Meeting!

opublikowano w dziale Polska

Wytwórnia płytowa Ruf Records będąca wydawcą nowej płyty Big Daddy Wilsona, „Love Is The Key”, ma swoją siedzibę w Niemczech – taka była poprawna odpowiedź w konkursie przygotowanym przez Blues.pl i organizatorów festiwalu Toruń Blues Meeting. Wśród tych z Was, którzy na adres Redakcji przysłali właściwą odpowiedź, wylosowaliśmy dziesięciu szczęśliwców, na których czeka po jednym darmowym bilecie na pierwszy z festiwalowych dni. Nagrody otrzymują:

  • Weronika Półtorak, Kutno
  • Jarosław Jaworski, Toruń
  • Wojciech Czyrwik, Katowice
  • Bartosz Sołtysiuk, Reszel
  • Dorota Wiśniewska, Toruń
  • Frederic Abdoul, Bydgoszcz
  • Marcin Nowak, Warszawa
  • Grzegorz Węgorowski, Włocławek
  • Jakub Rutynowski, Toruń
  • Paweł Białek, Poznań

Gratulujemy i życzymy dobrej zabawy, co pewnie się spełni, bo 20 i 21 listopada wystąpią w „Od Nowie” ciekawi wykonawcy. Od zagranicznych gości – Big Daddy Wilsona i Robsona Fernandesa, przez Pawła Szymańskiego, Nocną Zmianę Bluesa i Easy Rider, po Dżem.

Źródło: Blues.pl i Toruń Blues Meeting

Uniwersytet zaprosił bluesmana

opublikowano w dziale Świat

W ciekawej roli zaprezentował się niedawno Nad Dove (fot. strona domowa artysty), teksański pianista mający na koncie kilka bardzo dobrze przyjętych przez krytykę tradycyjnie bluesowych płyt. 19 sierpnia, na zaproszenie jednego z profesorów tamtejszego Black Studies Department, Dove wygłosił wykład na Uniwersytecie Kalifornijskim w Santa Barbara. Muzyk opowiadał o historii bluesa, prezentował też archiwalia w postaci fotografii i nieznanych szerzej nagrań. Wygląda na to, że bluesowa edukacja staje się coraz popularniejsza, czego pozytywne skutki odczujemy we wrześniu wraz z wykładami podróżującej po Polsce Akademii Bluesa.

Źródło: www.blues.org

„Struny na ziemi” Włodka Pawlika

opublikowano w dziale Polska

Tych miłośników bluesa, którzy nie stronią od jazzu i… poezji zainteresować powinna nowa płyta pianisty Włodka Pawlika. Album „Struny na ziemi” to szesnaście kompozycji Pawlika napisanych do wybranych przez niego wierszy Jarosława Iwaszkiewicza, autora opowiadania „Tatarak”. W nagraniach udział wzięli między innymi aktor Robert Więckiewicz, Lora Szafran i Marek Bałata.

Źródło: www.strunynaziemi.pl

Czy soul jest trendy?

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Moda przychodzi i odchodzi. To proste stwierdzenie tyczy się zarówno ubrań, jak i muzyki, która na Blues.pl interesuje nas najbardziej. Po zbiorowej fascynacji plastikowo-brzmiącym r’n’b teraz w modzie są lata sześćdziesiąte i klasyczny soul. Klasyczny to znaczy żywy – zagrany i zaśpiewany, a nie zaprogramowany. Weźmy pod lupę pierwszą z brzegu soulową perełkę, “Here I Am (Come And Take Me)” – spory przebój Ala Greena z roku 1973. Różni muzycy brali tę kompozycję na warsztat, wśród nich mój soulowy ulubieniec, Otis Clay. A kto w 2008 roku sięgnął po tę piosenkę? Odpowiedź brzmi: Seal. „Soul” – taki trafny tytuł nosi jego nowy album. Dwanaście klasycznie soulowych kompozycji i wokalista, o którym można powiedzieć wszystko poza tym, że jest klasycznym soulowym śpiewakiem. Zaczynał przecież od muzyki house, a i karierę zawdzięcza popowym piosenkom, co nie znaczy, że nie ma soulowego potencjału – oj ma. „Soul” jest tego potencjału najlepszym wyrazem. Aranżacje są trochę uwspółcześnione, ale podobieństwo do oryginałów jest zachowane. I dobrze, bo nie ma co zbytnio poprawiać tego, co jest udane.

Oczywiście Sealowy „Soul” to nie jedyny album, który w ostatnich miesiącach odnosi się do klasycznego soulu. Sporo takich pojawiło się w nominacjach do tegorocznych nagród Grammy. Wśród nich płyta, z której pierwszy singiel zawładnął wszystkimi możliwymi listami przebojów. O czym mowa? Duffy i piosenka „Mercy”, jeden z największych hitów ostatnich miesięcy i – co niestety nie zawsze idzie w parze – naprawdę porządna kompozycja. Cała płyta „Rockferry” to nawiązanie to grzecznego brzmienia lat sześćdziesiątych – skojarzenie z Dusty Springfield jest tu chyba najbardziej naturalne, ale słychać też wpływy wytwórni Stax, a jeszcze mocniej wytwórni Motown, słynnej fabryki przebojów z Detroit. All Music Guide wyraziło się jasno – debiut o wiele lepszy niż albumy Joss Stone i Amy Winehouse. Rzeczywiście jest tu wszystko to, co na dobrej płycie znaleźć się powinno. Delikatne, chwytliwe melodie; teksty, które nie ocierają się o banał; sprawni, ż y w i – podkreślam „żywi” – muzycy no i głos, którego miło się słucha. Nic dziwnego, że longplay sprzedawał się jak ciepłe bułki, a piosenki z niego zdobiły właściwie każdą radiową antenę. I dobrze, bo dobra muzyka zasługuje na dobre przyjęcie. W tym przypadku równało się to trzem nominacjom do tegorocznych Grammys i zdobyciem tej prestiżowej statuetki w kategorii „Najlepszy Album Wokalny Pop”.

Do Grammy był też nominowany Raphael Saadiq. Nagrody nie zdobył, ale i tak do końca życia będzie tym sukcesem zdobił swój życiorys – zasłużenie, bo z albumem „The Way I See It” spisał się naprawdę nieźle. Wystarczy zamknąć oczy żeby poczuć klimat sprzed ponad czterdziestu lat kiedy soul był muzyką „Młodej Ameryki”. Marvin Gaye, The Four Tops, wcześni The Temptations – te wszystkie echa słychać w muzyce Saadiqa. Powiem szczerze: gdy pomyślę, że takie piosenki amerykańskie nastolatki nagrywają na swoje lanserskie iPody to jakoś cieplej robi mi się na duszy. I znowu, tak jak w przypadku Seala słychać, że całość ma posmak nowoczesnej produkcji, ale klimat starych czasów się zachował. To urokliwy klimat, nie ma co, szczególnie w przypadku dwóch piosenek – hiszpańskiej w wyrazie „Calling” gdzie obok Saadiqa śpiewa zmysłowo Rocio Mendoza, a także nominowanej do Grammy „Never Give You Up” z gościnnym udziałem Stevie Wondera na harmonijce ustnej.

Takiego popu można słuchać. Niech moda na soul trwa jak najdłużej! Kropka.

Przemek Draheim

Wydawca: Warner Bros., Universal Music, Sony BMG
Posłuchaj: Odsyłacze w tekście

Garrett Mason „Love & Sound”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Każdego roku wydaje się setki jeśli nie tysiące bluesowych płyt. Jedne lepsze, inne gorsze. Ogólna zasada jest prosta – im więcej muzyki tym trudniej człowieka zaskoczyć. Wstęp to krótki i może niezbyt odkrywczy, ale potrzebny jako kontekst tego, co nastąpi po kropce. Płyta Garretta Masona zaskakuje. Włączyłem ją, usiadłem, otworzyłem usta i od początku do końca przesłuchałem ją z jedną tylko myślą w głowie, „ojej”. Kiedy na okładce widzi się trio typu gitara-bas-bębny skojarzenie jest proste – „pewnie polecą Stevie Ray Vaughanem”. No cóż, ci trzej nie polecieli. Garret Mason i jego dwaj towarzysze grają soul – soul tak czysty, jak tylko można to sobie wyobrazić. Tylko trzech ludzi a zachowują się jak dobrze naoliwiona rytmiczna maszyna.   Brzmi to trochę jakby The MG’s z wytwórni Stax ucięli sobie jam session ze słynną sekcją Hi Rhythm. Rytmiczne patenty, sprytne przejścia i wykorzystanie dynamiki – to wszystko przywodzi na myśl najlepsze klasycznie soulowe płyty. Mając w pamięci fakt, że to czego słuchamy to trio, a nie orkiestra całość zdaje się wręcz nierealna. Imponuje konsekwencja z jaką panowie dbają o brzmieniowe detale – „Howlin’ For My Baby” czy  „Grapple Hold” brzmią jakby nagrano je przed laty w studiu w Muscle Shoals. Z kolei bluesowe kompozycje zawarte na krążku są tak surowe jakby zarejestrowano je gdzieś na chicagowskiej West Side. „Something About You” na przykład ma w sobie energię Magic Sama czy młodego Otisa Rusha. Wiele już słyszałem, proszę mi wierzyć, ale takie granie zrobiło na mnie duże wrażenie. Tu zresztą nie tylko granie może się podobać. Garrett Mason potrafi pisać niebanalne teksty i – co najistotniejsze – śpiewa je głosem, za który niejeden zawodowy wokalista oddałby życiowy dorobek swój i rodziny. Wokal ma silny, trochę chropowaty i jak to mówią Amerykanie… bardzo soulowy. Rzeczywiście, do pulsującego soulu i surowego bluesa nadaje się idealnie. Słucham go, słucham i przestać nie zamierzam. Żeby nie przedłużać ujmę to tak… „Love & Sound” to zdecydowanie najlepszy kanadyjski album, jaki ukazał się w ciągu kilkunastu ostatnich miesięcy i jedna z tych płyt, które posiadać po prostu trzeba. To nic, że nazwisko nieznane – niejedna gwiazda z tak dobrej strony nie pokazała się nigdy. Kciuki w górę, oba.

Przemek Draheim

Wydawca: Garrett Mason
Posłuchaj: http://www.myspace.com/garrettmasonmusic

Piotr Nalepa odpowiada

opublikowano w dziale Polska

Seria publikowanych na Blues.pl wywiadów z muzykami, którzy występowali w toruńskim Pubie Pamela pokazuje jasno, że ich muzyczna działalność to tylko część historii, jaką mają do opowiedzenia. Nie inaczej jest tym razem. O gaszeniu pożarów, niechęci do motoryzacji i muzycznych fascynacjach, z Dariuszem Kowalskim rozmawia syn Tadeusza Nalepy, Piotr Nalepa:

Dariusz Kowalski: W ankiecie przeprowadzonej dla „Teraz Rock” stwierdziłeś, że nie lubisz wywiadów. Skąd to się bierze? W czasie Waszego koncertu w Pameli zauważyłem, że jesteś otwartym człowiekiem i łatwo nawiązujesz kontakt z ludźmi…

Piotr Nalepa: Chodziło mi o wywiady w TV i w radio – zawsze mnie to peszy i wydaje mi się, że gadam bzdury. Poza tym wiele zależy od pytającego. Zwykle na „głupie pytanie” pada głupia odpowiedź. A z ludźmi po koncercie zawsze lubię porozmawiać.

Po tym koncercie ludzie nadal opowiadają o tym, że udało im się z Tobą porozmawiać i przytaczają różne anegdoty, które usłyszeli od Ciebie. Możesz mi teraz przytoczyć jedną z nich? Co najbardziej niesamowitego spotkało Cię dotychczas na scenie?

Ze względu na małe rozmiary sceny w Pameli przypomniała mi się sytuacja sprzed lat. Grałem z Apteką w klubie Buda – był to drewniany budynek na plaży w Gdyni. Full ludzi, upał. W pewnym momencie reflektor za moją głową zaczął się palić. Pożar ugasiłem za pomocą jeansowej kurtki – zespół nie przerywał nawet grania – po czym założyłem gitarę i dokończyłem koncert. Nie ma już Budy, spłonęła kilka miesięcy później.

Przyjeżdżając do Torunia miałeś chyba jakieś wyobrażenie o Pameli i jej publiczności. Jak wypadła konfrontacja wyobrażenia z rzeczywistością?

Robert Lubera uprzedził mnie, że to niewielka scena (śmiech).

Jakie masz wrażenia po kontakcie z naszą publicznością?

Fajnie! Bardzo  bezpośredni kontakt z publicznością, lekka klaustrofobia… Zdecydowanie wolę grać w takich miejscach, gdzie publiczność jest wyluzowana, niż w salach typu „kinoteatr”.

Zdradź nam sekret, dzięki któremu udaje się Wam, czyli Tobie i Robertowi, utrzymać przy życiu Wasz krakowsko-warszawski projekt?

Nie ma żadnego sekretu. Znam wielu świetnych muzyków w Warszawie, ale gdy zagrałem z zespołem Nie-bo usłyszałem, że to o to chodzi. Wspaniali muzycy, którzy grają ze sobą od lat. Póki co, rozumiemy się doskonale.

Odległość jest spora tym bardziej, że jak wspomniałeś w wypowiedzi dla „Teraz Rock” nie posiadasz samochodu. Z czego wynika ta niechęć do motoryzacji?

Pociąg z Warszawy do Krakowa jedzie niecałe 3 godziny. Mogę w tym czasie poczytać, zdrzemnąć się. Nieposiadanie samochodu jest dla mnie wygodne: nie stoję w korkach, nie muszę szukać miejsca do zaparkowania, a gdy się napiję – zamawiam taksówkę.

Z tego co widziałem na koncercie w Pameli tradycyjna rywalizacja starej i obecnej stolicy nie przekłada się na ten projekt. Stadionowa atmosfera raczej się Wam nie udziela…

Muzyka jest ponad takimi bzdurnymi podziałami. Kraków zawsze będzie dla mnie „starą” stolicą kultury, a Warszawę kocham, bo tu się wychowałem i tu mieszkam. Nie noszę szalika.

Mówiąc o przyszłości rocka powiedziałeś, że są to „ciągłe powroty do źródeł i poszukiwanie czegoś nowego”. Czy w tę formułę wpisuje się Wasz projekt?

Miałem na myśli przyszłość rocka ogólnie. Na pewno to, że gramy numery Breakoutów jest w pewnym sensie powrotem do źródeł, ale nie staramy się ich na siłę „unowocześniać”. Gramy tak jak czujemy, od serca.

Na swojej muzycznej drodze miałeś kilka przystanków, które z bluesem miały raczej niewiele wspólnego. Opowiedz nam o tym, o tej stronie Piotra Nalepy, której ludzie pewnie nie znają.

Zaczynałem „awangardowo” w warszawskim klubie Hybrydy, w różnych zespołach. Z Deuterem byłem w Toruniu chyba w 1985 roku, w klubie Od Nowa. Po drodze było wiele kapel, wiele płyt. Między innymi Kostek Yoriadis, Kasia Kowalska, Grejfrut, ale przede wszystkim związałem się na stałe z kapelą mojego ojca, jako gitarzysta  i – rzadziej – basista.

Jakie są Twoje muzyczne inspiracje?

Bardzo różne. Słucham wszystkiego, co według mnie jest dobre. Stevie Wonder, John Lee Hooker, Led Zeppelin, Queens Of The Stone Age, Miles Davis, Deftones, Prince, Van Halen – i tak mógłbym jeszcze długo...

Opowiesz nam o swojej pozamuzycznej pasji? Mam na myśli konie.

To nie tak! Moja trzynastoletnia córka jeździ sportowo, pod okiem mamy uprawia ujeżdżenie i skoki. Ja tylko kibicuję… W zeszłym roku na wakacjach wsiadłem na konia i potem nie mogłem chodzić przez tydzień – to nie dla mnie. Moje „sporty” to rower, pływanie i narty.

Jakie masz plany na przyszłość?

Mój plan to brak planu. W tym roku jest Piotr Nalepa Breakout Tour i kilka projektów płytowych, a potem zobaczymy. Nigdy nie planowałem swojej „kariery”.

Chcesz coś dodać na koniec?

Pozdrawiam wszystkich, którzy byli i nie byli na koncercie w Pameli. Do zobaczenia wkrótce!

Rozmawiał Dariusz Kowalski

Źródło: www.pubpamela.pl

Derek Miller, czyli Kanadyjczyk z pazurem

opublikowano w dziale Świat

Szperając pewnego dnia w internetowych zasobach serwisu YouTube trafiłem na teledysk, który od samego początku przykuł moją uwagę. Już pierwsze dźwięki gitary jasno dały sygnał, aby się zatrzymać i sprawdzić któż to tak gra. No i zatrzymałem się czekając na rozwój wypadków, co potem pociągnęło za sobą konsekwencje finansowe, czyli zakup płyt.

Ale wróćmy do utworu, na który trafiłem. Na początku słyszymy niepokojące dźwięki gitary, a widzimy samotnego faceta w garniturku z gitarą na plecach. Pomyślałem: jest dobrze. Okazało się, że słucham i oglądam artystę o nazwisku Derek Miller (fot. strona domowa artysty), a utwór to „Devil Come Down Sunday” – kompozycja otwierająca drugą płytę tego nieznanego mi wówczas muzyka. Ten urodzony w Kanadzie 35 letni gitarzysta i wokalista ma w swoim dorobku dwie płyty: wydaną w 2002 roku przez The SOAR Corporation „Music Is the Medicine” oraz wydaną w 2006 roku przez Arbor Records „The Dirty Looks”.

Ale zacznijmy poznawać naszego bohatera od początku, czyli od pierwszej, zawierającej jedenaście kompozycji płyty „Music Is My Medicine”. Autorem większości materiału jest tam Derek Miller, a krążek ma kilka naprawdę jasnych punktów, ot choćby tytułowy „Music Is The Medicine”, czwarty na płycie „Into The Storm”, czy szósty w kolejności „War Shack”. Jeśli chodzi o gitarę, to Derek nie jest wirtuozem, który atakuje niezliczoną ilością nutek w jak najkrótszym czasie. Jego solówki są krótkie, czasem delikatne i melodyjne, a czasami mocne z ostrym atakiem na struny – krótko mówiąc mają pazur.

Mija kilka lat i pojawia się druga płyta, „The Dirty Looks”. Na okładce mamy Dereka Millera z gitarą Gibson Firebird, na albumie zaś dwanaście kompozycji, które mnie osobiście położyły na łopatki. To płyta z gatunku tych, których należy słuchać na podkręconym „volume”. Ale po kolei… „Devil Come Down Sunday” (o którym wspominałem na początku) to ciężki rockowy numer oparty na solidnym riffie i mocnym śpiewie naszego bohatera. W „Stormy Eyes” jest troszkę spokojniej, ale wciąż rockowo. Potem chwila oddechu w chwytliwym utworze „Girls”. Później znów atak, na początku spokojniej, ale w refrenie wręcz punkowo. To „Throw The Hammer Down”, a w nim świetne, rozpędzone solówki Millera. Kolejny utwór – „Ooh La La” – przynosi uspokojenie nastroju. A potem? No cóż, nie chcę zdradzać wszystkiego.

Miłośnikom blues-rockowego grania proponuję osobiście sięgnąć po ten krążek, bo naprawdę warto. Muzyka na płycie trwa 43 minuty, które błyskawicznie mijają, a my znowu chcemy wcisnąć „start”.

Derek już zbiera nagrody za swoją twórczość, więc wygląda na to, że nie tylko mnie zachwycił swoją muzyką (otrzymał m.in. Juno Award 2008 – czyli kanadyjską nagrodę muzyczną – za album „The Dirty Looks”). Myślę, że znakomity kanadyjski artysta Jeff Healey, który wyruszył w trasę po anielskich barach ma godnego następcę, a Derek przyniesie nam jeszcze wiele dobrej muzyki. Chociaż ostatnio ma na głowie podwójne zmartwienie – współpracę z Double Trouble). Nam wypada tylko cierpliwie czekać na jej efekty.

Krzysiek Witkowski

[P.S. Jeśli zainteresowała Was postać Dereka Millera, warto abyście zapoznali się z recenzowaną na łamach Blues.pl płytą „Indian Rezervation – Blues and More”, na której swoją twórczość prezentował Miller – przyp. Red.]

Najpiękniejszy odcień bluesa

opublikowano w dziale Świat

Surowy blues z Delty i kompozycje Sona House’a czy Charley’a Pattona; melodyjny Piedmont blues w wykonaniu Blind Blake’a; blues z Chicago, który grali Muddy Waters i Howlin’ Wolf; a może blues-rockowe pochody Stevie Ray Vaughana i Johnny’ego Wintera… Który z tych odcieni bluesa cieszy się obecnie największą sympatią słuchaczy? Odpowiedź na to pytanie mamy szansę poznać dzięki zabawie, jaką dla swoich czytelników przygotował portal Blues.About.com – bluesowy fragment jednego z bardziej popularnych internetowych katalogów stron www. Dobra to okazja do przypomnienia sobie tak bluesowych stylów, jak i ważnych dla bluesa postaci.

Źródło: www.blues.about.com

Jesień z Bluesem na zdjęciach Artura Radeckiego

opublikowano w dziale Polska

Dwudziesta piąta edycja. Tak imponujący jubileusz świętowała w tym roku białostocka Jesień z Bluesem. Podczas trzech koncertowych dni publiczności zaprezentowały się między innymi zespoły Kasa Chorych, The King Snakes z Paulem Lambem, Hoodoo Band czy Hard Times. Dokumentację fotograficzną tych najciekawszych występów obejrzeć możecie w galerii zdjęć fotografa Artura Radeckiego.

Źródło: www.arturradecki.com

Siódme Bluesonalia w Koninie

opublikowano w dziale Polska

Od dwudniowego konkursu w latach dziewięćdziesiątych, kiedy nagrodą był występ na Rawie Blues, po klubowy przegląd tego, co w polskim bluesie ciekawe i twórcze. Historia Bluesonaliów w Koninie niewątpliwie jest interesująca. 28 listopada Bluesonalia odbędą się po raz siódmy – po reaktywacji w 2003 roku. Na scenie klubu Energetyk zagrają Kodexblues, Hokus & Bożena Mazur, Blues Doctors i Romek Puchowski (fot. strona domowa artysty). Lokalnym akcentem będzie występ grupy Blueska z Konina.

Źródło: www.kdk.konin.pl

Zmarł Norton Buffalo

opublikowano w dziale Świat

Tuż przed dniem Wszystkich Świętych trafiła do nas smutna wiadomość. 30 października, po długiej walce z rakiem płuc, zmarł Norton Buffalo (fot. Sylph) – harmonijkarz, autor tekstów i muzyki. Odszedł w szpitalu w miejscowości Paradise w Kalifornii. Urodził się 28 września 1951 roku w Oakland, wychował w Richmond w Kalifornii. Był wszechstronnym muzykiem grającym między innymi bluesa i country, zarówno na harmonijkach diatonicznych jak i chromatycznych. Współpracował z wieloma zespołami, w tym grupą Elvina Bishopa i czy Steve’a Millera. W roku 1970 założył własną formację, The Stampede. Oprócz muzyki zajmował się także filmem. Współtworzył muzykę do obrazów „Stacy’s Knights” i „Eddie Macon’s Run”, natomiast w „The Rose” i „Heaven’s Gate” pojawił się na ekranie. Jednym z jego największych osiągnięć była nagroda Grammy z 1978 roku, którą zdobył występując w dwóch numerach na płycie „Minute By Minute” autorstwa The Doobie Brothers. Bluesmani cenili go z kolei za owocną współpracę z gitarzystą slide, Roy’em Rogersem – ich wspólny teledysk do piosenki „Ain’t no Bread in the Breadbox” zobaczyć możecie na YouTube.

Źródło: www.modernbluesharmonica.com

Gurf Morlix „Last Exit To Happyland”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Gurf Morlix ma za sobą cztery dekady kariery muzycznej, lecz mimo tego nie osiągnął wielkiej popularności, a w Polsce jest w zasadzie nieznany.  Być może co bardziej wnikliwi melomani spotkali się z jego nazwiskiem na okładkach płyt, chociażby  takich artystów jak Lucinda Williams albo Ray Wylie Hubbard. To chyba najlepiej rozpoznawalni z bardzo długiej listy wykonawców, jakich  wspierał na scenie i w studio. Spośród nich należałoby wymienić jeszcze Warrena Zevona, Michaela Penna, Iana McLagana czy Mary Gauthier.

W połowie lat siedemdziesiątych Morlix przeniósł się z rodzinnego Buffalo w stanie Nowy Jork do Teksasu, gdzie nieprzerwanie do dnia dzisiejszego realizuje się jako ceniony sideman, multiinstrumentalista, wokalista, producent nagrań. Wykorzystując swoje olbrzymie doświadczenie zdobyte w trakcie pracy z rozmaitymi muzykami, dziesięć lat temu rozpoczął działalność solową. Efektem tego był wydany w 2000 roku debiutancki longplay „Toad Of Titicaca”. Zarówno na tym, jak i na  dwóch kolejnych krążkach przeważały utwory bądź to stricte country’owe, bądź mocno nacechowane elementami tej muzyki, uzupełnione gdzieniegdzie o folkowe melodie. Przed dwoma laty ukazała się czwarta płyta długogrająca zatytułowana „Diamonds To Dust”, która przyniosła zmianę kierunku gatunkowego. Oprócz folkowych ballad pojawiły się wyraźne nawiązania do swamp bluesa oraz rocka. W takiej estetyce utrzymany jest również  najnowszy album  „Last Exit To Happyland”.

Zawiera on dziesięć kompozycji, w których Morlix z uczuciem opowiada historie, w dużej mierze inspirowane wątkami osobistymi i otaczającą go, często brutalną rzeczywistością. Realizm i szczerość przekazu wzmacnia fakt, iż Gurf samodzielnie zarejestrował wszystkie partie instrumentów, z wyjątkiem perkusji, oraz wyprodukował cały materiał, choć akurat w jego przypadku nie jest to niczym nowym. Do studia zaprosił także trzy znakomite wokalistki: Patty Griffin, Ruthie Foster i Barbarę Kooyman znaną z grupy Timbuk 3. Pierwsza z wymienionych użyczyła swego głosu głównie w tematach akustycznych, jak na przykład refleksyjnym „She’s A River”, czy nostalgicznej balladzie „Voice Of Midnight”. Warto przy tym dodać, że „Voice Of Midnight” oddaje pamięć zmarłej tragicznie Kim McLagan – żony angielskiego pianisty Iana McLagana. Barbara Kooyman śpiewa w duecie z Gurfem w kołyszącym „Music You Mighta Made” przy akompaniamencie ragtime’owej gitary akustycznej i grzechotek, a w tekście Morlix odnosi się do ducha nieżyjącego  przyjaciela i legendarnego artysty Blaze’a Foleya. Z kolei Ruthie Foster możemy usłyszeć w niesamowitej „swamp’owej” kompozycji „Drums From New Orleans”, gdzie na drugim planie generuje lament  przywodzący na myśl chórki z tematu Dra Johna „Zu Zu Mamou” – popularnego choćby z kultowego obrazu Alana Parkera „Harry Angel”. Mocno osadzony w nowoorleańskim klimacie, i to nie tylko za sprawą tytułu, jest również melancholijny „Walkin’ To New Orleans” oddający hołd ofiarom huraganu Katrina. Rytmika utworu i lekko zachrypnięty wokal Morlixa kojarzą się z Tomem Waitsem, a sound Hammonda B3 imitujący rechot żaby nasila „bagnisty” charakter kompozycji. Na krążku znalazły się też numery o rockowym zabarwieniu reprezentowane przez „One More Second” – nieco w  stylu Marka Knopflera, czy „End Of The Line” z  gitarą à la Neil Young, przy czym nie tak mocno „zabrudzoną” jak u legendarnego Kanadyjczyka. Ciekawy przekaz niesie z sobą liryczny, country’owo-bluesowy song „Crossroads” zakończony sentencją: „I know some people who sold their soul to the devil and they don’t sound nothing like Robert Johnson”… Trzeba przyznać, iż skłania ona do refleksji.

Taki jest w zasadzie cały „Last Exit To Happyland” – refleksyjny, często wzruszający, niekiedy ezoteryczny, słowem naładowany wielkimi emocjami. Dlatego warto poznać Gurfa Morlixa i posłuchać tego, co opowiada w swoich historiach.

Tomasz Kruba

Wydawca: Rootball Records
Posłuchaj: www.myspace.com/gurfmorlix

Bolesławiec na zdjęciach Bernarda Łętowskiego

opublikowano w dziale Polska

Zajęcia w dziesięciu warsztatowych klasach. Lekcje z Krystyną Prońko, Leszkiem Cichońskim, Romanem Puchowskim czy Jackiem Królikiem. Ciekawe koncerty. Wyjątkowa Msza Święta w bluesowej oprawie. Te atrakcje z pewnością zostaną na długo w pamięci uczestników tegorocznej edycji „Bluesa nad Bobrem”. Dla tych, którzy w sierpniu nie mieli okazji odwiedzić Bolesławca, przygotowaliśmy galerię zdjęć autorstwa znakomitego fotografa z firmy fotograficznej Fotopestka, Bernarda Łętowskiego. W galerii zobaczyć możecie dokumentację koncertu Keitha Dunna, Romka Puchowskiego i jego uczniów, a także Mszę Świętą, dzięki której bolesławiecki festiwal ma tak szczególną atmosferę.

Źródło: www.fotopestka.pl

Ścigani generują hity

opublikowano w dziale Polska

Maciek Lipina przekazał nam interesującą i nader budującą wiadomość – zespół Ścigani (fot. strona domowa artystów) wystąpi wkrótce na antenie Programu 2 Telewizji Polskiej jako gość cieszącej się ogromną popularnością audycji Hit Generator. Nie znamy jeszcze daty emisji odcinka Ściganych, ale na stronie hitgenerator.pl zobaczyć można zespół w sąsiedztwie np.: Kasi Klich, Marcina Rozynka, a także grup Golden Life i Zakopower. Trzymamy kciuki tym bardziej, że jest to szansa nie tylko na pokazanie telewizyjnej publiczności muzyki innej niż ta, do której przyzwyczaiły widzów dotychczasowe hitowe produkcje, ale także na dobrą promocję bluesowo-rockowych dźwięków.

Źródło: www.scigani.art.pl

Eden Brent i gwiazdy Rawy

opublikowano w dziale Polska

Debiutancka płyta wydana przez Yellow Dog Records i spektakularny sukces uwieńczony zdobyciem dwóch statuetek Blues Music Awards – tak, w telegraficznym skrócie, można przedstawić dotychczasową karierę wokalistki i pianistki Eden Brent (fot. strona domowa artystki). 10 października, na scenie katowickiego Spodka, Eden wystąpi solo, tylko z pianinem. Obok niej, w ramach tegorocznej edycji festiwalu Rawa Blues zaprezentują się publiczności Shakin’ Dudi, Eric Sardinas i Rod Piazza & The Mighty Flyers.

Źródło: www.rawablues.com

T-Birds na wiosnę

opublikowano w dziale Polska

Słońce i morska bryza – typowa wiosna nad morzem. Do tej sielankowej listy Gdynia doliczy niebawem jeszcze coś… Ptaszki, o zobaczeniu których, w kategorii życiowego marzenia myślał niejeden polski bluesfan. 25 maja – na zakończenie Gdynia Blues Festival – w Teatrze Muzycznym w Gdyni wystąpi Kim Wilson i zespół The Fabulous Thunderbirds (fot. strona myspace artystów)! 21 maja w roli tych, którzy festiwal otworzą, zaprezentuje się w Blues Clubie szwedzkie trio The Go Getters – ponoć specjaliści z dziedziny łączenia boogie, rock’n’rolla i rockabilly w jedną wybuchową całość. Nie zabraknie rzecz jasna polskich zespołów. 22, 23 i 24 maja na Bulwarze Nadmorskim zagrają między innymi: Mietek Blues Band, Dżem, Boogie Boys, Szulerzy, Nocna Zmiana Bluesa i Cree. A my, w ramach zapowiedzi koncertu Kima Wilsona, a także wiosennej poprawy nastroju, zapraszamy do przypomnienia sobie dawnych czasów, kiedy bluesowe zespoły też tworzyły teledyski – poniżej Kim Wilson, grupa The Fabulous Thunderbirds i dostępna w serwisie Youtube oryginalna wersja hitowego „Wrap It Up”.

Źródło: www.gdyniabluesfestival.pl

Szczegóły Blues Blast Music Awards

opublikowano w dziale Świat

Wiadomo już kiedy i gdzie odbędzie się gala wręczenia nagród czytelników internetowego magazynu Blues Blast. Statuetki Blues Blast Music Awards rozdane zostaną 29 października w klubie Buddy Guy’s Legends w Chicago. Głosowanie potrwa do końca sierpnia. Nominowanych w ośmiu kategoriach wytypowali związani z magazynem dziennikarze, redaktorzy radiowi, bloggerzy, organizatorzy festiwali i managerowie. Dla tych z Was, którzy nie znają wszystkich biorących udział w plebiscycie artystów przygotowano dużą pomoc – na stronie GLT Blues Radio możecie posłuchać ich muzyki.

Źródło: www.bobcorritore.com

Shakin’ Dudi i jubileusz na Rawie

opublikowano w dziale Polska

Przy dziewiętnastu zespołach grających na dwóch scenach nie trudno o muzyczne atrakcje. Tych na tegorocznym Rawa Blues Festival nie zabraknie. Obok występów Roda Piazzy i zespołu The Mighty Flyers, Erica Sardinasa i Eden Brent, publiczności zaprezentuje się Shakin’ Dudi (fot. Łukasz Rak), który 10 października na scenie Spodka świętować będzie jubileusz 25 lat działalności artystycznej. Zespół pokaże specjalnie przygotowany program, podsumowujący muzyczną podróż Shakin’ Dudiego przez krainę klasycznego rock’n’rolla i neoswinga. Szykuje się kilka muzycznych niespodzianek.

Źródło: www.rawablues.com

Uwaga! Ukradziono sprzęt Adama Kulisza!

opublikowano w dziale Polska

Przykrą wiadomość przekazał nam Adam Kulisz. W Tychach ukradziono jego sprzęt muzyczny. Zniknęły wzmacniacz Peavey Classic 50 WATT z nieczytelną tabliczką znamionową – podarty żółty tweed, dorobione kółka, z tyłu przyczepiona amerykańska samochodowa tablica rejestracyjna, na tweedzie ułamany plastikowy napis „Peavey”, a także zamknięta w starej walizce podłoga efektów gitarowych – Wah-Wah Dunlop Cry Baby, Tubescreamer Ibanez TS-7, Tremolo Nobels, Tuner Ibanez, Artec Delay, Octaver Behringer, zasilacz na sześć wyjść Artec Power Brick oraz mikrofon Shure SM58 i dwie harmonijki.

Jeśli traficie na ten sprzęt – u realnego sprzedawcy albo na wirtualnych serwisach aukcyjnych, np. Allegro lub eBay – poinformujcie o tym Adama Kulisza lub Redakcję Blues.pl.

Źródło: www.kulisz.art.pl

Weterani z Chicago wrócą na scenę

opublikowano w dziale Świat

Widoczny na zdjęciu obok Chucka Berry’ego bluesowy pianista Bob Riedy (fot. strona domowa artysty) – mimo, że nie tak znany jak choćby Barrelhouse Chuck – to postać dla chicagowskiego bluesa niezwykle istotna. Przez jego zespół w latach siedemdziesiątych przewinęły się takie postacie jak Carey Bell, John Littlejohn czy Jimmy Rogers, czego dokumentację znaleźć możecie na kilku wyjątkowo miłych dla ucha płytach firmowanych przez Chicago Sound Recordings (banner po prawej). Tyle historii. Teraz Bob Riedy postanowił reaktywować zespół. W składzie pojawią się oryginalni członkowie – Eddy Clearwater, Rick Knapp, Jon Hiller i Mark Wydra – a także goście, w których role wcielą się Chris James, Patrick Rynn i nasz przyjaciel Bob Corritore. 17 kwietnia, w klubie Rhythm Room w Phoenix panowie dadzą koncert, który zostanie nagrany, a następnie, po połączeniu z archiwalnym materiałem wideo, wydany na DVD. To dobra wiadomość bo bluesowej historii, szczególnie w tak dobrym wydaniu, nigdy nie jest za wiele.

Źródło: www.bobcorritore.com

Alabama Mike „Day To Day”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

„Jasny gwint! Mocna rzecz”. Te – nie ukrywajmy – mało poetyckie słowa był pierwszymi, które wydobyłem z siebie po tym, jak w odtwarzaczu zaczął się kręcić album „Day To Day” – debiutancka płyta wokalisty ukrywającego się pod pseudonimem Alabama Mike.

Zaczyna się niby normalnie, mocno osadzoną sekcją, ale już po kilku sekundach z głośników wydobywa się coś, czego nie słyszałem na żadnej z ostatnio wydanych bluesowych płyt – głos tak silny, że urywa głowę. Na tyle mocny i chropowaty, że w gąszczu głosików, jakie serwuje nam większość płytowych nowości, brzmi jak współczesne wcielenie Howlin’ Wolfa. Kończy się otwierający longplay utwór tytułowy, ale pierwszy szok nie mija, wręcz przeciwnie. Drugi na liście „Death Letter Blues” otwiera przybrudzony slide, zza którego po chwili wychodzi ten sam urzekający bluesowy krzyk, jakiego nie powstydziłby się wspomniany wyżej shouter. Jak to możliwe, że ktoś taki zdołał utrzymać się poza radarem wyczulonych na talenty bluesowych wytwórni? Ano zdołał, ale może i dobrze, bo zamiast wygładzonego mass-marketowego produktu powstała płyta, która odnosząc się do klasycznych wzorców chicagowskiego bluesa z lat sześćdziesiątych przynosi muzykę świeżą i wyrazistą. Duża w tym zasługa producenta albumu – i grającego na nim perkusisty – Scotta Silveira, który nie tylko wyczarował Mike’a spod ziemi, ale też otoczył go najlepszymi muzykami, jakich tylko można było zaprosić do studia. Gitarzysta Steve Freund czy harmonijkarze R.J. Mischo i John Nemeth to w końcu nazwiska będące klasą samą w sobie. Ale na słowa uznania zasługują też ci mniej znani sidemani. Rozedrgany slide, którym na krążku operuje Jon Lawton brzmi jak Elmore James w swojej najlepszej formie!

Wygląda na to, że tytuł jednego z najciekawszych bluesowych debiutów roku znalazł właśnie swojego właściciela.

Przemek Draheim

Wydawca: Jukehouse Records
Posłuchaj: www.myspace.com/scottsilveira

Mielczarek, Winder i Rzepa

opublikowano w dziale Polska

Interesującą trasę koncertową przygotowuje na luty Leszek Winder. Obok gitarzysty, na scenie pojawi się Elżbieta Mielczarek nazywana w latach osiemdziesiątych „Pierwszą Damą” polskiego bluesa” i Mirek Rzepa, czyli gitarzysta znany ze współpracy z wieloma śląskimi wykonawcami. W ramach siedmiu koncertów trio pojawi się między innymi w Ostródzie, Warszawie, Szczecinie, Krakowie czy Łodzi.

Źródło: www.winder.art.pl

Blues Blast Music Awards

opublikowano w dziale Świat

Do końca sierpnia potrwa internetowy plebiscyt Blues Blast Music Awards, czyli zabawa, którą dla swoich czytelników przygotował internetowy magazyn Blues Blast. Nominowanych w ośmiu kategoriach wytypowali związani z magazynem dziennikarze, redaktorzy radiowi, bloggerzy, organizatorzy festiwali i managerowie. Samo głosowanie pozostaje z kolei w rękach internautów. Dla tych, którzy nie znają wszystkich biorących udział w plebiscycie artystów przygotowano dużą pomoc – na stronie GLT Blues Radio możecie posłuchać ich muzyki.

Źródło: www.illinoisblues.com

Michael Land „Live For Today”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Gitara, harmonijka ustna, fortepian… Każdy z tych instrumentów ma w sobie dużo uroku, ale trudno znaleźć instrument piękniejszy od ludzkiego głosu. Jego nic nie przebije. Osoby o takich poglądach – szczególnie jeśli są miłośnikami delikatnego, akustycznego soulu – zachwyci płyta Michaela Landa. „Live For Today” właśnie na głosie jest oparta i jest to głos gładki jak jedwab, wyjątkowo przyjemny w odbiorze. Instrumentarium jest skromne. Tu akustyczna gitara, tam jakby nieśmiałe pianino czy subtelne perkusyjne akcenty. A w centrum wokal, którego aż chce się słuchać. Niektóre momenty tej płyty przypominają nieco ostatnie, melodyjne poczynania Johna Mayera, ale są skromniejsze w formie i chyba bardziej osobiste. Dla wrażliwych słuchaczy rozkochanych w różnorodnych dźwiękach – od soulu, przez bluesa, po muzykę pop – „Live For Today” to propozycja, z którą warto się zapoznać.

Przemek Draheim

Wydawca: Souland
Posłuchaj: www.myspace.com/michaellandsoul

Sprawdź kto wygrał karnet na Muzeum Jazz Festival!

opublikowano w dziale Polska

Wytwórnia płytowa, nakładem której ukazał się najnowszy album Shemekii Copeland to Telarc – taka była poprawna odpowiedź w konkursie przygotowanym przez Blues.pl i organizatorów Muzeum Jazz Festival. Wśród tych z Was, którzy na adres Redakcji przysłali właściwą odpowiedź, wylosowaliśmy jednego szczęśliwca, na którego czeka podwójny karnet na wszystkie festiwalowe koncerty. Nagrodę otrzymuje Maciej Małecki z Kalisza. Gratulujemy i życzymy dobrej zabawy!

Źródło: Blues.pl i Muzeum Jazz Festival

The Homemade Jamz Blues Band
„I Got Blues For You”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Z niewielkim uproszczeniem można przyjąć, że: a) członkowie zespołu mają razem 40 lat i… b) najstarszy Ryan gra na gitarze i śpiewa, o dwa lata młodszy od niego Kyle gra na basie, a bębni Taya, która dopiero w przyszłym roku zostanie nastolatką. Te dane pozwolą ustalić przybliżony wiek każdego z członków The Homemade Jamz Blues Band oraz uświadomić sobie hierarchię w tej grupie. To rodzeństwo Perry. Ojcem tej grupki jest Renaud Perry, który udziela się w nagraniach jako harmonijkarz. Jego dziełem są również oryginalne gitary wykonane z tłumików samochodowych. Z pomocą tych nietypowych instrumentów rodzeństwo wykonuje typową muzykę. Na okładce płyty „I Got Blues For You” widnieje mały samochód, ale jego stan wskazuje na wątpliwą przydatność nawet do budowy nietypowych gitar. Nie ma za to wątpliwości, że na krążku jest blues i to grany przez rozwijających się muzyków. W ubiegłym roku debiutancka płyta „Pay Me No Mind” wywołała żywe zainteresowanie zespołem i spowodowała nominację do nagrody Blues Music Awards w kategorii najlepszego debiutu płytowego. Szybko wydana kolejna płyta pozwala ocenić roczne postępy młodocianych artystów. Techniczna strona nagrań jest nieszablonowa, opis na okładce sugeruje, że dokonano ich w domu rodziny Perry. Produkcja odstaje od poziomu współczesnych realizacji, co szczególnie uwydatnia się w brzmieniu perkusji. Na szczególną uwagę zasługują: wolny „Dusk Till Down” zaśpiewany z dala od mikrofonu, „Heaven Lost An Angel” z ciekawą partią gitary, rytmicznie kołyszący „Hobo Man”, a ponadto „Rumors”, „Alcoholic Woman” oraz „In The Wind”. Świadomość wieku wykonawców zdecydowanie utrudnia ocenę nagrań zniechęcając do ewentualnej krytyki. W tej sytuacji zaskoczeniem mogą być odważnie interpretowane poważne teksty niektórych piosenek – to dzieło bardziej doświadczonego życiowo ojca, który jest głównym twórcą repertuaru The Homemade Jamz Blues Band. Nie jest to nowatorska płyta. To stary, dobry blues i słucha się bardzo przyjemnie. Niezwykle obiecujące jest to, że wśród młodego pokolenia są tacy, którzy nie stronią od bluesa ceniąc go wyżej od popularnego wśród rówieśników prymitywnego stylu hip-hop.

Stanisław Śpiewak

Wydawca: Northern Blues
Posłuchaj: www.myspace.com/homemadejamzbluesband

Wygraj karnet na Muzeum Jazz Festival!

opublikowano w dziale Polska

Siggy Davis Ensemble, Rafael Cortes, Krzysztof Popek International Quintet, Lynne Arriale Trio i Shemekia Copeland – między innymi te gwiazdy czekają na gości piętnastej edycji Muzeum Jazz Festival, który odbywać się będzie między 23 a 25 kwietnia w Kinie Komeda w Ostrowie Wielkopolskim. Koncertom – w kinie i w klubie Fanaberia – towarzyszyć będą wystawy plakatów festiwalowych profesora Rosława Szaybo i plakatów jazzowych Piotra Łopatki.

Wraz z organizatorami festiwalu przygotowaliśmy dla Naszych Czytelników konkurs, w którym do wygrania jest jeden podwójny karnet na cały festiwal, na wszystkie festiwalowe koncerty!

Żeby zdobyć karnet o wartości 150 złotych należy odpowiedzieć na pytanie: jak nazywa się wytwórnia płytowa, nakładem której ukazał się najnowszy album Shemekii Copeland? Odpowiedzi, ze słowem „Konkurs” w temacie, prosimy przysłać na redakcyjny adres e-mail blues@blues.pl. W treści wiadomości należy podać swoje imię i nazwisko, adres, a także kontaktowy numer telefonu. Na Wasze maile czekamy do środy 21 kwietnia, do godziny 00:00. Dzień później ogłosimy zwycięzcę losowania.

Źródło: Blues.pl i Muzeum Jazz Festival

Złota płyta Hoodoo Band

opublikowano w dziale Polska

Na majowej liście Złotych Płyt przyznawanych przez Związek Producentów Audio Video pojawił się znajomy tytuł. Prestiżowy status otrzymał debiutancki album Hoodoo Band wydany przez firmę Luna Music – dwupłytowe wydawnictwo prezentujące niezwykle ciekawą mieszankę bluesa, soulu i muzyki funky.

Źródło: www.zpav.pl

Kulturalne nagrody w Ostrowie Wlkp.

opublikowano w dziale Polska

Już po raz szesnasty przyznano w Ostrowie Wielkopolskim honorowe wyróżnienia dla osób, które w mijającym sezonie najbardziej przysłużyły się tamtejszej kulturze. Wśród nagrodzonych nie zabrakło tych, których znamy z muzycznej działalności. Zespół Blues Doctors otrzymał jeden z tytułów „Osobowości Ostrowskiej Kultury 2009”. Nagrody indywidualne powędrowały z kolei do Jerzego Wojciechowskiego – organizatora koncertów „Jazz w Muzeum” i Muzeum Jazz Festiwal oraz Józefa Balcara – aktywnego członka Towarzystwa Adoracji Bluesa i Rocka ’70.

Źródło: www.ostrow-wielkopolski.um.gov.pl

Cichoński, Greene i Price

opublikowano w dziale Polska

Niewiele osób słyszało Leszka Cichońskiego grającego na gitarze akustycznej. Te braki będziecie mogli nadrobić w ramach trasy koncertowej, w którą Leszek ruszył z amerykańskim wokalistą i gitarzystą Mike’m Greene (fot. strony domowe artystów). Ale to nie jedyny Amerykanin w składzie – na zabytkowym, aluminiowym kontrabasie z lat czterdziestych zagra mieszkający w Polsce, znany z kilku ról telewizyjnych i filmowych, David Price. Niektóre z koncertów poprowadzi muzyczne trio, inne będą miały formę występów całego zespołu z organami Hammonda i perkusją. Program trasy znajdziecie w naszym terminarzu.

Źródło: www.cichonski.art.pl

Żeglowanie z harmonijką

opublikowano w dziale Polska

„Kilka dni pod żaglami w Chorwacji, codzienne warsztaty harmonijkowe i jam sessions w portowych klubach”. Kiedy na początku listopada ubiegłego roku informowaliśmy naszych Czytelników o Pierwszym Międzynarodowym Zjeździe Harmonijkarzy Pod Żaglami – Chorwacja 2010 takie były założenia organizatorów, agencji Graffiti-Print. Jak pokazuje jeszcze ciepły opis wrażeniowy, który przygotował dla nas Saturnin Żukowski, założenia zmieniły się w rzeczywistość:

W telegraficznym skrócie… W niecodziennych warsztatach, w roli wykładowców, wzięli udział: Bartosz Łęczycki, Łukasz Wiśniewski, Roman Badeński, Tomasz Kamiński, Krzysztof Gąszewski, Jacek Jaguś, Michał Kielak i Piotr Grząślewicz. Armadę poprowadził kpt. Mariusz Piechnik z Rzeszowskiego OZŻ z kilkoma innymi skipperami, między innymi z niżej podpisanym.

Nasz rejs na sześciu czternastometrowych jachtach odbył się z udziałem patrona medialnego, którym była TVP 3. TVP Gdańsk ma wyemitować reportaż z imprezy, ale mamy nadzieję, że pozostałe ośrodki też nie pozostaną bierne.

Wyjazd oraz warsztaty zadedykowano Ryszardowi Skibińskiemu w dwudziestą siódmą rocznicę jego śmierci. Podczas popołudniowych spotkań Bartek Łęczycki i Michał Kielak przypominali jego sylwetkę, życiorys i dyskografię.

Każde popołudnie poświęcano poszerzeniu wiedzy i umiejętności muzycznych oraz praktycznemu ich wykorzystaniu podczas wspólnych występów. Do południa warsztaty odbywały się w grupach na jachtach. Umożliwiały to przestrzenie wewnątrz jachtów, które można śmiało porównać do dwugwiazdkowych hoteli osadzonych na balaście. Wśród portów, które odwiedziliśmy znalazły się: Split, Hvar, Vela Luka, Skrivena Luka (Lastovo), Korcula, Vrboska i Bol. Przepłynęliśmy 231 mil morskich.

Podczas rejsu, oprócz nauki gry, można było nauczyć się podstaw żeglowania – większość uczestników miała możliwość sterować jachtem, a kilku z nich nawet wykonywało skomplikowane manewry portowe.

We wszystkich odwiedzanych portach (zaprzyjaźnionych klubach i restauracjach) odbyły się koncerty akustyczne wykładowców. W Skrivenej Luce odbyła się ceremonia zaślubin żeglarskich, na scenie wystąpili po kolei wszyscy. Po występach nauczycieli, wszyscy warsztatowicze uczestniczyli w jam sessions, które przeważnie trwały do godziny pierwszej w nocy. Tego nie jestem w stanie opisać. Wspólne poszukiwania muzycznego brzmienia, niesamowite mixy i roszady. W głowach muzyków powstało wiele nowych projektów, które świadczą o krążących wśród nas morskich muzach.

Nie zabrakło okazji by wykąpać się w Adriatyku przy bardzo pięknej pogodzie. Silne wiatry sprzyjały wyścigom łodzi.

Podczas rejsu nagrano wiele niesamowitych muzycznych skeczów i historyjek, które prawdopodobnie po obrobieniu trafią na YouTube. Fani serii „Harmonijka Cały Świat” będą mieli ucztę. Tematem jednego z odcinków może być na przykład: „Do jakiej prędkości harmonijkarz ciągnięty za łodzią może w wodzie wydobywać dźwięk z harmonijki?”.

Warto dodać, że wszyscy uczestnicy zadeklarowali już swój udział w warsztatach w przyszłym roku.

Bardziej chronologiczny i szczegółowy opis ukaże się w magazynie „Żagle”, ale już dziś chciałem podzielić się wrażeniami z Czytelnikami Blues.pl.

Saturnin Żukowski (fot. archiwum rejsu)

Źródło: www.graffiti-print.pl

Blues.pl poleca: Jubileuszowy Satyrblues

opublikowano w dziale Polska

Tarnobrzeskie połączenie satyry i bluesa doczekało się w tym roku okrągłego jubileuszu! 12 września o godz. 15:00, w Tarnobrzeskim Domu Kultury, rozpocznie się dziesiąta edycja Satyrbluesa – kto wie czy nie najbardziej interdyscyplinarnej i wyjątkowej imprezy na polskim rynku bluesowym. Festiwal otworzy wystawa dwóch znakomitych polskich rysowników, Dariusza Łabędzkiego z Poznania oraz Andrzeja Lichoty z Krakowa. Ten ostatni zaprezentuje swoje krótkometrażowe animacje znane m.in. z anteny telewizji TVN. Istotnym punktem wystawy będzie premierowa ekspozycja fotogramów autorstwa Krzysztofa Szafrańca, dokumentująca światową stolicę bluesa, Chicago. Wernisaż uświetni też spotkanie z krakowskim dziennikarzem muzycznym Antonim Krupą, który przedstawi swoją najnowszą książkę, „Miasto błękitnych nut”.

Ponieważ jubileusz zobowiązuje, organizatorzy przygotowali specjalne wydawnictwo książkowe – album w twardej oprawie z płytą CD – będące podsumowaniem minionej satyrbluesowej dekady.

Oczywiście nie zabraknie też czysto muzycznych atrakcji. Koncertową część festiwalu otworzy niecodzienny duet polsko-szwedzki, Magda Piskorczyk & Slidin’ Slim, który oficjalnie zainauguruje drugą dekadę Satyrbluesa. Obecność Slidin’ Slima będzie miała szczególne znaczenie, bo artysta przylatuje do Polski specjalnie po to, by w Tarnobrzegu promować swój najnowszy koncertowy krążek, „Live At Satyrblues’ 2008”. Recenzja tego podwójnego wydawnictwa – zawierającego płytę CD i DVD – pojawi się na Blues.pl już za kilka dni.

Zwolenników szybkich przebiegów po gryfie gitary swoją bajeczną techniką zaczaruje Joscho Stephan, uważany nie tylko za wybitnego następcę genialnego gitarzysty romskiego pochodzenia, Django Reinhardta, ale też najszybszego akustycznego gitarzystę świata. Wystarczy dodać, że jest to muzyk występujący z takimi gigantami fingerpicking jak Tommy Emmanuel czy Martin Taylor.

Satyryczną odskocznią od muzyki stanie się megashow topowego Kabaretu Młodych Panów z Rybnika, który przedstawi swoje sprawdzone sposoby na władzę, zarówno tę umundurowaną, jak i cywilną.

Ukoronowaniem festiwalu będzie prezentacja teksańskiego, bluesowego brzmienia Omara Kenta Dykesa i zespołu The Howlers, a także specjalnej, satyrbluesowej „Krówki-Omarówki”, mającej ponoć status najsłodszej na świecie.

W przerwach między koncertami funkcjonować ma nowe stoisko festiwalowe, a na nim wybrane wydawnictwa festiwalowe (CD / DVD / albumy / foldery itp.) w jubileuszowej cenie 10 gr za sztukę. Jak podaje organizator Satyrbluesa i współpracownik Blues.pl – Victor Czura – uczestnicy, którzy w trakcie trwania festiwalu nazbierają najwięcej SB-lojalek otrzymają ekskluzywne prezenty od firmy CREATIVE i nie będą to plastikowe reklamówki. Jak mówi Czura: „Pojawi się też królewna Doda, ba, a nawet dwie Dody, które wszystkim satyrbluesowiczom rozdadzą koralowe lody tytułem koncertowej ochłody”. Tradycyjnie też, jak co roku, pojawią się na chłopskim stole regionalne smakołyki. Znajdzie się wśród nich ten sam górski miód, który dwukrotnie otrzymał w prezencie Steve Vai.

Na takiej imprezie nie może Was zabraknąć!

Źródło: www.satyrblues.pl

Jason Ricci & New Blood
„Done With The Devil”, recenzja nr 2

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Nową płytę Jasona Ricci recenzowaliśmy już na Blues.pl, ale z okazji warszawskiego koncertu tego harmonijkowego wirtuoza publikujemy kolejny tekst, tym razem autorstwa Sławomira Majewskiego:

Do tej pory znałem tylko bootlegowe nagrania koncertowe Jasona Ricci umieszczone na YouTube i na stronie Archive.org. Wadą tych nagrań była czasem zła jakość dźwięku i obrazu, jednak żywiołowość muzyków, zwłaszcza Jasona, a także jego niewątpliwy talent i umiejętności rekompensowały ten brak.

Spodziewałem się blues-rockowego grania i tak rozpoczyna się płyta – prostym rytmicznie i melodycznie utworem. Podobnie numer drugi to rytmiczna, kołysząca ballada, można powiedzieć w stylu pop-bluesa. „Holler for Craig Lawler” to takie trochę jazz-rock fusion,ciekawe przełamania rytmu i dobra improwizacja Jasona. Kolejny utwór to powolna ballada bluesowa, której współautorem jest basista Tood Edmunds grający partię basu na tubie. Jest on również kompozytorem kolejnego utworu na płycie. Mamy tu kolejny „zakręt”: „Ptryptophan Pterodactyl” jest instrumentalny, oparty na rytmie latynowskim i w takim też brzmieniu. Ale to nie koniec zaskoczeń na krążku. „I Turned Into a Marian” to kompozycja Glenna Danziga, czyli ostre rockowe granie. Tutaj też słychać swobodę z jaką porusza się Ricci w takiej stylistyce. Oczywiście, żaden z członków zespołu też nie jest nią skrępowany – słychać ostre riffy gitary i mocny rytm perkusji. Numer siódmy to nagroda dla zawiedzionych do tej pory bluesfanów, klasyczny blues, kompozycja Willie Dixona. Kołysze tak jak lubię, bez rozbudowanych solówek, zagrany w stylistyce „starych” bluesmanów. Kolejny utwór to kompozycja Starskiego, który gra tutaj na gitarze akustycznej, dobro i śpiewa. Następny kawałek można często usłyszeć na koncertach dostępnych na podanej wyżej stronie internetowej – powraca tu znane wcześniej brzmienie zespołu, wszystko wraca na swoje miejsce. „Afro Blue” to standard jazzowy, najbardziej znany chyba w wykonaniu Johna Coltrane’a . Rozpoczyna go Ricci długą improwizacją, dla której podstawę stanowi gra pozostałych muzyków. Potem każdy z instrumentalistów ma własną solówkę. Jest to najdłuższy i w mojej ocenie najlepszy utwór na tej płycie. Kolejny numer to kompozycja perkusisty, słyszymy tu jego śpiew, a reszta zespołu pododaje mu chórki, bas ponownie zastępuje tuba. Płytę zamyka kompozycja Sun Ra. W instrumentarium pojawia sie akordeon i gitara slide, na których gra Wolfe, Jason gra na harmonijce diatonicznej i polifonicznej, na końcu wchodzi wokal Brady Millsa,całość w lekko psychodelicznym brzmieniu przypomina Toma Waits’a.

Płyta jest eklektyczna, pokazuje możliwości Ricciego i kolegów z zespołu w różnych stylach i rodzajach muzyki. Warto posłuchać.

Sławomir Majewski

Wydawca: Eclecto Groove Records
Posłuchaj: www.myspace.com/jasonricciandnewblood

Rzadkie zdjęcia Little Waltera

opublikowano w dziale Świat

Strona internetowa Boba Corritore – bluesowego producenta, harmonijkarza i organizatora koncertów – to miejsce, w którym znaleźć możecie pokaźny zbiór historycznych bluesowych fotografii. Najnowsza galeria zawiera rzadkie zdjęcia Little Waltera, zrobione w 1964 roku podczas koncertów w Anglii, w Alley Club w Cambridge. Część z tych fotografii znalazła się w książeczce płytowej kompilacji „Little Walter – The Complete Chess Masters (1950 - 1967)”, która w tym roku otrzymała nagrodę Grammy, ale część dopiero teraz widzi światło dzienne. Zdjęcia możecie obejrzeć dzięki uprzejmości Dave’a Luxtona i Ala Thompsona.

Źródło: www.bobcorritore.com

Thanks Jimi w Budapeszcie

opublikowano w dziale Polska

Jimi Hendrix to jedna z tych muzycznych postaci, które w sercach rockowych i bluesowych gitarzystów mają szczególne miejsce. Widać to choćby na wrocławskim Rynku podczas corocznego festiwalu Thanks Jimi połączonego z udanymi próbami bicia gitarowego Rekordu Guinnessa. Jak poinformował nas Leszek Cichoński, od niedawna Wrocław ma ciekawego, gitarowego kompana – Budapeszt. 21 czerwca, w ramach węgierskiej edycji Thanks Jimi, Leszek wystąpił z zespołem Egon Poka Experience i grupą prawie dwustu gitarzystów. Ich wspólne wykonanie „Red House” zobaczyć możecie na stronie youtube.com. Dodatkowo, pod koniec października ma się odbyć krótka polska trasa składu Cichoński & Egon Poka Experience.

Źródło: www.cichonski.art.pl

„Pamiętajcie o mnie”

opublikowano w dziale Świat

Gdy pod koniec lat dziewięćdziesiątych, w odstępie dwóch lat, zmarły matki trzech członków jego zespołu i jego własna, nieżyjący już harmonijkarz Paul deLay (fot. strona domowa artysty) napisał przejmującą kompozycję „Remember Me” zamieszczoną potem na albumie „Heavy Rotation”. Pod tym samym hasłem – „Pamiętajcie o mnie” – odbywają się w Portland coroczne koncerty jego pamięci, z których dochód przeznaczony jest na organizowany przez Ethos Music Center w Portland program stypendialny imienia deLay’a. Jego celem jest wspieranie muzycznego rozwoju utalentowanej młodzieży zamieszkującej tzw. zaniedbane środowiska. Tegoroczny koncert odbędzie się 5 kwietnia, a rolę gwiazdy wieczoru pełnić będzie James Harman – harmonijkarz, którego kariera trwa już ponad 40 lat; zdobywca statuetek Blues Music Awards; przyjaciel Paula. Harmanowi towarzyszyć będą muzycy dawnego Paul deLay Band: Peter Dammann na gitarze, Dave Kahl na basie i Jeff Minnick na gitarze. Na scenie nie zabraknie oczywiście lokalnych muzyków.

Źródło: www.blues.org

Madeleine Peyroux „Bare Bones”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Któryś z recenzentów nazwał ją Billie Holiday lat dziewięćdziesiątych i miał w tym dużo racji. Interesująca wokalnie, potrafiąca każdą, nawet dobrze znaną piosenkę przedstawić w nieco inny, świeży sposób i zachwycająca zarówno fanów jazzu, jak i miłośników bluesa. Delikatne, raczej skromne aranżacje, a na ich tle bardzo charakterystyczny głos, który oczywiście nie wszystkim musi się podobać, ale stanowi spory atut, bo wyróżnia z tłumu. Madeleine Peyreux to dziś gwiazda dużego kalibru, ale jej muzyka ciągle brzmi kameralnie, żeby nie powiedzieć elitarnie. To dźwięki, które pozwalają odpocząć. Nowa płyta lekko różni się od poprzednich, głownie w kwestii autorstwa piosenek. O ile na starszych albumach Madeleine śpiewała przede wszystkim standardy, tu wszystkie utwory napisała albo sama, albo z pomocą towarzyszących jej muzyków sesyjnych. Jednych fanów to ucieszyło, innych trochę zmartwiło, chyba w myśl zasady, że łatwiej słuchać kompozycji, które już się zna. Może, ale te nowe też warto poznać.

Przemek Draheim

Wydawca: Universal Music Polska
Posłuchaj: www.myspace.com/officialmadeleinepeyroux

The Blackwater Fever „Sweet Misery”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Aż się szyby w oknach trzęsą – ot szybkie podsumowanie wydanej przez Plus One Records płyty dwóch wybuchowych kolegów z Australii, śpiewającego gitarzysty Shane’a Hicksa i perkusisty Andrew Waltera.

Eleganckie kartonowe pudełeczko utrzymane w retro-futurystycznym klimacie noir znanym z klasycznego „Batmana” Tima Burtona czy „Sin City” spółki Miller/Rodriguez robi wrażenie i pozwala spodziewać się mocnych wrażeń. A tych, na srebrnym dysku, nie brakuje, chociaż całość zaczyna się dość spokojnie od rozlanego „Intro”. Chociaż czy „spokojnie” jest dobrym słowem, gdy muzyka buduje łatwo wyczuwalny nastrój niepokoju? Na szczęście, jeśli nawet pojawiają się lingwistyczne wątpliwości, po dwóch minutach i trzydziestu sekundach wszelka rezerwa znika. Może dlatego, że nie ma czasu na wielkie rozważania – zaczyna się jazda. W teledyskowym „Blackwater” do głosu dochodzi obecna na większości albumu ciężko brzmiąca gitara slida i puls, który nie pozwala utrzymać głowy w pozycji statycznej. Dalej jest podobnie – mocno i szybko, ale zdarzają się też momenty bardziej leniwe, choć nie mniej intensywne. Sześciominutowy „Devour” jest tego dobrym przykładem. Całość gotuje się jak bąblujący na ogniu madziarski bogracz i aż trudno uwierzyć, że tak gęste brzmienie jest dziełem nie rockowego bandu, a tylko dwóch muzyków.

Australijski magazyn TimeOff nazwał ich surowy sound esencją blues-rocka. Dużo w tym prawdy bo mamy tu i gitarowe mięso, i energię młodych garażowych bandów, i taki brzmieniowy brud, który coraz rzadziej pojawia się we współczesnych produkcjach. Warto zapamiętać tę nazwę, The Blackwater Fever.

Przemek Draheim

Wydawca: Plus One Records
Posłuchaj: www.myspace.com/theblackwaterfever

Andrzej Serafin na płycie

opublikowano w dziale Polska

„L.S.D.”, czyli Lenert, Serafin i Domarski. Takim skrótem rozszyfrowuje się tytuł płyty wibrafonisty, kompozytora i aranżera Andrzeja Serafina, która 20 lutego ukaże się nakładem Flower Records. Album jest połączeniem bluesa, jazzu i ambientu, przez co, jak mówią twórcy, „śmiało można nazwać go pierwszą na naszym rynku płytą nu-bluesową. To barwny świat dźwięków wibrafonu, harmonijek, saksofonów, fletu i wszelkiego rodzaju sampli”. Z dziewięciu zawartych na krążku kompozycji osiem napisał Serafin – wyjątkiem jest zaaranżowany przez niego tradycyjny „Deep River”.

Źródło: www.andrzejserafin.pl

Mr. Blues w wersji audio

opublikowano w dziale Polska

„To nasza muzyka, pasja i wielka miłość. Początek ma w naszych sercach, a korzenie na dwóch krańcach świata: południu Stanów Zjednoczonych i południu Polski, na Śląsku” – tak o swojej muzyce mówią członkowie zespołu Mr. Blues. Płyta, którą właśnie wydali – „... is all right” – da słuchaczom szansę odniesienia się do tych słów. Na albumie znalazło się dziesięć utworów, z których większość stanowią kompozycje własne.

Źródło: www.mrblues.wirtualnezory.pl

Brian Kramer „Live at Club Stampen”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Żeby nie pisać zbyt wiele – to bardzo dobry album. Ci, którzy Briana Kramera słyszeli, czy to na żywo, czy tylko na płytach wiedzą dobrze, że traktuje bluesa z szacunkiem, ale raczej patrzy przed siebie, nie odwraca się na to, co było. Ten koncertowy krążek posiada wszystkie zalety jego poprzednich, studyjnych produkcji dając mu dodatkowo możliwość głębszego oddechu. O takim można śmiało mówić, bo średnia długość prezentowanych tu utworów znacznie przekracza tzw. przyjazne radiu trzy minuty. Zresztą, towarzyszący Kramerowi muzycy brzmią wspólnie wyjątkowo dobrze, więc i koncertowa prezentacja wydaje się być naturalną dla nich sytuacją. Wybór piosenek, sprawne muzykowanie i bawiąca się publiczność, a wszystko to w klimacie akustycznego bluesa, trudno chcieć więcej. Dla tych, którzy nie wierzą, że grając taką muzykę można być kreatywnym „Live At Club Stampen” będzie ciekawą lekcją.

Przemek Draheim

Wydawca: Brian Kramer
Posłuchaj: www.myspace.com/briankramerblues

Bielszy Odcień Bluesa wraca do Trójki

opublikowano w dziale Polska

Na tę widomość czekaliśmy długo. Na antenę Programu Trzeciego Polskiego Radia wraca audycja Jana Chojnackiego, „Bielszy Odcień Bluesa”. Jak na swoim blogu napisał redaktor Chojnacki: „(...) od połowy lat osiemdziesiątych ciągnąłem ten bluesowy wózek samodzielnie, aż do lata 2005 roku. Zostałem wówczas razem z Bielszym Odcieniem wysłany w przestrzeń bezeterową. No i teraz, kiedy wróciło Nowe Trójkowe, Bielszy Odcień odradza się jako ten Feniks z popiołu. Donoszę o tym z radością i zapraszam już od 2 lipca w każdy czwartek od 22.05 do północy wszystkich, którzy lubią się słodko kołysać w rytm bluesa.” Polecamy!

Źródło: www.blueschojnacki.pl

Cleveland Watkiss w Kongresowej

opublikowano w dziale Polska

Tych z Was, którzy z równą przyjemnością sięgają po jazz, co po bluesa zainteresuje informacja, jaką przekazała nam agencja Merygold – 15 maja w Sali Kongresowej w Warszawie wystąpi Cleveland Watkiss Quartet (fot. strona domowa artysty), czyli zespół „jednego z najlepszych współczesnych wokalistów jazzowych”, jak nazywają go branżowe media. Występ Brytyjczyka, któremu patronuje Blues.pl, poprzedzi koncert ikony polskiego jazzu, Urszuli Dudziak. Zapowiada się intensywny majowy wieczór.

Źródło: www.merygold.biz

Living Blues z Johnem Primerem

opublikowano w dziale Świat

„Bieżący rok przynosi czterdziestą rocznicę powstania magazynu Living Blues, a bieżący numer rozpoczyna cały rok świętowania. Planujemy przybliżać Wam po kolei każdą dekadę istnienia magazynu – pisać o samym czasopiśmie, ale też o tym, co wówczas działo się w bluesie. Ostatni numer roku zawierać ma podsumowanie całego tego okresu. Zaczynamy, oczywiście, od lat siedemdziesiątych” – tymi słowami naczelny Brett J. Bonner otworzył lutowe wydanie Living Bluesa – najważniejszego bluesowego czasopisma na świecie. W numerze jak zwykle ciekawe teksty, recenzje płyt i wywiady. Warto dodać, że okładkę pisma zdobi zdjęcie Johna Primera, który 29 marca wystąpi w Warszawie w ramach Warsaw Blues Night.

Źródło: livingblues.com

Muzyka pod ziemią

opublikowano w dziale Polska

Pierwsza edycja festiwalu „Fedrujemy w rocku”, który 19 i 20 lutego odbył się w Zabrzu zapadła uczestnikom głęboko w pamięć. Dosłownie, bo nieczęsto zdarza się słuchać bluesa i rocka na głębokości 320 metrów pod ziemią. Gości imprezy, ale także tych, których nie było w Zabytkowej Kopalni Węgla Kamiennego „Guido” zachęcamy do zanurkowania pod ziemię – już nie osobiście, a za sprawą zdjęć Aleksandry Jarosz, które zobaczyć możecie na portalu MMSilesia.pl. W rolach głównych Kasa Chorych i zespół Syndykat.

Źródło: www.mmsilesia.pl

Cyndi Lauper i Charlie Musselwhite

opublikowano w dziale Świat

O bluesowej płycie Cyndi Lauper (fot. strona domowa artystki) pisaliśmy niedawno w formie ciekawostki. Na YouTube możecie zobaczyć wykonanie jednego z zawartych na niej utworów. W studiu programu „The Celebrity Apprentice” telewizyjnej stacji NBC towarzyszyli Lauper znany bluesfanom Charlie Musselwhite i ceniony przez miłośników soulu gitarzysta Skip Pitts.

Źródło: www.cyndilauper.com

Zmarł Hubert Sumlin

opublikowano w dziale Polska

Niezwykle smutną wiadomość przekazał niedawno serwis Blues.about.com – 4 grudnia, w wieku 80 lat, zmarł w mieście Wayne w New Jersey Hubert Sumlin (fot. James Fraher), jeden z najważniejszych i najbardziej wpływowych gitarzystów bluesowych wszechczasów. Sumlin zapisał się w historii bluesa przede wszystkim jako gitarzysta zespołu Howlin’ Wolfa i wielki przyjaciel wokalisty. Masowej popularności nigdy nie zdobył, ale wśród swoich inspiracji z dumą wymieniali go choćby Eric Clapton, Keith Richards, Stevie Ray Vaughan, Jimmy Page czy Jimi Hendrix. Wspomnieniem artysty niech będzie dostępny w serwisie YouTube fragment wyprodukowanego w połowie lat dziewięćdziesiątych, a dziś możliwego do kupienia na DVD, programu „Chicago Blues Jam”.

Źródło: www.blues.about.com

Festiwal Muzyczny im. Ryśka Riedla opisany

opublikowano w dziale Polska

Lato to dla miłośników bluesa i rocka czas festiwali. Ten, który fani twórczości Ryszarda Riedla upodobali sobie szczególnie odbył się 27 i 28 lipca w Parku Śląskim w Chorzowie. O tym jak wyglądała tegoroczna, piętnasta edycja Festiwalu Muzycznego im. Ryśka Riedla przeczytacie w relacji Karola Dudy:

Przez dwa lata wiele się może zmienić, ale nie musi. Dwa lata minęły odkąd ostatni raz postawiłem stopę na tyskiej, pardon, chorzowskiej ziemi i uczestniczyłem w Festiwalu Muzycznym im. Ryśka Riedla – człowieka będącego inspiracją dla wielu. Szybki marszobieg, odebranie legitymacji prasowej i już jestem na terenie festiwalu. W zasadzie nic się nie zmieniło, może budek z pamiątkami trochę mniej. Widzę nawet znajome twarze: ten sam pijany osobnik śpiący w trawie, ta sama młodzież ubrana w barwy hipisowskie, rodziny z dziećmi (cieszy to, że rodziciele dbają o pociechy – wiele z nich miało słuchawki chroniące przed hałasem, co muszę przyznać bardzo się przydaje!).

Na scenie zespoły konkursowe, rozpoczął zespół Sheep. Wśród słuchaczy dyskusja: chodzi o owieczkę czy o stateczek? Owieczki bynajmniej łagodnymi barankami nie są. Hardrockowe szaleństwo w najlepszym wydaniu, potężne gitary i charyzmatyczny gitarzysta, lider. Z pewnością warto trzymać rękę na pulsie i bywać na ich występach. Jury uhonorowało ten energiczny występ drugim miejscem. Po nich na deskach rozgościli się muzycy z Root Rockets. Przyznam, że ich ni to rockowe ni to reggae’owe granie średnio mi przypadło do gustu. Nie mogę jednak odmówić im dojrzałości kompozycyjnej, a wokaliście świetnego głosu. Jednak Jury się podobali. Trzecie miejsce. Teraz przejdę do zespołu numer jeden spośród moich festiwalowych „odkryć”. Andy MC. Kolaż stylistyczny. Oni sami wymieniają Def Leppard jako jedną ze swoich inspiracji. Ja dosłuchuję się u nich wpływów zespołów hair metalowych – Motley Crue czy wczesnego Guns n’ Roses (zwłaszcza w grze i imagu gitarzysty solowego, Krychy). Z kolei ich partie gitar unisono przywodzą na myśl nieodżałowane Iron Maiden. Do tego teksty po polsku, co dla mnie jest dużym plusem. To, że zespół nie dostał się na pudło nic nie znaczy: całe pole namiotowe śpiewało ich teksty. Taka dygresja: Stephen Davis w biografii Guns n’ Roses powiedział, że zespół rockowy powinien mieć dobrze wyglądającego basistę, charyzmatycznego wokalistę, szalonego perkusistę i gitarzystę wyglądającego jak postać z kreskówki. Ten zespół to ma, co w połączeniu z nieeksplorowanym w naszym kraju gatunkiem muzyki (Silver Samurai to jednak za mało) i potężnymi refrenami powoduje, że nie widzę powodu by nie odnieśli wielkiego sukcesu. Jeśli lubicie dobrą muzykę i chcecie się zabawić na koncercie to idźcie na ich występ. W tym momencie wraz z towarzyszącym mi starym festiwalowym weteranem poszliśmy skorzystać z fontanny by się schłodzić. Upał niesamowity i zero cienia, każdy by wymiękł. Do tego od pewnego momentu jedynym chłodnym napojem, który był dostępny było piwo. Tłumaczy to ilość opadłych w trawę ludzi. Temperatura piekielna, a zespoły jeszcze podsycały atmosferę. Po chwili ochłody przyszła kolej na akustyczny koncert Kuwejta. Sympatyczny pan, sprawność w grze na gitarze akustycznej i dobre teksty („Jestem zły. Diabeł mi ostrzy kły”) na pewno na długo zapadną mi w pamięć.

Blues Experience, jeden z faworytów konkursu. Przepiękna wokalistka Anna Pawlus-Szczypior – ozdoba zespołu na dodatek posiadająca fenomenalne warunki głosowe i, co najważniejsze, umiejąca się głosem bawić i traktować go jak instrument (jej scatowanie – miodzio). Do tego zespół nie ustępuje jej w sprawności muzycznej, a każdy jest osobowością sceniczną. Był to ich drugi koncert na jakim byłem i już wyglądam kolejnego, warto poznać! My z Delty. Ciekawy zespól, z bardzo dobrym feelingiem i tekstami. Ciekawe granie i z pewnością warto zwracać na nich uwagę oraz zobaczyć na żywo. Uwagę zwraca Mariusz „Mario” Zarzeczny na harmonijce. Wróżę mu karierę, chociaż brakowało mi pewnego „odjazdu” w jego grze. Jeśli to czytasz: nie bój się i daj czadu! A po nich… Ten skład pozamiatał. Niczym wikingowie pozostawiający po sobie spaloną ziemię i złupione wioski przetoczyli się po uszach słuchaczy i zatarli wrażenie, jakie pozostawili poprzednicy. Po prostu hard rockowi herosi. Łukasz „Łyczek” Łyczkowski, który współpracuje z Leszkiem Cichońskim, jest wokalistą, którego stawiałbym w jednym rzędzie z Milesem Kennedym i – kto wie czy także nie – Robertem Plantem. A przy tym jest posiadającym dobry kontakt z publicznością konferansjerem. Na gitarze towarzyszył mu prawdziwy smok o ksywie… Smok. Gigant, porównywałbym go z Zakkiem Wyldem (jeśli chodzi o charyzmę i gitarę Gibsona). Niesamowite riffy i solówki, mógłby iść w szranki nawet z Andrzejem Nowakiem, który królował na scenie parę godzin później. Zespół potęga zostawiający z chęcią usłyszenia czegoś więcej. Czekam na płytę! Czarny koń konkursu. Chyba nikogo nie zaskoczyło, że wygrali. Jedyne, co mogę zarzucić to teksty piosenek, które poza ostatnią były anglojęzyczne. Konkurs zamykali Jumanji. Trochę się obawiałem ich reggae’owego grania, jako że nie jestem fanem, lecz przyznam, że grali świetnie. Wspaniałe teksty po polsku, świetny puls i show na scenie. Mimo drobnych problemów technicznych dali czadowy występ. Kupili mnie, a ja kupię ich obie płyty.

Tyle, jeśli chodzi o konkurs. Przyznam, że poziom mnie zachwycił i z pewnością wiele z zespołów występujących zyskało sporo nowych fanów. Smucą mnie jedynie nadchodzące wydatki, tyle płyt do kupienia.

Po konkursie przyszedł czas na Revolucję Jacka Dewódzkiego. Nie słyszałem ich wcześniej, nie śpiewałem z publicznością, nie pogowałem. Ale słuchałem i zespół ma „to coś”. Podobali mi się zarówno instrumentalnie, jak i tekstowo i wokalnie. Jacek dalej jest bardzo dobrym wokalistą i dowcipnym frontmanem. Przyznam, że na kolejny koncert czekałem z niecierpliwością. Weterani, bohaterowie i idole ze Śląskiej Grupy Bluesowej nie zawiedli. W czasie koncertu zaprosili też na scenę Adama Kulisza. Zagrali znane utwory, które z przyjemnością wyśpiewałem wraz z Janem. Leszek Winder jak zwykle zachwycał solówkami na gitarze (chociaż grał dość ciężko, czyżby to efekt płyty „Krzak Experience”?), Mirek Rzepa opanowaniem basu, a Michał Giercuszkiewicz swoim pulsem (dla mnie najlepszy perkusista, jakiego miał Dżem). Ich wykonanie „Modlitwy bluesmana w pociągu” było najlepszym, jakie słyszałem. Adam Kulisz jak zwykle pokazał klasę i udowodnił (chociaż czy jest sens żeby tutaj cokolwiek udowadniać?), że jest jedynym w naszym kraju, który przekonująco zagra nawiązując do Johna Lee Hookera. Co nie znaczy, że nie ma swojego stylu. Już pierwsza nuta wystarczy by poznać, kto dzierży wiosło.

Po Śląskiej Grupie Bluesowej przyszła kolej na heavy metalowych gigantów. TSA tryumfowało. Ze swoich evergreenów zagrali jedynie „51”, lecz koncert był totalny. Wspaniałe solówki i Andrzej Nowak, który jest dla mnie polskim królem riffów i całkowitym dominatorem sceny. Oczywiście Stefan Machel też pokazał klasę, jednak co Nowak to Nowak. Marek Piekarczyk jak zwykle mówił o pacyfizmie oraz przedstawił postać Ryśka jako zwykłego faceta, jego kolegę. Urzekło mnie to. Występ Cree był dziwny. Po prostu. Nie, że zagrali źle, ale bez konferansjerki, jedyne co Bastek powiedział, to że utwór, „Po co więcej mi” dedykuje swoim rodzicom. Panowie pokazali klasę, jednak lekki niedosyt pozostał… Niepokojącym dla mnie wydaje się też fakt, że Bastek nie wystąpił z Dżemem na koncercie finałowym, jak miał w zwyczaju. „Źle się dzieje w państwie duńskim”?

Adam Palma. Trochę się bałem jak się obroni muzyka instrumentalna na festiwalu, ale wirtuozeria tego Pana będącego polskim Tommy Emmanuelem porwała wszystkich, a zagranie „Zielonego Piotrusia” Dżemu przed występem gwiazd wieczoru było wyśmienitym posunięciem. Brawo panie Adamie!

Kiedy Dżem wszedł na scenę serce zastygło. Mój ukochany polski zespół, od którego zacząłem przygodę z muzyką. Zawsze wspaniali, bez jednej złej piosenki na koncie. Nie zawiedli. Materiał poza sztandarowymi utworami takimi jak „Whisky”, „Wehikuł czasu”, „Mała aleja róż”, „List do M”, podczas którego pojawiły się światła zapalniczek czy „Autsajder”, gdzie pojawił się spodziewany przeze mnie Partyzant. Cieszyła mnie obecność utworów z okresu gry z Jackiem Dewódzkim (szkoda, że nie zaproszono go na scenę), jak „Kilka zdartych płyt” czy „Zapal świeczkę”. Cieszył też „Prokurator”, którego usłyszałem pierwszy raz na żywo. Jurek Styczyński dał czadu, co tu dużo mówić jest wirtuozem niesamowitej klasy, a ze swojego Gibsona „Bullseye” wydobywał dźwięki niezwykłe. Dziwiła mnie mała ilość solówek Adama Otręby, ale to może przesada z mojej strony. Maciej Balcar ma niesamowity kontakt z publicznością, a z Dżemem pasują do siebie jak tryby dobrze działającej maszyny. Koncert mógłbym być trochę dłuższy, ale upalny dzień dał wszystkim w kość. Zmęczony, ale zadowolony i z uśmiechem na ustach udałem się na spoczynek.

Drugi dzień i przewidziany przeze mnie wynik konkursu I – Sold My Soul, II – Sheep, III – Roots Rockets. Trochę się zawiodłem, że Jumanji czy Andy MC nie dostali się na pudło, ale nie można mieć wszystkiego. Łukasz Kurpiewski mnie powalił. Gitarowy wymiatacz najwyższej półki, wstyd powiedzieć, że go wcześniej nie znałem. Na pewno nadrobię i będę pilnie śledził jego karierę. L’Orange Electrique bardzo lubię. Krakowska formacja o, jak mniemam, ugruntowanej pozycji na naszej scenie. Już na Rawie Blues sprzed dwóch lat mnie kupili. Dobry, dobry, dobry band, który trzeba znać. Co mogę dodać? Solidne granie bez fuszerki. Redakcja mnie niesamowicie zaskoczyła. Cudowny skład, ich frontman, który miał najlepszy kontakt z publicznością. W tym skok ze sceny i wręczenie mikrofonu fance by zaśpiewała refren „Tak jak kot”. Czad, mocarne punk n’rollowe granie, teksty po polsku oraz charyzma całego zespołu mnie kupiła. No i gitarowe wymiatanie Darka Duszy! Ścigani mnie trochę rozczarowali. Może powiem inaczej: nie wiem, co mieli na myśli grając tyle coverów. Koncert był dobry, ale zagranie przez nich dwóch kawałków Dżemu było dla mnie niezrozumiałe. Chciałem usłyszeć ich materiał, a nie cudzy. Zaskoczyli mnie coverem zespołu Human – „Polski”. Grali bardzo dobrze z powerem i feelingiem, lecz, wolałbym usłyszeć ich kawałki. Zespół wspierali Krzysztof Głuch i Jan Gałach, którzy pokazali, że zasłużyli na swoją markę! Po nich przyszła kolej na Partyzanta. Przyznam ze bałem się jak wypadnie jego muzyka na festiwalu. I wypadła przefantastycznie! Wirtuozeria, dobre teksty, energia oraz sypanie żartami („Skazani na patelnię”) i anegdotami (historia o kapeluszu i harmonijce Ryśka) sprawiły, że był to jeden z najlepszych koncertów festiwalu. A granie ołówkami na gitarze oraz „Pink Panther Theme” i „Hit The Road Jack” pewnie wprawiło niejednego gitarzystę obecnego na festiwalu w głębokie kompleksy. Później grali Ridersi oraz Zemollem. Przyznam, że z perspektywy innych występów jakie słyszałem, było dobrze jednak mnie nie powaliło. Ale to z pewnością moje zmęczenie. Słońce było zabójcze. Z kolei Riders wymiatali. Nowa wokalistka pokazała klasę, a końcówka koncertu to popis instrumentalny Mietka Jureckiego i Grzegorza Kuksa. Koncerty zamykał Perfect, no i tutaj nie zawiedli. Wspólne śpiewy i ogólnie dobra zabawa, której nastrój udzielił się wszystkim.

Festiwal Ku Przestrodze zawsze jest fantastycznym przeżyciem. Niezapomnianym i magicznym. Wspaniali ludzie, którzy zostają Twoimi przyjaciółmi po wspólnym śpiewaniu, niedobitki dzieci kwiatów, pogowanie oraz uczucie, jakie może zapewnić jedynie przynależność do jednej wielkiej koncertowej rodziny, sprawia, że chce się tam wracać co roku. Ja już odliczam dni!

Karol Duda

Źródło: Blues.pl

Little Freddie King na okładce Living Bluesa

opublikowano w dziale Świat

Prenumeratorzy otrzymali już kolejny numer pisma Living Blues – najważniejszego bluesowego magazynu na świecie. Jego okładkę zdobi zdjęcie bluesmana Litle Freddie’go Kinga (vid. YouTube) odwołujące się do bluesa z Nowego Orleanu będącego tematem przewodnim numeru. „Kiedy mówi się o Nowym Orleanie i tamtejszym bluesie większość osób myśli o skocznych, jazzujących dźwiękach wygrywanych przez orkiestry instrumentów dętych. Ale słychać tam także innego bluesa – gitarowego, utrzymanego w najlepszej tradycji Mississippi down-home bluesa, jaki ostał się w klubach czarnych dzielnic miasta” – pisze w redakcyjnym wstępniaku naczelny Brett J. Bonner. W czasopiśmie jak zwykle ciekawe teksty, recenzje płyt i wywiady.

Źródło: www.livingblues.com

Blues-rockowy lipiec

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Zapowiada się nam koncertowy lipiec, a w nim kilka naprawdę interesujących blues-rockowych występów zagranicznych wykonawców. W najbliższych tygodniach zagrają u nas Taj Mahal, grupa King King i Australijczyk Claude Hay, który rozpoczął właśnie polską trasę koncertową. Dopiero co wyjechali z Polski Gov’t Mule. 1 lipca zagrali w warszawskiej Progresji, a dzień później w krakowskim klubie Studio pokazując to samo, co na sześciopłytowym „The Georgia Bootleg Box” – że Muł w żywym kontakcie to jedyne w swoim rodzaju muzyczne doznanie.

Za ich koncerty odpowiedzialna była Agencja Tangerine. Ta sama, dzięki której 25 i 26 lipca wystąpi w Polsce bluesman Taj Mahal. To, że będziemy mieć do czynienia z żywą legendą bluesa nie podlega dyskusji. Ale co zagra trudno powiedzieć, bo z Taj Mahalem nigdy nie wiadomo, czy trafimy na porcję surowego akustycznego bluesa, czy może world music z odrobiną reggae czy wpływów Afryki – taki jego urok. Zresztą, wystarczy rzut ucha na którąś z jego płyt, czy to ostatnie produkcje, czy klasyczną koncertówkę „The Real Thing”, by zrozumieć jego specyfikę.

Ale te dwa koncerty zapowiadają się niezwykle ciekawie także z innego powodu – supportem przed Taj Mahalem będzie najgorętszy obecnie brytyjski blues-rockowy band, King King, promujący płytę „Standing In The Shadows”. Ci ze słuchaczy, którzy mocniej się interesują sceną bluesową na Wyspach powinni rozpoznać głos wokalisty. To Alan Nimmo, ten sam, który z bratem Stevie’m występuje jako The Nimmo Brothers. King King to jego nowy, solowy projekt, którego drugą płytę wydała właśnie brytyjska wytwórnia Manhaton Records. Trochę w tym blues-rocka, trochę soulu i melodyjnej ballady, a wszystko zagrane z wyczuciem i werwą. Jeśli koncertowo ten materiał wypada tak jak muzyka The Nimmo Brothers, której niżej podpisany miał okazję słuchać na żywo podczas Harvest Time Blues Festival w irlandzkim Monaghan, szykują się nam dwa naprawdę gorące wieczory.

Muzyczne wrażenia na najwyższym poziomie – i nie ma w tych słowach odrobiny przesady, co sprawdzili już choćby bywalcy Satyrbluesa w Tarnobrzegu – zapewni z pewnością polska trasa koncertowa człowieka-orkiestry z Antypodów. „Rasowy do szpiku kości i bezlitosny jak australijski interior” – na taki komplement z ust redaktora naczelnego Magazynu Gitarzysta zasłużył Claude Hay, jeden z najciekawszych artystów na australijskiej scenie, łączący gitarową roots music z elektronicznymi loopami. Przyjazd do polski jest dla niego okazją do promocji dwóch nowych płyt. Pierwsza to wydana w Australii „I Love Hate You”, bardzo nowoczesna w brzmieniu, która równie dobrze co w odtwarzaczu miłośnika roots music sprawdziłaby się podczas piątkowej imprezy w modnym warszawskim klubie.

Druga to wydana w Polsce „Live In Tarnobrzeg”, bardziej surowa, będąca zapisem koncertu jaki odbył się w mieście satyry i bluesa w ubiegłym roku. Już teraz warto sięgnąć po kalendarz i zarezerwować w nim koncertowe daty.

Przemek Draheim

Wydawca: Provogue Records, Manhaton Records, Claude Hay, Stowarzyszenie OKO
Posłuchaj: Odsyłacze w tekście

Claude Hay w Polsce

opublikowano w dziale Polska

Trwa trasa koncertowa Claude’a Haya (fot. strona domowa artysty) – Australijczyka, którego polska publiczność poznała za sprawą koncertu na tarnobrzeskim festiwalu Satyrblues. Muzyk odwiedził już Warszawę – z pierwszym z dwóch tamtejszych koncertów, a dziś, to jest 5 lipca, wystąpi w Rzeszowie w Studiu Polskiego Radia Rzeszów. Kolejne koncerty odbędą się 6 lipca w Przybysławicach, 7 lipca w Warszawie, 10 lipca w Toruniu i 11 lipca w Kartuzach.

Zachętą do wybrania się na występ Claude’a Haya niech będzie wywiad opublikowany wcześniej w Magazynie Gitarzysta, jaki z artystą – o nocowaniu na plaży, grze na ściennych dekoracjach i gitarach z kuchennego blatu – przeprowadził z ramienia Blues.pl Przemek Draheim:

Blues.pl: „Trzecia płyta jest już na ukończeniu. Nagrania zaczęły się rok temu w Sun Studio w Memphis, w tym samym miejscu gdzie Elvis nagrywał swoje pierwsze piosenki” — taka wiadomość zaserwowałeś fanom w ubiegłym roku. Dziś płyta jest gotowa i brzmi wyśmienicie. Wybór miejsca nagrania był niezwykły, szczególnie jak na artystę z Australii, który do Memphis nie ma „po drodze”. Dlaczego Sun?

Claude Hay: Trochę przypadkiem. Tak naprawdę nie planowałem, że materiał na płytę będę nagrywał właśnie tam. Odbywałem wówczas trasę po Stanach i miałem kilka dni wolnego w Memphis, więc wybrałem się do Sun Studio jako zwykły turysta. Kupiłem bilet i jak dziesiątki innych osób pokręciłem się po tych starych pomieszczeniach podziwiając pamiątki po muzycznej przeszłości tego legendarnego miejsca. Swoją drogą bardzo taką wycieczkę polecam — to niesamowite miejsce i wszystko wygląda tam jak kiedyś, za czasów narodzin rock’n’rolla. Pod koniec wycieczki przewodnik wspomniał, że studio cały czas działa i można je wynająć, więc bez szczególnego namysłu umówiłem sesję. To był dobry moment, bo dopiero co napisałem kilka nowych piosenek i potrzebowałem miejsca, w którym mógłbym pomysły przelać na taśmę.

Brzmienie vintage musiało Ci zatem wpaść w ucho. Czy to dlatego zdecydowałeś się przerobić własnego minivana na studio nagrań, dodajmy z prysznicem na pokładzie?

„Stormy”, mój minivan, to mój drugi dom. Kocham to miejsce, bo właściwie tak powinienem o nim mówić, nie jak o samochodzie. Kiedy jest się podróżującym muzykiem hotele, często o nie najwyższym standardzie, stają się uciążliwością i dużo milej jest skończyć koncert i udać się do przytulnego vana. Człowiek czuje się trochę jakby wracał do domu, tym bardziej, że w środku jest naprawdę wygodnie. Nie ma dla mnie nic lepszego, niż skończyć koncert, a potem pojechać na plażę, spędzić tam noc i rano przygotować sobie jakieś śniadanie nad wodą. Z części mieszkalnej w samochodzie korzystam dużo częściej niż ze studia — miałem wobec niego duże plany, ale jeszcze nie zdążyłem się nim tak naprawdę nacieszyć. Rocznie wykręcam tym vanem ponad sto tysięcy kilometrów, więc czasu na zabawę pozostaje niewiele.

Takie niecodzienne zabawki, za którymi stoi duch niepokornego majsterkowicza to twoja specjalność. Gitarę, na której grasz zrobiłeś sam z kuchennego blatu. Czego brakowało Ci w innych instrumentach lub co szczególnego chciałeś osiągnąć bawiąc się w „do it yourself”?

Zacznijmy od tego, że budowanie gitar jest czymś, co po prostu bardzo lubię robić. To hobby, które sprawia mi wiele radości i pozwala zapomnieć o codziennych problemach, jak dla niektórych wędkowanie. To stanęło u podstaw pomysłu na własną gitarę. Za tym szły konkretne potrzeby. Szukałem gitary, która będzie się sprawdzała przy loopowaniu dźwięków, stąd dwa gryfy, i sama z siebie pozwoli mi na bardzo różne brzmienia, stąd przełączniki i pokrętła. Najpierw szukałem czegoś takiego w sklepach, a kiedy niczego nie znalazłem zebrałem części i wziąłem się do pracy. Rzeczywiście, korpus gitary zrobiłem ze starego klonowego blatu kuchennego, który ktoś wyrzucił na przydomowy chodnik. Z niego powstała „Betty”, moja ukochana gitara.

Słuchając nagrań z ostatniej płyty „I Love Hate You” rzuca się w uszy brzmienie gitary — czasem ciężkie i elektryczne, innym razem do złudzenia akustyczne. Jak uzyskałeś to brzmienie?

Dźwięk akustyczny pochodzi z mostka piezo marki L.A. Baggs. To niesamowita zabawka — daje tłusty, akustyczny sound, a wystarczy przełączyć magiczny pstryczek i gitara brzmi jak Strat. Przełączamy drugi raz i ze Strata robi się solidny bas. Genialnie się to sprawdza przy loopowaniu, oszczędza mi dużo czasu.

Jednym z twoich instrumentów jest sitar. Skąd pomysł na włączenie go do arsenału?

Byłem kiedyś na imprezie w mieszkaniu, w którym wisiał na ścianie jako ozdoba. Kiedy atmosfera była już mocno rozluźniona zdjąłem go ze ściany i zacząłem grać na nim slidem. Okazało się, że w połączeniu ze slidem wydaje piękne, wyjątkowe brzmienie. Właścicielka domu była bardzo zdziwiona — bo ponoć nikt wcześniej na tym instrumencie nie grał — i dała mi ten sitar w prezencie. Po powrocie do domu rozebrałem go na części i złożyłem według swoich potrzeb. Teraz ten instrument po prostu śpiewa!

Twoja instrumentalna wyobraźnia poszła dalej, bo zamiast zakończyć majsterkowanie na budowaniu lub przerabianiu instrumentów, zbudowałeś sobie cały zespół… Sąd taki pomysł i ostatecznie takie, a nie inne jego wykonanie, bo przecież obok tradycyjnych instrumentów perkusyjnych wszedłeś w świat loopów i elektroniki…

Jak ze wszystkim w życiu zaczęło się od małych rzeczy, które urosły w coś znacznie większego. Uwielbiam elektronikę i wszelkie zabawy z modyfikowaniem przedmiotów, co bardzo się przydaje w muzyce, zwłaszcza gdy jesteś twórcą poszukującym. Jak wiadomo, potrzeba jest najlepszą matką wynalazków, więc pewnego dnia, gdy grałem na gitarze poczułem, że do mojego brzmienia idealnie pasowałby werbel, a że obie ręce miałem już zajęte, wymyśliłem sposób, żeby grać na werblu obsługując go stopą, jak hi-hat. Do werbla dołączyłem, potem inne rzeczy, aż w końcu zbudowałem sobie cały zespół. Pewnie gdybym do tego wszystkiego doszedł jednego dnia mogłoby mnie to przerosnąć, ale że było rozłożone w czasie to udało się dokładnie tak, jak to sobie wymyśliłem.

Ulubione pedały/efekty?

Bardzo lubię Electro Harmonix Pog, Z.Vex Fuzz Factory, loopery DigiTech, pedały wah-wah Dunlopa. Z rzeczy komputerowych preferuje Guitar Riga.

To brzmienie musi się podobać nie tylko twoim fanom, skoro np. utwór „Get Me Some” zdobył nagrodę Australian Blues Music Award za „Najlepszą piosenkę roku 2011”, a cała płyta dotarła do 9 miejsca na bluesowej liście amerykańskiego Billboardu — żeby nie wspomnieć o miejscu na liście najlepiej sprzedających się płyt bluesowych na Amazon.com. Nie boisz się eksperymentować, także w tekstach, czasem z dużym przymrużeniem oka?

Tak, czasem, jak właśnie z „Get Me Some”, staram się puścić oko do publiczności i po prostu nagrać śmieszną piosenkę. Jedna z amerykańskich rozgłośni radiowych upodobała sobie ten numer dodając go do playlisty — a że ich słuchalność to ponad dwadzieścia dwa miliony osób, czyli tak, jakby piosenkę usłyszała każda osoba mieszkająca w Australii, więc ruszyła machina powodując duże zainteresowanie mediów moją muzyką.

Z perspektywy europejskiego słuchacza australijska muzyka, szczególnie roots, ma w sobie coś nie do podrobienia — od razu wyróżnia się na tle grania z Europy czy USA. Czerpie z tradycji, nie boi się „brudu”, nie ucieka przed łamaniem schematów i szukaniem nowych brzmień. Czy podobnie odbiera to Australijski muzyk podróżujący po świecie?

Tak, czuję to podobnie. Rzeczywiście Australia ma swoje własne brzmienie i choć trudno mi powiedzieć dlaczego, to na pewno je słychać. Może ze względu na nasz styl życia? Większość z nas wychowała się na tak zwanym „Oz pub-rocku”, a gdy pomieszasz to z tradycyjnym bluesem i naszym trochę leniwym usposobieniem, to voila.

Po takiej rozmowie trudno pytać czym zaskoczysz polską publiczność podczas koncertów w naszym kraju… Jak nastrój przed tak egzotyczną wycieczką? I co po niej?

Nie mogę się doczekać tej wyprawy. To wielki plus z bycia muzykiem — możliwość podróżowania, poznawania nowych miejsc i przeżywania coraz to nowych emocji. To bardzo działa na wyobraźnię i inspiruje. Po wizycie w Polsce jadę do Holandii na kilka koncertów. Potem powrót do domu i długa krajowa trasa promująca nowy album.

Życzę więc udanych koncertów, już z nową, jeszcze ciepłą płytą „I Love Hate You”. Czego słuchacze powinni się po niej spodziewać?

W porównaniu z poprzednim longplay’em, ten nowy jest chyba bardziej zadziorny, rockowy, z dużą dawką rootsowo brzmiącej gitary slide, ale też jeszcze poważniejszym potraktowaniem zabawy z loopami. Jak każdy muzyk staram się rozwijać z płyty na płytę, szukać czegoś nowego i myślę, że mi się to udało osiągnąć na nowym albumie. Mam nadzieję, że efekty poznacie osobiście na koncertach.

Źródło: Blues.pl

Hugh Laurie „Didn’t It Rain”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Klasyczny „The St. Louis Blues” W.C. Handy’ego z 1914 roku otwiera płytę „Didn’t It Rain”, która 13 maja trafiła na półki polskich sklepów muzycznych – nowy bluesowy album popularnego aktora Hugh Lauriego, czyli doktora House’a z bijącego rekordy popularności telewizyjnego serialu. Na krążku Laurie odkrywa na nowo pionierów amerykańskiego bluesa sięgając do repertuaru takich postaci jak wspomniany już W.C. Handy, Jelly Roll Morton czy Little Brother Montgomery. Warto tej płyty posłuchać uważnie, szczególnie w przededniu jedynego polskiego koncertu Hugh Lauriego, który odbędzie się 6 czerwca w warszawskiej Sali Kongresowej.

„Didn’t It Rain” – kilkanaście piosenek, które wypełnia ten album nagrano w styczniu 2013 roku w Ocean Way Studio w Los Angeles. Lauriemu towarzyszyła tam grupa rewelacyjnych studyjnych muzyków. Na perkusji zagrał Jay Bellerose – ten sam, którego gra zdobi płyty Alison Krauss, Madeleine Peyroux, Diany Krall, Grega Allmana, B.B. Kinga, Marca Cohna znanego z hitu „Walkin’ In Memphis” i setek innych, topowych artystów. Gitarę i najróżniejsze strunowe instrumenty obsługiwał z kolei Kanadyjczyk Kevin Breit – mistrz wszystkiego co strunowe i współpracownik takich muzycznych nazwisk jak Norah Jones, Celine Dion, Holly Cole czy znany miłośnikom progresywnego bluesa Harry Manx. Takie wyliczanki można by mnożyć przy każdym z sessionmanów pojawiających się na „Didn’t It Rain”, ale słowo uznania należy się też gościom specjalnym, ot choćby niezwykle ciekawej, młodej wokalistce z Gwatemalii, Gaby Moreno. Wśród trzech utworów, które wykonała, znalazło się tango – zaśpiewany w duecie z Dr Housem „Kiss Of Fire”. W jednym tylko utworze razem z Lauriem, ograniczającym się tu do roli pianisty, pojawia się bluesowa legenda – Taj Mahal, który swój udział w sesji uzależnił od wyboru właściwego, mogącego go zaciekawić utworu. Wybór padł na „Vicksburg Blues” kojarzony chyba najbardziej z pianistą Little Brother Montgomery’m. Na początku maja w Programie 2 Telewizji Polskiej, zaraz po dwóch premierowych odcinkach „Dr House’a”, wyemitowano ekskluzywny wywiad, jaki z Hugh Lauriem przeprowadził w Los Angeles Tomasz Kammel. Pretekstem rozmowy zatytułowanej „Dr House czuje bluesa” była oczywiście polska premiera „Didn’t It Rain”. Warto o tym wspomnieć, bo w jednym z pytań dotyczących właśnie współpracy z Taj Mahalem Tomek Kammel wspomniał Lauriemu o polskim koncercie bluesmana na Festiwalu Muzycznym im. Ryśka Riedla „Ku Przestrodze” i – co ciekawe – tamten o tym koncercie wiedział. Ciekawym głosem – występującym w chórkach, ale także przejmującym rolę lidera piosenki – jest wokalistka Jean McClain. Piękny gospelowo-bluesowy głos.

Polskie wydanie „Didn’t It Rain” to trzynaście kompozycji utrzymanych na pograniczu eleganckiego akustycznego bluesa i wysublimowanego klasycznego jazzu. Ktokolwiek myślał, że pierwsza płyta Lauriego będzie tylko stylistyczną ciekawostką mocno się mylił, bo na nowym krążku słychać wyraźnie, że Dr House od samego początku ma na niebie pomysł i wie, jaką muzyczną drogą chce podążyć. Jeszcze lepiej niż na podstawowym wydaniu słychać to na specjalnej edycji albumu, mającej formę pokaźnej książeczki z dwiema płytami w środku. Na pierwszym krążku dostajemy wszystko to, co w edycji podstawowej. Drugi przynosi natomiast pięć bonusowych utworów – kto wie czy nie najciekawszych ze wszystkich zawartych na albumie – wśród których znalazła się piosenka „Unchain My Heart”, dokładnie ta sama, którą powinno się kojarzyć z Ray’em Charlesem i Joe Cockerem. Do posłuchania w ramach miłego, leniwego wieczoru. Zdecydowanie nie tylko jako rozgrzewka przed warszawskim koncertem.

Przemek Draheim

Wydawca: Warner Music Poland
Posłuchaj: www.warnermusic.pl

Konkursowy lipiec! Wygraj płytę Maćka Żuka!

opublikowano w dziale Polska

Czternaście akustycznych utworów – jak mówi artysta – „dotyczących szeroko pojętych rozmów z przyjacielem o życiu (…)” złożyło się na wydany przez Sofresh Label album „Have You Ever” młodego twórcy Maćka Żuka. Płytę promują dostępne w serwisie YouTube teledyski, których autorem jest sam artysta, a jednym z jej patronów medialnych jest Blues.pl.

Razem z wytwórnią Sofresh Label przygotowaliśmy dla Naszych Czytelników konkurs, w którym do wygrania są dwa egzemplarze albumu „Have You Ever”! Żeby je zdobyć należy polubić Blues.pl na Facebooku, a potem odpowiedzieć na pytanie: „na jakim instrumencie akompaniuje sobie na krążku Maciek Żuk”?

Odpowiedzi, z hasłem „Konkurs – Maciek Żuk” w temacie, prosimy przysyłać na redakcyjny adres e-mail blues@blues.pl. W treści wiadomości należy podać swoje imię i nazwisko, adres, a także kontaktowy numer telefonu. Na Wasze maile czekamy do wtorku 9 lipca, do godziny 23:59. Niedługo potem ogłosimy zwycięzców losowania i kolejny konkurs!

Źródło: Blues.pl

Konkursowy sierpień! Wygraj płytę Macieja Markiewicza!

opublikowano w dziale Polska

Utwory z klasyki muzyki poważnej i rozrywkowej, we własnej interpretacji pianisty Macieja Markiewicza złożyły się na płytę „Piano Impressions – Bridging Classical Music, Blues and Boogie-Woogie”, której jednym z patronów medialnych jest Blues.pl. Na albumie Markiewicz stosuje niespodziewane połączenia wirtuozerii dzieł Chopina, Bacha czy Mozarta z muzyką znakomitych twórców bluesa i boogie-woogie, aranżując inspirujące przenikanie się oraz pomost pomiędzy różnymi stylami oraz rodzajami muzyki.

Razem z wydawcą krążka, wytwórnią Muza Polskie Nagrania, przygotowaliśmy dla Naszych Czytelników konkurs, w którym do wygrania są dwa egzemplarze albumu „Piano Impressions – Bridging Classical Music, Blues and Boogie-Woogie”! Żeby je zdobyć należy polubić Blues.pl na Facebooku, a potem odpowiedzieć na pytanie nieco inne niż zwykle, bo dotyczące prywatnego życia artysty: „jaki rodzaj sztuki, poza muzyką, uprawia w wolnym czasie Maciej Markiewicz”?

Odpowiedzi, z hasłem „Konkurs – Maciej Markiewicz” w temacie, prosimy przysyłać na redakcyjny adres e-mail blues@blues.pl. W treści wiadomości należy podać swoje imię i nazwisko, adres, a także kontaktowy numer telefonu. Na Wasze maile czekamy do środy 28 sierpnia, do godziny 23:59. Niedługo potem ogłosimy zwycięzców losowania!

Źródło: Blues.pl i Muza Polskie Nagrania

Ciekawi nieznani

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Bluesowych wykonawców, którzy czekają jeszcze na odkrycie przez szerszą publiczność jest na amerykańskiej scenie bez liku. Warto zagłębić się w ten temat, bo jest do odkrycia sporo niezwykle miłych dla ucha dźwięków. Takich na przykład, jak na nowej płycie Jake’a Leara – „Diamonds & Stones”. „Weźmy intensywność gitarowej techniki Stevie Ray Vaughana i dodajmy do niej umiejętność pisania piosenek Boba Dylana – to co z tego połączenia wychodzi, to muzyka jaką swoim słuchaczom serwuje bluesman Jake Lear” – tak o naszym bohaterze pisał Elmore Magazine. Trudno powiedzieć, czy aż tak daleko idące porównania są najwłaściwsze, ale nie sposób odmówić Learowi pomysłu na siebie i swoją muzykę. Na „Diamonds & Stones” towarzyszą mu tylko dwaj muzycy: basista i perkusista – ten ostatni z wieloletnim doświadczeniem w house bandzie wytwórni STAX czy zespole Alberta Kinga. Skład skromny, ale idealnie pasuje do grania inspirowanego juke jointowym brzmieniem głębokiej Delty. To juke jointowe granie to chyba jeden z ulubionych sposobów muzykowania Leara – widać to szczególnie na dostępnym w serwisie YouTube filmiku, gdzie Lear z zespołem rozstawili się na jakimś parkingowym wieździe gdzieś między dwoma budynkami i w takiej scenerii dali nieformalny uliczny koncert dla zgromadzonych wokół przechodniów. Sądząc z tego co widać i słychać na filmie, zabawa była tam przednia.

Zabawy nie brakuje na nowym krążku formacji Stevie Dupree & The Delta Flyers – „Dr Dupree’s Love Shop”. The Delta Flyers to tak naprawdę dwóch gentlemanów, wokalista Stevie DuPree i gitarzysta Travis Stephenson, którzy przy okazji każdej sesji nagraniowej otaczają się interesującymi, myślącymi podobnie muzykami. Tym razem w studiu w teksańskim Austin towarzyszyli im między innymi jedna z najpopularniejszych dziś w Stanach Zjednoczonych bluesmanek, wokalista i pianistka Marcia Ball; uznany teksański gitarzysta Derek O’Brien i Mark Kaz Kazanoff – saksofonista i ceniony producent muzyczny. Wyszła z takich składników bardzo radosna płyta, idealna dla miłośników grania rodem z gorącego Teksasu.

Ciekawie wypada także longplay „Lather Rinse Repeat” firmowany przez formację Jason Vivone & The Billy Bats. Echa Johna Lee Hookera w kompozycji otwierającej płytę to jak najbardziej uzasadnione skojarzenie i to mimo, że Vivione nie działa na surowej brzmieniowo scenie Detroit, a na bardziej jazzującej scenie Kansas City. Ale to granie sprzed lat, echa Hookera, Howlin’ Wolfa czy Muddy’ego Watersa są mu szczególnie bliskie tyle, że zamiast kopiować mistrzów przekłada ich stylistykę na współczesny muzyczny język – co słychać poniżej we fragmencie występu z telewizyjnego studia. Świetnie mu to wychodzi. Dla tych słuchaczy, którzy lubią odkrywać nieznane, godne polecenia.

Przemek Draheim

Wydawca: Jake Lear, Jason Vivone & The Billy Bats, Stevie DuPree & The Delta Flyers.
Posłuchaj: Odsyłacze w tekście

Buddy Guy „Rhythm & Blues”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

30 lipca, czyli dokładnie w dniu jego 77 urodzin, trafił na półki amerykańskich sklepów nowy, dwudziesty siódmy w dorobku studyjny album Buddy Guy’a – jednego z najważniejszych bluesowych gitarzystów w historii. Na wydawnictwo zatytułowane „Rhythm & Blues” złożyły się dwie płyty – pierwsza, mocno nowoczesna z soulową sekcją dętą; druga, zdecydowanie bardziej gitarowa – jeśli w przypadku Guy’a w ogóle można dzielić płyty na mniej i bardziej gitarowe – i utrzymana w bluesowym klimacie. Tak dobrego Buddy Guy’a dawno nie słyszeliśmy.

Urodzony w Lettsworth w Louisianie w 1936 roku Guy to dziś ikona bluesowej gitary, podziwiana i hołubiona przez światowe tuzy tego instrumentu, od Erica Claptona i Jeffa Becka, przez Keitha Richardsa czy Marka Knopflera. Jego pierwsze nagrania dla Cobra Records Harolda Burrage’a i słynnej wytwórni braci Chess to dziś klasyka gatunku, ale prawdziwy kamień milowy elektrycznego bluesa to płyta z udziałem Buddy Guy’a, ale firmowana nie przez niego, a przez Juniora Wellsa. I mówię płyta, a nie nagranie, bo wydany przez chicagowski Delmark „Hoodoo Man Blues”, z hipnotyzującym wręcz brzmieniem gitary Guy’a to – jak twierdzą znawcy – pierwszy bluesowy album długogrający, a nie jedynie krążek będący zlepkiem przypadkowych singli.

Album „Rhythm & Blues” to dwie płyty wypełnione po brzegi muzyką Buddy Guy’a – w sumie dwadzieścia jeden kompozycji i ponad osiemdziesiąt minut dźwięku najwyższej próby, podanego z energią, ale tez ciekawym pomysłem. Producent krążka, Tom Hambridge, zdecydował się podzielić go na dwie części. Pierwsza płyta zatytułowana „Rhythm” to niezwykle nowoczesny Buddy Guy, otoczony funkową pulsacją i świdrującymi riffami sekcji dętej. Część druga zatytułowana „Blues” to już Buddy Guy bliższy wyobrażeniom bluesowych purystów, którzy najchętniej widzieliby go w scenerii chicagowskiego klubu z połowy lat pięćdziesiątych, bardziej gitarowy i pozbawiony dodatkowych ozdobników. Chociaż nie oszukujmy się, on sam raczej nie chciałby zamykać się w żadnym muzeum.

Nasz bohater nie należy do artystów, którzy z własnej woli ograniczają swoje twórcze poszukiwania. Wręcz przeciwnie, czytając jego wydaną niedawno autobiografię „When I Left Home” można odnieść wrażenie, że on sam ma trochę za złe producentom, którzy współpracowali z nim przez lata, że jakby na siłę próbowali go wcisnąć w rolę tradycyjnego bluesowego gitarzysty uważając, iż „prawdziwy” Buddy Guy powinien już zawsze brzmieć tak, jak na starych płytach wydanych przez Cobrę czy Chess Records. A on sam zawsze był i – jak dowodzą te nowe nagrania – nadal jest nieokiełznany aż do bólu i – jakkolwiek by to nie zabrzmiało – bardzo rockowy w swojej grze.

Jak przystało na współczesną modę na albumie ni zabrakło gości. Niepokorny rockman z duszą hip-hopowca, Kid Rock, australijski country’owiec Keith Urban i niezwykle energetyczna Beth Hart pojawiają się na płycie nr 1. Na drugim krążku też widzimy sławne nazwiska. W soczystym, powolnym bluesie „Evil Twin” Guy’owi towarzyszą trzej członkowie Aerosmith – Steven Tyler, Joe Perry i Brad Whitford – a więc gentlemani, którzy na płycie „Honkin’ On Bobo” dali jasno i wyraźnie wyraz swoim bluesowym fascynacjom. Drugi z numerów o podwyższonej zawartości z gwiazd to „Blues Don’t Care” z udziałem Gary’ego Clarka Jr’a, czyli młodego pop-bluesmana, którego utwór „Bright Lights” ma swoich iPodach połowa amerykańskich nastolatków.

Jeśli po nienajlepszej koncertowej płycie „Live At Legends” będącej zlepkiem średniej jakości materiału z koncertu i przypadkowych nagrań studyjnych ktoś ośmielił się pomyśleć, że Buddy Guy powoli się kończy, za sprawą wydanej przez Sony Music „Rhythm & Blues” będzie musiał zmienić zdanie. To niesamowite, że ktoś o takiej sile głosu i takiej werwie w grze na gitarze ma na karku siedemdziesiąt siedem lat. Album otwiera utwór „Best In Town”, czyli najlepszy w mieście – no i niech się ktoś spróbuje z takim postawieniem sprawy nie zgodzić.

Przemek Draheim

Wydawca: Sony Music Poland
Posłuchaj: www.amazon.com

Nowe koncerty Agencji Tangerine

opublikowano w dziale Polska

Po niedawnych, znakomitych koncertach Taj Mahala i zespołu King King Agencja Tangerine przygotowała dla miłośników dobrych okołobluesowych i rockowych dźwięków kolejne atrakcje. Już 17 listopada rozpocznie się trasa koncertowa, w ramach której polskim widzom zaprezentują się formacje Planet of The Abts (vid. youtube.com) i Lez Zeppelin. Pierwsza to formacja kierowana przez perkusistę Gov’t Mule, Matta Abtsa; druga to żeński band grający z powodzeniem utwory Led Zeppelin. Obie grupy wystąpią 17 listopada w warszawskim klubie Progresja, 18 listopada we wrocławskim klubie Eter i 20 listopada w sopockim klubie Scena.

Źródło: www.tangerinemusic.com.pl

Nick Moss i Curtis Salgado na Jimiway Blues Festival! Wygraj zaproszenie na Blues.pl!

opublikowano w dziale Polska

Gitarzysta Nick Moss z zespołem i związany z wytwórnią Alligator soulowy śpiewak Curtis Salgado to amerykańskie gwiazdy tegorocznej edycji Jimiway Blues Festival, która odbędzie się 18 i 19 października w Ostrowie Wielkopolskim. Festiwalowe bilety cieszyły się w tym roku tak dużym powodzeniem, że zniknęły z kasy Ostrowskiego Centrum Kultury w ciągu godziny od wprowadzenia ich do sprzedaży, a co za tym idzie od wielu tygodni są nie do kupienia.

Tym większą gratką jest konkurs, który razem z organizatorem Jimiway Blues Festival, Benedyktem Kunickim, przygotowaliśmy dla Naszych Czytelników. Do wygrania jest jedno podwójne zaproszenie na oba festiwalowe dni! Żeby je zdobyć należy polubić Blues.pl na Facebooku, a potem odpowiedzieć poprawnie na dwa pytania:

  1. Jak się nazywa wytwórnia płytowa, którą Nick Moss prowadzi razem z żoną Kate?
  2. Inspiracją dla jakiego legendarnego zespołu bluesowego była pod koniec lat siedemdziesiątych osoba i twórczość Curtisa Salgado?

Odpowiedzi, z hasłem „Konkurs – Jimiway Blues Festival” w temacie, prosimy przysyłać na redakcyjny adres e-mail blues@blues.pl. W treści wiadomości należy podać swoje imię i nazwisko, adres, a także kontaktowy numer telefonu. Na Wasze maile czekamy do niedzieli 13 października, do godziny 23:59. Niedługo potem ogłosimy zwycięzcę losowania!

Źródło: Blues.pl i Jimiway Blues Festival

Koncertowy październik

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Październik to dla miłośników bluesa miesiąc urodzaju. 5 października to plejada gwiazd w ramach 33. edycji Rawa Blues Festival – z tą największą, trzykrotnym zdobywcą nagrody Grammy Kebem’ Mo’, na czele. Niedługo później, 18 i 19 października, na Jimiway Blues Festival, zagrają w Ostrowie Wielkopolskim Nick Moss i Curtis Salgado. Koncertowy maraton, 20 października występem w warszawskiej Sali Kongresowej, zamknie Joe Bonamassa, którego polskim melomanom nie trzeba przedstawiać. Warto dobrze zaplanować kalendarz, a wcześniej przypomnieć sobie płyty, które ci artyści niedawno wydali. Na swoim najnowszym albumie – czyli wydanej w Polsce przez Warner Music płycie „The Reflection” – Keb’ Mo’ pokazuje swoją popową twarz, w uwidocznieniu której pomagają mu wyśmienici muzycy, z basistą Marcusem Millerem na czele. Całość jest mocno współczesna, co nie znaczy, że zła – przeciwnie.

Dwa tygodnie po Rawie, 18 i 19 października, dużo bluesa będzie słychać w Ostrowie Wielkopolskim, w ramach Jimiway Blues Festival. Nagrywający dla wytwórni Alligator soulowy śpiewak Curtis Salgado i Nick Moss – gitarzysta, producent płyt innych wykonawców i szef Blue Bella Records – to największe gwiazdy tegorocznego Jimiway. Czego się po nich spodziewać? Po Mossie nie do końca wiadomo. Zaczynał od chicagowskiego bluesa i osiągnął w nim imponujący poziom wykonawczy, ale od dwóch ostatnich płyt słychać wyraźnie, że Nick Moss poszukuje dla siebie nie tylko nowego brzmienia, ale właściwie nowego kierunku. Zrobił się blues-rockowy, a miejscami nawet psychodeliczny – jedni odsądzają go od czci i wiary, innym właśnie taki jak na krążku „Here I Am” najbardziej się podoba. Czy w takim właśnie repertuarze zaprezentuje się 18 października w Ostrowie Wielkopolskim, czy może pójdzie w stronę chicagowskiego bluesa? To się okaże niebawem.

Z wytypowaniem repertuaru na pewno nie będzie problemu w przypadku drugiej z amerykańskich gwiazd Jimiway’a – Curtisa Salgado. 19 października w Ostrowie słychać będzie soul – tak jak na wydanej przez wytwórnię Alligator płycie „Soul Shot”. Kiedy w Stanach Zjednoczonych pada hasło „Blue Eyed Soul”, czyli soul o błękitnych oczach (lub mniej dosłownie, przyprawiony bluesem), nazwisko Curtisa Salgado pojawia się zaraz za nim. Kiedyś współpracownik Roberta Cray’a i grupy Roomful of Blues, od początku lat dziewięćdziesiątych cieszy się udaną karierą solową, którą niestety, w ostatnich latach, spowolniła straszna diagnoza – rak. Na szczęście zakwalifikowano go zabiegu przeszczepu wątroby, który przeszedł śpiewająco. Słychać to na nowym krążku, pierwszym w karierze nagranym dla Alligatora. To piękny, radosny, klasyczny soul. Warto posłuchać tym bardziej, że już niedługo na żywo.

Październikowy koncertowy maraton, występem w warszawskiej Sali Kongresowej, zamknie mocnym uderzeniem mistrz współczesnej blues-rockowej gitary i chyba jeden z najpopularniejszych w Polsce bluesowych gitarzystów – Joe Bonamassa. Po ostatniej akustycznej trasie teraz powrót elektrycznej gitary i dużych wzmacniaczy, ale warto pamiętać, że jego repertuar live – co słychać na „Beacon Theatre: Live from New York” – to także bardzo piękne, delikatne bluesowe ballady, ot choćby „Bird On A Wire” czy „If Heartaches Were Nickles”. Na jesienną nudę nie można w tym roku narzekać.

Przemek Draheim

Wydawca: Warner Music Poland, Blue Bella Records, Alligator, Provogue
Posłuchaj: Odsyłacze w tekście

Polskie głosy i amerykański sound

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Amerykańska tradycja muzyczna to niewyczerpane źródło inspiracji, co potwierdzają dwie nowe polskie płyty, firmowane nazwiskami niezwykle zdolnych, młodych wokalistek. Pierwsza to Joanna Knitter (fot. Anna Liminowicz), która sięgnęła po zapomniane amerykańskie pieśni bluesowe i folkowe. Druga to Natalia „Natu” Przybysz, dawniej połowa sekcji wokalnej grupy Sistars, teraz w solowym projekcie z piosenkami z repertuaru Janis Joplin.

Genialny klimat i brzmienie – na to trafiamy w kompozycji „Nine Hundred Miles” otwierającej płytę „Cruel Cruel World” wokalistki Joanny Knitter i towarzyszącego jej zespołu Blues And Folk Connection. „To projekt, który powstał z zamiłowania wokalistki i perkusisty do tradycyjnej folkowej muzyki amerykańskiej. Oczarowani życiowymi tekstami i piękną, najczęściej bardzo skromną, harmonią, postanowili stworzyć zespół, który przybliżyłby ten gatunek szerszej publiczności. Zebrali więc doświadczonych muzyków, którzy nie mieli problemu ze zrozumieniem najważniejszej cechy tegoż gatunku – prostoty. Każdy z nich wniósł do składu świeże pomysły, różne spojrzenie na konkretne utwory, dzięki czemu program, mimo, iż w większości oparty na tradycyjnych melodiach, brzmi bardzo oryginalnie” – czytamy w dołączonej do płyty notatce i jest to opis tyle dokładny co trafny. Krążek zawiera trzynaście kompozycji. Dziewięć z nich to tradycyjne songi amerykańskie, cztery utwory są autorskie. Całość jest pięknie, dojrzale zaśpiewana; perfekcyjnie zagrana i znakomicie brzmi. Słychać od razu, że ktoś miał na tę płytę konkretny pomysł i swój plan dokładnie zrealizował – zarówno od strony dźwiękowej, jak i repertuarowej, bo zbiór starych folkowo-bluesowych pieśni tworzy nam bardzo urokliwą całość. Dla mnie, jej najpiękniejszymi elementami, są dwa utwory – „Katie Cruel” i „Peculiar”. W słodkiej, różowej okładce, mieści się mroczna, bardzo wciągająca zawartość – to zdecydowanie jedna z najciekawszych polskich bluesowych czy rootsowych płyt, jakie ukazały się w ostatnich miesiącach.

Dużo dobrego szumu wywołała swoim albumem, także nawiązującym do amerykańskiej muzycznej spuścizny, inna, bardziej znana wokalistka – Natalia Przybysz, czyli dawniej głos znany z grupy Sistars. Longplay – wydany przez Warner Music – nosi tytuł „Kozmic Blues – Tribute To Janis Joplin”. Album, który wyprodukowali Janek Komar, Andrzej Giegiel i gitarzysta zespołu towarzyszącego Natalii, Jurek Zagórski, zawiera trzynaście piosenek. Tuzin to interpretacje utworów z repertuaru niezapomnianej Janis Joplin, w tym „Me And Bobby McGee”, „Kozmic Blues”, czy bluesowe „Ball And Chain”. Jak mówi sama artystka: „jest to miękka wersja tych piosenek, na pewno bardziej soulowa niż rockowa, ale wspólnym mianownikiem pozostaje blues”. Zestaw uzupełnia autorski utwór Natalii z muzyką wspomnianego Jurka Zagórskiego, zatytułowany „Niebieski”. Jego można posłuchać w Internecie w ramach promującego album singla. Zdecydowanie warto posłuchać.

Przemek Draheim

Wydawca: Joanna Knitter, Warner Music
Posłuchaj: Odsyłacze w tekście

Keb’ Mo’ na Rawa Blues Festival! Sprawdź kto wygrał zaproszenie na Blues.pl!

opublikowano w dziale Polska

Ostatni album Keba’ Mo’, płytę „The Reflection”, wydała w Polsce wytwórnia Warner Music – taka była poprawna odpowiedź w przygotowanym przez portal Blues.pl i organizatorów Rawa Blues Festival konkursie, w ramach którego mogliście wygrać trzy pojedyncze zaproszenia do katowickiego Spodka na 5 października, czyli 33. edycję Rawa Blues Festival.

Wśród tych z Was, którzy na adres Redakcji przysłali właściwą odpowiedź, wylosowaliśmy trójkę szczęśliwców. Są nimi Joanna z Warszawy, Ireneusz z Płocka i Kamil z Rzeszowa, gratulujemy!

Tym, którzy mieli mniej szczęścia przypominamy, że bilety na festiwal można kupić poprzez sieć sprzedaży Ticketpro – są one dostępne w kilkuset punktach w całej Polsce oraz w internecie poprzez system online Ticketpro. Szczegółowe informacje o biletów można znaleźć na RawaBlues.com.

Źródło: www.rawablues.com

Natu śpiewa Janis Joplin

opublikowano w dziale Polska

Natalia „Natu” Przybysz – jedna z najciekawszych polskich wokalistek, znana z grupy Sistars i nagrań solowych – składa hołd jednej z największych legend i charyzmatycznych postaci w historii muzyki, Janis Joplin. Album „Kozmic Blues: Tribute To Janis Joplin”, którego wydawcą jest wytwórnia Warner Music Poland, wyprodukowali Janek Komar, Andrzej Giegiel i gitarzysta zespołu towarzyszącego Natu, Jurek Zagórski. Lognglay zawiera 13 piosenek, z których tuzin to interpretacje utworów z repertuaru Janis Joplin, w tym „Move Over”, „Me And Bobby McGee”, a także „Kozmic Blues”. Jak mówi sama wokalistka: „Są to miękkie wersje tych piosenek, na pewno bardziej soulowe niż rockowe, ale wspólnym mianownikiem pozostaje blues”. Jedynym autorskim utworem na płycie jest kołysząca piosenka „Niebieski” utrzymana w stylu kojarzącym się z Janis Joplin. Piosenka, do której teledysk można oglądać w serwisie YouTube, została zakwalifikowana do finałowej dziesiątki konkursu „Super Premiery 2013” na 50. Krajowym Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu.

Źródło: www.warnermusic.pl

Trzy role Joe Bonamassy

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Niezwykle popularny w Polsce Joe Bonamassa to gitarzysta znakomity technicznie i bardzo kreatywny, co potwierdzają trzy albumy z jego udziałem, które w ostatnim czasie trafiły na sklepowe półki. Żeby było ciekawiej na każdym z nich Bonamassa prezentuje się w nieco innej roli – lidera własnego zespołu, muzyka sesyjnego i gościa na cudzym albumie.

Akustyczna gitara i wiedeńskie smyczki – taki epicki fragmencik otwiera ostatni, koncertowy longplay gitarzysty, „An Acoustic Evening at The Vienna Opera House”, wydany – tak jak jego poprzednie płyty – przez holenderską wytwórnię Provogue. W ramach koncertu odbywającego się w siedzibie wiedeńskich filharmoników Joe Bonamassa pokazał swoją drugą, akustyczną twarz. Na taki album fani długo czekali i chyba się nie zawiedli. Na scenie, obok lasu przepięknych gitar, towarzyszyło Bonamassie czterech znakomitych muzyków, z których każdy jest mistrzem w swoim fachu. Gerry O’Connor – specjalista od irlandzkiej tradycji muzycznej, grający na skrzypcach i banjo; szwedzki multiinstrumentalista Mats Wester obsługujący instrument o mocno etnicznym charakterze; klawiszowiec, grający tak samo dobrze na pianinie, co na akordeonie – Arlan Schierbaum; i fenomenalny perkusjonista Lenny Castro znany chociażby ze wspólnych koncertów z zespołem Toto i setkami innych, topowych wykonawców. Może także ze względu na towarzystwo Joe Bonamassa dał tu z siebie jeszcze więcej niż zwykle – mimo, iż wcale nie gra ani ciężej, ani głośniej.

Album „An Acoustic Evening at The Vienna Opera House” wydano zarówno w formie audio, jak i DVD. Tej ostatniej wersji należą się zresztą szczególne słowa uznania i mówię to jako osoba, która zwykle nie przepada za oglądaniem koncertów na DVD. Ten jest po prostu śliczny, niesamowicie miły dla oka. Historyczne wnętrze pewnie zrobiło swoje, ale największe wrażenie powoduje praca kamer, montaż i w ogóle bardzo filmowa plastyka obrazu. Naprawdę warto popatrzeć.

Równie dobrze, co w roli lidera, sprawdza się Joe Bonamassa jako członek zespołu, dokładając swoją instrumentalną cegiełkę do brzmienia całości. Udowodnił to na rockowych płytach Black Country Communion i to samo, choć w innej stylistyce, pokazał na albumie formacji Rock Candy Funk Party – „We Want O Groove”. Jazz, funk i rock, a wszystko to pod szyldem formacji, którą tworzą gitarzyści Joe Bonamassa i Ron DeJesus z grupy Planet Funk, na bębnach Tal Bergman współpracujący np. z Billy’m Idolem czy Rodem Stewartem, basista Mike Merritt i klawiszowiec Prince’a, Renato Neto. Dla miłośników takich jazz-funkowych improwizacji płyta jest idealna, choć na pewno inna od tego, do czego przyzwyczaił fanów Bonamassa-frontman.

Także jako gitarzysta, choć tylko w jednym utworze, pojawił się Bonamassa na ostatniej solowej płycie Beth Hart. Krążek nazywa się „Bang Bang Boom Boom”, a zaczyna pięknym, powolnym „Baddest Blues”. Ten udział Joe w nagraniu nowej płyty Beth Hart to oczywiście określenie trochę na wyrost, ale można go traktować jako zapowiedź drugiej wspólnej płyty Joe i Beth, której data premiery wypadła20 maja. A co na słuchaczy czeka tutaj? Głos, który dla piszącego te słowa brzmi tu dużo dojrzalej niż wcześniej; świetna produkcja i realizacja nagrań; no i same utwory, które bardzo dobrze napisano i pierwszorzędnie wykonano. Czasem, tak jak w utworach „Bang Bang Boom Boom” czy mogącym się kojarzyć z muzyką Adele „Thru The Window Of My Mind”, z wszelkimi znamionami przeboju. Gdyby tego było mało „Bang Bang Boom Boom” zasługuje na zakup i szczególne miejsce na półce dla genialnego, pełnego niepokoju powolnego bluesa „Caught Out In The Rain” – to takie granie wywołujące ciarki na plecach. Także u fanów Joe Bonamassy.

Przemek Draheim

Wydawca: Provogue Records
Posłuchaj: Odsyłacze w tekście

Granie roots w stylu Rootsy.nu

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Szukając europejskich brzmień spod znaku amerykańskiej roots music warto pochylić się nad wytwórnią Rootsy.nu. Oficyna ma swoją siedzibę w Szwecji i wydaje przede wszystkim skandynawskich artystów, o których polscy słuchacze mogli jeszcze nie słyszeć. A szkoda, bo to dobre i różnorodne stylistycznie granie. Jego najbardziej posępną stronę reprezentuje Andi Almqvist, którego najnowsza płyta nosi miły dla polskiego ucha tytuł „Warsaw Holiday”. „Andi Almqvist, wędrująca dusza” – tak mówią o nim szwedzcy krytycy. Urodził się w Wiedniu. Jego tata był szwedzkim matematykiem, mama austriacką wiolonczelistką. Dużo podróżowali. Mieszkali w Stanach Zjednoczonych, Związku Radzieckim, i kilku innych krajach wschodniej i zachodniej Europy. To wszystko miało wielki wpływ na muzykę Almqvista, którego nie sposób ubrać w jeden tylko gatunek. Na płytowym debiucie blisko mu było do bluesa. Na ostatnim krążku jest już trochę jak Nick Cave, trochę jak Tom Waits. To mroczne piosenki, ale bardzo piękne, dlatego warto się im przysłuchać.

Podobnie jak warto przysłuchać się twórczości trochę tajemniczego szwedzkiego gitarzysty z charakterystycznymi pomarańczowymi okularami na nosie i elektryczną gitarą National na kolanach. Mówię „tajemniczego”, bo to postać spoza muzycznego mainstreamu. Zresztą, jeśli wnioskować po komentarzach na muzycznych forach, Peder Af Ugglas – bo to o nim mowa – bardziej niż polskim melomanom znany jest audiofilom zainteresowanym wyciśnięciem ze swojego sprzętu odsłuchowego stu procent jego możliwości. Słuchając nowej „No. 4” nietrudno to zrozumieć. Opisując jego poprzedni longplay wspomniałem, że „ma on jeszcze bardziej ilustracyjno-filmowy charakter, niż dwa poprzednie. Niczym w muzyce klasycznej, to nie piosenki, a małe dzieła idealnie pasujące do ścieżki dźwiękowej dobrego filmu, naszpikowane emocjami i potęgujące wymowę tego, co na ekranie. Tyle, że tu nie ma ekranu, a o obrazy musimy zatroszczyć się sami, chociaż przyznam, że przy takich dźwiękach łatwo poruszyć wyobraźnie”. W przypadku „Numeru 4” te słowa nadal są prawdą, może nawet jeszcze bardziej niż wcześniej. Dla miłośników gitary slide spod znaku Ry’a Coodera i jego ścieżki dźwiękowej do kultowego filmu „Paryż/Texas”, płyta marzenie.

Rockmani z kolei odnajdą się w twórczości innego wykonawcy związanego z wytwórnią Rootsy.nu. Gitarzysta nazywa się Pontus Snibb i kieruje grupą Pontus Snibb 3. Ich nowa produkcja, „Loud Feathers”, to kawał solidnego rock’n’rolla. Słowo „solidne” wypadałoby tu podkreślić, bo kto by przypuszczał, że jedna z najlepszych rock’n’rollowych płyt ostatnich kilkunastu miesięcy pochodzić będzie nie ze Stanów, a ze Szwecji. Surowe brzmienie, przyciągające uwagę mocne gitarowe riffy i wokal, który ciągnie wszystko do przodu. Zresztą, tego głosu mógłby mu pozazdrościć niejeden gwiazdor blues-rockowej gitary.

Przeciwwagą dla muzyki Pontus Snibb 3 i albumu „Loud Feathers” może być to, co tworzy singer-songwriter Johan Örjansson. Nawet nazwa płyty idealnie pasuje – „Melancholic Melodies for Broken Times”. Jest nastrojowo, trochę romantycznie, z nutką tęsknoty. Skojarzejnie z ostatnim, dylanowskim Johnem Mayerem bardzo na miejscu. Do posłuchania dla tych, którzy od czasu do czasu chcą się rozejrzeć za czymś interesującym poza bluesem, a ciągle w obrębie korzennego grania.

Przemek Draheim

Wydawca: Rootsy.nu
Posłuchaj: Odsyłacze w tekście

„Free” Romka Puchowskiego

opublikowano w dziale Polska

15 marca na sklepowe półki trafi album „Free” Romka Puchowskiego – druga, po świetnie przyjętej „Simply” z 2006 roku, solowa płyta autora piosenek, freestylera i wirtuoza gitary Dobro. Na czternaście zawartych na krążku utworów, dziesięć to kompozycje autorskie. Całość jest niezwykle różnorodna muzycznie. Jak o płycie  mówi sam twórca: „(…) realizuje tu rozmaite muzyczne wizje, które chodziły mi po głowie. Do ich realizacji zaprosiłem wyjątkowych gości – swoich mistrzów, przyjaciół, niesamowite osobowości, muzyków, z którymi łączą mnie wspólne historie. Tymon Tymański, Keith Dunn, Adam Wendt, Martyna Jakubowicz, Grzegorz Grzyb, Wojciech vel G. Wolf Garwoliński, Michał Kielak, Tomek Kruk, Piotr Dunajski, Dobrawa Czocher, Jędrzej Kubiak, ET Tumason – spotkanie z każdym z nich to kolejny, unikatowy smak, jaki serwuje „Free””. Obok kojarzonej z Puchowskim gitary słuchacze znajdą tu wiolonczelę, harmonijkę ustną, saksofon, banjo czy tubę. Album promuje singiel „Jurata”, którego możecie posłuchać poniżej. Wydawcą „Free” jest wytwórnia Soliton z Sopotu, a Blues.pl jednym z patronów medialnych.

Źródło: www.puchowski.vonzeit.pl

Maciek Żuk w teledysku i na płycie

opublikowano w dziale Polska

W serwisie YouTube pojawił się teledysk gitarzysty, wokalisty i autora piosenek Maćka Żuka przygotowany do otworu „First Time Around”. Singiel promuje wydany przez Sofresh Label album „Have You Ever”. Na płytę składa się czternaście akustycznych utworów – jak mówi artysta – „dotyczących szeroko pojętych rozmów o życiu z przyjacielem (…). Jeśli chcesz poznać tę historię, jeśli nurtują cię podobne problemy i chcesz posłuchać w jaki sposób drążą one kogoś innego – kupuj w ciemno”. Premierę albumu zaplanowano na 3 marca.

Źródło: www.facebook.com/maciekzukmusic

Various Artists „The Best Blues… Ever!”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

George Thorogood i kompozycja „Bad To The Bone”, przy której Arnold Schwarzenegger, jako filmowy Terminator, pojawił się na ekranie w drugiej części tej słynnej serii – klasyka! – to jeden z wielu ciekawych utworów, które znaleźć można na albumie poświęconym bluesowi, jaki wytwórnia EMI Music Poland wydała w ramach popularnej serii wydawniczej „The Best… Ever!”. Na album, który powstał przy udziale i wsparciu dziennikarza muzycznego bliskiego wszystkim bluesfanom, Jana Chojnackiego z radiowej Trójki, składają się cztery płyty wypełnione bluesowymi utworami, które trzeba mieć w swojej kolekcji. Wśród wykonawców, którzy znaleźli się na kompilacji są między innymi: Muddy Waters, John Lee Hooker, Willie Dixon, Buddy Guy, B.B. King, John Mayall, Eric Clapton, The Animals czy Gary Moore.

Jest tam coś dla pasjonatów klasyki – m.in. Robert Johnson, T-Bone Walker, Slim Harpo, Koko Taylor. Są nowsze brzmienia – m.in. Lonnie Mack i Stevie Ray Vaughan, The Derek Trucks Band czy Joe Louis Walker w utworze z jego najnowszej, wydanej przez chicagowskiego Alligatora płyty „Hellfire”. Są wreszcie odniesienia do rodzimej bluesowej fonografii – m.in. Sebastian Riedel i Leszek Cichoński, J.J. Band czy Tadeusz Nalepa. Na czterech płytach zebrano w sumie 66 kompozycji, wśród których każdy znajdzie takie, które przypadną mu do gustu – o to zatroszczył się Jan Chojnacki.

Oczywiście takie wydawnictwa nie są w stanie zastąpić normalnej płytoteki zawierającej pełnie albumy prezentowanych tam wykonawców, ale dla tych, którzy swoją przygodę z danym gatunkiem dopiero rozpoczynają to zawsze dobre źródło pierwszego kontaktu z muzyką czy idealna składanka na długie podróże samochodem. Warto mieć na półce.

Przemek Draheim

Wydawca: EMI Music Poland
Posłuchaj: www.empik.com

Joanna Dudkowska, basistka grupy Dr Blues & SOUL RE VISION, odpowiada

opublikowano w dziale Polska

Niedługo po premierze pierwszej płyty formacji Dr Blues & SOUL RE VISION, albumu „In The Midnight Hour…”, z basistką zespołu, Joanną Dudkowską, porozmawialiśmy o miłości do basu, emocjach towarzyszących wyjściu na scenę i różnicach w pracy z żeńskim i męskim składem:

Blues.pl: Jak zaczęła się Twoja przygoda z grupą Dr Blues & SOUL RE VISION?

Joanna Dudkowska: Koncertowałam z grupą Blues and Funky Fun w poznańskim klubie Charyzma, gdzie co tydzień odbywały się koncerty bluesowe. Przychodził tam również Krzysztof Rybarczyk, czyli Dr Blues, któremu spodobała się moja gra i charyzma sceniczna. Gdy pojechałam na pierwszą próbę, zobaczyłam jego zaangażowanie i spontaniczność. Stwierdziłam, że chcę z nim współpracować. Poza tym w tym zespole widziałam ogromy potencjał i możliwość spotykania się z muzykami z najwyższej półki. Zespół działa dopiero rok, ale dzięki Krzysztofowi działamy bardzo intensywnie, przygotowujemy zróżnicowany repertuar zwykle sięgając po trochę już zapomniane wspaniałe utwory z czasów złotej ery soulu, wiele występujemy, wydaliśmy już pierwszą naszą płytę. Zespół staje się coraz bardziej znany i lubiany w środowisku.

Blues.pl: Sądząc po solówkach w „When Love Comes To Town”, czy "In The Midnight Hour" dobrze się bawisz grając rhythm’n’bluesa i soul. Co Ciebie pociąga w tej dość klasycznej już obecnie muzyce?

JD: Ta stylistyka daje możliwość swobodnego muzycznego wypowiedzenia się. Cieszę się, że oprócz tworzenia sekcji rytmicznej mam możliwość grania solówek, pokazania się też trochę z innej strony. A poza tym są to gatunki bardzo radosne, dające i muzykom i odbiorcom wiele pozytywnych przeżyć. Po każdym koncercie z Dr Blues & SOUL RE VISION czuję wiele pozytywnych emocji i mnóstwo energii. Myślę, że jest to zasługa nie tylko słuchaczy i muzyków, ale także samej stylistyki.

Blues.pl: W ciągu ostatnich dwóch lat brałaś udział w nagraniu albumów z bluesem, muzyką soul i jazz-rockiem. W Lejdis bez Gentlemen grasz pop-rockowe covery – to szeroki wachlarz muzycznych zainteresowań. Które wcielenie najbardziej Tobie odpowiada?

JD: Dzięki moim różnorodnym zainteresowaniom muzycznym mogę grać z wieloma muzykami różne gatunki muzyczne. Obecnie gram w czterech zespołach. Z moją autorską grupą Nawiasemówiąc związana jestem od początków moich zainteresowań gitarą basową. Od ponad roku gram z Dr Blues & SOUL RE VISION oraz Jaromi zez Ekom czyli z Jarosławem „Jaromim” Drażewskim. Od marca współpracuję z warszawskim zespołem Lejdis bez Gentlemen. Muzyka to moja pasja. Cieszę się, że mogę spełniać swoje marzenia koncertując i współpracując z tak różnymi osobowościami muzycznymi. Świetnie odnajduję się w różnych stylach muzycznych i na pewno jest to bardzo rozwijające. Jest jeszcze mnóstwo rzeczy, które chciałabym grać i wiele osób z którymi chciałabym współpracować. Myślę, że zawsze będę poszukiwać. Bardzo ważne jest bycie wszechstronnym. To daje ogromne spektrum rozwijania umiejętności. Jeżeli byłabym wierna jednej stylistyce czułabym się niespełniona. Moje zespoły to akceptują. Uważam, że jest to indywidualny wybór każdego muzyka.

Blues.pl: Lejdis bez Gentlemen to skład całkowicie kobiecy. W Dr Blues & SOUL RE VISION grasz z samymi mężczyznami – jakie są różnice, podobieństwa?

JD: Współpraca z samymi kobietami to nowe doświadczenie w moim życiu muzycznym. Jednak chciałabym podkreślić, że nie jesteśmy same, ponieważ manager jest mężczyzną. Na pewno współpraca z kobietami jest bardziej emocjonalna, więcej czasu również zajmuje nam przygotowanie się do koncertu od strony wizualnej. Jednak tak naprawdę o relacjach w zespole decyduje charakter człowieka, a nie płeć. Najważniejszy jest wspólny cel i zaangażowanie członków zespołu.

Blues.pl: Skąd miłość akurat do basu? Co Ciebie fascynuje w tym instrumencie?

JD: Kończyłam właśnie szkołę muzyczną w klasie gitary klasycznej, kiedy kolega zaproponował mi wspólne granie. Na początku zastanawiałam się, czy wybrać gitarę elektryczną czy gitarę basową. W czasie koncertów wnikliwie obserwowałam basistów i gitarzystów. Co ostatecznie zadecydowało o moim wyborze? Na pewno fakt, że w Kościanie w zespole Kabat grał charyzmatyczny i bardzo przebojowy basista Marcin Ruszkiewicz, mój późniejszy nauczyciel. Myślę, że to mnie zainspirowało. Jego żywiołowość, energia i oczywiście brzmienie. Grał wtedy na Spectorze. Zaczęłam słuchać solowych płyt basistów. I już nie było odwrotu…

Blues.pl: Jakich masz muzycznych idoli, kogo słuchasz, kogo cenisz?

JD: Jest wielu basistów, których uwielbiam, ale najbliższy mojemu sercu jest Richard Bona. Miałam okazję słuchać go kilka razy na koncertach. Niesamowity, magiczny basista, kompozytor i wokalista. Uwielbiam również Carlesa Benaventa, który jest związany między innymi z muzyką flamenco. O muzyce flamenco napisałam pracę magisterską. Niedawno, na moje urodziny otrzymałam jego najnowszą płytę „Un, Dos, Tres…” Polecam! W Polsce także mamy niesamowitych basistów. Moimi ulubionymi są między innymi Piotr Żaczek, czy Robert Kubiszyn.

Blues.pl: Jakiej używasz gitary, wzmacniacza? Czy interesują Cię kwestie techniczne, elektroniczne związane z grą na instrumencie?

JD: Obecnie gram na wzmacniaczu Combo basowe Markbass MINI CMD . Lekki świetnie brzmiący piecyk, który pozwala mi podróżować pociągiem. Posiadam również kolumnę EBS ProLine 410 i głowę SWR 350X. Gitarka to Spector Rebop 5, posiadam również pięciostrunowego GMR przerobionego na fretlessa. Na sprawach technicznych niestety kompletnie się nie znam.

Blues.pl: Dr Blues & SOUL RE VISION działa dopiero rok, a grupa została już zauważona, zbiera bardzo pozytywne opinie. Które wydarzenia z życia zespołu najbardziej zapadły Tobie w pamięć, które momenty były dla Ciebie najważniejsze?

JD: Każdy koncert na swój sposób był magiczny i wartościowy. Uwielbiam grać koncerty klubowe, lubię tę bliskość ze słuchaczami. Systematyczne koncerty w poznańskich klubach: Lizard czy Crime Story mają bardzo rodzinną i pozytywną atmosferę. Natomiast duże festiwalowe występy dają zupełnie inną energię. Myślę, że udział w głównym koncercie festiwalu Rawa Blues 2012 na scenie katowickiego Spodka był bardzo ważny dla całego zespołu. Emocje były ogromne i przyznam, że pomimo mojego doświadczenia scenicznego trochę się denerwowałam. Widownia była przemiła i reagująca w bardzo żywiołowy sposób. Wchodząc na scenę czuło się ducha bluesa, soulu, ducha żywej muzyki, niesamowicie pozytywne wibracje.

Fot. www.soulrevision.pl

Źródło: Blues.pl

Blues z dobrą sprzedażą

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Pisaliśmy niedawno, że wspólna płyta Johna Lee Hookera, Jr.’a i polskiego zespołu Daddy’s Cash, „That’s What The Blues Is All About”, osiągnęła w Polsce poziom sprzedaży kwalifikujący ją do otrzymania przyznawanego przez Związek Producentów Audio-Video statusu Złotej Płyty. A jakie bluesowe płyty sprzedają się dobrze na świecie? Odpowiedź na to pytanie przynosi tygodniowa lista sprzedaży bluesowych płyt magazynu Billboard. Aż trzy miejsca w pierwszej dziesiątce bestsellerów osiągnęły albumy z udziałem Joe Bonamassy – ostatni studyjny krążek, soundtrack do koncertowego DVD i wspólne przedsięwzięcie z Beth Hart. Na wysokich pozycjach znaleźli się Tedeschi Trucks Band, Buddy Guy i Bonnie Raitt. Dwa wpisy w pierwszej dziesiątce, łącznie z tym najważniejszym na szczycie podium, piastuje Gary Clark, Jr. (fot. strona domowa artysty) – obecny na liście od dwunastu tygodni.  Dla tych, którzy jeszcze nie słuchali jego albumu „Blak And Blu” zamieszczamy dostępny na youtube.com trailer płyty. (pd)

Posłuchaj: www.billboard.com

Drugi teledysk Maćka Żuka

opublikowano w dziale Polska

Na YouTube pojawił się drugi po wideo do utworu „First Time Around” teledysk gitarzysty, wokalisty i autora piosenek Maćka Żuka (fot. strona domowa artysty). Singiel nosi tytuł „Elevator”, a za jego produkcję i ciekawą formę odpowiada sam artysta. Klip promuje wydany przez Sofresh Label album „Have You Ever”, na który składa się czternaście akustycznych utworów – jak mówi artysta – „dotyczących szeroko pojętych rozmów o życiu z przyjacielem (…). Jeśli chcesz poznać tę historię, jeśli nurtują cię podobne problemy i chcesz posłuchać w jaki sposób drążą one kogoś innego – kupuj w ciemno”. Premiera albumu miała miejsce 3 marca.

Źródło: www.facebook.com/maciekzukmusic

Drugi album Hugh Laurie’go

opublikowano w dziale Świat

Ci, którzy sądzili, że flirt z bluesem na płycie „Let Them Talk” to przejściowa fascynacja Hugh Laurie’go, czyli serialowego Dra House’a, nie mieli racji. Na 6 maja wytwórnia Warner Music przewidziała premierę drugiego albumu utalentowanego aktora, wokalisty i multiinstrumentalisty. Longplay „Didn’t It Rain” to, jak mówi sam twórca, „pożegnanie z brzmieniem Nowego Orleanu i muzyczna podróż bluesowym szlakiem na Północ”. Płyta będzie dostępna w formie dysku CD, winylowego LP i w edycji limitowanej w formie książki z dodatkowymi utworami. Jednym z tych bonusów będzie hitowa kompozycja „Unchain My Heart” – teledysk do niej już teraz możecie zobaczyć na YouTube.

Źródło: www.warnermusic.pl

„Piano Impressions” Macieja Markiewicza

opublikowano w dziale Polska

10 maja wchodzi na rynek nowa płyta Macieja Markiewicza (fot. strona domowa artysty), album „Piano Impressions – Bridging Classical Music, Blues and Boogie-Woogie” wydany pod kierownictwem artystycznym muzykologa i najsławniejszego chopinisty Jana Popisa. Album zawiera utwory z klasyki muzyki poważnej i rozrywkowej, we własnej interpretacji pianisty. W swoich wykonaniach Markiewicz stosuje niespodziewane połączenia wirtuozerii dzieł Chopina, Bacha czy Mozarta z muzyką znakomitych twórców bluesa i boogie-woogie, aranżując inspirujące przenikanie się oraz pomost pomiędzy różnymi stylami oraz rodzajami muzyki. Najbliższe koncerty promujące album odbędą się w Poznaniu 7 czerwca w Centrum Sztuki i Biznesu, w nowej części Starego Browaru oraz 23 czerwca na Starym Rynku, na scenie głównej Jarmarku Świętojańskiego. Jednym z patronów medialnych wydawnictwa jest Blues.pl.

Źródło: www.maciejmarkiewicz.pl

Big Daddy Wilson „I’m Your Man”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Wielki mężczyzna o głębokim głosie i równie głebokim sercu – takie skojarzenie przychodzi na myśl od razu po wciśnięciu guzika „play” w odtwarzaczu, w którym znajduje się nowa płyta wokalisty Big Daddy Wilsona, czyli wydany przez francuską wytwórnię Dixiefrog album „I’m Your Man”. Big Daddy Wilson przyzwyczaił już słuchaczy do smakowitych kąsków. Nie inaczej jest tym razem. Krążek zawiera tuzin kompozycji zgrabnie przeplatających wszystko to, co ciekawe i godne uwagi w amerykańskiej muzyce roots:  różne odcienie bluesa, w tym brzmienia Delty czy Piedmontu; delikatny, motownowy soul;  szczyptę gospel i country. Kompozycje są bardzo dobrze przemyślane, każda z osobna i wszystkie razem, jako spójny album. Całość otwiera „Travellin’ Blues” z dźwiękami przesterowanej gitary slide płaczącej unisono z głosem wokalisty. Tekst utworu pokazuje, że życie – szczególnie życie muzyka – to wielka tułaczka, zarówno w sensie geograficznym, jak i metafizycznym, jako podróż, u kresu której każdy chce znaleźć swój cel. Piosenki na krążku mają nie tylko dobrze brzmieć, ale też nieść jakieś przesłanie i sens. Niewątpliwie udaje się to drugiemu numerowi, mojemu faworytowi, „Hold The Ladder”, który dla Big Daddy’ego napisał sam Eric Bibb. Delikatnie soulowa, bująjąca piosenka, ze smakowitymi wstawkami gitarowymi i lirycznym wokalem naprawdę wprowadza w dobry nastrój. Do tego uświadamia, że każdy potrzebuje kogoś, kto „przytrzyma jego drabinę”, gdy ten będzie sięgał po to, co dla niego w życiu najważniejsze. Warstwa tekstowa trzyma poziom na całym albumie i mimo, że dotyczy zazwyczaj tego, co już na wielu płytach było poruszane – miłości, zmysłowości, oddania, poszukiwania sensu w życiu czy też cierpienia pochodzącego z różnych źródeł – nie są to banalne tekściki. Niektóre piosenki poruszają także mniej spotykane tematy, jak kompozycja o huraganowym wietrze lub piosenka o przemiłym szczeniaku i sztuczkach, których się nauczył. Słowa śpiewane przez Big Daddy Wilsona doskonale uzupełniane są dźwiękami wyczarowywanymi przez towarzyszących mu muzyków. Towarzyszący zespół wraz z zaproszonymi gośćmi, w tym wspomnianym Ericem Bibbem, potrafią sprawić, że słuchacz zatopi się w tym, co płynie z głośników. Może i solowe popisy instrumentalistów nie są szczególnie często obecne na krążku, ale działają jak smaczki ubarwiające całość. Sam zespół działa jak dobrze naoliwiona machina, sprawnie operując rytmem, dynamiką i barwą. Muzycy, niczym najlepsza soulowa orkiestra z dawnych lat, nie odciągają uwagi słuchacza od wokalisty będącego głównym bohaterem przedstawienia, a jedynie ubarwiają i podkreślają to, co ten ma do powiedzenia. A Big Daddy w tej roli spisuje się znakomicie. Ciemny, głęboki i mocny głos potrafi być jednocześnie liryczny i aksamitny, by kiedy trzeba zyskać na sile, potęgując wzrost napięcia w odpowiednim fragmencie piosenki. Muzycy zgrabnie operują emocjami i nastrojami tworząc prawdziwy spektakl zmysłowości, radości, smutku, zadumy, cierpienia i szczęścia. Towarzyszące wokaliście śpiewy w harmoniach i konfiguracji call & response dodatkowo budują poczucie wzniosłości. Wokal Big Daddy’ego, skrzypce, dęciaki, gitary, pianino czy perkusja wystukująca najrozmaitsze rytmy potrafią wyczarować każdy klimat – to właśnie jest jeden z największych atutów tej płyty. Umiejętnie dobrane kontrasty, zmienne instrumentarium i różnorodne aranżacje. Całość została elegancko wydana i uzupełniona książeczką zawierającą teksty poszczególnych piosenek. Więcej nie ma co pisać, żeby nie psuć przyjemności odkrywania tej płyty. Bo naprawdę warto to zrobić.

Maciej Draheim

Wydawca: Dixiefrog
Posłuchaj: www.bluesweb.com

Trzeci teledysk Maćka Żuka

opublikowano w dziale Polska

Na YouTube pojawił się trzeci po wideoklipach do utworów „First Time Around” i „Elevator” teledysk gitarzysty, wokalisty i autora piosenek Maćka Żuka (fot. strona domowa artysty). Singiel nosi tytuł „Optimistic Avenue”, a za jego produkcję i formę odpowiada sam artysta. Klip promuje wydany przez Sofresh Label album „Have You Ever”, na który składa się czternaście akustycznych utworów – jak mówi artysta – „dotyczących szeroko pojętych rozmów o życiu z przyjacielem (…). Jeśli chcesz poznać tę historię, jeśli nurtują cię podobne problemy i chcesz posłuchać w jaki sposób drążą one kogoś innego – kupuj w ciemno”. Blues.pl jest jednym z patronów medialnych wydawnictwa.

Źródło: www.facebook.com/maciekzukmusic

Nowinki z Delta Groove

opublikowano w dziale Wydawnictwa

W 2004 roku Randy Chortkoff – producent muzyczny ze znajomościami w Hollywood, organizator koncertów i harmonijkarz – powołał do życia nową wytwórnię, Delta Groove Productions, której celem było prezentowanie najciekawszych wykonawców na kalifornijskiej bluesowej scenie. Na przestrzeni ostatnich lat w katalogu wytwórni znaleźli się tak cenieni twórcy jak The Mannish Boys, Arthur Adams, Rod Piazza czy teksański duet Smokin’ Joe Kubek & Bnois King.

Ci ostatni zadebiutowali niedawno w stajni Delta Groove nową, pierwszą w ich dorobku akustyczną płytą „Close To The Bone – Unplugged”. Jazzowo brzmiący wokal Bnoisa Kinga i dwie elektryczne gitary – rytmiczna należąca do wokalisty, i prowadząca, utrzymana w najlepszej tradycji teksańskiego blues-rocka, na której gra Smokin’ Joe Kubek. Te elementy stanowiły od lat podstawę brzmienia duetu. Na nowym albumie, bardziej niż kiedykolwiek wcześniej doszły do głosu piosenki, z których akustyczne instrumenty wydobyły smaczki, jakie do tej pory trochę gubiły się w hałasie wzmacniaczy. Zdecydowanie warto posłuchać i skonfrontować nowy sound, z tym co pamiętamy z polskich koncertów tych dwóch gentlemanów.

Interesujący jest album całkiem nowej formacji, która zadebiutowała kontraktem z Delta Groove Productions – The Blues Broads. Jej trzon tworzą cztery śpiewające panie – Tracy Nelson, Dorothy Morrison, Annie Sampson i Angela Strehli. Jeśli dodać do tego grającą na klawiszach i saksofonie Deanna’e Bogart, panowie są w tej grupie w zdecydowanej mniejszości. A co to za granie? Trochę w tym teksańskiego bluesa, trochę soulu i muzyki gospel. Przyjemna mieszanka w koncertowym wydaniu. W sam raz dla słuchaczy ceniących sobie damskie spojrzenie na bluesa, ale także spojrzenie na Panie, które tego bluesa wykonują, bo na album składa się zarówno krążek audio, jak i DVD z zapisem koncertu. To zresztą, jeśli nie myli mnie pamięć, pierwsze DVD w historii wytwórni, więc także z tej racji zasługuje na uwagę.

Takich płyt, na których w różnych konfiguracjach pojawiają się nazwiska znane z udanych karier solowych jest w katalogu Delta Groove więcej. Najświeższą firmują gitarzysta Andy Talamantez – gitarzysta, który zbierał muzyczne szlify u boku Smokey’a Wilsona i Guitar Shorty’ego; i wokalista James „Nick” Nixon, który za działalność edukacyjną otrzymał nagrodę „Keeping the Blues Alive". Ich nowy longplay, pod mocno niedwuznacznym tytułem „Drink Drank Drunk”, wyprodukował słynny Anson Funderburgh – lider znakomitego bandu The Rockets jaki przez lata towarzyszył harmonijkarzowi Samowi Myersowi. On też pojawia się tu gościnnie w roli gitarzysty, a ta rola pasuje mu idealnie, bo muzyka na płycie to podobnie jak w przypadku duetu Smokin’ Joe Kubek i Bnois King teksański blues z najwyższej półki.

Odrobinę teksańskiego bluesa, wraz z posmakiem Chicago, brzmienia West Coast i głębokiej Delty można znaleźć na płycie, jaką dla Delta Groove nagrał młody – szczególnie jeśli porównywać jego zawodowy staż ze stażem starszych kolegów – gitarzysta Kevin Selfe. Jego debiut w wytwórni Randy’ego Chortkoffa, „Long Walk Home”, to płyta, która ma szansę wpuścić promocyjny wiatr w żagle muzyka, bo o ile dwa poprzednie, wydane własnym sumptem krążki były bardzo dobre, dopiero za tym stoi siła przebicia, jaką daje duża wytwórnia. A tego Delta Groove Productions nie sposób odmówić.

Przemek Draheim

Wydawca: Delta Groove Productions
Posłuchaj: Odsyłacze w tekście

Polska trasa Wishbone Ash

opublikowano w dziale Polska

29 kwietnia, koncertem w znanej z blues-rockowych koncertów Restauracji Stary Dom w Domecku koło Opola, polską trasę koncertową rozpocznie zespół Wishbone Ash. Brytyjscy rockmani dobrze znani miłośnikom cięższych brzmień w klimacie lat siedemdziesiątych zagrają u nas kilka koncertów. Wśród potwierdzonych miast, obok wspomnianego Domecka, jest już Bielsko Biała, Kolbudy, Łódź i Krosno.

Źródło: wishboneash.com

Maciej Hojnowski nie żyje

opublikowano w dziale Polska

Jak podaje portal katowice.naszemiasto.pl, 18 listopada w Katowicach potrącony przez samochód został Maciej Hojnowski (fot. archiwum prywatne artysty), gitarzysta bluesowy z Bytomia związany z zespołem Pin i Zielony. Artysta zmarł. „Grał głównie klasyczne utwory bluesowe, czasem sięgając do tradycyjnego rocka. Jego ulubionymi artystami byli Buddy Guy, Albert Collins, John Lee Hooker czy Derek Trucks. Jego drugą pasją była fotografika. Zdobył kilka nagród w konkursach fotograficznych, w tym tych międzynarodowych” – czytamy w portalu. Jego pamięci poświęcony był niedawny blues jam w Śląskim Jazz Clubie w Gliwicach, gdzie artysta często występował.

Źródło: www.katowice.naszemiasto.pl

Bobbie „Mercy” Oliver zeznaje

opublikowano w dziale Polska

Amerykański bluesman Bobbie „Mercy” Oliver, który z zespołem Wielka Łódź zarejestrował materiał na bluesową płytę podwójnego albumu „Dr Blues – Triubte To Ol’Skool Masters” opowiedział Blues.pl o swoim pobycie w Polsce, wspólnych nagraniach z poznańskimi muzykami i wspomnieniach z dawnych czasów:

Pobyt w Polsce był dla mnie bardzo ciepłym przeżyciem. Spotkałem tutaj bardzo miłych ludzi i zagrałem dużo koncertów. Odbiór mojej muzyki był niesamowity. W Stanach obecnie blues jest muzyką, której rzadko się słucha, która nie jest obecna w mediach. Zdarza się tu czy tam usłyszeć śpiewaka wykonującego bluesa na ulicy czy w pubie, ale od pewnego czasu ten styl stał się mało popularny. Młodzież słucha muzyki elektronicznej, rocka. Oczywiście wszechobecna jest muzyka country.

Dla mnie blues zawsze był muzyką, którą wykonywałem z potrzeby serca. Od momentu, gdy usłyszałem pierwsze bluesowe dźwięki sam zapragnąłem śpiewać podobne pieśni. Zafascynował mnie Jimmy Reed, którego styl jest mi najbliższy. Często wykonuję utwory solo akompaniując sobie na gitarze, grając równocześnie na harmoijce i śpiewając. Ale gra w zespole także nie jest mi obca. Mój pierwszy zespół założyłem, gdy w latach pięćdziesiątych mieszkałem i pracowałem w Chicago. Wtedy byli tam znani Muddy Waters, Willie Dixon ale też całe rzesze muzyków, którzy nie zdobyli szerszej popularności. Wtedy blues był wszędzie.

W maju zeszłego roku przyjechałem na festiwal Las Woda & Blues gdzie poznałem na jednym z jam sessions Dr Bluesa. Spodobał mi się jego tradycyjny styl gry na gitarze dlatego zaprosiłem go do wspólnego zagrania koncertu na tym festiwalu z zespołem Leo Whiskey. Tak rozpoczęła się nasza przyjaźń. Po miesiącu zagrałem z zespołami Wielka Łódź oraz Dr Blues & Soul Re Vision kilka koncertów. Szczególnie utkwił mi w pamięci koncert w poznańskim klubie Blue Note.

Publiczność była wspaniała i byłem szczęśliwy widząc jak moja muzyka, która przecież nie wywodzi się z tradycji Waszego kraju jest tutaj odbierana. Wydaje mi się, że Wasza publiczność jest bardziej spontaniczna i bardziej docenia bluesa niż to ma miejsce obecnie w Stanach.

Pewnego dnia Dr Blues zaproponował mi wspólne nagrania. Nieczęsto mam możliwość nagrywania muzyki w taki sposób. W moim domowym studio nagrywam solo. Dokonanie nagrań z zespołem to duże przedsięwzięcie. Nie spodziewałem się, że nagrania pójdą tak sprawnie i że w ciągu jednego dnia nagramy tak dużo piosenek. Nie miałem wtedy także pomysłu, co się stanie z tym materiałem. Gdy Dr Blues zapytał mnie, czy może wydać w formie albumu CD nagrany wtedy materiał, bez wahania zgodziłem się, bo nasze wykonania, które otrzymałem do przesłuchania, bardzo mi się spodobały. Muzyka brzmiała tak, jak powinna i była zagrana przez zespół tak, jakby to była grupa z moich stron. Tak właśnie gra się bluesa w Stanach.

Zadziwiła mnie wśród polskich muzyków znajomość klasycznych bluesowych pieśni. Znali większość utworów, które wykonuję na co dzień. Nauczyłem ich także kilku moich piosenek, które graliśmy wspólnie na koncertach. Pobyt w Polsce był dla mnie pięknym, niezapomnianym przeżyciem. Mam nadzieję, że wrócę jeszcze do Was, bo pomimo mojego wieku jestem ciągle pełen energii i jestem szczęśliwy widząc jak odbieracie moją muzykę, którą gram przez całe życie i która jest moim życiem.

Dla Blues.pl,
Bobbie „Mercy” Oliver
(fot. www.soulrevision.pl)

Źródło: www.soulrevision.pl

Jimmy Barnes „Hindsight”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

AC/DC, INXS, Kylie Minogue czy Nick Cave to tylko niektóre ze znanych muzycznych nazw i nazwisk, które pochodzą z Australii – krainy wydawałoby się tak bardzo oddalonej od centrum muzycznego mainstreamu. Do powyższej listy warto dodać jeszcze jedno nazwisko, w Polsce praktycznie nieznane, a w rodzinnym kraju mające status prawdziwej legendy rocka. To wokalista Jimmy Barnes. Pod koniec ubiegłego roku, nakładem holenderskiej wytwórni Provogue, ukazała się płyta „Hindsight”, którą artysta uczcił 30. rocznicę rozpoczęcia kariery solowej. Na albumie towarzyszyli mu goście, m.in. Joe Bonamassa. Ci, którzy znają katalog płytowy Bonamassy słyszeli już tych gentlemanów razem w kompozycji „Too Much Ain’t Enough Of Love” – zawartej na płycie Joe, a zaśpiewanej – tak jak w oryginale – właśnie przez Barnesa. Tu Joe oddaje przysługę i to dwukrotnie – najpierw w towarzystwie muzyków z legendarnej formacji Journey, potem wokalistki Tiny Areny.

Na „Hindsight” składa się czternaście utworów, czyli ponad godzina muzyki, w której przed mikrofonem błyszczy Jimmy Barnes, a towarzyszą mu bardzo ciekawi, szczególnie z naszej środkowoeuropejskiej perspektywy goście. Mnie jako miłośnika country cieszy obecność Keitha Urban – i naturalnie wspomnianego już bluesowego Joe Bonamassy – ale są tu też grupy  The Living End, Baby Animals, Diesel czy znany z bandu Bruce’a Springsteena Steven Van Zandt. Sporo interesujących głosów i rockowych brzmień. Interesujące są też historia i losy nowego albumu, który w Australii rozrósł się do aż trzech płyt CD – na pierwszej są nowe nagrania, na dwóch pozostałych archiwalne hity, jak przystało na kompilację „The Best Of”. Niezależnie od tego, po który zestaw sięgniemy, czeka nas blues-rockowa gratka z wybuchowym głosem na pierwszym planie. Jak powiedzieliby w Australii, good on ya!

Przemek Draheim

Wydawca: Provogue Records
Posłuchaj: www.mascotlabelgroup.com

Gov’t Mule i goście

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Warren Haynes i grupa Gov’t Mule, na czele której stoi, to dziś formacja ciesząca się niemal kultowym statusem. Każda ich kolejna płyta to muzyczne wydarzenie, zawsze ciekawe, a nierzadko zaskakujące, szczególnie gdy obok etatowych muzyków pojawiają się goście. Tak jest z albumami „Shout!”, który zbiera utwory Gov’t Mule wykonane z udziałem takich gwiazd jak Dr. John, Elvis Costello czy Dave Matthews i „Sco-Mule”, który przynosi zapis niepublikowanego nigdy wcześniej koncertu z 1999 roku, w którym razem z Gov’t Mule wystąpił legendarny jazzowy gitarzysta John Scofield.

Jak przystało na dziesiąty w dorobku album studyjny, i to taki, na który fani musieli czekać cztery lata, bo tyle minęło od wydania poprzedniej studyjnej płyty Gov’t Mule, „Shout!” przyniósł dużo dobrego. Dwa krążki, a na nich w sumie 22 utwory, choć powinno się raczej powiedzieć 11 utworów zagranych dwa razy. Na pierwszej płycie śpiewa Warren Haynes. Na drugiej słyszymy te same piosenki, ale zaśpiewane przez gości i jest to bardzo miłe muzyczne doświadczenie. Warto pobawić się zresztą w dokładne szukanie różnic, bo ścieżka wokalu to nie jedyne, czym te wersję się różnią. Dobrym tego przykładem jest „Bring On The Music” zaśpiewany najpierw przez Ty’a Taylora, wokalistę grupy Vintage Trouble, a potem podany w jedenastominutowej wersji z piękną, niezwykle melodyjną i trwającą dobrą połowę utworu solówką gitary Haynesa, który także stoi przy mikrofonie. Majstersztyk.

Rozbudowane partie gitary to z kolei główny znak rozpoznawczy albumu „Sco-Mule”. Tam obok jazzującego Gov’t Mule legenda jazzowej gitary, John Scofield. We wrześniu 1999 roku John Scofield i Gov’t Mule, jeszcze z Allenem Woody’m na basie, rozpoczęli współpracę, która zaowocowała dwoma wyjątkowymi koncertami, jakie odbyły się w Georgii, a po których – poza wspomnieniami uczestników – nie pozostał żaden ślad, żaden bootleg czy amatorskie nagranie. I oto teraz, po 16 latach od tamtych koncertów holenderski Provogue wypuścił na rynek świetnie brzmiący album zawierający ponad dwie i pół godziny tamtego rozimprowizowanego materiału. Całość jest w całości instrumentalna i łączy jazz, rocka, soul, funk i pewnie wszystko inne, czego tylko moglibyśmy się spodziewać po współpracy takich osobowości. Dla osób, które cenią sobie jamową naturę Muła i wirtuozerie Johna Scofielda, to jest pozycja, której trzeba posłuchać. Tym bardziej, że to nie koniec muzycznych ciekawostek, jakie Gov’t Mule przygotowało dla fanów…

Przemek Draheim

Wydawca: Provogue Records
Posłuchaj: www.mascotlabelgroup.com

Tanie muzyczne zakupy w cdbaby.com

opublikowano w dziale Świat

Nadarza się kolejna dobra okazja do skorzystania z walutowej karty kredytowej. Z okazji zakupowego szaleństwa związanego z amerykańskim Czarnym Piątkiem, serwis cdbaby.com – czyli jeden z największych internetowych sklepów muzycznych – ogłosił promocję, w ramach której koszt przesyłki wynosi tylko 1 cent. Promocja dotyczy także wysyłki za granicę, w tym do Polski. Warto z niej skorzystać tym bardziej, że w zbiorach sklepu znajduje się gigantyczny wybór płyt bluesowych, zarówno tych wydawanych przez artystów własnym sumptem, jak i krążków sygnowanych przez bluesowe wytwórnie, choćby prezentującą znakomitego bluesa w stylu West Coast oficynę Delta Groove Productions. Zakupowa gorączka cdbaby.com trwa tylko do północy 3 grudnia (czas USA), a więc jeszcze tylko przez kilka godzin. Trzeba się spieszyć!

Źródło: www.cdbaby.com

Gitarzyści z Provogue Records

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Założona w 1990 roku holenderska wytwórnia Provogue to oficyna specjalizująca się w muzyce będącej połączeniem bluesa i rocka, z gitarą w roli głównej. W jej katalogu znaleźć można płyty tak cenionych i popularnych współczesnych gitarzystów, jak Joe Bonamassa, Robert Cray czy znany z Gov’t Mule Warren Haynes. Na tej liście nie brakuje też nieco mniej znanych, ale równie sprawnych guitarmanów. Jednym z nich jest Bernie Marsden, który po latach milczenia przypomniał się właśnie wydaną przez Provogue płytą „Shine”.

Ponoć sam B.B. King miał powiedzieć kiedyś, że z „białych gitarzystów bluesa potrafią grać tylko Eric Clapton i ten facet z Whitesnake” – mając tu na myśli właśnie Bernie’go Marsdena. Ile w tym prawdy trudno powiedzieć, ale kunsztu w bluesowym fachu naprawdę nie można Marsdenowi odmówić. Oczywiście był to zawsze mocno przyprószony rockiem blues, jak choćby we wczesnych nagraniach wspomnianej już grupy Davida Coverdale’a, ale było to zawsze granie pełne zarówno technicznej biegłości, jak również feelingu i smaku. Z tym większym zdziwieniem trzeba patrzeć na solowy, bardzo ubogi katalog Marsdena, który w jednym z dostępnych na YouTube wywiadów sam łapie się za głowę gdy uzmysławia sobie, że to już dobre 15 lat odkąd wydał ostatnią solową płytę. Na szczęście warto było czekać. „Shine” to bardzo dobry, blues-rockowy krążek, na którym i miłośnicy melodyjnych piosenek coś dla siebie znajdą. Trzynaście utworów, prawie godzina muzyki i znakomity Bernie Marsden, któremu towarzyszy kilku znanych kolegów – od Davida Coverdale’a, przez Iana Paice’a z Deep Purple, po Joe Bonamasse, czyli bodaj najjaśniejszą gwiazdę holenderskiej wytwórni Provogue.

Do statusu gwiazdy brakuje jeszcze innemu gitarzyście ze stajni Provogue, chociaż słuchając jego ostatniej płyty „Influence” można śmiało stwierdzić, że jest na dobrej drodze. To Philip Sayce. Urodzony w Walii, a wychowany w kanadyjskim Toronto to gitarowe dziecko lat 90tych. Miłośnik Stevie Ray Vaughana, Jimiego Hendriksa, Jeffa Healey’a, co zresztą słychać w jego muzyce – oczywiście czerpiącej z bluesa, ale mocno rockowej, a ostatnio też dość nowoczesnej jeśli chodzi o brzmienie. Z jednej strony takich gitarowych pirotechników jest na współczesnej scenie wielu, z drugiej nie każdy z nich zostaje zaproszony przez Erica Claptona do udziału w jego prestiżowym Crossroads Festival w Madison Square Garden. To już coś znaczy. „Influence” to już jego piąty album wydany pod szyldem Provogue Records, i rzeczywiście można powiedzieć, że jest to płyta na piątkę. Szczególnie jeśli ktoś lubi ten typ grania.

Trzeci z prezentowanych tu gitarowych albumów to już zespołowa i zdecydowanie rockowa produkcja. Nazwa nie jest jeszcze powszechnie znana, ale powoli zdobywa uznanie miłośników ostrzejszego podejścia do sześciu strun. To Shaman’s Harvest. Ich nowa, pierwsza w dorobku objęta ogólnoświatową dystrybucją płyta nosi tytuł „Smokin’ Hearts & Broken Guns”. Wejście na wysokie pozycje na kilku listach przebojów magazynu billboard, sprzedaż singla na poziomie ponad 130 tysięcy egzemplarzy, włączenie jednej z piosenek do ścieżki dźwiękowej kinowego filmu „Zostać legendą”, czy wreszcie napisanie piosenki z myślą o jednym ze znanych zapaśników, który zaadaptował ją jako melodię, przy której wychodzi na ring – nieźle jak na zespół, który dopiero teraz, wraz z wydaniem albumu „Smokin’ Hearts & Broken Guns” doczekał się ogólnoświatowej dystrybucji. To granie, które może przypaść do gustu. Oczywiście gitara robi wrażenie, ale podobnie jest w mocnym wokalem czy bardzo wyraźnymi echami southern-rockowych klasyków. Warto posłuchać.

Przemek Draheim

Wydawca: Provogue Records
Posłuchaj: Odsyłacze w tekście

5. edycja International Ochota Blues Festival

opublikowano w dziale Polska

Warszawski International Ochota Blues Festival doczekał się piątych urodzin, które razem z miłośnikami bluesa świętować będzie między 8 a 10 października. Festiwal rozpocznie się 8 października w Centrum Handlowym BlueCity koncertami grup Big Noise Mama i Kraków Street Bannd. Dzień później w Klubie Lucid w tym samym centrum handlowym wystąpią Double Crafter, czyli duo składające się ze Sławka Chojeckiego – prywatnie mieszkańca Ochoty – i Michaela Fedoroffa, otwocki zespół The Piszczors, Blues Time z Warszawy i gwiazda wydarzenia, szwajcarski gitarzysta Joe Colombo z towarzyszeniem Kasi Skoczek. Ostatniego dnia imprezy w Klubokawiarni „Mam Ochotę” wystąpią Bluesmaszyna i Marek Tymkoff. Wstęp na wszystkie festiwalowe wydarzenia jest bezpłatny.

Źródło: www.facebook.com

Gwiazdy na Rawa Blues Festival! Sprawdź kto wygrał bilety na Blues.pl!

opublikowano w dziale Polska

„Nagrodzony statuetką Grammy album grupy The Blind Boys Of Alabama, na którym rolę zespołu towarzyszącego wokalistom gra formacja Roberta Randolpha nosi tytuł »Higher Ground«” – taka była poprawna odpowiedź w przygotowanym przez portal Blues.pl i organizatorów Rawa Blues Festival konkursie, w ramach którego mogliście wygrać aż pięć pojedynczych zaproszeń do Spodka, na drugi dzień festiwalu!

Spośród autorów prawidłowych odpowiedzi szczęście w losowaniu mieli:

  • Paweł z Drzewicy,
  • Jagoda z Wałbrzycha,
  • Wojciech z Katowic,
  • Teresa z Tych,
  • Marcin z Katowic.

Zwycięzcom gratulujemy, a wszystkim przypominamy, że w tym roku, zgodnie z zapowiedziami Organizatorów, impreza potrwa dwa dni. 10 października bluesa będzie można posłuchać w niezwykłym miejscu – w nowej siedzibie Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia w Katowicach. Wystąpią Irek Dudek oraz amerykański gitarzysta i wokalista Eric Bibb. Dzień później, 11 października, koncerty odbędą się już tradycyjnie w „Spodku“. Do Katowic przyjedzie aż pięciu wykonawców z USA, w tym gitarzysta i wokalista Robert Randolph i grupa rewelacyjnych wokalistów gospel The Blind Boys of Alabama.

Źródło: www.rawablues.com

Gwiazdy Jimiway Blues Festival

opublikowano w dziale Polska

Mimo, że do kolejnej, 24. edycji Jimiway Blues Festival pozostało kilka miesięcy, wiemy już kto 16 i 17 października wystąpi w Ostrowie Wielkopolskim. Wśród amerykańskich gwiazd, które w tych dniach zaprezentują się polskim fanom są: The Rusty Wright Band, znany ze współpracy z takimi wytwórniami jak Blind Pig, Alligator czy Ruf Records gitarzysta Coco Montoy’a i uzdolniony multiinstrumentalista, który karierę zaczynał jako genialne dziecko, Lucky Peterson (fot. strony domowe artystów). Zachętą do wpisania sobie tego terminu do muzycznego kalendarza niech będzie dostępny w serwisie YouTube teledysk Petersona do piosenki „I’m Still Here”.

Źródło: www.jimiway.pl

35. Rawa Blues Festival. Sprawdź kto wygrał zaproszenia na Blues.pl!

opublikowano w dziale Polska

„Chicagowska wytwórnia płytowa, której szefuje Bruce Iglauer to Alligator Records” – taka była poprawna odpowiedź w przygotowanym przez Blues.pl i organizatorów festiwalu Rawa Blues konkursie, w ramach którego do wygrania było pięć pojedynczych zaproszeń do katowickiego Spodka na 3 października, czyli trzydziestą piątą edycję Rawy Blues.

Wśród tych z Was, którzy na adres Redakcji przysłali właściwą odpowiedź, wylosowaliśmy piątkę szczęśliwców:

  • Ewelina z Przeworska,
  • Karol z Łodygowic,
  • Roma z Będzina,
  • Grzegorz z Warszawy,
  • Jacek z Łodzi.

Gratulujemy tym bardziej, że tegoroczna Rawa Blues zapowiada się niezwykle interesująco. Wśród zagranicznych gwiazd imprezy pojawią się gitarowa legenda Elvin Bishop, wokalistka Bettye LaVette, a także młodzi gitarzyści Jarekus Singleton oraz Selwyn Birchwood. Pełen program wydarzenia znajdziecie na www.rawablues.com.

Źródło: Blues.pl i Rawa Blues Festival

Trzy dni bluesa na Jimiway

opublikowano w dziale Polska

Nie dwa, a trzy dni bluesa czekają na melomanów w ramach tegorocznej, jubileuszowej bo dwudziestej piątej edycji Jimiway Blues Festival w Ostrowie Wielkopolskim. Właściwa część wydarzenia odbędzie się 14 i 15 października, ale emocje rozpoczną się już dzień wcześniej, 13 października, wraz z transmitowanym na żywo w audycji  „Bielszy Odcień Bluesa” w radiowej Trójce koncertem amerykańskiej formacji Mississippi Heat. Gwiazdą festiwalowego piątku będzie jeden ze sztandarowych artystów chicagowskiej wytwórni Alligator Records, Lil’Ed & The Blues Imperials, zaś sobotni wieczór zwieńczy artysta będący przedstawicielem nowej fali amerykańskiego bluesa, Mr. Sipp. Oczywiście nie zabraknie polskich wykonawców. W ramach Jimiway Blues Festival wystąpią w tym roku Hot Lips, Hendrix Resurrection, Obstawa Prezydenta, Kraków Street Band, Blues Time, Blues Junkers i Gang Olsena. Muzyce towarzyszyć będą promocje nowych książek redaktorów Jana Chojnackiego i Zdzisława Pająka. Warto przypomnieć, że bilety, karnety i wejściówki na festiwal pojawią się w sprzedaży 5 września o godzinie 10:00 w Ostrowskim Centrum Kultury przy ul. Wolności 2 oraz w Internecie, na www.bilet.pax.pl – to istotna informacja dla tych, którzy chcą zakosztować festiwalowych atrakcji, bo co roku bilety na Jimiway znikają jak gorące bułki!

Źródło: www.jimiway.pl

Devon Allman w Toruniu i Poznaniu! Sprawdź kto wygrał zaproszenia do Od Nowy!

opublikowano w dziale Polska

Niemiecka wytwórnia, nakładem której ukazał się nowy album Devona Allmana, „Ride Or Die”, to Ruf Records - taka była prawidłowa odpowiedź w konkursie, który przygotowaliśmy dla Naszych Czytelników razem z klubem Od Nowa w Toruniu. Do wygrania były trzy pojedyncze zaproszenia na toruński koncert Devona Allmana, 12 września, właśnie w klubie Od Nowa.

Wśród tych z Was, którzy na adres Redakcji przysłali właściwą odpowiedź, szczęście mieli: Zofia z Bydgoszczy, Agnieszka z Torunia i Piotr z Warszawy, gratulujemy!

Źródło: www.ranus.pl

Walter Trout „Battle Scars”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Niewiele jest płyt, o których bez najmniejszej przesady można powiedzieć, że słuchamy ich cudem. Tak było z poprzednią „The Blues Came Callin’”, na którą piosenki Walter Trout pisał leżąc na szpitalnym łóżku, czekając na przeszczep wątroby, który miał być jego jedyną szansą na przeżycie – i siłą rzeczy tak już będzie z każdą kolejną. „Battle Scars” też nawiązuje do tragicznych przeżyć autora – po takim doświadczeniu trudno żeby było inaczej – ale bardziej niż zapis czarnych momentów choroby, stanowi opowieść o pokonywaniu przeciwności i odzyskiwaniu życia. Widać to już po tytułach piosenek – zaczynamy od „Almost Gone”, a kończymy na „Gonna Live Again”. Wszystko co pomiędzy tymi utworami dzieje się na płycie jest intensywne i mocne – od tekstów, po muzykę – dając nam możliwość obcowania z jedną z najlepszych, najbardziej osobistych płyt w dyskografii Trouta. A resume ma przecież pokaźne - współpracował w swojej karierze z Johnem Mayallem, grupą Canned Heat, Johnem Lee Hookerem i Big Mamą Thornton. Dla miłośników ostrzejszego blues-rockowego grania płyta konieczna, ale powinni po nią sięgnąć także inni, bo każdy wrażliwy muzycznie słuchacz, zainteresowany nie tylko riffem, ale też warstwą tekstową i ładunkiem emocji albumu znajdzie tu dużo dla siebie. Zdecydowanie do wielokrotnego słuchania. (pd)

Wydawca: Provogue Records
Posłuchaj: Mystic

Trzeci HRPP Festival zrelacjonowany

opublikowano w dziale Polska

Za oknem zaczęły się surowe, ujemne temperatury, ale dzięki przesłanej nam relacji Natalii Kwiatkowskiej – wokalistki zespołu Cheap Tobacco – możemy przypomnieć sobie najgorętsze momenty trzeciej edycji HRPP Festival, która odbyła się 9 i 10 listopada w toruńskim Hard Rock Pubie Pamela. W czasie dwudniowych koncertów wystąpiło tak osiem zespołów z dwóch kontynentów, prezentujących różne, lecz – jak podkreślają organizatorzy – spokrewnione ze sobą gatunki muzyczne. Publiczność miała okazję usłyszeć przedstawicieli amerykańskiego folku ( Moriah Woods Trio), klasycznego bluesa (John Clifton Band), boogie i rock’n’rolla ( The Record Company), hendriksowskiego rocka (Lord Bishop Rocks ) czy też czerpiącego obficie z tradycji wokalnych Joe Cockera i gitarowych inspiracji Erica Claptona – Seana Webstera. Festiwalowy line-up uzupełniły trzy polskie projekty, poszerzające formułę wydarzenia o brzmienia hardrockowe ( MGM), blues-rockowe (Sagittarius Blues Group) czy oscylujące wokół funky (Cheap Tobacco). Istotną częścią imprezy były wydarzenia okołofestiwalowe, takie jak otwarcie wystawy fotograficznej Agaty Jankowskiej, warsztaty harmonijkowe prowadzone przez Johna Cliftona i Michała Kielaka, pokaz filmów dokumentalnych poświęconych Jimiemu Hendriksowi oraz grupie The Rolling Stones, a także spotkanie autorskie z prowadzącym festiwal Markiem Wiernikiem. Oto, co o wydarzeniu napisała jego uczestniczka, Natalia Kwiatkowska…

Uwielbiam, kiedy ktoś organizuje imprezę muzyczną i nie stara się za wszelką cenę ograniczać jej jakimikolwiek „określeniami gatunkowymi”. Uwielbiam, kiedy ktoś angażuje się w organizację takiego wydarzenia w stu procentach. Uwielbiam, kiedy porusza ziemię i niebo, żeby dotrzeć do jak najszerszej publiczności. Dlaczego to uwielbiam? Bo jest to dla mnie oznaka profesjonalizmu oraz wyraz szacunku zarówno dla artystów, jak i odbiorców.

Niejednokrotnie spotykamy się z organizatorami, którzy nie są nawet w stanie powiesić plakatu informującego o koncercie. W Toruniu jest absolutnie odwrotnie. Ze spokojnym sumieniem mogę określić HRPP Festival jako jeden z lepiej promowanych wydarzeń dotyczących muzyki około-bluesowej w Polsce. Zawsze powtarzam, że miasto powinno być dumne, że ma u siebie takich ludzi jak Dariusz Kowalski – właściciel HRP Pamela i człowiek odpowiedzialny za to wydarzenie. Moje sumienie będzie nadal czyste, jeśli przyznam, że oferta artystyczna imprezy jest niesamowicie różnorodna. O tej różnorodności mogliśmy przeczytać w zapowiedziach festiwalu i muszę się z nimi zgodzić. Wszystkie zespoły czerpiąc z tych samych korzeni, nadały swojej muzyce kompletnie odmienne kształty. Osobiście jestem urzeczona koncertami The Record Company (fantastyczne brzmienie zespołu, niesamowicie ciekawy głos wokalisty oraz świetne, zdecydowane riffy) oraz uroczą Moriah Woods Trio, która dosłownie zaczarowała mnie swoim delikatnym i pełnym emocji głosem. Dumna jestem, że przeprowadziła się do Polski i jak to się u nas mówi – już jest nasza. No i Sean Webster, o którym wiele słyszałam i nie mylili się ci, co go zachwalali. Jego wykonanie „I’d Rather Go Blind”, piosenki śpiewanej przez niewiarygodną Ettę James, było przepiękne. Ciekawi mnie publiczność toruńska – wg mnie jest to swoisty ewenement na skalę kraju. W Toruniu jest spokojnie. Niewielu daje się wciągnąć w taneczny trans, pomimo ogromnych nawet wysiłków Lorda Bishopa i jego kompanii. Mogłabym nawet zaryzykować stwierdzenie, że publiczność w Toruniu nie tańczy za to... słucha! I to jak! Widać skupienie i potrzebę wychwycenia jak największej ilości niuansów muzycznych. Tak. Torunianie słuchają, a to w dzisiejszych czasach rzadka i tym samym bardzo doceniana cecha! Zaobserwowałam to nie tylko na festiwalu, ale również w szkole, w której byliśmy gośćmi. Zostaliśmy zaproszeni na mały wykład do Gimnazjum nr 3. Dla nas taka sytuacja miała miejsce po raz pierwszy i było to na tyle niesamowite przeżycie, iż mamy nadzieję, że kiedyś się jeszcze powtórzy. Jeśli Toruń ma taką wspaniałą młodzież, jaką poznaliśmy w tej szkole, nie martwię się wcale o losy muzyki w tym mieście!

Natalia Kwiatkowska, fot. Wojciech Zillmann

Zdjęcia z festiwalu możecie zobaczyć w poniższych galeriach:

Jimiway Blues Festival. Sprawdź kto wygrał zaproszenia na Blues.pl!

opublikowano w dziale Polska

Dave Hole, Carlos Johnson, Vance Kelly, Mississippi Heat, Bill Perry, Larry Garner, Philip Sayce, Sharrie Williams, Sherman Robertson, Terry Evans, Smokin’ Joe Kubek & Bnois King, Kenny Neal Band, Joe Louis Walker, Popa Chubby… Lista zagranicznych gwiazd Jimiway Blues Festival jest długa. W ramach konkursu przygotowanego przez Blues.pl i dyrektora festiwalu Jimiway, Benedykta Kunickiego, wystarczyło podać z niej jedynie 10 nazw lub nazwisk żeby wziąć udział w losowaniu dwóch pojedynczych zaproszeń na oba festiwalowe dni, 16 i 17 października.

Wśród tych z Was, którzy na adres Redakcji przysłali właściwą odpowiedź, wylosowaliśmy dwójkę szczęśliwców, Jacka z Inowrocławia i Martę z Ostrowa Wielkopolskiego.

Gratulujemy tym bardziej, że tegoroczny Jimiway Blues Festiwal zapowiada się bardzo ciekawie. W ramach 24. edycji imprezy zagrają m.in.: The Rusty Wright Band, znany ze współpracy z takimi wytwórniami jak Blind Pig, Alligator czy Ruf Records gitarzysta Coco Montoya i uzdolniony multiinstrumentalista, który karierę zaczynał jako genialne dziecko, Lucky Peterson (fot. strona domowa artysty).

Źródło: Blues.pl i Jimiway Blues Festival

Toruń Blues Meeting! Sprawdź kto wygrał zaproszenie na Blues.pl!

opublikowano w dziale Polska

Keith Dunn, Carlos Johnson, John „Broadway” Tucker, Michael Roach, Mike Russell, Guitar Crusher, Eddie Turner, Mud Morganfield, Johnny Winter… Lista zagranicznych gwiazd Toruń Blues Meeting jest długa. W ramach konkursu przygotowanego przez Blues.pl i organizatorów festiwalu wystarczyło podać z niej jedynie trzy nazwy lub nazwiska żeby wziąć udział w losowaniu zaproszeń na meeting, którego 26. edycja odbędzie się 20 i 21 listopada – dziesięć pojedynczych zaproszeń na pierwszy z festiwalowych dni i pięć na drugi dzień imprezy (wybierane losowo).

Wśród tych z Was, którzy na adres Redakcji przysłali właściwą odpowiedź, szczęście w losowaniu mieli:

  • zaproszenia na piątek, 20 listopada: Olga z Warszawy, Karol z Lublina, Joanna z Warszawy, Janusz z Bydgoszczy, Jadwiga z Lublina, Łukasz z Lublina, Krzysztof z Gdańska, Ewa z Olsztyna, Jakub z Bydgoszczy, Mariusz z Bydgoszczy,
  • zaproszenia na sobotę, 21 listopada: Anna z Torunia, Patryk z Torunia, Robert z Włocławka, Patryk z Torunia, Andrzej z Poznania.

Na zwycięzców, a także na wszystkie inne osoby, które pojawią się w klubie „Od Nowa” czekać będą na Toruń Blues Meeting ciekawi wykonawcy i gorąca atmosfera, w ramach której granice między fanami, a ich idolami praktycznie przestają istnieć. Szczegółowy program znajdziecie na stronie festiwalu.

Źródło: Blues.pl i Toruń Blues Meeting

The Blind Boys of Alabama:
„Siejemy ziarno wśród słuchaczy”

opublikowano w dziale Polska

Trwa odliczanie do tegorocznej, dwudniowej edycji Rawa Blues Festival, która odbędzie się 10 i 11 października w Katowicach. W ramach podgrzewania atmosfery przed wydarzeniem, na stronie Rawy pojawił się wywiad, który z gwiazdami festiwalu, grupą The Blind Boys Of Alabama w osobach Ricky’ego McKinnie i Jimmy’ego Cartera, przeprowadzili Agnieszka Niewdana i Roland Krybus. Zachęcamy do lektury:

Rawa Blues: 70 lat minęło od czasu, kiedy The Blind Boys of Alabama śpiewali razem po raz pierwszy. Od tamtego czasu pojawiło się wiele gatunków muzycznych, niektóre z nich zniknęły, inne wyewoluowały – jesteście świadkami narodzin i formowania się różnych gatunków muzycznych, jak choćby rock’n’roll, funk czy rhythm’n’blues. Co z tych zjawisk było dla Was największym szokiem?

Ricky McKinnie: Nasze muzyczne wpływy zawsze były oparte o gospel i przez te lata mieliśmy możliwość odkrywania duchowych wymiarów rocka, popu, bluesa, funky, folku i wszystkiego pomiędzy. Byliśmy zaskoczeni, gdy piosenka, którą niedawno nagraliśmy została zmiksowana w stylu electro-ambient. Współpracowaliśmy z Govindą, kompozytorem i producentem z Austin nad jego nowym kawałkiem „Don’t Worry”. To było bardzo nietypowy projekt jak na Blind Boysów oraz nasza pierwsza podróż do świata muzyki elektronicznej. Chcemy aby nasze umysły były nadal otwarte na nowe doświadczenia.

Rawa Blues: Jak się czujecie jako aktywni uczestnicy zmian zachodzących w muzyce?

Jimmy Carter: Cieszymy się odkrywaniem różnych stylów muzycznych, ale zawsze będziemy śpiewać naszą wersję muzyki gospel.

Rawa Blues: Co ostatnio najbardziej Was zainteresowało jeżeli chodzi o młodych muzyków, bądź nieznany dotąd gatunek muzyczny?

Ricky McKinnie: To nagranie pokazało nam, jak młody muzyk, czy DJ może przemienić próbkę muzyki gospel i przekształcić ją we współczesny kawałek.

Rawa Blues: Mimo, że przez tyle lat poznaliście tyle stylów muzycznych i tak pozostaliście wierni muzyce gospel i konsekwentnie rozwijaliście ten gatunek. Co sprawia, że się go trzymacie?

Jimmy Carter: The Blind Boys of Alabama śpiewa „Soul Gospel Music”, co oznacza, że nasza muzyka wypływa z duszy, zbliża nas do Boga. W rezultacie, kiedy śpiewamy o Bogu, porusza nas dogłębnie i mamy nadzieję, że nasza publiczność również to czuje. Lubimy zasiać ziarno w naszych słuchaczach – czasem wydaje plon, a czasem nie. Naszym celem jest zasianie ziarna.

Rawa Blues: Nagraliście wiele coverów utworów popularnych artystów, takich jak Prince, The Rolling Stones, Stevie Wonder, Bob Dylan, którzy nie są bezpośrednio związani z nurtem gospel. Co jest kluczem do wyboru utworów, które chcecie zinterpretować?

Ricky McKinnie: Jeśli tylko utwór niesie przesłanie, które dotyka naszego serca, jesteśmy zainteresowani jej nagraniem.

Rawa Blues: Wasze albumy gościły między innymi takie bluesowe gwiazdy jak: Ben Harper, John Hammond i Robert Randolph. Kogo jeszcze macie w planach zaprosić do wspólnych nagrań?

Jimmy Carter: Zawsze chcieliśmy współpracować z ikoną muzyki Taj Mahalem i właśnie skończyliśmy nagrywać z nim płytę. Nasz nadchodzący album nagrany z Tajem nazywa się „Talkin’ Christmas!” i zawiera nowe wersje standardów bożonarodzeniowych oraz zupełnie nowe utwory na Święta. Album będzie wydany tuż przed Bożym Narodzeniem.

Rawa Blues: Robert Randolph wraz ze swoja bluesową rodziną również gra w tym roku na Festiwalu Rawa Blues. Planujecie może wspólny jam po koncercie?

Ricky McKinnie: To bardzo prawdopodobne. Nigdy nic nie wiadomo – cenimy sobie spontaniczność.

Rawa Blues: Co przychodzi na myśl, kiedy słyszysz nazwę Polska?

Jimmy Carter: Nie możemy doczekać się nadchodzącego koncertu w Katowicach na Rawa Blues Festival 11 października. The Blind Boys of Alabama nie lubią występów przed konserwatywną publicznością, a wiemy, że fani w Polsce lubią niestandardowe rozwiązania. Chcemy Was poruszyć! Wiemy, że lubicie zaklaskać w dłonie i potupać nogami. Odliczamy czas do naszego spotkania z przyjaciółmi w Polsce.

Źródło: www.rawablues.com

Various Artists „Inside Llewyn Davis”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Dobry film to nie tylko ciekawy scenariusz czy imponująca gra aktorska, ale też ścieżka dźwiękowa, która uzupełnia obraz i sprawia, że to co widzimy na ekranie jeszcze lepiej zapada w pamięć. Te najlepsze soundtracki funkcjonują także poza filmem, jako warte uwagi płyty. Tak jak wydana przez Warner Music i Nonesuch Records ścieżka dźwiękowa do nominowanego do Oscara i Złotego Globu filmu braci Coen „Inside Llewyn Davis”, będącego podróżą przez świat muzyki folkowej, w którą zabiera widzów początkujący, tytułowy artysta.

„Tytułowy Davis (w tej roli Oscar Isaac) to przenoszący się z jednej kanapy na drugą, z podrzędnego nowojorskiego baru do kolejnego, intrygujący muzyk. Davis szuka nie tylko swojego miejsca w świecie, ale także wciąż uciekającego mu kota. Po drodze marzy o zrobieniu wielkiej kariery muzycznej. Gra co prawda z Justinem Timberlakiem, ale nie da się ukryć, że muzycy mijają się w doborze repertuaru. Davis na pewno nie jest mistrzem w podejmowaniu właściwych decyzji. Nieustająco zostawia i zabiera rzeczy od dziewczyny przyjaciela, z którą sam miał romans. Ich dialogi skrzące od ciętych ripost zapewne przejdą do zbioru najlepszych tekstów Coenów” (cyt. Filmweb). Tak film „Inside Llewyn Davis” streszcza popularny serwis internetowy Filmweb. Fabuła jest prosta, ale pięknie i malowniczo opowiedziana. No i co najważniejsze, towarzyszy jej rewelacyjna muzyka, w tym piosenki napisane i nagrane specjalnie na potrzeby filmu.

Grand Prix Festiwalu w Cannes dla „Najlepszego filmu”, dwie nominacje do Oscara za zdjęcia i dźwięk, cztery nagrody Amerykańskiego Stowarzyszenia Krytyków Filmowych, brązowa żaba naszego festiwalu Camerimage i nagroda Stowarzyszenia Krytyków Filmowych z Los Angeles za najlepszą muzykę. Za to ostatnie, czyli za muzykę do filmu, odpowiadał T-Bone Burnett – czyli, między innymi, ojciec sukcesu soundtracku do „Bracie, Gdzie Jestes?” i filmu „Crazy Heart” z Jeffem Bridgesem. To tylko część z prestiżowych nagród i nominacji, które zdobył obraz braci Coen i towarzysząca mu muzyka. A to już mocne rekomendacje.

Tytuł soundtracku powinien kojarzyć się wytrawnym melomanom z osobą Dave’a Van Ronka. „Inside Dave Van Ronk” – taki tytuł nosi album, który Van Ronk wydał w 1964 i do którego nawiązuje tytuł filmu. Zresztą podobieństwo widać także między okładką albumu, a filmowym plakatem i ponad wszystko, w muzyce zawartej na ścieżce dźwiękowej. Cały obraz jest zresztą luźno oparty na biografii Van Ronka, więc i z muzyką nie mogłoby być inaczej. To akustyczny folk najwyższej próby. Polecany także miłośnikom akustycznego bluesa. Warto kupić i często słuchać.

Przemek Draheim

Wydawca: Warner Music Poland
Posłuchaj: www.amazon.com

Nowy płyta zespołu Kasa Chorych

opublikowano w dziale Polska

7 kwietnia na półki sklepowe trafiła „Orla” - najnowsza płyta Kasy Chorych. Nazwa krążka nawiązuje do niewielkiej podlaskiej miejscowości Orla, położonej kilkanaście kilometrów od granicy z Białorusią, w której muzycy spędzili kilka miesięcy, chłonąc klimat podlaskich terenów. Album może okazać się sporym zaskoczeniem dla fanów. Wszystko za sprawą brzmień, nie słyszanych do tej pory w muzyce zespołu. Na płycie pojawiają się gitary akustyczne, harmonijka, nawiązania do lat 60 i 70, a całość zamknięta jest w lekkich, przejrzystych kompozycjach. Do pracy nad krążkiem zespół zaprosił także gości specjalnych: Sebastiana Riedela (wokal), Jana Gałacha (skrzypce), Bartka Szopińskiego (organy Hammonda), Romka Puchowskiego (gitara Dobro), Adama Wendta (saksofon) ,Johna Cliftona (harmonijka) i innych. Jak zapewniają muzycy, „Orla” jest świadectwem przywiązania do konwencji bluesowej, a zarazem dowodem na to, że w ramach swej ulubionej formuły zespół poszukuje konsekwentnie nowych środków artystycznego wyrazu. Singlem promującym płytę jest utwór „Biały blues”.

Źródło: www.kasachorych.com

Znamy wszystkie gwiazdy tegorocznej edycji Rawa Blues

opublikowano w dziale Polska

Po wielu latach festiwal powraca do dwudniowej formy. Pierwszy dzień imprezy został zaplanowany w nowej siedzibie Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia w Katowicach. Dla fanów bluesa zagra tu Eric Bibb – amerykański gitarzysta, wokalista i kompozytor, specjalizujący się w akustycznym bluesie, nominowany do nagrody Grammy za album „Shakin’ a Tailfeather“. Także pierwszego dnia dyrektor Rawy, Irek Dudek, zagra wraz z Narodową Orkiestrą Symfoniczną Polskiego Radia – występ ten przypomni o fuzji bluesa i muzyki klasycznej, znanej z  jego płyty „New Vision of Blues”. Drugiego dnia festiwal zagości w katowickim Spodku. Na dużej scenie wystąpi aż pięciu wykonawców zza Oceanu, prezentujących szeroką paletę bluesowych i okołobluesowych brzmień. Do największych gwiazd należą z pewnością gitarzysta Robert Randolph i jego Family Band. Ich muzyka to energetyczna mieszanka soul, funky i bluesa. Nie lada gratką dla fanów będzie także występ The Blind Boys of Alabama – żywej legendy muzyki gospel. Początki tych pięciokrotnych laureatów nagrody Grammy siegąją czasów II wojny światowej. Drugi dzień festiwalu to również popisy latorośli słynnych bluesmenów. Na scenie zaprezentuje się Cassie Taylor, córka Otisa Taylora, gwiazdy zeszłorocznej Rawy. Shawn Holt & The Teardrops to z kolei formacja dowodzona przez syna Magica Slima, chicagowskiego muzyka, również gościa festiwalu sprzed lat. Grono amerykańskich muzyków zamyka The Fox Street All-Stars, zespół łączący w swojej twórczości blues, rock, jazz i soul. Podczas finałowego koncertu 34. edycji Rawy Blues nie zabraknie także wspomnienia Ryszarda Riedla. Z okazji 20. rocznicy śmierci, muzyka wspominać będą tuzy śląskiej sceny bluesowej i rockowej, wśród nich Sebastian Riedel – lider Cree. Stawkę artystów tegorocznej Rawy Blues uzupełnią wykonawcy wyłonieni przez Radę Artystyczną Festiwalu. Bilety na festiwal, który odbędzie się w drugi weekend października, dostępne są w sieci Ticketpro.

Źródło: www.rawablues.com

Premiera zaginionego albumu Johny’ego Casha

opublikowano w dziale Świat

Już dziś, 25 marca, swoją premierę ma unikatowy album „Out Among The Stars”, zawierający niedawno odnalezione, nigdy nie publikowane utwory Johnny’ego Casha. Piosenki, które znalazły się na płycie pierwotnie zarejestrowano w 1981 roku w Columbia Studios oraz w 1984 roku w 1111 Sound Studios. W ich powstaniu udział wziął ówczesny Dyrektor Artystyczny wytwórni CBS Nashvile, Billy Sherrill. W 2012 roku materiał został odnaleziony przez Johna Cartera Casha podczas katalogowania spuścizny po rodzicach. „Okazało się, że te nagrania wyprodukowane przez Billy’ego Sherrilla w latach osiemdziesiątych... były piękne” – tłumaczy John. Po trzydziestu latach od nagrania do rąk słuchaczy trafia klasyczny album Johnny’ego Casha, łączący w sobie wszystko to, co najlepsze w twórczości tego jednego z najbardziej rozpoznawalnych i wpływowych artystów na świecie. Wśród nowych piosenek na krążku znajdziemy m.in. utwór „She Used To Love Me A Lot”, do którego teledysk wyreżyserował John Hillcoat. Kompozycja ta w specjalnym mixie Elvisa Costello jest również dodatkowym trackiem zamykającym album. Blues.pl jest jednym z patronów medialnych wydawnictwa. 

Dodatkowo, 16 kwietnia w księgarniach pojawi się kolejna gratka dla fanów muzyka – książka „Cash. Autobiografia”, Autorem przekładu jest Adam Pluszka. Według Chicago Sun-Timesa pozycja jest „Wciągająca… napisana ze szczerością i duchową przenikliwością”. 

Źródło: www.sonymusic.com

Blues od Delta Groove

opublikowano w dziale Wydawnictwa

W 2004 roku Randy Chortkoff – producent muzyczny ze znajomościami w Hollywood, organizator koncertów i harmonijkarz – powołał do życia nową wytwórnię, Delta Groove Productions, której celem było prezentowanie najciekawszych wykonawców na kalifornijskiej bluesowej scenie. Na przestrzeni ostatnich lat w katalogu wytwórni znaleźli się tak cenieni twórcy jak The Mannish Boys, Arthur Adams czy Rod Piazza. Sama śmietanka.

Wśród nowości z logo oficyny pojawiają się świeże nazwiska, ale mamy też duet, którego karierę bluesowy światek śledzi od lat – Smokin’ Joe Kubek & Bnois King z albumem „Road Dog’s Life”. Jazzowo brzmiący wokal Bnoisa Kinga i dwie elektryczne gitary – rytmiczna należąca do wokalisty, i prowadząca, utrzymana w najlepszej tradycji teksańskiego blues-rocka, na której gra Smokin’ Joe Kubek. Te elementy stanowiły od lat podstawę brzmienia duetu. Na poprzedniej płycie, bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, doszły do głosu piosenki, z których akustyczne instrumenty wydobyły smaczki, jakie do tej pory trochę gubiły się w hałasie wzmacniaczy. Nowy album to już powrót do elektrycznego brzmienia i mocno rozkręconych pieców, które fani duetu tak bardzo lubią. Bo w końcu jeśli coś dobrze działa, to po co to naprawiać.

W centrum zainteresowania tej oficyny, od początku jej funkcjonowania, leżał tradycyjny blues. Żeby jednak nie skreślać tego co brzmi ciekawie, ale zdecydowanie nowocześnie, po kilku latach działalności Randy Chortkoff powołał do życia wytwórnię córkę, Eclecto Groove Records, w katalogu której znalazło się miejsce na artystów, którzy bluesowe inspiracje wykorzystują jako początek dalszych muzycznych poszukiwań. Taka jest Kara Grainger, której debiut w stajni Eclecto Groove nosi tytuł „Shiver & Shigh”. Skojarzenia z Bonnie Raitt są jak najbardziej na miejscu – podobny głos i gitara slide w dłoniach sprawiały, że Karę Grainger już nie raz porównywano do słynniejszej koleżanki, ale nie sposób odmówić jej także własnego brzmienia będącego bardzo udanym połączeniem bluesa, soulu i piosenkowych, roots-rockowych ballad. Takim repertuarem ta pochodząca z Australii artystka po raz pierwszy zachwyciła Randy’ego Chortkoffa i z takimi piosenkami prezentuje się na „Shiver & Sigh”. Chociaż obok własnych piosenek słychać tam też bluesowe klasyki – „Come On in My Kitchen” Roberta Johnsona czy „Breaking Up Somebody’s Home” z repertuaru Alberta Kinga.

Blues i to w najbardziej tradycyjnym wydaniu wypełnia krążek nowego wokalisty The Mannish Boys, Sugaray Rayforda, „Dangerous”. Tym, którzy znają ostatnie płyty sztandarowego zespołu działającego pod szyldem Delta Groove Productions, The Mannish Boys, głos Sugaray’a nie  jest obcy. Niektórzy mogą pamiętać go także z trochę dawniejszych czasów, gdy stał na czele zespołu Aunt Kizzy’s Boyz i już wtedy zbierał dobre recenzje za niezwykle rasowy, silny wokal. Na tym głosie poznał się Chortkoff zapraszając go do studia, najpierw w roli gościa specjalnego, potem już pełnoprawnego wokalisty z własnym płytowym kontraktem. Dla tych, którzy cenią tradycyjne podejście do bluesa jest to nazwisko koniecznie do zapamiętania.

Przemek Draheim

Wydawca: Delta Groove Productions
Posłuchaj: Odsyłacze w tekście

Polska trasa Wishbone Ash

opublikowano w dziale Polska

25 lutego, koncertem w poznańskim klubie Eskulap, polską trasę koncertową rozpocznie zespół Wishbone Ash. Brytyjscy rockmani dobrze znani miłośnikom cięższych brzmień w klimacie lat siedemdziesiątych zagrają u nas kilka koncertów. Wśród potwierdzonych miast, obok wspomnianego Poznania, są już Piekary Śląskie, Kęty i Szczawnica-Jaworki. Koncerty będą promować nowe wydawnictwo zespołu, album „Blue Horizon”, który ma się ukazać w lutym.

Źródło: www.wishboneash.com

Niezależny blues

opublikowano w dziale Wydawnictwa

W przeciwieństwie do muzyki pop gdzie prym wiodą duże wytwórnie, bluesowy rynek wydawniczy to głównie małe, specjalistyczne oficyny lub artyści, który swoje płyty wydają własnym sumptem. Warto obserwować tę gałąź branży, bo w jej ramach pojawia się dużo ciekawego bluesa. 

Ci, którzy bluesa szukają w Detroit powinni sięgnąć po nową produkcję Howarda Glazera, „Stepchild Of The Blues”. Tym obeznanym w bluesie słuchaczom wspomniane Detroit powinno się kojarzyć na przykład z twórczością Johna Lee Hookera. Glazer to oczywiście inne pokolenie, ale można już go śmiało nazwać weteranem tamtejszej sceny, zasłużonym szczególnie dzięki niezwykle owocnej współpracy z czarnoskórym harmonijkarzem Harmonica Shahem, z którym kilka dobrych lat temu koncertował w Polsce.

O ile Glazer preferuje energetyczne granie, z małymi tylko akustycznymi wyjątkami, o tyle gitarzysta Jeff Jensen to przy nim oaza spokoju. Słychać to wyraźnie na płycie „Road Worn and Ragged”. Jensena znam od pierwszej płyty, która jakiegoś szczególnego wrażenia na mnie nie zrobiła. Więcej, zajęło mi chwilę żeby skojarzyć, że młody chłopak z kozią bródką i w kapeluszu, z okładki debiutanckiego albumu, i dojrzały gentleman w z obfitą brodą ze zdjęcia na nowym, jego trzecim krążku, to ta sama osoba. Jensen zmienił nie tylko sceniczny image, ale bardzo wydoroślał muzycznie, przenosząc akcent z gitarowych popisów na dobrze skrojone, godne uwagi piosenki – na dodatek wyśpiewane dojrzałym, naprawdę ładnym głosem. Taka zresztą jest cała ta płyta – dojrzała i ładna. Ją Państwu polecam, podobnie jak nowy album bluesmana, który nie stroni od muzyki soul i podobnie jak Jeff Jensen pięknie śpiewa. To Billy Thompson z albumu „Friend”.

Billy Thompson – czyli mężczyzna w sile wieku i z kilkoma ciekawymi płytami na koncie, wydanymi albo własnymi siłami, albo przez małe wytwórnie. Ta najnowsza, „Friend”, firmowana jest przez „Soul Stew Records” i trudno o lepsze skojarzenie, bo to rzeczywiście blues mocno przesycony soulem. Szczególnie w tych wolniejszych numerach, jak choćby „Interlude”, z pięknym, rozlanym Hammondem pod palcami wielkiego Mike’a Finnigana, znanego choćby ze współpracy z Jimim Hendriksem, Joe Cockerem czy Michaelem McDonaldem.

Soulowe wstawki znaleźć można także na nowej produkcji wytwórni Eller Soul Records. Longplay nosi tytuł „Cobalt”, a firmuje go Holland K. Smith, czyli gitarzysta wylansowany przed laty przez U.P. Wilsona, będący dowodem na wyjątkowość i szczególne brzmienie bluesa z Teksasu. On sam tego bluesa wzbogaca nie tylko porcją soulu, co na płycie „Cobalt” słychać szczególnie, ale także odrobiną jazzu czy muzyki latynoskiej. A że płytę wyprodukowała inna teksańska legenda, Anson Funderburgh, miłośników takich dźwięków czeka na tej produkcji dużo dobrego.

Smakowita, choć utrzymana w całkowicie innym, southern-rockowym klimacie jest muzyka Jima Gustina i towarzyszącej mu formacji Truth Jones z wydawnictwa „Can’t Shed A Tear”. Takiego głosu nie powstydziłby się w swojej płytowej kolekcji żaden miłośnik Lynyrd Skynyrd czy The Allman Brothers Band, co dowodzi, że warto trzymać rękę na pulsie tego, co dzieje się w niezależnym bluesie.

Przemek Draheim

Wydawca: Lazy Brothers Records, Swingsuit Records, Soul Stew Records, Eller Soul Records, Jim Gustin
Posłuchaj: Odsyłacze w tekście

Zespoły z trzech krajów zagrają w konkursie bluesowym SBF 2014

opublikowano w dziale Polska

Rada Programowa Suwałki Blues Festival 2014 po przesłuchaniu dwudziestu siedmiu zespołów z Polski, Litwy i Łotwy do udziału w konkursie zespołów bluesowych zakwalifikowała 10 najlepszych grup. Wyłonione zespoły w dniach 11–12 lipca będą walczyć o statuetkę i zdobycie nagrody głównej w wysokości 10 000 złotych. Zwycięstwo gwarantuje również koncertowanie na jednej z głównych scen Suwałki Blues Festival 2014 oraz kwalifikację do udziału jako reprezentant Polski w European Blues Challenge 2015 w Brukseli. Wykaz zespołów i szczegółowe informacje znajdziecie tutaj.

Źródło: www.suwalkiblues.com

VIII Letnie Warsztaty Bluesowe Puławy 2014

opublikowano w dziale Polska

Puławski Ośrodek Kultury „Dom Chemika” oraz Stowarzyszenie Międzynarodowe Warsztaty Muzyki Kameralnej już po raz ósmy organizują w Puławach warsztaty bluesowe, które w tym roku odbędą się w dniach od 20 do 23 sierpnia. Warsztaty stanowią okazję do udoskonalenia dotychczasowych umiejętności, bez względu na poziom zaawansowania. Na uczestników warsztatów czekają zajęcia dydaktyczne, imprezy towarzyszące, spotkania integracyjne oraz koncerty. Zwieńczeniem każdego dnia jest jam session pozwalające poczuć klimat muzyki bluesowej. Warunki uczestnictwa w warsztatach i szczegółowe informacje znajdziecie na stronie Puławskiego Ośrodka Kultury.

Źródło: www.domchemika.pl

Blues zagości na salonach

opublikowano w dziale Polska

Rawa Blues Festival wraca w tym roku do dwudniowej formuły. 10 października bluesa będzie można posłuchać w niezwykłym miejscu – w nowej siedzibie Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia w Katowicach. Wystąpią Irek Dudek oraz amerykański gitarzysta i wokalista Eric Bibb.

Gmach NOSPR-u prezentuje się imponująco: dwie nowoczesne sale koncertowe (na 1800 i 300 melomanów), ruchoma scena, doskonałe walory akustyczne. Budowa obiektu kosztowała ponad 260 milionów złotych. Koncert inauguracyjny Rawy Blues wpisuje się w miesięczny Festiwal Otwarcia NOSPR-u. Irek Dudek – organizacyjny i artystyczny dyrektor Rawy – od paru lat nosił się z pomysłem, by rozszerzyć formułę śląskiego święta bluesa i znaleźć odpowiednie miejsce, w którym można w pełni wyeksponować twórczość artystów parających się ambitniejszymi odmianami gatunku. Sala NOSPR-u takie warunki spełnia w stu procentach.

Pierwszego dnia festiwalu będzie okazja, by posłuchać dwóch różnych koncertów. W muzyce Erika Bibba, który na Śląsku zagra w trio, słychać – oprócz bluesa rzecz jasna – wpływy muzyki folkowej, country, folku i jazzu. Artysta ma na koncie ponad 30 płyt, w 1997 roku był nominowany do prestiżowej nagrody Grammy. Koncertował między innymi z Ray’em Charlesem i Robertem Cray’em. Irek Dudek z kolei po latach wraca do projektu „Symphonic Blues“, który w latach 90. przyniósł mu spore uznanie na Zachodzie. Na scenie będzie mu towarzyszyć Narodowa Orkiestra Polskiego Radia pod dyrekcją Krzesimira Dębskiego.

Piątkowy koncert rozpocznie się o 20.30. Bilety na festiwal można kupić poprzez sieć sprzedaży Ticketpro – są one dostępne w kilkuset punktach w całej Polsce, oraz w Internecie poprzez system on-line Ticketpro.PL.

Źródło: www.rawablues.com

Gwyn Ashton w trasie

opublikowano w dziale Polska

Pochodzący z Walii, a mieszkający na stałe w Australii gitarzysta Gwyn Ashton (fot. strona domowa artysty) – znany polskim fanom ze znakomitych koncertów z sekcją rytmiczną Łukasza Gorczycy – wraca do Polski. W ramach trasy, która rozpocznie się 11 września w kieleckim klubie Woor, artysta zagra w kilkunastu miastach. Pojawi się między innymi w Poznaniu, Żaganiu, Warszawie, Opolu, Grudziądzu czy Krośnie. Szczegóły trasy znajdziecie w naszym koncertowym terminarzu, zaś zachętę do wybrania się na któryś z koncertów – formie jednego z dostępnych na YouTube teledysków Ashtona – poniżej.

Źródło: www.lukaszgorczyca.pl

Johnny Winter nie żyje

opublikowano w dziale Świat

Ta wiadomość obiegła media z prędkością błyskawicy – 16 lipca, podczas trasy koncertowej w Szwajcarii, zmarł Johnny Winter (fot. Paul Natkin). Miał 70 lat. Świat usłyszał o nim szeroko w 1968 roku za sprawą artykułu w magazynie Rolling Stone. Rok później wystąpił już jako gwiazda na Newport Jazz Festival i na Woodstock. Cieszył się statusem gwiazdy rocka, a potem bluesowej legendy. Zyskał szacunek największych bluesmanów, żeby wspomnieć choćby Muddy Watersa, którego karierę pod koniec lat siedemdziesiątych rozniecił na nowo jako producent jednych z najlepszych albumów w dyskografii bluesmana. Johnny Winter to wyjątkowa postać, której życiorys śmiało mógłby stać się kanwą kinowego filmu. Kontakt z gitarzystą mieli też polscy fani podczas koncertów w naszym kraju. Także z tego powodu będzie nam go szczególnie brakować.

Źródło: www.johnnywinter.net

Walne Zebranie Sprawozdawczo-Wyborcze 2014 Polskiego Stowarzyszenia Bluesowego

opublikowano w dziale Polska

Poniżej publikujemy oświadczenie Sławka Wierzcholskiego, Prezesa  Polskiego Stowarzyszenia Bluesowego, będące m.in. zapowiedzią Walnego Zebrania Sprawozdawczo-Wyborczego Polskiego Stowarzyszenia Bluesowego i zachętą do pracy na rzecz stowarzyszenia:

Przed 8 laty dostąpiłem zaszczytu, kiedy członkowie Polskiego Stowarzyszenia Bluesowego wybrali mnie jego przewodniczącym. Wówczas przyszła mi na myśl taka oto parafraza wypowiedzi Prezydenta Kennedy’ego: Nie pytaj, co będziesz miał z przynależności do PSB – powiedz, co TY możesz zrobić dla bluesa w Polsce!

Wielu członków PSB taką właśnie kierowało się dewizą, wstępując do Stowarzyszenia. To z ich pomocą, a zwłaszcza dwóch  Wiceprezesów Zarządu - Piotra Łukasiewicza i Benedykta Kunickiego,  zdołaliśmy zrealizować kilka ważnych dla bluesa w Polsce inicjatyw, jak m.in:

  1. Wypromowanie Polskiego Dnia Bluesa. Po kilku latach starań, święto wymyślone przez PSB, zostało już powszechnie zaakceptowane, jest identyfikowalne, pozwala na promocję bluesa i daje szansę koncertowania  wykonawcom w całym kraju.
  2. Wydanie 15 CD w  trzech seriach pn. Antologia Bluesa Polskiego. Wsparta przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego inicjatywa wydania pierwszego zbioru zawierającego 5 CD, spotkała się z nadspodziewanie dobrym przyjęciem i stała się inspiracją do wydania kolejnych dwóch boxów.  Redaktor Mariusz Szalbierz na 15 CD przedstawił najciekawszych współczesnych i zasłużonych dla historii bluesa wykonawców.
  3. Wydanie książki pt. Twarze Polskiego Bluesa i kalendarza „Barwy Polskiego Bluesa”.
  4. Wydanie CD – Blues Made in Poland 2009.
  5. Wylansowanie stempla promocyjnego „Polskie Stowarzyszenie Bluesowe poleca”. Ten znaczek znalazł sie na kilkudziesięciu CD i na plakatach wielu festiwali. Nierzadko dawał wsparcie organizatorom w ubieganiu się o dotacje finansowe czy inne formy pomocy.
  6. Rekomendacja PSB dla wykonawców biorących udział w International Blues Challenge w Memphis. To dzięki niej polscy muzycy bluesowi mogą brać udział w tym prestiżowym wydarzeniu muzycznym, promując polskiego bluesa w jego ojczyźnie. Działalność Polskiego Stowarzyszenia Bluesowego zauważona i doceniona została przez International Blues Foundation, której PSB stało się członkiem.
  7. Obniżenie do 5 tys szt. limitu sprzedanych płyt dla uzyskania statutu „Złotej Płyty” w kategorii „Blues”.
  8. Stworzenie kategorii „Blues” w Nagrodzie Muzycznej „Fryderyk”,  przyznawanej w Polsce od 1995 roku. Przypomnę tylko, że laureatem tej nagrody jest „Kasa Chorych”. Niestety, tę kategorię, jak i kilka innych, ZPAV zlikwidował.
  9. PSB od wielu lat jest organizatorem, współorganizatorem bądź patronem wielu bluesowych wydarzeń muzycznych, które na trwałe zapisały się w kalendarzu najważniejszych imprez muzycznych w kraju, jak np.: Warsaw Blues Night, Jimiway Blues Festival, Olsztyńskie Dobranocki Bluesowe, Blues na niedzielę.
  10. PSB – udzielając stosownych rekomendacji – pomogła kilkunastu członkom w rozwiązaniu istotnych dla nich spraw życiowych.

Dobiegła końca bieżąca kadencja władz PSB.  Zgodnie ze Statutem, obecny Zarząd ustąpi i odbędą się wybory nowych władz. Wypełniając obowiązki wynikające ze Statutu Polskiego Stowarzyszenia Bluesowego, Zarząd Polskiego Stowarzyszenia Bluesowego zwołuje Walne Zebranie  Sprawozdawczo-Wyborcze na dzień 13 września 2014, o godz. 13:00 w Staromiejskim Domu Kultury w Warszawie. Wyrażam głęboką wiarę, że w tym zbliżającym się ważnym wydarzeniu w życiu naszego Stowarzyszenia wezmą udział zarówno jego członkowie, jak i osoby chcące się do nas przyłączyć i aktywnie działać w ramach PSB. Chętnych do współpracy zachęcam do wejścia na stronę internetową http://www.blues.org.pl/?m=15, gdzie będą mogli się zapoznać z informacjami dotyczącymi działalności Stowarzyszenia i zasad członkostwa w nim.

Wyrażam przekonanie i głęboką wiarę, że członkowie PSB przed  zbliżającym się Walnym Zgromadzeniem opłacą składki członkowskie, co jest warunkiem udziału w tym ważnym dla nas wydarzeniu. Oczekujemy, że wezmą w nim udział wszyscy członkowie PSB.

Niżej podpisany oraz wiceprezesi: Piotr Łukasiewicz i Benedykt Kunicki, nie będą ubiegać się o miejsca w nowym Zarządzie. Uważamy, że jako Zarząd PSB zrobiliśmy całkiem sporo dla Stowarzyszenia i dobrze promowaliśmy jego działalność. Teraz przyszła pora na zmianę warty, na realizację nowych pomysłów i podejmowanie nowych inicjatyw. Wybierzmy zatem nowych działaczy, chętnych poświęcić swój czas i energię dla dobra bluesa w naszym kraju. My ze swej strony chętnie będziemy ich wspierać w działaniu i pomagać w realizacji nowych pomysłów promujących nasze Stowarzyszenie i zachęcających szeroko rozumianych fanów bluesa w Polsce do słuchania i propagowania muzyki bluesowej i mądrości zawartych w słowach przekazanych przez jej twórców.

Wybierzmy nowych działaczy. My, jako ustępujący Zarząd, chętnie wspierać ich będziemy w działaniu i pomagać w realizacji nowych pomysłów promujących nasze Stowarzyszenie.

Bardzo dziękuję członkom Stowarzyszenia za okazane nam wsparcie w czasie mijającej kadencji Zarządu. Nowym władzom PSB życzę, aby swoją zaangażowaną pracą pomnażali dorobek Stowarzyszenia, a PSB pod ich kierownictwem było organizacją silną i rozpoznawalną, mającą na stałe swoje znaczące miejsce w życiu muzycznym naszego kraju.

Z bluesowymi pozdrowieniami,
Sławek Wierzcholski
- Prezes  Polskiego Stowarzyszenia Bluesowego

Źródło: www.blues.org.pl

Gitarowe gwiazdy wytwórni Provogue

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Założona w 1990 roku holenderska wytwórnia Provogue to oficyna specjalizująca się w muzyce będącej połączeniem bluesa i rocka, z gitarą w roli głównej. W jej katalogu znaleźć można płyty tak cenionych i popularnych współczesnych gitarzystów jak Joe Bonamassa, Robert Cray czy znany z Gov’t Mule Warren Haynes. Wśród gwiazd wytwórni jest też muzyk, którego Magazyn Guitar Player nazwał „jednym z najbardziej szanowanych gitarzystów na planecie” – Eric Johnson. Jego jeszcze ciepła płyta, „Europe Live”, nakładem wytwórni Provogue, a dzięki dystrybucji Mystic Productions, 23 czerwca trafiła na półki sklepów muzycznych także w Polsce. To czternaście utworów zarejestrowanych podczas kilku różnych koncertów w Europie, i muzyka z pogranicza, bluesa, rocka i jazzu, czyli mieszanka, która zaskarbiła mu opinie geniusza gitary. To jeden z tych gitarzystów, których stylu i brzmienia nie sposób pomylić z nikim innym – jest jedyny w swoim rodzaju.

Kolega Johnsona ze stajni Provogue, Kenny Wayne Shepherd, na taki status musi jeszcze pracować, choć gitarowej sprawności nigdy nie można mu było odmówić. Także, gdy pojawił się na scenie w połowie lat 90. jako nastolatek wywołując powszechną sensację. Dziś, już jako dojrzały mężczyzna, przypomina się z nową płytą, „Goin Home”. Po kilku mocno komercyjnych longplay’ach jakie w ostatnich latach przydarzyły się przyzwyczajonemu do popularności Shepherdowi – przypomnijmy, że jego debiut sprzedał się w liczbie ponad 500 tysięcy egzemplarzy, co jak na bluesa jest wynikiem niezwykłym – na nowym krążku gitarzysta ze Shreveport w Louisianie bardzo mocno wskazuje na swoje muzyczne inspiracje. W tym departamencie króluje blues. Shepherd sięga po kompozycje Alberta Kinga, Muddy Watersa, Magic Sama, Bo Diddley’a czy Freddie’go Kinga. Towarzyszą mu w akcji świetni muzycy – m.in. bębniarz Stevie Ray Vaughana Chris Layton – oraz goście, The Rebirth Brass Band, Keb’ Mo’, Ringo Starr, Joe Walsh, Warren Haynes and Robert Randolph. W takim towarzystwie musiała się udać bardzo smakowita płyta – wpisująca się w jego najbardziej bluesowe dokonania, ale niepozbawiona komercyjnego pazura w osobie popularnych gości – co zawsze pozytywnie wpływa na słupki sprzedaży.

Wymiar zdecydowanie ważniejszy od komercyjnego ma nowy album Waltera Trouta – i chyba nie będzie przesady w stwierdzeniu, że to cud, iż w ogóle możemy go słuchać. Pisząc te piosenki Walter Trout leżał na szpitalnym łóżku czekając na przeszczep wątroby, który miał być jego jedyną szansą na przeżycie. Szansą dodajmy odległą, bo na drogi zabieg nie było go stać. Z pomocą przyszły media społecznościowe i fani, no i udało się. Dziś słuchając tego albumu tylko zdjęcia niezwykle wychudzonego artysty na okładce przypominają, jak dramatyczna była sytuacja z ostatnich miesięcy. Muzyk, który współpracował w swojej karierze z Johnem Mayallem, grupą Canned Heat, Johnem Lee Hookerem i Big Mamą Thornton, w ramach podziękowania od swoich fanów i ludzi dobrego serca dostał nowe życie i to słychać na „The Blues Came Callin’” – warto poświęcić tej produkcji trochę uwagi.

Przemek Draheim

Wydawca: Provogue Records
Posłuchaj: Odsyłacze w tekście

Dr Blues & SOUL RE VISION
„In The Midnight Hour...”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Dla tych, którzy organizują sylwestrowe prywatki, ostatnie dni roku to czas wyboru muzyki, przy której zaproszeni goście dobawią się do noworocznego poranka. Wybór nie zawsze jest łatwy, ale jeśli planujemy zaprosić miłośników bluesa warto mieć pod ręką album, który wydała niedawno poznańska formacja Dr Blues & SOUL RE VISION.

Na pierwszej w dyskografii zespołu płycie „In The Midnight Hour…” znalazł się materiał „live” zarejestrowany podczas dwóch klubowych koncertów dając sporo, bo ponad sześćdziesiąt minut muzyki – na kilka sylwestrowych pląsów wystarczy. Oby tylko tańczącym wystarczyło siły, bo większość z dwunastu zebranych tu utworów to kompozycje zagrane z dużym wigorem i energią, jak na soul i rhythm’n’bluesa przystało. Dobre tempo nadaje już otwierający płytę, tytułowy „In The Midnight Hour” spółki Wilson Pickett / Steve Cropper, z gościnnym udziałem wyraźnie ukontentowanego Jacka Jagusia. Jego gitarę słychać też w kilku innych piosenkach, między innymi w podkręconym rytmicznie „When Love Comes To Town”, gdzie obok gitarowych pochodów znakomite wrażenie robi schowany w tle saksofon Łukasza Matuszewskiego i wychodzące na pierwszy plan basowe solo Joanny Dudkowskiej.

Widoczne we wnętrzu albumu zdjęcie lidera, Krzysztofa Rybarczyka z ikoną muzyki soul, Stevem Cropperem – gitarzystą legendarnych Booker T. & The MGs, a potem The Blues Brothers Band – tłumaczy obecność w playliście soulowych evergreenów, od wspomnianego już hitu Picketta, przez „Knock On Wood” Eddie’go Floyda i „Stand By Me” ze śpiewnika Bena E. Kinga, ale trzeba dodać, że całość płyty brzmi mocno „B.B. Kingowo”, zarówno w aranżacjach, jak i partiach gitary prowadzącej – czemu też nie powinniśmy się dziwić widząc instrument, który Rybarczyk trzyma w dłoniach na okładce.

Być może w amerykańskich klubach bluesowych takie brzmienie nie jest czymś szczególnie odkrywczym, ale na naszych scenach nie słyszy się go często, a to już dobry powód żeby po ten album sięgnąć, nie tylko podczas prywatki.

Przemek Draheim

Wydawca: Flower Records
Posłuchaj: www.soulrevision.pl

Jimmy McCracklin nie żyje

opublikowano w dziale Świat

Tuż przed Świętami Bożego Narodzenia bluesowy świat obiegła przykra wiadomość. W wieku 91 lat zmarł Jimmy McCracklin – legendarny bluesowy wokalista, pianista i autor piosenek. Jego jump-bluesowe przeboje, na czele ze słynnym „The Walk” z 1958 roku (poniżej z dostępnej na YouTube wersji z Ry Cooderem na gitarze), zapewniły mu popularność wśród słuchaczy i szacunek wśród kolegów z branży. Dla tych ostatnich był także wziętym autorem piosenek, którego utwory nagrywali tak różni wykonawcy jak soulowiec Otis Redding czy hip-hopowe trio Salt-n-Pepa. Na przestrzeni trwającej siedem dekad kariery McCracklin napisał prawie tysiąc piosenek. Był też znanym promotorem West Coast bluesa – obok prowadzenia zespołu, w którym terminowali mniej doświadczeni wykonawcy prowadził muzyczny klub i organizował koncerty, między innymi Big Joe Turnera, T-Bone Walkera czy Etty James.

Źródło: www.blues.about.com

Scott H. Biram „Bad Ingredients”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Zespoły takie jak The Black Keys czy The White Stripes przekonały cały świat w ciągu ostatniego dziesięciolecia, że do stworzenia pełnoprawnego rockowego zespołu wystarczą jedynie dwie osoby. Okazuje się jednak, że liczbę tę można zredukować jeszcze bardziej nie tracąc jednocześnie ani odrobiny mocy, którą osiągają wspomniane duety. Znakomicie czyni to Scott H. Biram z Teksasu, którego jedynym kompanem na scenie jest gitara oraz prosty instrument perkusyjny, pełniący rolę stopy. Co prawda na „Bad Ingredients” można usłyszeć też inne instrumenty, ale bardzo okazjonalnie.

Punktem wyjścia dla Birama jest blues, lecz muzyk szeroko nawiązuje również do folku i country. To zderzenie pozornie bliskich stylistyk w połączeniu z nieprzeciętną charyzmą daje wyśmienity efekt. Tradycyjnie zawodzące bluesowe utwory przeplatają się z kompozycjami, przy których ciężko powstrzymać się od tupania, a iście kowbojskie ballady wtórują standardom – „Bad Ingredients” cieszy ucho na przykład interesująco zinterpretowanym „Have You Ever Loved a Woman”.

Nie bez znaczenia jest image artysty, a ujmując rzecz precyzyjniej – brak image’u. Jeżeli zobaczysz na scenie mężczyzną z solidnym zarostem, w koszulce i z czapką „tirówką” na głowie, który na dodatek krzyczy przez megafon, to możesz mieć pewność, że to właśnie Scott H. Biram. Artysta wygląda tak, jakby miał zaraz ruszyć w trasę swoją osiemnastokołową ciężarówką, prawie każdy utwór popija piwem i jest przy tym tak szczery, że trudno nie zwrócić na niego uwagi.  Muzyk z Teksasu czuje się na scenie jak ryba w wodzie – to fakt, ale studyjnie wypada równie dobrze. Kompozycje nie są w żaden sposób przekombinowane i pokazują, że energia tkwi w prostocie.

Wielkim wyzwaniem dla solistów jest zainteresowanie publiczności przyzwyczajonej głównie do oglądania występów kilkuosobowych składów. Muzyka Scotta H. Birama z całą jej siłą i nieskrępowaniem nie pozostawia absolutnie żadnego niedostytu, który mógłby wynikać z braku perkusji czy basu. Można by rzecz, że dokonuję się tutaj swoisty powrót do korzeni, gdy muzyki nie tworzyły zespoły, lecz samotnie podróżujący artyści.

Patryk Mitzig

P.S. Dla tych, którzy płyty jeszcze nie słyszeli, w serwisie YouTube mała próbka.

Wydawca: Bloodshot Records
Posłuchaj: www.scottbiram.com

Toruń Blues Meeting! Sprawdź kto wygrał zaproszenie na Blues.pl!

opublikowano w dziale Polska

Keith Dunn, Carlos Johnson, John „Broadway” Tucker, Michael Roach, Mike Russell, Guitar Crusher, Eddie Turner, Mud Morganfield, Johnny Winter… Lista zagranicznych gwiazd Toruń Blues Meeting jest długa. W ramach konkursu przygotowanego przez Blues.pl i organizatorów festiwalu wystarczyło podać z niej jedynie trzy nazwy lub nazwiska żeby wziąć udział w losowaniu zaproszeń na meeting, którego 27. edycja odbędzie się w piątek i w sobotę 18 i 19 listopada – po pięć pojedynczych zaproszeń na każdy z festiwalowych dni (wybierane losowo).

Wśród tych z Was, którzy na adres Redakcji przysłali właściwą odpowiedź, szczęście w losowaniu mieli:

  • zaproszenia na piątek, 18 listopada: Zofia z Bydgoszczy, Robert z Kalisza, Piotr z Torunia, Andrzej z Elbląga i Marcin z Torunia,
  • zaproszenia na sobotę, 19 listopada: Jan z Bydgoszczy, Krzysztof z Płocka, Adam z Torunia, Piotr z Poznania i Ewa z Torunia.

Na zwycięzców, a także na wszystkie inne osoby, które pojawią się w klubie „Od Nowa” czekać będą na Toruń Blues Meeting ciekawi wykonawcy i gorąca atmosfera, w ramach której granice między fanami, a ich idolami praktycznie przestają istnieć. Szczegółowy program znajdziecie na stronie festiwalu.

Źródło: Blues.pl i Toruń Blues Meeting

Leszek Cichoński sobą gra

opublikowano w dziale Polska

8 listopada nakładem Luna Music ukazała się nowa płyta Leszka Cichońskiego, „Sobą gram”. „Pierwszy w pełni autorski album gitarzysty” – jak pisze o nim wydawca – jest mocno osadzony w dotychczasowej działalności muzycznej Cichońskiego, wyrasta z tradycji rockowej, ale jest przesiąknięty funkiem z elementami soulu i bluesa. Nie brakuje na nim refleksyjnych tekstów. Do pracy nad płytą artysta zaprosił gości, między innymi Jorgosa Skoliasa, Mateusza Krautwursta, Kasię Mirowską czy Asię Kwaśnik. W wieńczącym longplay jedynym instrumentalnym utworze, „Allman Brotherhood”, na organach Hammonda gra Wojciech Karolak.

Źródło: www.luna.pl

Sprawdź kto wygrał zaproszenie na pierwszy dzień Toruń Blues Meeting!

opublikowano w dziale Polska

Ojciec Muda Morganfielda, słynny Muddy Waters, znany jest z nagrań wydanych przez chicagowską Chess Records – taka była poprawna odpowiedź w przygotowanym przez Blues.pl i organizatora Toruń Blues Meeting konkursie, w ramach którego mogliście wygrać aż pięć pojedynczych zaproszeń na pierwszy z festiwalowych dni!

Wśród tych z Was, którzy na adres Redakcji przysłali właściwą odpowiedź, wylosowaliśmy piątkę szczęśliwców. Są nimi:

  • Martyna z Torunia,
  • Krzysztof z Bydgoszczy,
  • Tomasz z Inowrocławia,
  • Marcin z Torunia,
  • Krystian z Białegostoku.

Gratulujemy i życzymy dobrej zabawy, co pewnie się spełni, bo 18 i 19 listopada wystąpią w „Od Nowie” ciekawi wykonawcy. Polskę reprezentować będą Nadmiar, Mr. Blues, Kasa Chorych, Tortilla, Flesh Creep, Dżem, a także band Jarosława Śmietany z udziałem Billa Neala. Publiczności zaprezentują się także brytyjsko-fiński duet L.R. Phoenix & Co., litewski The Road Band i wspomniany już amerykański bluesman Mud Morganfield – najstarszy syn Muddy’ego Watersa.

Szczegółowy program i informacje na temat zakupu biletów znajdziecie na stronie festiwalu.

Źródło: Blues.pl i Toruń Blues Meeting

Preston Reed na Wrocławskim Festiwalu Gitarowym

opublikowano w dziale Polska

18 listopada rozpocznie się trwający ponad tydzień Wrocławski Festiwal Gitarowy, którego motywem przewodnim będzie w tym roku flamenco.  W roli gwiazd wystąpią na przykład Paco de Lucía z zespołem i Carlos Piniana, ale organizatorzy przygotowali też propozycję dla tych, którym bliższe są dźwięki mieszczące się w granicach okolic współczesnego akustycznego bluesa – koncert szkockiego blues-rockowego gitarzysty fingerstyle Prestona Reeda (fot. strona domowa artysty). Zachętą do usłyszenia go na żywo 26 listopada w Synagodze Pod Białym Bocianem niech będzie imponujące nagranie „Ladies Night”, które zobaczyć można na YouTube.

Źródło: www.gitara.wroclaw.pl

Sprawdź kto wygrał zaproszenie na Rock & Blues Stars!

opublikowano w dziale Polska

Alligator Records i Blind Pig to dwie ważne, amerykańskie wytwórnie płytowe, dla których w swojej karierze nagrywał Coco Montoya – taka była poprawna odpowiedź w przygotowanym przez Blues.pl i Agencję Tangerine konkursie, w ramach którego mogliście wygrać dwa pojedyncze zaproszenia na odbywający się 13 listopada w warszawskim klubie Progresja wyjątkowy koncert Rock & Blues Stars, którego gwiazdami będą Chris Duarte, Coco Montoya, Robben Ford i Chantel McGregor.

Wśród tych z Was, którzy na adres Redakcji przysłali właściwą odpowiedź, wylosowaliśmy dwójkę szczęśliwców. Są nimi Paweł z Garwolina i Jakub z Rybnika, gratulujemy!

Szczegóły dotyczące koncertu i zakupu biletów znajdziecie na stronie Agencji Tangerine.

Źródło: Blues.pl i Tangerine

Odszedł Howard Tate

opublikowano w dziale Polska

Przykrą wiadomość przekazał nam Bob Corritore. 2 grudnia, w wieku siedemdziesięciu dwóch lat zmarł w swoim mieszkaniu w New Jersey Howard Tate (fot. Soul Source) – znakomity wokalista o wyjatkowym głosie, hołubiony przez miłośników klasycznego soulu z lat sześćdziesiątych. Do jego największych przebojów należały „Ain’t Nobody Home” wykonywany później przez B.B. Kinga i „Get It While You Can” spopularyzowany przez Janis Joplin. Tamte wczesne nagrania Tate’a, wyprodukowane przez Jerry’ego Ragavoy’a, do dziś uważane są za jedne z najlepszych soulowych singli jakie kiedykolwiek powstały. W 2003 roku, także w tandemie z Ragavoy’em Tate powrócił na światowe sceny wydając nominowaną do nagrody Grammy płytę „Rediscovered”. Niech wspomnieniem o artyście będzie dostępny na YouTube fragment koncertu, na którym Howard Tate wykonuje niezapomniane „Ain’t Nobody Home”.

Źródło: www.bobcorritore.com

Steve Cropper
„Dedicated: A Salute To The 5 Royales”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

O ile w historii muzyki zapisało się wielu wybitnych soulowych wokalistów, o tyle skojarzenie na linii klasyczny soul-gitara jest tylko jedno, Steve Cropper. Jeden z twórców legendarnego brzmienia wytwórni Stax, współzałożyciel popularnego Booker T. & The MGs, współautor wielkich soulowych przebojów – w tym „In The Midnight Hour” wyśpiewanego przez Wilsona Picketta i „(Sitting On) The Dock Of The Bay” Otisa Reddinga –  a także gitarzysta, który w soulowym brzmieniu do dziś nie ma sobie równych. Warto pochylić się nad jego dokonaniami, tym bardziej, że jest ku temu okazja, bo ukazała się niedawno jego nowa płyta, wydany przez 429 Records album „Dedicated: A Salute To The 5 Royales”.

Znany przede wszystkim jako znakomity muzyk sesyjny, którego gitarę słychać na najważniejszych płytach wytwórni Stax, w 1971 roku Cropper wyszedł z cienia nagrywając solową płytę. Nie żeby w tym cieniu działa mu się krzywda, ale na instrumentalnym „With A Little Help From My Friends” jego gitara nie musiała już ustępować miejsca wokalistom i mogła zaprezentować się w pełnej krasie – oczywiście w otoczeniu klasycznie soulowych aranżacji grupy Booker T. & The MGs rodem z najlepszych singli Eddiego Floyda, Wilsona Picketta czy Otisa Reddinga.

Ciągnęło chyba jednak Croppera do współpracy z wokalistami, bo na nowej płycie jest ich bez liku. Bettye LaVette, Steve Winwood, Lucinda Williams, B.B. King, Shemekia Copeland, Delbert McClinton, John Popper czy Sharon Jones z grupy The Dap Kings – lista gości na „Dedicated” jest imponująca, podobnie jak temat przewodni albumu – hołd złożony jednej z ważniejszych grup rhythm’n’bluesowych lat pięćdziesiątych, The 5 Royales i ich gitarzyście, Lowmanowi Paulingowi.

Swój pierwszy kontakt z muzyką The 5 Royales Cropper przeżył jeszcze w liceum, za sprawą basisty Donalda Dunna, z którym grywał w szkolnym zespole. Tego samego „Ducka”, z którym występował w Booker T. & The MGs, a potem w filmowych Blues Brothers. Brat Dunna pracował wówczas w sklepie z płytami, w którym młodzi adepci rhythm’n’bluesa usłyszeli po raz pierwszy temat „Think”. I to było to. Na „Dedicated” fascynację muzyką Paulinga i spółki słychać w każdym z 15 utworów. Trochę staromodnych, ale naprawdę ładnych.

Warto ich posłuchać, podobnie jak starszych nagrań Croppera.

Przemek Draheim

P.S. Kunsztem Steva Croppera zachwycał się ostatnio Conan O’Brien, gwiazda amerykańskiej telewizji, w programie którego „The Colonel” – jak mówią do niego przyjaciele – prezentował się z nową płytą. Fragmenty tego występu możecie obejrzeć na YouTube.

Wydawca: 429 Records
Posłuchaj: Odsyłacze w tekście

The Black Keys „El Camino”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Z całą pewnością gdy dziesięć lat temu Dan Auerbach i Patrick Carney spotkali się po raz pierwszy żeby wspólnie pograć, nie spodziewali się, że założą zespół, który stanie się ikoną brudnego, amerykańskiego blues-rocka. Mimo tego, że przez wiele lat gitara i perkusja stanowiły jedyne instrumenty, w które uzbrojone było The Black Keys, zespół z Ohio zaczął szukać nowych form wyrazu i zerwał z konwencją garażowego duetu.

Słuchając „El Camino” nie można się oprzeć wrażeniu, że jest to płyta przeznaczona dla szerokiego grona odbiorców. W wielu utworach charakterystyczne bluesowo zabarwione riffy Dana Auerbacha ustępują miejsca chwytliwym melodiom na syntezatorach i świetnym partiom wokalu. Próżno tutaj zatem szukać jakiejś gitarowej finezji, kompozycje są proste i właśnie na tym polega magia ostatniego dzieła The Black Keys, które aż prosi się o to, aby je puścić w radiu.

Gdyby postarać się przylepić etykietę do „El Camino” to należałoby powiedzieć, że jest to płyta z muzyką „alternatywą” lub po prostu indie rockiem. Zespół idzie z duchem czasu, lecz kłamstwem jest stwierdzenie, że The Black Keys definitywnie zerwało ze swoim starym stylem i fascynacją muzyką bluesową. „El Camino” wyraża dokładnie te same treści, które wyrażały nagrania zespołu zrealizowane w garażu. Słychać to doskonale np. w „Money Maker”, „Hell of a Season” czy „Run Right Back”, którego motyw przewodni brzmi tak, jakby był zagrany ręką Mississippi Freda McDowella. Zespół nie chce stać w miejscu i rozwija się w bardzo interesującym kierunku.

Czy The Black Keys swoim ostatnim krążkiem są w stanie zadowolić starych fanów? Wszakże zdarza się, że wykonawca dużo traci, gdy odchodzi od pierwotnego zamysłu na tworzenie muzyki. „El Camino” brzmi staro i nowo jednocześnie, łączy to, co było najlepsze na poprzednich płytach zespołu oraz nowoczesne brzmienia i rozwiązania studyjne. Duet dokonuje zatem rzeczy niebywałej – tworzy muzykę popularną, zachowując swoją dawną, garażową werwę.

Patryk Mitzig

P.S. Dla tych, którzy płyty jeszcze nie słyszeli, w serwisie YouTube mała próbka.

Wydawca: Nonesuch / Warner Music Poland
Posłuchaj: www.amazon.com

Dobre noty Szulerów

opublikowano w dziale Polska

Cztery razy „tak” – takim wynikiem zakończył się niedzielny występ zespołu Szulerzy w show „Must Be The Music” w telewizji Polsat. Formacja zaprezentowała własną, utrzymaną w rock’n’rollowym stylu kompozycję „Obywatel Nowak Jan”, która wyraźnie przypadła do gustu jurorom i zgromadzonej w studiu publiczności. Teraz na Szulerów można głosować przy pomocy aplikacji dostępnej na portalu społecznościowym Facebook. Tych, którzy polsatowski debiut Szulerów przegapili odsyłamy na platformę ipla, gdzie obejrzeć możecie cały odcinek i do serwisu YouTube.

Źródło: www.szulerzy.net

Zmarł Louisiana Red

opublikowano w dziale Świat

Iverson Minter, znany bardziej jako Louisiana Red (fot. rufrecords.de), zmarł 25 lutego w jednym z niemieckich szpitali na skutek powikłań związanych z zaburzeniami pracy tarczycy, miał 79 lat – tę smutną informację przekazał nam Bob Corritore. Początek jego muzycznej drogi datuje się na końcówkę lat czterdziestych, kiedy osiedlił się w Detroit. Jego przyjaciółmi byli wtedy Eddie Burns i John Lee Hooker. Na przestrzeni lat Red grywał i nagrywał z takimi postaciami jak Johnny Shines, Roosevelt Sykes, Brownie McGhee czy Peg Leg Sam. Nie osiągnął nigdy statusu gwiazdy bluesa, ale fani i koledzy z branży cenili go za pełne serca i niezwykle prawdziwe podejście do bluesa, który towarzyszył mu – także jako życiowe doświadczenie – od najmłodszych lat. Wspomnieniem Louisiany Reda niech będzie dostępne na YouTube archiwalne nagranie z jednego z niemieckich koncertów The American Folk Blues Festival w 1983 roku, w którym na scenie, obok Carey’a Bella i Jimmy’ego Rodersa, zobaczyć można właśnie Reda.

Źródło: www.bobcorritore.com

Nowa płyta Eli Mielczarek

opublikowano w dziale Polska

„ElaeLa” to tytuł nowej autorskiej płyty Pierwszej Damy polskiego bluesa, jak często nazywa się Elżbietę Mielczarek (fot. strona domowa artystki). Wokalistka w latach 80-tych, będąc u szczytu popularności, zniknęła nagle ze sceny, by teraz pojawić się na niej w ciekawym towarzystwie. W nagraniach wzięło udział grono interesujcych gości, między innymi Grzegorz Kapołka, Andrzej Ryszka, Dariusz Ziółek i Leszek Winder. „ElaeLa” zawierać będzie dziewięć kompozycji, z czego aż siedem to utwory autorskie. Płyta ukaże się 26 marca nakładem wytwórni Metal Mind i będzie  pierwszym studyjnym albumem Eli Mielczarek w ogóle.

Źródło: www.metalmind.pl

Sprawdź kto wygrał płytę Gienek Loska Band!

opublikowano w dziale Polska

Autorem tekstu do standardu „You Can’t Judge a Book by the Cover”, wykonanego po raz pierwszy w 1962 roku przez Bo Diddley’a, jest Willie Dixon, znany choćby ze współpracy z legendarną Chess Records – taka była poprawna odpowiedź w przygotowanym przez Blues.pl i Sony Music Polska konkursie, w ramach którego mogliście wygrać jeden z pięciu egzemplarzy płyty „Hazardzista” Gienek Loska Band.

Konkurs cieszył się bardzo dużym zainteresowaniem, ale wśród przysłanych odpowiedzi było też sporo błędnych. Wśród tych z Was, którzy na adres Redakcji przysłali właściwą odpowiedź, wylosowaliśmy piątkę szczęśliwców. Są nimi:

  • Sławek z Warszawy
  • Piotr z Będzina
  • Krzysztof ze Słupska
  • Michał z Mysłowic
  • Eugeniusz z Krakowa

Gratulujemy i życzymi miłego słuchania! Natomiast wszystkich, którzy w konkursie brali udział, ale mieli mniej szczęścia, zapraszamy na YouTube, gdzie zobaczyć możecie teledysk do promującej „Hazardzistę” piosenki „W jedną stronę bilet”.

Źródło: Blues.pl i Sony Music Polska

Harmonijkowy Atak „Harpcore”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Wytwórnia Alligator ma swój „Harp Attack”, ale z naszym rodzimym Harmonijkowym Atakiem też nie mamy się czego wstydzić. Czterech czołowych polskich harmonijkarzy połączyło siły, aby wydać wspólny krążek – „Harpcore”. Mimo, że na płycie główną rolę gra harmonijka, a raczej cztery harmonijki, i mimo, iż jest to instrument bardzo bluesowy, nie można powiedzieć, że mamy do czynienia z albumem bluesowym. Założeniem tego projektu jest pokazanie harmonijki w szerokim ujęciu i wypróbowanie jej w różnych stylistykach. Najbardziej bluesowy, choć też nie do końca, jest klasyk „Woke Up This Morning”. Poza tym, posłuchać można rocka, także mrocznego, piosenek popowych, jazzowego „Chitlins Con Carne”, a nawet klimatów disco czy soulowego „Take Me To The River” z brzmieniem spod znaku Wilsona Picketta. Muzycy eksperymentują z nastrojami i brzmieniem swoich harmonijek. Usłyszymy tu nie tylko ich naturalną, akustyczną barwę, czy klasyczny chicagowski przester. Pod tym względem szczególne wrażenie robią partie „Wiśni” brzmiące potężnie i kosmicznie dzięki oktawerowi, który w efektowny sposób powiela i nakłada na siebie ścieżki instrumentu. Bartek Łęczycki, Michał Kielak, Łukasz „Wiśnia” Wiśniewski i Tomek Kamiński pokazują prawdziwą klasę w swoim fachu. Zwykle gdy na scenie pojawia się dwóch harmonijkarzy, najlepiej wychodzi im wzajemne przeszkadzanie sobie. Tu, mimo obecności aż czterech harmonijek nic takiego się nie dzieje. Panowie doskonale ze sobą współpracują i uzupełniają grając unisono lub na głosy. Brzmi to nieraz jak cała sekcja dęta z wziętego big bandu. Jednak harmonijkarze nie są warci uwagi tylko gdy grają razem, zachwycić potrafi każdy z osobna. Każdy ma swój charakterystyczny styl i słuchacz obeznany z polską harmonijką bez większego trudu rozpozna kto w danej chwili przejął solo. Oczywiście nie samą harmonijką człowiek żyje. Słowa uznania należą się też pozostałym muzykom, w tym gitarzystom. Panowie Jaguś i Grząślewicz grają naprawdę dobrze, a pierwszy z nich dodatkowo okazjonalnie zastępuje „Wiśnię” w śpiewaniu. Oprócz zalet muzycznych warto wspomnieć, że płyta jest ładnie wydana. Atrakcyjny, pomysłowo zaprojektowany digi-pack, a w książeczce rozpisane tonacje i aranżacje poszczególnych piosenek, aby ułatwić słuchaczom domowe jamowanie. Płyta to nie tylko dla maniaków harmonijki, choć oni ucieszą się z niej najbardziej, ale też dla tych wszystkich, którzy chcieliby usłyszeć coś niecodziennego. Bo czy często jest okazja by usłyszeć „Superstition” zaaranżowane na harmonijki? Tylko tutaj. Ta płyta jest naprawdę „Harpcore’owa”!

Maciej Draheim

Wydawca: FMB / Marikom
Posłuchaj: www.harmonijkowyatak.pl

Acoustic Travellers w trasie

opublikowano w dziale Polska

Leszek Cichoński grający na gitarze akustycznej? Takie wcielenie znanego gitarzysty będzie można poznać w ramach trasy koncertowej, w którą – pod szyldem Acoustic Travellers (fot. strony domowe artystów) – Leszek ruszył z amerykańskim wokalistą i gitarzystą Mike’m Greene. Ale to nie jedyny Amerykanin w składzie – na zabytkowym, aluminiowym kontrabasie z lat czterdziestych zagra mieszkający w Polsce, znany z kilku ról telewizyjnych i filmowych, w tym w „Essential Killing” Jerzego Skolimowskiego, David Price. Program trasy znaleźć można w naszym terminarzu.

Źródło: www.cichonski.art.pl

W roli muzyka

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Serialowy doktor House, tańczący z wilkami Kevin Costner i stojący ponad prawem Steven Seagal to trzej popularni aktorzy, których wspólną cechą jest miłość do amerykańskiej muzyki, od bluesa po dźwięki współczesnego country. Miłość, dodajmy, skonsumowana, bo każdy z nich z filmowych ekranów trafił z własną płytą na sklepowe półki. Costner z grupą Modern West wydał już trzy, Seagal dwie, Hugh Laruie niedawno zadebiutował.

Fortepian na podłodze i gitary na ścianie w mieszkaniu medycznego geniusza z Princeton-Plainsboro Teaching Hospital, to jak się okazało nie tylko fragment filmowej scenografii, ale także nieskrywana pasja zdolnego muzycznie Hugh Lauriego, który po latach uprawiania muzyki w zaciszu czterech ścian – i kilku filmowych scen – dał się namówić wytwórni Warner i nagrał płytę będącą hołdem dla dźwięków nowoorleańskiego bluesa. Z pomocą przyszedł mu uznany producent Joe Henry, znakomici sessionmani z gitarzystą Kevinem Breitem na czele i kojarzone z Nowym Orleanem gwiazdy pokroju Allena Toussainta, Irmy Thomas czy innego znanego doktora, Dr Johna. Album „Let Them Talk” otwiera poprzedzona epickim fortepianowym wstępem wersja klasycznego „Saint James Infirmary”, która ładnie wprowadza w klimat całości – malowany głównie akustycznymi instrumentami, raczej spokojny, przydymiony i wieczorowy. Fajerwerków nie ma, jest za to bardzo intymna, a przy tym niesłychanie sympatyczna płyta, której naprawdę miło się słucha.

Całkowicie inny obszar amerykańskiej muzyki upodobał sobie Kevin Costner, którego nowy longplay – „From Where I Stand” – wydała w Polsce wytwórnia Mystic Production. Ci którzy znają go przede wszystkim z „Bodyguarda”, „Tańczącego z wilkami” czy „Nietykalnych” mogą nie wiedzieć, że zanim zaczął grać w filmach, grywał muzykę dla przyjemności. Od kilku lat robi to śmielej występując z własną grupą Modern West. Nazwa wskazuje oczywiście na muzykę country, ale jest to takie umiarkowane country, w którym równie dużo piosenkowego rocka spod znaku Bruce’a Springsteena. Jedenaście zebranych na krążku utworów niepostrzeżenie wpada w ucho i chociaż na pierwszy rzut oka trudno wytypować ten jeden najlepszy, singlowy, który od razu rzuca na kolana, już za drugim przesłuchaniem albumu co najmniej połowa piosenek zyskuje status tych ulubionych, których chce się słuchać w kółko i w kółko – taka jest siła dobrej melodii.

Mówiąc o sile – w tym przypadku sile ciosów – warto, choćby z ciekawości, przypomnieć sobie wydaną pięć lat temu płytę firmowaną przez jednego z największych, i to dosłownie, bohaterów amerykańskiego kina akcji, Stevena Seagala. Na pierwszym autorskim albumie pomieszał wszystkie możliwe gatunki. Na drugim skupił się na bluesie, chociaż podanym w typowym dla siebie Seagal-style – jak na buddystę z pokaźną kolekcją broni przystało. Na „Mojo Priest” grają z Seagalem między innymi James Cotton, Bo Diddley, Ruth Brown, Big George Brock i Hubert Sumlin. Zestawienie trochę niezwykłe i rzeczywiście wielkie arcydzieło z niego nie wyszło, ale kilka miłych dla ucha piosenek można tam znaleźć – choćby melodyjne „Somewhere In Between” i „Dark Angel” ze ścieżki dźwiękowej filmu „W morzu ognia”.

Warto sprawdzić, jak ulubiony aktor wypadł w roli muzyka – być może czeka nas miła niespodzianka.

Przemek Draheim

Wydawca: Warner Music Poland, Mystic Production, Steamroller Productions
Posłuchaj: Odsyłacze w tekście

Tedeschi Trucks Band „Revelator”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Zmysłowy głos Susan Tedeschi i nie mniej zmysłowa gitara Dereka Trucksa, obok siebie w dwunastu utworach na jednej płycie – tak w esemesowym skrócie rysuje się wydawniczy debiut formacji Tedeschi Trucks Band, „Revelator”. Czy udany? To zależy czego się spodziewamy. Ponoć niektórzy z najzagorzalszych fanów Trucksa mają Susan Tedeschi za złe, że odwiodła męża od jego solowej, kipiącej energią działalności na rzecz grzecznych, a nawet romantycznych piosenek podanych pod szyldem Tedeschi Trucks Band. Trochę to niesprawiedliwe, bo Trucks-gitarzysta nie brzmi tu na szczególnie stłamszonego. Trucks-producent również.

Otwierający płytę „Come See About Me” dobrze prognozuje to, co czeka słuchacza. Jest leniwie, ale w najlepszym tego słowa znaczeniu, jak w czasie sączenia zimnej lemoniady w gorące, słoneczne popołudnie. Muzyka nie kipi, raczej gotuje się powoli na małym ogniu uwalniając coraz to nowe zapachy i smaki. Jest w tym odrobina bluesa, nieco klasycznego soulu, trochę southern-rockowej ballady czy gospelowego feelingu. Delikatne melodie czule otulają głos Susan Tedeschi, a ta, w otoczeniu sprawnych muzyków, zdaje się czuć niezwykle komfortowo. Podobne odczucia może mieć słuchacz, przed którym jedenastoosobowa machina układa dźwiękowe plany dbając o to, żeby indywidualne ambicje nie przesłoniły klimatu całości i tego, co chce przekazać wokalistka.

To dojrzała, bogata w odcienie muzyka podana przez dwójkę artystów, którzy dobrze wiedzą co chcą osiągnąć i konsekwentnie dążą do celu. Wyskakać się przy niej nie da, ale odpocząć i naładować pozytywną energią na pewno tak.

Przemek Draheim

P.S. Dla tych, którzy nabrali ochoty na muzykę Tedeschi Trucks Band, dodajmy bez problemu dostępną w polskich sklepach, mała próbka z serwisu YouTube.

Wydawca: Sony Music
Posłuchaj: www.tedeschitrucksband.com

Marcia Ball na Rawa Blues Festival

opublikowano w dziale Polska

„Wspaniale jest być częścią festiwalu, który już 30 lat pomaga propagować bluesa i budować jego historię” – tak o Rawa Blues Festival mówi Marcia Ball (fot. strona domowa Alligator Records), która 8 października wystąpi w katowickim Spodku. Jako ośmiokrotna laureatka Blues Music Awards i czterokrotnie nominowana do nagrody Grammy, Ball jest jedną z najpopularniejszych bluesowych wokalistek w Stanach Zjednoczonych. Jej koncert w ramach obchodów czterdziestych urodzin wytwórni Alligator Records będzie jednocześnie jej własnym jubileuszem – jej współpraca z Alligatorem trwa już 10 lat.

Źródło: www.rawablues.com

Odszedł Willie „Big Eyes” Smith

opublikowano w dziale Świat

Bardzo smutną wiadomość przekazał nam Bob Corritore. 16 września, kiedy my świętowaliśmy Polski Dzień Bluesa, zmarł Willie „Big Eyes” Smith (fot. strona domowa artysty), miał 75 lat. Wybitny bluesowy perkusista, harmonijkarz i wokalista – Smith był muzycznie aktywny do samego końca. Urodził się w ważnej dla bluesa miejscowości Helena w stanie Arkansas w 1936 roku. Jego pierwszym instrumentem była harmonijka, to z nią pojawił się w latach pięćdziesiątych w nagraniach Arthura „Big Boy’a” Spiresa czy słynnym „Diddy Wah Diddy” Bo Diddley’a, ale do historii przeszedł jako perkusista w zespole Muddy Watersa. Jego ostatnią płytą była produkcja wytwórni Telarc „Joined At The Hip”, którą nagrał wspólnie ze zmarłym niedawno Pinetopem Perkinsem. Ich wspomnienia z tamtej sesji znaleźć możecie w serwisie YouTube.

Źródło: www.bobcorritore.com

Sprawdź kto wygrał trzecią
„Antologię Polskiego Bluesa”!

opublikowano w dziale Polska

Kilkadziesiąt maili z listami ulubionych bluesowych płyt Naszych Czytelników to efekt konkursu, który wraz z wytwórnią 4 Ever Music przygotowaliśmy z okazji Polskiego Dnia Bluesa. Do wygrania był jeden egzemplarz nowej ,,Antologii Polskiego Bluesa”, czyli pięciopłytowego zestawu, na którym znalazło się 95 polskich bluesowych utworów, zarówno tych współczesnych, jak i historycznych.

Szczęście w losowaniu miał Marcin Stecura z Przemyśla i to do niego powędruje konkursowa nagroda. A jakie płyty najbardziej lubi zwycięzca? Tak wygląda jego lista:

  • John Lee Hooker „Chill out"
  • Eric Burdon „Soul of a Man”
  • Koko Taylor „Old School"
  • Taj Mahal „Senor Blues"
  • Louisiana Red „Midnight Rambler”

Źródło: Blues.pl i 4 Ever Music

Sprawdź kto wygrał zaproszenie na Point Blank!

opublikowano w dziale Polska

Tytuł ostatniej studyjnej płyty zespołu Point Blank wydanej przez francuską wytwórnię Dixiefrog to „Fight On!” – taka była poprawna odpowiedź w przygotowanym przez nas i Agencję Tangerine konkursie, w ramach którego mogliście wygrać dwa pojedyncze zaproszenia na koncert southern-rockowej grupy Point Blank, która 19 lipca zagra w warszawskim klubie Progresja.

Wśród tych z Was, którzy na adres Redakcji przysłali właściwą odpowiedź, wylosowaliśmy dwójkę szczęśliwców. Są nimi Marcin Czajka z Kocka i Mateusz Lech z Poczesnej, gratulujemy!

Szczegóły dotyczące koncertu i zakupu biletów znajdziecie na stronie Agencji Tangerine.

Źródło: Blues.pl i Tangerine

„Blues Bastard” Johnny’ego Coyote

opublikowano w dziale Polska

Dwanaście autorskich kompozycji Piotra Janużyka składa się na płytę „Blues Bastard” zespołu Johnny Coyote. Utworem promującym album jest piosenka „Where Is My Cow ?”, którą można usłyszeć w radiowej Trójce. Jak mówią twórcy longplay’a: „Tytuł płyty, czyli bluesowy bękart, jest ucieleśnieniem wokalistki zespołu. Ewa Pitura skończyła właśnie osiemnaście lat i po przygodzie z muzyką klasyczną, na przekór wszystkim, odkryła, że jej powołaniem jest granie bluesa”. Muzyka formacji nawiązuje do brzmień lat siedemdziesiątych i spodobać się może miłośnikom southern-rocka.

Źródło: www.johnnycoyote.pl

Alex Schultz wystąpi w Hybrydach

opublikowano w dziale Polska

Co mają wspólnego płyty Jimmy’ego Rogersa, Rada Piazzy, Williama Clarke’a i Lestera Butlera? Obecność Alexa Schultza (fot. strona domowa artysty), jednego z najlepszych gitarzystów na współczesnej bluesowej scenie, którego gra – będąca kwintesenscją stylu West Coast – jest dziś wzorem dla wielu młodszych muzyków. Schultz wystąpi w Polsce z zespołem wokalisty Tada Robinsona, a towarzyszyć im będzie znana z soulowo-bluesowego smaku sekcja rytmiczna amerykańskiej wytwórni Severn Records. Koncert odbędzie się 17 października w klubie Hybrydy, w ramach cyklu Warsaw Blues Night, ale dla tych, którzy chcieliby wcześniej posmakować brzmienia gitary Schultza publikujemy dostępną na YouTube perełkę sprzed lat – fragment występu gitarzysty z zespołem Williama Clarke’a, do którego doszło przypadkowo, w sklepie muzycznym, podczas promocji jednej z płyt harmonijkarza. Jakość nie jest najlepsza, ale muzyka jest wyśmienita.

Źródło: www.blues.waw.pl

Galicja Blues Festival zrelacjonowany

opublikowano w dziale Polska

Dla tych, którzy w ramach swoich wrześniowych muzycznych podróży nie dotarli do Krosna, publikujemy poniżej relację z tegorocznej edycji Galicja Blues Festival, którą przysłała nam Nina Sawicka:

Ósma edycja Galicja Blues Festvial rozpoczęła się 14 września rewelacyjnym pokazem Andrzeja Serafina, który wcielił się w rolę tapera do filmów „Frankenstein”, „Diaboliczny lokator” i „Podróż na księżyc”. Klawisze, sample i cajon w rękach mistrza sprawiły, że nieme filmy nabrały kolorytu muzycznego. „Andrzej słyszy ruch” – padło na widowni i myślę, że był to idealny komentarz do tego występu.

Następnego dnia wieczorem ruszył przegląd kapel, który otworzyło nowe odkrycie bluesowego światka: Wiesław Gałczyński. Następnie zaprezentowali się lokalni MJ Trio, Euro Blues Band i mój faworyt – Cheap Tobacco, a na koniec warszawska grupa Blues Point, z którą gościnnie wystąpiła Barbara „Bluesberry” Malinowska. Gwiazdą wieczoru był Gienek Loska Band. Sala RCKP wypełniła się po brzegi fanami wokalisty (dobrze wiemy, co miało na to ogromny wpływ). Jednak dla mnie nie był to koncert zwycięscy X-Factora, a coś więcej. O tym „czymś” pomyślał także Andrzej Jerzyk, który zapowiedział zespół w najlepszy możliwy sposób – po prostu: „Panie i panowie, nie powiem: Gienek Loska, powiem: Seven B”.  Być może część fanów programów rozrywkowych była zawiedziona, ale ja czułam, że jestem świadkiem czegoś ważnego. Na naszych oczach odradza się legenda polskiego southern rocka, koncert w Krośnie był jeden z etapów tego powrotu do żywych. Skład z Makarem na gitarze sprawdza się rewelacyjnie, a do tego Tomasz Setlak na basie i Adam Partyka na perkusji byli świetną podporą dla pierwszoplanowego duetu. Myślę, że ten zespół przywraca do łask muzykę, której tak niewiele na naszej scenie bluesowej.

W piątek miejsce miała druga część konkursu. Zaprezentowali się The Freax, Blues Drive (z rewelacyjnym harmonijkarzem Bartoszem Łuczyńskim), niesamowity Dominik Plebanek i jeden z faworytów publiczności wielu bluesowych festiwali, Nie strzelać do pianisty. Gwiazdą wieczoru był zespół Kajetan Drozd Acoustic Trio. Nie jestem fanką elektrycznych dokonań Kajetana (mówię tu o Siódmej w Nocy), ale ta odsłona jest, moim zdaniem, po prostu świetna. Te sam wokal, który w blues rockowym graniu wypada przeciętnie, w projekcie akustycznym spisał się na medal. Głos klimatyczny, idealnie pasował do „bluegrassów” i rockabilly zaprezentowanych przez grupę (trzeba tu zaznaczyć, że nie tylko coverów, ale i autorskich utworów, co jakoś ciężko przychodzi polskim wykonawcom tej muzyki). Do tego wszystkiego dochodzi gitara, o której bluesfanom chyba wiele mówić nie trzeba! Lidera wspierała sekcja rytmiczna: Piotr Rożankowski na kontrabasie i Paweł Rozkrut na perkusji. To był naprawdę udany koncert!

W sobotę odbyła się gala finałowa, którą jak co roku otworzyła Pro Musica Grand Standard Orchestra. Następnie ogłoszono wyniki przeglądu zespołów. Wyróżnieni zostali Nie strzelać do pianisty, Cheap Tobacco, Dominik Plebanek i Wiesław Gałczyński, ale zwycięzca był tylko jeden i w tym roku zostali nim (jak najbardziej zasłużenie) The Freax. Oprócz nagrody głównej przysługiwał im również przywilej zagrania koncertu na dużej scenie RCKP w Krośnie. Występ był równie dobry jak ten konkursowy – zespół zabrzmiał na pewno energetycznie, ale przede wszystkim po prostu zawodowo. I choć mam swoje zastrzeżenia dotyczące wokalu (przypominającego nieco Grzegorza Halamę), uważam, że to bardzo dobry zespół.

Następnie dla festiwalowej publiczności wystąpił Krissy Mathews (fot. strona domowa artysty) z zespołem: Łukaszem Gorczycą na basie i Tomkiem Dominikiem na perkusji. Zaprezentował covery blues-rockowych utworów z dorobku amerykańskich, ale także brytyjskich twórców. Gościnnie z zespołem Krissy’ego wystąpiła Natalia Kwiatkowska, wokalistka Cheap Tobacco.

Potem zaprezentowali się gospodarze, czyli Los Agentos. Ich koncert był jednocześnie premierą (polską i światową) płyty „Poza horyzont”. Tego wieczoru pojawiły się więc same nowe utwory – dwa covery Niny Simone i autorski repertuar. To było 45 minut jazzowego grania z dużą domieszką psychodelii i odrobiną bluesa. Był to jeden z lepszych koncertów Los Agentos, na których byłam!

Festiwal zamknął występ Irka Dudka w projekcie „Bluesy”. Dudka nie trzeba polskim fanom bluesa przedstawiać, ale tym, którzy jeszcze nie słyszeli go w tym repertuarze, polecam wybrać się na koncert. Na pierwszy „rzut ucha” wprawni jazzmani zagrali bluesa. Jednak okazuje się, że nie do końca tak jest. Lider co prawda „bluesuje”, ale jego zespół gra w stylu jazzu nowojorskiego, odpływając od formy i wciskając w każdy takt tak wiele akordów, jak tylko się da – ale absolutnie bez siłowania się, brzmi to prawie naturalnie, prawie oczywiście, choć trzeba się skupić, aby te dźwięki w pełni zaakceptować, zrozumieć i czerpać z nich przyjemność.

Oprócz koncertów każdego dnia odbywały się jam session w festiwalowym barze „Monika”. Warto także zauważyć, że realizatorzy dźwięku z krośnieńskiego Regionalnego Centrum Kultur Pogranicza spisali się na medal – tak dobrej akustyki nie słyszałam dawno na żadnym festiwalu.

Nina R. Sawicka

Źródło: www.rckp.krosno.pl

Październikowe nowości

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Każdego miesiąca ukazuje się od kilku do kilkunastu interesujących bluesowych płyt. Żeby ułatwić orientację w tytułach, które pojawiają się na rynku, w ślad za redakcją serwisu Blues.About.com – bluesowego fragmentu jednego z bardziej popularnych internetowych katalogów stron www – publikujemy listę tych najciekawszych albumów, których premierę przewidziano na październik 2011 roku:

  • Big Joe Turner with Michael Bloomfield – „Shake, Rattle & Blues” (Blues Boulevard)
  • Carolyn Wonderland – „Peace Meal” (Bismeaux Productions)
  • Cash Box Kings – „Holler & Stomp” (Blind Pig Records)
  • Fiona Boyes – „Blues For Hard Times” (Blue Empress Records)
  • Howlin’ Wolf – „Smokestack Lightning” (Hip-O Select Records)
  • Ian Siegal & the Youngest Sons – „Skinny” (Nugene Records)
  • Jeff Beck – „Live At B.B. King’s Blues Club” (Friday Music)
  • Johnny B. Moore – „Troubled World” (Delmark Records)
  • Mary Flower – „Misery Loves Company” (Yellow Dog Records)
  • Popa Chubby – „Back To New York City” (Provogue Records)
  • Sharon Lewis & Texas Fire – „The Real Deal” (Delmark Records)
  • Sugar Ray & the Bluetones – „Evening” (Severn Records)

Posłuchaj: www.blues.about.com

Sprawdź kto wygrał zaproszenie na Jimiway Blues Festival!

opublikowano w dziale Polska

Kenny Neal i Raful Neal, czyli jeden z gości tegorocznej edycji Jimiway Blues Festival w Ostrowie Wielkopolskim i jego nieżyjący już niestety tata-harmonijkarz to duet, który stał się przedmiotem konkursu, jaki wraz z organizatorem festiwalu Jimiway, Benedyktem Kunickim, przygotowaliśmy dla Czytelników Blues.pl. Do wygrania były dwa pojedyncze zaproszenia na oba festiwalowe dni, czyli 21 i 22 października.

Wśród tych z Was, którzy na adres Redakcji przysłali właściwą odpowiedź, wylosowaliśmy dwójkę szczęśliwców. Są nimi Krzysztof z Poznania i Ryszard z Łodzi, gratulujemy!

Szczegółowy program imprezy znajdziecie na stronie Jimiway Blues Festival.

Źródło: Blues.pl i Jimiway Blues Festival

Harmojawka w Jaworznie

opublikowano w dziale Polska

Między 21 a 23 października w Miejskim Centrum Kultury i Sportu w Jaworznie odbywać się będzie czwarta już edycja Harmojawki, czyli ogólnopolskich warsztatów harmonijkowych, które poprowadzi Bartek Łęczycki. Zajęcia będą obejmowały: przygotowanie teoretyczne – techniki od najprostszych do tych stosowanych przez mistrzów harmonijki, zagadnienia praktyczne oraz wieczorne blues session z udziałem warsztatowiczów i kadry pedagogicznej. Zdobywaniu wiedzy towarzyszyć będą koncerty. Zagrają duet Jacek Jaguś i Bartek Łęczycki, Joanna Pilarska i Marek „Makaron” Trio.

Źródło: www.harmojawka.mckis.jaw.pl

Zmarł George „Mojo” Buford

opublikowano w dziale Świat

Smutną wiadomość przekazał nam Bob Corritore. 11 października w szpitalu w Minneapolis zmarł harmonijkarz George „Mojo” Buford (fot. Chuck Ryan), miał 81 lat. Od lat pięćdziesiątych związany był z chicagowską sceną muzyczną, w tym z zespołem Muddy Watersa, z którym występował w różnych okresach aż czterech dekad. Na jego koncie, obok nagrań, w których grał jako akompaniator, są autorskie płyty wydawane przez takie wytwórnie, jak między innymi JSP, P-Vine, Rooster czy Fedora. Wspomnieniem George’a „Mojo” Buforda niech będzie dostępny na YouTube fragment archiwalnego koncertu, jaki muzyk zagrał dla pensjonariuszy zakładu karnego Stillwater w stanie Minnesota.

Źródło: www.bobcorritore.com

Sprawdź kto wygrał zaproszenie na Rawa Blues Festival!

opublikowano w dziale Polska

To muzyka gitarzysty Hound Dog Taylora stała się powodem, dla którego w 1971 roku Bruce Iglauer – pracujący wówczas w wytwórni Delmark Records Boba Koestera – postanowił nagrać i wydać płytę będącą dziś klasyczną pozycją w katalogu Alligator Records. Taka była poprawna odpowiedź w przygotowanym przez Blues.pl i organizatorów festiwalu Rawa Blues konkursie, w ramach którego do wygrania było pięć pojedynczych zaproszeń do katowickiego Spodka na 8 października, czyli trzydziestą pierwszą edycję Rawy Blues.

Wśród tych z Was, którzy na adres Redakcji przysłali właściwą odpowiedź, wylosowaliśmy piątkę szczęśliwców. Są nimi:

  • Wojciech Cendrzak, Wilkowice
  • Agnieszka Fiet, Świętochłowice
  • Zbigniew Żbikowski, Warszawa
  • Dominik Kozłowski, Wrocław
  • Janina Milecka, Kielce

Gratulujemy tym bardziej, że tegoroczna Rawa Blues zapowiada się niezwykle interesująco. Szczegóły dotyczące programu i zakupu biletów znajdziecie na stronie festiwalu.

Źródło: Blues.pl i Rawa Blues Festival

Sprawdź kto wygrał zaproszenia na Otisa Taylora w Warszawie!

opublikowano w dziale Polska

Amerykańska wytwórnia płytowa, w której już od kilku lat swoje albumy wydaje Otis Taylor, to Telarc – taka była poprawna odpowiedź w przygotowanym przez Blues.pl i organizatorów Warsaw Blues Night konkursie, w ramach którego mogliście wygrać dwa podwójne zaproszenia na odbywający się 18 marca w warszawskim klubie Hybrydy koncert Otisa Taylora.

Wśród tych z Was, którzy na adres Redakcji przysłali właściwą odpowiedź, wylosowaliśmy dwójkę szczęśliwców. Są nimi Paulina z miejscowości Gołków i Michał z Łowicza, gratulujemy!

Tym, którzy mieli mniej szczęścia przypominamy, że dzień przed koncertem w Warszawie, 17 marca, Otis Taylor wystąpi w Starym Domu w Domecku koło Opola. Szczegóły dotyczące zakupu biletów na oba polskie koncerty Taylora znajdziecie na stronach ich organizatorów.

Źródło: Blues.pl i Warsaw Blues Night

Chicagowski blues w obiektywie Billa Lupkina

opublikowano w dziale Świat

Jak przekazał nam Bob Corritore, uznany harmonijkarz Bill Lupkin zamieścił w Internecie niezwykle ciekawe zdjęcia ze swojej prywatnej kolekcji, na których rysuje się codzienność chicagowskiego bluesa początku lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Lupkin, związany dziś z wytwórnią Blue Bella, był wówczas niezwykle aktywnym uczestnikiem chicagowskiej sceny, występował z zespołami Boba Riedy i Jimmy’ego Rogersa, ale miał też okazję grywać z takimi postaciami jak widoczny na jednej z fotografii Howlin’ Wolf, Billy Boy Arnold, Jimmy Dawkins, Lefty Dizz, Johnny Littlejohn czy Little Mack Simmons. Pierwszą serię historycznych zdjęć Lupkina podejrzeć możecie na stronie Boba Corritore.

Źródło: www.bobcorritore.com

Blues.pl poleca: Trzynastka Satyrbluesa

opublikowano w dziale Polska

Trzynasta – czyli szczęśliwa – edycja festiwalu Satyrblues w Tarnobrzegu zbliża się wielkimi krokami. Jedyna w swoim rodzaju impreza łącząca bluesa i dobry humor odbędzie się w sobotę 15 września w Tarnobrzeskim Domu Kultury. Tegoroczna celebracja satyry i bluesa rozpocznie się tradycyjnym wernisażem prezentującym prace znakomitych artystów, którymi tym razem będą: Wacław Potoczek – rysunek satyryczny, Jacek Kawa – rysunek satyrtyczny, Szymon Szcześniak – fotografia, Wojtek Siudeja – grafika, Aleksander Tivodar – biżuteria, Darek Pietrzak – rysunek animowany, Krzysztof Szafraniec – album fotograficzny.

Część koncertową zainauguruje wirtuoz gitary fingerstyle Piotr Restecki, znany szerszej publiczności z brawurowego wykonania utworu Czesława Niemena „Dziwny jest ten świat” w programie Must Be The Music. Gitarzysta jest też profesorem w klasie gitary ze wskazaniem na technikę fingerpicking, prowadzącym warsztaty w Krzyżowej oraz na Przystanku Woodstock. Tuż po nim w transowy świat bluesa wprowadzi publiczność niezwykły Australijczyk Claude Hay (fot. strona domowa artysty) będący obecnie jednym z najważniejszych muzyków na Antypodach. Claude określany jest mianem One Man Roots & Loops Band, bo łączy tradycyjne brzmienie z nowoczesną elektroniką tworząc na scenie jednoosobowy zespół. Satyrycznym przerywnikiem koncertowym stanie się występ Stand Up Comedy w specjalnym programie „Bez cenzury”, gdzie na scenie zobaczymy takich asów polskiej sceny kabaretowej jak: Abelard Giza z kabaretu Limo, Kacper Ruciński czy Katarzyna Piasecka.

Koncert trzynastej edycji Satyrbluesa zagra Michael Lee Firkins (graf. Dariusz Łabędzki), gitarzysta słusznie uważany za najbardziej znaczącego muzyka wytwórni Mike Verneya. W Polsce Michael Lee Firkins ceniony jest przede wszystkim za kultowy album „Howling Iguanas” nagrany z Little Johnem Chrisley’em. Jak mówią organizatorzy, muzyk obiecał, że Tarnobrzeg stanie się miejscem premiery jego najnowszego albumu zapowiadanego na wrzesień tego roku, a także miejscem rejestracji jego płyty koncertowej. 

Obok muzyki i kabaretu na publiczność czekać będzie konkurs z nagrodami od firmy Creative, specjalny katalog oraz tradycyjny poczęstunek promujący smaki regionu.

Nowością będzie koncert towarzyszący festiwalowi. 14 września, w Samorządowym Ośrodku Kultury w Nowej Dębie zagra Claude Hay. Już teraz warto przybliżyć sobie jego muzykę, choćby za sprawą widocznego na YouTube teledysku do utworu „Get Me Some”.

Źródło: www.satyrblues.pl

Hard Times „Trio”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Przed artystami, którzy odnieśli sukces po wydaniu pierwszej płyty stoi dylemat i – w zależności od tego jak go rozwiążą – mogą, ale nie muszą podjąć wielkie wyzwanie. Dylemat polega na tym, czy iść wybranym wcześniej przez siebie szlakiem i wydać album „bezpieczny” z zawartością, która na pewno spodoba się dotychczasowym fanom, czy iść dalej, rozwinąć się i wydać materiał odmienny w mniejszym lub większym stopniu.

Pierwszą płytę Hard Times katowałem długo – świeże podejście do kompozycji można by rzec ogranych, z których na pozór się już nic nowego nie wyciągnie, a które jednak zaskakują świeżością. Brzmiały one tak, jakby je owe Krakusy o nazwie Hard Times skomponowały samodzielnie! W tym roku doczekaliśmy się kolejnego albumu, tym razem nagranego z nowym członkiem zespołu (przypomnę, że debiut został nagrany przez jedynie dwóch muzyków, zaś tym razem na płycie wiosłuje poza Piotrem Grząślewiczem także Marcin Hilarowicz).

Niecierpliwie otworzyłem paczkę z płytką zakupioną na Allegro (czy tylko ja czuję się wręcz jak barbarzyńca chcąc dostać się do wnętrza przesyłki najszybciej jak to możliwe?). Pierwsze moje odczucie: nosz cholera ciężka, znów płyta w kartoniku. Nie cierpię płyt wydawanych w ten sposób. Alergicznie wręcz na nie reaguję. No cóż, opakowanie zyskało u mnie plusa za świetne zdjęcia w środku. Przyszła kolej na włączenie płyty. Odpłynąłem. Po prostu. Przesłuchiwałem ją kilkakrotnie, właściwie pisząc te słowa dochodzi do moich uszu kompozycja „Osiem sekund” Piotra Grząślewicza.

Co się rzuca w uszy, tym razem nie mamy do czynienia z materiałem złożonym jedynie z coverów. Powiedziałbym, że covery stanowią połowę piosenek na płycie. Ale każda piosenka została zagrana w niesamowity wprost sposób. Słuchając tej muzyki można sobie wyobrazić uśmiechnięte gęby artystów podczas nagrywania i nastrój w studio. Poza tym kompozycje sprawiają wrażenie nieodparcie polskich! Zwłaszcza „Lumbago Blues”, jedyny utwór skomponowany przez Łukasza „Wiśnię” Wiśniewskiego. Jeśli już piszę o Łukaszu to muszę powiedzieć, że teraz jest w szczytowej formie, zarówno wokalnej, jak i harmonijkowej. Zawsze podziwiałem jego głos i to, że nikogo nie udaje, po prostu jest Wiśnią. Z kolei, jeśli chodzi o jego grę na harmonijce napiszę tyle: Bartek Łęczycki jest niezaprzeczalnie najlepszym harmonijkarzem w naszym pięknym kraju, ale nikt nie opowiada ciekawszych historii i nie gra w równie cudowny sposób ciszą, jak Wiśnia.

Płyta będzie na pewno często gościła u mnie w odtwarzaczu i specjalnie nie zagłębiam się tutaj w omawianie każdego utworu z osobna. Narodzie! Na Allegro i kupować, zdecydowanie warto.

Karol Duda

P.S. Zawartość muzyczna skłoniła mnie do wybaczenia tego digipacka.

Wydawca: Hard Times
Posłuchaj: www.hardtimes.pl

Tip Of The Top
„From Memphis To Greaseland”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Klasyczny chicagowski blues nie umarł, ale żyje i ma się wciąż bardzo dobrze! Udowadniają to czterej panowie tworzący formację Tip Of The Top, a to za sprawą swojego trzeciego wydawnictwa „From Memphis To Greaseland”. Muzycy tworzący północno kalifornijski band to gitarzysta Jon Lawton, basista Frank De Rose, grający na perkusji Carlos Velasco oraz urodzony w Bombaju harmonijkarz Aki Kumar, który zdobywał umiejętności i doświadczenie pod okiem samego Davida Barreta. Każdy z nich dzielił już scenę z naprawdę wielkimi nazwiskami światowego bluesa, trudno więc powiedzieć, że grają kiepsko. W końcu Rod Piazza, RJ Mischo, Koko Taylor, Otis Rush, Lazy Lester i spora grupa świetnych muzyków nie zwykła grać z bluesowymi słabeuszami.

Tip Of The Top serwuje słuchaczom niemal godzinę dobrego bluesa, opartego na najlepszych wzorcach z lat ‘50. Pulsujące shuffle i inne klasyczne groove’y dominują na płycie. Szczególnie ciekawy pod tym względem jest jednak drugi numer, „One Way Out”, którego główny riff brzmiący niemal jak ten z „Room To Move Mayalla” i jego Bluesbreakersów osadzony jest w czymś, co mocno przypomina klasyczny jungle beat Bo Diddley’a. Mimo, że cała płyta oparta jest na klasycznych i sprawdzonych schematach chicagowskiego bluesa, nie można albumowi odmówić różnorodności, a muzycy odnajdują się w każdym klimacie. Poszczególne kompozycje przeprowadzają nas przez całą paletę temp, groove’ów, nastrojów i brzmień. Tip Of The Top pokazuje co potrafi zarówno we własnych kompozycjach, jak i interpretacjach standardów, jak choćby „Mean Old Frisco”, „The Rocker” czy „Fattening Frogs For Snake”. Szczególnie dobrze wypada w tych numerach Aki. Słychać wyraźnie, że odrobił lekcje i zagłębił się w styl Sonny Boy Williamsona, czy Małego Waltera, wyciągając z nich to, co najbardziej pociągające i charakterystyczne, jednocześnie nie tracąc własnego muzycznego „ja”. Nie jest to zwykłe kopiowanie starych numerów nuta po nucie. Co prawda zespół nie dokonuje tu żadnych muzycznych rewolucji, nie prowadzi eksperymentów, ani nie wymyśla czegoś zupełnie nieprzewidywalnego i wziętego z kosmosu, a pokazuje po prostu starego dobrego bluesa, w którym umieszcza swoje treści i emocje. Dawne numery stanowią dla członków zespołu inspiracje, a nie tylko materiał do ślepego naśladowania. Sekcja gra w sposób zwarty i naprawdę bujający, aż nie można usiedzieć w miejscu. Solówki instrumentalne są bardzo smakowite, a brzmienie i frazy harmonijki malują uśmiech na twarzy każdego harpoholika.

From „Memphis To Greaseland” nie zaskakuje nowościami, sporo z tego, co na niej zawarte już gdzieś się słyszało, ale nie zmienia to faktu, że te trzynaście kompozycji nagranych na płycie to kawałek porządnego i świetnie zagranego bluesiora, którego po prostu bardzo dobrze się słucha. A jeżeli przy takiej płycie można przyjemnie spędzić czas i pokołysać się wraz z synkopowanym rytmem, to czy naprawdę potrzeba jeszcze kosmicznych aranżacji i innych eksperymentów?

Maciej Draheim

Wydawca: Tip Of The Top
Posłuchaj: www.tipofthetopmusic.com

Robert Cray przed Rawa Blues Festival

opublikowano w dziale Polska

Robert Cray (fot. Jeff Katz, strona domowa artysty), pięciokrotny zdobywca Grammy i jeden z najpopularniejszych wykonawców współczesnego bluesa, będzie główną gwiazdą październikowej, 32. edycji Rawa Blues Festival. Na kilka dni przed premierą najnowszej płyty gitarzysty ekipa Rawy Blues miała okazję rozmawiać z Cray’em – dowiadując się jakie są jego plany dotyczące koncertu w Spodku, poznając jego zdanie na temat kierunków rozwoju współczesnego bluesa, a także wypytując kogo uważa za nadzieję młodego pokolenia bluesmanów. Poniżej publikujemy fragment tamtej rozmowy:

Rawa Blues Festival: Witaj Robert. Jesteś ostatnio dość zajęty, masz pewnie sporo zajęć przed premierą nowego albumu. Jak sobie radzisz?

Robert Cray: Tak, w ostatnich latach nie przywykliśmy do aż takiego zainteresowania mediów. To nie jest coś, co robi się każdego dnia. Obecnie udzielamy wielu wywiadów, trochę koncertujemy i mamy jeszcze kilka innych zajęć, które wypełniają nasz czas w związku z premierą nowej płyty. Cieszymy się teraz naprawdę bardzo dużym zainteresowaniem dziennikarzy, a po ukazaniu się albumu na dobre zacznie się nasza trasa koncertowa. 

Rawa Blues Festival: No właśnie, co możesz nam powiedzieć o nowym albumie „Nothin But Love”, który ukaże już wkrótce? Z fragmentów dostępnych w Internecie wynika, że zabierzesz nas z powrotem w lata ‘80.

RC: Tak, jestem bardzo szczęśliwy, że nagraliśmy ten materiał. Ten album to będzie tak naprawdę cały Robert Cray. Płyta jest wynikiem połączenia różnych stylów i naszego podejścia do muzyki. Jest tam przede wszystkim blues, ale również trochę eksperymentalnych nut. Na liście utworów jest m.in. „Side Dish”, osadzony w klimacie rock’n’rolla lat ‘50.

Rawa Blues Festival: W zeszłym roku zostałeś wprowadzony do Bluesowej Izby Sław (Blues Hall of Fame), w trakcie swojej kariery pięciokrotnie otrzymałeś nagrodę Grammy. Co tak naprawdę te osiągnięcia oznaczają dla ciebie jako artysty?

RC: Wiesz, to nie jest coś, o czym myślisz na co dzień. Statuetki stoją na półce w biurze, na nieszczególnie wyróżnionym miejscu. To dla mnie ważne siągnięcia, ale ważniejsze jest to, że przed nami wciąż kolejne dni. A w tym biznesie nigdy nie wiesz czy będziesz w grze, na jakimkolwiek poziomie.

Rawa Blues Festival: Grałeś i nagrywałeś z wielkimi gwiazdami – Johnem Lee Hookerem, Muddy Watersem, Stevie Ray Vaughanem, Ericem Claptonem, Tiną Turner – by wymienić tylko niektórych z nich. Które z doświadczeń współpracy z innymi muzykami i gwiazdami bluesa najbardziej zapisało się w Twojej pamięci?

RC: Szczególnie wspominam Johna Lee Hookera. Był ciepłą i bardzo otwartą osobą. Mieliśmy okazję zagrać naprawdę bardzo dużo wspólnych koncertów, a także nagrywać w studiu. John Lee był po prostu moim dobrym przyjacielem, bardzo często rozmawialiśmy przez telefon. Swoją drogą wczoraj były jego urodziny (wywiad przeprowadzano 23 sierpnia – przyp. red.).

Rawa Blues Festival: A kto miał na Ciebie największy wpływ?

RC: Albert Collins. Miałem okazję go usłyszeć podczas imprezy z okazji ukończenia szkoły średniej, ale kto by wówczas pomyślał, że kilka lat później będziemy grali z nim i jako jego support. To był również wyjątkowy człowiek. Traktowaliśmy go jak swojego opiekuna, był dla nas jak ojciec, prawdziwy mentor. Mieliśmy niesamowitą okazję, bardzo wiele się od niego nauczyliśmy.

Rawa Blues Festival: Czy uważasz, że to dobra metoda dla młodych muzyków – uczyć się od mentorów?

RC: Tak, ale wiadomo, że nie każdy ma taką możliwość i sprzyjające okoliczności. Uważam, że dla młodych artystów ważne jest grać wspólnie, rozmawiać o muzyce, uczyć się wzajemnie od siebie. Poznawać różne techniki gry i przede wszystkim ćwiczyć.

Rawa Blues Festival: Wprawdzie w swojej muzyce łączysz wiele różnych stylów, ale fundamentem jest blues. Jak uważasz, co jest przyszłością bluesa? W jakim kierunku będzie podążał?

RC: Wiesz, blues to wyjątkowy gatunek muzyki. Muzycy bluesowi w zasadzie nigdy nie mogli liczyć na dużo czasu antenowego w radiu czy telewizji. Ale fenomenem bluesa jest to, że jest bardzo wiele bluesowych kapel. W Ameryce, ale również i na świecie. Także w Europie. To jest współczesna siła bluesa! Wiele z tych zespołów szuka własnego stylu. Uważam, że silnym trendem jest łączenie wielu różnych stylów, a nie przywiązywanie się do jednej definicji bluesa.

Rawa Blues Festival: Miałeś okazję usłyszeć ostatnio jakiegoś młodego muzyka, który wywarł na tobie wrażenie?

RC: Tak, Gary Clark Junior. Pokazał mi go pewnego razu Keb’ Mo’ na YouTube. To artysta młodego pokolenia, który wykorzystuje znakomicie możliwości współczesnego świata. I wyjątkowo łączy bluesa z gatunkami młodzieżowymi jak na przykład hip-hop. Z tego co wiem jest już bardzo popularny w Internecie i wśród młodzieży słuchającej bluesa.

Rawa Blues Festival: W bluesie poezja i muzyka to jedność. Również w twojej twórczości teksty i muzyka są nieodłączne. Czy zdarza Ci się słuchać muzyki wykonawców innych niż anglojęzycznych?

RC: Tak oczywiście, bardzo często. Uwielbiam słuchać muzyki hiszpańskiej, wyjątkowa jest muzyka brazylijska, której najczęściej słucham prowadząc samochód w drodze do domu. Oczywiście nie zawsze wszystko rozumiem z tekstów utworów w obcych językach. Myślę, że język w którym muzyk pisze teksty ma duży wpływ całokształt i to jak sama muzyka jest odbierana.

Rawa Blues Festival: Jesteś znany ze swojego słodkiego, czystego brzmienia gitary. Możesz zdradzić jakiej gitary obecnie używasz?

RC: Tak, gram na gitarze firmy Fender, model Robert Cray Signature Stratocaster.

Rawa Blues Festival: No właśnie, masz sygnowanego własnym imieniem Stratocastera legenedarnego producenta!

RC: Tak, jestem bardzo zadowolony zarówno z pełnej wersji, jak i nieco tańszego modelu w wersji Standard. Firma Fender zaproponowała w 1989 stworzenie tego modelu. Od tamtej pory tak naprawdę gitara niewiele się zmieniała, powiedziałbym, że wprowadzone zmiany były kosmetyczne.

Rawa Blues Festival: Co prawda Rawa Blues Festival odbędzie się dopiero za ponad miesiąc, ale może już masz jakiś plany na koncert dla polskiej publiczności? Zagrasz przekrojowy materiał czy głównie utwory z nowej płyty?

RC: Zdecydowanie stawiamy na przekrojowy materiał. Będą nasze największe przeboje, ale zagramy też kilka utworów z nowego albumu. Generalnie nie planujemy co dokładnie zagramy podczas koncertu. Bardzo wiele zależy od reakcji publiczności i od tego przy jakich utworach najlepiej będzie się bawić.

Rawa Blues Festival: To doskonała wiadomość! To będzie Twój pierwszy występ w Polsce.

RC: Tak, bardzo się z tego powodu cieszę. Mam wielu przyjaciół z Polski, dzięki nim z niecierpliwością oczekuje na tę pierwszą wizytę.

Rawa Blues Festival: Dziękuję Robert za twój czas i do zobaczenia na Rawa Blues Festival!

RC: Dzięki!

Wywiad przeprowadził Remigiusz Orłowski. Pytania: R. Orlowski & Roland Krybus.

Trzydziesta druga edycja Rawa Blues Festival przyniesie dużo atrakcji. Obok wspomnianego Roberta Cray’a podczas koncertu finałowego zagrają The Reverend Peyton’s Big Damn Band, Eric Sardinas & Big Motor, Roomful of Blues, Davina & The Vagabonds oraz Irek Dudek Big Band. W sumie przez czternaście godzin na dwóch scenach zagra tego dnia osiemnaście zespołów. Będziemy Was o tym informować.

Bilety do nabycia w sieci sprzedaży biletów Ticketpro w całej Polsce oraz przez system on-line zamawiania biletów Ticketpro.pl.

Źródło: www.rawablues.com

Big Damn Band na Rawa Blues Festival

opublikowano w dziale Polska

Półmetek lata za nami, a to oznacza, że melomani rozpoczynają coroczne odliczanie do Rawa Blues Festival. Tegoroczna edycja odbywająca się 6 października w katowickim Spodku obsadzona jest wyjątkowo mocną reprezentacją zza Atlantyku – publiczności zaprezentuje się aż pięć wyśmienitych zespołów, na czele z gwiazdą dużego pokroju, Robertem Cray’em. Wśród gwiazd, świeżo po premierze najnowszego albumu, znajdzie się również The Reverend Peyton’s Big Damn Band – trio z Indiany nawiązujące w swojej muzyce do tradycji takich legend jak Son House i Charley Patton.

Poniżej publikujemy fragment rozmowy, jaką już po premierze nowego albumu ekipa Rawy Blues miała okazję przeprowadzić z liderem zespołu, „Wielebnym”:

Rawa Blues Festival: Witaj Wielebny. Słyszę, że znowu jesteś w trasie, zgadza się? (wywiad z Joshem „Wielebnym” Peytonem został przeprowadzony w czasie, kiedy wraz z zespołem przemieszczali się w kierunku Saint Louis, mając za sobą występy w Nashville. Cała rozmowa pocięta została na kawałki ze względu na brak zasięgu wywoływany, jak to ujął Peyton, przejeżdżaniem przez amerykańskie „the middle of nowhere”. Na szczęście nie nadszarpnęło to jego cierpliwości i dobrego humoru.)

Peyton: Jasne, prawie cały czas jesteśmy w drodze. Jesteśmy teraz w trasie, gdyż właśnie została wydana nasza nowa płyta. Jesteśmy bardzo podekscytowani.

Rawa Blues Festival: Właśnie wracacie z koncertów Tennessee, prawda?

P.: Yeah, wczoraj w Nashville było niesamowicie! Pierwszego dnia graliśmy w świetnym sklepie muzycznym Grimey’s, a następnego dnia w Music City Roots. Zagraliśmy fajny koncert dla radia i telewizji.

Rawa Blues Festival: Jesteście jedną z najbardziej zapracowanych kapel jakie miałem przyjemność poznać. Jak sobie z tym radzicie? Mógłbyś dać jakieś wskazówki młodszym kolegom po fachu?

P.: Wiesz, muzyka to całe moje życie, to jak praca marzeń. Są pewne rzeczy z nią związane, które nie są zbyt miłe i trzeba się z tym pogodzić, jeżeli chcesz robić to co kochasz. Dla mnie to takie zło konieczne. Trzeba zrezygnować z wielu rzeczy, zwłaszcza na początku. Kiedy zaczynaliśmy, nie mieliśmy nawet gdzie spać, jedliśmy makaron z puszek i właściwie żyliśmy jak bezdomni (śmiech). Nawet teraz bardzo wiele nas omija, szczególnie odczuwamy rozłąkę z rodziną.

Rawa Blues Festival: Rawa Blues to wasze nie pierwsze spotkanie ze Starym Kontynentem. Blues, czy rockabilly jest często traktowane jak muzyka endemicznie amerykańska. Gatunki te narodziły się tam i tam ewoluowały. Czy wasza muzyka była odbierana w inny sposób prze europejska publikę?

P.: Tak, odwiedziliśmy Europę. Ale Rawa to nasz pierwszy koncert w Polsce, na który strasznie się cieszymy. Właściwie to nie wydaje mi się, żeby muzyka była odbierana inaczej w zależności od położenia geograficznego. Często zależy to od wieku publiczności. Ale zauważyłem, że europejską publiczność cechuje większa grzeczność. Wydaje się być trochę cichsza. Ale młodzi ludzi wszędzie reagują tak samo. Myślę, że prawdziwa muzyka płynąca z serca nie ma narodowości, czy granic. Tego się właśnie nauczyłem będąc tak długo w podróży.

Rawa Blues Festival: Twój zespół penetruje różne style muzyczne. Co jest dla ciebie największą inspiracją? Raczej stare granie, czy może coś całkiem świeżego także przyciągnęło twoja uwagę?

P.: Jeśli chodzi o granie na gitarze to ludzie tacy jak Chaley Patton, Furry Lewis i John Hurt. Sposób w jaki piszę piosenki zawdzięczam Johnowi Fogerty i Johnowi Primerowi. Chcę zabrać country bluesa w całkiem nowe miejsca.

Rawa Blues Festival: Dyrektor festiwalu, Irek Dudek jest oczarowany klipem do „Clap Your Hands″. Kim są osoby, z którymi występujecie? Czy mamy spodziewać się podobnych klipów promujących nowy album?

P.: Ludzie z teledysku to nasi przyjaciele i fani. Puściliśmy po postu informację, że poszukujemy ludzi, którzy tańczą w różny, oryginalny sposób. Wypaliło. Ludzie to polubili. Lada moment wypuszczone zostaną dwa nowe teledyski tego samego reżysera. Jeden wychodzi dzisiaj, albo jutro. Musisz go zobaczyć! Jest naprawdę bardzo fajny. Uważam, że jest lepszy niż „Clap Our Hands″. 

Rawa Blues Festival: Świetnie, dobrze wiedzieć. Kto zwrócił twoją uwagę na ten rodzaj promocji w stylu YouTube, czy kręcenia teledysków? To niezbyt charakterystyczne dla zespołu bluesowego.

P.: Czujemy, że robimy muzykę tu i teraz. Wiesz, nasza muzyka autorska to nie Charley Patton. Jasne, wzorowaliśmy się na nim, ale nie jesteśmy Charley′em Pattonem. Nigdy nie chciałem być swego rodzaju skansenem muzycznym. Chciałem być kimś kto robi muzykę współczesną, muzykę, która ma przetrwać. Ludzie zajmujący sie muzyką robią właśnie teledyski, zakładają konta na Twitterze itp. Część z tego faktycznie do mnie nie przemawia, ale praca nad teledyskiem to naprawdę kupa dobrej zabawy. Wymyślanie i tworzenie czegoś, co współgra z muzyką to świetna rzecz.

Rawa Blues Festival: Wielkie dzięki za twój czas. Życzę udanej trasy! Czekamy z niecierpliwością na wasz show!

P.: Zapewniam cię, że to będzie SHOW! (śmiech) Przygotujcie się na świetną imprezę. Bardzo dziękuję. Trzymajcie się!

Cały wywiad możecie przeczytać w oficjalnym serwisie festiwalu. Trzydziesta druga edycja Rawa Blues Festival przyniesie dużo atrakcji. Obok wspomnianych Roberta Cray’a i The Reverend Peyton’s Big Damn Band, podczas koncertu finałowego zagrają Eric Sardinas & Big Motor, Roomful of Blues, Davina & The Vagabonds oraz Irek Dudek Big Band. W sumie przez czternaście godzin na dwóch scenach zagra tego dnia osiemnaście zespołów. Będziemy Was o tym informować.

Bilety do nabycia w sieci sprzedaży biletów Ticketpro w całej Polsce oraz przez system on-line zamawiania biletów Ticketpro.pl.

Źródło: www.rawablues.com

Sprawdź kto wygrał zaproszenie na festiwal Harmonica Bridge w Toruniu!

opublikowano w dziale Polska

Harmonijkarz, pedagog, jeden z wykonawców tegorocznego Harmonica Bridge w Toruniu i autor podręcznika „The Harp Handbook” to Steve Baker – taka była poprawna odpowiedź w przygotowanym przez Blues.pl i organizatorów festiwalu konkursie, w ramach którego mogliście wygrać jedno podwójne zaproszenie uprawniające do wstępu na wszystkie wydarzenia w ramach tegorocznego festiwalu Harmonica Bridge, który będzie miał miejsce między 24 a 26 sierpnia w Toruniu.

Wśród tych z Was, którzy na adres Redakcji przysłali właściwą odpowiedź, wylosowaliśmy jedną osobę – to Artur z Przemyśla. Gratulujemy!

Szczegóły dotyczące koncertów i zakupu biletów znajdziecie na stronie festiwalu Harmonica Bridge.

Źródło: Blues.pl i Harmonica Bridge

Gaye Adegbalola „Blues In All Flavors”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Osoby, których czas dzieciństwa przypadł na lata 90. z pewnością pamiętają programy takie jak „Domowe przedszkole”, których twórcy starali się wychowywać najmłodszych za pomocą piosenek pokazujących im jak należy się zachowywać – często i dokładnie myć ząbki, itd. Jak się niedawno okazało, takie edukacyjne działania znane są nie tylko dawnym specjalistom od telewizyjnej misji, ale i pewnej dojrzałej amerykańskiej blueswoman – Gaye Adegbalola. Jej najnowsze wydawnictwo „Blues In All Flavors” jest płytą nagraną specjalnie dla dzieci. O ile jednak „polska piosenka wychowawczo-rozrywkowa” ograniczała się do banalnych melodyjek i prostych tekstów śpiewanych niby-dzięcięcym głosem, o tyle na recenzowanym krążku znajduje się porządny blues! I to w naprawdę wielu smakach!

Rytmy jumpowe, czy bujające chicagowskie shuffle zachęcające do jedzenia warzyw, ze smakowitymi zagrywkami gitary w tle… Nie może też zabraknąć porywającego rock’n’rolla, „The Cleanest Kid In Town”. Z takim akompaniamentem aż samemu chce się wskoczyć do wanny! Na płycie jest też soul-blues, blues akustyczny z głębokiej Delty, piedmontowe klimaty w stylu duetu Terry–McGhee. Słychać też trochę funky i odrobinę blues-rocka, czy  typowego slow blues z płaczącą w niebogłosy gitarą, przy którym można wylać z siebie wszelkie smutki. Wszystko to pokazuje dzieciakom, żeby pamiętały o słowach takich jak „proszę” i „dziękuję”, były miłe i grzeczne, szanowały dziadków, innych ludzi i inne dzieci, a także nie pozwalały zaczepiać się szkolnym łobuzom. Zabawne teksty promują także tolerancję wobec innych i zachęcają do recyklingu. Ostatni numer zaś, „What A Wonderfull Word” przypomina, że naprawdę mamy się czym cieszyć żyjąc na tym świecie.

Płyta oprócz walorów wychowawczych jest też całkiem dobra muzycznie i mimo, że album przeznaczony jest dla najmłodszych, wydaje mi się, że nie tylko im przypadnie do gustu. Piosenki są zagrane przyjemnie, powodując rytmiczne bujanie się u słuchaczy. Nie ma tu zbyt wielu popisów solowych, ale nie to jest celem tego wydawnictwa. Nie chodzi o to, żeby młodego słuchacza oszołomić solówkami – które jednak, gdy się już pojawiają, są całkiem miłe dla ucha – lecz aby przekazać pewną treść, przy okazji pokazując młodszej młodzieży, jak ciekawy i różnorodny może być blues. To udaje się bardzo dobrze. Jedynym problemem może być kwestia językowa, bo przecież nie każdy polski pięciolatek zna dobrze angielski. Z drugiej strony, w obecnych czasach w zajęciach językowych biorą udział coraz częściej także bardzo małe dzieci, więc można liczyć na to, że atuty edukacyjno-wychowawcze krążka uda się wykorzystać. A warto.

Maciej Draheim

P.S. O płycie i przyświecającej jej idei na YouTube opowiada sama artystka.

Wydawca: Vizz Tone Label Group
Posłuchaj: www.amazon.com

Robert Cray na Rawa Blues Festival! Wygraj zaproszenie na Blues.pl!

opublikowano w dziale Polska

Dwie sceny, na których zagra osiemnaście zespołów, w sumie czternaście godzin muzyki – tegoroczna edycja Rawa Blues Festival zapowiada się imponująco. Wśród gwiazd, które 6 października pojawią się w katowickim Spodku są Eric Sardinas, The Reverend Peyton’s Big Damn Band, Roomful of Blues, Davina & The Vagabonds oraz Irek Dudek Big Band. Największym wydarzeniem festiwalu – a być może całego roku – będzie długo oczekiwany, jedyny w Polsce koncert The Robert Cray Band na czele z liderem, pięciokrotnym zdobywcą nagrody Grammy.

Wraz z organizatorami Rawa Blues Festival przygotowaliśmy dla Naszych Facebookowych Fanów konkurs, w którym do wygrania są trzy pojedyncze zaproszenia do Spodka!

Żeby zdobyć konkursowe bilety należy polubić Blues.pl na Facebooku i odpowiedzieć na pytanie: jak nazywali się dwaj słynni gitarzyści, z którymi Robert Cray nagrał jedną z najważniejszych bluesowych płyt lat osiemdziesiątych – wydany przez wytwórnię Alligator krążek, który przyniósł mu pierwszą w karierze statuetkę Grammy?

Odpowiedzi, ze słowem „Konkurs” w temacie, prosimy przysłać na redakcyjny adres e-mail blues@blues.pl. W treści wiadomości należy podać swoje imię i nazwisko, adres, a także kontaktowy numer telefonu. Na Wasze maile czekamy do poniedziałku 1 października, do godziny 12:00. Niedługo potem ogłosimy zwycięzców losowania.

Źródło: Blues.pl i Rawa Blues Festival

Otwockie Zaduszki Bluesowe

opublikowano w dziale Polska

Początek listopada to czas tradycyjnych koncertów zaduszkowych, podczas których muzycy i słuchacze wspólnie wspominają tych, których nie ma już z nami. W sobotę 10 listopada w Powiatowym Młodzieżowym Domu Kultury w Otwocku odbędą się zorganizowane przez Otwockie Towarzystwo Bluesa i Ballady, a poświęcone pamięci Miry Kubasińskiej, Otwockie Zaduszki Bluesowe. Wystąpią Jan Gałach Band, KG Band i Otwock Blues Band. Po koncertach planowane jest jam session w restauracji Picantaria, zaś między koncertami, a jam session spotkanie na otwockim cmentarzu połączone z zapaleniem lapmki przy grobie Miry Kubasińskiej.

Źródło: www.facebook.com/otwockiblues

The Lucky & Tamara Peterson Band
„Live at the 55 Arts Club Berlin”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Nakładem niemieckiej oficyny Blackbird Music ukazał się właśnie nowy album bluesmana Lucky Petersona (fot. Gudrun Arndt). Nie byłoby w tym może nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że na album składa się aż pięć srebrnych krążków – trzy DVD i dwa CD!

Lucky Peterson pojawił się na muzycznej scenie jako cudowne dziecko, a dokładniej uzdolniony muzycznie sześciolatek, który wykonując wyprodukowaną przez Willie’go Dixona piosenkę „1-2-3-4” zachwycił miliony amerykańskich telewidzów. Nic dziwnego, że po takim wstępie droga do kariery nie była ani długa, ani wyboista. Oczywiście trzeba przy tym zaznaczyć, że Peterson naprawdę ma muzyczny talent – śpiewa, znakomicie gra na gitarze i oraganach Hammonda – co zresztą potwierdza na każdej kolejnej płycie, od tych sprzed lat, nagranych np. dla prestiżowych wytwórni Alligator czy Verve, po tę najnowszą „Live at the 55 Arts Club Berlin”, na której występuje wspólnie z małżonką, Tamarą Peterson.

Wersja deluxe albumu to pięć srebrnych płyt – trzy DVD i dwie audio. Dwa pierwsze krążki DVD to zapis koncertu zespołu Lucky Petersona w 55 Arts Club w Berlinie. Dwa krążki CD to ten sam koncert z samą fonią, bez wizji, idealny do słuchania w samochodzie podczas podróży do pracy, czy na domowym stereo. Ostatnia, trzecia płyta DVD to krążek z bonusami – są na nim cztery piosenki z gitarzystą zespołu Shawnem Kellermanem w roli lidera stojącego na czele sekcji rytmicznej, migawki z podróży i wszelkiej maści „behind the scenes”, które sprawiają, że jeszcze łatwiej zanurzyć się w atmosferę koncertu. A ta jest gorąca, spocona i parna – czyli dokładnie taka, jaka powinna panować w bluesowym klubie podczas świetnego koncertu. Wydawnictwo ma też swoją wersję mini – na którą składają się dwa krążki audio, bez zawartości DVD. Pięć płyt w wersji deluxe to rzeczywiście niespotykany wynik jeśli chodzi o nowe albumy współczesnych bluesmanów. Co ważne dla melomanów, z każdym kolejnym dyskiem rośnie liczba minut muzyki do przesłuchania – na dyskach DVD zmieściło się jej ponad 200 minut, na płytkach CD ponad 150. Trudno znaleźć kogoś, kto przebije taki wynik. Trudno też znaleźć bluesmana, który do piosenek własnych i klasycznego repertuaru pokroju „I’ll Believe I Dust My Broom” ze śpiewnika Roberta Johnsona i Elmore’a Jamesa odważyłby się dorzucić piosenkę, która jeszcze niedawno królowała na mainstreamowych listach przebojów. Mowa tu o kompozycji „Trouble”, którą singer-songwriter Ray LaMontagne podbił serca milionów fanek na całym świecie. Kompozycja jest piękna, i tak też brzmi w wersji Lucky Petersona.

Takich pięknych piosenek na albumie nie brakuje. Jeśli dodać do nich świetną formę muzyków, żywiołowe reakcje publiczności, a także sposób opakowania całości i ilość atrakcji jakie czekają na słuchacza/widza, diagnoza staje się prosta – to najlepsze bluesowe DVD 2012 roku! Już niedługo, do wygrania na Blues.pl…

Przemek Draheim

Wydawca: Blackbird Music
Posłuchaj: www.facebook.com/luckypetersonlivedvd

Sprawdź kto wygrał płytę The Paul Garner Band!

opublikowano w dziale Polska

Bluesman, który osiągnął największy komercyjny sukces nagrywając napisaną przez Williego Dixona piosenkę „My Babe”, którą The Paul Garner Band otworzył album „3 Get Ready”, to Little Walter – taka była poprawna odpowiedź w przygotowanym przez Blues.pl i Paula Garnera konkursie dla Naszych Facebookowych Fanów, w ramach którego mogliście wygrać jeden z trzech egzemplarzy płyty The Paul Garner Band, „3 Get Ready”.

Wśród tych z Was, którzy na adres Redakcji przysłali właściwą odpowiedź, wylosowaliśmy trójkę szczęśliwców – są nimi: Joanna z Olsztyna, Marta ze Szczecina i Jerzy z Lublina. Gratulujemy!

Brytyjskie trio The Paul Garner Band, w skład którego obok gitarzysty wchodzą perkusista i hammondzista, wystąpi 31 października w Szczecinie we Free Blues Clubie. Melomanów czeka mieszanka bluesa, soulu i jazzu.

Źródło: Blues.pl i The Paul Garner band

Jimiway Blues Festival zrelacjonowany

opublikowano w dziale Polska

Koniec października tradycyjnie przyniósł melomanom koncerty w ramach Jimiway Blues Festival. Dla tych, którzy podczas swoich jesiennych muzycznych podróży nie dotarli do Ostrowa Wielkopolskiego, publikujemy relację z festiwalu, którą przysłała nam Nina Sawicka:

19 i 20 października odbyła się dwudziesta pierwsza już edycja Jimiway Blues Festival. Do Ostrowa Wielkopolskiego znów zjechali się fani muzyki z całej Polski – choć nie tylko, bo przybyły również grupy zza granicy, np. z Niemiec. W ciągu dwóch dni, na dwóch scenach, odbyło się osiem koncertów.

Festiwal otworzył piękny akustyczny koncert Bluesferajny. Duet gościnnie wspierał Adam Jawień na harmonijce. Dla nikogo nie jest zagadką, że Grzegorz Olejnik jest „maszyną do tworzenia piosenek”, a okazało się, że teksty duetu choć polskie, brzmią nie gorzej niż z amerykańskich standardów! Kolejnym wykonawcą był zespół Nie Strzelać do Pianisty. Warsztat chłopaków jest niemożliwy do kwestionowania, za to repertuar podlega już ocenie. Wprowadzenie własnych kompozycji jest zawsze wielkim krokiem dla każdego młodego zespołu i podnosi automatycznie jego rangę. Jednak moim zdaniem „Pianiści” odpływają w groźne rejony pop rocka, co obniża średnią wieku ich fanów i odbiera zespołowi indywidualizm. Instrumentalnie i wokalnie są coraz lepsi, pomysłów mają coraz więcej, ale to już nie jest grupa, której tak chętnie słuchałam około rok temu. Ale cóż, dobrze, że innym się nadal podoba. Chłopaki świetnie bawią się podczas koncertu, tworzą własne utwory i czują się coraz pewniej na scenie. Można tylko pozazdrościć! Po Nie Strzelać do Pianisty zagrała harmonijkowa supergrupa. Łukasz „Wiśnia” Wiśniewski, Tomek Kamiński, Bartek Łęczycki i Michał „Cielak” Kielak to prawdziwy (choć nie pierwszy) Harmonijkowy Atak – czyli czołówka, jeśli chodzi o ten instrument w Polsce. Wsparci świetną sekcją rytmiczną i gitarzystami z różnych rejonów bluesa zagrali bardzo dobry koncert. Trochę zbyt popisowy, trochę zbyt podobny do poprzednich, ale bardzo dobry, co potwierdziła reakcja publiczności.

W końcu na scenę weszła gwiazda – Popa Chubby. Pierwsze i jedyne, co mnie uderzyło, to fala dźwięku. Moc, z którą grali muzycy, dosłownie powalała. Przyznam, że trochę przeszkadzało mi to w odbiorze dźwięków. Uwielbiam płyty Chubby’ego, przemogłam się więc do wysłuchania tego hałaśliwego koncertu. Pomimo oczywistego warsztatu muzyków, byłam zawiedziona. Miałam wrażenie, że Popa Chubby uważał, że przyjechał do kraju trzeciego świata i chciał zabawić publikę jedynym, co mogą Polacy znać – coverami Jimi’ego Hendriksa. Mimo wszystko cieszę się, że udało mi się być na koncercie Chubby’ego i jestem wdzięczna organizatorom za zaproszenie jednego z moich ulubionych (niestety tylko z płyt) muzyków.

Drugi dzień festiwalu otworzył akustyczny, bardzo ortodoksyjny koncert chodzącej encyklopedii bluesa, Marka Wojtowicza. Jak zawsze – solo, jak zawsze – Delta. Potem na dużej scenie pojawił się mój faworyt, Cotton Wing. Zagrali jak zwykle bardzo dobrze, ze świetnym brzmieniem, trochę bluesa, trochę funky, trochę własnych utworów, trochę coverów. Koncert uświadomił mi jedno – wokalista z koncertu na koncert śpiewa coraz lepiej! Potem coś, co rozkręciło publiczność, Cree. Idealny support przed gwiazdą. Publika szalała, uwalniała swoją energię, przygotowywała się na wielki finał. Cree jak to Cree – efektowna mieszanka śląskiego rocka z bluesem, sprawni muzycy i wielkie nazwisko Bastka, który nie zmienia się od lat (w kontekście pozycji w świecie muzycznym i swojego podejścia do wokalu, gitary).

W końcu czas przyszedł na wielką gwiazdę festiwalu, Tommy’ego Castro (fot. strona domowa artysty) i zespół The Painkillers. Po Popa Chubby’m radosne granie Castro rzeczywiście było przeciwbólowe. Połączenie bluesa z rockabilly, trochę rock’n’rolla w starej konwencji i inspiracje wokalne Brianem Setzerem były bardzo przyjemne, relaksujące, a jednocześnie zrywające do tańca. Trzeba przy tym zauważyć, że nagłośnienie było po prostu fantastyczne, zresztą jak na całym festiwalu.

Organizacja stanęła na wysokości zadania, impreza była przemyślana i świetnie przeprowadzona. Zastanawiam się, jakie gwiazdy zagrają za rok, skoro organizatorzy czerpią już z pierwszej ligi światowego bluesa!

Nina R. Sawicka

Źródło: www.jimiway.pl

Brzmienie Chicago

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Chicagowski Delmark, to dla miłośników bluesa wytwórnia kultowa, prezentująca to, co najlepszego ma do zaoferowania chicagowska scena muzyczna. Ale właśnie, Chicago to nie tylko blues, ale także prężnie działające środowisko jazzowe, od jazzu klasycznego po młodą awangardę. Te dwa oblicza Delmarku prezentują nowe wydawnictwa wytwórni.
Bluesowa twarz Delmarku to na przykład The Rockin’ Johnny Band i album „Grim Reaper”. „Wrócił i jest na najlepszej drodze żeby odzyskać tytuł Współczesnego Króla Bluesowej gitary z chicagowskiej West Side” – napisał o tym albumie Chicago Blues Guide i słuchając płyty, jaką Johnny Burgin wrócił do gry trudno się z tym nie zgodzić. Piękny, tradycyjny, chicagowski blues, zagrany z wigorem i werwą nie mniejszą niż wtedy, gdy w latach dziewięćdziesiątych Burgin zaczynał swoje profesjonalne muzykowanie; ale także ze smakiem i szacunkiem zarówno do dźwięków, jak i do ciszy między nimi, a więc z cechą dojrzałych zawodowców.

Warto tego krążka posłuchać, podobnie jak warto posłuchać nowego Josha Bermana – kornecisty, który albumem „There Now” złożył hołd jazzowym brzmieniom lat 20. i 30. – podlewając je przy tym dużą porcją trochę szalonej improwizacji. To szaleństwo słychać najlepiej w trwającym prawie dziesięć minut „I’ve Found A New Baby”, chociaż początek jest spokojny.

Na kornecie, między innymi, gra także multiinstrumentalista Fred Lonberg-Holm – lider grupy Fast Citizens. Choć właściwie należałoby powiedzieć „jeden z liderów”, bo to mocno demokratyczna formacja ze zmieniającymi się frontmanami. Od 2002 roku sekstet wydał trzy krążki, każdy z innym członkiem w roli lidera i instrumentu przewodniego. Na płycie „Gather”, bo tak nazywa się ich nowe delmarkowe dziecko, pierwsze skrzypce gra Fred Lonberg-Holm, a w jego dłoniach kornet, gitara tenorowa i wiolonczela. Podobnie jak u Bermana słychać tu klasyczne dźwięki, z którymi w parze idzie improwizacja.

Tyle jazzu. Wśród bluesowych nowości, obok nowej płyty Rockin’ Johnny Band, na wielką uwagę zasługuje nowiutki Linsey Alexander – dojrzały gentleman, o którym w książeczce albumu „Been There Done That” słynny bluesowy żurnalista David Whities wypowiada się w największych superlatywach. Urodził się w Mississippi, wychował w Memphis. Żeby zarobić na bilet do Chicago zastawił w lombardzie swoją pierwszą, ukochaną gitarę, której nigdy nie odzyskał, a ponoć długo próbował. Grał z  B.B. Kingiem, Buddy Guy’em, Little Miltonem, Magic Slimem i Otisem Clay’em, żeby wymienić tylko niektórych. Zna się na rzeczy, co zresztą płyta „Been There Done That”, jego debiut w wytwórni Delmark, bezbłędnie potwierdza. Dla miłośników chicagowskiego bluesa z odrobiną soulu płyta w sam raz.

Przemek Draheim

Wydawca: Delmark
Posłuchaj: www.delmark.com

Sprawdź kto wygrał zaproszenie na Jimiway Blues Festival!

opublikowano w dziale Polska

Możliwość zdobycia dwóch pojedynczych zaproszeń na Jimiway Blues Festival okazała się nie lada gratką – konkurs, który dla Facebookowych Fanów Blues.pl zorganizowaliśmy wraz z Benedyktem Kunickim, dyrektorem festiwalu, cieszył się dużą popularnością. Prawidłowe odpowiedzi wyglądały następująco:

  1. Najnowsze albumy Popa Chubby’ego i Tommy’ego Castro to odpowiednio „Back to New York City” i „The Legendary Rhythm & Blues Revue: Live!”.
  2. Głównym organizatorem Jimiway Blues Festival jest Stowarzyszenie Jimiway – Towarzystwo Adoracji Bluesa i Rocka’ 70.

Wśród tych z Was, którzy na adres Redakcji przysłali właściwe odpowiedzi, wylosowaliśmy dwójkę szczęśliwców – są nimi: Martyna z Krotoszyna i Waldemar z Poznania. Gratulujemy!

Tegoroczna edycja Jimiway Blues Festival już niebawem, 19 i 20 października. Atmosferę podczas koncertów w Ostrowskim Centrum Kultury w Ostrowie Wielkopolskim rozgrzewać będą amerykańscy gitarzyści Popa Chubby i Tommy Castro z grupą Painkillers. Oprócz zagranicznych gwiazd w Ostrowie Wielkopolskim wystąpią Harmonijkowy Atak, Nie Strzelać Do Pianisty, Cotton Wing i grupa Cree. Na scenie akustycznej zaprezentują się Bluesferajna i Marek Wojtowicz.

Źródło: Blues.pl i Jimiway Blues Festival

Cree wypytane

opublikowano w dziale Polska

Zespół Cree wydał koncertowe DVD, o tym już informowaliśmy. Ubrany w duży digipac album „Live” przynosi zapis koncertu Sebastiana Riedla i jego grupy z 11 listopada 2011 roku, z katowickiego Teatru Śląskiego. Wśród gości specjalnych na scenie pojawili się wtedy między innymi Piotr Kupicha z zespołu Feel czy harmonijkarz Michał Kielak. Premiera wydawnictwa była pretekstem do rozmowy, jaką z Sebastianem Riedlem i członkami zespołu przeprowadził dla Blues.pl Paweł Ciepliński:

Blues.pl: Na początek pytanie na czasie… Chciałbym zapytać o „Ku Przestrodze”. Jak Waszym zdaniem festiwal się rozwinął od czasów pierwszych edycji i co sądzicie o zmianie miejsca?

Sebastian Riedel: Festiwal został przeniesiony i tego się zmienić nie da. Każdy chciałby, żeby wrócił do Tychów, ale nie da się tego zrobić. Musi się obronić sam. Jest już w Chorzowie trzeci raz i coraz lepiej to organizacyjnie wygląda, wszyscy się przyzwyczajają. Każdy narzeka, że to nie ten klimat, że to już nie to, ale klimat tworzą ludzie i to od nich wszystko zależy. Jak ludzie będą się dobrze bawić to my też będziemy się dobrze bawić i będzie pięknie.

Blues.pl: Zmiany w zespole są już faktem dość starym, ale… dlaczego nie ma już z Wami Adriana Fuchsa?

Sylwester Kramek: Bo nie ma! Bo jest Tomek Kwiatkowski! (wszyscy się zaśmiali)

SR: (na poważnie) Znaliśmy się tak dobrze, że po prostu się nasze drogi rozeszły w taki sposób… bez złości. Ja nie wytrzymałem, on też nie wytrzymał i tyle.

SK: Chodzi o to, że po prostu skończyła się zabawa, a zaczęło się granie. Na początku oczywiście była to tylko zabawa, fajnie sobie zagrać gdzieś, ale w pewnym momencie stanęło na tym: czy gramy, czy się bawimy dalej. Postanowiliśmy dalej grać na poważnie.

SR: To znaczy nadal lubimy się bawić.

SK: Tak, oczywiście, bawimy się dalej, ale chodzi o podejście.

Lucjan Gryszka: Poważne granie się zaczęło, jak ja przyszedłem! (śmiech)

Blues.pl: Jakie są Wasze plany jeśli chodzi o muzykę: bardziej w stronę rocka, czy bluesa? Na Waszym ostatnim DVD i na najnowszej płycie jest trochę tego, trochę tego, w którym kierunku chcecie dalej iść? A może dalej planujecie łączyć te style?

SR: W kierunku rock’n’rolla! (śmiech)

Tomasz Kwiatkowski: To szerokie pojęcie, ogólnie, co nam do głowy strzeli!

Adam Lomania: To jest muzyka wypadkowa, wiesz, między Led Zeppelin a Claptonem, a jakimś południowym graniem amerykańskim. Wszystkie te klimaty nam odpowiadają, możemy zagrać bluesa, możemy zagrać rock’n’rolla, jakąś latynoską muzykę, wiesz, taką nie taneczną – raczej mam na myśli takie stare „Allmany”.

TK: Tak jak mówię, co nam do głowy przyjdzie. Nie ograniczamy się tylko do rocka i bluesa.

Blues.pl: Gracie dużo koncertów w klubach, na festiwalach, skąd więc pomysł, żeby DVD wydać akurat z koncertu w teatrze?

SR: Sam pomysł pochodził z Metal Mind Productions. To oni zaproponowali takie wydawnictwo.

LG: Jeszcze przed nagraniem nowej płyty.

SR: To był taki pomysł, żeby coś się działo. Akurat mieliśmy nowe numery, nigdy nie wydane. Pomyśleliśmy, że to będzie taka ciekawostka, miało to się ukazać jeszcze przed płytą, ale w końcu wyszło równolegle do niej.

SK: No ale to też jest ciekawostka.

Blues.pl: A propos ciekawostek – co na Waszym koncercie robił Piotr Kupicha?

SK: Śpiewał! (śmiech)

Blues.pl: To wiem, ale skąd taki pomysł?

SR: Taki pomysł, bo nagraliśmy jeden numer, który z nim zrobiłem jakieś siedem czy osiem lat temu, a że był współautorem i z nim to nagrywaliśmy na pycie, to narodził się pomysł, żeby również z nami zagrał. Śpiewa partie bardzo istotną w tym numerze i bardzo tam pasuje. Także to stara znajomość.

Blues.pl: Czy planujecie w przyszłości również na koncertach takich gości jak np. na tym DVD?

SR: Oczywiście! Planujemy, ale z tym planowaniem to jest tak, że nie jesteśmy Rolling Stonesami i wiadomo, nie każdy ma dla nas czas. I pieniędzy nie ma też za wiele.

SK: Chodzi o forsę przede wszystkim.

SR: … żeby zaprosić, no i terminy. Nie zawsze jest taka możliwość żeby ktoś dojechał akurat kiedy my gramy, ale myślę, że jeszcze nie raz się uda.

Blues.pl: Czyli nie planujecie projektu „Cree + Feel”?

SR: Nie, nie…

LG: Dlatego nazywa się to „gość”.

Blues.pl: Czy planujecie jeszcze jakieś wydawnictwo koncertowe, może właśnie z któregoś z festiwali?

SR: Mamy coś takiego, ale myślę, że raczej skupimy się nad następną płytą. Mamy nagrany koncert z Radia Katowice, zresztą akustyczny, co jest ciekawostką. To wszystko leży i czeka.

Blues.pl: Słyszałem plotki o jakimś nagraniu ze Spodka?

SK: O, to jakaś nowość.

SR: No to może plotki, ale nie o nas niestety. Pewnie jeszcze wymyślimy coś w związku z dwudziestoleciem, ale jeszcze nie wiem czy w Spodku. Ja bym zagrał jakiś inny koncert, wszyscy tak w tym Spodku.

Blues.pl: Skoro już poruszyliśmy temat festiwali, to na którym wam się grało najlepiej, oczywiście poza „Ku Przestrodze”?

SK: Ku Przestrodze! (śmiech)

Blues.pl: To może dopytam – jak Wam się podobał występ na Woodstock?

SR: Myśmy strasznie dawno grali na Woodstock.

Blues.pl: No jeszcze w Żarach, jeśli dobrze pamiętam?

SR: Żary, tak. Wtedy to jeszcze dla nas było przeżycie muzyczne, Woodstock wtedy wyglądał zupełnie inaczej.

Blues.pl: To by było na tyle. Dziękuje, powodzenia, cześć.

Z zespołem Cree dla Blues.pl rozmawiał Paweł Ciepliński.

Źródło: Blues.pl

Wykonawcy przeglądu Bluesa nad Bobrem

opublikowano w dziale Polska

Znamy już zespoły, które zakwalifikowały się do tegorocznego Przeglądu Zespołów Bluesowych na festiwalu Blues nad Bobrem, który odbędzie się między 6 a 15 sierpnia w Bolesławcu i położonym nieopodal Zamku Kliczków. Publiczności w konkursie zaprezentują się: 2 late, Blueberry Band, Damian Luber Music, Debris Of Blues, Jerry’s Fingers, Muchos Cojones, Outsider Blues i Rooster. Poza konkursem usłyszeć będzie można uznanych wykonawców, między innymi Magdę Piskorczyk, Keitha Dunna czy Jarosława Śmietanę. Dla tych, którzy jeszcze się wahają czy wziąć udział w festiwalu i towarzyszących mu warsztatach, przygotowaliśmy galerię zeszłorocznych zdjęć autorstwa znakomitego fotografa z firmy fotograficznej Fotopestka, Bernarda Łętowskiego. W galerii zobaczyć możecie dokumentację koncertów Marka Radulego z Krzysztofem Ścierańskim, Wojtka Pilichowskiego i G. Wolf.

Źródło: www.bluesnadbobrem.pl

Sprawdź kto wygrał zaproszenie na Manzarek Rogers Band w Warszawie!

opublikowano w dziale Polska

Amerykańska wytwórnia, w której Roy Rogers wydał zarówno swoje wczesne płyty, jak i te najnowsze, nagrane wspólnie z Ray’em Manzarkiem to Blind Pig Records – taka była poprawna odpowiedź w konkursie, jaki dla Czytelników Blues.pl przygotowaliśmy razem z organizatorami trasy Manzarek Rogers Band, Agencją Tangerine. Zespół zagra w Polsce trzy koncerty – 10 maja w warszawskiej Stodole, 11 maja w Kinie Jantar w Ostrołęce i 12 maja w klubie Eskulap w Poznaniu. Nagrodą w konkursie były dwa pojedyncze zaproszenia na koncert w Warszawie.

Wśród tych z Was, którzy na adres Redakcji przysłali właściwą odpowiedź, wylosowaliśmy dwójkę szczęśliwców – Urszulę z Warszawy i Stanisława z Krakowa. Gratulujemy!

Szczegóły dotyczące koncertów Manzarek Rogers Band i zakupu biletów znajdziecie na stronie Agencji Tangerine.

Źródło: Blues.pl i Tangerine

Koncertowy lipiec z Tangerine

opublikowano w dziale Polska

Wakacje przyzwyczaiły już melomanów do ciekawych koncertów, ale dla tych, którzy upodobali sobie dźwięki z pogranicza bluesa i rocka połowa lipca zapowiada się nadzwyczaj interesująco. Na przestrzeni zaledwie siedmiu dni Agencja Tangerine przygotowała aż trzy koncerty, które śmiało można nazwać wydarzeniami z górnej półki. 12 lipca, koncertem w warszawskim klubie Proxima, muzyczny maraton rozpocznie North Mississippi Allstars Duo. Ten wieczór solowym występem otworzy bluesman Alvin Youngblood Hart. 14 lipca, w klubie Eter we Wrocławiu, porcję southern-rocka zaserwuje publiczności słynny Dickey Betts – postać znana wszystkim miłośnikom The Allman Brothers Band. W tym samym miejscu 17 lipca zagra Gov’t Mule.

Źródło: www.tangerinemusic.com.pl

Sprawdź kto wygrał zaproszenie na koncert jubileuszowy Nocnej Zmiany Bluesa!

opublikowano w dziale Polska

„Chory na bluesa”, „6:02”, „Polski blues” czy „Papieros na śniadanie” – bez którego z tych utworów nie może się obyć koncert jubileuszowy Nocnej Zmiany Bluesa? Takie pytanie zadaliśmy Czytelnikom Blues.pl w konkursie zorganizowanym wspólnie z Nocną Zmianą Bluesa z okazji koncertu, który odbędzie się 9 maja o godz. 19:00 w Studio Koncertowym Polskiego Radia im. Witolda Lutosławskiego przy ul. Modzelewskiego 59 w Warszawie. Na scenie muzykom towarzyszyć będą goście specjalni, Jolanta Litwin-Sarzyńska (śpiew) i Jan Błędowski (skrzypce). Do wygrania było jedno podwojne zaproszenie.

Typów piosenek przysłano do nas wiele, ale szczęście w losowaniu miał Michał z Warszawy – miłośnik „Chorego na bluesa” – gratulujemy!

Szczegóły dotyczące koncertu, wraz z informacjami o sprzedaży biletów, znaleźć można na stronie Studia Koncertowego Polskiego Radia im. Witolda Lutosławskiego.

Źródło: Blues.pl i Nocna Zmiana Bluesa

Sprawdź kto wygrał zaproszenie na Sean Carney Band w Warszawie!

opublikowano w dziale Polska

Odbywający się w Memphis prestiżowy konkurs dla bluesowych zespołów, w ramach którego Sean Carney zdobył nagrodę The Albert King Best Guitarist dla najbardziej obiecującego gitarzysty to International Blues Challenge – taka była poprawna odpowiedź w konkursie, jaki dla Czytelników Blues.pl przygotowaliśmy razem z organizatorami Warsaw Blues Night. Nagrodą były dwa podwójne zaproszenia na najbliższą edycję festiwalu, podczas której 7 maja w klubie Hybrydy warszawskiej publiczności zaprezentują się gitarzysta Sean Carney z zespołem i harmonijkarz Omar Coleman.

Wśród tych z Was, którzy na adres Redakcji przysłali właściwą odpowiedź, wylosowaliśmy dwójkę szczęśliwców – Dorotę ze Stargardu Szczecińskiego i Adriana z Grodziska Mazowieckiego. Gratulujemy!

Szczegóły dotyczące koncertu i zakupu biletów znajdziecie na stronie Warsaw Blues Night.

Źródło: Blues.pl i Warsaw Blues Night

Earl Thomas & Paddy Milner and The Big Sounds
„See It My Way”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Niemiecka wytwórnia PepperCake to oficyna, która europejskim miłośnikom bluesa serwuje jego współczesną, często rockowo lub funkowo brzmiącą odmianę. W ten nurt, z odrobiną soulu tu i tam, wpisuje się album „See It My Way” firmowany przez wokalistę Earla Thomasa i towarzyszącego mu pianistę Paddy’ego Milnera z grupą The Big Sounds. Słuchacze, którzy głębiej interesują się bluesem kojarzą nazwisko Earla Thomasa z jednej z płyt wielkiej Etty James. Co ważne, Earl pojawił się tam nie w roli wokalisty, a jako autor piosenki „I Sing The Blues”, którą najpierw z wielkim ogniem wykonała Etta, a potem sięgnęli po nią inni, Solomon Burke czy Screaming Jay Hawkins. Odkąd zadebiutował w 1991 roku wydaje ciekawe albumy przepełnione stylową mieszanką bluesa i soulu. Tych składników na „See It My Way” nie brakuje, ale słychać też delikatne ballady pokroju „Daylight” czy rootsowe klimaty w „Deconstruct The Devil”. Zdecydowanie warto posłuchać. (pd)

Wydawca: PepperCake Records
Posłuchaj: www.zyx.de

Earl Thomas na Bluestracjach

opublikowano w dziale Polska

W ramach trwającej właśnie w Chorzowie piętnastej, jubileuszowej edycji festiwalu Bluestracje, na jedynym koncercie w Polsce, zaprezentuje się Earl Thomas (fot. strona domowa artysty). Porcji bluesa i soulu w wykonaniu wokalisty, któremu towarzyszyć będzie brytyjski pianista Paddy Milner z zespołem The Big Sounds, posłuchać będzie można 21 kwietnia w Teatrze Rozrywki w Chorzowie. Sam festiwal trwa od 18 kwietnia do 7 maja i składa się z koncertów odbywających się nie tylko w Chorzowie, ale także w Katowicach, Piekarach Śląskich, Tarnowskich Górach, Rudzie Śląskiej, Tychach, Mszanie Dolnej, Jaworznie i Grodkowie. Pełen wykaz wydarzeń, które odbywają się w ramach Bluestracji, od koncertów po wystawy fotograficzne znajdziecie na stronie festiwalu.

Źródło: www.bluestracje.pl

Beth Hart w Chorzowie

opublikowano w dziale Polska

Miłośnicy blues-rocka w damskim wydaniu zacierali ręce i odliczali godziny. 14 czerwca wieczorem, o godzinie 20:00 w Miejskim Domu Kultury „Batory” w Chorzowie, na jedynym koncercie w Polsce, wystąpiła Beth Hart (fot. strona domowa artystki). Jej ubiegłoroczne koncerty w Warszawie i Wrocławiu spotkały się z gorącym przyjęciem fanów i w Chorzowie nie było inaczej. Dla tych, którzy wahali się czy wybrać się na występ Hart, publikujemy dostępny na YouTube klip z Beth w roli gościa specjalnego podczas koncertu Joe Bonamassy.

Źródło: www.mdk-batory.com.pl

Wygraj zaproszenia na lipcowe koncerty Tangerine!

opublikowano w dziale Polska

Lipiec dla miłośników blues-rocka zapowiada się gorąco. Na przestrzeni zaledwie siedmiu dni Agencja Tangerine przygotowała aż trzy koncerty, które śmiało można nazwać wydarzeniami z górnej półki. 12 lipca, koncertem w warszawskim klubie Proxima, muzyczny maraton rozpocznie North Mississippi Allstars Duo. Ten wieczór solowym występem otworzy bluesman Alvin Youngblood Hart. 14 lipca, w klubie Eter we Wrocławiu, porcję southernrocka zaserwuje publiczności słynny Dickey Betts – postać znana wszystkim miłośnikom The Allman Brothers Band. W tym samym miejscu 17 lipca zagra Gov’t Mule.

Wraz z Tangerine przygotowaliśmy dla Naszych Czytelników nie lada gratkę – konkurs, w którym do wygrania są dwa pojedyncze zaproszenia na każdy z tych wyjątkowych koncertów! Żeby zdobyć konkursowe bilety należy polubić Blues.pl na Facebooku, a potem odpowiedzieć na pytania:

  1. Jak nazywał się ojciec muzyków tworzących North Mississippi Allstars Duo – słynny producent związany ze sceną muzyczną Memphis?
  2. Jak nazywał się gitarzysta prowadzący, z którym – w oryginalnym składzie The Allman Brothers Band – Dickey Betts wymieniał instrumentalne zagrywki?
  3. Jaki tytuł miała płyta, którą w 1995 roku zadebiutowało trio Warrena Haynesa?

Odpowiedzi, ze słowem „Konkurs” – i dopiskiem, odpowiednio „North Mississippi Allstars Duo”, „Dickey Betts” lub „Gov’t Mule”, w zależności od koncertu, na który chcecie wygrać zaproszenia – w temacie, prosimy przysłać na redakcyjny adres e-mail blues@blues.pl. W treści wiadomości należy podać swoje imię i nazwisko, adres, a także kontaktowy numer telefonu. Na Wasze maile czekamy do wtorku 10 lipca, do godziny 23:59. Niedługo potem ogłosimy zwycięzców losowania.

Źródło: Blues.pl i Tangerine

Mud Morganfield „Son Of The Seventh Son”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Muddy Waters zmarł w 1983 roku. Okazuje się jednak, że Hoochie Coochie Man ma godnego następcę. Larry „Mud” Morganfield, najstarszy syn McKinley’a Morganfielda, jakiś czas temu wydał krążek, do którego jak ulał pasuje tytuł „Son Of The Seventh Son”. Gdy po raz pierwszy nacisnąłem przycisk play w odtwarzaczu, w którym znajdowała się wspomniana płyta, po krótkiej chwili pomyślałem: „To On!”. Mud brzmi tak, jak jego ojciec. Kropka. Ta sama barwa i głębia głosu, sposób śpiewania, wymowa. Dzięki temu słuchacz może odnieść wrażenie, że zapuścił któryś z albumów Muddy’ego wydanych przez Chess Records w czasach jej prosperity.

Na szczęście materiał na krążku to nie grane setki razy covery z repertuaru Starszego Watersa – z jednym wyjątkiem, a nowe, w dużej części autorskie kompozycje. Oczywiście, pozostają one wierne starej bluesowej tradycji, opowiadając o kobietach i akcentując pierwiastek męski wokalisty, ale nie może być inaczej, skoro ojcem śpiewaka był sam Mannish Boy vel Rollin’ Stone. Co więcej, wydaje się, że to nie celowe zabiegi, mające upodobnić Muda do jego przodka i w ten sposób wykorzystać pokrewieństwo obu panów do celów czysto marketingowych, a po prostu obciążenie genetyczne, a więc coś, od czego nie sposób odejść. Widać było to na jednym z polskich koncertów Muda Morganfielda, na którym miałem przyjemność się znaleźć. Śpiew, zachowanie sceniczne, a nawet opowiastki, którymi Larry Morganfield dzieli się z publiką pomiędzy poszczególnymi utworami prezentowały się tak, jak to, co robił Muddy Waters i to, co można jeszcze ujrzeć na archiwalnych taśmach. W zachowaniu scenicznym Muda Morganfielda – ale także poza sceną, w osobistych kontaktach – nie widać było ani odrobiny sztuczności i celowego aktorstwa. Przeciwnie, odnosiło się wrażenie, że on po prostu taki jest. Taki jak tata. Dzięki tamtemu koncertowi, mimo iż nigdy nie mogłem ujrzeć Muddy’ego na żywo, gdyż zmarł, zanim ja pojawiłem się na świecie, mogłem chociaż w części doświadczyć tego, co widzieli i słyszeli obecni na występach McKinley’a.

Takie też emocje wywołuje płyta wydana nakładem Severn Records. Wrażenie podtrzymuje świetnie grający zespół, który wykonał znakomitą robotę przywodząc na myśl najlepsze nagrania z lat 50. Mimo, iż według informacji na płycie, na harmonijkach grają Bob Corritore i Harmonica Hinds, ciężko nieraz uwierzyć, że to nie Littre Walter i James Cotton. Na longplay’u jest też więcej smaczków uzmysławiających słuchaczom wieczny bieg bluesowej sztafety pokoleń. Choćby perkusista, Kenny „Beedy Eyes” Smith, syn Willie „Big Eyes” Smitha z zespołu Watersa. Pianista Barrelhouse Chuck gra z kolei tak dobrze, jak sam Otis Spann. Panowie serwują nam klasycznego chicagowskiego bluesa w dwunastu odsłonach. Wszystko bardzo przyjemnie buja, drive poszczególnych numerów nie pozwala stopom na spokojne opieranie się o dywan. Zespół gra po prostu rasowo, a materiał na płycie może śmiało stanowić muzyczne tło dla działalności małego juke jointu.

Mud od małego otoczony był muzyką. Już jako kilkulatek zaczął uczyć się gry na perkusji, potem zajął się gitarą basową, wreszcie śpiewaniem. Nic więc dziwnego, że w końcu wypłynął w światku bluesowym i sądząc po okładce najnowszego „Living Bluesa” zrobił to w sposób bardzo udany. „Son Of The Seventh Son” to granie klasyczne, odwołujące się do najlepszych dawnych wzorców, ale także momentami nieco unowocześnione. Na pewno z nutką nostalgii, do poszukania której zachęcam.

Maciej Draheim

Wydawca: Severn Records
Posłuchaj: www.severnrecords.com

Sonny Boy Williamson II
„Real Folk Blues/More Real Folk Blues”

opublikowano w dziale Wydawnictwa

Na wstępie muszę zaznaczyć, że recenzja nie będzie obiektywna. Jestem fanem Sonny Boy’a Williamsona II od początku mojego zainteresowania bluesem (wspaniała koncertowa wersja „All My Love In Vain” tylko z harmonijką i fortepianem, hmm… po usłyszeniu „wpadłem” na całego).

O Rice Millerze nie wiemy wiele, nawet to – ponoć prawdziwe nazwisko – jest niepewne.  Uważany jest za jednego z najbardziej wpływowych harmonijkarzy w dziejach tego instrumentu, a wpływy jego gry słychać u takich artystów jak James Cotton (notabene to wychowanek Millera, który uczył go swojego stylu. Sam Cotton zaczął pracować nad własnym brzmieniem dopiero, gdy rozpoczął współpracę z Muddy Watersem) czy Junior Wells. Graczami „nowego pokolenia”, u których słychać wpływy Sonny Boya Williamsona II są na przykład Kim Wilson czy Dennis Gruenling.

Płyta „The Real Folk Blues/More Real Folk Blues” jest kompilacją nagrań dokonanych dla wytwórni Chess Records w latach od 1957 (najstarszy utwór na płycie to „Dissatisfied” z 1957 roku) do 1963. Są to dwa albumy zremasterowane i nagrane na jedną płytę CD.

Po pierwszym przesłuchaniu całości zapragnąłem wysłuchać jej w wykonaniu na żywo… Ten materiał się aż prosi o wysłuchanie w wersji live. Najlepiej w zadymionym dymem papierosowym, ciemnym pubie przy kuflu zimnego piwa. Lub siedmiu kuflach. Niesamowita głębia dźwięku, natchnione partie instrumentów i szczerość w nagraniach powoduje, że do tego albumu chce się wracać, wracać i wracać.

Płyta zawiera książeczkę z życiorysem Rice’a Millera (prawdziwe imię Sonny Boy’a, a raczej najbardziej prawdopodobne) oraz ze wspomnieniami muzyków na jego temat. Głównemu bohaterowi towarzyszą w nagraniach postacie wybitne: Willie Dixon, Robert Jr. Lockwood, Luther Tucker, Otis Spann (!). Na longplay’u znajdują się dwadzieścia cztery utwory pokazujące niesamowitą umiejętność budowania nastroju i niebywałe umiejętności gry na harmonijce, a także nastrojowy, przepełniony emocjami śpiew Williamsona.

Album rozpoczyna się bardzo rytmicznym utworem „One Way Out”.  Słychać, że była to inspiracja dla Johna Mayalla, gdy pisał „Room To Move”.  Warto przybliżyć też inne utwory najbardziej zapadające w pamięć. „Too Young To Die” to kolejny numer, który przypadnie do gustu chwytliwym tekstem oraz ujmującymi partiami harmonijki. „Trust My Baby” to według mnie najmocniejszy moment tej płyty. Powolny, głęboki, nastrojowy utwór powodujący ciarki na plecach. Do tego jest to idealny wstępny utwór do nauki gry na harmonijce w pierwszej pozycji. Płyta zawiera tez prawie popowy „Peach Tree” z piękną melodią, która spodoba się nie tylko fanom bluesa. Przy tym utworze naprawdę chce się podnieść i poruszać w rytm muzyki! Wspomniany już „Dissatisfied” zagrany na harmonijce Hohner Koch (model harmonijki Marine Band z „suwakiem” jak w harmonijce chromatycznej), nieśmiertelny „Bye Bye Bird” ze świetną partią organów zagraną przez „nieznanego sprawcę” (najbardziej prawdopodobnymi są Lafayette Leake lub Billy Emerson) porywa dużo bardziej niż wersja live nagrana z Yardbirdsami. Bardzo zapadające w pamięć utwory to „Help Me” (właśnie w ten sposób trzeba grać ten utwór, minimum dźwięków, maksimum uczucia!) i „Bring It On Home” spopularyzowany przez Led Zeppelin, a niedawno przez nasz rodzimy Acid Drinkers.

Cała płyta to idealna muzyka „na wieczór”. Lekka, łatwo przyswajalna, a przy tym pełna uczuć i niesamowitych partii harmonijki Williamsona, które niejednego „wyścigowca ” i „wirtuoza” mogłyby wpędzić w kompleksy głębią i wyczuciem smaku. Polecam nie tylko fanom harmonijki, ale wszystkim miłośnikom bluesa!

Karol Duda

P.S. Zachetą do sięgnięcia po muzykę Sonny Boy′a Williamsona II niech będzie dostepne na YouTube historyczne nagranie „Bye Bye Bird”. 

Wydawca: Chess Records / Universal Music
Posłuchaj: www.amazon.com

James Harman na Blues Express Festiwal

opublikowano w dziale Polska

Blues Express Festiwal, czyli impreza, która od lat kojarzy się nie tylko z muzyką, ale także z podróżą pociągiem ciągniętym przez zabytkową lokomotywę, świętuje w tym roku dwudzieste urodziny. Jak na jubileusz przystało, organizatorzy przygotowali sporo atrakcji. 13 lipca w parku na wyspie w Pile zagrają Harmonijkowy Atak, Easy Rider & Bogdan Szweda i Free Blues Band.

14 lipca należeć będzie do tradycyjnych koncertów na dworcach kolejowych i koncertu głównego w Zakrzewie nad Jeziorem Proboszczowskim. Wystąpią tam między innymi King Mo z Holandii, Meena z Austrii, The Cell z Czech i polscy Blues Flowers. Zwieńczeniem jubileuszu będzie wyjątkowy, wspólny koncert dwóch znakomitych amerykańskich harmonijkarzy – Johna Cliftona z Mofo Party Band i Jamesa Harmana (fot. strona domowa artysty, na zdjęciu z lewej, obok Hollywood Fatsa), jednego z najbardziej szanowanych harmonijkarzy współczesnego bluesa, obecnego na scenie od 1962 roku. Zachętą do obejrzenia Harmana na żywo niech będzie dostępny na YouTube fragment koncertowego VHS nagranego w klubie Buddy Guy′s Legends, jako część historycznej już serii „Chicago Blues Jam″.

Źródło: www.bluesexpress.pl

XXII edycja Festiwalu Blues nad Bobrem

opublikowano w dziale Polska

Na początku sierpnia w  Zamku Kliczków obok Bolesławca odbędzie się XXII Festiwal Blues nad Bobrem. Zapisy na warsztaty muzyczne trwają do 15 lipca. Oprócz nich podczas imprezy odbędzie się: Przegląd Zespołów Bluesowych im. Tadeusza Nalepy, msza w oprawie bluesowej oraz koncerty z udziałem gwiazd. Poniżej publikujemy garść informacji na temat warsztatowych klas i atrakcji, jakie przygotowali Organizatorzy:

XXII edycja Festiwalu Blues nad Bobrem potrwa od 6 do 15 sierpnia. Tradycyjnie poszczególne wydarzenia odbywać się będą w Bolesławcu i położonym nieopodal Zamku Kliczków. Na festiwal składają się prowadzone przez mistrzów warsztaty muzyczne, koncerty i przegląd zespołów bluesowych. Najważniejsza jest jednak wspaniała zabawa. Zapisy na warsztaty ze względu na spore zainteresowanie zostały przedłużone do 15 lipca. W tym roku w organizacji Festiwalu nastąpiło kilka zmian. Nowością jest zakwaterowanie w świeżo oddanym do użytku budynku, dawnym folwarku należącym do zamku, który znajduje się zaledwie 200 metrów od głównego obiektu. Oczywiście nadal pozostaje możliwość wybrania noclegów w samym zamku.

Zajęcia w klasach jak zwykle odbywać się będą pod kierunkiem: Krystyny Prońko, Aleksandry Sozańskiej-Kut, Jacka Siciarka (wokal), Leszka Cichońskiego, Jacka Jagusia, Jacka Królika, Artura Lesickiego, Katarzyny Maliszewskiej, Marka Napiórkowskiego, Krzysztofa „Pumy” Piaseckiego, Marka Raduli (gitara), Błażeja Pawliny, Petera Krause (gitara akustyczna), Wojciecha Pilichowskiego, Tomasza Grabowego (bas), Zbigniewa Lewandowskiego, Micha Maass (perkusja), Bartosza Łęczyckiego, Romana Badeńskiego (harmonijka), Pawła Serafińskiego (klawisze) oraz Grzegorza Sidorowicza (fotografia). Innowacją są dwie dodatkowe klasy warsztatów, które poprowadzą Magda Piskorczyk oraz fenomenalny Jan Błędowski (instrumenty smyczkowe). Klasa Magdy Piskorczyk skierowana jest do osób, które posiadają już techniczne umiejętności i doświadczenie muzyczne, potrafią zagrać solówkę czy przygotować utwór ze słuchu. Jej celem jest między innymi wspólne przygotowanie materiału koncertowego i nauka współpracy w zespole. Konsultacji na tegorocznym festiwalu obok jego Mistrzów udzielać będą zaproszone gwiazdy: Jarosław Śmietana (gitara elektryczna), Wojciech Karolak (klawisze), Keith Dunn (wokal i gra na harmonijce ustnej), którzy zagrają ponadto w koncercie finałowym. Podczas warsztatów odbędą się także dwa fantastyczne wykłady poświęcone zagadnieniom: ekspresja poprzez muzykę i muzyka poprzez ciało. Wykłady połączone z prezentacją oraz elementami praktycznymi poprowadzą fizjoterapeutka Anna Słobodzian oraz muzyk Wojciech Garwoliński. Podczas tych zajęć warsztatowicze dowiedzą się m.in.: w jaki sposób ekspresja wpływa na ciało, jak muzyka wpływa na ciało, w jaki sposób ciało wpływa na muzykę i ekspresję, jak wszystkie z nich się przeplatają.

Oprócz warsztatów organizatorzy przygotowali wiele innych ciekawych wydarzeń. 10 sierpnia o godzinie 19.00 w Teatrze Starym w Bolesławcu odbędzie się Koncert Mistrzowie Warsztatów Blues nad Bobrem. Dzień później o godz. 17.00 w Zamku Kliczków rozpocznie się Przegląd Zespołów Bluesowych im. Tadeusza Nalepy. Przegląd uświetni koncert Soul Re Vision w projekcie Girl Power – laureata tegorocznej Rawy Blues oraz gwiazdy wieczoru Magdy Piskorczyk – nominowanej do nagrody Fryderyk 2012 w kategorii Bluesowy Album Roku za płyty „Mahalia” i „Afro Groove”. 12 sierpnia o godz. 19.00 odprawiona zostanie Msza w oprawie Bluesowej przygotowana przez Aleksandrę Sozańską-Kut w Parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa w Bolesławcu. 14 sierpnia, także o 19.00 w Zamku Kliczków odbędzie się koncert finałowy, w którym wystąpią: Jarosław Śmietana, a z nim zagrają Wojciech Karolak i Bill Neal w rewelacyjnym programie bluesowym z płyty „I Love the Blues” oraz zawsze energetyczny i żywiołowy zespół HooDooBand; rewelacyjni G. Wolf (Wojciech Garwoliński) i Keith Dunn oraz Cotton Wings – laureat zeszłorocznego Przeglądu Zespołów Bluesowych. Koncert zapowiada się bardzo interesująco, a poprowadzi go Jan Chojnacki z „Trójki”. Wydarzeniem będzie bez wątpienia występ Jarka Śmietany, muzyka wielostronnego – kompozytora zarówno muzyki jazzowej, jak i bluesowej, który tworzy na potrzeby baletu, filmu i teatru. W swojej bogatej karierze współpracował z gwiazdami wielkiego formatu, takimi, jak: Art Farmer, Freddie Hubbard, Eddie Henderson, Gary Bartz, Vinc Mendoza, John Abercrombie, Idris Muhammad czy Lee Konitz. Wydał 41 autorskich płyt, nagranych m.in. w prestiżowych studiach Nowego Jorku. Za płytę „Jarek Śmietana – Songs and Other Ballads” otrzymał w 1998 roku największą polską nagrodę muzyczną – laur Fryderyka. Wraz z nim wystąpi Bill Neal, który między innymi wziął udział w rocznym tournée z The Royal English Opera Company, grał w Covent Garden Opera House w Londynie oraz w filmie z Sofią Loren i Richardem Butronem. W 2010 roku Jarek Śmietana zaprosił Neala do projektu bluesowego – płyty „I love The Blues”, na której usłyszeć można także wspaniałego Wojciecha Karolaka.

Organizatorzy zapraszają do zapisów na warsztaty muzyczne. Więcej informacji oraz aktualności znajduje się stronie www.bluesnadbobrem.pl oraz na bluesowych funpage’u na facebooku – www.facebook.com/bluesnadbobrem.

Źródło: www.bluesnadbobrem.pl

Joe Bonamassa akustycznie i z darmową piosenką

opublikowano w dziale Polska

O tym, że Joe Bonamassa (fot. strona domowa artysty) jest jednym z najciekawszych współczesnych blues-rockowych gitarzystów melomani już wiedzą. Teraz, w ramach siedmiu europejskich koncertów będzie można się przekonać, jak wypada z akustyczną gitarą w dłoni. Przypominamy, że polski koncert tej wyjątkowej trasy już dziś, w Domu Muzyki i Tańca w Zabrzu. Dla tych, którzy jeszcze wahają się czy kupić bilet na występ Bonamassy w wersji akustycznej publikujemy dostępny na YouTube fragment koncertu z Royal Albert Hall, oczywiście z pudłem w roli głównej. Dodatkowo, w ramach akcji promocyjnej trasy, każdy kto z pomocą tej strony, podzieli się informacją ze swoimi facebookowymi znajomymi, będzie miał możliwość pobrania darmowej, akustycznej piosenki Joe Bonamassy.

Źródło: www.dmit.com.pl

Wygraj zaproszenie na Point Blank!

opublikowano w dziale Polska

„Elita southern-rocka” – tak zespół Point Blank nazwał Paweł Michaliszyn, wielki miłośnik southern-rocka i polski specjalista od tej muzyki. Zespół, który narodził się w Teksasie w pierwszej połowie lat siedemdziesiątych wrócił niedawno po latach milczenia. Dzięki Agencji Tangerine polscy fani będą go mogli usłyszeć 19 lipca w warszawskim klubie Progresja, w ramach jedynego koncertu w naszym kraju.

Wraz z Tangerine przygotowaliśmy dla Naszych Czytelników konkurs, w którym do wygrania są dwa pojedyncze zaproszenia na ten wyjątkowy koncert! Żeby zdobyć konkursowe bilety należy odpowiedzieć na pytanie: jaki tytuł nosi ostatnia studyjna płyta Point Blank wydana przez francuską wytwórnię Dixiefrog?

Odpowiedzi, ze słowem „Konkurs” w temacie, prosimy przysłać na redakcyjny adres e-mail blues@blues.pl. W treści wiadomości należy podać swoje imię i nazwisko, adres, a także kontaktowy numer telefonu. Na Wasze maile czekamy do niedzieli 17 lipca, do godziny 23:59. Niedługo potem ogłosimy zwycięzców losowania.

Źródło: Blues.pl i Tangerine

© Blues.pl 2000-2019 | Code & design PMK Design